Tag

odżywka

Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Dużo u mnie o włosach. Dużo przeszły, ale ich historia będzie innym razem. Przez to, że od dobrych trzech lat o nie dbam jak o jajko, dziś będzie o jajkach. Jajcowałam. Będzie o kudłach, bo przez ten czas sporo się nauczyłam i na Waszą prośbę zdradzę Wam moje włosowe  ABC. Nie będzie powielania tego co jest na każdym blogu, forum i wszelakich grupach. Będzie konkret, który ogarnie każdy. Bez czarów-marów. Bez pierdolenia. Proste wskazówki i moje spostrzeżenia.
Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.
Oczywiście zaznaczam na wstępie, że specjalistą nie jestem i nie będę się tu silić na mądrości przejebane z Wizażu jak to niektóre blogerki czynią. Nie, nie. Napiszę Wam to co zauważyłam i poznałam na własnych włosach. Zaczynałam od wysokoporowatych (czyli chujowych), cieniowanych, farbowanych i chujwijakich jeszcze, zabiedzonych, mysich ogonków. Doszłam do zdrowych, naturalnych kłaków. Grube to one nigdy nie będą, takie geny. W każdym razie są zdrowe i lepi nie bedzie. A i pamiętajcie, że piszę to z mojej perspektywy, u Was może być inaczej. Proszę mi potem kurwami nie rzucać, że jestem głupia, czy coś, bo u Was to, czy sramto się sprawdziło. Może i tak, ja tam nie wiem, ja piszę o sobie. No to jazda.

Porowatość włosów

Wszędzie spotkacie się z określeniami- włosy wysokoporowate, średnioporowate i niskoporowate. W skrócie, to te wysoko oznaczają, że są chujowe, te średnio, że średnio chujowe, a te nisko- niechujowe. Przez te trzy lata wiedza o tym całym rozróżnianiu porowatości na nic mi się nie przydała. Jedynie wiem, że olej kokosowy do wysokoporów nie jest dobry, bo je puszy, ale i tak sprawdziłam to na sobie i dopiero się przekonałam. W innych przypadkach co innego czytałam, a moje włosy swoje. Żadne porady nie pokrywały się z tym co u mnie się sprawdzało, czy nie. Znaczy się tak- kokos plus chujowe włosy, równa się włosy dramat. I tyle z tego wałkowania po blogach porowatości. Wsadźcie, to se w dupę Drodzy Państwo.

Olejowanie

Olejowanie, cudowanie. Dało mi to tyle, że niewiele. Zaczynałam od oleju przed każdym myciem i tak przez dwa lata, każdej nocy. Od roku olejuję raz w tygodniu i efekt ten sam. W sumie, to chyba robię to z przyzwyczajenia, bo nie wiem czy to ma jakiś istotny wpływ. Efekty są i owszem- zaraz po umyciu. Po 3 latach regularnego mazania stwierdzam, że włosy i tak nie wypiją tego nie wiadomo ile i będą bardziej błyszczeć, będą bardziej lejące, ale na chwilę. To samo da odżywka czy maska. Do niej też można dodać olej. Na co mnie to było? Nie wiem. Jakieś 12 lat temu miałam przez chwilę własny kolor. Wtedy nie olejowałam i wiecie co? Włosy wyglądały tak samo jak po tych moich trzech latach katorgi. Zużywam właśnie ostatni olej i wyjebuje to całe olejowanie w kosmos. Nie posłucham już nigdy żadnej wszechwiedzącej blogerki. Spadajcie.

Humektanty, emolienty, proteiny

Dla normalnego człowieka, to wszystko czary. Ja już się wyedukowałam, a i tak te nazwy nikomu nie muszą być potrzebne. Mi też się nie przydają. Te całe humektanty, to nic innego jak nawilżacze, emolienty- ochraniają i wygładzają kłaki i zabezpieczają żeby te całe humektanty nie odparowały, a proteiny nasze kłaki budują. Jak to widzi normalny człowiek? Ano kładziesz na łeb 3 rodzaje odżywek na zmianę, żeby była równowaga. Albo kupujesz jedną taką gdzie są wszystkie hume, emo i prote. Jakiś czas bawiłam się w to całe odróżnianie, a najlepiej sprawdził się sposób na odpierdol. Raz położę to, raz tamto i o kurwa działa! Czytam sobie te składy i ogarniam, ale jak ktoś nie ogarnia, to niech kupi sobie coś z keratyną (proteiny) z  aloesem, albo miodem (humektanty) i z olejkami (emolienty) i używa zamiennie i będzie dobrze. Jak robi się siano, to nałożyć zamiast protein, coś co nawilży, jak się robią kluski- dać proteiny i tak w koło Macieju. TYLE.

Nożyczki i zabezpieczanie końcówek

Wszystkie fachowe określenia normalnemu człowiekowi do niczego nie są potrzebne. Wydumane rodzaje olejowania i nakładania czarodziejskich masek w niesamowitych konfiguracjach z głową w dół i lewą nogą skierowaną na południe, gówno dadzą. Najlepszy sposób na zniszczone włosy? Nożyczki. Po nożyczkach zabezpieczanie końcówek. Na końcówki najlepszy jest ten mały, czerwony Marion za 7 zeta. Ma trochę silikonów, jakiś tam olejek, ale najważniejsze, że działa. Włosy mi się nie rozdwajają. Serio, nie musicie płacić po sto złotych żeby zabezpieczyć włosy. Chodzi o to, żeby w składzie nie było alkohol denat, ale był silikon i olejek – jeden chuj jaki. Sprawdzałam skład takiego cuda do końcówek za gruby hajs (popularny na blogach?) i porównałam z moim serum termicznym z Marion. Różnił się ceną. TYLKO!

Szampon

Olejowanie rzucam w pizdu, tak jak już wspomniałam. Włosy myję co drugi dzień i zawsze po myciu coś kładę. SLESów się nie boję, ale na przykład czarne mydło od Agafii ma w sobie i SLES i mnóstwo ziół, a taka mieszanka po tygodniu, czy dwóch wysusza mi kudły. Dlatego na co dzień myję łeb delikatnym szamponem (aktualnie Equilibra), a raz na tydzień oczyszczam dokładnie czymś z SLESem (teraz Agafia). Cudów nie ma, musicie sprawdzić na sobie czy lepiej będzie Wam służył szampon mocny, czy delikatny. Ja unikam silikonów w szamponach.

