Ach, co to była za konferencja! W filmie wystąpili… Dużo osób wystąpiło. Obecność potwierdziło 1750 osób, więc wybaczcie, ale nie będę wszystkich linkować 😉
To był mój pierwszy raz na tej konfie oraz pierwszy raz w Poznaniu. Wróciłam zauroczona zarówno miastem jak i imprezą. W filmie zobaczycie więcej kuluarów niż samej konferencji. Jak na każdej tego typu imprezie mamy wykłady, warsztaty, stoiska sponsorów. Nie latałam i nie nagrywałam tego wszystkiego, bo to takie oczywiste. Zobaczycie tu coś więcej. Myślę, że udało mi się oddać panującą tam atmosferę. A atmosfera była przednia, przyjacielska, radosna, swojska. Aż chce się tam wracać!
Czym wyróżnia się Influencer Live Poznań na tle innych konferencji? Myślę, że panuje tam luźniejszy klimat niż w innych miejscach. Nie umniejszam tu innym wydarzeniom, bo każde z nich charakteryzuje się czymś innym i wszędzie czuję się jak ryba w wodzie. Uwielbiam takie zjazdy celebrytów. Wszyscy są dla siebie ziomeczkami, jest miło i przyjemnie, serio! Polecam wszystkim, którzy jeszcze na takich imprezach nie byli, wybrać się chociaż raz na duży, blogerski spęd!
Z tego miejsca wielkie ukłony w stronę organizatorów. Odwaliliście kawał dobrej roboty. Dziękuję też akademii Pana Kleksa, reżyserom, scenografom i wszystkim ziomeczkom, z którymi mogłam spędzić niezapomniany weekend!
Puławy. Restauracja Tawerna. 15 bab. Dużo kosmetyków. Kreatywne warsztaty. 1100 złotych na rzecz Puławskiego Towarzystwa Przyjaciół Chorych – Hospicjum im. Matki Teresy. To tak na skróty. Bo tak dłużej to sobie obejrzycie.
Było dobre jedzenie. Była licytacja. Były plotki i był świetnie spędzony czas. Sponsorzy obsypali nas upominkami i fantami na licytację.
Dawno, dawno stąd. Daleko, daleko temu. Za głębokimi górami i wysokimi rzekami zebrali się Mikołaje. Właściwie to Mikołajki i w sumie nie tak daleko, bo w Chełmie. Akcja opowieści toczyła się tuż przed świętami. Był ciepły grudzień, choć trochę wiało, duża piwa się piło i trochę padało. Tak zaczęła się blogerska przygoda, one były młode i zwierząt im było szkoda. Więc zjechały się blogerki parami, zbierały kasę by podzielić się ze zwierzętami. Tak minęło spotkanie aż rozstania nadszedł czas, blogerki powtarzały jedno tylko zdanie “niech żadne zwierze bez pomocy nie zostanie!”.
Tak było! Wcale nie kłamię! Zdjęcia na dowód! Zebrałyśmy się w grudniu w Chełmie, zrobiłyśmy licytacje i zgromadziłyśmy 1138 złotych dla Stowarzyszenia Chełmska Straż Ochrony Zwierząt w Chełmie! Organizatorkami zamieszania były nasze dziewuszki – Karolina, Marta i Klaudia. Skład Mikołajek: Karolina, Klaudia, Marta, Kasia, Madzia, druga Madzia 😉, Milenka, Gosia, Olcia, Sylwia, Agnieszka, Dianka, Iwonka i ja.
Oprócz upominków i licytacji wymieniłyśmy się też wzajemnie drobiazgami. Mój Mikołaj świetnie odgadł moje marzenia i paczka była mega udana. Dary losu pokazywałam już na moim Instagramie więc nie będę się powtarzać. Mam co testować, a najważniejsze, że dorzuciłam swoją cegiełkę dla potrzebujących zwierzaków, zimą koce czy żarcie są na wagę złota.
