Category

Wywczas

Wywczas z Pudernicą – Rokitnikowa Odnowa w Ogrodzieńcu. 5 powodów, dla których wrócimy do Hotelu Centuria Wellness & SPA

By | Blog, Wywczas | No Comments

„Na zamku gwarno jest, jest dużo wódki. Przy stole siedzą trzy krasnoludki, a przy kominku gdzie ogień płonie, piękna królewna rozgrzewa dłonie”

Która laska nie marzyła nigdy o tym żeby być królewną, albo księżniczką? Ja nie. Ale czuć się jak księżniczka, to chyba każdy lubi i to niezależnie od płci. No chyba, że Twój facet nie lubi chodzić w różowych sukienkach z tiulu. Mój nie lubi. Jak już wiemy, kto czego nie lubi i o czym nie marzy, to przejdźmy do sedna. Zamki są fajne. A gdzie jest najwięcej fajnych zamków? Oczywiście na Szlaku Orlich Gniazd. Ten szlak, to taka 164-kilometrowa trasa na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, na której co krok napotykamy się na zamki, ruiny zamków i warownie. Jak cały dzień łazisz po wystających kamieniach, to tak średnio czujesz tą księżniczkowatość, dlatego na miejsce stacjonowania warto wybrać dobry hotel, a nie namiot rycerski ze średniowiecza. A jeszcze jak Cię tam dobrze wymasują i nakarmią, to można tam zamieszkać. W jednym wpisie ogarnę Wam wszystko co każda para książęca do szczęścia potrzebuje. Będą zamki, dobra szama, jeszcze lepsze masaże, piękne widoki i konkurs dla Was żebyście też mogli zaznać szlacheckiego życia 😉 

Jedziemy do Ogrodzieńca!

Do Ogrodzieńca wybraliśmy się na trzydniowy weekend w środku tygodnia. Tak nam pasowało. Czterdziestostopniowy upał zupełnie nas nie przeraził, mimo że na miejsce dojechaliśmy wymymlani. Ostatnia prosta do hotelu wiodła przez las, a potem znowu przez las i jeszcze przez las. Jak boczek kocham, w głowie od razu pojawiły mi się kadry z amerykańskich filmów, gdzie para jedzie na weekend w lesie i zza złego skrętu wyłazi mutant z kazirodczego związku, który odgryza im głowy, a potem piecze nad ogniskiem. Ale nie. Spokój. Cisza. Ptaszki świergolą. Sosny pachną. Odlot.

Wbijamy tam cali na biało. Koło recepcji czeka na nas uśmiechnięta Ewa, z którą to nie zrobiłam sobie selfiaczka, więc koniecznie tam muszę wrócić (powód pierwszy). Ewa, to jest taka petarda, która menadżeruje hotelem Centuria Wellness & SPA w Ogrodzieńcu. Jakiś miesiąc temu Ewa napisała do mnie na Fanpejdżu, że w sumie to ma dla mnie dary losu. Jak na blogerkę przystało, nadstawiłam uszu, choć przyznam, że pierwsza myśl, to była taka, że albo za moment ktoś mi będzie wciskał biznes MLM, albo magiczną pastę do zębów. Ale nie, nic z tych rzeczy! Ewa zaproponowała mi 3 dni świętego spokoju w pięknie położonym hotelu. Ten rok nie był dla mnie łaskawy. Wkurw na robotę, rozkminy o tym jaki biznes rozkręcić, co dalej ze wszystkim, potem zmarła moja Babcia, wakacje może aż we wrześniu, no generalnie klapa i taki odpoczynek spadł mi dosłownie z nieba. Nie zastanawiałam się długo i weszłam w to jak dzik w kartofle.

Jedzenie w hotelu Centuria Wellness & SPA

Po miłym powitaniu powlekliśmy się do pokoju. Na miejscu czekały na nas świeże owoce. Strzał w dziesiątkę, bo Niemężowi zaczął spadać cukier. Nakarmił cukrzycę, chwilę oddechu i poszliśmy zjeść coś konkretnego. Szamkę w Centurii mogę określić jednym słowem – orgazm! Lubię zjeść dużo i dobrze. W Centurii jest dużo i dobrze. Bardzo dobrze! Dwutonowa porcja żeberek wołowych z młodą kapustą i ręcznie robionymi frytkami, weszła we mnie jak w masło. Nawet Ewa nie wierzyła, że dam radę. Niemąż załamał nade mną ręce. Zjadłam. Tylko ludzie dziwnie na mnie patrzyli. Na deser wjechał parfait z rokitnika na sezonowych owocach, z kruszoną bezą. Nie wiecie, co to parfait? Luz, też nie wiedziałam! To taki mrożony krem. Jestem fanką rokitnika w kosmetykach, więc nie omieszkałam skosztować go i doustnie. Pycha! Kwaśny, dobry, orzeźwiający. Większość zjadł Niemąż, bo ja ze słodyczy, to lubię śledzie, ale sam krem był spoko, bo kwaśny 😀 W ciągu trzech dni owaliłam też zupę rybną, cycuchy z kaczuchy z kluskami ziołowymi i puree z czerwonej kapusty, makarony na milion sposobów. Skosztowałam też lokalnego suma, polędwiczkę i zupę z maślaków od Niemęża. Tam choćby dla żarcia warto się wybrać! Żałuję, że nie zdążyłam wepchnąć skoków z królika i tatara ze strusia. Dowozów raczej nie mają, więc drugi powód, dla którego muszę tam wrócić 😀

Masaż antystresowo-regenerujący

Jak już byliśmy najedzeni, odświeżeni i zadowoleni z życia, poszliśmy na masaż antystresowo-regenerujący. Nie żeby nas stres paraliżował, ale po podróży tropikalnej taki masaż, to było coś, co było nam potrzebne. Aromaterapeutyczny masaż całego ciała, łącznie z facjatą, na bazie oleju kokosowego i masła shea. Luksus Panie! Dwie sympatyczne i zdolne panie miętoliły nas 75 minut. Wyszliśmy z hotelowego SPA jak radosne dżdżowniczki. Mordy zadowolone, odprężone, pełnia szczęścia. Panie miały zaczarowane dłonie! Serio! Na tym odlocie zrobiliśmy jeszcze objazdówkę po okolicy, szamka i spanko.

O co chodzi z tym rokitnikiem?

Drugiego dnia czekał nas główny punkt programu – Rokitnikowa Odnowa. Bo my tam pojechaliśmy dla rokitnika. Rokitnik to taka niepozorna roślinka, która potrafi zdziałać cuda. Olej z rokitnika zapewnia młody wygląd skóry zawiera cały zestaw witamin i ponad 190 aktywnych bio substancji! Jest skarbcem witaminy C, naturalnym blokerem promieni UVA i UVB, lekarstwem na choroby skóry, świetnie regeneruje i na dodatek przyspiesza porost włosów (na szczęście nie tych na plecach 😀 ).

Rytuał Rokitnikowy mieliśmy zaplanowany na godzinę 13, więc czas do południa postanowiliśmy spędzić aktywnie. My nie umiemy siedzieć na dupie. Wcześniej śniadanko, a śniadania też tam mają dobre. Nie zrobiłam fotki, bo byłam zajęta jedzeniem. Kawka, herbatka, woda, świeżo wyciskane soki, wędliny, sery, warzywa, jajecznica z prawdziwych jaj. Wszystko smaczne. Mają zajebisty chleb! I mają też miód w plastrach, taki prawdziwy! Można wziąć sobie kawałek i żuć. Kto nigdy nie żuł miodu z woskiem, ten nie wie, co to życie!

Zamek Ogrodzieniec, Gród na Górze Birów i jaskinie

Wyskoczyliśmy na Zamek Ogrodzieniec, który tak naprawdę nie leży w Ogrodzieńcu, tylko w Podzamczu. Wiecie, to tam gdzie kręcili Wiedźmina i tego starego, i tego nowego. I Janosika tam kręcili! A Pyrkosz, czyli Pyzdra z Janosika, urodził się w Krasnymstawie, więc generalnie uważam, że to znak i płaska Ziemia. I Zemstę tam kręcili, i nawet Iron Maiden tam coś filmował do teledysku. To mnie miało tam zabraknąć? Mnie?! Potrzymaj mi piwo! W swoim życiu zaliczyłam już kilka zamków na Szlaku Orlich Gniazd, ale tam byłam po raz pierwszy. Lubię zamkowe klimaty, architekturę, zwiedzanie. Lubię wyobrażać sobie, że stawiam moje stopy tam, gdzie chadzał niegdyś na przykład taki Jan Feliks Rzeszowski, proboszcz, kanonik i właściciel zamku, który potem puścił chatę dalej, a kolejni właściciele tak rżnęli w karty, że przekazywali włości w kolejne ręce, bo ich długi wykańczały. I wtedy przyszły Szwedy i zrobiły rozpierduchę. I tak to się żyło na tej wsi, aż przyszłam ja i w sumie to koniec historii.

Kupując bilety na zamek, kupiliśmy od razu wjazd do Grodu na Górze Birów. Dwa podwójne bilety naraziły nas na poważne koszty w wysokości trzydziestu sześciu złotych polskich. Zamek świetny, gród obleci. Właściwie to na tej górze są ładne widoki i tyle, za to pod górą polecam zapuścić się w las i połazić po skałkach i jaskiniach. Ogólnie warto zaliczyć wszystkie atrakcje, bo to żaden wydatek. Góra Birów przyjemna na spacer i relaksik, fotki też fajne zrobicie.(Tak PigOut, miałeś rację, chcę drona i z nim chcę tam wrócić, powód trzeci).

Rytuał Rokitnikowy

Między zamkiem, a górą wróciliśmy do hotelu na aromatyczne zabiegi z rokitnikowymi cudownościami. Rytuał Rokitnikowy to 105 minut odlotu. Całość oparta jest na naturalnych kosmetykach rokitnikowych FitoSPA. Na pierwszy ogień wchodzi peeling z olejem rokitnikowym i witaminą E. Drobinki soli i pestek żurawiny oczyszczają skórę do kości. Całe życie robiłam peeling sama, poza epizodami w różnych gabinetach, ale to jak dokładnie i świetnie wyszorowały mnie Panie w Centurii, to ja nawet nie! Nie wiem czy jednorazowe szorowanko spaliło mi tkankę tłuszczową po żeberkach i wymodelowało, ale lubię jak ktoś mnie pociera w ten sposób (hłe hłe Januszkowy dowcip wujka z wąsem). Jak już zostaliśmy wyczochrani, nadszedł czas na masowanko. Uczta dla skóry! Masaż każdego centymetra ciała. Stopy, nogi, brzuchy, plecy, łapki, ryło. Na koniec jeszcze olejowanie włosów. Kosmos. Nie robię sobie jaj, ani nie słodzę, tak było. Widzieliście na Instastories jaka rozanielona wyłaziłam ze SPA w Hotelu Centuria. Knułam nawet jak porwać przynajmniej jedną z Pań, które nas miętoliły, żeby mieć taki skarb na chacie, ale było mi głupio. Boskie ręce Pań ze SPA, to powód numer cztery.

Wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na hotelowy basen. Z racji moich umiejętności pływackich, przesiedziałam w jacuzzi. Po basenie uraczyłam się piwem z lokalnego browaru. Wybrałam piwerko z ostropestem. W ten sposób oszukałam przeznaczenie! Alko wątrobę psuje, ostropest regeneruje! Szach-mat! Cały dzień było też żarcie, wiadomix, ale o żarciu już pisałam, to co się będę powtarzać.

