Tag

włosy

Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Dużo u mnie o włosach. Dużo przeszły, ale ich historia będzie innym razem. Przez to, że od dobrych trzech lat o nie dbam jak o jajko, dziś będzie o jajkach. Jajcowałam. Będzie o kudłach, bo przez ten czas sporo się nauczyłam i na Waszą prośbę zdradzę Wam moje włosowe  ABC. Nie będzie powielania tego co jest na każdym blogu, forum i wszelakich grupach. Będzie konkret, który ogarnie każdy. Bez czarów-marów. Bez pierdolenia. Proste wskazówki i moje spostrzeżenia.
Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.
Oczywiście zaznaczam na wstępie, że specjalistą nie jestem i nie będę się tu silić na mądrości przejebane z Wizażu jak to niektóre blogerki czynią. Nie, nie. Napiszę Wam to co zauważyłam i poznałam na własnych włosach. Zaczynałam od wysokoporowatych (czyli chujowych), cieniowanych, farbowanych i chujwijakich jeszcze, zabiedzonych, mysich ogonków. Doszłam do zdrowych, naturalnych kłaków. Grube to one nigdy nie będą, takie geny. W każdym razie są zdrowe i lepi nie bedzie. A i pamiętajcie, że piszę to z mojej perspektywy, u Was może być inaczej. Proszę mi potem kurwami nie rzucać, że jestem głupia, czy coś, bo u Was to, czy sramto się sprawdziło. Może i tak, ja tam nie wiem, ja piszę o sobie. No to jazda.

Porowatość włosów

Wszędzie spotkacie się z określeniami- włosy wysokoporowate, średnioporowate i niskoporowate. W skrócie, to te wysoko oznaczają, że są chujowe, te średnio, że średnio chujowe, a te nisko- niechujowe. Przez te trzy lata wiedza o tym całym rozróżnianiu porowatości na nic mi się nie przydała. Jedynie wiem, że olej kokosowy do wysokoporów nie jest dobry, bo je puszy, ale i tak sprawdziłam to na sobie i dopiero się przekonałam. W innych przypadkach co innego czytałam, a moje włosy swoje. Żadne porady nie pokrywały się z tym co u mnie się sprawdzało, czy nie. Znaczy się tak- kokos plus chujowe włosy, równa się włosy dramat. I tyle z tego wałkowania po blogach porowatości. Wsadźcie, to se w dupę Drodzy Państwo.

Olejowanie

Olejowanie, cudowanie. Dało mi to tyle, że niewiele. Zaczynałam od oleju przed każdym myciem i tak przez dwa lata, każdej nocy. Od roku olejuję raz w tygodniu i efekt ten sam. W sumie, to chyba robię to z przyzwyczajenia, bo nie wiem czy to ma jakiś istotny wpływ. Efekty są i owszem- zaraz po umyciu. Po 3 latach regularnego mazania stwierdzam, że włosy i tak nie wypiją tego nie wiadomo ile i będą bardziej błyszczeć, będą bardziej lejące, ale na chwilę. To samo da odżywka czy maska. Do niej też można dodać olej. Na co mnie to było? Nie wiem. Jakieś 12 lat temu miałam przez chwilę własny kolor. Wtedy nie olejowałam i wiecie co? Włosy wyglądały tak samo jak po tych moich trzech latach katorgi. Zużywam właśnie ostatni olej i wyjebuje to całe olejowanie w kosmos. Nie posłucham już nigdy żadnej wszechwiedzącej blogerki. Spadajcie.

Humektanty, emolienty, proteiny

Dla normalnego człowieka, to wszystko czary. Ja już się wyedukowałam, a i tak te nazwy nikomu nie muszą być potrzebne. Mi też się nie przydają. Te całe humektanty, to nic innego jak nawilżacze, emolienty- ochraniają i wygładzają kłaki i zabezpieczają żeby te całe humektanty nie odparowały, a proteiny nasze kłaki budują. Jak to widzi normalny człowiek? Ano kładziesz na łeb 3 rodzaje odżywek na zmianę, żeby była równowaga. Albo kupujesz jedną taką gdzie są wszystkie hume, emo i prote. Jakiś czas bawiłam się w to całe odróżnianie, a najlepiej sprawdził się sposób na odpierdol. Raz położę to, raz tamto i o kurwa działa! Czytam sobie te składy i ogarniam, ale jak ktoś nie ogarnia, to niech kupi sobie coś z keratyną (proteiny) z  aloesem, albo miodem (humektanty) i z olejkami (emolienty) i używa zamiennie i będzie dobrze. Jak robi się siano, to nałożyć zamiast protein, coś co nawilży, jak się robią kluski- dać proteiny i tak w koło Macieju. TYLE.

Nożyczki i zabezpieczanie końcówek

Wszystkie fachowe określenia normalnemu człowiekowi do niczego nie są potrzebne. Wydumane rodzaje olejowania i nakładania czarodziejskich masek w niesamowitych konfiguracjach z głową w dół i lewą nogą skierowaną na południe, gówno dadzą. Najlepszy sposób na zniszczone włosy? Nożyczki. Po nożyczkach zabezpieczanie końcówek. Na końcówki najlepszy jest ten mały, czerwony Marion za 7 zeta. Ma trochę silikonów, jakiś tam olejek, ale najważniejsze, że działa. Włosy mi się nie rozdwajają. Serio, nie musicie płacić po sto złotych żeby zabezpieczyć włosy. Chodzi o to, żeby w składzie nie było alkohol denat, ale był silikon i olejek – jeden chuj jaki. Sprawdzałam skład takiego cuda do końcówek za gruby hajs (popularny na blogach?) i porównałam z moim serum termicznym z Marion. Różnił się ceną. TYLKO!

Szampon

Olejowanie rzucam w pizdu, tak jak już wspomniałam. Włosy myję co drugi dzień i zawsze po myciu coś kładę. SLESów się nie boję, ale na przykład czarne mydło od Agafii ma w sobie i SLES i mnóstwo ziół, a taka mieszanka po tygodniu, czy dwóch wysusza mi kudły. Dlatego na co dzień myję łeb delikatnym szamponem (aktualnie Equilibra), a raz na tydzień oczyszczam dokładnie czymś z SLESem (teraz Agafia). Cudów nie ma, musicie sprawdzić na sobie czy lepiej będzie Wam służył szampon mocny, czy delikatny. Ja unikam silikonów w szamponach.

