Dużo u mnie o włosach. Dużo przeszły, ale ich historia będzie innym razem. Przez to, że od dobrych trzech lat o nie dbam jak o jajko, dziś będzie o jajkach. Jajcowałam. Będzie o kudłach, bo przez ten czas sporo się nauczyłam i na Waszą prośbę zdradzę Wam moje włosowe ABC. Nie będzie powielania tego co jest na każdym blogu, forum i wszelakich grupach. Będzie konkret, który ogarnie każdy. Bez czarów-marów. Bez pierdolenia. Proste wskazówki i moje spostrzeżenia.
Oczywiście zaznaczam na wstępie, że specjalistą nie jestem i nie będę się tu silić na mądrości przejebane z Wizażu jak to niektóre blogerki czynią. Nie, nie. Napiszę Wam to co zauważyłam i poznałam na własnych włosach. Zaczynałam od wysokoporowatych (czyli chujowych), cieniowanych, farbowanych i chujwijakich jeszcze, zabiedzonych, mysich ogonków. Doszłam do zdrowych, naturalnych kłaków. Grube to one nigdy nie będą, takie geny. W każdym razie są zdrowe i lepi nie bedzie. A i pamiętajcie, że piszę to z mojej perspektywy, u Was może być inaczej. Proszę mi potem kurwami nie rzucać, że jestem głupia, czy coś, bo u Was to, czy sramto się sprawdziło. Może i tak, ja tam nie wiem, ja piszę o sobie. No to jazda.
Porowatość włosów
Wszędzie spotkacie się z określeniami- włosy wysokoporowate, średnioporowate i niskoporowate. W skrócie, to te wysoko oznaczają, że są chujowe, te średnio, że średnio chujowe, a te nisko- niechujowe. Przez te trzy lata wiedza o tym całym rozróżnianiu porowatości na nic mi się nie przydała. Jedynie wiem, że olej kokosowy do wysokoporów nie jest dobry, bo je puszy, ale i tak sprawdziłam to na sobie i dopiero się przekonałam. W innych przypadkach co innego czytałam, a moje włosy swoje. Żadne porady nie pokrywały się z tym co u mnie się sprawdzało, czy nie. Znaczy się tak- kokos plus chujowe włosy, równa się włosy dramat. I tyle z tego wałkowania po blogach porowatości. Wsadźcie, to se w dupę Drodzy Państwo.
Olejowanie
Olejowanie, cudowanie. Dało mi to tyle, że niewiele. Zaczynałam od oleju przed każdym myciem i tak przez dwa lata, każdej nocy. Od roku olejuję raz w tygodniu i efekt ten sam. W sumie, to chyba robię to z przyzwyczajenia, bo nie wiem czy to ma jakiś istotny wpływ. Efekty są i owszem- zaraz po umyciu. Po 3 latach regularnego mazania stwierdzam, że włosy i tak nie wypiją tego nie wiadomo ile i będą bardziej błyszczeć, będą bardziej lejące, ale na chwilę. To samo da odżywka czy maska. Do niej też można dodać olej. Na co mnie to było? Nie wiem. Jakieś 12 lat temu miałam przez chwilę własny kolor. Wtedy nie olejowałam i wiecie co? Włosy wyglądały tak samo jak po tych moich trzech latach katorgi. Zużywam właśnie ostatni olej i wyjebuje to całe olejowanie w kosmos. Nie posłucham już nigdy żadnej wszechwiedzącej blogerki. Spadajcie.
Humektanty, emolienty, proteiny
Dla normalnego człowieka, to wszystko czary. Ja już się wyedukowałam, a i tak te nazwy nikomu nie muszą być potrzebne. Mi też się nie przydają. Te całe humektanty, to nic innego jak nawilżacze, emolienty- ochraniają i wygładzają kłaki i zabezpieczają żeby te całe humektanty nie odparowały, a proteiny nasze kłaki budują. Jak to widzi normalny człowiek? Ano kładziesz na łeb 3 rodzaje odżywek na zmianę, żeby była równowaga. Albo kupujesz jedną taką gdzie są wszystkie hume, emo i prote. Jakiś czas bawiłam się w to całe odróżnianie, a najlepiej sprawdził się sposób na odpierdol. Raz położę to, raz tamto i o kurwa działa! Czytam sobie te składy i ogarniam, ale jak ktoś nie ogarnia, to niech kupi sobie coś z keratyną (proteiny) z aloesem, albo miodem (humektanty) i z olejkami (emolienty) i używa zamiennie i będzie dobrze. Jak robi się siano, to nałożyć zamiast protein, coś co nawilży, jak się robią kluski- dać proteiny i tak w koło Macieju. TYLE.
Nożyczki i zabezpieczanie końcówek
Wszystkie fachowe określenia normalnemu człowiekowi do niczego nie są potrzebne. Wydumane rodzaje olejowania i nakładania czarodziejskich masek w niesamowitych konfiguracjach z głową w dół i lewą nogą skierowaną na południe, gówno dadzą. Najlepszy sposób na zniszczone włosy? Nożyczki.Po nożyczkach zabezpieczanie końcówek. Na końcówki najlepszy jest ten mały, czerwony Marion za 7 zeta. Ma trochę silikonów, jakiś tam olejek, ale najważniejsze, że działa. Włosy mi się nie rozdwajają. Serio, nie musicie płacić po sto złotych żeby zabezpieczyć włosy. Chodzi o to, żeby w składzie nie było alkohol denat, ale był silikon i olejek – jeden chuj jaki. Sprawdzałam skład takiego cuda do końcówek za gruby hajs (popularny na blogach?) i porównałam z moim serum termicznym z Marion. Różnił się ceną. TYLKO!
Szampon
Olejowanie rzucam w pizdu, tak jak już wspomniałam. Włosy myję co drugi dzień i zawsze po myciu coś kładę. SLESów się nie boję, ale na przykład czarne mydło od Agafii ma w sobie i SLES i mnóstwo ziół, a taka mieszanka po tygodniu, czy dwóch wysusza mi kudły. Dlatego na co dzień myję łeb delikatnym szamponem (aktualnie Equilibra), a raz na tydzień oczyszczam dokładnie czymś z SLESem (teraz Agafia). Cudów nie ma, musicie sprawdzić na sobie czy lepiej będzie Wam służył szampon mocny, czy delikatny. Ja unikam silikonów w szamponach.
