Tag

glinka

Co wspólnego ma ze sobą kobieta, ślimak i Pawłowicz? Maseczka Rapan beauty Intensive Care Power of Nature, każdy rodzaj skóry

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kiedy zapytacie mnie bez czego nie wyobrażam sobie życia- odpowiedź jest prosta. Bez wody. I bez pasty do zębów, no i bez smalcu i cebuli i… A tak z kosmetyków? Żel aloesowy, pachnące owocami mazidła i żele pod prysznic oraz oczywiście glinki. Zostańmy przy glinkach. Zapoznałam Was już z glinką od Rapan beauty w wersji ze smoczą krwią. Dzisiaj przedstawię Wam koleżankę smoczycy. Koleżanka też ma w sobie smoczą krew, tłoczona na zimno, bez sumienia zupełnie ? Różowa Lady to też śluz ze ślimaka i inne ciekawe wydzieliny.


Jak klikniecie sobie wyżej, to Was wrzuci do sklepu ? Maseczki nazywam sobie po swojemu- niebieska, żółta i różowa. Dzisiaj lecimy w róż. Lubię róż. Tę maseczkę też lubię. A za co? A za jajco! Podobnie jak reszta kosmetyków od Rapanów glinka to sto procent natury, zero syfu. Cena dobra. Wydajność czaderska. Ale Wy to wszystko wiecie. Powiem Wam coś nowego. Różowa wersja ma więcej mocy. Stosuję ją tylko raz w tygodniu, tyle wystarczy. Myślę, że stosowana częściej mogłaby wysuszyć lekko moją skórę. Kiedy już wiemy jak często stosować maskę w swoim przypadku pozostaje tylko paść na kolana i modlić się za tych którzy stworzyli to cudo.  Ryj oczyszczony, nawilżony, gładki jak te śmieszne poduszeczki na stopach u moich kotów. Podobno przy delikatnej skórze glinka może szczypać, mój pancerny ryj tego nie doświadczył. Po takiej dawce witamin, minerałów i innych dobrodziejstw gęba jest zacna, a kremy, czy czym tam się paciacie, wchłaniają się jak głupie. Nie mam żadnych zastrzeżeń i nawet nikt mi nie zapłacił ?
Jeśli chodzi o skład, to jest on całkowicie i w 100% naturalny. Lecąc po kolei w Intensive Care siedzi nam żółta glinka syberyjska, która świetnie oczyszcza, osusza, regeneruje. Niebieska glinka syberyjska– odżywia, odświeża i regeneruje. Błoto iłowo-siarczkowe– zawiera więcej przeciwutleniaczy niż na przykład błoto z Morza Martwego, oczyszcza, nie dopuszcza zmarszczek na ryj, rewitalizuje i przywraca blask. Olejek ze słodkich migdałów– nawilża, wygładza, ujędrnia i pielęgnuje. Jest i oczywiście słynna smocza krew, czyli nic innego jak ekstrakt z żywicy drzewa Croton Lechleri. Smoc działa przeciwzapalnie, odmładzająco, przyspiesza gojenie oraz odnowę naskórka. Ostatni składnik to ekstrakt ze śluzu ślimaka, zresztą modny ostatnio. Dzięki ślimalowi nasza skóra jest bardziej elastyczna, blizny stają się mniej widoczne, ślimacza wydzielina posiada właściwości eksfoliacyjne, czyli tak po ludzku to nam peelinguje ryj.

 

W ramach ciekawostki powiem Wam, że niektórzy ludzie wierzą, że do glinek Rapan beauty dodawana jest krew z prawdziwych smoków. Bywają oburzeni, że upuszcza się krew ze zwierząt, a nawet dociekają czy nikt ich nie morduje. Serio kurwa? Smoki? Weźcie się odstrzelcie dla dobra ludzkości czy coś? W różowej wersji jest śluz ze ślimaka i uwaga informuję- nikt tych ślimaków nie przeciąga przez wyżymaczkę! Pozostając w temacie, mam dla Was zagadkę. -Po co kobiecie nogi? – Żeby nie zostawiała za sobą śladu jak ślimak? (Teraz czekam kiedy Pawłowicz posądzi mnie o seksizm).
I tak oto powiększa się moja łazienkowa rodzinka Rapanów. Jeśli chcecie poznać je bliżej możecie sprawić sobie całą rodzinę wraz z młodymi, albo od razu możecie kupić sobie duże wersje. A może macie ochotę zaadoptować maluchy? Jeśli tak, to zapraszam na konkurs na moim FB gdzie mam do oddania trzy zestawy mini kosmetyków KLIK. A jak zdecydujecie się na zakup maluchów, to do końca wakacji na hasło: MINIKOSMETYK kupicie miniaturki z 40% zniżką.

Polecam.