SLES, SLS, silikony, zioła

Temat SLESów, SLSów i silikonów poruszałam już we wpisie Jakie kosmetyki wybrać – eko, chemiczne, tanie czy drogie?. W skrócie- nie demonizujmy. Silikony jako ochrona są okej, byle nie przedobrzyć. W szamponie ich nie chcę, bo szampon ma myć, a nie zabezpieczać, od tego są maski i odżywki i tam silikony w niewielkiej ilości są spoko. Duże ilości silikonów są ok w zabezpieczaczach końcówek, bo idą tylko minimalnie na końce, więc włosów nie przeciążą. SLS (Sodium Lauryl Sulfate) już chyba nigdzie nikt nie dodaje, a SLES (Sodium Laureth Sulfate) nikogo nie zabił i to nie prawda, że Małgośka spod Wałbrzycha dostała od niego raka łokcia. I jeszcze wkurwia mnie jak mądre blogerki mylą SLS z SLES. Wypadałoby wiedzieć co jest czym jak już się o tym pisze. Zwykły nie-bloger nie musi tego wiedzieć, bo i po co? Jeśli macie włosy delikatne jak ja, to lepszy będzie szampon bez Laureth, ale szczerze mówiąc, te inne zamienniki też mogą być za mocne. Kupcie sobie to, co Wam pasuje i już. Jeszcze wrócę do ziół. Te do palenia na włosy nie szkodzą, ale te nakładane to różnie. Tak chwalą te zielska, ochy, achy, a natura też może zrobić krzywdę. I nie rzucajcie się na coś tylko dlatego, że jest naturalne, bo nadmiar ziół włosy wysusza. Dlaczego nikt o tym nie mówi i nie pisze? Zmowa jakaś? A nieee, bo przecież teraz naturalne i eko, i sreko, i takie tam kosmetyki są modne? Nie zapominajmy, że cykuta, to też sama natura?

Odżywki i maski

Po każdym myciu zawsze coś kładę. Czasami jest to maska, czasami odżywka, co tam złapię. Używam na zmianę różnych wspomagaczy o różnych składach. Warto mieć jakiegoś Kallosa, u mnie najlepiej sprawdza się bananowy- nawilży, dociąży, szału nie robi, ale litr maski za dziesięć zeta zawsze spoko, a i włosy ujarzmione dostatecznie. Moja ulubiona maska, to niezmiennie Arabica od Wax Piolmax, super sprawdza się też Equilibra ze zdjęcia (odżywka). Proteiny czerpię z maski od Organic Shop, ale tu też można się zadowolić jakimś zwykłym Kallosem. Tak w kilku słowach, to myję włosy, kładę coś na nie, w tym czasie myję zęby, ryj i spłukuję łeb. W weekend mam więcej czasu, więc noszę maskę dłużej, ile się uda- 20 minut, czasem 30. Ale pamiętajcie, że włos co ma wchłonąć, to wchłonie w 20-30 minut i tyle. Nie bez powodu na opakowaniach mamy napis “zmyć po 20 minutach”, gdyby po trzech godzinach miało być lepiej, to by napisali- “zapierdalaj z tym 3 godziny na łbie”. Nie jest napisane? Nie zapierdalać. Proste. Dwie godziny na łbie nic więcej nie da. Kładzenie maski na włosy na noc, to nawet zło. Włosy są rozmiękczone i przez to bardziej narażone na uszkodzenia.

Suszenie i stylizacja

Zaczęłam od dupy strony, bo na początku napisałam o zabezpieczaniu końców. A to w sumie na koniec powinno być, ale to chuj. W każdym razie jak już włosy umyję, to je zawijam w ręcznik i tak łażę. Po krótkiej chwili puszczam je luźno i jak już są prawie suche, to je dosuszam letnim nawiewem, bo po suszarce najlepiej wyglądają. Chyba, że mi się nie chce, to schną same i tylko smaruję końce Marionem. Jak dosuszam, to smaruję końce, przy skórze psiukam Marionem termicznym unoszącym u nasady (siwa butelka na zdjęciu, reszta w tym starym wpisie) i suszę. Na koniec jeszcze dokładam na końce czerwony Marion, resztę wcieram po całych kudłach. Do czesania niezmiennie od lat używam szczotki z dzika, a nie jakieś dziadowskie, plastikowe TT, które jak się okazało- włosy w niektórych przypadkach niszczy (a nie mówiłam, że to gówno!).

Porost włosów

O tym już się rozpisałam w tekście 6 najlepszych kosmetyków przyspieszających wzrost włosów, ranking. I pamiętajcie, że te wszystkie produkty nie tylko dały kopa moim włosom, ale też je wzmocniły i pobudziły do rośnięcia nowe.

ABC

Rozpisałam się. I pewnie mogłabym tak pisać dłużej. Teraz będzie skrót dla najbardziej opornych?Przede wszystkim nie idźcie w ciemno za tym co jakaś tam blogerka napisze. Nawet ja?Na jednego działa Kallos, na drugiego psie gówno. Jedyny sposób żeby się przekonać co nam służy, to testowanie na własnym łbie i tyle. Nie ma tu filozofii. Jak dbać o włosy? Tak:
  1. nożyczki
  2. zabezpieczanie końcówek
  3. dobrze dobrany szampon
  4. odżywka/maska po każdym myciu (różnorodny skład)
  5. regularność we wszystkim
  6. TYLE
Taki skrót. A nie jakieś gównofilozofie i badanie punktu rosy i miękkości gówna pingwina z Antarktydy. Jedynie na co uważam, to żeby alkohol denat nie siedział w produktach do włosów. Nadmiar ziół też nie wskazany. Jeśli denat, to tylko we wcierce. SLES nikogo nie zabił, silikony się przydają. A i tak wszystko to dupa, bo najlepiej na zniszczenia pomagają nożyczki i taka jest prawda. A jak całe życie ma się delikatne włosy, to żeby chuj na chuju stanął, to mi afro nie wyrośnie nawet jakbym okłady ze szczerego złota robiła. I jeszcze nie zapominajmy, że to włosy są dla nas, a nie my dla włosów i co innego o nie dbać, a co innego popaść w paranoję. Najgorsze określenie świata? Włosomaniaczka, bo manie się leczy?

Vatika, Olejek do włosów z czarnuszką, szybka recka

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kudły olejuję od ponad trzech lat. Mam wrażenie, że przetestowałam już co nieco i teraz będę robiła powtórkę z rozrywki, czyli wracała do tych olei, które najbardziej mi podpasowały. Dziś jednak jeszcze jedna recenzja mojego ostatniego olejku. Potem pomyślę nad jakimś większym zestawieniem.
Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką.

Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką. (Dłuższą nazwę kurwa jeszcze wymyślcie, to zamiast recenzji samą nazwę wpiszę).
Jedno jest pewne, olejek wydajny jak nowa laska w domu publicznym. Myślałam, że nie zmęczę. Przestawiłam się na olejowanie raz w tygodniu i butelkę katowałam kilka miesięcy aż mi ten olejek zbrzydł. Vatika bardzo ładnie pachnie, jest mega treściwa. Niewielka ilość (myślę, że mała łyżeczka) wystarcza na całe włosy. Super się nakłada, ale z myciem już nie jest tak wesoło. Jest to najbardziej toporny olejek jaki dotychczas miałam. Zmywał się, ale czasami musiałam i po trzy razy dozować szampon. Lepiej się z nim nie rozpędzać, bo można przedobrzyć. Moja wersja (podobno są dwie) zawiera parafinę, możliwe że stąd trudności ze zmyciem. Butelka całkiem wygodna, ale można sobie chlapnąć, więc przelewałam sobie odrobinkę w “kieliszek” (właściwie, to mam taką dyżurną nakrętkę z czegoś tam i mi za dozownik do olejów służy). Swoją flaszkę kupiłam w Eko-Zieleniaku za jakieś dwadzieścia złotych.
Olejek jak olejek, szału nie zrobił. Niby przyspiesza wzrost włosów, ale nie sprawdzałam go pod tym kątem, kładłam raczej na długość. Na długości dociążał i fajnie nabłyszczał, więcej grzechów nie pamiętam. Może się przydać jako dodatek do diety naszych włosów, ale cudów nie robi. Może troszkę nawilża, ale to też ciężko mi sprawdzić, bo kondycja moich włosów jest już na tyle dobra, że trudno mi zaobserwować jakieś większe zmiany w kudłach. Nie mogę powiedzieć, że polecam, ale nie powiem, że nie. Moje włosy są już tak opite tymi wszystkimi mazidłami, że można na nich frytki smażyć i niełatwo dostrzec działanie olejków. Teraz pozostaje mi tylko utrzymywać szopę w takiej kondycji.

6 najlepszych kosmetyków przyspieszających wzrost włosów, ranking

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Ciężko jednoznacznie określić o czym jest mój blog. Ostatnio się zastanawiałam, no i wiadomo- lajfstajl, albo raczej fristajl i bjuti, ale bjuti co? No właśnie. Zaczęło się od włosów, o włosach jest tu najwięcej, więc chyba jestem kłaczanką, a dopiero potem pielęgnacja, jakieś paznokcie i co tam mi się w głowie zalęgnie.
Tyle lat dbania o włosy zaowocowało całkiem sporą wiedzą popartą doświadczeniem. Specjalistką nie jestem, ale fryzjerkom nie raz tłumaczyłam dlaczego olej może pomóc i zaszkodzić, dlaczego alkohol denat we wcierce pomaga, a w odżywce nie, że nie każdy alkohol jest zły, czym się różnią silikony i bla bla bla. Generalnie ciężko mnie w temacie złamać. Skoro coś tam już wiem i dużo przetestowałam na sobie, czas tą wiedzą się podzielić. Dziś opowiem Wam o 6 najlepszych produktach na przyspieszenie wzrostu włosów.

Zestawienie moich naj macie na fotce. Wszystkie z tych produktów przyczyniły się u mnie do szybszego wzrostu kudłów. Bierzcie poprawkę na to, że co pomogło mi, nie musi pomóc Wam. Nie ma takich czarów. Za przykład podam Jantar, wszyscy zachwyceni, a u mnie klapa. Robiłam trzy podejścia i tylko za pierwszym razem wzrost był minimalnie szybszy, ale tak minimalnie, że szkoda gadać. Moje włosy i tak dość dobrze rosną, ale potraktowane wspomagaczami dobijają i do 5 centymetrów w miesiąc co jest osiągnięciem spektakularnym. Niestety jeśli używam danego produktu dłużej włosy przestają reagować. Taka sytuacja. Specyfiki staram się stosować zamiennie, chyba, że mi się znudzą. A teraz mój ranking. (Klikając w nazwy produktów, przeniesiecie się do recenzji).

6. Olej musztardowy

Na ostatnim miejscu zestawienia pojawia się jedyny olej w rankingu. O olejach więcej będzie innym razem, jednak jeśli chodzi o przyspieszenie wzrostu, to musztardowy jako jedyny wpłynął znacząco na porost sierści. Żadne Khadi, Sesy, ani sresy nie dawały zauważalnych skoków na długości, musztarda jako jedyna coś tam dała. Nie było to dużo, ale jednak dało się zauważyć różnicę.

5. Hair Jazz

Wpis z tymi produktami ma u mnie od cholery wejść, pewnie ze względu na kontrowersje jakie wzbudzają te kosmetyki. Nie zliczę ile razy za tę recenzję zostałam obrzucona gównem?Do dziś nie wiem na jakiej zasadzie działają i nie chcę wiedzieć. Może placebo, może mysie gówna, bo produkcja odbywa się w jakimś francuskim bunkrze na zadupiu. Nie wiem, ale włosy faktycznie mi po tym urosły. Zużyłam dwa małe zestawy i połowę ogromnego, chyba litrowego, po czym oddałam resztę koleżance, bo nie mogłam już znieść ich zapachu. Im dłużej używałam, tym włosy coraz słabiej reagowały. Kudły się nie zniszczyły, ani nic. Rosły fajnie, ale po czasie wróciły do swojego tempa. Ani polecam, ani nie. Można spróbować, jak komuś kasy nie szkoda, bo zestaw nie był tani.

4. Hollywood Beauty, Castor Oil

Też lekko kontrowersyjny produkt, bo zawiera tłuszcz z norek. Tego tłuszczu tam jak na lekarstwo, ponoć pobierany od żywych stworzeń, ale jak jest tego nie wiem. Wydajne jak skurwesyn. Do dziś mam połowę opakowania i chyba czas to wywalić, bo się termin przydatności kończy. Konsystencja niby taka sama, zapach też, ale trochę strach kłaść. Włosy po Castorze rosły jak na drożdżach. Używałam wielokrotnie w systemie- miesiąc kładłam, dwa nie i tak w kółko, żeby kudły się nie przyzwyczaiły. Kosmetyk godny polecenia, ale upierdliwy, dlatego nie wiem czy mi się jeszcze chce do niego wracać. Tłuste to, zmywa się różnie, raz łatwo, raz chujowo. Działa super, ale trzeba się ujebać w tej mazi i to mnie zniechęca, bo ja leń jestem?

