Tag

krem

Jak dbać o stopy, żeby były piękne i zdrowe? Wystarczą 4 minuty w tygodniu!

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments

Zwracam uwagę na szczegóły. Czasami na dziwne. Z racji tego, że jakieś dwa lata przepracowałam w salonie kosmetycznym mam swoje pierdolce. No nie ma bata, że nie zwrócę uwagi na brwi. Patrze też na dłonie. A latem moje oczy uciekają w kierunku ludzkich stóp. Taki odruch silniejszy ode mnie. No i te stopy. No te stopy, to chyba najgorsza sprawa. Brwi bywają za bardzo wyskubane, albo zostawione same sobie, albo instagramowo wymalowane flamastrem, ale to tylko kilka kłaczków. A stopy… Grubsza sprawa. Stopy są często zwyczajnie zaniedbane. Powiem Wam jak w 4 minuty tygodniowo sprawić, żeby stopy były piękne i zdrowe.

Serio nie wiem dlaczego o stopach się nie mówi. (No chyba, że jakiś fetyszysta chce kupić fotki na Insta 😀 ). Często widzę hybrydę z półrocznym odrostem, albo poodpryskiwany lakier. Laska odjebana jak szczur na otwarcie kanałów, a pod stopnym pazurem tyle hektarów ziemi, że można pietruszkę siać i zostać milionerem. Pięta spękana jak ziemia na pustyni Gobi. Odciski, modzele, suche skórki po resztkach pęcherzy i wszystkie inne co nie zdobi i nie cieszy.

Laski wciskają się w niewygodne buty w imię mody i pielęgnują swoje haluksy. Obcierają delikatną skórę, deformują palce. Jasne, każdemu zdarzy się jakieś obtarcie, czy pęcherz, zwłaszcza w nowych butach, nawet tych bardzo wygodnych, ale potem wszelkie podrażnienia należy wyleczyć. Nie chodzi tylko o ładny wygląd, ale przede wszystkim o zdrowie. I tak: nie idziemy w szpilkach w góry, nie nosimy ciężkich butów podczas upałów, staramy się dopasować buty do okoliczności i pogody. Ważne też żeby but był odpowiednio wyprofilowany do naszej stopy. Jako właścicielka stopy wąskiej, ale za to o wysokim podbiciu, wiem jak ciężko jest dobrać odpowiedni obów. Ale się da. Odpowiednio dobrane buty noszą się dobrze nawet jeśli mają wysoką szpilkę (moje ulubione szpilki mają z 17 centymetrów i są mega wygodne, oczywiście nie wsadzam ich na każde zakupy do Biedry, ale okazjonalnie).

Jak już omówiliśmy kwestie butowe, to teraz omówmy kwestie stopowo dbaniowe. Jak dbać o stopy żeby nie sprawiały nam problemów? Przede wszystkim o stopy dbamy systematycznie. Raz na tydzień lub dwa oblatuję moje przeszczepy tarką do stóp. Nie pumeksem, tylko takim wynalazkiem z rączką, który ma “papier ścierny” o dwóch gradacjach (ziarnistościach). Tarka jest delikatniejsza i dokładniejsza. Potem oblecę jeszcze stopę peelingiem. Jakimkolwiek peelingiem, na przykład takim, którego używam do ciała, whatever, byle stopkę wygładzić. Jeśli robimy to systematycznie to nie potrzebujemy dużo czasu, dodatkowe 2 minuty w wannie, to serio żadne wyrzeczenie i wysiłek.

Codziennie przed snem wmasowuję w stopy krem do stóp. Ja śpię, one się regenerują. Aktualnie używam kremu ze zdjęcia – Oceanic Aquaselin Podology, który podesłał mi Michał w ramach akcji “Testuję z Twoim Źródłem Urody”. Krem sprawdza się bardzo dobrze, jest treściwy, ma mocznik, który moje stopy uwielbiają, oraz kilka innych ciekawych dodatków w składzie. Jeśli akurat nie macie kremu do stóp, możecie wmasowywać choćby krem do rąk, ale te stopne maja przeważnie bogatszy skład, bardziej dostosowany do potrzeb skóry w tych obszarach. W każdym razie, pal licho co – grunt to systematycznie nawilżać stopy. Polecam trzymać krem koło łóżka i przed snem opierdolić nim kopyta. W nocy i tak nie chodzicie, chyba, że lunatykujecie, więc krem ma szanse pracować w spokoju.

Jeśli malujemy paznokcie, to fajnie jest dbać o wygląd lakieru na nich. Jeśli ktoś ma chodzić z obdrapanym lakierem, to lepiej nie malować wcale. Wystarczy opiłować estetycznie paznokcie, najlepiej na prosto, tak żeby nie wrastały. Odradzam też złuszczające skarpetki. Pamiętam jak pojawiły się na rynku. Był szał. Sama testowałam i byłam zachwycona. Niestety coraz częściej słyszy się o skutkach ubocznych takich skarpetek. Naoglądałam się zdjęć niegojących się ran i teraz raczej nie poleciłabym tego wątpliwego sposobu na peeling. Raz na jakiś czas możemy za to zrobić sobie jakąś maseczkę na stopy, w drogeriach jest tego od groma. Osobiście nie używam, ale można.