„Ostatniego dnia tych pamiętnych wakacji…”

A nie, to nie ta piosenka.Ostatniego dnia to nam się wracać nie chciało. Na pożegnanie mieliśmy jeszcze chwilę oddechu w SPA. Klasyczny, relaksujący masaż twarzy z ampułką witaminową. Pożegnaliśmy się z personelem, uściskaliśmy Ewę i ruszyliśmy do domu.

Wtem! Postanowiliśmy zajrzeć do Zawiercia, gdzie mieszka nasz ziomeczek. A z ziomeczkiem udaliśmy się jeszcze zobaczyć Okiennik Wielki. Okiennik, to jest taka skała, ładna taka, nie za cała. Taka dziurawa. Śmieszki-heheszki i o 21 byliśmy w Krasnym Yorku. W planie była jeszcze Pustynia Błędowska, zamek w Mirowie i zamek w Bobolicach. Niestety czas nam się skurczył. To piąty powód, dla którego wrócimy.

Wypad bardzo nam się udał. Hotel Centuria Wellness & SPA oceniam na mocną piątkę. Nie mam się do czego przyczepić nawet gdybym mocno chciała. Ludzie świetni. Żarcie 11 na 10. Zabiegi w SPA – kosmos. Hotel położony w zacisznym miejscu, otoczony sosnowym lasem, a nic tak na mnie nie działa jak zapach sosen w gorący, letni dzień. Zapach lata w Polsce. Atrakcje turystyczne na wyciągnięcie ręki. Jagody wokół hotelu. Dwa urocze, hotelowe pieski – Misia i Misiek (no, nie mogę o nich nie wspomnieć!). Wrócę na pewno. Wymieniłam 5 powodów, ale tych powodów znalazłabym jeszcze z milion. Czego nie dopisałam, to dograłam i obejrzycie to na moim filmie na YT.

Z pełną odpowiedzialnością polecam Wam to miejsce. A jeśli chwilowo nie możecie sobie pozwolić na taki wypad, mam na to pewne rozwiązanie. Możecie spróbować swoich sił w konkursie, który rusza jutro na moim FB i IG, w którym do wygrania będzie dwudniowy wyjazd dla dwóch osób wraz z pakietem Rokitnikowa Odnowa. Polecam i zapraszam!

Wielkie pożary w Grecji i ja w środku piekła

By | Blog, Wywczas | No Comments

Zabierałam się do tego wpisu jak pies do jeża. Zakładka Wywczas to przecież wesołe zwiedzanie i odpoczynek w pięknych miejscach. Czasami jednak urlop potrafi zamienić się w piekło i to dosłownie. 23 lipca wystartowaliśmy z lotniska w Warszawie kierując się na lotnisko w Atenach. W tym samym momencie w okolicach Aten wybuchły największe w tym wieku pożary. Nie wiedzieliśmy nic o tym, nikt nie wiedział, w polskich mediach pierwsze wzmianki pojawiły się dzień później i oprócz krótkiej informacji nie było żadnych szczegółów. My byliśmy w centrum wydarzeń.

Lot minął spokojnie. Kiedy samolot zaczął zbliżać się do miejsca docelowego wszyscy odczuli mocniejsze niż zwykle turbulencje. Telepało srogo, po jakimś czasie ludzie zaczęli wiercić się z niepokojem, a dzieciaki zaczęły popłakiwać. Raz po raz wlatywaliśmy w dziwne chmury, a samolot robił kolejny krąg. W takich momentach przypominają się wszystkie filmy katastroficzne jakie się widziało. Ponieważ byliśmy na znacznej wysokości nikt nie zdawał sobie sprawy, że te dziwne chmury to dym. Kiedy samolot krąży kilkadziesiąt minut, a w kabinie czujecie smród spalenizny…no wiecie…Jeśli ktoś po raz pierwszy wtedy leciał samolotem to obawiam się, że szybko drugi raz na pokład z własnej woli nie wsiądzie. Wyobraźcie to sobie- mocne, fchuj mocne turbulencje, samolot krąży i podskakuje wysoko nad ziemią, czujecie jak go znosi i czujecie smród dymu. O czym myślicie w takim momencie? Bo ja pocieszyłam Niemęża, że nie ma co się martwić, bo jak spadniemy to nie zabije nas upadek, a ciśnienie więc będzie bez bólu. Trochę mam ciężki żart ale tak właśnie wtedy pomyślałam.

Kiedy byliśmy bliżej ziemi zaczęło do nas docierać, że to nie my się jaramy, a jara się coś na dole. Tylko wiecie jak to jest. Lecicie na wakacje, z dużej wysokości wszystko wygląda jak makieta. Zupełnie nie przychodzi Wam do głowy, że tam na dole giną ludzie. Ba! Wtedy kiedy lądowaliśmy jeszcze nie było ofiar. Był tylko pożar. Początkowo wydawało nam się, że palą się lasy w górach. Tak właśnie to wyglądało. Owszem, dym schodził w stronę morza do Zatoki Sarońskiej ale nie widzieliśmy płomieni. Wzięliśmy to za zwykły pożar lasu, w krajach o cieplejszym klimacie takie zjawiska mają miejsce. Taka tam creepy atrakcja. Rok wcześniej odwiedziliśmy we wrześniu Sycylię. Tam widzieliśmy połacie spalonych lasów i pól po sezonie letnim. Zdarza się. I tu się zdarzyło tylko skala była inna…

Na zdjęciach widzicie turystyczną miejscowość Kineta. W drugim ognisku pożaru w Mati zginęła dwójka Polaków. Całe Ateny były otoczone przez ogień, a my próbowaliśmy wylądować w samym środku szalejącego żywiołu. Ciągłe turbulencje, zasnuta dymem ziemia i samolot co chwila wchodzący w te kłęby. W tamtym momencie bardziej ekscytowałam się przygodą niż bałam ale po twarzach współpasażerów widziałam, że nie są tak wyluzowani. Pstrykałam zdjęcia w ramach atrakcji. Nie myślcie, że jestem jakimś chorym pojebem. Kolejny raz przypominam- wtedy jeszcze nikt nie wiedział jaki dramat dzieje się na dole. Kolejny próba lądowania i kolejna i w końcu samolot z trudem dotknął kołami lotniska. Miotało strasznie! Kiedy w końcu samolot zatrzymał się na płycie lotniska zostaliśmy poinformowani, że musimy chwilę poczekać w środku, bo lotniskowe autobusy zostały odesłane do ewakuacji ludzi i jest ich za mało żeby od razu zabrać nas z samolotu. Obsługa niewiele nam powiedziała, bo prawdopodobnie sami niewiele wiedzieli o tym co się dzieje. Po jakichś 20 minutach mogliśmy wysiąść i wtedy…

widzicie ten dym wokół lotniska?

I wtedy poczuliśmy podmuch tak silnego wiatru, że w życiu takiego nie czułam! Schodząc po schodkach samolotu musieliśmy się trzymać poręczy oburącz, bo inaczej gleba. Mój plecak z kilkukilogramowym obciążeniem swobodnie miotał mi się na plecach jak lekkie piórko. Nie wiem czy to przez ten wiatr pożar się tak szybko rozprzestrzeniał, czy wiatr był wynikiem wysokiej temperatury spowodowanej ogniem. Prawdopodobnie jedno i drugie ale nie jestem specjalistą. W każdym razie wiało tak, że nie dało się ustać na nogach. Przewieziono nas do budynku lotniska i nadal nikt nie wiedział co się dzieje.

Ponieważ byliśmy na wycieczce zorganizowanej czekaliśmy na spóźnioną rezydentkę. Dotarła po czasie i powiedziała, że musimy czekać, ona próbuje zorientować się co dalej z nami. Piękny początek urlopu, prawda? Ludzie wkurwieni, ona wkurwiona, nikt nie wie o co chodzi. Na telewizorach na lotnisku podają informacje ale po grecku. Z informacji można było wywnioskować tylko tyle, że się pali. Póki co tylko ewakuacja, bez ofiar, jakieś lasy w ogniu. Tyle udało nam się dowiedzieć. W tym czasie wrzucam na Instastories jakieś heheszki, że Ateny jarają się na mój widok. 2 dni później przez te heheszki zostaję zbluzgana, bo jak śmiem śmiać się z tragedii! Tylko, że wtedy jeszcze nikt nie wiedział co wydarzy się później.

Okazało się, że autostrada jest całkowicie zablokowana więc nie ma mowy żebyśmy dostali się na Półwysep Peloponeski. Rezydentka ogarnęła nam hotele zastępcze na południu Aten gdzie było teoretycznie bezpiecznie. Tutaj szacun dla tej kobiety, bo serio dała z siebie wszystko, podołała wkurwionym pasażerom i opanowała sytuację. Jeśli chodzi o Itakę to mogli to trochę lepiej rozegrać ale też ogólnie dali radę, w końcu nie co dzień zdarzają się takie sytuacje.

Po nocce w całkiem przyzwoitym, choć może nie najlepszym hotelu, czekaliśmy na walizkach. Na szczęście żywioł udało się opanować i mogliśmy przejechać autostradą do miejsca docelowego. To co zobaczyliśmy po drodze przeszło nasze wyobrażenia. Zgliszcza. I dopiero wtedy tak naprawdę dotarło do nas co się tam dzieje. Wszystko czarne, spalone, zwęglone. Ruiny domów, hoteli i apartamentów. Strażacy dogaszający resztki dymiących miejsc. Wraki samochodów i kikuty drzew. Smród spalenizny. Na poboczu wozy strażackie, karetki, radiowozy. Nad nami helikoptery z wodą lecące w miejsca gdzie jeszcze tli się ogień. FILM KATASTROFICZNY. Wszyscy zamilkli albo wydawali z siebie jakieś dźwięki zdziwienia…Tego nie da się opisać słowami.

Zatrzymaliśmy się tuż za Kanałem Korynckim na krótki postój. Kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę tuż za naszymi plecami wybuchł kolejny pożar. Rozprzestrzeniał się w mgnieniu oka i w mgnieniu oka pojawiły się helikoptery gaśnicze.

Pożar wybuchł tuż za nami

Dojechaliśmy szczęśliwie do celu. Pożary zostały opanowane. Lecąc do Grecji życzyłam sobie piekielnych upałów ale to co zastaliśmy na miejscu okazało się dramatem tysięcy ludzi. W drodze do hotelu zaczął kropić deszcz, wszyscy odetchnęli z ulgą. Kolejnego dnia miejsca objęte pożarem nawiedziła powódź. Chichot losu, nieśmieszny żart przeznaczenia albo samego diabła.

W Polsce dopiero po czasie w programach informacyjnych pojawiły się wieści z Grecji. Na szczęście zdążyłam wcześniej poinformować bliskich, że z nami wszystko ok.

Dalsza część urlopu przebiegła spokojnie ale to co widziałam w Grecji… no cóż straszne doświadczenie ale i w swojej straszności fascynujące. Zrządzenie losu, że akurat wtedy znaleźliśmy się tam w tym złym czasie i nic nam się nie stało. Współczuję Grekom takiej tragedii. Współczuję wszystkim ofiarom, ich rodzinom i wszystkim, którzy stracili swój dobytek. Oby to już nigdy więcej się nie powtórzyło.

Na koniec wrzucę Wam jeszcze mój grecki film. Film z tą przyjemniejszą częścią wakacji. Wkrótce pojawią się posty z Grecji typowo urlopowe i lekkie jednak musiałam wyrzucić z siebie i ten smutny początek naszej podróży.