3. Spray Vitapil

Na podium ląduje Vitapil. Ładnie po polskiemu napisałam spray, ale dla mnie to sprej i basta, bo ja ze wsi jestem. Tabletek nie polecam, bo klauzula sumienia, o czym pisałam w tekście Weź tabletkę (czyt.wrzuć monetę). Sam sprej dał rzeczywiście niesamowite efekty, ma super skład i generalnie nie ma się do czego przypierdolić. Mogę polecić jeśli ktoś ma na zbyciu trzydzieści kilka złotych, ale są rzeczy tańsze i lepsze, o czym niżej.

2. Esencja Andrea z AliExpress

Znów kontrowersyjnie, bo z Chin, ale esencja zrobiła mi tanio i dobrze. Jest na tyle uniwersalna i nieproblematyczna, że można ją mieszać z różnymi produktami i wcierać w skórę głowy. Takie moje wcieranie przełożyło się na super wzrost włosów, portfel nie płakał, a włosy chyba nawet mniej się po niej przetłuszczały. Bardzo polecam produkt osobom, które nie mają problemu z tym skąd Andrea pochodzi. Zużyłam kilka buteleczek i pewnie jeszcze nie raz zamówię.

1. Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów

Najdłuższa nazwa i najlepsze działanie (nigdy nie zrozumiem tych przydługich nazw produktów). Sprej testowałam niedawno i już kupiłam nową butelkę. Po moim wpisie podobno dziewczyny wykupiły cały zapas Babuszki w lokalnym Eko-Zieleniaku, ale spokojnie już była nowa dostawa?Cóż, tutaj nie można się do niczego przyczepić. Pochodzenie znane, działanie genialne, skład przekozacki, kłaki rosną piękne i zdrowe. Polecam!
Ciągle używam czegoś na porost, bo lubię testować różności. Poza tym zawsze sobie coś ubzduram. Najpierw chciałam zejść z cieniowanych włosów do takich równych. Potem postanowiłam pozbyć się wszelkich farb, a na to najlepsze są nożyczki. Na zdjęciu powyżej macie porównanie. Tyle włosy urosły mi w rok. W sumie to się skróciły, bo ja ciągle podcinam? Ale zauważcie gdzie kończą się farbusy i zaczynają moje- okolice karku, dziś te okolice mam w okolicach stanika, czyli całkiem fajnie. Misja na teraz- zapuścić grzywkę, bo już mi się znudziła. A potem? A potem niech rosną, aż mi się coś nowego zamani.

Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów, mój aktualny numer jeden

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Który to już rok pastwię się nad włosami?  Kolejny…Ponad trzy lata minęło. W międzyczasie wpadłam na pomysł, że chcę mieć naturalny kolor na całości, więc co roku leciało po 15 centymetrów kudłów. Czasami i więcej. Żeby to jakoś szybciej odrastało czepiałam się wszelkich wynalazków. Jedne były lepsze, drugie gorsze. Większość po jednym, albo dwóch opakowaniach przestawały działać na mój łeb. Ostatnia moja styczność z przyspieszaczem włosorosnościowym okazała się strzałem w dziesiątkę.
Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów.

Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów. Osobiście nazywam to dziwo Sprejem Babuszki. Jakoś łatwiej zapamiętać. Swój egzemplarz kupiłam w Eko-Zieleniaku, który to jest moim ulubionym sklepidłem w Yorku. Zapłaciłam niecałe dwie dyszki i flaszka 150 ml wystarczyła mi na około 3 miesiące. Zawsze po sępiemu przeliczam sobie, że to jakieś 6 złotych na miesiąc, czyli nic. Butelka plastikowa, poręczna, psiukacz się nie zacina, ale jak mocniej stelepnęłam, to gdzieś mi ociupinkę zawartość wypływała. No trudno, cudów nie wymagam.
Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów.
Wcierka to jakaś siakaś brązowa ciecz. Pachnie ładnie, delikatnie ziołowo. Psiukałam na łeb według własnego widzimisię, a nie po myciu jak Babuszka przykazuje. Ponieważ myję włosy rano, co drugi dzień, to wcierkę dozowałam sobie na noc przed każdym myciem. Raz spróbowałam po myciu i moje włosy były przylizane. Nie było tragedii, ale nie czułam się komfortowo z czymś na łbie. Po spsykaniu skóry głowy, lekko wmasowywałam produkt, a na resztę włosów dawałam olej. Przez pierwszy tydzień czułam lekkie ciepło przy aplikacji ze względu na zawartość chili. Generalnie INCI fajne, naturalne (nie ma nawet alkoholu!) i o ile ktoś nie jest uczulony albo wrażliwy na któryś ze składników, to może śmiało sięgnąć po flaszkę. Ale jak to flaszka- grozi uzależnieniem?
Włosy po wcierce zdecydowanie przyspieszyły ze wzrostem. Nie mierzyłam ile, bo już raz joby zebrałam za chujowe przykładanie miarki krawieckiej? To se teraz sami mierzcie cwaniaczki. Na powyższym zdjęciu macie różnicę trzech tygodni. Na grzywce cholernie było widać ile rosną, bo musiałam ją skracać w kulminacyjnym momencie co tydzień i szlak mnie trafiał. Dłużej niż trzy tygodnie nie dałam rady wytrzymać, bo by mi grzywka oczy wydziobała. Zarosły mi oczy. Na fotce i tak mam lwa wywiniętego na szczotce, bo nie szło żyć. Po spreju narosło mi też sporo nowych kudłów. Ale powiem Wam, że ja całe życie mam słoneczko Polsatu wkoło łba, więc nie wiem, czy te baby hair to nie jakiś wymysł i manipulacja blogerek włosowych.
Chyba nie ma co więcej pisać, że działa widać. Aktualnie nie używam niczego na porost, ale do tego spreju wrócę, bo wcierka awansowała na mojej prywatnej liście porostowej na pierwsze miejsce. Punkty zdobywa za super działanie, wygodną flaszkę, lekką formułę, dobry skład i przystępną cenę. Dziękuję. Dobranoc. Jajka na noc.