SLES, SLS, silikony, zioła
Temat SLESów, SLSów i silikonów poruszałam już we wpisie Jakie kosmetyki wybrać – eko, chemiczne, tanie czy drogie?. W skrócie- nie demonizujmy. Silikony jako ochrona są okej, byle nie przedobrzyć. W szamponie ich nie chcę, bo szampon ma myć, a nie zabezpieczać, od tego są maski i odżywki i tam silikony w niewielkiej ilości są spoko. Duże ilości silikonów są ok w zabezpieczaczach końcówek, bo idą tylko minimalnie na końce, więc włosów nie przeciążą. SLS (Sodium Lauryl Sulfate) już chyba nigdzie nikt nie dodaje, a SLES (Sodium Laureth Sulfate) nikogo nie zabił i to nie prawda, że Małgośka spod Wałbrzycha dostała od niego raka łokcia. I jeszcze wkurwia mnie jak mądre blogerki mylą SLS z SLES. Wypadałoby wiedzieć co jest czym jak już się o tym pisze. Zwykły nie-bloger nie musi tego wiedzieć, bo i po co? Jeśli macie włosy delikatne jak ja, to lepszy będzie szampon bez Laureth, ale szczerze mówiąc, te inne zamienniki też mogą być za mocne. Kupcie sobie to, co Wam pasuje i już. Jeszcze wrócę do ziół. Te do palenia na włosy nie szkodzą, ale te nakładane to różnie. Tak chwalą te zielska, ochy, achy, a natura też może zrobić krzywdę. I nie rzucajcie się na coś tylko dlatego, że jest naturalne, bo nadmiar ziół włosy wysusza. Dlaczego nikt o tym nie mówi i nie pisze? Zmowa jakaś? A nieee, bo przecież teraz naturalne i eko, i sreko, i takie tam kosmetyki są modne? Nie zapominajmy, że cykuta, to też sama natura?
Odżywki i maski
Po każdym myciu zawsze coś kładę. Czasami jest to maska, czasami odżywka, co tam złapię. Używam na zmianę różnych wspomagaczy o różnych składach. Warto mieć jakiegoś Kallosa, u mnie najlepiej sprawdza się bananowy- nawilży, dociąży, szału nie robi, ale litr maski za dziesięć zeta zawsze spoko, a i włosy ujarzmione dostatecznie. Moja ulubiona maska, to niezmiennie Arabica od Wax Piolmax, super sprawdza się też Equilibra ze zdjęcia (odżywka). Proteiny czerpię z maski od Organic Shop, ale tu też można się zadowolić jakimś zwykłym Kallosem. Tak w kilku słowach, to myję włosy, kładę coś na nie, w tym czasie myję zęby, ryj i spłukuję łeb. W weekend mam więcej czasu, więc noszę maskę dłużej, ile się uda- 20 minut, czasem 30. Ale pamiętajcie, że włos co ma wchłonąć, to wchłonie w 20-30 minut i tyle. Nie bez powodu na opakowaniach mamy napis “zmyć po 20 minutach”, gdyby po trzech godzinach miało być lepiej, to by napisali- “zapierdalaj z tym 3 godziny na łbie”. Nie jest napisane? Nie zapierdalać. Proste. Dwie godziny na łbie nic więcej nie da. Kładzenie maski na włosy na noc, to nawet zło. Włosy są rozmiękczone i przez to bardziej narażone na uszkodzenia.
Suszenie i stylizacja
Zaczęłam od dupy strony, bo na początku napisałam o zabezpieczaniu końców. A to w sumie na koniec powinno być, ale to chuj. W każdym razie jak już włosy umyję, to je zawijam w ręcznik i tak łażę. Po krótkiej chwili puszczam je luźno i jak już są prawie suche, to je dosuszam letnim nawiewem, bo po suszarce najlepiej wyglądają. Chyba, że mi się nie chce, to schną same i tylko smaruję końce Marionem. Jak dosuszam, to smaruję końce, przy skórze psiukam Marionem termicznym unoszącym u nasady (siwa butelka na zdjęciu, reszta w tym starym wpisie) i suszę. Na koniec jeszcze dokładam na końce czerwony Marion, resztę wcieram po całych kudłach. Do czesania niezmiennie od lat używam szczotki z dzika, a nie jakieś dziadowskie, plastikowe TT, które jak się okazało- włosy w niektórych przypadkach niszczy (a nie mówiłam, że to gówno!).
Rozpisałam się. I pewnie mogłabym tak pisać dłużej. Teraz będzie skrót dla najbardziej opornych?Przede wszystkim nie idźcie w ciemno za tym co jakaś tam blogerka napisze. Nawet ja?Na jednego działa Kallos, na drugiego psie gówno. Jedyny sposób żeby się przekonać co nam służy, to testowanie na własnym łbie i tyle. Nie ma tu filozofii. Jak dbać o włosy? Tak:
nożyczki
zabezpieczanie końcówek
dobrze dobrany szampon
odżywka/maska po każdym myciu (różnorodny skład)
regularność we wszystkim
TYLE
Taki skrót. A nie jakieś gównofilozofie i badanie punktu rosy i miękkości gówna pingwina z Antarktydy. Jedynie na co uważam, to żeby alkohol denat nie siedział w produktach do włosów. Nadmiar ziół też nie wskazany. Jeśli denat, to tylko we wcierce. SLES nikogo nie zabił, silikony się przydają. A i tak wszystko to dupa, bo najlepiej na zniszczenia pomagają nożyczki i taka jest prawda. A jak całe życie ma się delikatne włosy, to żeby chuj na chuju stanął, to mi afro nie wyrośnie nawet jakbym okłady ze szczerego złota robiła. I jeszcze nie zapominajmy, że to włosy są dla nas, a nie my dla włosów i co innego o nie dbać, a co innego popaść w paranoję. Najgorsze określenie świata? Włosomaniaczka, bo manie się leczy?