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Modica i Ragusa.

By | Blog, Wywczas | No Comments

Byliśmy już na Etnie i w Taormine, w Marzamemi, w Ispice i Pozzallo, a także opowiedziałam Wam o ciekawostkach związanych z Sycylią. Dzisiaj nadszedł czas na ostatni odcinek włoskich wakacji- przespacerujemy się barokowymi uliczkami  Modiki i Ragusy.

Wycieczkę rozpoczynamy od Modiki. Modica wita nas tetrisem. Miasto wygląda jak klocki rozsypane po wzgórzu. Co lepsze klocki te trzymają się mniej więcej od 1693 roku kiedy to ten region nawiedziło ogromne trzęsienie ziemi. Moja łazienka dwa lata po remoncie potrzebuje poprawek, a to miasteczko od kilkuset lat stoi i ani drgnie, niesamowite!

Na samym środku możecie zobaczyć Katedrę Świętego Jerzego, do której prowadzi jakieś 300 stromych schodów. Oczywiście, że tam doleźliśmy! A nie było to łatwe przy ponad 40-stopniowym upale. Do środka nie weszłam, bo uważałam, że mój strój jest niestosowny (widzicie go na pierwszym zdjęciu, krótkie spodenki i odkryte ramiona). Ku memu zdziwieniu laski wchodziły tam w przezroczystych ciuchach z bielizną na wierzchu, a panowie w rozpiętych koszulach z klatą na wierzchu. Wiecie co? Mogę nie wierzyć ale mam szacunek do tych, którzy wierzą. Trochę szacunku ludzie! Ale to temat na inny wpis…

Modica położona jest między dwoma wąwozami, którymi płyną rzeki. Ciekawostką jest to, że rzeki zostały…zabudowane! Po wielkiej powodzi w 1902 roku rzeki zamknięto w cholerę i płyną sobie ukryte pod chodnikami. Prawda, że ciekawe rozwiązanie?

Jak już wspomniałam religia nie jest mi szczególnie bliska natomiast bardzo doceniam architekturę także tę sakralną. Barakowa (jak całe miasto) Katedra Świętego Piotra otoczona rzeźbami dwunastu apostołów robi wrażenie. Misterne zdobienia niemal wszystkich budynków zapiera dech. Gdzie nie spojrzysz tam efekt wow. Nie trzeba być wybitnym znawcą architektury żeby się zauroczyć. Ja nie jestem znawcą ale popatrzeć lubię i myślę, że każdy w miarę rozgarnięty człowiek doceni piękno pracy ludzkich rąk.

Modica to miasto czekolady! Ponieważ na Sycylii korzystaliśmy z wycieczek fakultatywnych z Itaki mieliśmy okazję wejść do fabryki tradycyjnej czekolady. Sama z siebie pewnie bym tam nie polazła 😉 A tu miłe zaskoczenie! Mogliśmy poznać proces powstawania słynnej czekolady, która w sumie nawet mi posmakowała! Ja i czekolada, bitch pls…A jednak! Jadłam czekoladę z…mięsem! Punkt dla mnie! Mięsna czekolada jest dobra i mówię to serio serio. Czekolada z Modiki nie jest zwykłą czekoladą, jej receptury wywodzą się z czasów hiszpańskich i tradycji Azteków, nie zawiera mleka (fujka!), a jej skład to kakao i cukier. I tyle! Powstaje w niskich temperaturach więc podczas jedzenia cukier trzeszczy w zębach. Do takiej czekolady dodawane są różne dodatki i tym sposobem możemy kupić sobie czekoladę z chili (pyszna!), orzechami, nasionami konopi (miała najlepsze wzięcie, bo marihujajen, bardzo smaczna), mięsem (ta tyko na miejscu, bo wiadomo), cytryną, makiem, imbirem, solą i chyba wszystkim co można sobie wyobrazić albo i nie. Mi osobiście czekolada z Modiki smakuje na tyle, że nie wykrzywia mi mordy przy jedzeniu co dzieje się przy zwykłej czekoladzie 😀 Zakupy zrobiłam przy tych wielkich schodach do katedry, trzy fotki wyżej. Polecam!

A teraz przeskakujemy do kolejnego barokowego miasteczka- Ragusy. Ragusa w swojej architekturze i położeniu jest podobna do Modiki choć dla mnie mniej atrakcyjna wizualnie. Ragusa ma za to świetny park z piękną aleją palmową. Idealne miejsce na spacer i zbijanie bąków pod drzewem!

Ragusa dzieli się na dwie części- Ragusa Superiore  (na wyższym wzgórzu, została odbudowana po trzęsieniu ziemi w 1693 roku, o którym już wspominałam) oraz Ragusa Ibla (spokojniejsza, niższa dzielnica z tym pięknym parczychem). Nad miastem króluje Katedra Świętego Jerzego (chyba lubia tam tego Jerzego). Po prawej stronie od katedry (powyższe zdjęcie) zjecie lody o ciekawych smakach na przykład z cebulą! (Sycylia mnie kocha!). Po lewej natomiast mogę polecić knajpkę z dobrym i tanim żarciem, nazwy nie pamiętam ale chyba na filmie jest urywek z naszego obiadu to sobie obczajcie. Jak ktoś ma za dużo hajsów to po prawej za katedrą jest restauracja z pierdyliardem gwiazdek miszlenów czy czegoś tam.

W Ragusie obeszliśmy sobie tylko główne ścieżki, bo ileż można łazić w upale, potem ojebaliśmy obiad i byczyliśmy się pod palmą w Ibli, także tego. Tyle 😉

W rocznicę naszego pobytu na Sycylii napisałam właśnie ostatni post stamtąd. Może kiedyś tam nawet wrócę. Tak w kilku słowach Sycylia to bieda, piękna architektura, dużo miejsc do zwiedzania, mili ludzie, którzy nie znają angielskiego, dużo śmieci, dużo uśmiechu, piekielne temperatury, pyszne makarony, mafia, cytryny i dużo słońca. Polecam!

A kolejne wycieczki na blogu to kierunek Grecja! Zapraszam 🙂

 

 

 

Wakacje z moich snów. Z koszmarów.

By | Blog, Wywczas | No Comments

Mrówki w dupie? Głośna pobudka o piątej rano? Myszy w domku letniskowym? Spanie pod papą, która od bladego świtu waliła smołą? Parówki za 16 złotych? Rybka za 140? A może mała woda za 35 zeta? Moje wakacje marzeń w skondensowanej wersji! Czego ja nie robiłam, gdzie ja nie byłam, o panie!

Umówmy się, całe życie to ja po słonecznych zakątkach Europy się nie bujałam. Szczytem marzeń było Jezior Białe na weekend, które niszczyło bardziej niż Mielno Krzysia. O Białym wspomniałam kiedyś we wpisie Słoneczne migawki. W skrócie- jest to miejsce kultu napalonej młodzieży, miejsce gdzie alkoholu jest więcej niż wody w jeziorze, a ludzie ciągną tam z całej Polski nie po to żeby odpocząć, a raczej się sponiewierać 😀 A nad Białym niejedna historia miała miejsce. Nie było czterogwiazdkowych Mariotów, a pokomunistyczne domki i PRLowskie ośrodki wypoczynkowe. Oczywiście Okuninkę dopadł postęp i w późniejszym czasie jeździłam już do hotelu z basenem, ale prawdziwy klimat mrówek w dupie i smak lata czuło się w prehistorii, która przypadała na moje nastoletnie lata. Drodzy moi, wybraliśmy się nad Białe. Domek Bocian. PRL jak się patrzy ale doba za 30 złotych i łóżko wystarczało. Do Bociana dotarliśmy nad ranem po imprezowej nocy. Spać. A dupa tam. Po domku latało stado myszy. Przysięgam, że wielkości koni, bo jebane tak tupały i skrobały, że spać się nie dało. W końcu poszliśmy na kimkę do auta.

Kolejny raz. To samo jezioro. Ostatnie miejscówki blisko centrum? Tylko w starych wagonach! Raz się żyje. 25 zeta za osobę. Około 5 rano gdy wzeszło słońce obudził nas smród topionej smoły. Jak smalec kocham, tak musi wyglądać piekło! A przynajmniej tak tam musi walić. Dach wagonu kryty papą i smołowany na grubo zaczął się topić! Nie dało się spać, więc po jakichś 2 godzinach cybania wyskoczyliśmy na zewnątrz w tempie sraczki po śliwkach i mleku.

Jeszcze trochę wcześniej. Również Białe.Wbijamy na pole namiotowe, szukamy właściciela. Brak. Chłopaki z jedynego domku jaki stał na tym polu informują, że chuj wie kto jest właścicielem, bo oni tu od tygodnia za darmo mieszkają i jeszcze nikt się nie zjawił. Rozbijamy namiot za darmoszkę. Impreza. Kładziemy się spać nad ranem. Chwilę po 6 budzi nas muzyka na cały regulator. Rozbiliśmy się wśród metalowców, którzy dzień zaczynali wcześnie łomotem na pół Okuninki. Na szczęście muza napierdalała tylko do pory obiadowej. Zgadnijcie czy ktoś spał.

Mój ostatni raz pod namiotem. Lata temu. Oczywiście nadal to samo jezioro, bo gdzie się bawić jak nie w mekce zepsucia. Rozbijamy się pod brzozą. I już fakt, że była to brzoza powinien nas zaniepokoić. Rozbić się pod brzozą- to był kurwa znak! Tyle tylko, że akcja miała miejsce kilka lat przed tą smoleńską. Elegancko, w cieniu, pasztet na śniadanie kupiony, można iść w tańce, hulanki, swawole. Ledwie karczmy nie rozwalą ale kurła hejże hola! Świta. Mrówki w dupie! Jak boczek kocham, mrówki były wszędzie. Ale żeby tylko! Rozbijając namiot nie wzięliśmy pod uwagę tego co gadał Kopernik. Wiecie heliocentryzm, taka sytuacja. Rano słońce świeciło z innej strony niż wieczorem, cień nam ukradli, a temperatura w namiocie przekroczyła z trylion stopni Celsjusza.