Jeśli mamy większe problemy ze stopami, liczne odciski, zaniedbane pięty, wrastające paznokcie i tak dalej, warto udać się do kosmetyczki, a najlepiej do podologa (specjalista od stóp). Nie jest to duży wydatek, a taki podolog wyprowadzi nasze stopy na prostą i potem wystarczy systematyczna, podstawowa pielęgnacja żeby móc się cieszyć pięknymi racicami.

Podsumowanko. Wystarczą dwie minuty w tygodniu na złuszczanie i 30 sekund dziennie na nałożenie kremu. Oto i obiecane 4 minuty do zadbanych stóp. Raz na jakieś trzy tygodnie można trzasnąć piłowanko, albo lakier do tego i już stopy takie, że fetyszyści się posrają 😀 A tak serio, to zwyczajnie dobrze dbać o stopy systematycznie, w końcu niosą nas przez życie!

Shine like a diamond -Diamond Sensation – serum z proszkiem diamentowym, śluzem ślimaka, kawiorem, jedwabiem, bursztynem

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kosmetyków Rapan beauty nie muszę Wam przedstawiać, bo wiecie, że je uwielbiam. Niedawno przedstawiłam Wam świetną glinkę we wpisie Bądź jak Daenerys Targaryen! Maseczka Rapan Beauty Power Of Nature niebieska glinka + smocza krew. Dzisiaj polecimy z Rihanną i Diamentowym Serum.

 

DIAMOND SENSATION - SERUM Z PROSZKIEM DIAMENTOWYM, ŚLUZEM ŚLIMAKA, KAWIOREM, JEDWABIEM, BURSZTYNEM CERA TŁUSTA, SUCHA I NORMALNA.

 

Serum w formie kremowej. Zapach delikatny, nienachalny i ledwie wyczuwalny, typowo kremowy. Wydajność świetna, używałam trzy miesiące. Serum było notorycznie podkradane przez Niemęża, co jest najlepszą reklamą, bo facet, jak to facet – byle gówna nie użyje. Oboje stwierdzamy, że serum świetnie nawilża i regeneruje skórę. Niemąż mówił też, że łagodzi podrażnienia po goleniu. Ponieważ ja mordy nie golę, to nie wiem, ale mu ufam. Kosmetyk pewnie wystarczyłby na dłużej, ale nie tylko mi podpasował, no i się skończył. Używałam, a raczej katowałam, diamencika ile się dało- na noc i na dzień. Plus za to, że makijaż po użyciu ładnie się rozprowadzał i nie spływał, nic się nie wałkowało, ani nie wkurwiało. Poza tym serum wchłania się szybko, żadnych tłustych powłoczek, żadnego syfu. Wszystko tak jak trzeba. Chciałabym znaleźć z jedną wadę, żeby nie było takiej wazeliny i rzygania tęczą, ale się nie da. Wad nie zaobserwowałam. No może większy słoiczek by się przydał, bo mam podkradaczy na chacie?

 

DIAMOND SENSATION - SERUM Z PROSZKIEM DIAMENTOWYM, ŚLUZEM ŚLIMAKA, KAWIOREM, JEDWABIEM, BURSZTYNEM CERA TŁUSTA, SUCHA I NORMALNA.

 

Skład uważam za przyjemny. Serum zawiera popularny ostatnio ślimaczy śluz (wysoko w składzie!), ekstrakt z kawioru (nie żeby poczuć się jak ruski oligarcha, ale żeby ryj się zregenerował). Mamy tu też ekstrakty z bursztynu i jedwabiu, aminokwasy i oczywiście szczyptę proszku diamentowego, żeby shine like a diamond. Jeśli ktoś będzie kręcił nosem na Glyceryl Stearate, to trudno, ale nie zapominajmy, że on także pośrednio nawilża i pozwala utrzymać odpowiednie nawilżenie skóry poprzez tworzenie filmu zabezpieczającego przed odparowaniem wody. Wyjaśniam, bo wiem, że zaraz się ktoś przypierdoli. To samo tyczy się Isopropylu, gdyby nie on, to by się krem przykleił do ryja jak plastelina. U mnie te składniki nie szkodzą, wręcz przeciwnie, a nawet najbardziej naturalny krem potrzebuje czasem dodatków, bo nie nadawałby się do użycia, albo zgnił w tydzień. Pamiętajcie i nie demonizujcie.

