Tag

masło

Czy pokochałam kosmetyki I Love… Cosmetics? (film)

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments

Testowałam sobie dzielnie całe stado kosmetyków I Love… Cosmetics. Nacierałam się nimi jak świnia błotem. Zapachy maseł do ciała mieszały się z aromatami soczystych żeli, a przygrywały im akordy z mgiełek zapachowych. Żeby nie popłynąć jak laski ze słodziasnych blogasków napiszę wprost: kosmetyki pachną tak, że dupę urywa lepiej niż po śliwkach z mlekiem. Chcecie więcej? Poniżej krótkie streszczenie ale najlepsze jest to, że mam też dla Was film ze szczegółową opowieścią!

Na początku lutego nawiązałam współpracę ze sklepem Boutique Cosmetics, który w swojej ofercie ma kosmetyki, które są ciężko dostępne w Polandii. Wśród ciekawego asortymentu główne skrzypce grają kosmetyki marki I Love… Cosmetics. Markę znałam już wcześniej ale zdobycie ich produktów nie było łatwe. Czasami wyhaczyłam je online, czasami w Hebe, ale nie zawsze dostępne były wszystkie zapachy, a i mi nie zawsze było po drodze. Teraz już wiem gdzie ich szukać. Oprócz regularnej sprzedaży kosmetyków sklep zadbał też o miłośniczki niespodzianek i powstał I Love Box czyli pudełko subskrypcyjne z produktami, które trudno u nas zdobyć. O boxach będzie innym razem. Wspominam o nich dlatego, że do 5 marca można zamówić pudełko specjalne na Dzień Kobiet właśnie z produktami I Love… Cosmetics i uważam, że to świetna okazja, żeby poznać te kosmetyki. Zapraszam Was na film, w którym recenzuję ogromną, pachnącą paczkę ze sklepu!

A dla tych co wolą poczytać mam trzy słowa do ojca prowadzącego. Takie streszczenie wrażeń 😉

Masła do ciała I Love… Cosmetics

Środkowe masło pochodzi z linii Signature, która różni się od podstawowej linii ilością nut zapachowych oraz pojemnością. Signature są większe i maja bardziej złożone zapachy.

Wszystkie masła intensywnie pachną, intensywnie ale na tyle subtelne, że nie drażnią i nie przytłaczają. Nie walą chemicznie. Świetnie nawilżają, nie brudzą, szybko się wchłaniają pozostawiając skórę miękką i wspaniale pachnącą.

Kremy do rąk I Love… Cosmetics

Bez jaj, najlepsze kremy do rąk jakie miałam! Łapy nie są po nich tłuste, a nawilżone i osłonięte niewidzialną rękawiczką. Cudo! Zapachy oczywiście wymiatają!

W paczce znalazłam też balsam do ust Balmi. Piękne opakowanie, działanie też spoko. Usta nawilżone jak trzeba. Trafiłam na wersję wiśniową, smakowita 😉

Mgiełki zapachowe I Love… Cosmetics i świeca zapachowa I Love…

Mgiełki świetnie podbijają zapach nabalsamowanych zwłok. Trup trzeci tydzień leży w piwnicy i jeszcze nie śmierdzi.

Świeca to mój hit! Pachnie na równi intensywnie jak świece YC! A może nawet mocniej? Jedno jest pewne, chętnie wypróbuję wszystkie warianty zapachowe, bo jest genialna!

Peelingi do ciała I Love… Cosmetics

Oczywiście, że wymiatają zapachami! Kokos to totalny kosmos! Peeling jest średnio-ostry, przy okazji złuszczania zdechłej skóry od razu myje cielsko. Bardzo praktyczne!

Żele pod prysznic I love… Cosmetics

Ogromne, wydajne i pachnące tak, że chce się je zjeść razem z wanną 😀 Genialne są te zestawy ze 100 mililitrowymi miniaturkami dzięki którym można poznać różne warianty zapachowe, praktyczne także na wyjazdy.