SLES, SLS, silikony, zioła

Temat SLESów, SLSów i silikonów poruszałam już we wpisie Jakie kosmetyki wybrać – eko, chemiczne, tanie czy drogie?. W skrócie- nie demonizujmy. Silikony jako ochrona są okej, byle nie przedobrzyć. W szamponie ich nie chcę, bo szampon ma myć, a nie zabezpieczać, od tego są maski i odżywki i tam silikony w niewielkiej ilości są spoko. Duże ilości silikonów są ok w zabezpieczaczach końcówek, bo idą tylko minimalnie na końce, więc włosów nie przeciążą. SLS (Sodium Lauryl Sulfate) już chyba nigdzie nikt nie dodaje, a SLES (Sodium Laureth Sulfate) nikogo nie zabił i to nie prawda, że Małgośka spod Wałbrzycha dostała od niego raka łokcia. I jeszcze wkurwia mnie jak mądre blogerki mylą SLS z SLES. Wypadałoby wiedzieć co jest czym jak już się o tym pisze. Zwykły nie-bloger nie musi tego wiedzieć, bo i po co? Jeśli macie włosy delikatne jak ja, to lepszy będzie szampon bez Laureth, ale szczerze mówiąc, te inne zamienniki też mogą być za mocne. Kupcie sobie to, co Wam pasuje i już. Jeszcze wrócę do ziół. Te do palenia na włosy nie szkodzą, ale te nakładane to różnie. Tak chwalą te zielska, ochy, achy, a natura też może zrobić krzywdę. I nie rzucajcie się na coś tylko dlatego, że jest naturalne, bo nadmiar ziół włosy wysusza. Dlaczego nikt o tym nie mówi i nie pisze? Zmowa jakaś? A nieee, bo przecież teraz naturalne i eko, i sreko, i takie tam kosmetyki są modne? Nie zapominajmy, że cykuta, to też sama natura?

Odżywki i maski

Po każdym myciu zawsze coś kładę. Czasami jest to maska, czasami odżywka, co tam złapię. Używam na zmianę różnych wspomagaczy o różnych składach. Warto mieć jakiegoś Kallosa, u mnie najlepiej sprawdza się bananowy- nawilży, dociąży, szału nie robi, ale litr maski za dziesięć zeta zawsze spoko, a i włosy ujarzmione dostatecznie. Moja ulubiona maska, to niezmiennie Arabica od Wax Piolmax, super sprawdza się też Equilibra ze zdjęcia (odżywka). Proteiny czerpię z maski od Organic Shop, ale tu też można się zadowolić jakimś zwykłym Kallosem. Tak w kilku słowach, to myję włosy, kładę coś na nie, w tym czasie myję zęby, ryj i spłukuję łeb. W weekend mam więcej czasu, więc noszę maskę dłużej, ile się uda- 20 minut, czasem 30. Ale pamiętajcie, że włos co ma wchłonąć, to wchłonie w 20-30 minut i tyle. Nie bez powodu na opakowaniach mamy napis “zmyć po 20 minutach”, gdyby po trzech godzinach miało być lepiej, to by napisali- “zapierdalaj z tym 3 godziny na łbie”. Nie jest napisane? Nie zapierdalać. Proste. Dwie godziny na łbie nic więcej nie da. Kładzenie maski na włosy na noc, to nawet zło. Włosy są rozmiękczone i przez to bardziej narażone na uszkodzenia.

Suszenie i stylizacja

Zaczęłam od dupy strony, bo na początku napisałam o zabezpieczaniu końców. A to w sumie na koniec powinno być, ale to chuj. W każdym razie jak już włosy umyję, to je zawijam w ręcznik i tak łażę. Po krótkiej chwili puszczam je luźno i jak już są prawie suche, to je dosuszam letnim nawiewem, bo po suszarce najlepiej wyglądają. Chyba, że mi się nie chce, to schną same i tylko smaruję końce Marionem. Jak dosuszam, to smaruję końce, przy skórze psiukam Marionem termicznym unoszącym u nasady (siwa butelka na zdjęciu, reszta w tym starym wpisie) i suszę. Na koniec jeszcze dokładam na końce czerwony Marion, resztę wcieram po całych kudłach. Do czesania niezmiennie od lat używam szczotki z dzika, a nie jakieś dziadowskie, plastikowe TT, które jak się okazało- włosy w niektórych przypadkach niszczy (a nie mówiłam, że to gówno!).

Porost włosów

O tym już się rozpisałam w tekście 6 najlepszych kosmetyków przyspieszających wzrost włosów, ranking. I pamiętajcie, że te wszystkie produkty nie tylko dały kopa moim włosom, ale też je wzmocniły i pobudziły do rośnięcia nowe.

ABC

Rozpisałam się. I pewnie mogłabym tak pisać dłużej. Teraz będzie skrót dla najbardziej opornych?Przede wszystkim nie idźcie w ciemno za tym co jakaś tam blogerka napisze. Nawet ja?Na jednego działa Kallos, na drugiego psie gówno. Jedyny sposób żeby się przekonać co nam służy, to testowanie na własnym łbie i tyle. Nie ma tu filozofii. Jak dbać o włosy? Tak:
  1. nożyczki
  2. zabezpieczanie końcówek
  3. dobrze dobrany szampon
  4. odżywka/maska po każdym myciu (różnorodny skład)
  5. regularność we wszystkim
  6. TYLE
Taki skrót. A nie jakieś gównofilozofie i badanie punktu rosy i miękkości gówna pingwina z Antarktydy. Jedynie na co uważam, to żeby alkohol denat nie siedział w produktach do włosów. Nadmiar ziół też nie wskazany. Jeśli denat, to tylko we wcierce. SLES nikogo nie zabił, silikony się przydają. A i tak wszystko to dupa, bo najlepiej na zniszczenia pomagają nożyczki i taka jest prawda. A jak całe życie ma się delikatne włosy, to żeby chuj na chuju stanął, to mi afro nie wyrośnie nawet jakbym okłady ze szczerego złota robiła. I jeszcze nie zapominajmy, że to włosy są dla nas, a nie my dla włosów i co innego o nie dbać, a co innego popaść w paranoję. Najgorsze określenie świata? Włosomaniaczka, bo manie się leczy?

6 najlepszych kosmetyków przyspieszających wzrost włosów, ranking

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Ciężko jednoznacznie określić o czym jest mój blog. Ostatnio się zastanawiałam, no i wiadomo- lajfstajl, albo raczej fristajl i bjuti, ale bjuti co? No właśnie. Zaczęło się od włosów, o włosach jest tu najwięcej, więc chyba jestem kłaczanką, a dopiero potem pielęgnacja, jakieś paznokcie i co tam mi się w głowie zalęgnie.
Tyle lat dbania o włosy zaowocowało całkiem sporą wiedzą popartą doświadczeniem. Specjalistką nie jestem, ale fryzjerkom nie raz tłumaczyłam dlaczego olej może pomóc i zaszkodzić, dlaczego alkohol denat we wcierce pomaga, a w odżywce nie, że nie każdy alkohol jest zły, czym się różnią silikony i bla bla bla. Generalnie ciężko mnie w temacie złamać. Skoro coś tam już wiem i dużo przetestowałam na sobie, czas tą wiedzą się podzielić. Dziś opowiem Wam o 6 najlepszych produktach na przyspieszenie wzrostu włosów.