Grono znane i lubiane więc i czas wspólnie spędzony bardzo udany. Objadłam się jak świnia, nagadałam za wszystkie czasy. Nawet jakieś tańce odstawiałyśmy z Sylwią 😀 No i nie zabrakło tradycyjnej foty na rogu stołu. Mamy nasrane, trzeba przyznać ale tradycja jest tradycja i trzeba kultywować dobre obyczaje 😉
I tak się powoli żyje na tej wsi. Spotykamy się, pomagamy, wracamy na chatę z fantami i jakoś się kręci ten nędzny żywot haha 😀 Fajnie jest mieć takie fajne dziewuchy w tej parszywej blogosferze. Powtarzam to jak mantrę przy każdym spotkaniu i przy każdej relacji ale taka jest prawda. Cóż więcej mam dodać? Dzisiaj nie lejemy wody, odmeldowuję się i ślę ścianę serc 😉
Mam grafik napięty jak za ciasne stringi ale jeśli trzeba pomóc, a ja mogę jakąś pomoc zaoferować- działam. 25 listopada miałam zaszczyt wziąć udział w charytatywnym spotkaniu blogerek w Lublinie. Szybka akcja, szybka reakcja. Madzia skrzyknęła nas w ekspresowym tempie. Jeden z jej wychowanków znalazł się w trudnej sytuacji. Zbliżające się święta mogły okazać się podwójnie smutne. Pomogłyśmy chociaż odrobinę zbierając kasę na najpotrzebniejsze produkty, które może choć w małym stopniu poprawią zaistniałą sytuację.
Spotkanie zorganizowała Magda o wielkim sercu. Udział wzięłam ja oraz kilka zaprzyjaźnionych blogerek. Milenka, która ma śliczną córkę i bajkowego Instagrama. Sylwia, która jest moją bohaterką. Olcia, nasze blogerskie serduszko. Gosia, z którą niby wszystko nas różni, a jednak wszystko łączy. Dianka, z którą oficjalnie się lubimy, a nieoficjalnie lubimy się jeszcze bardziej. Karolina, która ma niesamowitą pasję i nogi.
Spotkałyśmy się w pięknie zaaranżowanej Restauracji Insomia w Lublinie. Żarcie dobre tylko nie moje porcje, dla mnie idealne jest dziesięciolitrowe koryto. Spędziłyśmy sobie miło niedzielę i pomogłyśmy komuś kto ma ciężej niż my. Mam nadzieję, że chociaż odrobinę odmieniłyśmy czyjeś święta. Były upominki, była licytacja i zbieranie hajsu. Muszę przyznać, że blogerki z Lubelszczyzny to zorganizowane i fajne baby. Jesteśmy serio zgraną ekipą, dogadujemy się świetnie i bardzo się cieszę, że razem możemy też pomagać. W blogosferze nie brak szitstormów, a tutaj proszę- tyle lat i trzymamy się razem. Chyba tylko jedna małpa okazała się kiedyś małpą ale wiadomo, że w każdym stadzie trafi się czarna owca 😉
Życzę Wam takich przyjaźni, takich ludzi wokół siebie jakich ja spotykam, bo kurwa mam szczęście do ludzi i razem z tymi ludźmi staramy się to szczęście rozsiewać tam gdzie o nie trudno.
No tylko się za bardzo nie wzruszajcie, bo popuścicie. Lepiej rozejrzyjcie się wokół, może komuś też przyda się jakaś pomoc w tym szczególnym, przedświątecznym czasie. Może zamiast wydawać stówkę na kalendarz adwentowy z durnymi szminkami lepiej dorzucić komuś kilka groszy, czasami na chleb. Bo tak, czasami komuś brakuje nawet na chleb…
Pod koniec października, dokładnie 27 odbył się II Zjazd Lubelskich Straszydełek. Straszydła przybyły i znad morza i spod hałd, tutejsze wiedźmy też były. Zgromadzenie odbyło się po to żeby poplotkować ale żeby nie było, że my takie wszystkie straszne to zbierałyśmy też hajsy na cele charytatywne. Bo my tylko tak strasznie wyglądamy, podobno niektóre z nas mają nawet serca ale nikomu nie mówcie 😉
No to macie rozeznanie kto był. Spotkanie było spotkaniem w typie tych luźnych. Dużo jadłyśmy, dużo piłyśmy, dużo rozmawiałyśmy i dużo się śmiałyśmy. Tak, piłyśmy z plastikowych słomek i zabiłyśmy pewnie ze 4 foki, co zrobić, takie dali, takie było 😀 Żeby nie wyjść na bezduszne mendy to z okazji naszego zlotu zrobiłyśmy coś dobrego. Zebrałyśmy 1130 złotych dla Bartka Roli! Jeśli chcecie pomóc, kliknijcie, dorzućcie kilka gorszy od siebie, każdy grosz się liczy 🙂 Bartek potrzebuje ciągłej rehabilitacji, cierpi na dystrofię mięśniową i chciałby żyć jak każdy nastolatek, możecie mu w tym pomóc, zachęcam!