Był to taki skrót skrótów na skróty. Więcej powiedziałam na filmie ale podsumowując – do tych kosmetyków nie ma jak się przypierdolić. Wszystko mi w nich pasuje. Jak ktoś zechce to się dojebie ale jego prawo. Osobiście bardzo się cieszę, że powstało takie miejsce gdzie mogę regularnie zaopatrywać się w soczyste kosmetyki, a doskonale wiecie, że takie najbardziej uwielbiam 🙂

Naturalne kosmetyki Biolove z Kontigo, hit czy kit?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Przy niedzieli będzie lajtowo, kosmetycznie. Mało ostatnio na blogu kosmetyków, bo uważam, że na większość z nich nie warto języka strzępić i wystarczy kilka znań na Instagramie czy Facebooku (przy okazji zachęcam do oznaczania swoich recenzji w SM hasztagiem #instarecka). Dziś jednak będzie pachnąco, bo przecież to najbardziej lubię. Pachnące musy, masła i żele pod prysznic z Biolove mają rzeszę fanów. Ponieważ lubię intensywne zapachy na swojej skórze, skusiłam się na porcję ciastkowo – owocową z Kontigo. Trafiłam na  40% zniżkę i skorzystałam z promocji zachęcona pozytywnymi recenzjami innych dziewczyn. I trochę się zawiodłam…

 

Zacznijmy od krótkich recek pojedynczych kosmetyków. Lecimy od góry.
*Mus brownie z pomarańczą- obłędny zapach, absolutny zwycięzca w kategorii “zapach rozjebał mnie na łopatki”. Intensywny, długo się utrzymuje, pachnie delicjami, idealny na zimę. Kocham ten aromat!
*Mus ciasteczko- drugie miejsce w kategorii “zapach rozjebał mnie na łopatki”. Trochę słodszy, niż brownie, ale też całkiem sympatyczny, aromat towarzyszy nam również długo.
*Mus malina– skucha jak skurwiesyn. Ledwie wyczuwalny zapach czegokolwiek i kiedykolwiek.
*Masło truskawka– skucha numer dwa. Tutaj coś tam czuć, niby truskawka, ale byle jak i bardzo krótko.
*Masło wiśnia– Tutaj zapach bardzo intensywny i ładny, trochę kwaśny, trochę słodkawy, owocowy i prawdziwie wiśniowy. Ciało pachnie przez długi czas, jednak w połowie słoiczka czułam jakbym się wytarzała w  tanim winie. Chyba nos nie uniósł tej nuty zapachowej ?
*Żel brownie z pomarańczą- podobnie jak mus o tym samym aromacie, pachnie pięknie, intensywnie. Chciałoby się zjeść!
*Żel mandarynka– zero zapachu. W tle czułam zapach jakiegoś syropu z dzieciństwa. Ohyda. Dupa nie mandarynka.
*Żel malina– ledwie wyczuwalne maliny. Takie byle co.
*Żel gruszka- ładny zapach, faktycznie gruszkowy, niestety bardzo, ale to bardzo delikatny.
 
*Żel ananas- również zapach bardzo delikatny, trochę czuć ananasa, ale bardziej czuję zapach wymiocin. Raczej chyba nie rzygi miał producent na myśli podczas produkcji tego żelu. Chyba, że rzygi po tym tanim winie z wiśniowego masła?
Jak widzicie zapachowo kosmetyki skaczą od Sasa do Lasa. Jedne piękne, drugie takie, że się odechciewa używać. Nie wiem czy tylko ja tak trafiłam i ktoś narzygał do kadzi z żelami i masłami podczas produkcji, czy one wszystkie takie niedojebane, a blogerki chwalą, bo nie wiem co? Jakaś współpraca czy ki chuj? Możliwe, że kiepsko trafiłam i akurat główny inżynier odpowiedzialny za wytwarzanie tych produktów był na kacu, był pijany, był nie w sosie i nie dosypał aromatów, a innym dorzucił coś od siebie. Nie wiem, ale wiem co robili do głównego zbiornika w Poranku kojota. W każdym razie ta niestabilność zapachowa mocno mnie zniechęciła do kosmetyków Biolove.
Do składów nie ma co się przyczepić, chociaż mi akurat składy w przypadku żeli i maseł wielkiej różnicy nie robią, bo moja skóra nie jest wymagająca.
Zarówno masła jak i musy są zajebiście tłuste. I to mnie wkurwiło. Rozumiem, że masło shea wysoko w składzie nada lekkiej tłustości, ale cholera nie spodziewałam się, że aż tak! Nie ma mowy żeby wsadzić ciuchy po nasmarowaniu się tymi cudakami. Smarowałam się więc na noc. Pościel do wymiany co drugi dzień. Wszystko ujebane. Wszystko tłuste. Wchłanianie zerowe. Prędzej wszystko się zetrze niż wchłonie. Dla mnie lipa. Masło tłustsze niż dupa Kardashianki. Twarde, zwarte, szybko się rozpuszcza. 100 ml słoiczek wystarcza na dokładnie 6 i pół raza (smarowałam całe ciało). Mus nieznacznie mniej tłusty. Konsystencja musu przypomina mi ciepłe lody, nadmuchana, piankowa, miękka, szybko się rozpuszcza. Słoiczek 150 ml wystarcza na 7 i pół raza.
 