Kudły olejuję od ponad trzech lat. Mam wrażenie, że przetestowałam już co nieco i teraz będę robiła powtórkę z rozrywki, czyli wracała do tych olei, które najbardziej mi podpasowały. Dziś jednak jeszcze jedna recenzja mojego ostatniego olejku. Potem pomyślę nad jakimś większym zestawieniem.
Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką. (Dłuższą nazwę kurwa jeszcze wymyślcie, to zamiast recenzji samą nazwę wpiszę).
Jedno jest pewne, olejek wydajny jak nowa laska w domu publicznym. Myślałam, że nie zmęczę. Przestawiłam się na olejowanie raz w tygodniu i butelkę katowałam kilka miesięcy aż mi ten olejek zbrzydł. Vatika bardzo ładnie pachnie, jest mega treściwa. Niewielka ilość (myślę, że mała łyżeczka) wystarcza na całe włosy. Super się nakłada, ale z myciem już nie jest tak wesoło. Jest to najbardziej toporny olejek jaki dotychczas miałam. Zmywał się, ale czasami musiałam i po trzy razy dozować szampon. Lepiej się z nim nie rozpędzać, bo można przedobrzyć. Moja wersja (podobno są dwie) zawiera parafinę, możliwe że stąd trudności ze zmyciem. Butelka całkiem wygodna, ale można sobie chlapnąć, więc przelewałam sobie odrobinkę w “kieliszek” (właściwie, to mam taką dyżurną nakrętkę z czegoś tam i mi za dozownik do olejów służy). Swoją flaszkę kupiłam w Eko-Zieleniaku za jakieś dwadzieścia złotych.
Olejek jak olejek, szału nie zrobił. Niby przyspiesza wzrost włosów, ale nie sprawdzałam go pod tym kątem, kładłam raczej na długość. Na długości dociążał i fajnie nabłyszczał, więcej grzechów nie pamiętam. Może się przydać jako dodatek do diety naszych włosów, ale cudów nie robi. Może troszkę nawilża, ale to też ciężko mi sprawdzić, bo kondycja moich włosów jest już na tyle dobra, że trudno mi zaobserwować jakieś większe zmiany w kudłach. Nie mogę powiedzieć, że polecam, ale nie powiem, że nie. Moje włosy są już tak opite tymi wszystkimi mazidłami, że można na nich frytki smażyć i niełatwo dostrzec działanie olejków. Teraz pozostaje mi tylko utrzymywać szopę w takiej kondycji.
Włosy olejuję dłużej niż posiadam tego bloga. Z moich wyliczeń wynika, że dobre dwa lata tłuszczę włosy regularnie. Wcześniej przed każdym myciem, na noc- czyli co dwa dni. Od czerwca zmieniłam częstotliwość na olejowanie raz, góra dwa razy w tygodniu. Szczerze? Nie widzę większej różnicy, a i olej trafił mi się ostatnio taki sobie…
Olej sezamowy KTC. Kosztuje pomiędzy 12, a 15 złotych i… w sumie to nic. Przez te dwa lata przez moje włosy przeciekły hektolitry olejów i olejków. Żaden mnie nie zawiódł, jeden robił to, drugi tamto, były lepsze i były gorsze, a tutaj? Nie mogę Wam o nim nic powiedzieć. Właściwie to nijak nie wpłynął na moje futro. Gdybym wiedziała, to olejowałabym wodą- jeden chuj, a efekt ten sam. Nie wiem czy moje włosy mają już dość tego całego olejowania, czy sezam zwyczajnie mi nie pisany. Górna partia mojej grzywy jest średnioporowata, w stronę porowatości niskiej. Końce spałachane ściąganiem koloru i innymi armagedonami to wysokopory, no może średnio, ale w stronę wysokości. Na żadnej części olej się nie sprawdził.
Ciężko cokolwiek napisać o tym oleju, bo jakie włosy zastał, takie zostawił. Kazimierz Wielki to to kurwa nie jest. Na pewno go nie kupię. Pierwsza porażka od dwóch lat. Powiem Wam jeszcze, że temu KTC całemu nie ufam, mam wrażenie, że swoje produkty żenią i czymś rozcieńczają, bo mój olej jest jakiś mało tłusty i wodnisty. Zapachu zero, a szklana butelka też niepraktyczna- duży otwór i jedno jeb o płytki i ni ma (w sumie to szkoda, że się nie rozjebał po pierwszym użyciu). Nie twierdzę, że jest to totalne gówno, może komuś podpasuje, ale dla mnie jest skreślony.
PS. Jakie buble kosmetyczne trafiliście w swoim życiu?
Biała substancja dobra na wszystko. Można brać do buzi, a zęby będą białe. Można smarować skórę, a stanie się gładka w dotyku i nawilżona. Można wcierać gdzie tylko dusza zapragnie, podobno ten niepozorny specyfik jest dobry na wszystko. Ja biorę nie na klatę, a na włosy. Na głowie. Kurka rurka…a o czym Wy znowu myślicie?! Chodzi mi o to twarde, włochate, z białym płynem w środku. Kokos. Konkretnie to olej kokosowy! Zboczeńce i zbereźniki!
Olej kokosowy KruKam.pl. Półlitrowy słoik zakupiłam w Biedrze za zawrotną kwotę dziesięciu złotych nowych polskich. Katowałam skurwiesyna ponad trzy miesiące bez wytchnienia. Wydajność i cena na pięć plus. Przyznam, że już mi zbrzydł ten olej, bo lubię testować coraz to nowe wynalazki, a w tym przypadku słoik nie ma dna. Olej jest rafinowany, ale jakoś to moim kudłom nie przeszkadzało. Ponad dwa lata temu moje włosy już zaznały oleju kokosowego, ale wtedy się kompletnie nie sprawdził. Włosy puszyły się jak wkurwiony jeż, były sianowate i generalnie wiecheć jak siedem nieszczęść. W tamtym okresie moja strzecha była ewidentnie wysokoporowata. Teraz włosy są gdzieś w okolicach średniej porowatości, ich stan znacznie się polepszył, co potwierdziły też badana włosów i skóry głowy. Na podglądzie widziałam lekko rozchylone łuski. Prawdopodobnie moje włosy nigdy nie będą niskoporowate, ale średnia porowatość mnie cieszy. Do rzeczy. Kondycja moich włosów jest lepsza, łuski nie są rozjechane jak nogi prostytutki w szczycie sezonu, więc i olej kokosowy się sprawdza. Moja przestroga-wysokoporowate włosy rzadko kiedy lubią olej kokosowy, bo olej ten jest małocząsteczkowy i wnikając w rozchylone łuski włosa jeszcze bardziej je rozczapirza, a my widzimy puch.