Ostatni wolny pokój w szczycie sezonu. Okuninka oczywiście. Milion stopni nawet nocą. Otwarte okno nic nie dawało, a powietrze rozgrzane tak, że podrzucając w górę kartofla same robiły się frytki. Mało? Pokój czteroosobowy. Kolega chrapał tak, że pozostałe trzy osoby nie mogły spać. Gdybym wtedy miała nóż, to jak kiełbasę kocham, teraz siedziałabym w pierdlu oskarżona o morderstwo z premedytacją. Mało? Pokój znajdował się w prywatnym domu, starsza pani wynajmowała miejscówki dorabiając sobie do emerytury. W ścianie naszego pokoju był komin. a co tam komin latem, powiecie. A to, że pani paliła na piecu żeby turyści mieli ciepłą wodę. Tym sposobem na zewnątrz było jakieś 35 stopni, a w naszym pokoju pewnie z 50. I na chuj mie Karaiby? Tradycyjnie próbowaliśmy spać na zewnątrz ale kolega śpiący na ławce został obudzony warczeniem ogromnego owczarka, który potem zaczął rzucać się na auto, w którym to próbowałam spać z Niemężem. Jednym słowem- wróciliśmy pod komin przy chrapiącym kumplu. Oczywiście, że nie spaliśmy tej nocy.Jak już się człowiek trochę odchamił, własne hajsy zaczęły spływać regularnie, kierunki podróży nam lekko ewaluowały. Góry. Wielka wyprawa nad Morskie Oko. Wyposażeni w raki, czekany i japonki wyruszyliśmy ze znajomymi na wielką wyprawę. Oczywiście nie wyruszyliśmy skoro świt, więc kiedy dowlekliśmy się do schroniska głodni i zjebani bardziej niż te konie, które mijaliśmy po drodze, zapragnęliśmy jadła. Nonszalancko zamówiłam to co było. Zważywszy na późną porę były tylko parówki i zupa. Mięso, to mięso, biere. Kurwa! 16 zeta za dwie suche, małe parówki z plastikowej świni. Wysuszone to takie i do niczego nie podobne. Jaki wkurw! Oczywiście, że tymi ostatnimi dwiema parówkami we dwójkę się nie najedliśmy. W ramach pocieszenia wypiłam browarka i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Nie przewidziałam tylko jednego, mój pęcherz ma ograniczoną pojemność. Z lewej pionowa skała, z prawej przepaść, wokół miliony ludzi, którzy musieli wybrać się nad Morskie Oko dokładnie wtedy co my! Przypomniało mi się, że gdzieś na trasie mijaliśmy toitoje. Nie pamiętałam jednak, że dzieli mnie od nich kilka kilometrów. Co zrobić? Matko Bosko Krasnostawsko! Jak ja wydarłam! Zapieprzałam tak, że z pewnością wygrałabym olimpiadę, paraolimpiadę i Wyścig Pokoju bez roweru jednocześnie! Ludzie schodzili mi z drogi, bo krzyczałam, że ja do toitoja, w kolejce też mnie przepuścili. Wcale się nie dziwię, bo miałam pianę na ryju i pot na plecach. Zanim dogonili mnie znajomi minęło dobre pół godziny, a ja odlałam się jeszcze raz. Profilaktycznie.

A rybkę za 140 złotych dostałam od Niemęża. W Sopocie. Przy molo. Kostka rybna najtańszego sortu ze spalonymi frytkami. A w życiu lepszej nie jadłam! Niebo w gębie! Papierowa tacka, na której leżała rybka miała taki sam smak jak ta ryba bez smaku. Ale za 140 złotych, to co powiem? Powiem, że była najlepszą rybą w moim życiu! Podobnie jak mała woda na Sycylii za 8 euro. Najzajebistrza woda jaką miałam zaszczyt pić! To chuj, że pani dała mi gazowaną, chociaż chciałam niegazowaną, bo gazowanej nienawidzę. Po co komu na Sycylii angielski znać? Bez sensu. Dała to co uważała za słuszne. Mówię Wam, w życiu takiej pyszniutkiej wody nie piłam <3 Centrum Taorminy ceny ma zacne, ale jak suszy to co zrobić? Mega woda! Polecam!

Wiecie, że zaraz będzie z tysiąc znaków? Chyba popłynęłam z tematem jak imigrant na pontonie. A przygód było jeszcze tysiąc pięćset sto dziewięćset. Na dziś to Wam chyba wystarczy.

Miałam przygód tyle co Koziołek Matołek i Włóczykij z Muminków razem wzięci. Żadnej nie żałuję i wspominam z radością, chociaż nie zawsze było mi do śmiechu kiedy te miały swoje miejsce w czasie realnym. A Wy macie jakieś wakacje ze snów na swoim koncie?

Wpis powstał w ramach akcji Wspaniały Rok. Temat miesiąca to “The Taste of Summer”. Zajrzyjcie też do innych, a dowiecie się jak rozwinęli temat 🙂

Twoje Źródło Urody,CzarszkaEvelyns 50 shades of redRozmyslania YasminelliHeyItsAlexKKolorowy krajMazgooBlonde BangsKerliArsenicInterendoCodzienność naszaEsy floresy fantasmagorieW blasku marzeńPasja rodzi profesjonalizmDomatoresCzerwonoustaEkstrawaganckoFeeling Fancy.

 

 

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Ispica i Pozzallo.

By | Blog, Wywczas | No Comments

Poznaliście już ciekawostki i wskazówki sycylijskie. Zwiedziliście już ze mną Etnę i Taorminę oraz Marzamemi. Dzisiaj pora na kolejne szwędanie po wyspie pełnej zbirów, imigrantów, mafiozów i gorącej lawy. Wdepniemy do portowego Pozzallo gdzie dopływają pontony z uchodźcami. Zajrzymy tez do Ispica gdzie ludzie do niedawna mieszkali w jaskiniach. Żeby przekonać się co jest prawdą, a co fałszem- musicie czytać dalej 😉

Santa Maria del Focallo

Startujemy z plaży w Santa Maria del Focallo. Plaża była sobie blisko hotelu Borgio Rio Favara, w którym stacjonowaliśmy. Właściwie wszelkie opisy na stronie Itaki zaliczają to miejsce do Ispica, chociaż do miasteczka jest jakieś 10 kilometrów. Plaża czysta, spokojna. Sporo tu Włochów i Francuzów. Sporadycznie trafia się Polak. Leżaki mieliśmy w cenie hotelu, ale można sobie wykupić prywatnie miejscówkę, za ile nie wiem, bo nie było mi to do szczęścia potrzebne. Jest bar, muzyka, jakiś aerobik wodny, sprzęt do wypożyczenia. Miejsc nie brakuje, tłumów nie ma, a plaża ciągnie się i ciągnie. Woda przejrzysta jak w kranie. Rekinów nie stwierdziłam. Żaden uchodźca nie dryfował. Osiemnaście na piętnaście. 

W moim tle widzicie Pozzallo, ale tam skoczymy na koniec. Z Plaży zabieram Was do Ispica.

Ispica

Urocze miasteczko w południowo- wschodniej części Sycylii. Nieznane albo zapomniane przez turystów. Chyba na żadnym blogu nie spotkałam się z opisem tego miejsca. Jest cicho, spokojnie i mega klimatycznie. Widać podział społeczeństwa na tych zwykłych i tych w mafii. Wszyscy tak samo mili i pomocni. Nie ma się czego i kogo obawiać.Angielskiego nie zna nikt, ale na migi każdy stara Ci się pomóc. Gdybyście tam byli i szukali kibla, to jest w tej uliczce po prawej od budynku z drugiej fotki powyżej. Możecie nie potrzebować pamiątek, jedzenia, ale kibla każdy potrzebuje, więc sobie zapamiętajcie. Klop jest darmowy i czysty jakby co.

Piękna architektura. Nie będę się wymądrzać, bo znawcą nie jestem ale miło popatrzeć. W dzień, podczas popołudniowej siesty, plac jest niemal pusty. Wieczorem każdy kąt roi się od uśmiechniętych Sycylijczyków. Jedni głośno rozmawiają gestykulując, drudzy leniwie sączą winko, wokół roznosi się gwar rozmów przeplatany głośnym śmiechem. Jeśli ktoś zna angielski oznacza to, że jest tym strasznym i złym uchodźcą. Los tak chciał, że uchodźcy, którzy stanęli na mojej drodze byli kulturalni i pomocni. Jeden wskazał drogę do apteki, drugi zagaił skąd jesteśmy. Płynny angielski i nienaganna kultura. Najczęściej można tutaj spotkać Kameruńczyków i Nigeryjczyków, którzy pracują na pobliskich polach. A teraz historia prawdziwa- to oni podzielili się wodą z Polakiem, również tam pracującym, podczas gdy inny Polak odwrócił się na pięcie. Ludzie, którym niejednokrotnie wymordowano całą rodzinę i przyjechali tu boso są bardzo skłonni do pomocy, ciężko pracują i nie wyciągają rąk po social. Uchodźców złych i niedobrych nie spotkałam. Moja Nieteściowa od jakichś 15 lat mieszka w Ispica i nigdy nie spotkały ją żadne nieprzyjemności. Także bajki o niebezpiecznej Sycylii traktujcie z przymrużeniem oka. Owszem mogą Cię napaść, pobić i okraść podobnie jak mogą Cię napaść, pobić i okraść w Warszawie, Krasnymstawie albo w Opolu. Wszędzie się zdarza natomiast nie demonizowałabym Sycylii. Od głównego placu ciągną się poplątane uliczki. Cała Ispica leży na skalnym wzgórzu i widoki stąd są zachwycające. Kiedy wejdziemy w kręte uliczki możemy dodatkowo zachwycić się architekturą. W Ispica widać kto jest prostym człowiekiem, a kto ma chody u Ojca Chrzestnego. Jedne budynki są zaniedbane, inne wręcz ociekają złotem. Niezależnie od tego jak domy wyglądają zewnątrz, wewnątrz wszystkie są skromnie urządzone. Nie ma zbędnego badziewia, bibelotów, serwetek, dywanów, gównoballsów pod sufitem i figurek flamingów na stolikach z Ikea. Totalna prostota i zero kiczu.Ponieważ byłam w kilku Sycylijskich mieszkaniach, mam porównanie. Byłam w domu bardzo bogatej rodziny, w domu przeciętnej i w domu mało majętnej. Wszędzie było czysto, przestrzennie, w całym mieszkaniu płytki, żadnych zbędnych pierdół. Przyznam, że taki minimalizm sobie cenię. Nie znoszę firanek, dywanów, serwetek, kurzołapów więc czułam się w takich wnętrzach wyśmienicie. Zauważyłam, że Sycylijczycy nie lubią tandety. Jeśli meble, to solidne, takie na lata, żadna tam Ikea za 300 złotych. Na ulicach można spotkać fury za miliony euro od Ojca Chrzestnego ale większość to zwykłe autka dla szarych ludzi. Można zobaczyć też sporo takich perełek jak Fiacik ze zdjęcia. Sycylia jest biednym miejscem. Ludzie żyją tu głównie z rolnictwa. Albo z mafii 😀 Ale mafię zostawmy w spokoju. Mafiozi to też ludzie w dodatku lepiej dbają o swoich i o turystów niż nasi zasrani politycy. Ispica to raj dla archeologów. Niegdyś ludność zamieszkiwała zbocza góry, na której teraz znajduje się miasteczko. Ispiczanie (nie wiem czy dobrze ich nazywam) początkowo zamieszkiwali w jaskiniach. Nawet teraz gdzieniegdzie jaskinie wciąż są użytkowane. Możemy natknąć się na kapliczki czy “domki” wydrążone w skałach. Na obrzeżach Ispica możemy zwiedzić kamieniołomy, park archeologiczny, grobowce jaskiniowe. Jeśli ktoś lubi pogrzebać w ziemi i nie jest nekrofilem, to Ispica na niego czeka. Lody! Kto przybędzie na Sycylię i nie poje ich lodów ten debil. Jedne z pyszniejszych lodów jakie jadłam! A jak ja mówię, że pycha, to musi być pycha, bo ja w słodyczach nie gustuję. W Ispica polecam Wam American Bar di Bruno Armenia. Na moje oko jest to cukiernia, ja ze słodyczy to ewentualnie serniczek albo lody. Lody w American Bar rozjebały mnie na łopatki i grabeczki. Rewelacja! Traficie tam bardzo łatwo, bar znajduje się w uliczce równoległej do głównego placu na Duca Degli Abruzzi 19. Ulica zaraz za tym kiblem, o którym już pisałam 😀 A lody najbardziej smakują właśnie na Palazzo Bruno di Belmonte. Siadasz i wdychasz ten klimat. Turystów tu jak na lekarstwo, można do woli rozkoszować się świętym spokojem.