 

50 ml słoiczek dostępny TUTAJ. 49 złotych za dobre serum jest do przejścia, tym bardziej, że wydajność jest niezła. A Wy czym konserwujecie swoje zwłoki ciała?Specjalnie dla Was 10% zniżki na hasło- DIAMOND

Everybody pomarańcze- perfekcyjny zestaw na zimę :)

By | Bjuti Pudi, Blog | 21 komentarzy
Ha! Doczołgałam się do lapka! Czym Wam pachną święta? Wędzonym boczkiem, smażoną rybą, a może choinkowymi igłami? A dupa tam- pomarańczami. Ja, dziecko komunizmu, pomarańcze kojarzę z grudniowymi świętami. Zresztą, nowe dzieci tez chyba tak kojarzą, bo to w zimowym okresie, w marketach, mamy cytrusowy wysyp. Najlepsze kasztany są na placu Pigalle, a najlepsze pomarańcze, to te prosto z drzewa. Te to dopiero smakują obłędnie! Ciężko jednak wyhodować sobie takiego krzaka w naszym ogródku, chociaż pogoda ostatnio zaskakuje i kto wie…może za kilka lat 😉 A jak wprowadzić się w pomarańczowy stan jeszcze mocniej? Kosmetyki!
Taki zestaw towarzyszy mi od kilku tygodni. Troszkę już wyduszony i wymęczony, ale absolutnie niesamowity. Olejek od Optima Plus, balsam od Eveline i krem do rąk od The Secret Soap Store. Pomarańcze z Lidla, bo nie było kiedy polecieć na Sycylię 😉 Wszystkie 3 produkty, z pomarańczami 4, pachną soczyście i pięknie, i przytargałam je ze spotkania blogerek. Aromat balsamu i kremu na długo pozostaje na skórze i towarzyszy nam przez cały dzień. Olejek natomiast to świetne uzupełnienie- dom w tej samej nucie zapachowej. Balsam przełamany jest imbirowym obłoczkiem, świetny pomysł, zima pełną gębą.
Zacznijmy od kremu. Jest świetny. Nawilża i wygładza dłonie bardzo dobrze, nawet po przedświątecznych porządkach i szorowaniu kibla chlorem 😉 Bardzo gęsta konsystencja, niewielka ilość wystarcza na dłonie. Nadaje się też do stóp, pielęgnacja na najwyższym poziomie. Mógłby się szybciej wchłaniać, ale niestety- coś za coś. Wolniejsze wchłanianie i świetne nawilżenie, to sprawka 20% masła shea w składzie. Zapach jak wspomniałam, powala- soczyste pomarańcze.  Cena niestety troszkę mnie wcina w fotel- 38,90 za 80 mililitrów. Firma dobra, skład dobry, ale 4 dychy za krem do rąk, trochę mnie zniechęca. Jeśli miałabym się czegoś jeszcze czepiać, to zakrętka jest za mała i spierdala mi po pokoju. Łapy śliskie po kremowaniu, a tu taka pchełka mała. Poza tym opakowanie fajowe. Mogliby zrobić  promo na chociaż 29 zeta, to kupiłabym drugi 😉 A tak, no to może kiedyś się skuszę, bo krem świetny, ale portfel jęczy.
Balsam od Evelinki. Na prowadzenie wysuwa się ostry imbir, pomarańcze troszkę w tle, ale po chwili, obie nuty zapachowe mieszają się na skórze i tworzą świetny duet. Konsystencja typowo balsamowa. Wchłanianie szybkie, nawilżenie bardzo dobre. Osobiście nie wierzę w ujędrnienie po balsamie,zresztą jeszcze jestem jędrna, ale…szok! Rzeczywiście, skóra po pewnym czasie staje się bardziej napięta i chyba ta struktura skóry faktycznie się wyrównuje. Czyli to nie jest ściema. Jestem pozytywnie zaskoczona tym produktem i zdecydowanie kupię kolejną tubkę. Cena balsamu nie jest wygórowana, koszt to około 15 złotych, więc myślę, że każdy może sobie na niego pozwolić. Wydajność taka normalna, znika jak każdy inny balsam. Kosmetyki Eveline są dostępne w wielu miejscach, dlatego i z tym problemu nie będzie. Absolutnie polecam.
Naturalny olejek eteryczny, pomarańczowy, to taka moja kropka nad i. Mam porównanie z pomarańczą od Mokosh (Klik) i oba pachną tak samo pięknie. 10 ml wystarcza na bardzooo długo. Odnoszę wrażenie, że Mokosh dłużej unosił się w powietrzu, ale nie czepiam się, bo olejek od Optimy kosztuje tylko 9,90, a teraz w promocji- 7,50! I ta cena do mnie przemawia. Testuję namiętnie olejek gdzie i jak się tylko da. Aromatyzuję sobie nim dom, dodając do kominka zapachowego. Nakrapiam nim wodę w wannie, a potem chłonę. Uwierzcie, że nie ma nic lepszego iż wanna pełna wody, piany i kilku kropelek pomarańczowych soków.
I takie to moje cytrusowe grudninki. Uwielbiam otaczać się takimi zimowymi zapachami, kiedy temperatura spada (powiedzmy, że spada, jeśli spojrzymy na sierpień, kiedy było 40 na plusie 😉 ). A Wy czym dziś pachniecie?
A co do piosenki, to znalazłam tylko Mandarynę, divę wszech czasów 😀

Rozsmaruj mi na twarzy!