Jak dla mnie wydajność smarowideł chujowa. Tłustość totalna to dla mnie jakiś dramat. 
Żele mogę zaliczyć do przeciętnych. Są dosyć rzadkie przez co średnio wydajne. Pienią się raczej nie za mocno. Ot takie sobie oblecą.
Za wszystkie kosmetyki z pierwszego zdjęcia zapłaciłam około stu złotych. Obleci. Jednak gdyby ktoś mi powiedział, że na płyny do prania wydam drugie tyle, bo przecież wszystko ujebane tym smalcem, to raczej nie kupiłabym. Żele takie sobie, lepiej kupić coś w drogerii w sumie. Jeśli kiedykolwiek coś jeszcze od nich kupię, to będzie to mus i żel brownie z pomarańczą. Zapach zajebisty, to nawet jakoś się z tym łojem przemęczę raz na ruski rok…albo i nie. Rozważę zakup za rok, ale jakoś mi się odechciewa…
Podsumowując- chujnia z grzybnią z patatajnią i światełko w tunelu w postaci brownie z pomarańczą, tylko obawiam się, że to światełko, to pociąg jedzie?

Smaki radości, czyli najlepsze masła do ciała na świecie

By | Bjuti Pudi, Blog | 40 komentarzy
Czasami o wyborze kosmetyków decyduje ich skład. Czasami decyduje reklama. Czasami to blogerki zachwalają produkt i “musimy” go mieć. Czasami kupujemy pod wpływem impulsu, przypadkiem. Czasami podoba nam się opakowanie. Oczywiście wszystko zależy też od rodzaju kosmetyku, jaki mamy zamiar kupić. A co decyduje za mnie, kiedy kupuję balsam, masło czy inne mazidło do ciała? Nos!
Farmona, Masło do ciała, Tutti Frutti. Kiwi i Karambola. Papaja i Tamarillo. Gruszka i Żurawina.
Moja skóra nie jest jakaś mocno wymagająca. Zimą jest troszkę bardziej sucha niż w inne pory roku. Czasem, w porywach lenistwa, ogolę nogi zwykłą maszynką i łydki potrafią zaswędzieć. Poza tym -moja skóra jest normalna, a nie popierdolona jak właściciel. Mazideł używam odkąd pamiętam. Nie wyobrażam sobie nie użyć czegoś po kąpieli. I tak chyba gdzieś od podstawówki. Lubię i nie zapominam. Dla mnie balsam to jak mycie zębów- bez niego nie da się żyć.
Frutki to moje ulubione masełka od…od kiedy pamiętam. Już chyba z 3 raz zmieniają się opakowania, a ja zawsze mam chociaż jeden słoiczek w łazience. Aktualnie mam te trzy smaki. Wszystkie trzy otwarte i używane na zmianę, w zależności od tego, na który smak mam ochotę. Specjalnie pisze o smakach, nie zapachach, bo kto miał Frutkę w domu, ten wie, że po otwarciu słoiczka chce się je zjeść. Mój ulubiony smak to ciągle Wiśnia i porzeczka, czyli babciny kompot na skórze. Ale mam dla kompotu świetnego konkurenta! Zaraz Wam powiem które masełko mnie urzekło.
Zacznijmy od tego, że wszystkie Frutki świetnie nawilżają, maja zbitą konsystencje, poręczne słoiczki, są wydajne, niedrogie (około 10 złotych). Ale najlepsze jest to, że pachną obłędnie, a zapach utrzymuje się do kolejnej kąpieli- nie wiem co to za czary, ale ja je kocham.
Kiwi i Karambola- lubię go najmniej z mojej trójcy. Nie jest zły, ale nie do końca trafia w mój nos. Jak to się u mnie mówiło- pachnie zielepachą, taka surowizną i to są najlepsze określenia. Czuć te zielone, kwaskowate owoce. Świeży, ale taki…czegoś mu brakuje 😉 Nie mniej czasem mnie najdzie i się nim wysmaruję. Latem nawet ok. Teraz jakoś nie do końca mi podchodzi.
Papaja i Tamarillo- tutaj już jest lepiej. Zapach kojarzy mi się z jakimś syropem z dzieciństwa. Ale nie z jakimś złym, nie, nie! Pięknie pachnie! Cytrusowo, jakieś pomarańczowe naleciałości, ale to nie do końca to. Podejrzewam, że tamarillo pachnie tak intrygująco, ale nie mam pewności, bo nie znam tego owoca w pierwotnej postaci. W każdym razie zapach jest cytrusowo- słodki. Uwielbiam!
Gruszka i Żurawina- i tutaj mamy mój hit! Obłęd! Gruszka jest tak intensywnie cudowna i soczysta, że skóra sama złazi mi z piszczeli i włazi do słoiczka! Słodkawo- kwaskowata żurawina podbija całość i autentycznie masło chce się zjeść. Jestem zakochana, mój numer jeden na podium. Oczywiście jest to równorzędne, pierwsze miejsce z Porzeczką i Wiśnią:)
Moja wieża zapachów powoli się kończy. Teraz kupię sobie Karmel i Cynamon. Zawsze kupuje ten smak, kiedy robi się chłodniej. Jest słodki, ale nie mdły. Uwielbiam zimowy cynamon na mojej skórze. A Wy jakie smaki wybieracie najczęściej? Chyba znacie Frutki, prawda?
Na koniec przypominam Wam jeszcze o trwającym konkursie, gdzie możecie wygrać dowolnie wybrane perfumy- KLIK i KLIK.