Dzięki temu, że wsparło nas kilka firm hajs sypał się jak liście. Dziewczyny zorganizowały licytację. Uwielbiam adrenalinę jaka towarzyszy takim akcjom, cel słuszny więc wiecie… każda z nas wyszła spłukana. Dla nas to jakaś kawa czy inna głupota, a dla Młodego normalne życie, wybór jest prosty!
No i wyszło szydło z worka. Chodziło głównie o pomoc. Te wszystkie plotki czy upominki to zupełnie przy okazji. Nic tak nie jara jak spory przelew dla kogoś kto go potrzebuje 🙂
Właściwie to nie mam nic do dodania, bo pisać, że było świetnie to mało. Pisać o jakichś farmazonach, plotkach i takich siakich bez sensu. Chcę Wam tylko powiedzieć, że warto pomagać i fajnie mieć takie przyjazne blogerki wokół siebie w świecie pełnym fałszu.
A teraz Wasze zdrowie i przygotujcie się, bo jutro drugi poniedziałek w tym tygodniu 😉
Tak, znowu byłam na spotkaniu. Tak, znowu przywiozłam toboły darów losu. Gdzie ja to wszystko chowam, może tak powinnam to oddać? Na co mi tyle tego? Zamiast pisać, to jeżdżę jak pojebana. Jest jedno małe ale. Nie wiem jak na innych spotkaniach, ale na tych lubelskich nie ma tak, że lecimy na darmoszkę. Jeżdżąc na spotkania ZAWSZE bierzemy swoje hajsy i pomagamy. To nie jest jazda po fanty. To jazda po miłe chwile w rodzinnym gronie i jazda z pomocą. Tym razem zbierałyśmy kasę dla Stowarzyszenia Chełmskiej Straży Ochrony Zwierząt w Chełmie. Chcecie wiedzieć więcej? Zapraszam!
Konika zlicytowałam ja 🙂
Zimowe Spotkanie Blogerek miało miejsce 17 lutego w Chełmie. Sabat rozpoczął się w południe w Restauracji Lwów (świetne żarcie i dobre ceny, polecam!). Organizatorkami były- Klaudia i Marta. W wydarzeniu uczestniczyłam ja w trzech osobach czyli Niewyparzona, Pudernica i Wiola. Oprócz mnie udział wzięły też inne blogerki, które poniekąd są już jedną wielką rodziną. Zżyłyśmy się przez kilka lat w świetnie zorganizowaną grupę przestępczą . Poklikajcie w dziewczyny i zajrzyjcie na ich blogi- Małgosia, Agnieszka, Ola, Sylwia, Diana, Karolina, Żaneta, Milena, Magda.
Jak wspomniałam we wstępie, nie jeździmy na spotkania żeby się nachapać. No nie. Ja wiem, że z zewnątrz to może wyglądać tak, że co chwilę coś organizujemy, a potem wracamy do domu z wypchanymi bagażnikami i zużywamy to wszystko na raz. Owszem, coś dostajemy, ale reszta zawsze jest przez nas “opłacona”. Na każdym naszym spotkaniu mamy jakiś cel, który jest głównym powodem naszych zjazdów. Tym razem udało nam się nazbierać podczas licytacji prawie 1400 złotych na rzecz potrzebujących zwierzaków. Każda z nas płaci czasami kosmiczne kwoty za kosmetyki i to nie dlatego, że kosmetyki są ze złota, tylko dlatego, że kasa idzie na ważny cel. Tak wygląda ta hejtowana darmoszka po lubelsku? Do tego dodam, że 70% tego co dostaję oddaję moim przyjaciółkom i rodzinie, więc nie musicie się martwić gdzie ja to wszystko mieszczę, bo nie mieszczę- uszczęśliwiam innych. Mit pazernych blogerek obalony ?
Jeśli na poniższym zdjęciu rzucają Wam się w oczy kabanosy, kubek z Zenkiem i Martini, to musicie wiedzieć, że to prywatne prezenty z okazji moich urodzin od Sylwii i Oli.
Oczywiście zrobiłyśmy sobie z Sylwią tradycyjne zdjęcie na rogu. Na górze my 3 lata temu, na dole aktualne my. Trzeba przyznać, że ewaluowałyśmy jak jakieś płaszczki. O Sylwii to ja nawet nie, bo ona jest moim mistrzem i wzorem, no tylko spójrzcie!
Jeśli już jesteśmy przy tradycjach, to na moim Instagramie będę Wam wrzucać fotki darów losu wraz z krótkimi reckami, więc jeśli ktoś jest ciekawy co dokładnie przywiozłam, zapraszam do śledzenia mnie na IG.