Bądź jak Daenerys Targaryen! Maseczka Rapan Beauty Power Of Nature niebieska glinka + smocza krew

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Pisałam Wam niedawno jak bardzo wkurwiają mnie koncerny, które piłują ryja, że ich kosmetyk jest fchuj naturalny i cacy, a wcale nie jest? Pisałam. L’Oreal piłuje ostatnio wargi o swoich maskach “Czysta Glinka”. Taka ona czysta, że wolałabym ryj w kałużę wsadzić. Tablica Mendelejewa. Skład długi jak pyta walenia. Ale co tam, nazwijmy maski czysta glinka, swołocz kupi. Niedoczekanie. Mam dziś dla Was glinkę, która jest faktycznie glinką. Glinką najwyższych lotów, a nie jakimś gównem dla plebsu? Przed Państwem Maseczka Rapan Beauty Power Of Nature! Tadam!

 

Jak wiecie glinki zawsze mam w łazience. Nie, że nie mam płytek, a klepisko i mi się glina wala pod nogami. No nie. Płytki mam, a glinki to mój ulubiony kosmetyk twarzowy. Nie raz i nie dwa pisałam o maskach tego typu. Pisałam nawet kiedyś o glinkach od Rapan beauty, które katawałam dłuuugii czas. Wydajne, to to na pewno. Rapanki się rozwijają i do testów dostałam nowość– Maseczkę Rapan Beauty Power Of Nature niebieska glinka + smocza krew (klikajcie sobie te linki, to sobie więcej poczytacie, bo nie lubię powielać tych wszystkich opisów i takich tam). Dostałam i wystartowałam z testami, chociaż w sumie to od początku byłam pewna, że się nie zawiodę. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Rapan beauty, jestem z nimi całym sercem, ale nie myślcie sobie, że na moją recenzję ktoś miał jakiś wpływ, co to, to nie. Na mnie sam papież by nie wpłynął ?

 

 

Przelećmy skład. Na pierwszym miejscu- niebieska glinka i to taka na wypasie, bo syberyjska, najrzadsza i najbardziej poszukiwana. Dalej mamy olejek ze słodkich migdałów, potem smoczą krew od Daenerys Targaryen, Pierwszej Tego Imienia, Niespalonej Matki Smoków i co ona tam jeszcze mówiła. A tak serio, to ta cała smocza krew, to ekstrakt z żywicy drzewa Croton Lechleri. Na końcu jest jeszcze olejek z chińskiej cytryny Yuzu. Tyle. 4 składniki. Zero dodatków. Oto prawdziwa prawdziwość, a nie jakiś podrabianiec. Rapan beauty obiecuje, że maska wystarczy na około 10 użyć. Kłamczuchy. Maskę nakładałam już 12 razy i końca nie widać ?No dobra, widać, ale jeszcze na co najmniej 5 razy mam. Słoiczek 50 ml jest tylko o 10 złotych droższy niż głupi L’Oreal, dokładnie kosztuje 46 złotych. Jeśli podzielimy 46 złotych na powiedzmy 15 użyć, bo na tyle mniej więcej wystarczy słoiczek, to mamy 3 złote na użycie i to nie jest dużo. Głupia byle jaka maska z drogerii w saszetce kosztuje więcej.

 

Wizualnie, proszę ja Was, mamy błotko. Błotko ma świetne właściwości. Zapach nijaki, coś tam delikatnie przebija olejek migdałowy z ziemią, ledwo da się wyczuć. Nie będę tego wszystkiego przepisywać. Możecie powiększyć sobie zdjęcie, albo odwiedzić stronę Rapan beauty. Najlepiej będzie jeśli napiszę co ja zaobserwowałam, bo po to się czyta blogi, żeby przeczytać coś innego niż sztampowy opis. Right?

 

Cóż, glinki cenię od zawsze. Maskę stosuję po swojemu. Na czysty ryj kładę odrobinę i masuję. Masuję, bo niebieska glinka ma w sobie małe cząsteczki krzemionki, które fajnie peelingują skórę. Potem dokładam więcej i trzymam ją przez całą kąpiel zwilżając od czasu do czasu, żeby się nie zaschła na mordzie. Spłukuję i już. Plusem maski jest to, że dobrze się zmywa, a nie ciapie jak niektóre (kto miał kiedyś jakąś czerwoną glinkę, ten wie jaki to dramat). Oczywiście peeling nie jest obowiązkowy, ale ja lubię sobie potrzeć i mam 2 w 1- peeling i maskę. Jak dla mnie bomba, bo nie muszę sto razy czegoś kłaść i zmywać. Glinka super oczyszcza twarz. Jeśli szukacie czegoś co wyciągnie czarne zaskórniki, to oficjalnie mówię- nie ma niczego lepszego niż glinka. Dzięki olejkom twarz jest nawilżona. Po samej czystej glince niestety skóra bywa ściągnięta, tutaj mamy problem rozwiązany. Skóra po zimie wygląda lepiej, jest nawilżona, oczyszczona, promienna, wypaliło mi syf z tej zimnej pory roku haha ?