A Ty smaruj mnie, to taka piękna gra!

By | Bjuti Pudi | 19 komentarzy

Czy Twoje stopy czasem przypominają spękane ziemie Argentyńskiej północy? A może Twoja skóra jest szorstka jak moszna dorodnego dzika? Czy masz wrażenie, że na Twoich plecach można zetrzeć marchewkę na niedzielny obiad? A może strzaskałeś się na słońcu i wyglądasz jak czerwona dupa pawiana? Jest na to rada! Wysmaruj się moczem mamuta! Niestety trudno o mamuta w dzisiejszych czasach, dlatego dziś polecę Ci coś innego 🙂

Naturalne masło shea do ciała i włosów, nierafinowane od CosmoSPA.
Ja się ze wszystkim czaję, masełko wygrałam u BlackSmokey jeszcze w lutym. Otworzyłam i no zacapiło mi capem. Oscypkiem takim, może nie intensywnie ale syr jak chuj. Potem dopiero jak się wwąchałam i przywykłam, to poczułam te niby orzechy. W każdym razie zapach nie jest zły, ale może dziwić na początku. Ostatnio dokupiłam sobie ten niepozorny produkt za około 7 zł za 100ml. Cena zachwyca. A jak z resztą?
Moja shea jest w 100% naturalna i nierafinowana, czyli lepsza. Te rafinowane są pozbawione części dobrych właściwości, zapachu, koloru, są twardsze. Nierafinowane mają większe pierdolnięcie. Konsystencja jest zbita, ale pod wpływem ciepła dłoni szybko się roztapia, dlatego też nie polecam tego produktu nieboszczykom.