Zestawienie moich naj macie na fotce. Wszystkie z tych produktów przyczyniły się u mnie do szybszego wzrostu kudłów. Bierzcie poprawkę na to, że co pomogło mi, nie musi pomóc Wam. Nie ma takich czarów. Za przykład podam Jantar, wszyscy zachwyceni, a u mnie klapa. Robiłam trzy podejścia i tylko za pierwszym razem wzrost był minimalnie szybszy, ale tak minimalnie, że szkoda gadać. Moje włosy i tak dość dobrze rosną, ale potraktowane wspomagaczami dobijają i do 5 centymetrów w miesiąc co jest osiągnięciem spektakularnym. Niestety jeśli używam danego produktu dłużej włosy przestają reagować. Taka sytuacja. Specyfiki staram się stosować zamiennie, chyba, że mi się znudzą. A teraz mój ranking. (Klikając w nazwy produktów, przeniesiecie się do recenzji).

6. Olej musztardowy

Na ostatnim miejscu zestawienia pojawia się jedyny olej w rankingu. O olejach więcej będzie innym razem, jednak jeśli chodzi o przyspieszenie wzrostu, to musztardowy jako jedyny wpłynął znacząco na porost sierści. Żadne Khadi, Sesy, ani sresy nie dawały zauważalnych skoków na długości, musztarda jako jedyna coś tam dała. Nie było to dużo, ale jednak dało się zauważyć różnicę.

5. Hair Jazz

Wpis z tymi produktami ma u mnie od cholery wejść, pewnie ze względu na kontrowersje jakie wzbudzają te kosmetyki. Nie zliczę ile razy za tę recenzję zostałam obrzucona gównem?Do dziś nie wiem na jakiej zasadzie działają i nie chcę wiedzieć. Może placebo, może mysie gówna, bo produkcja odbywa się w jakimś francuskim bunkrze na zadupiu. Nie wiem, ale włosy faktycznie mi po tym urosły. Zużyłam dwa małe zestawy i połowę ogromnego, chyba litrowego, po czym oddałam resztę koleżance, bo nie mogłam już znieść ich zapachu. Im dłużej używałam, tym włosy coraz słabiej reagowały. Kudły się nie zniszczyły, ani nic. Rosły fajnie, ale po czasie wróciły do swojego tempa. Ani polecam, ani nie. Można spróbować, jak komuś kasy nie szkoda, bo zestaw nie był tani.

4. Hollywood Beauty, Castor Oil

Też lekko kontrowersyjny produkt, bo zawiera tłuszcz z norek. Tego tłuszczu tam jak na lekarstwo, ponoć pobierany od żywych stworzeń, ale jak jest tego nie wiem. Wydajne jak skurwesyn. Do dziś mam połowę opakowania i chyba czas to wywalić, bo się termin przydatności kończy. Konsystencja niby taka sama, zapach też, ale trochę strach kłaść. Włosy po Castorze rosły jak na drożdżach. Używałam wielokrotnie w systemie- miesiąc kładłam, dwa nie i tak w kółko, żeby kudły się nie przyzwyczaiły. Kosmetyk godny polecenia, ale upierdliwy, dlatego nie wiem czy mi się jeszcze chce do niego wracać. Tłuste to, zmywa się różnie, raz łatwo, raz chujowo. Działa super, ale trzeba się ujebać w tej mazi i to mnie zniechęca, bo ja leń jestem?

3. Spray Vitapil

Na podium ląduje Vitapil. Ładnie po polskiemu napisałam spray, ale dla mnie to sprej i basta, bo ja ze wsi jestem. Tabletek nie polecam, bo klauzula sumienia, o czym pisałam w tekście Weź tabletkę (czyt.wrzuć monetę). Sam sprej dał rzeczywiście niesamowite efekty, ma super skład i generalnie nie ma się do czego przypierdolić. Mogę polecić jeśli ktoś ma na zbyciu trzydzieści kilka złotych, ale są rzeczy tańsze i lepsze, o czym niżej.

2. Esencja Andrea z AliExpress

Znów kontrowersyjnie, bo z Chin, ale esencja zrobiła mi tanio i dobrze. Jest na tyle uniwersalna i nieproblematyczna, że można ją mieszać z różnymi produktami i wcierać w skórę głowy. Takie moje wcieranie przełożyło się na super wzrost włosów, portfel nie płakał, a włosy chyba nawet mniej się po niej przetłuszczały. Bardzo polecam produkt osobom, które nie mają problemu z tym skąd Andrea pochodzi. Zużyłam kilka buteleczek i pewnie jeszcze nie raz zamówię.

1. Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów

Najdłuższa nazwa i najlepsze działanie (nigdy nie zrozumiem tych przydługich nazw produktów). Sprej testowałam niedawno i już kupiłam nową butelkę. Po moim wpisie podobno dziewczyny wykupiły cały zapas Babuszki w lokalnym Eko-Zieleniaku, ale spokojnie już była nowa dostawa?Cóż, tutaj nie można się do niczego przyczepić. Pochodzenie znane, działanie genialne, skład przekozacki, kłaki rosną piękne i zdrowe. Polecam!
Ciągle używam czegoś na porost, bo lubię testować różności. Poza tym zawsze sobie coś ubzduram. Najpierw chciałam zejść z cieniowanych włosów do takich równych. Potem postanowiłam pozbyć się wszelkich farb, a na to najlepsze są nożyczki. Na zdjęciu powyżej macie porównanie. Tyle włosy urosły mi w rok. W sumie to się skróciły, bo ja ciągle podcinam? Ale zauważcie gdzie kończą się farbusy i zaczynają moje- okolice karku, dziś te okolice mam w okolicach stanika, czyli całkiem fajnie. Misja na teraz- zapuścić grzywkę, bo już mi się znudziła. A potem? A potem niech rosną, aż mi się coś nowego zamani.

Czy Zenek Martyniuk kupowałby Marion?