Pozzallo

Kolejne malutkie miasto. Tym razem miasto portowe. W Pozzalo są aż cztery plaże odznaczone błękitną flagą. Przyznam, że to miasteczko zwiedziłam przelotem. Idealne miejsce na spacer wzdłuż morza.Mam wrażenie, że nadmorski deptak ciągnie się przez całe miasteczko. Pozzallo leży rzut beretem od Ispica i od  Santa Maria del Focallo. Można stąd udać się na Maltę. Zrezygnowaliśmy jednak z tej atrakcji, bo rejsik to około 100 euro od osoby, jakieś 2 godziny na morzu w jedną stronę. Kilka godzin na Malcie to za mało żeby sobie pozwiedzać, więc doszliśmy do wniosku, że lepiej tam kiedyś po prostu polecieć 😉 Niestety nie wiem gdzie w Pozzallo jest kibel. Musiałam sikać na partyzanta- przyczajona za murkiem.

Dzisiaj wyszedł mi wybitny tasiemiec. Został mi jeszcze jeden post sycylijski do napisania, a potem trzeba polecieć w kolejne miejsce 😉

 

 

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Marzamemi.

By | Blog, Wywczas | No Comments
Wyobraźcie sobie najpiękniejszą wioskę. Wioskę gdzieś daleko na południu Europy. Wyobraźcie sobie tę wioskę na Sycylii. Szum fal, kolorowe domki, mało turystów, zero pośpiechu i piekielne upały. Szum fal, kolorowe krzesła i zapach morza. Barwne uliczki i cisza. Spokój, ukojenie. Żar z nieba i aromat drzew oliwnych gdzieś obok. Zimne piwo, słodkie wino i świeży tuńczyk. Raj. I kiedy otwierasz oczy, kiedy uświadamiasz sobie, że właśnie siedzisz w tym edenie, nie wiesz czy się uszczypnąć, czy lepiej bez pośpiechu dokończyć nadpite wino…

Marzememi. Wioska w południowo-wschodniej części Sycylii. Wioska mało znana i pomijana w przewodnikach. O istnieniu tego raju dowiedziałam się z bloga Aleksandry i już wiedziałam, że muszę tam być. Walić przewodnikowe must have, tam musiałam pojechać. Udało nam się ogarnąć auto i wyruszyliśmy na podbój świata. Z hotelu w okolicach Ispica mieliśmy około 20 kilometrów. Wybraliśmy malowniczą, nadmorską trasę. Krajobrazy typowo rolnicze, ale jednak to błękitne morze po prawej rozjebuje system, nawet rolnikiem mogłabym być w tych okolicznościach przyrody?
Auto najlepiej zaparkować przed główną częścią miasteczka. O tutaj po lewej stronie murku. Parking jest płatny ale bez obaw- wyszły nam dosłownie jakieś grosze. Możemy poczłapać murkiem aż do rynku, albo jak normalni ludzie- udać się tam jedną z licznych uliczek. Poszliśmy oczywiście po murku. Od czasu do czasu skręcaliśmy na skałki i piaskowe mini plaże.
Wchodzisz na rynek i… czujesz się jak na jakimś Dzikim Zachodzie. Cisza i jakieś tutejsze świerszcze w tle. Właściwie to czekałam tylko na moment kiedy pod nogami przetoczy mi się ten zwitek siana z westernu. Trafiliśmy akurat na siestę. Z jednej strony to dobrze, bo miasteczko miało jeszcze lepszy i niespieszny klimat, z drugiej- na tym rynku dotarło do mnie po co Sycylijczykom ta cała siesta. Temperatura na tej patelni przekraczała spokojnie z 50 stopni. W takich warunkach człowiek się nie poci. Człowiek odparowuje jak kostka lodu na patelni.
Jedna pierzeja zadbana, druga ledwie się kupy trzyma, trzecia to restauracje, czwarta pomieszanie z poplątaniem. I to wszystko w kupie ma taki urok, że na żywo rozdziawiacie dziób i…w tym momencie odparowuje Wam ślina razem z kwasem z żołądka tak jest cieplutko.
Uliczką obok kościółka w ruinie dochodzimy do pięknego portu. Nowoczesne jachty i łódki, które ledwo kupy się trzymają. I właśnie te zdezelowane łąjby najbardziej chwytają za serce. I tak! Za plecami słyszysz muzyczkę z westernu “Dobry, zły i brzydki”, a sycylijskie dziadki sącząc kawę śledzą każdy Twój krok. To lecimy pozaglądać w uliczki zanim ustrzelą mnie kulką z opuncji.
Wszędzie knajpki. Nie najtańsze mimo, że wiocha i turystów niewielu. Kolorowe krzesła, girlandy, donice z kwiatami, bezpańskie koty i spokojni tubylcy. Uśmiechnięci ludzie, stare mury, żar lejący się z nieba. KLIMAT! Można obiec to miejsce w 30 minut i powiedzieć, że nic tam nie ma. Jest klimat. Jest taki klimat, że mogłabym tam mieszkać. Słono oliwny zapach powietrza, plecy oparte o zimny mur dają namiastkę chłodu. Dźwięki szczękających o siebie kieliszków wina i filiżanek z mocną sycylijską kawą. Można ćpać ten klimat na zdrowie.
Marzamemi. Miejsce tak zwyczajne, że powala. Charakterystyczna sycylijska ceramika na każdym kroku. Brak pośpiechu, brak stresu, reset totalny. Przewróciło się? Niech leży, a i ja się położę. I sąsiad położy się obok, a drugi przyniesie wino i też znajdzie miejsce. Taka jest Sycylia. Takie jest Marzamemi. Polecam to miejsce serdecznie. Polecam wypić tam wino, poleżeć, pospacerować, a może nie robić nic. Tam nawet nic smakuje inaczej. 

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Etna i Taormina.

By | Blog, Wywczas | One Comment
Pierwszy post z serii sycylijskiej cieszył się ogromną popularnością. Mam nadzieję, że moje wskazówki i ciekawostki komuś się przydadzą. Czas wyruszyć na nieoczywistą wycieczkę po wyspie. Dzisiaj zabiorę Was do najpiękniejszego miasta jakie w życiu widziałam (pewnie gówno widziałam), zajrzymy także do wulkanu sprawdzając czy diabeł smołę równo miesza. To co mieszamy? Czy tylko wstrząśniemy?
Oto i 2w1. Widok na Etnę z Taorminy. Pierwszy raz puściłam się z wycieczką z biura podróży i…nie bolało! Młoda, świetna przewodniczka z niesamowitymi opowieściami przełamała mój wstręt do zbiorowego zwiedzania. Z wypożyczeniem auta nie było łatwo, a cena była dobra, więc wykupiliśmy januszową wyprawę i jestem zadowolona z tej decyzji. W sumie za Etnę i Taorminę zapłaciliśmy 60 euro za osobę, więc całkiem spoko. Wyruszyliśmy skoro świt. Janusz już kończył czwarte piwo (to opowieść na inny post) i naszym oczom ukazały się wrota do piekieł- Etna. 

Wrażenie zrobiły na mnie chałupy zalane lawą po dach. Po drodze można spotkać ich sporo i kurde…fajnie to wygląda. Wjazd na wulkan jest wyasfaltowany choć te zakręty jak zwykle mnie wkurwiały, bo nie lubię kręcenia w kółko. 

Dojechać można na około 2000 m.n.p.m. Na miejscu mamy parkingi, knajpy, tandetę i co tylko sobie szanowny turysta życzy. Jeśli chcemy wjechać jeszcze wyżej do wyboru są dwie możliwości. Terenówka za 63 euro od osoby, która wywiezie nas na około 3000 m.n.p.m lub kolejka dojeżadzająca na 2500 m.n.p.m za około 30 euro. No heloł! Zdzierają jak górale. Dutki, srtki. Chyba ich pojebało. Darowaliśmy sobie wjazd wyżej. Wyżej jest to samo, tylko więcej popiołu. Ci którzy wjechali byli średnio zadowoleni. Stosunek ceny do wrażeń nie adekwatny. Pod sam główny krater i tak nikt nikogo nie wpuści, bo tam diabeł konia wali, ogniem strzela i nie chcą turystów narażać. Zostaliśmy więc na poziomie tych dwóch tysi i już. Nie wolno zapominać, że Etna to nie jeden krater, choć to z któregoś głównego wydalały się kłęby dymu. Etna ma 4 główne, aktywne kratery i około 270 kraterów bocznych, takich niby nieaktywnych ale chuj wie. Poleźliśmy na Krater Sylwestra, bo była ładny, blisko i w miarę nisko. Łażenie po popiele do łatwych nie należy, można zaliczyć zjazd na dupie, ale chociaż buty się nie brudzą, a tego się bałam wkładając bielutkie jak śnieg zapierdalacze. Śniegu nie było, ale upału tez nie. Nie zapominajmy, że jesteśmy na mniej więcej wysokości Kasprowego, a nawet i trochę wyżej. Ciepła bluza to must have, ale piździć nie piżdzi, za wiatrem nawet grzeje w plecy. 

 

Widoki z Sylwestra pierwsza klasa. Widać kawał Sycylii o ile trafi się na pogodę. Chmurki ocierają się o ryj i jest prawie romantycznie gdyby nie miliardy turystów za plecami. Musiałam iść na skraj krateru, żeby mi się japońce w kadr nie wcinały. Szanujcie. Mogłam spaść.

 

A wulkan? No wulkan jak wulkan. Kupa popiołu i kamieni, nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, chociaż uważam, że będąc na Sycylii trzeba tam być. Wrażenie zrobiły na mnie widoki. Niesamowite, zapierające dech w piersiach krajobrazy widziane spod chałupy diabła, Hefajstosa i tych wszystkich co tam sobie w ogniu siedzą. Dla widoków warto tam się udać.

 

Oczywiście w okolicznych budach można się zaopatrzyć w lokalną tandetę. Ja łapaczy kurzu nie kupuję. Świetne rzeźby ze skał wulkanicznych robił sobie pewien dziadzio ale ni chuj nie szło się dogadać z nim po angielsku, więc nie wiem co i po ile, ale było to ładne?Na Etnie warto kupić Ogień Etny, czyli ten 70% trunek od samego szatana. Polecam też zaopatrzyć się w świetne miody i herbatki z ziół zebranych na wulkanie. Mistrzostwo!

 

Chwila odpoczynku “na kozaka”, niech turysty wiedzo, że gwiazda wsi zajechała. A po odpoczynku brykamy do Taorminy.

 

Pojazd warto zostawić na parkingu podziemnym, a do miasta wjechać…windą! I tak oto po jeździe windą do nieba naszym oczom ukazują się turyści, turyści i kurwa jeszcze raz turyści. Co zrobić… Można strzelać, ale chyba się nie powinno. Tłum poniesie Was pięknymi uliczkami.

 

Piazza IX Aprile, czyli Plac 9 Kwietnia, to miejsce w którym warto się zatrzymać i chłonąć klimat. Rozkoszować się muzyką ulicznych grajków albo kupić se kurwa małą wodę za 7 euro jak ja. Najlepsza woda jaką w życiu piłam, taka cena no to raczej musi być doskonała! A skoro w tej restauracji drinkowała Liz Taylor i reszta Holiłudu to dlaczego nie ja? No co? Ja się tam nie napiję? Ja?! Potrzymaj mi piwo!