Moje włosy po 3 miesiącach z kokosem stały się jeszcze bardziej gładkie i lśniące. Kudły są mięsiste i odżywione. Oczywiście olejuję nie od dziś, a od ponad dwóch lat i kondycja moich włosów to ciągła praca, ale i olej kokosowy ma w tym swoja zasługę. Jedyną niedogodnością w przypadku tego oleju jest jego konsystencja. Przed wysmarowaniem łba słoiczek stawiamy na grzejnik, lub do gorącej wody, żeby jego zwarta konsystencja zamieniła się w olej. Trochę jak ze smalcem, kolor i zachowanie takie samo. Rafinowany olej kokosowy nie ma zapachu, jest łatwy w nakładaniu, zmywa się bezproblemowo.
Czy polecam? O ile nasze włosy go lubią, jest godny polecenia. Wysokoporom nie polecam, choć możecie spróbować, bo raz na milion może się udać.W Biedrze słoiki nadal stoją, tylko cena wyższa o jakieś trzy złote, ale to akurat żaden wydatek. Znacie, lubicie, czy macie wyjebane na olejowanie?
Nie liczy się wygląd. Liczy się wnętrze. Ładne łatwiej kochać. Kochać na milion sposobów- rano, wieczorem, na stojąco, na leżąco. Ale to to co w środku jest najważniejsze, pamiętajcie! Kiedy w moje ręce wpadło piękne, surowe pudełko wypełnione “siankiem”, oko mi zbielało jak Majkel Dżekson. Już wiedziałam, że będzie miłość. Kiedy zobaczyłam co kryje się w butelczynach, miłość wzrosła. Kiedy zaczęłam używać…a co będę gadać, nie będę wszystkiego zdradzać na wstępie. To blog, nie film porno, będzie z niespodzianką, a nie od momentu telefonu do hydraulika wiadomo jaka będzie puenta.
La Quintessence podarowało nam na spotkaniu w Lublinie takie oto pudełeczka. Proste, skromne, ale wypełnione niemal złotem. Dla mnie samo pudełko jest bombowe, chociaż nie przywiązuję większej uwagi do opakowań, to już do opakowań opakowań tak. Śmiałam się, że nawet gdyby w środku był stolec, to i tak samo pudełko mnie zadowala 😀 Tymczasem w środku- złoty stolec. Kto nie wie co to, niech się dowie, ja nie Google.
Dwa przekurwiste mydełka. Pomysł i wykonanie to szczyt. Szkoda mi ich używać i póki co zdobią mi łazienkę. Skład mydełek też na wypasie, więc tak czy siak je zmydlę jak już się napacze. Te dwie flaszki to kwas hialuronowy i olej z pestek malin. Podjar taki, że kupa w porty.
Kiedy zobaczyłam olejek z pestek malin, pierwsza myśl- “na włosy”. W domu na spokojnie przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że aż żal wychlapać wszystko na sierść. Raz nałożyłam i włosy bomba, miękkie, lejące i błyszczące, nawilżone i dociążone jednocześnie. Aktualnie pół kropelki daję na same końce po myciu, koniuszki są ładnie wygładzone i zabezpieczone. Maliniak sprawdza się na ryju. Bardzo wolno się wchłania, więc stosuję na noc. Przerobiłam już mazanie solo, z hialuronem i z kremem. Wszystkie sposoby są dobre, ale z hialuronem to już wypas.
30 mililitrów olejku kosztuje 69 złotych (69 – przypadeg?). Nie oszukujmy się, prawie siedem dych to jednak kilka browarów jest 😉 Ale…wiecie, że ja nie lubię olejków na mojej skórze? Wiecie. A ten uwielbiam. No to coś na rzeczy jest. Jeśli ja dałam się przekonać do olejku na gębie, to musi to być coś ekstra. Pachnie suchymi gałązkami malin. Nie wiem czy kumacie aromat, ale tak właśnie pachnie. Dla mnie pięknie. Wydajność w dechę, wystarczy dosłownie mała kropelka i cała facjata usmarowana. Najfajniej rozprowadza się po ryju zagruntowanym kwasem hialuronowym, ale to zaraz napiszę coś więcej o kwasie, powoli, bo się rozpierdoli. Wchłania się, jak już wspomniałam, powoli, ale jednak w mordę się wgryza. Doskonale łagodzi podrażnienia i nawilża. Zaobserwowałam także, że twarz stała się bardziej uspokojona, jakby mniej syfu na twarzy. Olej już za chwilę będzie mi towarzyszył w opalaniu, bo zawiera naturalny filtr przeciwsłoneczny. Nie jestem zwolenniczką filtrów chemicznych, więc mam nadzieję, że w przyszły weekend już będę mogła skorzystać ze słonka i oleju. Ponoć świetnie działa na przebarwienia, na szczęście nie mam żadnych plamek, więc tutaj niewiele mam do powiedzenia, ale powiem Wam, że jeśli chodzi o nawilżanie, to maliniak jest moim namber łąn.
Czysty jak łza kwas hialuronowy. Zatrzymuje w naszej skórze wilgoć. Dlatego połączenie z maliniakiem to dla mnie max geniuszu. Sam kwas jest dość gęsty, bezbarwny, bezzapachowy. Taki luźny glutek. Nakładam go oszczędnie, bo też jest wydajny. Stosuję głównie na japę, ale zdarzyło mi się dodawać go do…no jasne, do masek na włosy, jakby inaczej. Dzięki jego właściwościom, włosy nie tracą tak szybko nawilżenia dostarczonego im w maskach. Wracając do twarzy- mieszałam go z kremem, ale trochę się glutuje taka mieszanka, więc najpierw on, a potem na niego olejek lub krem. Dodawałam hialuronka także do kwasu migdałowego, podczas peelingu. Fajnie złagodził podrażnienie skóry. Wspólnie z maliniakiem pielęgnowałam nim skórę pomiędzy złuszczaniem kwasami i skóra szybciej regenerowała się z nimi, niż bez nich (jesienią robiłam kwasy i smarowałam tylko kremem i ryj wyglądał gorzej).