Włosowy naked challenge

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Rzutem na taśmę zebrałam się na włosowy naked challenge u Herrbaty. To jest taka akcja, żebyś dał piątaka. No dobra jajcowałam. Cała zabawa polega na tym, żeby zrypać włosy mocnym domestosem, aż krew po karku będzie kapać. Znowu jajcuję. Chodzi o to, żeby dokładnie oczyścić włosy ze wszystkich odżywek i dodatków za pomocą mocnego szamponu oczyszczającego i pokazać takie kudły gołe i wesołe bez dopalaczy. Dzięki temu ujrzymy jak naprawdę nasze włosy się mają bez żadnych silikonów i innych ichniszy. Ktoś jest ciekawy moich nagich kudłów? Nie? To wypad, a kto chce, niech jedzie dalej.

 

Jebut tadam tsss. Taka różnica, że prawie bez różnicy. Znaczy się dobrze. Nawet bardzo dobrze. Rzekłabym zajebiście, bo to oznacza, że moje włosy są w niezłej kondycji. Akurat trzy tygodnie temu obfociłam moje włosy do innych celów, więc mam zdjęcia na porównanie. Po umyciu oczyszczającym szamponem Barwa pokrzywowa zawinęłam włosy w ręcznik, potem podeschły luzem, a na koniec dosuszyłam je suszarką na letnim nawiewie. Tyle. No jeszcze uczesałam. Nie miałam problemów z rozczesaniem, może minimalnie były toporniejsze. W dotyku tak samo milusie i przyjemne, są odrobinę bardziej sztywne, a jednocześnie brak im dociążenia i objętości. Ale te różnice są ledwie zauważalne. 

 

 

Zdjęć nie modyfikowałam, jedynie przycięłam. Robiłam je w średnio słoneczne dni, przy świetle dziennym, zero sztuczek. Mam wrażenie, że bez odżywek bardziej się błyszczą, ale wydaje mi się, że to wina moich chujowych zdolności fotograficznych, bo na żywo błyszczą tak samo z odżywką, czy bez.

 

Po ponad trzech latach olejowania i wcierania psiego gówna i co tam jeszcze znalazłam, mogę powiedzieć głośno- mam zajebiste włosy. Miesiąc temu ojebałam ostatnie 10 centymetrów, albo i więcej, farbowanej sierści. Oto mój łeb w całkowicie naturalnym kolorze. Właśnie przystąpiłam do ostatniej fazy mojego osobistego wyzwania. Teraz zobaczymy, czy włosy w rok urosną bez przerzedzeń na końcach, w co szczerze wątpię, bo odnoszę wrażenie, że ta długość, którą mam to max co ze mnie może być. Po prostu po osiągnięciu tej długości moje włosy się przerzedzają, bo mają tak z natury i dłuższe nie będą. Znaczy się będą, ale z mysimi ogonkami na końcach. Jeszcze niczego nie przesądzam, ale coś czuję, że dłuższe będą tylko miotłą. Zresztą co chwilę jakiś hejter pisał mi jakie to ja mam siano na głowie. Siana nie miałam, a mysie ogonki wychodziły zawsze po pewnym czasie, ale co się będę debilom tłumaczyć? Mam nadzieję, że się mylę i naturalne włosy nie sprawią mi niespodzianek, no zobaczymy. Teraz kudły są w tak dobrej kondycji, że jak znowu zrobią się powygryzane na końcach, to oznacza tylko jedno- dłuższe nie będą.

 

 

Tymczasem borem lasem. Olejuję raz w tygodniu. Raz w tygodniu nakładam naftę. Nic regularnie nie wcieram, jedynie raz w tygodniu przy okazji olejowania włosów na długości w skórę wklepuję Hollywood Beauty. Niby regularnie, ale co to jest raz na tydzień? Nic. Myję mocną Babuszką Agafią, albo delikatnym szamponem Natura Siberica, zależy co złapię z półki. Po każdym myciu (oprócz dzisiejszego) nakładam maski, odżywki. Stosuję je zamiennie. Kiedyś napiszę o moim arsenale więcej. Przed suszeniem wcieram czerwone serum termoochronne z Marion, po suszeniu dowalam nim jeszcze po końcach. Używam też spreju termicznego unoszącego włosy u nasady Marion. Często nie suszę włosów, same schną. Jeśli suszę, to właściwie tylko je dosuszam. Prostownica zgniła w kącie. Omijam silikony w szamponach, ale lubię je w odżywkach (z umiarem oczywiście). Omijam też produkty z alkoholem denat w składzie (chyba, że denat występuje we wcierkach, wtedy jest ok, bo pomaga się wchłonąć substancjom wgłąb skóry) SLESy mam gdzieś, bo mi nie szkodzą, więc mogą sobie być w szamponach, a SLSów to już chyba nigdzie nie dają. Tyle z mojej pielęgnacji. Tyle ze mnie. The end.

Wax Pilomax Arabica ColourCare- gówno, czy nie gówno, oto jest pytanie!

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Zwykłam mawiać, że jak coś wygląda jak gówno, śmierdzi jak gówno i smakuje jak gówno, to musi to być gówno. Akurat nawinęło mi się coś co wygląda jak gówno, ale nie pachnie jak gówno, a jak smakuje, to nawet nie wiem. To nie jest gówno! Jest to wynalazek do włosów, który…aj co będę dużo gadać! Zaraz napiszę. Powoli, bo się rozpierdoli.

Wygląda jak gówno, right? Pachnie za to wyśmienicie! Kawa! Tak boski aromat kawy, że jakbym piła kawę, to bym tę maskę wypiła. Taaaa… dobrze czytacie, nie piję kawy. Dziwak. Burak. Popierdoleniec. Przejdźmy dalej. Konsystencja zwarta jak kał po suchych waflach, tylko bardziej woskowata, coś jakby ktoś te wafle jadł i zagryzał świecą. Ha! Myśleliście, że napiszę, że świecę wkładał! Świntuchy! Smaku nie sprawdzałam, bo kto jada kosmetyki? Pomadki smakowe się nie liczą. Pewnie chcecie wiedzieć co to za wynalazek?
Wax Pilomax Arabica ColourCare (Odżywcza maska do włosów i farbowanych na ciemne kolory).
W posiadanie kawiszona weszłam za sprawą Meet Beauty. Ta kurwa, darmoszka! Blogery lubio to?Moja wersja to taka troszkę wersja mini- 240 ml, normalnie słoiczek jest większy. Ten większy kosztuje jakieś 40 złotych i muszę w niego czym prędzej zainwestować, bo opakowanie po mojej masce już myszy dawno wpierdoliły. No chyba widzicie, na fotkach bzy? Tia….foty zrobiłam koło maja i wyczerpałam dziada gdzieś z końcem lata. Wydajna jest. Przyjemna w nakładaniu, nie spływa, gęsta jak woskowina z cielęcego ucha.
Darmo dostała, to pewno pochwali. A i owszem, ale nie dlatego, że darmo, tylko dlatego, że jest to moje maskowe odkrycie roku, a może i życia. Włosy są odżywione, skład jest ładny (powiększcie se zdjęcie). Futro lśni jak, nie przymierzając, psia torba. Kudeł miękki, lejący, skóra głowy nawilżona (tak, maskę można kłaść prosto na czachę). Kawa pobudza kłaki do wzrostu. Ciężko mi ocenić czy miałam po niej baby hair, bo ja zawsze mam baby hair, ponieważ ciągle coś ładuję na łeb. Tak czy siurdak, lepszej maski nie miałam. Właśnie wyczerpałam prawie całe zapasy masakracji do włosów, więc przymierzam się do zakupu mojej ukochanej Arabiczki. Od Waxa Arabiczki, dostaniesz wściku piczki ? Tak, wiem, jestem obrzydliwa bla, bla, bla ?