 

Turystów tu nie unikniemy. Niestety. Starałam się ignorować tłumy i paczeć sercem. Paczałam i paczałam i zakochałam się w tym mieście! Muzyka na żywo gdzieś w tle i to tutaj poczułam prawdziwą Sycylię. Ja wiem, że komercha, ja wiem, że tłumy, ale kiedy to olejemy- jest cudnie. A ja się tym ludziom wcale nie dziwię, że tak tu ciągną. Tu jest pięknie!

 

Sycylia słynie z pięknej ceramiki. O ile zbieraczy kurzu nie znoszę, to taką donicę chętnie bym przygarnęła. No ale jak ją cichaczem do samolotu wnieść? No nie da się, się nie da się.

 

Najpiękniejsze uliczki Taorminy to te boczne. Możemy tam kupić świetne przyprawy i rozgrzane sycylijskim słońcem owoce. Wszędzie towarzyszy nam przepiękna ceramika, obrazy i ogródki restauracyjne. Udało mi się nawet wcisnąć w podobno jedną z najwęższych ulic świat- Vicolo Stretto, a turyści zaczęli robić mi foty. Oni już wiedzą, że za chwilę fotka ze mną będzie dużo warta. Ciekawe w czyich albumach wylądowałam? Może u jakiegoś francuskiego napaleńca, a może u jakiejś rodziny z Japonii? A może jutro odbiorę telefon od Indyjskiej telewizji? Chuj wi, ale strasznie się cieszyli, że mogą mnie obfocić. Na zdrowie.

 

Ponieważ największe tłumy lazły do Teatro Greco (Teatru Greckiego) darowaliśmy sobie wyprawę tam i zdecydowaliśmy się udać do ogrodu Giardini della Villa Comunale. Świetna odmiana po przedzieraniu się przez turystów na Corso Umberto I (główna ulica Taorminy). Ogród Publiczny został zaprojektowany przez arystokratkę- Lady Florence Trevelyan w 1899 roku. Pannica puściła się z księciem Walii i musiała zdezerterować z Anglii w podskokach. Osiadła w Taorminie i posadziła se ogródek, który lata po jej śmierci przeszedł w ręce miasta. I tak powstał czokapik.

 

Nie chcę Was zanudzać fotkami kwiatków i pszczółek, ale ogród jest przepiękny. Przyjemnie usiąść w cieniu i podziwiać widoki. Tak btw- pierwsza fota z posta, to widok z ogrodów na Etnę i morze. Imponujące miejsca z dala od tłumów, choć przecież niemal w centrum Taorminy. Zdecydowanie warto zrobić sobie spacer po ścieżkach w tym rajskim miejscu. 

 

A jak już nabijesz przyzwoite 15 kilometrów, to z ogrodu wychodzisz tak jak ja. Znaczy się dogorywasz.

Podsumowując. Etna– fajna, ale nad głównym kraterem się nie pochylisz. Warto pojechać dla widoków. Taormina natomiast skradła moje serce i sobie tam kiedyś chcę wrócić i kupić drugą wodę za 7 euro. W takim miejscu nawet woda w tej cenie nie wkurwia.

 

Filmik z Sycylii dla przypomnienia, bo same zdjęcia to za mało.

 

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Ciekawostki i wskazówki.

By | Blog, Wywczas | One Comment
Moja niepisana, najważniejsza zasada urlopowania- jedziesz na tydzień, miej w zanadrzu dwa tygodnie wolnego. Albo chociaż te 3 dodatkowe dni. Wiecie, na wypadek szoku po powrocie. Kilka godzin wcześniej smażysz się w słońcu, wysiadasz z samolotu, a tu jeb! Leje, wieje, piździ i generalnie szara rzeczywistość. W połowie września w Polandii tylko się wieszać. O ile wieje. Bo jak wieje, to zawsze ktoś się powiesi, więc dlaczego nie ja, nie Ty? Tym optymistycznym wstępem zapraszam Was na pierwszą część wspomnień ze słonecznej Sycylii. W pierwszym odcinku mam dla Was garść tipów i ciekawostek. Nie wieszajcie się przed końcem serii!

Oczywiście poleciałam januszczyzną i wycieczka była ol wszystko inkluziw i jeszcze do tego w last minete de la szybcioch. No matter. Nikogo to nie obchodzi, grunt, że kiedy tu ktoś marzł, ja się na Sycylii roztapiałam. I tu macie pierwszą ciekawostkę- nigdzie kurwa nie było takiego ukropu jak na Sycylii, serio. Niby 35 stopni,, ale jakby 50. Tydzień wcześniej było tam 45, to ja nie wiem ile oni odczuwali, 150*C kurwa? Byłam w kilku miejscach, ale to tam czuć wrota piekieł (Etna?). Dobra, kończę to pierdolenie. Nie będzie tu suchej przewodnikowej wiedzy tylko garść info, których ja się nigdzie nie doszukałam. No to sama napiszę.  Lecimy z tematem. No to lecimy. Fruuuu….
Zacznijmy od hotelu. Słów kilka. Zatrzymaliśmy się w Borgo Rio Favara.. Jak Wam ktoś powie, że wakacje na własną rękę są zawsze tańsze, to łże. Sam Borgo na tydzień kosztuje prawie tyle co nasza wycieczka. A gdzie żarcie, samolot, transfer i reszta tego wszystkiego? No właśnie. Dobry last jest dobry. Hotel nie był właściwie hotelem, a wioską turystyczną, dostaliśmy własny apartament w domku. Domków było tyle, że właściwie lepiej nie pić, bo można zasnąć u sąsiada (wszystkie chałupy identyczne!). Żarcie nieziemskie, apartamenty kozackie, czysto, pięknie, własny parking pod domem, taras, balkon, sypialnia, aneks kuchenny w salonie, łazienka, ludzie mega mili, ale...Ciekawostka druga- jedziesz na Sycylię i super znasz angielski? To wsadź go sobie w dupę. Przez cały pobyt w raju po angielsku udało się porozmawiać z dwiema osobami w hotelu. Jeden chłopak przy barze próbował coś tam się porozumieć, ale musiałam mówić wolno i wyraźnie. Czwartą osobą był gostek z wypożyczalni samochodów, coś tam nawet trybił i próbował mówić. Good job dear! To by było na tyle. Nikt kurwa nie zna angielskiego, bo czy te 4 osoby przez tydzień to dużo? No nie. Ale lepszy rydz niż nic, zresztą dogadacie się na migi i takie siakie. Sycylijczycy to ludzie prości, leniwi i otwarci. Chętnie pomogą o ile znacie włoski, albo macie gumowe ręce i namachacie w powietrzu co od nich chcecie ?
Skoro jesteśmy przy hotelu, przejdźmy do żarcia. Żarcie to podstawa. Kiedy gdzieś jadę, to ludzie mają być mili, jedzenie dobre, a morze ciepłe i z ładną plażą. Jedliśmy zarówno w miejscu pobytu jak i poza. Właściwie każdego dnia zwiedzaliśmy więc obiady w różnych miejscach też były. Żarcie pyszne, choć skromne. Lata biedy nauczyły Sycylijczyków robić coś z niczego. Makarony. Ja pierdolę. Dupę urywa. W hotelu jak i poza możecie wpierdalać makaron jak świnia kartofle. Makarony są wszędzie i z sosami we wszystkich wariantach! Włoska oliwa, zajebiste pomidory, świeże zioła. Już mi ślinka cieknie! Najlepsza pasta jaką w życiu jadłam. Jadłam jak wieprz, czyli normalnie. Owoce morza. Nie jestem wielką fanką, zdecydowanie wolę dżem ze świni, ale jak mam okazję, to i morskie robaki opierdolę na deser. I tutaj się nie zawiodłam. Ba! Najpyszniejsze ośmiorniczki, krewetki i te takie w muszelkach jakie w życiu jadłam. Szkoda, że to takie małe bubki mięsa i więcej z tym zabawy niż jedzenia, ale niebo w gębie, aż sama jestem w szoku. Sycylijczycy szczycą się takim swoim przysmakiem- arancini (w okolicach Palermo zwane też arancino- kolejna ciekawostka, Ci z Katanii nie lubią się z tymi z Palermo. Coś jak u nas Warszawa i Kraków. Nawet o kawałek ryżu się kłócą tzn o to całe arancini/o). Szczerze? Można zjeść, ale dla mnie nie ma wow. Taki kotlet z resztek jak nam ryżu z obiadu zostanie. Stożek ryżowy smażony na głębokim tłuszczu i wypchany tym co mają pod ręką, jakieś leczo z ryżem ?Można zjeść w ramach ciekawostki, ale wolę makaron. Polecam za to Focaccia Ragusana jeśli będziecie kiedyś w okolicach miasta Modica lub Ragusa, bo z tego co wiem, to ta odmiana focaccia to żarcie wybitnie regionalne. Wygląda jak wielka buła, wypchana czymś co jest dobre, obstawiam bakłażany, pomidory, mięso i inne warzywa. Wydaje mi się, że całość tego pieroga smażą na głębokim tłuszczu. Nie wiem dokładnie co było w środku i jak to robią, ale jak zapytać o to kogoś kto nie zna angielskiego? Podawane na ciepło. Smakuje trochę jak pizza, tylko lepiej. Niebo w gębie! Jeśli mowa o pizzy, to najlepszą jadłam…na lotnisku w Katanii. Serio. 5,50 euro za kawałek. To było najlepiej wydane 100 złotych na pizzę w historii?
Sycylia to także pyszne wina, całkiem niezłe piwo i Lawa Etny, czyli 70% alko spod wulkanu. Bez obaw- nie wali bimbrem. Osobiście nie lubię bimbru, bo mi flaki przewraca. Lawa to coś zupełnie innego. Wcale nie czuć alkoholu. Czuć jakby się ogień połykało. Serdecznie polecam. Pycha. Jeśli ktoś lubi słodkie alkohole polecam Limoncello, likier cytrynowy, dla mnie za słodki ale smaczny. Polecam też orzeźwiające piwo z granitą. Nie sposób pominąć czekolady z Modica. Czekolada tylko z kakao i cukru. Nie lubię czekolady, ale skusiłam się na zakup kilku z nasionami konopi. Wybór jest przeogromny! Do tych czekoladek dodają wszystko- dziwaczne orzechy, ryż, nasiona konopi, chili (pali prawie jak po lawie), sól morską, cytrynę, bazylię i…mięso mielone! Czekolada z mięsem mielonym, to pierwsza czekolada jaka mi posmakowała. Ciekawe dlaczego…?
Pojedliśmy, popiliśmy, to czas na mafię sycylijską. Jeśli ktoś jest turystą mafia ma Was w dupie. Mafia na Was zarabia, czujcie się bezpieczni. Jeśli chcecie na Sycylii otworzyć choćby budę z bananami przy ulicy, szykujcie odsiew dla wujciów. Mafia jest wszędzie i wszyscy są jej podporządkowani. Wszyscy. Nigdy nie pytajcie o mafię sycylijską Sycylijczyków, to temat tabu, ewentualnie utną Ci palca albo nos za wścibianie go w nie swoje sprawy. Jeśli chcesz żyć i pracować na Sycylii musisz mieć swojego “opiekuna” z góry. Żeby mieć “opiekuna”, trzeba mieć znajomości. Jeśli masz męża/żonę z Sycylii- jest ok. Jeśli będziesz na przykład opiekować się starszym Sycylijczykiem- jest ok (mafia szanuje starszyznę i ich opiekunów oraz osoby pracujące na nich). Jeśli chcesz jutro zamieszkać na wyspie i otworzyć pole namiotowe, albo stragan z pierogami- nie jest ok, potrzebujesz “opiekuna” i szykujesz kasę dla mafii. Coś jak nasz rząd, tylko tam mafia o swoich ludzi dba. Tracisz “opiekuna”, musisz ogarnąć kogoś na zastępstwo, bo mafia wpada w środku nocy, wyciąga całą rodzinę z łóżka i prowadzi pokojową rozmowę z bronią za paskiem (historia prawdziwa.). Skąd to wiem? Powiedzmy, że mam tam “swoich ludzi” ?Nikt Wam tego nie powie głośno, ani nie podpisze się własnym nazwiskiem. Turystom nic nie grozi. Jest mega bezpiecznie. 
Imigranci? Widziałam, ale są to głównie pracownicy okolicznych plantacji. Kamerun, Nigeria, Tunezja, Czad, Maroko… jest kolorowo ale nadal bezpiecznie i w dodatku znają biegle angielski! Nie ma się czego bać. Taki Nigeryjczyk pierwszy poda Ci wodę i pomoże w przeciwieństwie do Polaka (również historia prawdziwa). Ludzie na wyspie żyją głównie z rolnictwa i turystyki, choć ta dopiero się rozwija. Albo są w mafii. Nie jeden szczyl bujał się najnowszym mercem czy lambo. Byłam, widziałam, dwudziestolatek na oliwkach się nie dorobił?
Sycylia to piękny, choć biedny region. Bezrobocie jest tam monstrualne. Ludzie rzadko wyjeżdżają do pracy za granicę, a jak wyjadą, to szybko wracają, bo północ to dla nich deszcz, zimno i popadają w deprechę. Jakoś im się kurwa nie dziwię. Co chwilę napotykamy jakieś śmieci przy ulicy. Skoro jest takie bezrobocie, to dlaczego nie wezmą się za sprzątanie? Sycylijczyk myśli inaczej. Myśli sobie- kurde jak dziś posprzątam wszystkie butelki z przydrożnych rowów, to jutro nie będę mieć pracy. Więc zbierają co dziesiąta butelkę i maja robotę i na drugi dzień. W sumie logiczne?
Mimo tych śmieci plaże są piękne i zadbane. Byliśmy na południowym wschodzie, plaże między Ispica, a Pazzallo to kilometry piasku i błękitnej wody. Raj dla oczu i duszy. Na wyspie chyba większość plaż to plaże skaliste i kamieniste, więc jeśli chcecie się polenić w miękkim piasku, polecam okolice w której byłam. Kilka plaż odznaczonych błękitną flagą i morze dosłownie wylewające się na ulicę niech będą najlepszą rekomendacją.