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy
Filmik tylko dla tych, którzy akurat nie jedzą 😉
Co tam kilka moich zaskórników, można powiedzieć, że to pryszcz. Choć w odniesieniu do filmiku wyżej, to złe słowo 😀 W każdym razie moja buzia nie jest zła. Skóra normalna, z tendencjami do zaskórników. Od czasu do czasu coś mnie wysypie, ale głównie wtedy kiedy pcham paluchy. Generalnie problemów z gębą nie mam. Chyba, że pierdolnę coś zanim pomyślę, ale to już taka moja natura. Grunt, że myślę, bo ostatnio jakby mniej ludzi korzystało z tej opcji.Niemal wszystkie kremy, które są bliskie moich potrzeb, sprawdzają się na mojej ryjówce. Jeszcze nie zdarzyło się żeby po jakiejś parafince, pegu, czy innym dodatku zapchało mi skórę albo wysyfiło. Tutaj jestem odporna. Moja gęba lubi nawilżenie, bo inaczej pojawiają się suche skórki na czole i w okolicach nosa. Nie mogę też przesadnie łoić gęby smalcami, bo mi się ryj błyszczy, szczególnie kiedy mamy lato jak w tym roku. Zaskórniki powoli eliminuję. Te otwarte zabijam Czarną Maską AFY, a na zamknięte znalazłam nową broń- genialne glinki z Rapan Beauty. Ale glinki ciągle w testach, zdradzę tylko, że już skradły moje serce. Ale o tym innym razem, współpraca w toku. A dziś, po przydługim wstępie, pragnę przedstawić Wam…

Barwa, Barwa Siarkowa, Antybakteryjny krem matujący.

Swój kupiłam w aptece, przy okazji. Zapłaciłam około 17 złotych. Widziałam je też w Rossmanach i pewnie w innych drogeriach też są, ale nie rozglądałam się szczególnie, to ręki sobie nie dam obciąć. Kartonik ze wszystkimi informacjami, na słoiczku tylko wzmianki. Słoiczek plastikowy, solidny, lekki i poręczny. Ładnie to to wygląda.

Krem gęsty, lubię to, bo nic się nie rozchlapuje jak w tanim porno. W drogim zresztą też… Kolor kremowy. I pierwszy plusik- zapach 🙂 Piękny aromat cytrusów. Nie wiem co to dokładnie jest, ale coś pomiędzy limonką, cytryną, trawą cytrynową, takie klimaty. Zapach świeży i zdecydowanie śliczny. Na kartoniku macie obietnice producenta, przybliżcie sobie i czytajcie, nie będę kopiować, nie jestem stażystką w Urzędzie Miasta.

Kremu używam od dobrych 2 miesięcy i jestem zadowolona. Wcześniej miałam jakiś eko, sreko, trendi krem za jakieś sześć dych i przy tym się chowa. A niby wszystko co naturalne jest takie wow. Jak widać nie dla wszystkich. Znaczy się ryja mi ten eko nie wyjadł, ale był dla mojej skóry obojętny jak Nivea. Przy Barwie zauważyłam, że krem działa.

A jak działa? A dobrze. Mat. To się nazywa mat! Przy upałach sprawdzał się świetnie. Wiadomo, 40 stopni to nie przelewki, ale i tak krem dawał radę. W normalnych temperaturach 5 godzin bez błyszczenia. Przy ukropie sporo krócej, ale za to makijaż był trwalszy. Natomiast bez makijażu krem matował dłużej niż z. Ogólnie działał i nadal działa jak trzeba. Pod makijażem nic się nie wałkuje, jest świetny. Faktycznie skóra jest w lepszej kondycji. Zaobserwowałam mniej wyprysków, mniej tego wszystkiego badziewia. Fajno, że hej ho oooo makarenaaa! Nawilżał tyle ile mi potrzeba, bo żadnych suchych skórek nie zauważyłam. Krem szybko się wchłania, jest wydajny. Nie trzeba go ładować nie wiadomo ile, to nie feministka, wystarczy odrobina. Tym bardziej, że przy większej ilości lub przy niedokładnym rozsmarowaniu, możemy zaobserwować biały nalot na twarzy. To chyba ten krzemian. Także nie przesadzajmy z ilością i będzie ok. Ciężko mi stwierdzić czy skóra jest odżywiona, ale wygląda dobrze, więc załóżmy, że tak.

Bardzo polubiłam ten krem. Mam go jeszcze sporo w opakowaniu, myślę, że na około miesiąc. Potem spróbuję wersji nawilżającej, na zimę w sam raz. Natomiast do tego mazidła na pewno wrócę, bo strasznie mi podpasowało. Osoby ze skłonnością do przesuszenia skóry powinny być jednak ostrożne. Trzeba tez pamiętać, by nie kłaść grubej warstwy. Dziewczyny pisały mi też, że nie stosowały kremu codziennie, bo był dla nich za ciężki i zapychał. U mnie nic złego się nie działo i cholera lubię go. W ogóle lubię Barwę, szczególnie linię siarkową. A Wy lubicie, czy to dla Was siara?

Arganisme- krem, który uratował mi du.. twarz ;)

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze

Wczoraj pisałam Wam o tym jak stałam się nastolatką i mnie wysyfiło po całej mordzie KLIK. Dziś będzie coś na otuchę.

Długo używałam kremu z Perfecty KLIK. Jednak w zaistniałej sytuacji był zbyt lekki. Potrzebowałam czegoś co ładnie złagodzi wypryski i zaskórniki, które napadły mnie znienacka. Jako że podczas spotkania w sklepiku zMaroka miałam okazję wybrać sobie dowolny produkt do testowania, to padło na krem, który nada się na moją skórę po przejściach.

