Tag

szampon

Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Dużo u mnie o włosach. Dużo przeszły, ale ich historia będzie innym razem. Przez to, że od dobrych trzech lat o nie dbam jak o jajko, dziś będzie o jajkach. Jajcowałam. Będzie o kudłach, bo przez ten czas sporo się nauczyłam i na Waszą prośbę zdradzę Wam moje włosowe  ABC. Nie będzie powielania tego co jest na każdym blogu, forum i wszelakich grupach. Będzie konkret, który ogarnie każdy. Bez czarów-marów. Bez pierdolenia. Proste wskazówki i moje spostrzeżenia.
Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.
Oczywiście zaznaczam na wstępie, że specjalistą nie jestem i nie będę się tu silić na mądrości przejebane z Wizażu jak to niektóre blogerki czynią. Nie, nie. Napiszę Wam to co zauważyłam i poznałam na własnych włosach. Zaczynałam od wysokoporowatych (czyli chujowych), cieniowanych, farbowanych i chujwijakich jeszcze, zabiedzonych, mysich ogonków. Doszłam do zdrowych, naturalnych kłaków. Grube to one nigdy nie będą, takie geny. W każdym razie są zdrowe i lepi nie bedzie. A i pamiętajcie, że piszę to z mojej perspektywy, u Was może być inaczej. Proszę mi potem kurwami nie rzucać, że jestem głupia, czy coś, bo u Was to, czy sramto się sprawdziło. Może i tak, ja tam nie wiem, ja piszę o sobie. No to jazda.

Porowatość włosów

Wszędzie spotkacie się z określeniami- włosy wysokoporowate, średnioporowate i niskoporowate. W skrócie, to te wysoko oznaczają, że są chujowe, te średnio, że średnio chujowe, a te nisko- niechujowe. Przez te trzy lata wiedza o tym całym rozróżnianiu porowatości na nic mi się nie przydała. Jedynie wiem, że olej kokosowy do wysokoporów nie jest dobry, bo je puszy, ale i tak sprawdziłam to na sobie i dopiero się przekonałam. W innych przypadkach co innego czytałam, a moje włosy swoje. Żadne porady nie pokrywały się z tym co u mnie się sprawdzało, czy nie. Znaczy się tak- kokos plus chujowe włosy, równa się włosy dramat. I tyle z tego wałkowania po blogach porowatości. Wsadźcie, to se w dupę Drodzy Państwo.

Olejowanie

Olejowanie, cudowanie. Dało mi to tyle, że niewiele. Zaczynałam od oleju przed każdym myciem i tak przez dwa lata, każdej nocy. Od roku olejuję raz w tygodniu i efekt ten sam. W sumie, to chyba robię to z przyzwyczajenia, bo nie wiem czy to ma jakiś istotny wpływ. Efekty są i owszem- zaraz po umyciu. Po 3 latach regularnego mazania stwierdzam, że włosy i tak nie wypiją tego nie wiadomo ile i będą bardziej błyszczeć, będą bardziej lejące, ale na chwilę. To samo da odżywka czy maska. Do niej też można dodać olej. Na co mnie to było? Nie wiem. Jakieś 12 lat temu miałam przez chwilę własny kolor. Wtedy nie olejowałam i wiecie co? Włosy wyglądały tak samo jak po tych moich trzech latach katorgi. Zużywam właśnie ostatni olej i wyjebuje to całe olejowanie w kosmos. Nie posłucham już nigdy żadnej wszechwiedzącej blogerki. Spadajcie.

Humektanty, emolienty, proteiny

Dla normalnego człowieka, to wszystko czary. Ja już się wyedukowałam, a i tak te nazwy nikomu nie muszą być potrzebne. Mi też się nie przydają. Te całe humektanty, to nic innego jak nawilżacze, emolienty- ochraniają i wygładzają kłaki i zabezpieczają żeby te całe humektanty nie odparowały, a proteiny nasze kłaki budują. Jak to widzi normalny człowiek? Ano kładziesz na łeb 3 rodzaje odżywek na zmianę, żeby była równowaga. Albo kupujesz jedną taką gdzie są wszystkie hume, emo i prote. Jakiś czas bawiłam się w to całe odróżnianie, a najlepiej sprawdził się sposób na odpierdol. Raz położę to, raz tamto i o kurwa działa! Czytam sobie te składy i ogarniam, ale jak ktoś nie ogarnia, to niech kupi sobie coś z keratyną (proteiny) z  aloesem, albo miodem (humektanty) i z olejkami (emolienty) i używa zamiennie i będzie dobrze. Jak robi się siano, to nałożyć zamiast protein, coś co nawilży, jak się robią kluski- dać proteiny i tak w koło Macieju. TYLE.