 

Polecam z czystym sumieniem. Jeśli macie kupić jakiegoś podrabiańca z drogerii, to lepiej kupić maskę Rapan beauty. Serio, serio. Dodam jeszcze, że firma nie jest jakimś pierdolony molochem, tylko rodzinną firmą, a takie inicjatywy trzeba wspierać. Ja będę, szczególnie, że ich produkty bronią się same!Z kodem: MEKSYK 10% rabatu na wszystkie kosmetyki Rapan na https://sklep.cobest.pl/ ?

 

 

Chodź, wysmaruj mi twarz- na żółto i na niebiesko

By | Bjuti Pudi, Blog | 12 komentarzy
Lubię i wiem, że Ty też lubisz. Ciepła dłoń przesuwa się delikatnie po skórze, a za moment zaczyna swój niepowtarzalny taniec. Piruety, ostre zakręty, łagodne kółeczka. Nagle mocne tarcie, krew bryzga po ścianach, skrawki skóry odrywają się i z plaskiem spadają na podłogę. Krew, znój i niepohamowana chęć zadania bólu. Ostro i klawo jak cholera. Lubisz, no nie? Po wszystkim jesteś odprężona, Twoja skóra gładka, a Ty spełniona.
Jak zwykle poleciałam z fantazją. Ale Wy przecież wiecie jak bardzo lubię ostry…peeling. Jeśli do ostrego peelingu dodamy jeszcze kojącą maseczkę- jest świetnie. A jeśli możemy mieć wszystko w jednym. Bajka! Da się? Się da. Ostatnio nawet nie kupuję korundu, który nadal uwielbiam, ale mam coś lepszego niż on.
Pamiętacie jak wspominałam Wam o współpracy z Cobest? Ich proste produkty powalają mnie na kolana. Pan Witold podczas pierwszej rozmowy powiedział, że jest spokojny o moje recenzje, bo nie zna osoby, która by się na kosmetykach od nich zawiodła. Przyłączam się do grona zadowolonych osób, które miały okazję poznać glinki Rapan. I nie mówię tego ze względu na współpracę, mówię to, bo tak jest. Dzisiaj biorę na tapetę glinki, które stosowałam na moim ryju. Lubię dobry peeling i glinki- o tym już wiecie, bo na moim blogu temat glinek i ostrej jazdy po naskórku, powraca jak bumerang.