Spotkanie oczywiście zaliczam do mega udanych. Jesteśmy bardzo zżytą lubelską ekipą. Jesteśmy blogerkami, które spotykając się pomagają. Mam nadzieję, że teraz mniej osób powie, że blogerki to gifciary. Oczywiście sporo jest takich mend, ale to nie w naszym gronie.
Jestem. Stary rok zakończyłam bardziej chujowo niż można sobie wyobrazić. Swoje odchorowałam. Biorę się w garść. Nadrabiam zaległości. Na pierwszy ogień idzie relacja z Mikołajkowego Spotkania Blogerów w Lublinie. Niech ten rok będzie zajebisty! Zacznijmy go od wesołego wspomnienia spotkania, które odbyło się 16 grudnia w knajpie Dziki Wschód.
Na imprezie stawiły się same gwiazdy. Wyliczę Wam je tutaj gdyby jakiś ignorant nie rozpoznał po fotkach.
Widać po liście, kto to wszystko zorganizował, a kto przylazł się nażreć?
W kategorii “kto wpierdolił całą knajpę” wygrywam ja. Cała pizza była na rozgrzewkę. #żryjzpudernicą
Żeby nie zejść z głodu, po pizzy, zaaplikowałam jeszcze 10 kg sałatki z boczkiem. Na popitkę koktajle i grzańce z ludzkim palcem- polecam. Jak już w miarę przegoniłam głód, zajęłam się wymianą opinii (plotki to chujowe określenie, trzeba być pro, no nie?) z moim zacnym towarzystwem. Chciałabym jeszcze nadmienić, że po pierwszym ugryzieniu ostrej pizzy okazało się, że komuś sypnęło się chili w jednym miejscu, akurat tym startowym i przez to na kilka minut straciłam głos. Potem już było z górki.
Chciałabym powiedzieć, że Marta przyniosła dla wszystkich pierniczki. Od Mazgoo też dostałam upominek. Tylko ja, jak ten wsiur, nic nikomu nie dałam oprócz mojej paplaniny. Nawet fotki mało które są moje, dziewczyny podesłały.
Dary losu też były. Firmy przekazały też gifty na licytację. Zbieraliśmy hajsy na Hospicjum im. Małego Księcia w Lublinie więc nie w kij dmuchał. Fanty dotarły od:
Licytacja była długa i zażarta. Udało m się wydrzeć świecę z Janków, kalendarz i porcję kosmetyków.
Ale najlepsze jest to, że udało nam się zebrać ponad tysiąc złotych na dzieciaki. Lubię to!
Po spotkaniu mieliśmy jeszcze afterek. Chyba po raz pierwszy gasiłam światło i po raz pierwszy to nie ja miałam najdalej do chałupy. Co lepsze Balbina miała mnie po drodze i pierwszy raz mogłam wrócić z kimś do domu. W drodze okazało się, że Balbina nienawidzi coli równie bardzo jak ja! Pierwszy człowiek, którego spotkałam i nie lubi tego szamba, jak miło!
Fanty tradycyjnie będę wrzucała na moim Instagramie, więc kto ma ochotę na przegląd, zapraszam tam.
Powolutku ruszam z tym koksem, będę cisnąć na IG i FB i oczywiście tutaj, na moim skrawku internetów. Po głowie chodzi mi też założenie grupy na fejsie, takiej stricte pudernicowej, więc jeśli macie jakieś sugestie co do tematów jakie chcecie tam poruszać- piszcie.
Kto zazwyczaj spotyka się w bramie? Żule i Sebixy. Zdarza się i blogerkom… Ale nie, że jakoś tam na wino czy coś. Minął miesiąc od spotkania w knajpie o nazwie W bramie. Właśnie się ogarniam i piszę małą relację, bo nie wiadomo kiedy ten czas zleciał. Kilka słów o grubych hajsach, kosmetykach i fajnych dziewczynach.
Dokładnie 21 piździernika wybrałam się na spotkanie w Lubartowie. Chwilę wcześniej byłam w Serocku i powiem Wam, że Lubartów to przy Serocku jak Nowy Jork przy Krasnymstawie ? Dojechałam na raty- trochę busem (all inclusive nawet wi-fi było), potem zabrała mnie Karolina już całkiem luksusowo, bo samochodem. Jakiś czas temu zrezygnowałam z małych spotkań, bo w większości przypadków obowiązkiem(!) było klepanie recenzji na ilość, a po drugie a… no kurwa nie wszystkie blogerki są fajne i wolałam z domu wcale nie wyłazić, albo pojechać na drugi koniec Polski i lansować się incognito. Na spotkanie w Lubartowie wybrałam się, bo wiedziałam, że będą sami swoi i to sami fajni. Dziewczyny tak dobrały sponsorów, że nikt nie każe nam jebać notatek na odpierdol. No to pojechałam. Pojechałam na ploty, jedzenie i z chęci dorzucenia hajsów na zwierzaki. Fakt- wróciłam z tobołami, ale tego się nie spodziewałam.