Starałam się jak mogłam, żeby zrobić fotkę tych maleńkich literek. Mam nadzieje, że rozczytacie, bo mi się nie chce przepisywać. W każdym razie masła próbowałam na włosy, ale jakoś niewiele się zmieniło w mojej sierści. Tutaj jeszcze muszę popróbować. Ale wiem, że dużo osób chwali sobie olejowanie tym masełkiem. Używałam też do twarzy- nic mi nie zapycha, za to genialnie nawilża. Stosowałam po kwasach i dawał radę.  Oczywiście pod makijaż się nie nada, ale na noc jak najbardziej. Suche nogi w okresie zimowym stawały się niesłychanie cudownie nawilżone, a skórka mięciutka jak dupka wróbelka. Zadrapania po kocie szybciej się goiły. No może goiły się tak samo, ale wizualnie szybciej stawały się blade i ładnie się łagodziły. A teraz hit. Stopy! Po żadnym, ale to żadnym kremie nie miałam takich stópek jak po shea! Stopy niemowlaka. Nawilżenie total kurwa malina. Gładkie jak czoło Kojaka. Nic nie przebije shea jeśli mówimy o stopnej pielęgnacji. A wiem co mówię, bo na punkcie zadbanych stóp mam bzika. Teraz pozostaje mi przetestować masełko na przepaloną słońcem skórę, ale jak widzicie ze słońcem w tym roku krucho. Ze 4 razy byłam w solarium, bo musiałam (nie lubię solarium brrrr). Cycki troszkę piekły i masło łagodziło i przygaszało wkurwioną skórę, więc śmiem twierdzić, że na kąpiele słoneczne shea będzie idealne, tylko gdzie jest kurwa słońce?!

Co Wam powiem, to Wam powiem, ale to masełko musicie mieć. Ja już zrobiłam zapasy i japa się cieszy 🙂 A teraz powiedzcie mi czy lepsze logo w kolorze i kolorować całego bloga, czy lepiej zostać w spokojnej tonacji i zostawić logo czarno-białe?

Mio skincare Future Proof- jaka piękna katastrofa…

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy
Ha! Wiem, że jesteście świnie i lubicie się czochrać, bo się wsypałyście ostatnio w komentarzach TU. Ale idąc tropem świń, a nawet tropem dzikich świń, to zastanawiałyście się co prócz czochrania ma świnia do roboty? Te świnie z wyższej półki lubią szukać trufli. Nigdy nie jadłam trufli, chyba, że czekoladowe się liczą, bo takie mój ryj zaznał. Świnie lubią też taplać się w błotku, taplają się, bo to dla nich taki balsam. Najpierw się wydrapią, a potem hopsa, hopsa na całego i już całe ujebane telepią kłapiącymi uszkami. Siedzą w błocie po dziurki w ryju i im dobrze. Świnie w błocie, ludzie w balsamie. Uwielbiam balsamy, w przeciwieństwie do loch, najbardziej lubię te pachnące owocami. Ale wpadł mi w ręce nie owocowy balsam, a właściwie masło. Przywlekłam ze spotkania i się naczytałam, że taki jest och, ach i ja pitole i w ogóle przekurwafantastyczny i…

 

Plazanet Mio skincare Future Proof, ujędrniające masło do ciała ( dostępne TU )
No i myślę se- wypasik, wyższe sfery to tamto, miliony kosztuje, bo za 240 ml 175 złotych. Matko Bosko Krasnostasko, toż za te piniędze można by stado świń nakarmić i jeszcze z tuzin kurczaków! No, powiem tak- stać mnie jakbym chciała, ale nie chcę. W sumie każdego stać, bo chyba każdy jest w stanie odłożyć dwie stówki, ale za masło kurwa, za masło?! To już lepiej przepić, przejeść i wydalić, chociaż człowiek chwilę radości zazna. Ale okej, pal licho cenę, może faktycznie w środku jakieś czary nie dziwy, złoto, diamenty, sperma szatana?
Jakieś wyciągi z grzybów owoców, olejków i pierdyliard innych pierdół. Za 200 złotych, kurwa, za 200? To ja se pójdę na grzyby, wycisnę sok, z grzybów zrobię zupę, a z soku balsam. Olejek migdałowy kupi się za dychę i o hop siup gotowe. Ale dobra, no już dobra. Smarowałam uda- albo się uda, albo nie uda. Się nie udało. Bogu dzięki, że miałam to masło w małej 50 ml tubce. Jak ono jebie! Klękajcie narody! Wiecie takimi oparami znad bagien, wymieszanymi z jakimś owocem, który był ostro pryskany przez pół roku. Chemiczny zapach, a te bagienne opary to chyba od tych grzybów, albo nie wiem od czego. Dziwny zapach, duszący, brzydki. Ale powiem Wam, że uda mam piękne, szkoda tylko, że nie od tego masła. Zawsze miałam fajne nogi- umięśnione i sprężyste. Jeśli chodzi o wpływ na skórę- to żaden. U diaska- tyle samo osiągnęłabym pospolitym kremem Nivea, a Nivea chociaż pachnie. Nivea kosztuje piątaka… Podsumowując- nie kupiłabym go za 5 złotych, a za 175 złotych to ja pół afrykańskiej wioski wyżywię, albo jeszcze lepiej- kupię sobie buty. O, to jest myśl! Buty sobie kupię, bo w lutym tylko dwie pary kupiłam, a to już marzec!
Na osłodę pochwalę się Wam, że wspólnie z Weroniką, podjęłyśmy się organizacji naszego pierwszego spotkania blogerek na naszym zadupiu. Trzymajcie kciuki, to już w sobotę i jak nic nie spitolimy- to zrobimy powtórkę 😉