Arganisme, krem przeciwtrądzikowy z olejem arganowym.

Krem zamknięty w normalnym, zgrabnym słoiczku, 60 ml. Wygląd się dla mnie nie liczy, najważniejsze jest dla mnie wnętrze hehe 😉 Z wyglądu- zwyklaczek, pełna prostota, najważniejsze informacje. Lubię tak. Nawet krzywa plakietka bardziej do mnie przemawia niż przesadzony design 😉
Nie do końca wiem, co producent obiecuje hehe, ale wiem, że krem jest przeznaczony do skóry trądzikowej, z zaskórnikami, podrażnionej i szukającej ukojenia.

Konsystencja odpowiednia. Krem bielutki, średnio gęsty. Taki w sam raz. Niewielka ilość wystarcza żeby potraktować nią twarz. Wydajny hultaj. Nie żałowałam go sobie, ale i tak zużywa się bardzo powoooli. Kupicie go oczywiście w zMaroka 😉 Cena jest przystępna, 35 złotych za kosmetyk naturalny to miła kwota. Tym bardziej, że krem wystarczy na dłuuugooo.

O taki bieluch. Dość szybko się wchłania i nadaje się pod makijaż. Pachnie subtelnie- troszkę różano, troszkę olejkowo. Taki argan i róża. Ale róża wychodzi na prowadzenie jeśli chodzi o aromat. Zapach jest subtelny i lekko wyczuwalny.

Stosuję kremidło już dłuższą chwilę i widzę, że działa. Skóra jest wyraźnie ukojona. Tego właśnie potrzebowałam. Pozbyłam się większych niespodzianek i powolutku znika większość zaskórników. Oczywiście zmieniłam całą pielęgnację, ale krem jednak siedzi na mojej twarzy 24 h na dobę, więc ma szansę działać non stop 😉 Smaruję pyska rano i wieczorem. Jest poprawa stanu mojej buźki. Mimo oleju argonowego na drugim miejscu w składzie skóra jest nawilżona, ale nie natłuszczona. Dla mnie ogromny plus, bo nie ma nic gorszego niż świecąca morda, prawda?

Skład ładny. No mi się podoba. Działa na gębę po przejściach jak eliksir. Po nałożeniu czuć ulgę, skóra jest hmmm bardziej elastyczna? Nie wiem jak to ująć. W każdym razie czuję jak mój organizm pije ten krem swoimi porami hehe.

Zostaję przy tym kremie, bo nie doszukałam się żadnych wad. No może jak macie zaparowaną łazienkę to Wam się etykietka może odkleić, ale pieprzyć etykietkę kiedy zawartość jest taka zajebista 😉

Mam ochotę sprawdzić jeszcze krem arganowo- cytrynowy, ale póki ostatni zaskórnik nie pójdzie tam gdzie raki zimują ( TUTAJ? ) to szpachluję się tym maleństwem. Polecam całym sercem osobom, które mają mniejsze lub większe problemy ze swoją skórą.

Uwaga 🙂

Dla moich czytelników 15% zniżki na ten kremik 🙂 Do kupienia TUTAJ Kod ważny do 14.02.2015r.  Podaję hasło    Puderniczka-15

 