 

 

Wyspiarze to bardzo serdeczni ludzie. Mieliśmy okazję odwiedzić kilka sycylijskich domów (mówiłam, że mamy tam wtyki?). Na wejściu częstują Cię wszystkim co mają. Domy niezależnie od majętności właścicieli, a byliśmy u kilku różnych rodzin, są urządzone skromnie i surowo. Wszędzie płytki, niewiele dodatków, duże przestrzenie. Podoba mi się, nigdzie nie kurzą im się badziewne cotton ballsy, ani jakieś pojebane świeczki czy wieśniackie napisy typu “home, sweet home” wycięte z dykty. Mniej sprzątania. Nie wiem czy wynika to z tego, że są leniwi, czy po prostu nie lubią zbędnych bibelotów, ale wszystko wygląda prosto i smacznie. Zero dywanów, serwetek, firanek, zasłonek. Czysto, przestrzennie, pięknie. Sycylijczycy są trochę zapatrzeni w siebie, myślą, że Polska to trzeci świat, myślą, że nie mamy coca-coli i kolorowych telewizorów. Serio. Na wieść w jakim hotelu się zatrzymaliśmy robili wielkie oczy, że nas stać. No cóż… Polska jednak jest cywilizowana i nie leży w Rosji?
Jeśli jesteśmy przy pieniądzach. Ogólnie w sklepach nie jest drogo. Woda to około 30 centów, piwo niewiele droższe. Ceny porównywalne do naszych. Ale na turystach żenią jak Górale. Wynajem auta, takiego najgorszego dziada, to koszt około 70-90 euro za dzień. Lepiej nie dawać im karty kredytowej, bo za byle ryskę owalą Was na kilkaset euro. Kiedy próbowałam wynająć auto za hajs, krzyczeli mi pełne ubezpieczenie, czyli jakieś dodatkowe 50 euro. Nosz kurwa. W końcu udało nam się ogarnąć punciaka w stanie oesu za 50 euro bez żadnych pierdół, ale to była długaaa i wyboista droga. Jeśli ktoś ma ochotę na namiary i będzie w okolicach Pazzallo, to numer telefonu posiadam. Gostek był bardzo w porządku, choć nie ukrywam, że wynajmując mieliśmy trochę stracha, bo wszystko było na słowo honoru?
Co ma Sycylia czego nie ma Polska? Oczywiście na Sycylii nie brakuje słońca, pogoda jest stabilna, upalna, piękna. Ciepłe morze, to coś co mają oni, a my nie. Ale najważniejsze- ludzie tam żyją. Nie łażą i nie ględzą, spotykają się wieczorami, piją winko na ryneczku. Jest wesoło, chce się żyć. Zycie toczy się wolno i ospale. Siesta od 13 do 16 to czas kiedy ludność śpi i ma wszystko w dupie. Wszystko. Nawet jak powiecie, że chcecie kupić coś za 10 tysięcy euro, to powiedzą Ci, że ok, ale po sieście. Właściwie, to o 17 też jeszcze większość miejsc jest zamknięta. Właściwie, to otwierają sklepiki czy restauracje jak im pasuje. Czasami robią sobie wolne w środku tygodnia, bo tak. No i fajnie. Takie życie na wyjebce widać czyni ich szczęśliwymi ludźmi. A gdyby tak rzucić to wszystko i….ahhh?
Wszędzie spacerują jaszczurki. Przesympatyczne stworki. Czasem może trafić się jakaś meduza, wtedy lepiej wyjść z morza. Ale najbardziej spodobały mi się czarne pszczoły, które pasły się na lawendzie na Etnie. Czy jest tu jakiś pszczologog? Co to jest? Bo ta czarna pszczołą, to moja prywatna nazwa, a jestem ciekawa czy to rzeczywiście pszczoła i jeśli tak, to dlaczego do kurwy nędzy jest czarna? Śpi w wulkanie, czy ki chuj?
Pamiątki. Nie kupuję kurzołapów, magnesów, ani innego badziewia. Kupuję jedzenie i picie. Polecam to co na zdjęciu czyli- Lawę Etny, to ten ognisty alko. Dobre piwo. Czekolady z Modica. Herbatka z ziół, które wyrosły na zboczach Etny. Przywiozłam jeszcze pyszne miody- eukaliptusowy, pomarańczowy i z kwiatów z wulkanu oraz tamtejsze ciasteczka i oliwki. Polecam także makarony, oliwę i wszystko co jadalne. Takie gabaryty dostarcza mi “mój człowiek” z Sycylii, więc nie muszę się martwić. Nie mogę doczekać się dostawy świeżych pomarańczy, ale to aż pod koniec listopada kiedy ruszy na nie sezon. Niby większość spożywki można kupić u nas, ale uwierzcie mi- to nie jest ten sam smak. 
Wyszło chyba długo. A to przecież dopiero pierwsza część! No sorry, nie dało się ścieśnić, a i tak wydaje mi się, że o czymś zapomniałam. Jakby co- pytajcie w komentarzach. W kolejnych częściach zabiorę Was na kilka wycieczek.A dla tych, którzy wolą popatrzeć, zapraszam na YT

 

Arrivederci!

All inclusive dla Januszy?

By | Blog, Wywczas | No Comments
Najpopularniejsze wakacyjne kierunki blogerskie to chyba Malta, Islandia, Teneryfa, czasami odleglejsze miejsca. Są oczywiście i tacy blogerzy, którzy bujają się po świecie w ramach współprac (jestem otwarta na propozycje?). Ale ok, nie wszyscy mogą sobie polatać na czyjś koszt. Szukając informacji o fajnych wczasach natykamy się na artykuły, że najlepiej wszystko zorganizować samemu. Nie warto jeździć na all inclusive, bo drogo, brak swobody i w ogóle jest to passe. Olinkluziwy są dla frajerów, Januszy i ograniczonych. Ale czy rzeczywiście?

Możecie mnie mieć za Janusza, ale jeżdżę na olinkluziwy. (No w sumie, to jestem taką Grażyną Blogosfery). Nie powiedziałabym, że to złe rozwiązanie. Cały rok zapierdalam jak osioł. Zawsze jestem zorganizowana, poukładana i gotowa do działania. Kiedy gdzieś jadę odpocząć, chcę odpocząć i nie myśleć o całej organizacji, sracji. Oczywiście mówię tu o wyjazdach zagranicznych, bo Polska jest na tyle nierozległa, że bukuję hotel, siadam i jadę. Kiedy mam czas na tydzień lenistwa w ciepłym miejscu z gwarantowaną pogodą, jadę do biura w Lublinie i Pani Elizka zawsze znajdzie coś fajnego.(Więcej o biurze i organizacji pisałam w tekście Wywczas z Pudernicą- Fuerteventura (1)). Moje wymagania nie są jakoś wygórowane, ma być dobre jedzenie, ma być ładnie, nie może być na zadupiu i kraj ma być bezpieczny. Tyle. W kilka minut mam kilka ofert przed nosem, miejsca osobiście sprawdzone przez pracowników biura, którzy nie naciągają i potrafią doradzić. Żeby jeszcze bardziej pokazać swoje januszostwo wybieram wakacje last minute. Po co przepłacać? Oczywiście mogę dopłacić za fajne miejsce, nie wybieram byle gówna patrząc tylko na cenę, ale jeśli mam do wyboru lasta z czterema gwiazdkami za 2 tysiące, to wolę to, niż cztery gwiazdki pół kilometra dalej i miesiąc później za 2,5 tysiaka. Poza tym u mnie ciężko z czasem i nie jestem w stanie zaplanować wakacji z dużym wyprzedzeniem. W ubiegłym roku wcale nie zdążyłam z dalszym wyjazdem?Kiedy już uda mi się coś wybrać swoje kroki kieruję do Empiku. Kupuję przewodnik. Mam jakieś 2-3 dni na spakowanie i przewertowanie internetów pod kątem danej miejscówki i  lecimy.
W samolocie ogarniam przewodnik i męczę ludzi, którzy już w danym miejscu byli, żeby powiedzieli mi co warto zobaczyć. Nigdy nie korzystam z wycieczek organizowanych przez biuro i nie ufam rezydentom. Wynajęcie samochodu i wycieczki na miejscu we własnym zakresie, to tańsza i lepsza opcja i nikt nas nie ogranicza. Po co mi w takim razie to całe All Inclusive? Mam zapewniony transfer z i na lotnisko, nie muszę się martwić o ogarnianie auta, czy czegoś tam, żeby dojechać z lotniska do hotelu na przykład o trzeciej w nocy. Po to żeby wstać i pójść się nawpierdalać, a ja lubię zjeść dużo i smacznie. Chcę wyjść na miasto i wiedzieć, że po powrocie do hotelu czeka mnie smaczny obiad czy kolacja. Nie muszę szukać knajp na własną rękę, ale oczywiście kiedy mam ochotę to z nich korzystam. Będąc na wakacjach i tak ogarniam jakieś lokalne wypady, ale bez spiny. Lubię mieć dostęp do wszystkiego w hotelu nie martwiąc się o dopłaty. Płacę przed wyjazdem i mam z bani. Ponieważ szkoda mi czasu na leżenie plackiem na plaży, dużo zwiedzam, ale hotel wybieram raczej w miejscach atrakcyjnych turystycznie, żeby nie musieć się zbytnio oddalać, nie lubię marnowania cennych godzin na jazdę samochodem w odległe zakątki. A kiedy jestem już wystarczająco zmęczona aktywnym wypoczynkiem, moja dupa praży się w słońcu na plaży lub przy basenie, a obsługa podaje mi drinki i wtedy właśnie czuję, że mam wakacje. O. 
Bikini
Jednym słowem last minute plus all inclusive to mimo wszystko swoboda i wygoda. Nie czuję się uwiązana do hotelu, ale mam tam wszystko i do bólu za małą kasę. Tak…uwierzcie mi, że tydzień w Trójmieście dla dwóch osób wychodzi drożej niż ta sama opcja w Grecji na przykład. Taki wywczas zagranicom dla Januszy, to też święty spokój. Wybieram hotel z chujowym wifi, żeby mnie robota, ani jakieś social media nie kusiły i w końcu odpoczywam. Mogę leżeć, mogę siedzieć, mogę wisieć. Pływać nie mogę, bo nie umiem.
Oczywiście nie potępiam wakacji na własną rękę, czy tam i nawet nogę, ale wiecie co? Nie chce mi się. Wakacje to moja działka, ja je organizuję i kurwa nie chce mi się myśleć o tym i planować przez pół roku. Siadam, jadę i mam w dupie wszystko. A jak coś mi nie gra, zawsze mogę zadzwonić do Pani Elizy i ona stawia na nogi wszechświat, żeby było dobrze. Zawsze jest jednak tak dobrze, że nigdzie nie muszę dzwonić i mogę oddać się nicnierobieniu.