30 mililitrów kwasu to 119 złotych. Jeszcze więcej browarów, niż za maliniaka. Cóż. Wszystko jest stuprocentowe, bez barwników, substancji zapachowych. Za to się płaci. Hialuron co prawda ma mały konserwancik, ale bez niego pewnie w tydzień pleśń i grzyb by go zjadł. Mus. Jeśli macie na zbyciu taką kwotę i możecie sobie pozwolić na taki wydatek- warto. Zmarszczek niby nie mam, ale lepiej zapobiegać, niż potem leczyć. Wydawało mi się, że moja skóra jest napięta i takie tam, ale jednak ryj mi zaczyna trochę zjeżdżać (dobrze, że nie cycki). Gdyby nie ten kwas, to nawet nie obczaiłabym, że robią mi się buldogowe zwisy. Po jakimś miesiącu, półtora z kwasem dziwnie mi się twarz uniosła haha 🙂 Gołym okiem widać, że skóra jest gęstsza i jakby uniesiona, naprężona. Ciężko to wyjaśnić. Tak żeby Wam wytłumaczyć naocznie, to jak se strzelę z plaskacza po gębie, to mi ta skóra tylko się stelepnie i wraca na swoje miejsce. Wcześniej jak se przypierdoliłam, to pliczek długo majtał się w powietrzu jak osika. No, to znaczy napięło mnie, jak stringi w rozmiarze S na grubej dupie. Jak mi zaczną cycki wisieć, to kupię sobie tego wiadro i będę moczyć wymię. Nawet jakbym miała za to wiadro tysiąc złotych zapłacić.
W skrócie. Kwas mnie napiął, olej nawilżył. Jeśli miałabym kupić tylko jeden produkt, to wybrałabym kwas. Najlepsze rezultaty i szał dupy osiągniemy stosując duet. Lubię szał dupy, a pieniądze szczęścia nie dają, więc lepiej te pieniędze spożytkować na coś co jest dobre. To jest dobre. Kupujcie ludzie, kupujcie, a jak chcecie przyszczędzić, to za 159 zeta jest ten zestaw w kupie. Znaczy, nie w kupie, że kopa, tylko, że w zestawie. Tani się ni da.
Wiem, że dostałam za darmo, ale jak Janusza kocham, kota mego rudego, zestaw jest przezajebisty. Nawet nie mam się do czego przypierdolić. Jak to mówią- dobre produkty, obronią się same. Te nawet bronić się nie muszą, po prostu są z góry skazane na wygraną.
Kłaczanka- tak o sobie mówię. Nienawidzę określenia włosomaniaczka. Nie mam żadnej manii, mania kojarzy mi się z chorobą psychiczną. Lubię eksperymenty. Nie lubię popadania w skrajności i nie lecę ślepo jak baran za każdym trendem (wiecie ta cała wojna z SLS, SLES, silikony, sama chemia, tylko natura takie tam). Mi nawet nie zależy na super długości włosów jakoś specjalnie. Wszystko traktuję jako wielki eksperyment. Jestem ciekawa co przyspiesza porost włosów, co im szkodzi, jak szybko urosną. Jeśli jesteśmy przy poroście, mam dziś dla Was tani, mały, chiński specyfik do włosów, który ma przyspieszyć ich wzrost. Lecimy?
Esencja Andrea. Popularnie nazywana olejkiem, ale z olejkiem nie ma nic wspólnego. Specyfik zakupiłam na AliExpressTUTAJ (sklep- KLIK). Zapłaciłam $1,69, teraz jest kilka groszy taniej. Jest to podobno popularny w Chinach produkt, marka własna, dostępny na ich rynku. “Olejek” ma mnóstwo fanów, także moje koleżanki. Teoretycznie na 100 ml szamponu dajemy 3 ml esencji i myjemy włosy, przed spłukaniem należy odczekać kilka minut. Teoretycznie, ale ja zmieszałam całą Andreę ze 100 ml oleju kokosowego i olejowałam mieszanką skórę głowy co drugą noc. Rano zmywałam. Na długość włosów dawałam czystego kokosa. Flaszka przyszła w zafoliowanym kartoniku. Po dwóch tygodniach oczekiwania (szybko) rozpoczęłam kurację.
Buteleczka 20 mililitrów. Esencja rzadka, żółta, pachnąca imbirem i cytrusami. Skład naturalny. Sami przeczytajcie, na pudełeczku wszystko jest 😉 Jeśli jednak nie znacie biegle chińskiego, zajrzyjcie jeszcze raz na stronę produktu- KLIK, ponieważ nie widzę sensu w przepisywaniu.(Na innych blogach zawsze pomijam te pierdoły i czasem okazuje się, że blogerka “od siebie” napisała raptem dwa zdania. Nie idźcie tą drogą!)
100 mililitrów mojej mieszanki wystarczyło równo na miesiąc, ale nie żałowałam sobie. Najdokładniej wcierałam w okolice McDonald’sa, zakola mam od zawsze głębokie i wolałabym, żeby ich nie było. Tarłam miesiąc i…nie, nie, nie wytarłam resztek włosów, nie zostałam Kojakiem, urosły mi raczej zakolowe wąsy Małysza. Żadnych skutków ubocznych nie doświadczyłam. Ale jeśli macie uczulenie na imbir (jest dość mocny), bądźcie ostrożni, sprawdźcie najpierw na małej powierzchni czy nic Was nie szczypie. Czytałam, że niektórzy mogą odczuwać lekkie mrowienie, niektórym wyskoczył delikatny łupież (bardziej obstawiam przesuszenie skóry, bo zioła maja takie tendencje). U mnie wszystko git malyna. Kogoś obchodzi co się wydarzyło po miesiącu?