 

Olejowanie włosów- olej kokosowy KruKam z Biedry

By | Bjuti Pudi, Blog | 33 komentarze
Biała substancja dobra na wszystko. Można brać do buzi, a zęby będą białe. Można smarować skórę, a stanie się gładka w dotyku i nawilżona. Można wcierać gdzie tylko dusza zapragnie, podobno ten niepozorny specyfik jest dobry na wszystko. Ja biorę nie na klatę, a na włosy. Na głowie. Kurka rurka…a o czym Wy znowu myślicie?! Chodzi mi o to twarde, włochate, z białym płynem w środku. Kokos. Konkretnie to olej kokosowy! Zboczeńce i zbereźniki!

Olej kokosowy KruKam.pl. Półlitrowy słoik zakupiłam w Biedrze za zawrotną kwotę dziesięciu złotych nowych polskich. Katowałam skurwiesyna ponad trzy miesiące bez wytchnienia. Wydajność i cena na pięć plus. Przyznam, że już mi zbrzydł ten olej, bo lubię testować coraz to nowe wynalazki, a w tym przypadku słoik nie ma dna. Olej jest rafinowany, ale jakoś to moim kudłom nie przeszkadzało. Ponad dwa lata temu moje włosy już zaznały oleju kokosowego, ale wtedy się kompletnie nie sprawdził. Włosy puszyły się jak wkurwiony jeż, były sianowate i generalnie wiecheć jak siedem nieszczęść. W tamtym okresie moja strzecha była ewidentnie wysokoporowata. Teraz włosy są gdzieś w okolicach średniej porowatości, ich stan znacznie się polepszył, co potwierdziły też badana włosów i skóry głowy. Na podglądzie widziałam lekko rozchylone łuski. Prawdopodobnie moje włosy nigdy nie będą niskoporowate, ale średnia porowatość mnie cieszy. Do rzeczy. Kondycja moich włosów jest lepsza, łuski nie są rozjechane jak nogi prostytutki w szczycie sezonu, więc i olej kokosowy się sprawdza. Moja przestroga-wysokoporowate włosy rzadko kiedy lubią olej kokosowy, bo olej ten jest małocząsteczkowy i wnikając w rozchylone łuski włosa jeszcze bardziej je rozczapirza, a my widzimy puch. 


 

Moje włosy po 3 miesiącach z kokosem stały się jeszcze bardziej gładkie i lśniące. Kudły są mięsiste i odżywione. Oczywiście olejuję nie od dziś, a od ponad dwóch lat i kondycja moich włosów to ciągła praca, ale i olej kokosowy ma w tym swoja zasługę. Jedyną niedogodnością w przypadku tego oleju jest jego konsystencja. Przed wysmarowaniem łba słoiczek stawiamy na grzejnik, lub do gorącej wody, żeby jego zwarta konsystencja zamieniła się w olej. Trochę jak ze smalcem, kolor i zachowanie takie samo. Rafinowany olej kokosowy nie ma zapachu, jest łatwy w nakładaniu, zmywa się bezproblemowo.

 

Czy polecam? O ile nasze włosy go lubią, jest godny polecenia. Wysokoporom nie polecam, choć możecie spróbować, bo raz na milion może się udać.W Biedrze słoiki nadal stoją, tylko cena wyższa o jakieś trzy złote, ale to akurat żaden wydatek. Znacie, lubicie, czy macie wyjebane na olejowanie?

 

Esencja Andrea z AliExpress na porost włosów

By | Bjuti Pudi, Blog | 24 komentarze
Kłaczanka- tak o sobie mówię. Nienawidzę określenia włosomaniaczka. Nie mam żadnej manii, mania kojarzy mi się z chorobą psychiczną. Lubię eksperymenty. Nie lubię popadania w skrajności i nie lecę ślepo jak baran za każdym trendem (wiecie ta cała wojna z SLS, SLES, silikony, sama chemia, tylko natura takie tam). Mi nawet nie zależy na super długości włosów jakoś specjalnie. Wszystko traktuję jako wielki eksperyment. Jestem ciekawa co przyspiesza porost włosów, co im szkodzi, jak szybko urosną. Jeśli jesteśmy przy poroście, mam dziś dla Was tani, mały, chiński specyfik do włosów, który ma przyspieszyć ich wzrost. Lecimy?

