Lato.

Albo jak czekasz cały rok na to lato, bo przecież ile może być zimno. Bo przecież w Polsce to 10 miesięcy w roku chujnia, a potem też chujnia, ale przynajmniej słońce świeci. No i przychodzi lato i jeb po ryju z plaskacza. Nie ma, że 25 stopni, tylko od razu z Antarktydy trafiasz do piekła.

Wstajesz rano i już 30 stopni. Pot leje się po dupie. Właściwie mógłbyś spać do siódmej, ale już o 5 słońce krystalizuje całe zło w szybie i czujesz, że za chwilę spłoniesz, no to wstajesz. Okno trzeba zamknąć po nocnym wietrzeniu. Takie to wietrzenie kiedy w nocy 25 stopni. Kolejny rok powtarzasz, że w tym roku już na pewno kupisz ten jebany klimatyzator, ale tak się składa, że musisz też za coś jeść.

Wstałeś. Gorącej kawy nie wypijesz, bo spłoniesz. Herbata to samo. Jeść się chce. Jeść nie dasz rady. Jak musisz wyjść do roboty to podwójna skucha. Jak w aucie nie masz klimy to potrójna. Jak w robocie nie masz klimy to poczwórna. I już wiesz, że to nie wina skuchy, tylko Twoje życie jest do dupy.

Otwierasz drzwi i wychodzisz na zewnątrz. Jakby ktoś Ci żar z grilla na plecy wyjebał. Idziesz do tej roboty. Nakurwiasz w tym ukropie, a i tak na koniec dostajesz zjebę. Możesz wracać do domu.

W domu zaduch. Na dworze piekło. Wchodzisz do wanny z zimną wodą i wyobrażasz sobie, że leżysz w basenie na jakimś Korfu. Kolejny rok powtarzasz sobie, że w tym roku to już na pewno polecisz na wakacje, ale tak się składa, że musisz też za coś jeść. I tak leżysz, Instagram przeglądasz. Ta w Meksyku, tamta na Zanzibarze, tamten na Dominikanie fiordy karmi. Jezu, kurwa, ja pierdolę! A Ty w tej wannie pierdzisz, jacuzzi robisz i liczysz, że jakby zrezygnować z jedzenia awokado, wstawać wcześniej i pracować ciężej, to może by chociaż na 5 dni w Albanii wystarczyło. No pod warunkiem, że dojedziesz rowerem. Problem w tym, że nie jesz awokado, bo kartofle wychodzą taniej. Pod warunkiem, że ubiegłoroczne, a nie te młode. Boże kogo stać na młode kartofle? Jebane bogacze z targu śniadaniowego. Warszawka się bawi, a ludzie głodują. Wcześniej nie będziesz wstawał, bo nie opłacałoby się kłaść. Pracować ciężej? Ja pierdolę i tak ledwo czołgasz się do domu po robocie. A chuj tam z tym, znając życie, nawet jak byś z kartofli zrezygnował, to w momencie jak odłożysz na weekend w Koziej Wólce, dopierdolą taki lokdałn, że znowu srajtaśmy w sklepach zabraknie, bo wszyscy się posrają.

Wyłazisz z tej wanny. Jeszcze dobrze się nie wytarłeś, a już pot leje się po dupie. Przydałoby się zrobić coś w domu, ale każdy krok jest znaczony stróżką potu spod pachy. Nie wiadomo, czy znowu poudawać w wannie Korfu wakajki, czy wytrzeć pachę znoszoną koszulką. Oesu, o kurwa. Kiedy ta zima w końcu?! Czy w tym kraju wszystko musi być chujowe, nawet pogoda?