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy
Dziś bardziej opowieść niż recenzja, bo tak wyszło. Jak wiecie, albo i nie, jakiś czas temu załapałam się do takiej małej współpracy z Marion. jako że kosmetyki z tej firmy lubię, zgodziłam się. Przetestowałam glinkę, która okazała się świetna, olejek do demakijażu, który też był całkiem spoko, olejek do ciała, który bardzo polubiłam i maseczkę do włosów, która może na kolana mnie nie powaliła, ale okazała się całkiem ok. Na bank Zenek Martyniuk kupowałby Marion! W zapasach miałam jeszcze coś, nie wiem czy Zenuś stosuje.
Hair anti-age, maska odmładzająca do włosów dojrzałych, osłabionych i zniszczonych.
Ładna flaszka, poręczna. Cena jeszcze lepsza- około 10 złotych. Psiukacz się nie zacina, przynajmniej mi nie siadł, ale przyznaję, że użyłam maski dosłownie kilka razy, dlatego dziś będzie opowieść, a nie recenzja.
Dlaczego czaiłam się jak pies do jeża? Dlaczego popsiukałam włosy kilka razy? Ze strach cholera bita. Niby maska sama w sobie nie straszy. Przepięknie pachnie, konsystencja mleczka jest przyjemna w aplikacji, produkt wydaje się być wydajny. To co do jasnej Anielki jest nie tak?
Spójrzmy na skład. Niby wszystko spoczko, ale na trzecim miejscu Alkohol Denat. I amen. Zacięło mnie. Z drżeniem ręców, nogów i odwłoka użyłam kilka razy wynalazek. Faktycznie włosy były miękkie i bardziej błyszczące, nawet końce się nie puszyły i wizualnie było fajno. Ale ten denat, nooo! Bałam się, że jak sobie poużywam, to włosy początkowo odżywione zaczną się zamieniać w przesuszone ściernisko. Ten rodzaj alkoholu toleruję we wcierkach, bo wiadomo- jest to taki transporter, który pomaga wprowadzić substancje odżywcze w skórę. Ale na długość? Ała! Wiecie, że ja składów nie demonizuje, a czasem ta cała zła chemia ma na mnie lepszy wpływ niż organiczne cuda. Ekowariatką nie jestem. Stosuję to co działa. Ale denatu nie mogę wybaczyć. No nie mogę 🙁
Nie potrafię ocenić tej odżywki, ale szkoda mi, że stoi taka sama samotna, smutna jak mops i czeka jak Penelopa na Odysa. A ja boję się być tym Odysem i wziąć siłą Penelopkę i zerżnąć ją do dna. Boję się, bo Penelopka nadużywa alkoholu, a związek z alkoholikiem to nie jest dobry pomysł. Cóż czynić ludzie? Spróbować ją wcierać w łeb? Traktować jako wcierkę? No chyba raczej nie sądzę. Niby jest napisane, że działa przeciwwypadaczowo na kłaki, że poprawia krążenie…może tak ją traktować? Jako zwykłą wcierkę. Sama już nie wiem co z tym fantem zrobić. I chcę jej bardzo i nie mogę chcieć. I nie chcę jej i nie mogę mieć….brać chcę jej miłość i nie mogę brać…Zenuś- kupiłbyś?

Hair Jazz- czyli czy moje włosy dostały kopa ;)

By | Bjuti Pudi | 185 komentarzy
Ostatnio zaroiło się na fb od reklam pewnego specyfiku na porost włosów. Koleżanka w środku nocy napisała mi wiadomość, że coś cudownego, niesamowitego i w ogóle wow pieseł. Weszłam na stronę na facebooku Harmonyplus.pl, potem na stronkę https://www.harmonyplus.pl/ i szczerze mówiąc nie chciało mi się wierzyć, że włosy mogą rosnąć jak szalone dzięki szamponowi i odżywce. Podeszłam do tych nowości bardzooo sceptycznie. Wyszło jednak tak, że miałam okazję przetestować zestaw, więc postanowiłam zaryzykować.
Bardzo szybko do moich drzwi zapukał kurier i otworzyłam paczuchę, na którą czekałam i byłam bardzo ciekawa czy zestaw rzeczywiście zadziała. W międzyczasie przekopałam internety, ale informacji było niewiele. Na Wizażu jedne dziewczyny były zachwycone, drugie przeciwnie. No cóż najlepiej przetestować na sobie 😉
Dziś mija miesiąc moich testów, mogę zrobić podsumowanie i szczerze odpowiedzieć na pytanie- działa, czy nie? Włosy traktowałam zestawem co dwa dni, tylko na skórę głowy. Przez ten miesiąc nie używałam innych wspomagaczy na porost. Nie będę rozpisywać się na tematy składów itp, kliknijcie w stronkę producenta- tam znajdziecie szczegółowe informacje.

 

 

Zarówno szampon jak i odżywka siedzą sobie w poręcznych, plastikowych flaszkach po 250 mililitrów każda. Taki zestaw to koszt 109 złotych w promocji lub 120 w cenie regularnej. Kilka groszy to jest, jeśli jednak ma działać, to czemu nie. Obie butelki mają naklejoną instrukcję użycia w języku polskim. Instrukcja o dziwo w ogóle się nie starła i nie zepsuła, mimo wilgotnych warunków jakie musiała znieść.

 

Szampon Hair Jazz. Bardzo, ale to bardzooo wydajny- przez miesiąc zużyłam zaledwie 1/4 buteleczki. Świetnie się pieni. Pachnie tak sobie- taki mentolowo- chemiczny zapach, ale nie drażni, da się znieść, a na włosach po wysuszeniu zapaszek nie zostaje ufff 😀 Myślę, że taka butelka spokojnie wystarczy na dobre 3-4 miesiące regularnego mycia. Szampon jest zielonkawy, konsystencja typowo szamponowa 😉 Na długość włosów kładłam oleje, więc najpierw zmywałam olej z długości jakąś Alterrą, a następnie wmasowywałam Hair Jazz w skórę głowy. Zostawiałam szampon na jakieś 5 minut, po czym spłukiwałam i nakładałam odżywkę Hair Jazz.
Odżywka Hair Jazz. Jak na odżywkę także wydajna. Przez miesiąc zużyłam trochę więcej niź połowę, więc jeszcze na pół miesiąca mam zapas 😉 Pachnie też średnio, podobnie jak szampon, tylko mniej intensywnie. Po wysuszeniu czupryny- nie czuć 🙂 Odżywka biała, konsystencja mleczkowata 😉 Wmasowywałam bardzo dokładnie na całą skórę głowy, centymetr po centymetrze i trzymałam ją od 5 do 10 minut. Na długość włosów nakładałam inną odżywkę- bananową Kallos, albo coś co akurat wpadło mi w chwytajki. Pamiętajcie, że zarówno szampon, jak i odżywka są do skóry głowy, co producent wyraźnie podkreśla. Wiem, że niektóre dziewczyny miały problem z rozczesaniem włosów, ja nie miałam, bo zestaw nakładałam tam gdzie trzeba, czyli nie na całe włosy tylko na skórę.