Krem do twarzy, który mnie nie zawiódł

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Może ktoś czekał, a może nie.
Jakiś czas temu dostałam do testów krem do twarzy.
Ktoś mnie zapytał ile jeszcze będę go testować. A no, moja odpowiedź jest taka- tak długo aż go poznam. Co innego poznać balsam do ciała, żel pod prysznic czy inne bzdety, a co innego krem do twarzy. Aby móc cokolwiek powiedzieć w temacie muszę poużywać dłużej taki kremik, bo w przeciwnym razie miałabym gówno do powiedzenia. Nie rozumiem, jak ktoś po dwóch użyciach może strzelić post na temat produktu. Ale może to ja jestem dziwna 🙂
Uffff przejdźmy do meritum.
Perfecta, krem matujący Dekoder genów młodości. To to po prawej 😉
Testowałam dzielnie przez grubo ponad miesiąc, prawie dwa i jeszcze skurczybyka zostało na kolejny miesiąc. Plus za wydajność.
Żeby nie było, że testuje co mi dadzą- zgłosiłam się sama, bo krem mi się kończył to raz, dwa to lubię owocowe peelingi ( to tyczy się Pina Colady). Trzy to krem pasował mi jak ulał- dwudziesty piąty rok życia przekroczyłam (fuck) już dobrą chwilę temu (fuck). Nie rzucam się na wszystko co tylko można przetestować, rzucam się na to co rzeczywiście mi się przyda i prawdopodobnie sprawdzi.
A jak było z kremem?
Słoiczek szklany, elegancki, zapakowany w kartonik, pojemność 50 ml. Kurka wodna, jasny kapelusz, motyla noga- taki elegancki, taki wow. Będąc małą dziewczynką zazdrościłam babci tych eleganckich kremów w szklanych słoiczkach, a teraz…ahhh starość nie radość i ja mam swój szklany rarytas 😉
Konsystencja kremu jest lekka kremowo- mleczkowata, bardzo wygodna w aplikacji. Krem jest leciutki, dosyć rzadki, ale dla mnie jest to ok. Ani to dla mnie plus, ani minus. Jest jaki jest, a mi to odpowiada.
Zapach.
Słuchajcie, posmarowałam chapkę pierwszy raz, chodzę po domu, coś robię i coś mi pachnie. Chodzę niucham, ni chu chu nie wiem co to. Jakby jakieś lekkie męskie perfumy, takie świeże, leśne, jakieś takie fajne. Chodzę i wyszukuję. Pytam niemęża czy perfumy ma jakieś nowe. No nie ma nic nowego. Niucham i niucham. A to krem! Piękny orzeźwiający zapach, ciężko określić czym pachnie. Takie lekkie męskie perfumy, jakieś mocniejsze damskie, nie wiem, nie wiem jak opisać ten aromat, ale strasznie mi się podoba.
Skład. Zaraz mi ktoś napisze, że siedzą tam straszne rzeczy 😉 Ale wiecie co Wam powiem-im mniej wiem tym dłużej żyję. Teraz wkoło tyle chemii, że kładę lagę na składy (nooo w większości przypadków 😉 ). Zrobiła się straszna nagonka na te wszystkie produkty eko, natural i tak dalej, a i tak żremy w Makach heheh 🙂
Krem nie wywołał u mnie żadnych pdrażnień. Żadnych alergii. Żadnego wysypu pryszczy i kurzajek. Czyli jak dla mnie jest ok. Nic więcej do szczęścia mi nie trzeba. A nawet jeśli w składzie ma chemię, to pamiętajcie- jeśli tam jest to w bezpiecznych ilościach, skoro została zaakceptowana. Nie dajmy się zwariować i ogłupić internetowym mesjaszom dwudziestego pierwszego wieku.
No jasny gwint, mimiczne ścierwa zaczynają się pojawiać, może dlatego, że lubię się śmiać. Ale to się akurat nie zmieni. Śmiech to zdrowie. Czy moja gęba jest mniej sprężysta…hmmm ciężko stwierdzić, ale mogę się założyć, że sflaczałam na gębie. Czy morda świeci jak psu nos na wiosnę? Może nie aż tak, ale pory to mam jak pory tancerzy tańca nowoczesnego- poszerzone. Czyli krem jest dla mnie.
Wiecie co jest fajne w tym kremie? Buzia po użyciu jest miękka jak aksamit. Kiedy jej dotykam czuję jakby aksamitną powłoczkę. Nie jest to jakiś chłyt matetindowy, autentycznie na buzi tworzy się taka jakby miła powłoka. Prawdą jest, że skóra twarzy staje się bardziej sprężysta i wyczuwalnie bardziej napięta. Napięta w pozytywnym sensie. Nic mnie nie naciągało, nie szczypało i nie ciągnęło. Po prostu jest tak, że jest dobrze 😉
Moja gęba nie jest przeorana, to i zmarszczek jak u buldoga nie mam. ciężko mi stwierdzić czy krem zniwelował drobne zagięcia w skórze. Może nieznacznie. Tutaj pewności nie mam, bo zmarszczek u mnie nie wiele. Ale skoro krem naprężył skórę na mojej twarzy to i na mimki pewnie podziałał. Delikatnie matuje, tak jak obiecuje producent.
Ogromny plus dla mnie jest taki, że krem możemy nakładać pod makijaż. Czy utrzymuje się dłużej- ciężko powiedzieć, bo u mnie makijaż trzyma się dobrze. Natomiast dobre jest to, że krem się nie wałkuje, nie oddziela i nie waży kiedy nałożymy podkład czy puder.
Bardzo się cieszę, że miałam okazję poznać ten krem dzięki współpracy. Tymczasem kontynuuję aplikacje, bo mazidło sprawdziło się na mojej buzi, daję mu piąteczkę, bo oszołomić mnie nie oszołomił, aczkolwiek nie zawiódł moich oczekiwań. Jest taki jaki mi odpowiada.

Chwalipięta w łeb kopnięta :P

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Szybki bułgarski pościkk 🙂
Tak, znowu Wam się naprzykrzam tym, że coś dostałam 😀
Ale czemu mam się niby nie pochwalić, skoro to mój blog, moje miejsce, a do tego zaczyna się weekend, a przed weekendem najlepsze informacje to te miłe 😉
Ci, którzy śledzą mojego fejsopejdża- już wiedzą. Dla tych, którzy nie wiedzą- mam okazję potestować pewne produkty.