Na oko to nie widać różnicy, ale zdjęcia są chujowe. Pstrykałam sama z pilota i przez to stoję krzywa jak wokalista De Mono. Zaraz się ktoś końcówek przypierdoli- sorry moje kłaki są niefotogeniczne i nie, nie zetnę do ucha i nie, nie przeszkadza m to ble ble ble. Temat załatwiony.
Jeśli jesteśmy przy lwiej grzywie, to tutaj zawsze mam słoneczko Polsatu. Wiecznie coś wcieram i wiecznie coś tam mi wyrasta. Po Andrei włosków przybyło, ale przyznaję, że jakoś specjalnie w grzywkę nie wcierałam.
W zakola tarłam jak durna i proszę- zarosły jak osiemdziesięcioletnia dziewica! Mój stożek zdecydowanie pokrył się futrem (kto przeczytał fiutem?), co mnie niezmiernie cieszy. Tutaj szał, nawet na fotce.
Pomijając kwestię niedokładnych zdjęć, to czuję, że włosy urosły, bo mnie poniżej cycków już smyrają. Ile? Nie wiem, ale urosły. Olejek Andrea z AliExpress działa, choć nie jest olejkiem 😉 Mam zamiar kupić kolejne opakowanie, albo ze 3 od razu i wypróbować z innymi mieszankami- z szamponem, może jakąś wcierką, czy innym olejkiem. Esencja jest o tyle dobra, że nie tłuści i myślę, że na upartego można ją wcierać nawet na świeże włosy, ale to wybadam innym razem. Czy polecam? Tak, myślę, że za taką cenę warto wypróbować- wysyp baby hair gwarantowany.
Przy okazji dam Wam jeszcze link do czepków foliowych- KLIK (sklep-KLIK). Zapłaciłam $2,78 za 100 sztuk i jestem mega zadowolona. Początkowo wydawało mi się, że są chujowe- cienkie jak woreczek, ale okazuje się, że biją na głowę czepki, które są twardsze i grubsze. Wcześniej miałam czepki z salonu fryzjerskiego, sporadycznie używałam tych dołączonych do produktów Marion. Chińskie czepki są lepszej jakości, są z delikatniejszej, ale wytrzymałej foli, która nie szeleści tak wkurwiająco, gumki są nie do zdarcia. Specjalnie katowałam jeden czepek w kółko przez 3 tygodnie i nic! Używałam, prałam i nadal nie był rozflaczony. Jeśli używacie czepków do olejowania, czy masek- to zdecydowanie polecam- jeden z moich lepszych zakupów na Ali.
To by było wszystko na dziś z mojej strony. Polecam Andreę, polecam czepki i polecam serial “Outsiders” skoro już tak wszystko dziś polecam jak jakiś domokrążca. Ahoj Czytelniki!
Karniak za to, że wczoraj nie pisałam. Dzisiaj hattrick, czyli trzy włosowe produkty, na które warto zwrócić uwagę. Teoretycznie to dwa, ale ja wszystko co mogę, to pcham na głowę. O dziwo, jeszcze łysa nie chodzę, bo czasami warto znaleźć dla kosmetyków inne zastosowanie. Dzięki blogowaniu nauczyłam się co nieco o składach i wiem, co mogę wsadzić w inną dziurę. Oczywiście nadal nie jestem chemikiem wersja pro, ale mały chemik jak w kij dmuchał 😀 Pamiętacie Chemika z filmu Job (KLIK)?
Nacomi, olejek do ciała wyszczuplający, mango. 150 ml.
Olejek, tak jak pozostałe dwa kosmetyki, przywiozłam ze spotkania blogerek. Cóż.. nie mam ochoty się wyszczuplać, bo moje ciało jest takie, jak trza, a ja nie znoszę olejków na skórze. Kocham za to olejki na głowie. Co prawda, ze dwa razy wtarłam w skórę, ale co to jest dwa razy? Mogę jedynie powiedzieć, że ładnie się wchłania i nawilża. No i zapach przedni. We włosy wcieram od miesiąca. Wydajny, bo nawet połowy nie zużyłam, więc styczeń też z nim spędzę. Pachnie mangowato, z nalotem jakichś jabłek, ładnie i delikatnie. Opakowanie praktyczne, odbyt na klik. Tylko butelka trochę za twarda, nie da się jej przycisnąć, więc olejek wytelepuję.
Skład świetny, dlatego od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że olejek wyląduje na moim futrze. Sprawdza się doskonale! Włosy są nawilżone i super sypkie. Wydaje mi się, że mają więcej połysku, chociaż tutaj pewności nie mam, że to jego zasługa. W każdym razie, moje kudły nabrały życia. Łatwo się zmywa, nie lepi się, wystarczy mała ilość, żeby wysmarować cały łeb. Kosztuje około 25 złotych i uważam, że z takim składem, to niewiele. Z pewnością wypróbuję też wersję kakaową, chodzi za mną też malina. Oczywiście, wypróbuję na włosach, tradycyjnie 🙂
Maroko Sklep, Argaliss, Szampon arganowy do włosów suchych. 250 ml.
Na sam widok tego szamponu oczy mi błysnęły. Szampon właściwie nie pachnie, ale i nie śmierdzi (bo argan jebie zdrowo). W nosie całkiem neutralnie, jak się wwącham, to jakąś roślinność da się wyczuć, ale to tak tyle o ile. Gęsty dziad, że czasem ciężko wydusić. Kolor złoto-zielony, jak kadłub takiej tej dużej, mięsnej muchy. No sorry, tak mi się kojarzy 😀 Przez miesiąc zużyłam dokładnie połowę. Drogi nie jest, bo 24 złote za naturę, to niezły wynik.
Sodium chloride trochę mi nie leży. To całe sodium blebleble, to chlorek sodu. No sól kurwa. Jestem po keratynie i staram się unikać soli, ale oj tam 😉 Myję szamponem i póki co jest ok. Ale i tak mnie wkurza, że tu siedzi. Pocieszam się, że jest na piątym miejscu, a reszta jest ok. Szampon sam w sobie dobry. Rzeczywiście nawilża, włosy są miękkie. Jednak obstawiam, że bardziej sprawdziłby się na włosach grubszych niż moje. Moja cienizna, po kilku dniach wydaje się być lekko przeciążona, dlatego raz na tydzień lecę z Barwą, która wszystko oczyszcza jak trza. Polecam do włosów suchych, ale nie za cienkich.