Zacznijmy od żółtej glinki Rapan. Informacje macie powyżej, więc pozwolę sobie przejść do mojej opinii, bo wiem, że to najbardziej wszystkich interesuje. Żółtka kładłam raz w tygodniu, ponieważ chyba wszystkie glinki w tym kolorze należą do najsilniejszych. Więcej niż ten jeden raz- nie radzę, bo można przesuszyć sobie nadmiernie skórę. Ta kolorowa koleżanka jest niezastąpiona szczególnie u osób, które maja skłonności do trądziku, wyprysków, zaskórników, maja cerę tłustą. Moja cera nie jest jakoś mocno kapryśna, ale zaskórniki, zarówno otwarte, jak i zamknięte, to moja zmora. O ile otwarte dziady wypleniam na bieżąco czarną maską AFY, tak te zamknięte są bardziej uparte. Żólta glinka wyeliminowała u mnie jakieś 70-80 procent zamkniętych nikczemników! Świetnie oczyszcza twarz, ściąga pory, skóra jest dłużej matowa i generalnie gęba po niej jest taka, że można iść do ludzi. Wiem co mówię, bo zaczęłam ja stosować w połowie sierpnia. Tak, tak, u mnie testy to nie w kij dmuchał- serio muszę z kosmetykiem pobyć, żeby o nim coś napisać. Regularne stosowanie glinki żółtej zabiło zaskórniki zamknięte i ogólnie poprawiło wygląd buzi. Wyskakuje mi coraz mniej niespodzianek. Podczas urlopu nie kładłam żadnych pudrów, podkładów, róży- no dajcie spokój, wakacje nie są od malowania, a gęba wyglądała świetnie. Mimo regularnego stosowania, mam jeszcze pół słoiczka! 120 gramów, to koszt 24 złotych KLIK, jak dla mnie cena świetna, działanie jeszcze lepsze.
Niebieska glinka Rapan. Czym się różni? Przede wszystkim jest delikatniejsza. Polecana osobom o skórze wrażliwej, delikatnej, skłonnej do podrażnień. W swoim składzie ma mniej tlenku żelaza, który to nadaje kolor i moc glinkom żółtym. To, że glinka jest delikatniejsza, nie znaczy, że gorsza- przeciwnie. Najfajniejsze co zaobserwowałam, to niebieska siostra genialnie łagodzi podrażnienia. Jak to baba, lubię czasem wsadzić paluchy tam gdzie nie trzeba- wyduszę jakiegoś syfka, a potem jęk, bo czerwona plama. Na wszelkie czerwone placki mam rozwiązanie- ta oto zacna glinka. 15 minut na twarzy i zaczerwienienia brak. No dobra mały ślad jest, ale nie naleśnik na pół gęby. Bardzo zacnie ukołysze gębę do snu, złagodzi zaczerwienienia, wypryski. Buzia jest ukojona i wyraźnie w lepszej kondycji. Mam wrażenie, że gęba jest lepiej odżywiona i nawilżona. Bardzo przyjemny efekt ukojenia. Cena taka sama jak glinki żółtej, wydajność tak samo w dechę.
Obie maseczki sporządzam przy pomocy toniku z soli jeziorowej Rapan KLIK. Glinki maja postać gęstej papki. Do miseczki wrzucam małą łyżeczkę glinki i dodaję odrobinę soli jeziorowej, mieszam i na twarz hopla. Masuję i pocieram twarz i już mam peeling, bo glinki maja w sobie mnóstwo kryształków krzemu, który genialnie złuszcza martwy naskórek. Przy lekkim masażu mamy lekki peeling, a ja, wiadomo- jadę z tym koksem na ostro. Lubię czuć tą moc! I czuję. Po wytarmoszeniu ryja, rozprowadzam maskę i trzymam ją te 15 minut, czasem dłużej, jak mi się zapomni. Mycie to poezja- pierwsze glinki w historii, które nie mażą się jak psia kupa, tylko łatwo się zmywają. Na koniec oblecę jeszcze ryj solnym tonikiem i już.
Tutaj macie jeszcze więcej informacji o glinkach Rapan- KLIK. Uważam, że nie ma sensu przepisywać tego, co już zostało napisane. W skrócie napiszę, że są zajebiste 🙂 Oczywiście nasze błotka można dowolnie mieszać, dorzucać składników i tak tez uczynię. W pierwszej kolejności chciałam przetestować je solo, żeby nic nie zachwiało moich obserwacji. Próbowałam jedynie mieszać żółtka z niebieszczyzną i tonikiem oczywiście. Bardzo dobre połączenie, łagodność niebieskiej i siła żółtej świetnie się uzupełniają. Taka mieszanka łagodzi, oczyszcza, a jednocześnie nie wysusza buzi. Oczywiście to nie koniec moich eksperymentów, glinek mam jeszcze dużo, a ja eksperymenty lubię 🙂
No i tak to kolejne glinki mnie zachwyciły. Powtórzę- kocham glinki, a te w szczególności. A jak u was z glebowymi maseczkami? Który kolor jest Waszym ulubionym glinkowym kolorem? A może mieliście już przyjemność z Rapanowymi specjałami?

Plecami w błoto, czyli moje świńskie przygody :)