 

O taką instrukcję dostałam wraz z zestawem i stosowałam się do niej bardzo dokładnie.
No wiem cholera, że przynudzam, a każdy czeka na moment kiedy powiem- zestaw jest zajebisty, albo zestaw jest do dupy. Na początku nie nastawiałam się na fajerwerki. Przyznam szczerze, że stukałam się w głowę i nie wierzyłam, że włosy ruszą z kopyta jak jurna klacz. Bajki, baśnie i legendy- włosom nic to nie da…taaa.
Pierwsze co zaobserwowałam to kłaki przestały wypadać. Prawie całkowicie! Nooo klękajcie narody! Wcześniej po myciu wyciągałam kulę włosów, a po około dwóch tygodniach ze trzy kłaki na krzyż. Więc jeśli wypadają Ci kłaczory- to jest zestaw dla Ciebie. Włosy przy skórze, czyli tam gdzie preparaty ładowałam stały się miłe w dotyku, miękkie, żywsze. Czy grubsze- nie wiem, myślę, że miesiąc to zbyt krótki czas by to jednoznacznie stwierdzić, Z minusów- zapach specyfików…fujjjj…ale tragedii nie ma, da się przeżyć i po wysuszeniu zapaszek znika.
No weź powiedz co z tym rośnięciem, do cholery jasnej Anielki, motyla noga!
Mówię. O kurrrr jak one rosną! Bez jaj! Specjalnie przez cały miesiąc nie mierzyłam, nie sprawdzałam, żeby była niespodziewajka- pozytywna lub negatywna. Dziś przykładam centymetr do pasemka testowego, a tu szok!

 

 

4 centymetry jak w mordę strzelił!  Mierzyłam kilka razy, bo oczywiście wierzyć mi się nie chciało. Co prawda, gdzieś po 3 tygodniach czułam, że coś mi niżej końcówki po plecach śmigają, ale myślałam, że sobie wmawiam. Dzisiaj latałam z centymetrem jak popieprzona pieprzem kura i sprawdzałam z każdej strony. No urosły.

 

Trochę mam tu łeb inaczej odchylony, ale i tak widać, że kłaczory skoczyły niczym kurs dolara, albo kozica górska po ostatni ocet na szczycie turni 😀

 

Nooo na tej fotce widać gołym okiem, że nie walę ściemy. Urosły pierdzielone! Miesiąc ich nie fotografowałam, a tu proszę ja Was zarosłam jak Włoszka pod pachami! Tylko, że ja pachy jadę na zero, a na głowie lubię mieć włos po pas. Znaczy po pas to dopiero w planach hehe 😉
Na początku byłam bardzo na nie, po miesiącu jestem pod wrażeniem! Nie pozostaje mi nic innego jak kontynuować kurację 😉 Wykończę to co mam i zamawiam nową paczkę, nie ma bata!
Co jeszcze mogę dodać…hmmm wiem, że niektóre kobity zastanawiają się nad skutkami ubocznymi, ale jakie mogą być? No, po odstawieniu włosy po prostu wrócą do swojego tempa rośnięcia i tyle. Żadne dziwa.
Cieszę się, że miałam okazję przetestować na własnej skórze Hairr Jazz, teraz wiem, że na mnie działa, choć na początku wątpiłam. Już nie wątpię- kupię więcej 😀

Cudowne rzęsy i cudowna odżywka

By | Bjuti Pudi | 48 komentarzy

Ostatnio zaczęły mnie atakować zewsząd pytania co zrobiłam z rzęsami, że są takie fajne. Otóż odpowiadam- zajebiste rzęsy mam po Mamie 😀
Ależ oczywiście możemy też swoje rzęsy trochę stuningować, bo czemu by nie?! I ja swoje poddałam procesowi obróbki. Ale nie w fotoszopach i nie w gabinecie kosmicznym. Nie, nie, nie 🙂
Historia zaczyna się na wieczorze panieńskim… Pomińmy tu alkoholowe harce… Pewna dziewuszka, którą miałam przyjemność poznać podczas tego wieczoru, zachwyciła mnie swoimi wachlarzami nadocznymi. No, to zapytałam, po czym to tak rzęsy jej wyjebało w kosmos. Odpowiedź była krótka. Po tym…

Long 4 lashes. Serum przyspieszające wzrost rzęs.
Na drugi dzień zaczęłam gmerać w necie. No dobra, dwa dni później, bo drugiego dnia kontynuowaliśmy imprezę 🙂 Jedni straszyli, że bimatoprost w składzie wypali oczy, ześle ślepotę i bolące wrzody. Inni mówili, że dobra odżywka. Sądząc po rzęsach koleżanki- nic nie wskazywało na to, żebym oślepła, jeśli będę stosować zgodnie z instrukcją. Już mnie wkurzają te nagonki, że chemia, że syf, że bleee. Słuchajcie- jeśli coś jest dopuszczone do użytku, to Wam macicy nie przekręci na drugą stronę i nie wypłyną Wam oczy, serio 😀
Cena. No, cena nie jest jakaś najmniejsza. W Esesmanie około 80 złotych. Bywają promocje. Ja, jako znana w folwarku sknera, poszukałam w necie i na Allegro znalazłam odżywkę za 52 złote z darmową dostawą. Była to Apteka Rosa (albo coś takiego). Koleżanka znalazła tę odżywkę w osiedlowej aptece, również za około 50 złotych. Myślę, że warto poszperać, bo przepłacać nie ma co.
Odżywka to spore pudełko ze wszelkimi instrukcjami. Nie będę kserować, jeśli kupicie to poczytacie więcej, albo możecie pogmerać w internetach. 3 ml to niby nie dużo. Ale ja stosuję regularnie od 3 miesięcy i mam wrażenie, że niewiele jej ubyło. Serio. Wydajne licho.
Aplikację mamy na rysunku. Odżywka wygląda jak eyeliner i tak też ją stosujemy. Wystarczy jedno machnięcie na górnej powiece, w okolicach linii rzęs i już. Idziemy spać. Stosujemy na noc, codziennie.  Opakowanie wystarcza na 6 miesięcy i jestem skłonna w to uwierzyć. Aplikujemy przez pół roku, a potem dla utrzymania efektu 3-4 razy w tygodniu.
A jak odżywka wpływa na rzęsy, mieliście okazję zobaczyć już w moich poprzednich postach. Dziś pokażę Wam wielkie podsumowanie z ostatnich trzech miesięcy. Dwa dni fotki porządkowałam 😀

Wrzesień

Najpierw zdjęcia z września. Przed rozpoczęciem kuracji moje wachlarze wyglądały tak:.
Tutaj w mejkapie, bo rzęsy widać wyraźniej 😉
A tutaj wrześniowe nago. Jak można zauważyć, wcale nie żartowałam, że rzęsy mam zajebiste po Mamie. Ale potem było tylko lepiej…

Październik

Po miesiącu stosowania zauważyłam, że rzęsy zaczęły się ładniej podkręcać, stały się grubsze, ładnie rozdzielone. Takie zdrowsze.
Nawet gołe wyglądają lepiej. Zostały wzmocnione i drgnęły ponad normę.