Najpierw w moje łapy wpadł podarek od Perfecty.
Peeling do ciała- matko bosko krasnostasko- pachnie tak, że zamiast się nim nacierać, mam ochotę go wszamać!
Kremik na starą mordę, cobym odmłodniała i znowu nie chcieli mi browarka sprzedać.
Jestem mega zadowolona z tej współpracy, a na recenzje musicie chwilkę poczekać- jestem w fazie testów.
Wspaniałości od The Body Shop.
Masło do ciała arganowe, cholera wie czemu- pachnie mi stokrotkami. Ale ja dziwna jestem 😀
Takie to kosmityki trafiły pod moją strzechę na końcu świata. Testuję dzielnie i póki co jestem zachwycona, wyję do księżyca, czochram się z radości o sosny w lesie i w ogóle szał 🙂
I nie powiem jak większość większości, że to nie jest fajne coś dostać. to jest zajebiste uczucie jak kurierzy zaczynają Ci mówić po imieniu, a w łazience ubywa miejsca. Tak! Powiem to głośno! Uwielbiam dostawać kosmetyki, a jeszcze bardziej je testować! Nie jest to mój cel, bo bloguję dla przyjemności, ale tak cieszy mnie to, że czasami coś dostanę 🙂 A jeszcze bardziej to się lubię tym wszystkim upierdzielić gdzie się da i pachnieć jak perska księżniczka 😀
Hura, hura jestem próżną maciorą i jest mi z tym dobrze 😉
Hehe
Miłego łikędu :*

Zielony zestaw małego wojownika

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Jasny kapelusz za chwilę będzie 40 tysięcy osób, które zaglądają mi na bloga, który ma tylko ze 3 miesiące. Czyście pogłupieli? Mój drugi BLOG jest lepszy, tu tylko plotę głupstwa o głupstwach hehe 😉
Ale ja nie o tym. Ja o tym dzisiaj —>
Odświeżający krem nawilżający z nagietkiem oraz delikatny żel do mycia twarzy do skóry suchej i wrażliwej z aloesem. Zestaw od  Green Pharmacy. Kupiłam wieki temu w Naturze. Krem za około 6 złotych, a żel chyba za 4,99 w jakiejś śmiesznej promocji. Wydajne chultaje jak jasny gwint. Ale czy się sprawdziły czy nie…
Krem obgadamy w pierwszej kolejności. Wydajny jak cholera. Ze 3 miesiące go używam i jeszcze trochę go siedzi w pudełeczku. Stosuję na dzień, jakiś czas używałam też na noc, ale znalazłam co innego na nocne ukojenie. W każdym razie słoiczek ogromny jak na krem do twarzy, bo 150 ml, jeśli dodamy do tego, że krem kosztował grosze to łał. Opakowanie ponoć retro. A ja wiem czy retro czy co- dla mnie zwykły, poręczny kawał brązowego plastiku z jakimiś kwiatkami. Nie mnie w to wnikać. Pudełko przyda mi się na mieszanie jakichś wynalazków, bo ja chomikuję wszystko co mogę ponownie użyć 😉
Tutaj kremowy przód. Nic nadzwyczajnego.
A tutaj coś bardziej istotnego. Jak sobie fotkę powiększycie to doczytacie co tam producent obiecuje i z czego kosmetyk się składa. Coś tam niby dobroci jest napchane. Ale zaznaczam, że krem ma w sobie parafinę, którą nie każda skóra lubi. W moim przypadku parafina nie szkodziła, krem nie zatykał porów, wszystko ok.  Konsystencja raczej zbita, ale nakłada się łatwo. I parabenów nie ma 😉
Sporo czasu spędziłam z tym kremem i muszę powiedzieć, że nie mam zastrzeżeń. Owszem nie było szału, żadnych fajerwerków, aczkolwiek wszystko z buźką dobrze. Krem dobrze nawilża. Nadaje się także pod makijaż, nic się nie roluje. Przeciwnie- ładnie i szybko się wchłania i nie świeci, ale skóra pozostaje gładka i nawilżona. Jakoś mocno mi cery ten krem nie poprawił, ale też z mordą problemów nie mam, więc co tu poprawiać? Ot dobry krem do codziennego stosowania, który zrobi to co ma zrobić i już. Nawilży, ukoi- naprawdę godny polecenia, z tym, że nie będzie jakiegoś łał. Ale o ile wasza skóra nie ma nic przeciwko parafinie, będziecie zadowolone 🙂
A jak z żelem było? Wydajny też. Jeszcze mam dziada, już na wykończeniu, ale jeszcze cipie. Używam go rano. Więc nie wiem, czy dałby radę z makijażem. Zmywa co ma zmyć. Jest trochę za bardzo wodnisty i spieprza z dłoni jak ślimak, ale daję radę. Pompka się nie zacina. To plus. To pudełeczko też wykorzystam, mam zamiar przelać w nie olej z migdałów, którym olejuję włosy. 270 ml to ani dużo, ani mało, ale mimo dziwnej konsystencji wystarcza na długo. Wkurza mnie tylko, że się nie pieni za dobrze, ale to kwestia upodobań.
No myje. I usuwa syf po nocy- muszę się zgodzić. Mydła nie ma- fakt. Ale czy koi podrażnienia? Oj nie wiem, powiedziałabym, że to po prostu zwyczajny żel. Pozostawia uczucie czystości, ale na początku stosowania komfortu mi nie dał. Przez pierwszy miesiąc miałam wrażenie, że wysusza mi skórę. Dałam mu jednak szansę i póżniej ze skórą było już ok. Nie miałam uczucia wysuszenia czy ściągania. Więc być może była to wina okresu, w którym zaczęłam go stosować. Wiecie zima, ogrzewanie, mróz i takie tam. Teraz już wszystko dobrze, więc nie mogę narzekać jakoś przesadnie.
Tak wiem zawiera SLES. Ale uwierzcie mi te wszystkie SLS i SLESy nie dla wszystkich są złe. Może to to wysuszało mi skórę na początku użytkowania, a może nie. Nie wnikam, ale zaczyna mnie już drażnić ta cała nagonka na niektóre składniki. Skoro coś w pewnym stężeniu nie jest groźne to widać można z tego korzystać. No chyba, że ktoś ma naprawdę wrażliwą skórę, albo jest w sekcie anty SLSowej czy innej.
Podsumowując żel za tę cenę i wydajność/pojemność jest całkiem, całkiem… Nie było szału tak samo jak z kremem, ale nie jest zły. Za tę cenę można spróbować.
A jeśli miałabym wybierać i oceniać oba produkty. Krem jest na czwórkę z plusem, żel na czwórkę z minusem.
Takie zwyklaki. Do kremu być może wrócę, do żelu nie koniecznie, bo mam ochotę przetestować coś co nie spieprza z ręki i pieni się ładniej.
A Wy miałyście te dziwactwa? A może lubicie coś zupełnie innego? A co??? A powiedzcie 😉