By | Bjuti Pudi, Blog | 12 komentarzy
Już jestem 😀 Tydzień wakacji i tydzień powrotu do rzeczywistości i oto ja. Jeśli chodzi o wakacje, to oczywiście było cudownie. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o moich przygodach, albo ciekawostkach z Fuerty- piszcie, mogę sklecić posty, jeśli to Was intererere.
Zanim pojechałam na wakacje, wyluzowałam się w salonie kosmetycznym koleżanki KLIK. Jest to jedyne miejsce gdzie czuję się bezpieczna 😀 Jak wiecie prawie dwa lata pracowałam w jednym z salonów i mam skrzywienie zawodowe, Asi z Gabinetu Odnowy Biologicznej ufam i tylko tam chodzę. Wiem, że jestem w dobrych rękach. Dzięki COBEST mogłyśmy odpłynąć w krainę radości, ponieważ miałyśmy do dyspozycji genialne glinki i dodatki RAPAN. Tak, tak, świetna współpraca. A jak wiecie, ja w byle co się nie pcham i przyjmuję tylko takie współprace, które szczególnie mnie zainteresują. Pan Witold, złoty człowiek, przesłał mi pudło produktów do testów i nie naciskał, że recenzje mają być takie czy owakie. Nie wymagał, że w tydzień mam opisać całe pudło. Nie. Mam czas na testy i powolutku wszystko testuję. Także spodziewajcie się wysypu porządnych recenzji od serca. Asortyment sklepu jest różnorodny, ale glinki skusiły mnie najbardziej. Uwielbiam glinki, o czym doskonale wiecie, więc oczy zaświeciły mi się jak sarence lustereczko pod ogonem.
Wspólnie z Asią zdecydowałyśmy się na zabieg plecowy, bo wiadomo- sama sobie pleców nie wymasuję, no fucking way. Jestem wysportowana i giętka, ale Bozia ręce dała takiej nie innej długości 😉
Wybrałyśmy zabieg numer dwa na ciało. Asia zmiksowała Żółtą Glinkę Rapan, Błoto Rapan, Sól Rapan, kawę i wodę. Nałożyła miksturę na moje plecy i wymasowała mnie tak wspaniale, że aż mruczałam. Przy okazji miałam genialny peeling ciała. Zarówno błotko jak i glinki mają w sobie drobinki krzemionki, która dokładnie złuszcza martwy naskórek. Asia mogła poszaleć i mocno mnie wyszorować, bo lubię czuć jak coś mnie drze hehe. Oczywiście przy mniej intensywnym pocieraniu peeling jest delikatniejszy, ale ja nie lubię delikatnie. Sól także zrobiła robotę. Uwielbiam ten stan, szczególnie kiedy ja tylko leżę i nic nie muszę robić 😉 Produkty Rapan mają więcej wszelkiej dobroci, niż te z Morza Martwego. To się serio czuje! Długotrwałe używanie jest dobre nie tylko dla urody, ale także dla zdrowia. A ja nie lubię być chora, wystarczy, że w mojej głowie mam bałagan 😉 Glinki, błoto, sól- wszystko jest w stu procentach naturalne, pochodzi z jeziora Ostrovnoye w Zachodniej Syberii. Rapanki są lepsze od glinek z Morza Martwego, bo mają dużo więcej dobroczynnych składników, są lepiej odwodnione, mają lżejszą konsystencje- przez co są bardziej wydajne no i …zwyczajnie nie paćkają się tak kurewsko przy zmywaniu.
A tak z Polskiego na nasze- skóra po tym zajebista, a dusza ukojona.
Taki zestaw poszedł na moje plery. Masaż z peelingiem. Potem zostałam zawinięta w folię jak jakaś kaczucha do pieczenia, a później jeszcze pod kocyk i odlot. Relaks i ploteczki. Leżałam sobie tak, a tu jakieś mrowienie. Prawie czułam jak moja skóra pije dobroci. Powiem Wam, że taki relaks jest wskazany każdemu. Większość zabiegów robię sama, ale serio, warto czasami oddać się w czyjeś ręce i nie myśleć, że łazienka się zachlapie, albo, że się kota nie nakarmiło. Leżałam tak dobrą godzinę. Później zostałam umyta, a ubrałam się już sama 😉
Wstałam, a tu taka błogość, że aż przysiadłam. Trzeba przyznać, że Rapan włazi w nas i działa. Byłam tak wylajtowana, że na przejściach dla pieszych kilka razy się rozglądałam, żeby nie wejść pod samochód 😀 Skóra gładziutka i zaróżowiona. W dotyku miękka, gładka, jędrniejsza, jakby odżywiona i nawilżona. Żadnych skutków ubocznych nie zauważyłam. Jestem pewna, że po tym zabiegu moja opalenizna będzie się trzymać lepiej i dłużej.
 Już wstępnie umówiłyśmy się z Asią na kolejny zabieg. Tym razem domieszamy inne składniki. A ja niedługo napiszę Wam o glinkach, którymi smaruję moją chapę. Lubicie glinki? A może już znacie Rapan? Lubicie taki relaks w gabinecie? Ja już nie mogę doczekać się kolejnego razu 🙂