Grudzień

Dokładnie dwa dni temu porobiłam fotki efektów po 3 miesiącach stosowania odżywki. No i jest dobrze. Bardzooo dobrze. Tylko spójrzcie.
Sorry za kwiatka, ale co mi będziecie kozy liczyć 😉 W nagich rzęsach kolory ciulowate, to też sorry, no 😉
Najważniejsze to efekty. Rzęsy grubsze! I to jak! Do tego zagęściły się fenomenalnie. Ciężko może uchwycić to na zdjęciach- robienie fotek oku małą cyfróweczką to balansowanie nad przepaścią, wierzcie mi 😀 Rzęs mam więcej. Wszystkie fenomenalnie wzmocnione, pogrubione i ciemniejsze.
Jestem zachwycona!
Podsumowując-
Po trzech miesiącach moje rzęsy zachwycają. Są zajebistrze niż były. Odżywkę polecam wszystkim i oceniam ją na szóstkę z plusem. Jest to najwyższa ocena w historii mojego bloga.
Ja już chyba nic więcej nie muszę dodawać, prawda? Zasuwać do sklepów! 😀

 

Włosy jak z reklamy!

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy

Jestem.
Jakiś czas temu pisałam o masce od Seboradin, takiej z jajami KLIK. Miałam okazję przetestować ich inny produkt. Wygrałam gałgana na fejsbuku i stwierdzam, że było warto 😉

Seboradin, balsam przeciw wypadaniu włosów. W sprzedaży od 19 złotych.
Butelka z twardego plastiku, 200 ml. Bardzo poręczna butelka, widać ile produktu jest w środku i ma poręczny korek na klik. Nie wiem jak tego klika nazwać, w każdym razie po przyciśnięciu otwiera się mu mordka i można sobie dozować dobroć. Twardy plastik wkurza przy końcówce balsamu, musiałam flaszkę rozcinać, żeby wyciągnąć resztę, a ciężko było przepiłować dziada. Ale co tam.
Nie uchowały mi się fotki składu, gdzieś się zdjęcia zapodziały, albo gdzieś je sama wchrzaniłam. W każdym razie, jak chcecie poczytać o wnętrznościach to odeślę Was na stronkę producenta- KLIK.
Balsam ma za zadanie ujarzmić włosy, by było je łatwo rozczesać, zmniejszyć ich wypadanie i nabłyszczyć- to tak na skróty.
Pierwsze co mnie uderzyło po otwarciu butelczyny to zapach. Ależ pięknie pachnie! To chyba te nasturcje w składzie! Tak mi się wydaje. Cudny, lekki, kwiatowy zapach!
Wydajny, butelka wystarczyła mi na ponad miesiąc regularnego stosowania ( niemal przy każdym myciu, a myję włosy co dwa dni).
A teraz konkrety- po niczym tak mi włosy nie lśniły! To znaczy po żadnej odżywce, czy masce. No i pachniały… zapach, zapach, zapach! Do tego włosy sypkie i gładkie, przyjemne w dotyku. Jak w reklamie- chciało się ich dotykać i tak robiłam 😉 Żadnego puchu, takie wygładzone miękkości!
Z rozczesywaniem nie mam problemów, więc ciężko mi oceniać tę kategorię, ale skoro włosy były sypkie i miękkie to podejrzewam, że osoby, które mają trudności z rozczesywaniem byłyby zadowolone.
Wypadanie…hmmm włosy przestały mi wypadać, tylko cholera jasna, w tym samym czasie używałam olejku przeciw wypadaniu i teraz nie wiem, czy zastopowanie tego wydarzenia to zasługa balsamu, czy olejku. A może i jedno i drugie przyczyniło się do zaniechania tego niecnego incydentu? Chuj wie. Jednak myślę, że balsam miał tu swoją zasługę.

W bonusie łeb Kocucha na balsamie 🙂

Generalnie balsam mogę polecić. Nawet jeśli jego zdolności preciwwypadowe (haha 😀 ) nie są do końca zbadane, to i tak jest świetny. Włosy jak z reklamy, absolutnie! Nawet wydaje mi się, że czupryna łapie po nim lepszą objętość.

Chyba tyle w tym temacie. Oceniam na piąteczkę. Fajny skurczybyk 🙂

Włosowa bajka o Sztywnym i Słodkim.

By | Bjuti Pudi | 34 komentarze

Chcecie bajki? Oto bajka!
Za górami krzaczastymi, za lasami jak diabli ciemnymi, żyła sobie Pudernica. Pudernica w ostatnim czasie miała zapierdol aż miło, z tego powodu  rzadziej pisała na blogu. Jednak skrzaty szepczą, że Pudernica jest już na finiszu  zmagań i w świetle chwały powraca do regularnego blogowania.
Pewnej niedzieli, takiej słonecznej, kiedy to słonko napieprza swoimi promykami jak potłuczone myśląc, że to nadal lato, Pudernica zapragnęła nałożyć na swe włosie tajemniczą miksturę. Dzień kłaczanki poczęła czynić miotając się pomiędzy komnatami w swej rezydencji, która jest w wiecznym remoncie, a robole są tacy zajebiści, że Pudernica sama kładła fugi.
Poszła niewiasta do sypialni, gdzie jej oczom zacnym ukazał się On! Pełen tętniących soków, sztywny jak  pal Azji, prężący się ku niebiosom. Stał niewzruszenie wabiąc niewinne białogłowy z okolic. On lubi prężyć się publicznie, robi to w oknie, tak by widzieli go przechodnie. Aloes.
Ucięła Pudernica dwa liście i skierowała swe kroki do  kuchni. Tam był on. Żółty i świeży. Słodki, tak niesamowicie słodki, że każda dziewoja pragnęła go wziąć do ust. Pudernica też czasami to robiła. Brała go do ręki, albo dotykała tylko jednym paluszkiem, po czym wkładała paluszek do ust i ssała. Miód.
W komnacie, łaźnią potocznie zwaną, Pudernica znalazła…a chuj, napiszę, że odżywkę, bo już ręce wam się do majtek pchają, to nie Grey tylko mój skromny blog, zboczuchy 😀