Esencja Andrea. Popularnie nazywana olejkiem, ale z olejkiem nie ma nic wspólnego. Specyfik zakupiłam na AliExpress TUTAJ (sklep- KLIK). Zapłaciłam $1,69, teraz jest kilka groszy taniej. Jest to podobno popularny w Chinach produkt, marka własna, dostępny na ich rynku. “Olejek” ma mnóstwo fanów, także moje koleżanki. Teoretycznie na 100 ml szamponu dajemy 3 ml esencji i myjemy włosy, przed spłukaniem należy odczekać kilka minut. Teoretycznie, ale ja zmieszałam całą Andreę ze 100 ml oleju kokosowego i olejowałam mieszanką skórę głowy co drugą noc. Rano zmywałam. Na długość włosów dawałam czystego kokosa. Flaszka przyszła w zafoliowanym kartoniku. Po dwóch tygodniach oczekiwania (szybko) rozpoczęłam kurację.
Buteleczka 20 mililitrów. Esencja rzadka, żółta, pachnąca imbirem i cytrusami. Skład naturalny. Sami przeczytajcie, na pudełeczku wszystko jest 😉 Jeśli jednak nie znacie biegle chińskiego, zajrzyjcie jeszcze raz na stronę produktu- KLIK, ponieważ nie widzę sensu w przepisywaniu.(Na innych blogach zawsze pomijam te pierdoły i czasem okazuje się, że blogerka “od siebie” napisała raptem dwa zdania. Nie idźcie tą drogą!)
100 mililitrów mojej mieszanki wystarczyło równo na miesiąc, ale nie żałowałam sobie. Najdokładniej wcierałam w okolice McDonald’sa, zakola mam od zawsze głębokie i wolałabym, żeby ich nie było. Tarłam miesiąc i…nie, nie, nie wytarłam resztek włosów, nie zostałam Kojakiem, urosły mi raczej zakolowe wąsy Małysza. Żadnych skutków ubocznych nie doświadczyłam. Ale jeśli macie uczulenie na imbir (jest dość mocny), bądźcie ostrożni, sprawdźcie najpierw na małej powierzchni czy nic Was nie szczypie. Czytałam, że niektórzy mogą odczuwać lekkie mrowienie, niektórym wyskoczył delikatny łupież (bardziej obstawiam przesuszenie skóry, bo zioła maja takie tendencje). U mnie wszystko git malyna. Kogoś obchodzi co się wydarzyło po miesiącu?
Na oko to nie widać różnicy, ale zdjęcia są chujowe. Pstrykałam sama z pilota i przez to stoję krzywa jak wokalista De Mono. Zaraz się ktoś końcówek przypierdoli- sorry moje kłaki są niefotogeniczne i nie, nie zetnę do ucha i nie, nie przeszkadza m to ble ble ble. Temat załatwiony.
Jeśli jesteśmy przy lwiej grzywie, to tutaj zawsze mam słoneczko Polsatu. Wiecznie coś wcieram i wiecznie coś tam mi wyrasta. Po Andrei włosków przybyło, ale przyznaję, że jakoś specjalnie w grzywkę nie wcierałam.
W zakola tarłam jak durna i proszę- zarosły jak osiemdziesięcioletnia dziewica! Mój stożek zdecydowanie pokrył się futrem (kto przeczytał fiutem?), co mnie niezmiernie cieszy. Tutaj szał, nawet na fotce.
Pomijając kwestię niedokładnych zdjęć, to czuję, że włosy urosły, bo mnie poniżej cycków już smyrają. Ile? Nie wiem, ale urosły. Olejek Andrea z AliExpress działa, choć nie jest olejkiem 😉 Mam zamiar kupić kolejne opakowanie, albo ze 3 od razu i wypróbować z innymi mieszankami- z szamponem, może jakąś wcierką, czy innym olejkiem. Esencja jest o tyle dobra, że nie tłuści i myślę, że na upartego można ją wcierać nawet na świeże włosy, ale to wybadam innym razem. Czy polecam? Tak, myślę, że za taką cenę warto wypróbować- wysyp baby hair gwarantowany.
Przy okazji dam Wam jeszcze link do czepków foliowych- KLIK (sklep-KLIK). Zapłaciłam $2,78 za 100 sztuk i jestem mega zadowolona. Początkowo wydawało mi się, że są chujowe- cienkie jak woreczek, ale okazuje się, że biją na głowę czepki, które są twardsze i grubsze. Wcześniej miałam czepki z salonu fryzjerskiego, sporadycznie używałam tych dołączonych do produktów Marion. Chińskie czepki są lepszej jakości, są z delikatniejszej, ale wytrzymałej foli, która nie szeleści tak wkurwiająco, gumki są nie do zdarcia. Specjalnie katowałam jeden czepek w kółko przez 3 tygodnie i nic! Używałam, prałam i nadal nie był rozflaczony. Jeśli używacie czepków do olejowania, czy masek- to zdecydowanie polecam- jeden z moich lepszych zakupów na Ali.
To by było wszystko na dziś z mojej strony. Polecam Andreę, polecam czepki i polecam serial “Outsiders” skoro już tak wszystko dziś polecam jak jakiś domokrążca. Ahoj Czytelniki!

Czy gumki – sprężynki są dobre? Porównanie Invisibobble i no name z AliExpress

By | Bjuti Pudi, Blog | 45 komentarzy
Do hitów blogosfery podchodzę z dystansem. Z dużym dystansem. A wiecie czemu? Bo połowa szmelcu to naciąganie 😀 Taka prawda. Grubo ponad rok temu, długowłose kobity oszalały na punkcie kawałka kabla od telefonu. Nie chodzi o żadne sado-maso, ani inne fikołki. Kabelek wlazł szturmem na ludzkie głowy, próbując wyprzeć tradycyjne gumki do włosów. Uległam i ja, bo wynalazek niedrogi, więc można wybadać temat. Używałam z pół roku i kupiłam kabelki z Ali. Oczywiście nie podróby słynnych Invisibobble, bo od podrób trzymam się z daleka, ale sprężynkowe no name. Aliowe też nuram już od pół roku, więc mam porównanie. Warto, czy nie warto- oto jest pytanie. Jeśli warto, to które lepsze, a które można wsadzić sobie w dupę? Już spieszę donieść!