Biała glinka na syfy i naczynka

By | Bjuti Pudi | 17 komentarzy
Cześć. Żyję. Miałam długi weekend, który zresztą nie wyszedł tak jak chciałam, ale cóż- zrobię sobie długi weekend za tydzień czy dwa ponownie i już. To nie istotne. Istotne jest to o czym chcę Wam dziś opowiedzieć. Jakiś czas temu pokazywałam Wam czerwoną glinkę KLIK, która mnie zachwyciła. Melduję, że jej zużycie nadal jest minimalne, mimo że używam systematycznie. W międzyczasie w łapska wpadła mi biała glinka. Dostałam ją do testów od Marion. Oczywiście oceniam obiektywnie i to nie ma znaczenia czy coś dostałam, kupiłam czy wygrałam, ale przecież mnie znacie- ja się nie pierdolę 😉 Akurat Mariona lubię, póki co trafił mi się tylko jeden bubel. Glinki też lubię. No to sprawdźmy jak się bieluch spisał 🙂
Marion, biała glinka, maseczka odżywcza. Cena- śmieszna 🙂 Ze 3 złote.
Produkt w 100% naturalnych, po prostu biała glinka w proszku, którą należy wymieszać z wodą, czy czym tam lubicie. Niby saszetka na jeden raz, ale mi wystarczyła na 4! Nie lubię grubo kłaść glinki, bo raz, że po co, a dwa mniej jebania ze zmywaniem. I tutaj plus białej glinki- nawet jak uwalisz umywalkę, to jej tak nie widać, jak glinkę czerwoną 😉 Poza tym bieluch jest delikatniejszy niż czerwona ziemia. Troszkę mniej zwęża pory niż czerwona wersja, ale ładniej i na dłużej matowi mój ryj. Tym się różnią.
Jako że biała glinka jest delikatniejsza, mogą jej używać najwięksi wrażliwcy bez obaw, że skóra pokryje się flegmą czy czymś. Doskonała dla cery naczynkowej, wrażliwej, absolutnie bezpieczna dla każdej mordy. Faktycznie maseczka koi skórę, powiedziałabym, że uspokaja i sebum już nie jest takie skore do wycieczek po gębie. Buzia po użyciu jest gładka, ale nie napięta. Czy goi i zabliźnia to nie potrafię ocenić, ale podobnie jak jej czerwona koleżanka łagodzi zaczerwienienia. Po peelingu, maseczka powysysa też zaskórniki, które niby już wyszły, a jeszcze siedzą. Wiadomo, że wielkie wulkany nie znikną w magiczny sposób, ale na pewno nie będą większe 😉 Sama wulkanów nie hoduję, więc w tym przypadku się domyślam 😉
Za taką cenę i działanie, daję jej najwyższą ocenę- 6 z plusem. Nie potrafię powiedzieć, czy jest lepsza, czy gorsza od glinki czerwonej- jest inna. Biała glinka bardziej matowi, a czerwona głównie zwęża pory. Na milion procent kupię ją ponownie. Rozważam też zakup wersji zielonej i różowej, bo wiem, że są. Także przy kolejnej wizycie w drogerii- wpadają do mojego koszyczka.
I tak delikatnie powróciłam na bloga, lajtowo i pozytywnie, już myślę nad czymś hardcorowym na kolejny wpis 😉

Błotne przygody z Nacomi

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Lubicie czasem wypaprać się w błocie? Albo może chociaż w dzieciństwie lubieliście? Oj, na pewno 🙂 Mi zostało to do dziś, tylko już nie latam boso po ziemi (chociaż…). Najbardziej lubiłam po burzy stanąć w takiej glinie i ugniatać gumiaczkami, aż gumiaczki zostały zassane, a ja musiałam wracać boso haha 😀 Teraz lubię się pobabrać w glinkach, a nie w glinie. Lubię rozsmarować na twarzy taką błocianą maseczkę i się zrelaksować. Nie słyszałam by glinka komuś zaszkodziła, przeciwnie. Do tego mamy wiele rodzajów i kolorów do wyboru, każda ma inne właściwości. Dziś będzie o…
Czerwona glinka od Nacomi, którą dostałam na spotkaniu od sklepu SPA&FIT. Glinkę kupicie za niecałe 15 złotych TUTAJ. Cena jest śmieszna w porównani z wydajnością. Wystarczy dosłownie odrobinka na maseczkę całej twarzy. Mam wrażenie, że ten 100g słoiczek nigdy mi się nie skończy, a  glinki używam przynajmniej raz w tygodniu (od 2 miesięcy).
Glinka to drobniutki pyłek, wygąda jak kakao i pachnie zupełnie niczym. No, ziemią pachnie, bo to przecież ziemia 😉 Tak czy siak, zapach ledwie wyczuwalny.  Żeby przygotować maseczkę wystarczy odrobinę wymieszać z wodą lub olejkiem i już. Łatwo się miesza, nie ma grudek, po wymieszaniu otrzymujemy kremową maseczkę, którą hop siup zapodajemy na ryjek.  Osobiście mieszam z wodą, czasem dodaję krpelkę olejku, próbowałam też dodawać 100% olejek pomarańcowy- dosłownie pół kropelki i też byłam zadowolona, przy tym miałam aromaterapię.
Nie będę przynudzać o czerwonej glince, wyczytacie wszystko w internetach i fotce powyżej. Powiem Wam za to co u mnie maska zdziałała. Przede wszystkim, jak to większość glinek, świetnie ściąga pory. Ale nie te pory, znaczy portki z zadka, a te na twarzy. Niby jest napisane, że łagodnie ściąga pory, ale w moim przypadku jest znaczna różnica, co mnie cieszy. Wszelkie maskarady zawsze nakładam po peelingu, czy to kawitacyjnym, czy tradycyjnym. Tak było też w tym przypadku- otwarte peelingiem pory, aż proszą się o oczyszczenie i tutaj też glinka się sprawdza. Mam wrażenie, że maseczka ładnie łagodzi syfki, które gdzieś tam już wyskoczą, niweluje zaczerwienienia, matuje. Nie wiem jak z naczynkami, ale przyznam, że przydała by mi się jakaś fajna zastawa. Na ryju brak, także wstrzymuję się od głosu 😉
Ciężko się pozbyć cholerstwa z gęby- taki urok glinek. Ujebana umywalka to standard, więc przygotujcie się na czyszczenie hehe 😀 Ale maseczka jest tego warta, świetnie odświeża buźkę. Jak to się mówi- rozświetla, ale ja nie użyję tego porównania, bo rozświetlać to się mogła Maria Kuria radem.
Ostrzegam- po użyciu bije na łeb 🙂 W sumie to też mogę podciągnąć pod plusy. Minusów brak, no może ujebana umywalka. Czy polecam? Polecam! Nacomi chyba nie ma złych produktów- natura, natura i jeszcze raz natura.
Jeśli ktoś czeka na relacje z zakupów w Rossmannie niech się nie zdziwi- nie będzie, bo ostatnio to mi Rossmann nawet z lodówki wyskakuje i mam dość 😀 Zainteresowanych zakupami odsyłam na mój Insta. Tam katuję Was fotkami co dnia, a myślę, że to co się zmieści na jednej fotce, nie jest warte opisywania na blogu.
To już koniec dzisiejszego odcinka, zapraszam w maju po więcej. Maj! Kocham ten miesiąc 🙂