Arganowe uniesienia z The Body Shop

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy
Razu pewnego weszłam, na fejsa,
Widziałam posty- dwa duże cycki, męskiego pejsa.
Przewijam na dół stronę znajomą,
Patrzę i widzę- tak oto ono!
The Body Shop szuka testerki masła,
No to żem szybko zgłoszenie trzasła!
Masło do ciała, nie do jedzenia-
Budzi się we mnie duża nadzieja.
Potem wyniki- i się udało!
Poczułam nacierać me jędrne ciało.

Paczuszka przyszła wręcz ekspresowo,
A jej zawartość, daję Wam słowo-
Była pachnąca, ładnie ukryta,
Aż się poczułam jak celebryta!
Słoiczek ładny, złota nakrętka,
Naszła mnie zatem na masło chętka.
Wlazłam do wanny, umyłam siebie
By się za chwilę poczuć jak w niebie.
Otwieram masło, wącham je czule
I już za chwilę na mnie ląduje
Porcja mazidła dość okazała,
Całe me ciało ładnie okala.
Na lewą nóżkę, potem na prawą,
Można to nazwać świetną zabawą!
Brzuch już natarty,
To nie są żarty-
Masło wydajne, że ja pierdzielę,
Musicie spróbować go przyjaciele.
Z arganu to to jest przyrządzone,
A nic nie było nim pobrudzone.
Wchłania się szybko w moje odnóża,
A wokół piękna zapachów burza!
Nie wiem dlaczego- stokrotki czułam,
Daję Wam słowo i nie zamulam!
Niby to argan, masło z kakaa,
A ja tam kwiatki te wyczuwałam.
Ciało pachnie pięknie i długo,
To jest masełka tego zasługą!
Skóra jest miękka i nawilżona,
A moja morda wręcz zachwycona.
Smaruje więc się cała dokładnie,
Bo świetnie działa i pachnie ładnie.
Opakowanie też jest genialne-
Wszystko wyciągniesz, nic nie wypadnie.
Po wszystkim wieczko zakręcasz z łatwością,
Niech stoi w łazience- gul skoczy gościom
Kiedy zobaczą, że skarb masz taki-
Opadną cycki, wypadną baki.
A Ty się smaruj, zaznaj luksusu,
Masło to nie ma żadnych minusów!
Ręczę, że kiedy tylko spróbujesz,
To się od razu lepiej poczujesz.
Gdyby Chuck Norris tego używał,
To by się teraz inaczej nazywał,
Bo jego ciało byłoby lepsze,
Chodziłby nago, zapomniał o swetrze.
Byłby on pewnie dziś Sandrą Bullock,
A tak wygląda jak z brodą buldog.
Więc kto chce rozpieścić swe zmysły czule,
Niech masło z serii Wild Argan Oil se wypróbuje.
Kto chce wyglądać jak laska roku,
Prężyć swe ciało na plaży i stoku,
Mazidło musi to wypróbować,
Ono potrafi też odstresować.
Gęste, pachnące oraz złociste-
Ono po prostu jest zajebiste!
tutaj klikając możecie głosować,
Wtedy pojadę się polansować 🙂
Wioletta Pe maj nejm na fejsiku,
Jeśli klikniecie moją recenzję dam Wam po naleśniku 😉

Chwalipięta w łeb kopnięta :P

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Szybki bułgarski pościkk 🙂
Tak, znowu Wam się naprzykrzam tym, że coś dostałam 😀
Ale czemu mam się niby nie pochwalić, skoro to mój blog, moje miejsce, a do tego zaczyna się weekend, a przed weekendem najlepsze informacje to te miłe 😉
Ci, którzy śledzą mojego fejsopejdża- już wiedzą. Dla tych, którzy nie wiedzą- mam okazję potestować pewne produkty.