To co, wolisz na twarz czy po całym ciele?

By | Bjuti Pudi | 13 komentarzy
Jakiś czas temu kupiłam  proszę ja Was krem do ciała i twarzy. Kupiłam w Zjawie. Wzięłam, bo był tani- taka prawda. Nie potrzebowałam kolejnego mazidła, ale siedem złotych z ogonkiem zawróciło mi w głowie i wzięłam.

Verona Laboratories Face& Body Cranberry& Argan Oil

A tak na nasze to krem do ryjka i cielska z żurawiną i olejem arganowym, który ma nas odmłodzić i załagodzić.
Krem mieszka w zakręcanym słoiko- pudełku o pojemności 250 mililitrów, czyli całkiem pojemny gad jak za siedem złociszczy. Szata graficzna jest dla mnie nieistotna. Wystarczy, że zawiera te informacje, które mnie interesują.
Krem zużyłam do balsamowania zwłok. co prawda jest napisane, że twarzoczaszka też może być nim potraktowana, ale na gębę zapodałam tylko raz. Nic mi na nosie nie wyskoczyło, gęba nie pokryła się plamami jak u salamandry, więc raczej można i twarz nim smarować. Ba, nawet makijaż się na tym kremie trzymał tak jak trzeba.
Poza jedną aplikacją na twarz, krem w całości zużyłam na me jędrne ciało. Nie odmłodził mnie choćby o rok, a tak marzyłam, by znowu mieć dwadzieścia lat, albo chociaż dwadzieścia dwa, ale cóż… Jeśli chodzi o łagodzenie i ukojenie ciała- zgadzam się- moje ciało jest łagodne jak baranek. Skóra ukojona i uśmiechnięta jak ja kiedy przewijam moment jak DiCaprio tonie w bryle lodu w “Titanicu”.
Krem bardzo ładnie nawilża i łagodzi swędzące placki na skórze. Nie, żeby mnie coś z brudu swędziało, ale czasami po woskowaniu nogi tudzież dwóch skóra jest lekko podrażniona i kremik bardzo ładnie niweluje nieprzyjemne szczypanie. Za to duży plus.
Nawilża też bardzo ładnie, może nie jakoś super ekstra mega hiper i co tam jeszcze, ale na dobrą czwórkę z plusem, co w moim przypadku jest wystarczające.
Zapach- zapach jest piękny. Delikatnie kwaskowaty, żurawinowy. Pewnie dlatego pachnie żurawiną, bo nie jest truskawkowy? Hmmmm zgadzacie się? Jego woń jest subtelna, nie drażni dlatego wiem, że sprawdzi się latem w gorące dni kiedy nadmiar woni mnie wkurza.
Tutaj możecie zobaczyć jak toto prezentuje się w opakowaniu. Moje opakowanie jest już prawie puste, a stokrotki w tle zhańbione kosiarką.
Maź jest gęsta i wydajna, bardzo dobrze rozprowadzi się na Waszych jędrnych udach i gorącej hmmm ok tutaj jest moment, w którym się zamknę 😀
Pobawiłam się troszkę paluszkami na rzecz posta. Utytlałam kwiatki, a co? Kto mi zabroni?
Tutaj świetnie widać, że nic nie spływa. Niestety kwiatki nie wchłonęły, ale ludzka skóra trochę różni się strukturą, podobno smakuje też inaczej…Sprawdzał ktoś? Bo słyszałam, że człowiek smakuje jak kurczak, tylko jest bardziej słodki. No, ale o tym to może innym razem i jak założę blog kulinarny 😀
Prawda, że kwiatki w kremie wyglądają kusząco? Jutro sprawdzę czy nie zdechły 🙂
A krem? Krem jest fajny, ma dobrą cenę i świetne właściwości. Na pewno kupię go ponownie, być może,  kolejnym razem inny zapach, bo wybór jest spory, a ja lubię testować.