Pojadłyśmy, popiłyśmy (kawy i lemoniady!) i miałyśmy ciekawe spotkanie z przedstawicielką Dermacolu. Pani Lucyna przedstawiła nam ofertę marki, ale nie wciskała kitów. To miło z jej strony, że bardzo rzetelnie opowiedziała nam o wszystkim bez jakiejś nadmiernej reklamy.
Dermacolowy test rozgrzał nas do czerwoności. Udało mi się wygrać genialną bazę pod makijaż, chociaż moja odpowiedz była tyle trafna co i nie trafna, ale cicho.
Po zmacaniu kosmetyków od Pani Lucyny miałyśmy kolejną chwilę na integracje i rozmowy, chociaż jak się jest w gronie swojej bandy, to tego czasu nigdy nie ma za wiele. Następnie odbyła się licytacja na rzecz Radzyńskiego Stowarzyszenia Na Rzecz Zwierząt “Podaj Łapę”. W sumie udało nam się uzbierać około 1400 zł, uważam, że niezła suma. Księdzu nie dam, na kota, psa i Owsiaka- zawsze.
Takie spotkania w swoim gronie, to jednak dobra sprawa. Nie mylić z kółkiem wzajemnej adoracji! Po prostu blogerki, które były obecne darzę sympatią, wiem, że nie pójdą i jedna drugiej dupy nie obrobi. Wiem, że nikt mnie nie zaprasza żeby coś z tego mieć. Wiem, że z tymi dziewczynami można próbki w Rossmannie kraść, czy tam konie, czy jak to tam było. Wiem, że jakiś pies dzięki nam dostanie michę mięska. Wiem, że po takich spotkaniach mam więcej energii i wiem, że zawsze zjem coś dobrego w innym miejscu haha ?
Kolejny powód dlaczego się wybrałam na spotkanie- zdjęcie na rogu. Z Sylwią od kilku lat robimy sobie wspólne zdjęcie na rogu stołu. Taka nasza tradycja z dupy. Spotkanie organizowała Sylwia i Ola, do Sylwii od dawna mam ciągoty, do Oli od trochę mniej dawna, bo znamy się krócej. No i Mazgoo- no jak gdzieś jechać to wiadomo, że z nią, no bo jak?
Ale dobra, powiem Wam po kolei kto był!
Sylwia– organizatorka. Wielbię od dawna, mam wrażenie, że mamy podobne środki i sprane łby.
Ola– organizatorka. Poznałyśmy się na MB. Jaka ona jest ładna! Fajna też ?
Kasia– dzięki niej wiem, że się nie zgubiłam, rudasowe włosy widać z daleka i zawsze dobrze nakierują.
Kasia– druga Kasia. Bardzo sympatyczna dziewczyna i mama. Mama Kasia. Jedna z cieplejszych osób jakie znam. Milena– taki nasz miejscowy promyczek. Przy niej zawsze się gęba uśmiecha.
Gosia– dowód na to, że przeciwieństwa się przyciągają. Jesteśmy tak różne, że aż się lubimy!
Iwona– od kilku lat nie miałyśmy okazji poznać się na żywo i w końcu nastał ten dzień!
Karolina– dobra wariatka. Woziła mi dupę po Lubartowskich bramach. Imponuje mi swoim hobby.
Żaneta– zabrakło nam czasu żeby omówić wszystkie Sycylijskie przygody. Zgadałyśmy się jak nic!
Magda– my to jak ogień i woda. Mimo przeciwności losu i wścibskim nosom od lat się kumplujemy.
Paulina– zawsze odbierałam ją bardzo pozytywnie. Jest taka swoja!
Klaudia– dawno jej nie widziałam i cieszę się, że ten dzień nastąpił. Razem tarmosiłyśmy się na busa.
Diana– robi piękne makijaże. No i ma kota. Jak ktoś ma kota, to musi być spoko (nie licząc tego jednego od czytania atlasu kotów).
Magda– aż żałuję, że się z nią nie nagadałam, no ale chyba jeszcze będzie okazja, nie?
Jeszcze ja byłam, ale pomińmy to milczeniem. Wystarczy, że zdjęcia mnie kompromitują ?