Aloes nie od dziś Pudernica znała. TUTAJ kilka słów o wcześniejszych eksperymentach z gałganem. Aloesowe liście ostrym jak nóż nożem przecięła dziewczyca i drążyć poczęła galaretkę ze środka. Następnie łyżką okrągłą jak łyżka dołożyła miodu do wnętrzności kwiatka. Na sam koniec odżywki dla zagęszczenia trzeba było dodać. Wszystkie proporcje na oko. Fachowszej miary nie ma. Zmieszało dziewczę eliksir tajemny i radośnie do łazienki pohasało. Hasała zwinnie, hasała zgrabnie, niczym łania polaną pełną kwiecia. Dobra, już dohasała- do łazienki jest tylko kilka kroków.
Włosy jej z nocy olejem powleczone, radośnie przyklasnęły, na widok skręconej w kuchni maski. Na włosy swe zacne, naolejone lądować zaczęła mikstura tajemna. Pudernica zażyła kąpieli. Po ceremonii ciała oczyszczenia, Alterrą szewelurę swą umyła i jeszcze raz dla spotęgowania efektu na chwilę krótką, natarła włosie Garnierką. Spłukała.
Kiedy już szczecina doschła w warunkach naturalnych wieczór nastał srogi. Słońce pospiesznie skryło się za mrocznym horyzontem, puszczając ostatnie bąki promieni. Księżyc szykował się do wędrówki nad światem, a koty dziarsko polowały się w ogródku. I tylko sowa niespiesznie pohukiwała na jesionie chuj wie o czym.
Ta noc ciemna, ta noc straszna! Ach ta noc cholerna, nie dała zrobić dobrej fotki zwykłym cyfrowym maleństwem. Pudernica zrobiła kilka fotek kalkulatorem, kilka mikrofalówką, ale tylko jedno wyglądało w miarę przyzwoicie.
Blask włosów ciut przesadzony, gdyż lampa oszustka wpełzła po cichu. Lecz Pudernica nie chciała pisać postu bez zdjęć, toteż dodała co miała.
Nie patrzcie na zdjęcia, lecz posłuchajcie dziatki cóż Wam powiem.Włosy są sypkie, pełne radości. Miękkie jak obłok w majowy dzień. Są dociążone, puchu nie znają. Od czaszki się odbijają, jak odbija się kiełbasa z grilla, popita piwem. Blask ich, niczym blask cekinów na kiecce Marylki z mięsnego.Są nawilżone jak Julia Bond w finałowej scenie z Rocco. Cudnie, po prostu cudnie! Jest tak sielsko, jest tak anielsko, że mam ochotę zepsuć nastrój, ale tego nie zrobię, gdyż maska nie ma żadnych wad.
Bajka się kończy, dzieci posnęły. Śnią teraz pewnie o różnych rzeczach. O koniu z waty cukrowej i o morzu z cukierków. O wielkim balu, o skrzynkach piwa, albo o księciu na białym kocie. Jutro powstaną z wielką nadzieją, a tu kurwa poniedziałek i taki wał 😀

Słoneczna pielęgnacja i kolorowe sny ;)

By | Bjuti Pudi | 30 komentarzy
Hej ho pirackie kłaczanki 🙂
Ostatnio zaniedbałam bloga, bo mam na głowie tyle, że aż mi szyja cierpnie, ale dajemy radę dziołchy i jedziemy z koksem 😉
Włosowa niedziela trwała niemal tydzień u mnie, włosy dostały tego czego chciały 😉
Wszystko zaczęło się w połowie ubiegłego tygodnia. Kiedy dni nie były jeszcze tak upalne moje włosy śniły o poprawie koloru. Nie mogłam im odmówić tej przyjemności. Niezawodna Patryszja pomogła mi z Khadi w odcieniu indygo, o którym pisałam już TUTAJ.
Przy pierwszym podejściu do indygo, kolor pięknie trzymał się około dwóch tygodni. Później cholernik wypłukiwał się sama nie wiem kiedy i zostałam z pstrokatą sierścią, co najbardziej było widoczne w słońcu. Tym razem postanowiłam dorzucić nogę nietoperza, żeby efekt był lepszy, a henna trzymała się lepiej. Niestety nie mogłam złapać nietoperza, więc do mieszanki dodałam łyżeczkę soli. Potwornie bałam się, że moje włosy po takiej mieszance wybuchowej przesuszą się na maksa. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy okazało się, że nie tylko włosy nie zostały mocniej przesuszone, ale i były mniej wysuszone niż przy pierwszym podejściu do indygo! Jestem jakaś dziwna, czy coś 🙂
Siedziałam z indygo na głowie około 3 i pół godziny, po czym resztkami sił o pierwszej w nocy zmyłam konusa i wysuszyłam włosy. Męczyłam się bez mycia dwa dni i drugiego na na noc nałożyłam na sierść olejek migdałowy. O tym olejku więcej napiszę wkrótce, bo to właśnie z nim spędzam czerwiec. W sekrecie powiem Wam, że ten olej bardzo przypadł mi do gustu.
Kolejnego dnia, rano umyłam w końcu włosy, nałożyłam maskę. Radical na skórę głowy, w końcówki Vatika, na całość mgiełka Marion i suszymy. Kolor wyszedł genialny, jeszcze troszkę rudości w słońcu jest, ale jest lepiej. Mam nadzieję, że sól pomoże w utrzymaniu koloru, bo jak nie to będzie wojna. Jeszcze nie wiem, który kraj zaatakuję, ale poleje się krew i będą łzy 😉 Jeśli używacie indygo z Khadii- zdradźcie mi Wasz sekret, co robicie, żeby dziadostwo trzymało się lepiej i dłużej.
To nie koniec włosowych dni, to dopiero początek 😉
Przy jednym z postów jedna z dziewczyn poleciła mi odżywkę z serii profesjonalnej z Isany. Wersja do suchych, zniszczonych włosów. Ale oczywiście akurat tej w drogerii nie było. Tak się złożyło, że akurat objętość była w promocji od Isanki profesjonalki to wzięłam. Pięć złotych to jak za darmo za pół litra. Odżywka ma niezbyt przychylne recenzję, ale ja po dwóch użyciach widzę, że mi nawet pasuje.  Ale o tym napiszę po dokładniejszej analizie.
Wróćmy do kolejnych dni kłaczanki.
W sobotę słońce tak fajowo nakurwiało z nieba, że nie mogłam się powstrzymać przed wyłożenia moich zwłok w ogródku. Jako, że po opalańsku i tak trzeba umyć włosy, skorzystałam z naturalnego podgrzewania czupryny. Zanim wylazłam na światło dzienne nałożyłam na włosiska porcję olejku migdałowego pomieszanego z maską Kallos.
Maskę muszę zrecenzować w najbliższym czasie, ale mam tyle rzeczy do opisania tutaj, że nie wiem za co najpierw się łapać. Tak czy siak wkrótce coś o niej skrobnę.
Namaściłam włosy olejem i maską, zwinęłam w ślimaka i owinęłam łeb turbanem z koszulki- jestem taka oryginalna ho ho 😀
Po dwóch godzinach na słoneczku umyłam siebie, umyłam włosy. Po umyciu łepetyny wypróbowałam wspomnianej odżywki objętościowej z Isany. Noooo i powiem Wam, bardzo fajne kudły miałam po tym zabiegu!
Czynność powtórzyłam w niedzielę, dokładnie te same kroki.
Włosy napiły się dobroci po hennowaniu, są miękkie i ładnie się układają. Tym razem co prawda nie przesuszyły się jakoś bardzo, ale dziś stwierdzam- moje włosy są fajne 😉 Odżywka Isankowa nie daje może jakiegoś efektu puszapa, ale włosy są ładnie odbite od nasady i nabrały lekko objętości.
Kolor zaczyna coraz bardziej mi odpowiadać, tylko niech się cholera trzyma dłużej, bo nie zdzierżę. Włosy me przypominać włosy poczęły z czegom rada. Grunt to to, że się nie cofam tylko posuwam powoli na przód z moją regeneracją 🙂
A jak tam Wasze dbanie? Jesteście systematyczne, czy dbacie o włosy od przypadku do przypadku? Ja się uparłam i mam mieć piękne, lśniące włosy do pasa. I koniec kropka- nikt mnie nie powstrzyma 😀