Najpierw w moje łapy wpadł podarek od Perfecty.
Peeling do ciała- matko bosko krasnostasko- pachnie tak, że zamiast się nim nacierać, mam ochotę go wszamać!
Kremik na starą mordę, cobym odmłodniała i znowu nie chcieli mi browarka sprzedać.
Jestem mega zadowolona z tej współpracy, a na recenzje musicie chwilkę poczekać- jestem w fazie testów.
Wspaniałości od The Body Shop.
Masło do ciała arganowe, cholera wie czemu- pachnie mi stokrotkami. Ale ja dziwna jestem 😀
Takie to kosmityki trafiły pod moją strzechę na końcu świata. Testuję dzielnie i póki co jestem zachwycona, wyję do księżyca, czochram się z radości o sosny w lesie i w ogóle szał 🙂
I nie powiem jak większość większości, że to nie jest fajne coś dostać. to jest zajebiste uczucie jak kurierzy zaczynają Ci mówić po imieniu, a w łazience ubywa miejsca. Tak! Powiem to głośno! Uwielbiam dostawać kosmetyki, a jeszcze bardziej je testować! Nie jest to mój cel, bo bloguję dla przyjemności, ale tak cieszy mnie to, że czasami coś dostanę 🙂 A jeszcze bardziej to się lubię tym wszystkim upierdzielić gdzie się da i pachnieć jak perska księżniczka 😀
Hura, hura jestem próżną maciorą i jest mi z tym dobrze 😉
Hehe
Miłego łikędu :*

Owocowa rozkosz, mój hit!

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Długi weekend, Polska pije, je kiełbasę z grilla i doznaje innych uciech. To ja też dzisiaj o uciechach.
Tutti Frutti masło i olejek do kąpieli o zapachu wiśni i porzeczki.
I to jest słuchajcie czad!
Zapach jest tak niesamowicie soczyście owocowo wspaniały, że można za niego zabić! Absolutnie moi faworyci ostatnich czasów. Uwielbiam owocowe cosie do kąpieli, a jeszcze bardziej owocowe mazidła. Uwielbiam wszelką świeżą owocówkę. Te dwa produkty to dla mnie raj na ziemi i nawet jakby w składzie miały samo zło to i tak bym je w kółko kupowała.
Zacznijmy od olejku do kąpieli. Nadaje się także pod prysznic. Ja leję dziada w wannę pod strumień wody oraz myję nim całe ciało.Woda w wannie robi się od niego różowa. Ma fajną gęstą konsystencję w kolorze czerwonym z połyskującymi złotem drobinkami. Drobinki stety (niestety) na skórze nie zostają. Łatwy w użyciu, chyba, że ktoś jest brudasem i się nie myje, to wtedy ma trudności z podstawowymi zabiegami higienicznymi. Wydajny, duży, bo półlitrowy. Kupiłam w Biedrze za 7,99, a w Esesmanie są po 12,99. W Biedrze już nie ma 🙁 Jakby były to kupiłabym kilka na raz. Najwyżej będę przepłacać u Niemca. Bo będę kupować, aż mi zbrzydnie, a nie sądzę, żeby to się szybko wydarzyło.
Pachnie orzeźwiająco, świeżo, lekko kwaskowato, żywymi owocami. Wiśnia miesza się z porzeczką, choć aromat wiśniowy jest bardziej wyczuwany. Zapach jest relaksujący.Kojarzy mi się z dobrym, treściwym kompotem Babci. Trzeba uważać, żeby się nie wyluzować i nie utopić 🙂 Nie wiem czy nawilża czy nie, bo zawsze po kąpieli balsamuję zwłoki. Na pewno nie wysusza. Na pewno kupiłabym go nawet jakby był dwa razy droższy. Nie wiem tylko dlaczego jest nazwany olejkiem, bo jest mało oleisty. Powiedziałabym raczej, że to żel z odrobiną olejku, ale to nie istotnie. Jest GENIALNY.
Masło. Masło jest równie niesamowite. Pachnie troszeczkę łagodniej. Mniej kwaskowato, bardziej słodko, z lekką domieszką gumy Turbo, ale wciąż świeżo. Nie jest to jakiś ulepek, mdląca słodycz, raczej bardziej dojrzała wiśnia. Uwielbiam! No zaraz posram się z radości, rozpływam się w komplementach do tych dwóch produktów. Ale ja tak strasznie lubię owoce na ciele, że aż suty stają!
W środku poręcznego słoiczka czai się masło pełne błogiego aromatu. Konsystencja taka jak trzeba- masłowata, dość gęsta, ale nie za mocno- taka w sam raz. Rozsmarowuje się świetnie, szybko wchłania pozostawiając nawilżoną skórę i piękny zapach. Skóra pachnie przez długi czas soczystym koktajlem. Ciężko znaleźć urwipołcia. Ja swojego wygmaerałam w Nutrii za jakieś dwanaście coś. Całe szczęście jest wydajny. Szkoda, że nie da się tego masełka zjeść, bo jak bonie dydy zeżarłabym jak świnia kartofle!
Chytrusie niebieski! Uwielbiam i polecam olejek i masło- nacierajcie się tą soczystością do bólu!
Zapach wyrywa z ciżemek!