Dzień Kłaczanki czyli miszmasz na głowie

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy
Siema Kłaczanki!
Dzisiaj tradycyjnie włosiana niedziela. Namotałam dzisiaj specyfików, że ho ho!
Bukowi niech będą dzięki, że część z tego co użyłam opisałam wcześniej to se podlinkuję przy tym leniwym dniu 😉
Zaczęłam od tego, że poszłam ja sobie, proszę ja Was, do łazienki. Niesamowite, nie?
Do pojemnika wrzuciłam kolejno cukier trzcinowy, w celu wypilingowania skóry na głowie ( nienawidzę słowa skalp, bo kojarzy mi się z indiańskimi rytuałami ściągania skalpu właśnie).O piligu cukrowym pisałam TU . Żeby nie było, że jestem starym śmierdzielem i do tego nudnym to dodałam coś nowego, a mianowicie glinkę rhassoul. O samej glince wspominałam TUTAJ. Jednak tym razem postanowiłam zapodać ją na sierść.

Zgodnie z tym co twierdzi producent, glinka ta świetnie się nadaje do eksperymentów z włosami i muszę się z tym zgodzić.
W ogóle glinka jest bardzo uniwersalna i niesamowicie wydajna. Wydajna na tyle, że mały woreczek gratisowy używam regularnie i jeszcze na jakieś dwa razy mi wystarczy, a potem kupię pełnowymiarowe opakowanie, bo jest to świetny produkt. Najczęściej stosuję glinkę w formie maseczki, przy czym przy nakładaniu masuję buzię więc mam 2 w 1 piling i maskę. Na włosy użyłam po raz pierwszy i nie ostatni.
Czyli tak- cukier trzcinowy, plus glinka rhassoul, plus odrobina szamponu oczyszczającego- barwowego. Natarłam głowinę jak trzeba, spłukałam i ponownie umyłam tym razem samym szamponem. Myślę, że glinka zrobiła swoje, bo już przy spłukiwaniu miałam wrażenie, że włosów jest dużo więcej. Oczywiście przy samym pilingu cukrowym też miałam podobne spostrzeżenia, ale tym razem efekt był jeszcze lepszy.
Z racji, że niedziela była naprawdę leniwa, na zewnątrz nareszcie błysnęło słońce, a w okolicy ewakuowano zaledwie kilkanaście rodzin z powodu zagrożenia podtopieniami, postanowiłam zrelaksować się jeszcze bardziej. Nałożyłam na włosy laminowanie od Marion, bo zalegała mi jedna saszetka. O tym specyfiku pisałam ŁO TUTAJ.
Z całym tym kramem na głowie wlazłam do wanny. Natarłam gębę błotem, które mi zostało i tak se leżałam w wannie patrząc na gumową kaczkę. No dobra, nie mam gumowej kaczki.
W każdym razie później spłukałam Marionkę,obsuszyłam sierść, popsiukałam ochroną, końcówki natarłam Vatiką, wysuszyłam i włala madafaka 😀
Włosy jak ta lala. Jakbym była młodsza i była wyższa, a ryj bym miała bardziej wyjściowy, a nie jak z pornusa to tytuł Miss Polonii mój. Końcóweczki owaliłam w zeszłym tygodniu, także jest szał, mijani ludzie pozdrawiają mnie radośnie, dzieci częstują cukierkami, a staruszki pytają o pogodę. Kłaki lekkie, puszyste, lecz ujarzmione. Odbite od nasady, na długości gładkie i świeże.
Wszystko jest takie wspaniałe, moje włosy zadowolone, a ja byłam na spacerze. Nazbierałam jagód i grzybów. Żartowałam. Ale coś tam sobie kupiłam, więc z okazji niedzieli Wam pokażę.
Oczywiście turbo tabsy z Biedry. To już trzecie opakowanie. Działają, teraz już jestem na sto procent pewna. Pisałam o nich TU. Wkurza mnie tylko, że nie tylko włosy rosną jak szalone. Paznokcie też. Ale nie będę narzekać, działają- to najważniejsze. A cydr to tak już chwilę za mną chodził i zaraz skończę pisać i będę sprawdzać czy dobry i czy włosy po nim na piętach urosną. A Janusz RudyKot wlazł i się wozi celebryta jeden, kampanię przed wyborami sobie robi.
Dobra idę.
Darz bór!