Przybyło mi darów losu. Wszystko zaprezentowałam skrupulatnie na moim FB i IG i tam możecie sobie pooglądać, bo nie chce mi się sto razy wałkować tematu. Żeby uniknąć komentarzy “Oesu a kiedy Ty to zużyjesz”, informuję- połowę już rozdałam przyjaciółkom i Mamie i nic nikomu nie wyślę, bo i takie katowanie bani się zdarza. Wiecie “dej, dej, mam hore curke”. Lecę, pierdzę i wysyłam, bo nic nie mam do roboty tylko stać na poczcie i umilać życie połowie kraju.
Sponsorzy darów losu i darów na licytację:
I w sumie to tyle. Nie wiem ile osób doczytało. Lubię czytać takie relację, ale co lubicie Wy to ja nie wiem. Macie jeszcze zniżkę na produkty Kej żebyście mieli gdzie kasę stracić i do zoba!
Październik miał być u mnie spokojnym miesiącem. Miał. Tymczasem zaczęłam z kopyta i właściwie zaraz listopad. Od dawna chciałam pojechać na taką jedną fajną, blogerską imprezę- Secrets of Beauty- porozmawiajmy o urodzie, którą organizuje Michał z Twoje Źródło Urody. Przez kilka lat się nie zgłosiłam. Najpierw byłam za chujowym blogiem w moich oczach, potem…a potem za każdym razem przegapiałam zapisy. W tym roku pilnowałam tych zapisów i okazało się, że ich nie ma. A potem tuż przed imprezą dostałam wiadomość o treści “chciałabyś być na jesiennym SOB?” No raczej! Spakowałam walizkę i… sama podróż to było nie lada wyzwanie! Jeśli chcecie poznać przygody Krysi Tuchałowej, to enjoy!
Takie zdjęcie grupowe udało mi się zrobić 😀
Przenosimy się do 6 października. Wstałam rano (cudem) i wsiadłam w busa. Drogę spędziłam na plotkach z kierowcą i po wypełznięciu w stolicy miałam za zadanie odnaleźć się na Centralnym z Mazgoo. Niby nic, ale Mazgoo, to człowiek nawigacja. Miała mnie znaleźć, ale w końcu ja znalazłam ją, bezpieczniej, bo mogła dojść do Krakowa tymi podziemiami i ocknąć się koło Lecha na Wawelu. Kolejny nasz cel- Dworzec Zachodni. Mazgoo sprawdziła, że to ostatni przystanek, ale po 10 minutach w autobusie zaczęło mi się w głowie tlić, że to jakoś kurwa za daleko. Ale jak się czas na miłej rozmowie spędza, to można i do Suwałk dojechać. Po lekkim nieogarze nastąpił ogar i zawróciłyśmy na pętli, żeby jednak nie dojechać do tych Suwałk. Dotarłyśmy na Zachodni gdzie od kilku godzin(!) czekała na nas Czarszka i Arsenic. Jakoś udało nam się dziewczyny oczyścić z mchu i pajęczyn. Zalazłyśmy nawet autobus do Serocka, bo cała impreza tam miała mieć miejsce. Kierowca był jeszcze bardziej nieogarnięty niż my. Tu tylko napiszę, że chciał jechać z otwartym bagażnikiem i generalnie wyjebka, fajkę se palił podczas jazdy. Obstawiam papierosy Mocne, albo skręty własnej roboty. Taka tam teleportacja do PRL. Po prawie 2 godzinach drogi (kurwa czaicie? Warszawa-Serock 2 godziny, rowerem byłoby szybciej!) udało nam się wysiąść na podobno jedynym przystanku w Serocku. Podobno jedynym, bo jednak były trzy, a my wysiadłyśmy na pierwszym i musiałyśmy wlec walizki przez całą wieś?A teraz wyobraźcie sobie jak napierdalają cztery walizki po kostce. Właśnie tak. Psy zaczęły szczekać, a z kanałów zaczęli wychodzić panowie kanalarze i tak oto dotarłyśmy do Restauracji Złoty Lin. Głodne, zmęczone, ale w humorach doskonałych!
W piątek integracja. Nie było alkoholu, panienek, tortu, chippendalesów, narkotyków ani innych takich. No dobra tort i alkohol był, symbolicznie! Michał świętował swoje osiemnaste urodziny, więc była okazja. Były też z nami suczki Michała, które dokazywały razem z nami, a śmiechom nie było końca!
Oprócz suczek Krysi i Marysi było też kilka osób. Pozwólcie, że Wam przedstawię uczestników. Zresztą i tak przedstawię, nie musicie mi pozwalać.