Mały, ale wariat. Jeden z lepszych sucharów jaki miałam, kiedyś Wam zrobię zestawienie reszty. Świetny w podróż. Kupię na pewno przed wakacjami. Kosztuję około 7 złotych, więc niewiele. Przydałaby mi się i większa opcja, muszę się rozejrzeć. Nic się nie zacina. Użyłam z pięć razy i jeszcze sporo go zostało. Z tym, że ja nie walę sucharów za dużo, ot przy skórze, kiedy trzeba szybko odświeżyć włosy. Mimo zapewnień producentów, używam sporadycznie, ale wynalazek uwielbiam, bo czasem ratuje sytuację.
Najbardziej smuci mnie alkohol denat na piątym miejscu… Ale ok, umówmy się- psiuknięcie raz na tydzień nie zasuszy mi włosów w mumie. Poza tym małym ale, same plusy. Pierwszy suchy szampon, po którym nie zostaje ani gram białego nalotu na włosach. Zapach ładny, nie duszący, kwiatowy (chyba). Włosy po użyciu nie są tępe, a miłe w dotyku, ładnie uniesione, ale nie oblepione. Jestem bardzo zadowolona. Ale czy na Farmonie można się zawieść? No chyba nieeee 😀 Zdecydowanie polecam.
I jak Wam się moja wyliczanka podoba? Miał ktoś coś po coś? Gdzieś ktoś coś używał, albo coś na coś po coś by chciał?
Lecą liście, lecą równo. Raz spadną na trawkę, raz spadną na gówno. Znaczy na główną, ulicę główną. Albo gdzie tam sobie chcą to lecą i wkurwiają, bo trzeba je grabić, a mi się wcale nie chce ich grabić. W sumie to mogłoby śniegiem sypnąć i miałabym wymówkę, że się nie da tego z ogródka zbierać. Jeszcze nie tak dawno orzechy ledwie się ubierały w swoje skorupki, a tu już próżno ich szukać. Właśnie przy pierwszych, zielonych orzechach, kupiłam w Biedrze olej z orzechów włoskich. I okazał się on niezwykle wydajny, bo nadal go mam, na jakieś kolejne 3-4 razy na włosach. Dwa miesiące systematycznego używania.
Taki oto Wyborny Olej z Orzechów Włoskich, cena- około 10 złotych.
Zakupiony, jak wspomniałam w Biedronce. A wiecie, że jak dojeżdżam do tego sklepu, to biedronka z baneru nad drzwiami, zawsze się uśmiecha? Też tak macie? Czy ona tak tylko do mnie się cieszy? Miałam już wersję lnianą KLIK z owada. A jak z orzechową? Wydajna to raz. Dwa- zapach. Jeju, jeju- ale czad! Tak normalnie to orzechy włoskie lubię tylko świeże, takie wiecie w tej skórce. Obieram i wpieprzam. Potem, jak są już suche, to są mi obojętne. Natomiast nie lubię żadnych słodyczy z orzechami- śmierdzą mi. W ogóle nie lubię słodyczy, ale to sprawa dla reportera i długi post. W każdym razie olej mi nie śmierdzi, ma wspaniały aromat. Dla mnie to takie wędzone, podpiekane skorupki z orzechów, ale bez dymu. Zapach jest taki orzeźwiający i zwyczajnie ładny. Ciężko go opisać, musicie to poczuć na własnym nosie. Chyba, że macie drewniany nos, jak taki Pinokio dla przykładu. Ale na to, to ja już nic nie zaradzę.
Butla spora 250 ml, plastikowa, poręczna. Mimo jej poręczności olejek przelałam do butelczyny z dozownikiem po TYM dziadu.
Widzicie? Tu też się do mnie mała biedronka uśmiecha 😀 Do Was też? Olej kładłam co druga noc, przed każdym myciem, pomijając jedną noc w tygodniu, kiedy to rano na 10 minut kładę naftę. No i pomijając tydzień wakacji. No jeszcze tego by brakowało, jakbym olej do Hiszpanii wiozła. Wiem, wiem- ochrona przed słońcem, bla, bla, bla. Pierdolę, nie będę z natłuszczonym łbem latać, choćby to było najzdrowsze na świecie. No matter. Olej jest tłusty, bo jest olejem, ale zmywa się wyśmienicie. Nakłada też dobrze. I działa również bombowo. Terrorysta wśród olejów.
Zauważyłam, że włosy stały się bardziej mięsiste- można je ugniatać i macać jak ciasto na pierogi. Blask przedni, a u mnie ciężko ten blask wywołać, więc musi być dobry. Nawilża chyba lepiej niż jego siostra lnianka. I ten zapach, oł maj gat! Genialne połączenie to olejowanie nim, po wcześniejszym nałożeniu żelu aloesowego, ale o żelu innym razem. Da radę zabezpieczać nim końcówki, bo nie tłuści jakoś wybitnie. Oczywiście jeśli użyjemy na te końce kropelki, a nie wiadra specyfiku. W wiadrze to se można, ale stopy po wyrzucaniu gnoju obmyć.
Podsumowując- olej z orzechów włoskich wędruje do moich ulubieńców. Jeden z lepszych jaki miałam. Polecam!
Olej smutki żale i baw się doskonale. Bo olej jest dobry na wszystko. No chyba, że masz sraczkę, to olej nie jest najlepszym lekarstwem. Ale olać sraczkę. Dzisiaj idziemy w innym kierunku, ku górze, na głowę, a konkretnie na włosy. Włosy, olej, memory find, Siara i wszystko jasne.
Loton, Spa&Beauty, Oil Therapy, Olejek makadamia do ciała i włosów, 125 ml.