Odżywka, która odmieniła moje życie

By | Bjuti Pudi | 40 komentarzy
Dzień kłaczanki się odbył, jak nie jak tak. Choć nie ukrywam, że ta niedziela była skromna.
Szykuję się do drugiego podejścia z INDYGO. W związku z tym odstawiłam olejowanie na kilka dni oraz staram się za dużo chujstwa na włosy nie pchać.
Dzisiaj było lekkie oczyszczanie. Zrobiłam piling CUKROWY. Wiecie trochę z lenistwa akurat postawiłam na cukier, bo nie chciało mi się specjalnie kawy zaparzać, bo normalnie jej nie piję. O tym sposobie już pisałam. Kto zechce kliknie w niebieski napisik i poczyta o tym jakie mam zdanie w tym temacie. Drugie mycie odbyło się normalnie, a potem nałożyłam zwykłą, choć zacną odżywkę, która nie ma w sobie za dużo śmiecia i którą uwielbiam.
Żeby nie zostawiać Was tak przy niedzieli z kilkoma zdaniami i niedosytem napiszę co to za odżywka i co o niej sądzę.
Isana, odżywka nawilżająca do włosów suchych i zniszczonych. Po niemiecku ma jakąś nazwę typu Feuchchujumuju achtung junge nain nain. Nie znam niemieckiego. Dla mnie wszystko w tym języku brzmi jak rozkaz rozstrzelania czy inny wyrok śmierci. Kiedyś nawet przyszło mi do głupiego łba żeby się tego języka nauczyć, ale rzuciłam okiem i mi przeszło. Chyba wolę chiński. Nie ważne. Jak zwykle odbiegam od tematu 🙂
Producent wypłakuje się nam w rękaw, jaka to ta odżywka nie jest genialna, jak to nie nawilży i nie odnowi. I powiem Wam, że się zgodzę! Kupiłam ją w promocji (jak zwykle) za jakieś pięć zeta w Esesmanie, bo tam tylko są dostępne Isanki. Lubię mieć pod ręką jakąś odżywkę, a nie tylko maski, sraski, wynalazki. Wiem, że różne blogerki i BlogĘrki, te mniejsze i te całkiem guru chwaliły Isanę z jakimś tam olejkiem bobosu, bibosu czy inny wynalazek. Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem. Kupiłam tą, bo jak na moje ślepe oko skład ma nie najgorszy. Wrzuciłam w koszyk.
No i stało to to aż żem się spłoszyła i przypomło mie się. I Panie i Panowie kapelusze z głów, szacun total, git majonez. Niby zwykła odżywka, a bije na głowę maskę GRANAT I ALOES z Alterry, którą blogerki okrzyknęły super hitem. No, nie powiem zła nie jest, ale skoro ta odżywka jest lepsza od tamtej maski no to come on- nie wierzcie internetom.
Odżywka ma zbitą i treściwą konsystencję, moim zdaniem bliżej jej do maski niż tylko odżywki. Wkurwia mnie tylko fakt, że opakowanie jest niewygodne. Flaszka jak flaszka, ale jest z tak twardego plastiku, że trzeba wiedzieć jak ją ścisnąć żeby wydobyć zawartość, szczególnie przy końcówce odżywki. Ale dobra kij jej w oko. Niech będzie, przemęczę się. Nie kupuję niczego dla opakowania. Kij z butelką.
Zszokowało mnie, że producent nie kłamie 🙂 Dziwne co? Niby w składzie nie ma silikonów, ale włosy po tym wynalazku są błyszczące i odnowione. Nie wiem jak, ale efekt jest genialny. Może to faktycznie dzięki wyciągom z bawełny zbieranej przez niewolników. ( Dobrze, że nie przez zwierzęta, bo połowa opętanych wege wega czy jak tam oni by protestowało. Piszę, że połowa, bo połowa z nich pewnie normalna. To żeby nie było, że im jadę 😀 ). Jak by nie było, włosy naprawdę są nawilżone. Są sypkie i sypią się jak panny przy ekspresówce. Znaczy sypią się, nie że wypadają, tylko ładnie przelatują przez dłoń czy co tam podstawicie. Błyszczą się, powtarzam się. Są miłe w dotyku jak jakieś pierdolone kurczątka. Miękkie jak penis stulatka i chce się je głaskać- zupełnie przeciwnie jak owego penisa.
Jeśli miałabym oceniać produkt w kategoriach odżywek- daję szóstkę. Bez plusa, bo ten twardy plastik zaburza moją wizję produktu genialnego pod każdym względem.
Ta niby zwykła odżywka odmieniła moje życie. Stałam się po niej piękna, mądra i bogata. A wszystko dzięki niej, musisz ją mieć, w przeciwnym razie zamienisz się w nieatrakcyjne truchło i po nocach będziesz musiała trzymać kredens.
Tyle.
Idę.
Wesołych świąt!
Czy tam Dnia Dziecka, no matter, oby wesoło było 🙂