7. Kosmetyki bez tajemnic Lata temu wygrałam u niej nagrodę, pierwszą moją na FB, serio.
8. Mazgoo Człowiek nawigacja, moje mleko przy mnie kawie, chociaż ani mleka ani kawy nie piję.
9. Interendo A to taka nasza Azjatka, chociaż Polka, ale kosmetycznie to tak bardziej na wschód 😉
10. Ekstrawagancka Ta to jak zdjęcie pierdolnie, to klękajcie narody!
11. Monika Monika, która powinna wrócić do blogowania.
12. Michał To on to wszystko zorganizował, taki nasz dobry Miś.
W sobotę było już poważnie. Oj dobra, nie było poważnie, panowała przyjazna i wesoła atmosfera, zero strasu, zero skrępowania. Ania Mucha z Gosh poprowadziła z nami świetne warsztaty makijażowe. Nauczyła nas jak się przypudrować żeby na zdjęciach wyglądać jak milion dolarów, albo chociaż jak sto złotych. Zostawiła nas z nową wiedzą i upominkami od Gosh i Eylure. Po warsztatach mieliśmy burze mózgów, gadaliśmy o promocji i organizacji naszych blogowych i vlogowych miejsc w sieci. Wieczorem Michał przetrenował nas w dziedzinie fotografii. Wiedza i ludzie- dwa czynniki, które mobilizują mnie do wyjścia z mojej jaskini do reala. Nawet kurwa do Serocka.
W niedzielę trzeba było wyruszać do domu. VIII Secrets of Beauty mogę opisać w kilku zdaniach. Super ludzie. Nowa wiedza. Zajebisty boczek. Miziaste suki, znaczy Krysia i Marysia, a nie że coś tam. Wskazówka dla tych, którzy chcą pokazać innym gdzie się akurat znajdują- wyślijcie im zdjęcie chodnika, na bank zgadną gdzie jesteście! Wskazówka dla tych, którzy jadą na Dworzec Zachodni z Centralnego- wysiadacie przystanek po Rondzie Zesłańców Syberyjskich, nie dalej! Wskazówka dla wysiadających w Serocku- tam są kurwa trzy przystanki i nigdy nie sugerujcie się paniami z białą trwałą, to lisice przebiegłe. Jak jest fajnie, to nie ma kiedy robić zdjęć, tylko łapie się chwile. Jeśli potrzebujecie nawigacji- jedźcie z Mazgoo. Może podróż będzie dłuższa, ale weselsza i więcej zwiedzicie. Jeśli chcecie wiedzieć jaki nowy box pojawi się na rynku, dlaczego nazywa się Ssijbox i co będzie w środku, jedźcie na SOB.
A tutaj macie koszyk z dyniami. Bo tak. Mogłabym Wam o nim dużo napisać, ale nie napiszę, bo to tajemna tajemnica, a tak naprawdę, to wrzuciłam go, bo mogę i nikt mi nie zabroni. Wolność dla dyń!
Od niedzieli nie przeczytacie niczego innego- tylko relacje z See Bloggers. Niczego! Niczego innego nie będzie! Niczego nie będzie! Ale, że nie przepuszczę okazji, żeby zahaczyć o to samo co wszyscy, to napiszę, ale inaczej, wiadomo. Napiszę tak, żeby nie przynudzać, bo idę o zakład, że macie już wyjebane co kto o czym mówił i dlaczego jeden bloger dostał herbatę, a drugi tylko ciastka. Ja Wam powiem dlaczego niektóre blogery, to pazery, dlaczego warto i nie warto się integrować i… A chuj, nie wiem co napiszę, bo dopiero wstęp klepię.
Do Gdyni, tak jak obiecałam, zawiozłam piękną pogodę. Wbiłam na luzaka, bo jakoś się tam swojsko czuję. Ja się wszędzie swojsko czuję i jest to prawdopodobne spowodowane jedzeniem swojskiej giętej. Zaliczyłam jakieś wykłady, zaliczyłam jakieś warsztaty. Miło posłuchać innych i podszlifować swoją wiedzę. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że ja większość rzeczy wiem, tylko nie zawsze stosuję w praktyce. Nie że jestem chuj wie jaka mądra, ale głupia też nie jestem. Wiem, że niektórzy narzekali na niektóre wykłady, gdzie głównym celem była reklama. No hello! Idzie się domyślić, że jak wybiera się na panel firmy produkującej maść na hemoroidy, to nie spotkamy tam raczej pogadanki o tym jak piękna jest dupa, tylko o tym, że ich maść zaaplikowana w blogerski rów uleczy rany, a i na ból dupy możliwe, że coś zaradzi. Dlatego też nie zapisywałam się tam, gdzie przypuszczałam, że marka będzie krzyczeć od progu, że moje hemoroidy z nimi nie mają szans. A poza tym nie mam hemoroidów.