Gówniana sprawa…

By | Bjuti Pudi | 11 komentarzy
Otworzyłam sobie browarka, otworzyłam internety, podrapałam się po jajcach. Wróć. Podrapałam się po głowie i będę pisać 🙂
Mamy tu taki przyjazny sklepik zielarski na naszym zadupiu. Miła Pani diluje ziołem i chemią. No w sumie samym ziołem i pochodnymi. Ostatnio zostawiłam tam trochę papieru i Miła Pani uraczyła mnie kilkoma gramami niespodzianki. Taki tam gratis za ładne oczy 😉
Wyjebał się kiedyś ktoś z Was na glebę? No mi się zdarzyło, ale nigdy nie zaryłam gębą w błoto czy gówno. Aż do niedawna. Tyle, że tak jakby luksusowo. Ale to nie zmienia faktu, że moja twarz nadal wyglądała jak w odchodach.
Ale do rzeczy. Dostałam taką oto saszetkę z ziemią w środku.
Paparapa jest to gruz co go Cygan gryzł, a dokładniej Glinka Rhassoul z Maroko Shop lub coś takiego. Woreczek w tej chwili wyjechał w podróż i zatrzymał się w łazience na parterze, a ja mam kompa na piętrze i nie będę zapierdalać na dół sprawdzać firmy i pojemności, bo jestem zajęta pisaniem i oglądaniem “M jak miłość” jednocześnie. Dobra skończę pierdolić.
Opakowanko jest jak wspomniałam gratisem, nie na sprzedaż, pewnie większe pojemności kupić można. No raczej. To mieści się w garści mniej więcej. Taka to pojemność.
Glinka jest w takich płytkach, które wyglądają jak spękane pięty Indianina. Ale nie pachnie piętami dziada, pachnie śmierciąąą…czyli, że ziemią 😀
Do ziemi dodajemy różanych pierdół czy co tam Wam się zamai (nie wiem jak to słowo napisać, moja babcia mówiła- zamaić się- czyli, że zachcieć czegoś ). Można dodać po prostu wody. Dodałam więc wody.
Wyglądało jak zwykłe gówno.
Tu na fotce wyżej jeszcze się przegryza. Wrzuciłam dosłownie kilka płytek do opakowania po jakimś pudrze w pyłku, chlapnęłam wody i odstawiłam na jakieś 30-50 minut. W tym czasie wykonałam peeling kawitacyjny ( o nim zrobię osobny wpis).
Jak gówienko zmiękło wyglądało tak..
…czyli prawie tak samo tylko bardziej się rozciapało. Boszzz jak ja lubię się babrać w takich papkach. Ziemia marokańska ma w sobie takie małe grudki, ziarenka to też można użyć jej do peelingu ciała, twarzy, włosów. Można używać do mycia kłaków lub zamaskować ryj lub włochy.
Ja na dobry początek zapodałam na twarzoczaszkę. Wyglądałam jak nie przymierzając upaprana kałem.
Jak gówno, nie?
Trzymałam to jakieś 20 minut mniej więcej i poszłam spłukać.
Motyla noga, jasny gwint, kapelusz jasny karwasz w twarz barabasz- jak ciężko to było zmyć, lepiło się ciapało, ale się udało 🙂
A efekty? A efekty są takie, że umyłam srakę 🙂 Buzia gładka, nawilżona, lekkie zaczerwienienia pozostałe po kawitacji zniknęły.
Bardzo mi się podoba papranie w tej glince. A najśmieszniejsze jest to, że zużyłam minimalną ilość! Resztę zakręciłam w słoiczku i wystarczy mi na jakieś 3 kolejne maseczki plus mam jeszcze prawie całe opakowanie suchych płatków! Może przetestuję na włosy ? Kto wie 🙂
Generalnie nawet kiedy skończę tę super wydajną miniaturkę odwiedzę Panią Zielareczkę i kupię całą pakę tego niesamowitego gówna!