Jak dobrze pamiętam, to Black Smokey poleciła mi ten olejek. Do wyboru mamy makadamię, argan i kokos. Kokos mnie puszy jak grochówka, tylko na włosach. Argan to mnie generalnie wkurwia. W związku z powyższym sięgnęłam po makafakapąąą fristajla makadamię. Czaiła się w Biedrze za jakieś 13 złotych. Pierwsze wrażenie- zajebista flaszka. Żul może by się nie zainteresował, ale kłaczanka (nie jestem żadną nawiedzoną włosomaniaczką 😉 ) i owszem. Nawet nie chodzi o sam wygląd części pojemnikowej, bo jest zwykła prosta, ładna. Chodzi o pompkę. Bardzo fajna w eksploatacji. Nawet goryl by schwycił. Pudzian mógłby mieć problem. No ale ja nie mam łap Pudziana. Dla mnie mega wygodna. Nie zacina się. Całość świetnie leży w mojej chwytajce.
Wydajność przeciętna. Taka standardowa. Na ponad miesiąc regularnego wcierania w pióra- wystarcza spokojnie. Olejek pachnie ładnie, perfumiasto, ale na tyle łagodnie, że nie zbrzydnie. Konsystencja dość rzadka, ale niewielka ilość wystarcza na cały łeb. Chyba, że ktoś ma łeb jak sklep, GieEs na przykład. Na inne części mojej cielistości nie pchałam się z olejkiem, tylko włosy.
Skład jest piękny. Nie można się do niczego przyczepić. Olejek sypiał ze mną całą noc, ale zdarzało się też, że przed opalaniem nakładałam na jakieś 2-3 godzinki. Nie zauważyłam różnicy w działaniu. Nie używałam też drapichrusta na skórę głowy, bo tam nadal trę Castor Oil.
Jak oceniam olejek? Dobry. Włosy po nim są lejące i wartkie jak strumień moczu na blaszanym garażu, tylko nie są takie głośne 😀 Kłaki po nim rzeczywiście ładnie błyszczą, a u mnie ciężko o ten efekt. Ładnie się układają, są bardziej sypkie i nie strączkują się z taką radością jak wcześniej. Zauważyłam też, że szewelura jest lepiej nawilżona, chociaż tutaj mogłoby być lepiej. Nie jest to może najlepszy olejek do włosów jaki miałam, ale mogę go polecić z czystym sumieniem. Krzywdy nikomu nie zrobi, warto wypróbować. Często można go dopaść w Biedrze na promo, rozglądajcie się. Tymczasem ja znikam 🙂
Wiecie, że już półtora roku olejuję regularnie moje włosy? Kiedy to zleciało? Od około 2 miesięcy nie smaruję już włosów co drugie mycie na całą noc. Jedną noc w tygodniu śpię jak człowiek, ale za to rano nakładam na około 10 minut naftę. Ale nie o nafcie dzisiaj. Dziś jeszcze o oleju, który ostatnio gościł na mojej kaczej czuprynie.
Olej lniany. Wielkopolski. Tłoczony na zimno.
Historia pełna zwrotów akcji. Popierdalam po Biedrze, wrzucam jadło w powóz czterokołowy. Leci marchew, cebula, ocet, galareta, srajtaśma i inne ważne produkty. I oto zbieram zakręt jak Kubica jakaś i jest. Pacze, pacze- olej. Pacze- lniany. Myślę sobie biereee. Wzięłam, zapłaciłam dyszkę i w podskokach poleciałam do rezydencji.
Wydajny totalnie. 250 mililitrów wykarmiło i rodzinę i moje włosy. Olej ma krótki termin przydatności do spożycia, więc mimo zakupu wielopaku srajtaśmy, postanowiłam nie ryzykować i po terminie ( kilka dni) szedł już tylko na włosy. Ani zapach, ani konsystencja się nie zmieniła, zresztą odnoszę wrażenie, że moim włosom było bez różnicy. Skarg nie odnotowałam. Olej ma konsystencję oleistą ( no raczej kurwa to nie mleczko, nie?). Ładny słomkowy kolor i piękny lniany zapach. Pachnie lnem, podejrzewam, że to dlatego, że jest olejem lnianym.
Tak nawiasem mówiąc- olej jest bardzo smaczny, polecam do sałatek i do czego tam chcecie, ma charakterystyczny i aromatyczny smak. Pyszotka. Pamiętajcie, aby po otwarciu trzymać go w lodówce. Na ostatnie dwa nakładania stał mi w łazience, nic złego mu nie było, lekko zmętniał, ale gdyby mieszkał w łazience na stałe- pewnie by skisł. A jak podziałał na włosy? Jestem pozytywnie zaskoczona. Włosy genialnie nawilżone, wygładzone i miękkie jeszcze bardziej niż zwykle. Jeden z lepszych olei jakie miałam, na pewno do niego wrócę. Dodatkowym atutem jest cena, pojemność i wydajność. Pięknie zdyscyplinował mojego kudłaja, a włosy nie starczały jak nogi z krzaków pod dyskoteką w remizie. Chyba nawet włosy mam teraz bardziej błyszczące. Łatwo się zmywał, przyklapu nie robił. Butelka ma spory odbyt, dlatego przelewałam odrobinkę w kielonek, ale dla mnie to żadna wada- kieliszeczek przed snem, zawsze na zdrowie. Oczywiście jeśli mówimy o oleju 🙂 I jeśli nie mówimy o piciu tego oleju, bo taki kielonek jakbym walnęła, to noc na kiblu hehe 🙂
Także tego- kupcie se. Fajowy jest. A jak wolicie coś za darmo, to niedługo na moim Fanpejdżu KLIK wystartuję z konkursiwem. Wystartuję, jak będzie 1000 fanów, a brakuje chyba z 8, więc możecie kogoś tam pozapraszać jeśli chcecie. Choć w sumie lata mi to, bo jednak nie chciałabym zrzeszać konkursowiczów, a czytelników. Dobra dość pierdolenia. Idę. Miłego weekendu.
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.
Ściśle niezbędne ciasteczka
Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.
Jeśli wyłączysz to ciasteczko, nie będziemy mogli zapisać twoich preferencji. Oznacza to, że za każdym razem, gdy odwiedzasz tę stronę, musisz ponownie włączyć lub wyłączyć ciasteczka.