Gumki mają ponoć magiczne właściwości- nie odkształcają kudłów, nie plączą włosów, kłaki się w nie nie wplątują, a skóra głowy nie cierpi, bo delikatność skurwysyństwa niweluje ciągnięcie futra. Takie tam pierdolenie. Fakt. Potwierdzam, że włosy się nie odkształcają o ile nie naciągniemy sprężyny na maksa. Po takim full naciągnięciu, lekkie wgniecenia mogą się pojawić, ale nie aż takie jak po tradycyjnej gumce, frotce czy jak to tam. Właściwie to co będę po haśle wyjaśniać. Gumki działają i już 😀 Zdarzyło mi się wplątać ze 2 razy sprężynę, zarówno tę z Ali, jak i Invisi, na szczęście dało się ją delikatnie wytarmosić.  Poza tym wszystko się zgadza. Ale dla mnie największą zaletą jest to, że nie muszę ich prać jak tradycyjnych włosołapaczy z materiału- umyję i wsio, a syf się nie zbiera.
Jedyneczką oznaczyłam sprężynki Invisibobble, a 2 te z Ali, żeby się nie wymieszały. Na górze mamy nową gumkę po prawej i używaną po lewej. Ta z lewej została zregenerowana. Żeby zregenerować sprężynkę, należy wrzucić ją do bardzo gorącej wody i wraca do siebie. Dolna fotka to wynik półrocznego noszenia. Flaki. Ale woda daje im nowe życie, choć im dłużej żyją tym wolniej  i mniej się kurczą. Kupiłam je w hurtowni kosmetycznej za około 13 złotych, w plastikowym pudełeczku, były 3 sztuki. Jedna po jakichś 2 miesiącach jebła z hukiem podczas zakładania. Fryzjerze świeć nad jej duszą.
Przejdźmy do dwójeczek, czyli sprężynki z Ali. Kupiłam je na tej aukcji- KLIK ( sklep-KLIK). Za 10 sztuk zapłaciłam…57 centów! 2 złote to śmiech na sali! Gumeczki są mniejsze, ale oczywiście możecie kupić też większe, w sklepie gdzieś tam widziałam, są niewiele droższe. Na pierwszym zdjęciu macie Aliową sprężynkę na moim zacnym palczaku. Maluchy służą tak samo dobrze, jak te Invisi.
Po lewej macie nowe, po prawej używane Aliowe. W środku używana Invisi. Zużywają się tak samo, działają tak samo. Różnią się wielkością, ale dla mnie mała objętość to atut, bo włosy mam cienkie, więc małymi nie muszę motać milion razy. Oprócz wielkości nie ma żadnej różnicy. Z miesiąc temu w Biedrze widziałam identyczne maluchy za 10 złotych, za 3 sztuki. Chociaż nie wiem jak w dotyku te biedrońskie, bo nie kupowałam.
No i co? Polecam i jedne i drugie, fajne są i łatwo je utrzymać w czystości. Trzymają włosy bardzo dobrze, a kiedy się rozciągną hop do wody i chuj- nowe. Ze zwykłą gumką nie wyda. W najbliższym czasie nie planuję zakupu nowych, bo mam nie lada zapas, ale jeśli kiedyś będę kupować, to wybiorę te z Ali, wielkość bardziej mi odpowiada, no i cena dla sępa genialna 🙂

Vitapil – powiedz stop linieniu

By | Bjuti Pudi, Blog | 24 komentarze
Zapuszczam się i zapuszczam jak puszczalski puszczyk z puszczy. Jak puchacz się puchaci, tak ja w rytm puchacenia zapuszczam, dobrze, że się nie puszczam i że nie puchnę. A po co zapuszczam? Ot sekret jak pieniądze z komunii. W sumie to z zapuszczeniem mi się nie pali, tylko, że lubię eksperymenty. I tak wodze fantazji popuszczam i zapuszczam, wspomagając się włosowymi dopalaczami.
VITAPIL, Profesjonalny lotion, zapobiega nadmiernemu wypadaniu włosów i stymuluje porost nowych,. Tabletki pomagające zachować zdrowe włosy i skórę głowy.
Przywiozłam ten sprzęt ze spotkania w Chełmie i od razu ruszyłam z testami. Jako że chciałam wytestować jak trza, a nie na odpierdol, to stosowałam do dziś. To znaczy lotion, bo tabsy skończyły się po miesiącu. Także 2 miesiące z lotionem i miesiąc z dopalaczami.
Zacznę od tablet. Duże byki. Zapomniałam o fotce przed pożarciem, sorka. Ale uwierzcie- są duże i zielone, takie tam gluty Shreka. Poślizg mają zacny jak niejedna labodziara, to i z połykaniem jak u labodziary- łatwo idzie. No stress- zjada się jak trza. A żreć polecam po posiłku, bo podobno na pusty żołądek rzygać się chce. Nie wiem, mnie nie mdliło. Tabsy szły jak w masło.
Tutaj macie cuda wianki producenckie. Skład zacny, więc jakby wpierdalać z rok, to pewnie włosy z reklamy. Wpieprzałam miesiąc to recenzja ni w kij dmuchał. Zresztą podchodzę sceptycznie do suplementów, bo mi się wydaje, że wszystkie na mnie działają, a tak do końca to nigdy nie mam pewności. Chcecie  to jedzcie z tego wszyscy, kupcie sobie. 30 tabletek to cena pomiędzy 20, a 30 złotych, zależy gdzie okiem spojrzę, co apteka to inna cena.
A lotion to moje Czytelniki mogę polecić. Flaszka dobra i solidna, przyda mi się jeszcze na inne produkty, bo nie chlapie, jest szczelna i ma ten psiukający odbycik na dorodnym knocie, przez co precyzja jak u tych ludzi co domki z zapałek budują.
Pudełko zawsze spoko. Wszystkie pierdoły opisane, dlatego też nie przepisuję, bo kto to by kurwa czytał? No ja na pewno nie. No. Flaszka wystarczyła na równiuśko 2 miesiące jak w mordę strzelił. Wydajność spoczko. Pachnie ładnie, jak jakieś ozonowe perfumy, lekko męskie, ładne. Zapach zostaje na łbie na długo. Włosy się nie przetłuszczają, nawet powiedziałabym, że lepiej mi się układały po tym psiukaczu.
Mnóstwo baby hair na głowie, a włosy ruszyły z kopyta. Ale pierwsze co, to przestały wypadać. Nie żebym się leniła jak mój kot na wiosnę, ale po tym pierunie, włosy właściwie zakończyły jakiekolwiek migracje. I dobrze. Włos nie Syryjczyk, niech siedzi gdzie ma siedzieć. Jest czad. 30-40 złotych za flaszkę, to nie majątek i tak sobie myślę, że jakby co, to se kupię urwisa. Dobry jest jebany!
A tyle mi futro urosło. Zdjęcie robiłam w okolicach świąt, więc po około 2 tygodniach od startu z kuracją. Jak na moje ślepe oko to fchuj przyrost. Nic nie mierzę, bo znowu mi hejterów najdzie i powiedzo, że łoo za darmo ma to chwali. Penis Wam w oczodół! Zaznaczyłam Wam strzałką moją zimową oponę, która jest w stałym miejscu, żebyście lepiej uchwycili ile tam ich urosło. Znaczy na oponie nie rosną, tylko ze łba.
Przy okazji- jak widać keratyna od Yellow Friends nadal działa, nic się nie wypłukała, a minął ponad miesiąc od jej aplikacji. O keratynie z Ali pisałam tutaj- NACIŚNIJ JAK TRZA. Nadal ją polecam i mówię, że jest genialna, bo jest. I lotion też jest spoko. Tabletki to nie wiem, bo co to 30 sztuk? To jak flaszka na trzech, ale fajnie łyknąć 😀