Kokosowy anus :D

By | Bjuti Pudi | 8 komentarzy
Dzisiaj upierdzielimy się masełkiem z okazji pączkowego czwartku. Masło to masło- chlebek można sobie posmarować lub bułeczkę. Tym masełkiem dziewczynki też mogą posmarować bułeczkę- co kto lubi.
Masło kupiłam na jakiejś śmiesznej promocji w Esesmanie. Zapłaciłam około 7 złotych. Mieszka w fajnym granatowym, zakręcanym pudełku, wygodnym zresztą.

Synergen Body Butter Coconut- o tym jest mowa 🙂 Na pierwszy rzut oka ma się ochotę na urlop pod palmą. Na drugi rzut oka…

…zawartość bardziej przypomina śnieżną pierzynkę. Zwartą jak poślady Trynkiewicza przez 25 lat w więzieniu. Konsystencja nie przypomina tego, co bym chciała, żeby przypominała 😉 Masełko jest świetne, gęste, a zapach odurza po otwarciu. Pachnie słodko, prawdziwy kokos. Zapach trzyma się jak żuk gnojarz swojej kulki. Przenosi się na ciuchy, utrzymuje się na ciele do kolejnej kąpieli. ( Pod warunkiem, że ktoś myje się regularnie, bo jeśli raz na tydzień to nie dam sobie ręki uciąć).
Na początku zapach nawet mi się podobał, ale mimo wszystko dla mnie jest za słodki. To jednak kwestia gustu- ja wolę zapachy bardziej świeże. Jeśli ktoś lubi kokosowy aromat – polecam.
Polecam z pełną odpowiedzialnością jako świetnie nawilżający specyfik. Skóra jest nawilżona, przyjemna w dotyku, a masło nie roluje się, nie brudzi, nie tłuści, szybko się wchłania, nie pozostawia filmu ani serialu 😉
Białe coś ( no przecież setny raz nie użyję słowa “masło”) jest bardzo wydajne. Już mnie wkurwia ten kokos, a dalej nie chce się skończyć. A ja nie lubię niczego wyrzucać. Dzieci w Afryce głodują, a ja masło wypierdolę, no nie bardzo…
Pewnie każdy zastanawia się o co chodzi z tym anusem… Delikatnie wtrąciłam już o więziennych pośladach i takie tam, czas na wyjaśnienie, bo może ktoś zaczął już się masturbować. Chodźmy więc do sedna- do anusa.
Hellianthus Annuus Hybrid Oil tak mnie zaniepokoił do czerwoności. Ale ja nie być głupia, ja mieć Google! Okazało się, że to tylko głupi olej ze słonecznika. Możecie spać spokojnie 😀
Poza tym skład wygląda całkiem fajnie.
Gwoli podsumowania- smalec czy tam masło polecam, szczególnie osobom, które lubią kokonutowy zapach.