I tutaj wchodzimy w kolejny temat, płynnie jak polonez w zakręt. Dary losu. Jak nie mam hemoroidów, to nie zapierdalam po maść na hemoroidy tylko dlatego, że darmo. Połasiłam się i owszem, nie powiem, że nie. Ale połasiłam się na to co mi się przyda, co lubię, co dali mi prosto w moje boskie ręki. Wzięłam, no przecież nie wyrzucę. Ale kurwa, ludzie z umiarem! W ubiegłym roku pakowali w torby wszystko do ostatniej marchwi, w tym podobno ktoś zapierdolił talerze. Serio kurwa? Serio?!
Drugie buractwo blogerskie objawiło się wieczorem. Alko za free, szanuję. Ale chuju jeden z drugim, jak pijesz, to weźże odstaw kubek, butelkę pod śmietnik. Nawet nie mówię, że w śmietnik, bo te szybko się zapełniły, ale obok postaw, a nie jak knur syf za sobą zostawiasz. Szklanki w kiblu, pod ławką, szkoda, że nie na dachu. Nie dość, że darmoszkowe flaszki, to jeszcze ręka by jednemu i drugiemu uschła od zaniesienia pustej w śmietnikową lokalizację. Trochę szacunku dla organizatorów i osób, które muszą sprzątać ten chlew aż po sam Sopot.
Koniec marudzenia. Organizatorzy spisali się na medal. Uwielbiam SB. Uwielbiam, bo lubię fajnych ludzi. Czuję się jak ryba w wodzie zagadując i brylując. Tak, brylując. Jestem próżną świnią i dużo radości sprawia mi kiedy ktoś do mnie podchodzi i słyszę- “Pudernica? O Boże! To naprawdę Ty! O Boże Pudernica!”. Do Boga mi jeszcze daleko. To znaczy, nie mam jeszcze brody, reszta prawie by się zgadzała. W tym roku doznałam małego szoku, bo to nie ja chciałam sobie robić fotki z kimś, tylko inni chcieli sobie robić fotki ze mną. Rok temu Pan Fotograf obiecał, że jak zrobi mi fotkę, to będę sławna i bogata. Ze sławą ruszyło, w tym obiecał mi, że ruszy i z chajsem. Lubię go.
Lubie też tego powera jakiego dostaję po See Bloggers. Po dwóch dniach byłam zjebana jak pies. No bo weź wstań o 7 rano. 7 rano! Środek nocy! A potem cały dzień na nogach, a potem afterek. Kładziesz się spać o 3 rano i znowu wstajesz o 7. Pod koniec drugiego dnia czułam, że wątroba i mózg jakby opóźnione, ale ta wewnętrzna moc i zaciesz- nie do opisania!
Fotka powyżej wygląda jak wielki nieład. Te dwa dni w Gdyni, to był taki nieład, ale w pozytywnym znaczeniu. Dzieje się tyle, że ciężko ogarnąć. Ciągle ktoś Cię zaczepia, ciągle gadasz, focisz, nagrywasz, dzieje się! Ludzie, wiedza, śmiech, to wszystko daje mi moc do działania.
Miejsca i wydarzenia tworzą ludzie. Ludzie na See są zajebiści, no nie licząc kilku frajerów od śmiecenia i chapania darmoszki. Wszędzie trafi się czarna owca tym bardziej, że było ponad 1500 osób. Dla mnie to wydarzenie to must have. Zapierdalam tam 700 km, więc jeśli ja zapierdalam, to musi być zajebiście.
W ubiegłym roku See Bloggers dało mi kopa, w tym pojechałam tam żeby dodali mi skrzydeł. Dostałam skrzydła i nawet loda zrobili mi w pakiecie. Tak, były lody. Za rok pojadę po…po nic. Pojadę, żeby tam być i chłonąć ten klimat. Apartament już zamówiony, więc nie spierdolcie tego ?
A tych, którzy nie potrafią czytać zapraszam na film. Moje drugie podejście do YT. Teraz będzie tak, a reszty się nauczę.
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.
Ściśle niezbędne ciasteczka
Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.
Jeśli wyłączysz to ciasteczko, nie będziemy mogli zapisać twoich preferencji. Oznacza to, że za każdym razem, gdy odwiedzasz tę stronę, musisz ponownie włączyć lub wyłączyć ciasteczka.