Wywczas z Pudernicą- Fuerteventura (3)

By | Blog, Wywczas | 2 komentarze

Im zimniej i gorzej na dworze, tym bardziej moje myśli powracają do upalnych wakacji na Fuerteventurze 🙂 Pierwsza część TUTAJ, druga-  TUTAJ. Dzisiaj rozgrzeję Was tym co Fuerta ma najlepszego- plażami. Wspomnę tez o samym Corralejo, które było naszą bazą wypadową.

Corralejo– malownicze miasteczko na północy wyspy. Kiedyś była to wioseczka rybacka, potem turyści rozbuchali miejscówkę na dobre i tak powstało miasto.

Główna ulica, wiodąca do portu, usiana jest licznymi sklepikami i straganami. Oczywiście można napotkać podróbki z całego świata, ale nie jest ich na szczęście takie zatrzęsienie jak na przykład w Grecji. Na początku ulicy, ze zdjęcia powyżej, czyli tuż za moimi plecami 😉 rozkłada się rano targ. Ale nie taki byle jaki. Pomijam znowu podróby, bo mnie nie interesują, ale możemy obłowić się w niesamowite rękodzieło z Afryki, głównie z Maroko ( to tylko niewiele ponad 100 km!). Ale o zakupach innym razem.

Klimat miasteczka zacny. Skojarzyło mi się z Miami, to nic, że w Miami nie byłam- może jeszcze będę 😉 Im bliżej portu tym więcej knajp i restauracji (dobrze i niedrogo karmią i…poją!). Im bliżej portu tym więcej starszej zabudowy, bo obrzeża miasta to hotele i apartamentowce. Jako takich zabytków nie ma, ale miejsce magiczne. W mieście jest park wodny i kilka innych atrakcji- ale ja nie przewodnik, tylko opowiadacz 😉

Z portu możemy wybrać się na wycieczkę promem na Islote de Lobos, czyli Wyspę Wilków. Można się kajtnąć też na Lanzarote, którą zresztą widać z Fuerty.

Oczywiście polowaliśmy na delfiny, ale jakoś nie chciały wyleźć. Pochowały się w swoich norach, czy gdzie tam śpią i jedzą obiady. W tle macie Lobos.

Spacerując promenadą, napotkaliśmy na bandę surferów. Wiecie- nigdy takich pro osobników na żywo nie widziałam. Chłopaki jak z filmu- tlenione dłuższe włosy, szorty hawajki, kolorowe okulary i deska pod pachą. A jak włażą na te fale- robi wrażenie. Jeszcze lepsze wrażenie, kiedy spierdalają się do wody z deską uczepioną nogi 😀 W każdym razie Fuerteventura to raj dla wszystkich wodnych sportowców. Na każdym kroku spotykamy ludzi z różnymi deskami, spadochronami, czy jak to tam się nazywa. Nie znam się. Tak czy siak, wiatry i ilość słonecznych dni w roku, ściąga tu zapaleńców z całego świata.

Oczywiście prawie wszędzie mamy plaże. Przy mieście też. Fuerta to jedna wielka plaża. Jednak większość osób nie odpoczywa na plaży miejskiej, a na Wydmach Corralejo ( Parque Natural Dunas de Corralejo). Niemal wszędzie na wyspie spotkamy białe plaże, które ciągną się kilometrami. Tylko gdzieniegdzie jakieś skupisko kamieni, ale głównie przy zatoczkach. Raj.

W takich uroczych zatoczkach można zaszyć się na piwko i odpocząć. Zwróćcie uwagę jaki fajny zakątek- plaża z gładkich, drobnych kamyczków! Wyglądała cudnie! Nikt nie będzie nam przeszkadzał. Można leżeć z gołą dupą (dosłownie!) i nic nie robić. Panuje duża tolerancja. Ponoć wyspa jest oblegana przez homoseksualistów, bo nikt ich tam nie wytyka palcami. Potwierdzam. W hotelu mieliśmy wesołych sąsiadów gejów z córeczką. A na przeciwko dwie lesbijki waliły gaz od rana do nocy. Nie, nie Polki hehe 😀 Włoszki. Sympatyczne zresztą. W samym Corralejo można pobawić się w kilku klubach dla gejów i lesbijek, lub udać się do tęczowej sauny.

Im bardziej na południe, tym wydmy roztaczają piękniejsze krajobrazy. Przejrzysta woda, biały piasek znad Sahary i duuużżżooo miejsca. Nie ma mowy o tłoku!

W tle widzicie Hotel Riu, za nim drugi- chyba też Riu. Jedyne wysokie obiekty w tej okolicy. Wybudowane jeszcze zanim wszedł zakaz budowania czegokolwiek na terenie parku, podobno w 2017 roku chcą je wyburzyć, ale tak wpisały się w krajobraz, że nie sądzę. Poza tym- kasa, kasa!

A tutaj już plaża za Riu. Nic się nie zmienia. Nadal turkusowy ocean i biały piasek. Miejsca wystarcza dla wszystkich. Jeśli macie ochotę rozłożyć się na leżaku, to za cały dzień zapłacimy 3 euro od leżaka, parasolka też 3 eurasy. Dwie osoby pod parasolem to 9 euro. W Sopocie płaciłam 50 złotych już kilka lat temu…Zwróćcie uwagę, że nie ma jebanych parawanów haha 😀 Janusz i Grażyna już by nie przyjechali. I dobrze.

Nacieszcie oczy. A wracając do Januszów, to Polaków niewiele. Są, ale się nie bandują, bo jest ich niewielu, a jak się nie bandują- to nie kozaczą i jest święty spokój. Pomijam jednego, którego spotkałam w hotelu. Możliwe, że nawet Janusz. Leżałam przy basenie, a on przez telefon nawijał coś w stylu- “Cześć Andrzej. Co tam? Aaaa nieee, mnie nie ma, ja jestem ZAGRANICO. A wiesz na Kanarach. Jak u WAS pogoda? A tutaj U NAS ze 30 stopni, nad basenem, drynka pije. Ach no wieszz…byliśmy na wycieczce. Achh, mówię Ci luksus. No nic kończę, bo roamingi drogie”. Gadał w tym stylu ze 30 minut. Wiecie- ja to ja. Podbijam do gościa, jak już odłożył telefon i ciach mu dzień dobry. Facet czerwony! Nie myślał, że obok leżała Polka, która miała ubaw i powstrzymywała się od śmiechu. Zapytałam o pierdoły- czy był na spotkaniu z rezydentką i takie tam. Ja na te spotkania nie chodzę. Byłam raz i niczego mądrego się nie dowiedziałam, za to głupot całkiem sporo. W każdym razie gostek opowiedział o wycieczce z Itaki, deal życia! Za 100 euro zobaczył kozy i pole aloesu 😀 Próbowałam mu wytłumaczyć, że to jednak nie jest inwestycja życia, ale nie dało się mu wytłumaczyć. Cóż…za 100 euro miałam dwa dni podróżowania, auto, obiady i jeszcze zostało. Acha- na dwie osoby. Facet na jedną.

Kolory, kolory i zapach. Mój nos jest bardzo wrażliwy. Każde miejsce mi pachnie. Fuerta pachnie solą morską, świeżością oceanu i rozgrzaną ziemią.

Ja. Mieliśmy chęć pojechać na plażę nudystów, ale okazało się, że nie ma potrzeby. Wyspa jest goła. Wszędzie możemy spotkać nagich opalaczy. Nikomu to nie przeszkadza. Sama opalałam się toples. Oczywiście do zdjęć zakładałam górę bikini, no bo jak 😉 Polska nie Kanary, zaraz byłby lincz. A przecież wszyscy rodzimy się nadzy! To sama natura! Chyba kiedyś o tym napisze specjalny post. Wracając do nagusów- uwierzcie, że ciężko mi było znaleźć foty, gdzie nie majtałby się jakiś siurdak, albo cipka 😀 Na jednej z fotek i tak się golas trafił, kto znajdzie? Nie powiem gdzie 😉

O takie zatoczki pokochałam. Kameralnie i pięknie.

I hopla! Wydmy są niesamowite! 10 kilometrów pustyni. Można nawet pojeździć na wielbłądzie. Na pustyni zaobserwowaliśmy tez jakąś hmmm…sektę? Nie wiem co to było- banda ludzi chodząca w kółko, mamrolili coś pod nosem i wznosili ręce ku niebu. Przegrzało? Możliwe. Klimat sprzyja. Temperatura na wyspie nie spada poniżej 17 stopni. Kilka deszczowych dni w roku i znowu grzeje. Właściwie można tam jeździć cały rok, bo i w styczniu trafia się 25 stopni. A te 25 stopni to nie są nasze stopnie, słońce jest mocniejsze. Latem temperatura nie bywa mordercza, a to za sprawą silnych wiatrów w okresie letnim. Wrzesień jest chyba najlepszym miesiącem- wiatr nie przeszkadza, ocean nagrzany, słońce daje czadu, ale nie pali…no może troszeczkę 😉

I trochę czarnego piasku z Ajuy. Na Fuercie jest kilka czarnych plaż, troszkę kamyczkowych, ale takich co stóp nie ranią. A i tak większość to biały rajski piaseczek.

Pierwsza koza.

Druga koza.

No to hop. Jedziemy? Czekamy na ostatnią część?

Przypominam o trwających konkursach- KLIK i KLIK.

Adios!