Nożyczki i zabezpieczanie końcówek

Wszystkie fachowe określenia normalnemu człowiekowi do niczego nie są potrzebne. Wydumane rodzaje olejowania i nakładania czarodziejskich masek w niesamowitych konfiguracjach z głową w dół i lewą nogą skierowaną na południe, gówno dadzą. Najlepszy sposób na zniszczone włosy? Nożyczki. Po nożyczkach zabezpieczanie końcówek. Na końcówki najlepszy jest ten mały, czerwony Marion za 7 zeta. Ma trochę silikonów, jakiś tam olejek, ale najważniejsze, że działa. Włosy mi się nie rozdwajają. Serio, nie musicie płacić po sto złotych żeby zabezpieczyć włosy. Chodzi o to, żeby w składzie nie było alkohol denat, ale był silikon i olejek – jeden chuj jaki. Sprawdzałam skład takiego cuda do końcówek za gruby hajs (popularny na blogach?) i porównałam z moim serum termicznym z Marion. Różnił się ceną. TYLKO!

Szampon

Olejowanie rzucam w pizdu, tak jak już wspomniałam. Włosy myję co drugi dzień i zawsze po myciu coś kładę. SLESów się nie boję, ale na przykład czarne mydło od Agafii ma w sobie i SLES i mnóstwo ziół, a taka mieszanka po tygodniu, czy dwóch wysusza mi kudły. Dlatego na co dzień myję łeb delikatnym szamponem (aktualnie Equilibra), a raz na tydzień oczyszczam dokładnie czymś z SLESem (teraz Agafia). Cudów nie ma, musicie sprawdzić na sobie czy lepiej będzie Wam służył szampon mocny, czy delikatny. Ja unikam silikonów w szamponach.

SLES, SLS, silikony, zioła

Temat SLESów, SLSów i silikonów poruszałam już we wpisie Jakie kosmetyki wybrać – eko, chemiczne, tanie czy drogie?. W skrócie- nie demonizujmy. Silikony jako ochrona są okej, byle nie przedobrzyć. W szamponie ich nie chcę, bo szampon ma myć, a nie zabezpieczać, od tego są maski i odżywki i tam silikony w niewielkiej ilości są spoko. Duże ilości silikonów są ok w zabezpieczaczach końcówek, bo idą tylko minimalnie na końce, więc włosów nie przeciążą. SLS (Sodium Lauryl Sulfate) już chyba nigdzie nikt nie dodaje, a SLES (Sodium Laureth Sulfate) nikogo nie zabił i to nie prawda, że Małgośka spod Wałbrzycha dostała od niego raka łokcia. I jeszcze wkurwia mnie jak mądre blogerki mylą SLS z SLES. Wypadałoby wiedzieć co jest czym jak już się o tym pisze. Zwykły nie-bloger nie musi tego wiedzieć, bo i po co? Jeśli macie włosy delikatne jak ja, to lepszy będzie szampon bez Laureth, ale szczerze mówiąc, te inne zamienniki też mogą być za mocne. Kupcie sobie to, co Wam pasuje i już. Jeszcze wrócę do ziół. Te do palenia na włosy nie szkodzą, ale te nakładane to różnie. Tak chwalą te zielska, ochy, achy, a natura też może zrobić krzywdę. I nie rzucajcie się na coś tylko dlatego, że jest naturalne, bo nadmiar ziół włosy wysusza. Dlaczego nikt o tym nie mówi i nie pisze? Zmowa jakaś? A nieee, bo przecież teraz naturalne i eko, i sreko, i takie tam kosmetyki są modne? Nie zapominajmy, że cykuta, to też sama natura?

Odżywki i maski

Po każdym myciu zawsze coś kładę. Czasami jest to maska, czasami odżywka, co tam złapię. Używam na zmianę różnych wspomagaczy o różnych składach. Warto mieć jakiegoś Kallosa, u mnie najlepiej sprawdza się bananowy- nawilży, dociąży, szału nie robi, ale litr maski za dziesięć zeta zawsze spoko, a i włosy ujarzmione dostatecznie. Moja ulubiona maska, to niezmiennie Arabica od Wax Piolmax, super sprawdza się też Equilibra ze zdjęcia (odżywka). Proteiny czerpię z maski od Organic Shop, ale tu też można się zadowolić jakimś zwykłym Kallosem. Tak w kilku słowach, to myję włosy, kładę coś na nie, w tym czasie myję zęby, ryj i spłukuję łeb. W weekend mam więcej czasu, więc noszę maskę dłużej, ile się uda- 20 minut, czasem 30. Ale pamiętajcie, że włos co ma wchłonąć, to wchłonie w 20-30 minut i tyle. Nie bez powodu na opakowaniach mamy napis “zmyć po 20 minutach”, gdyby po trzech godzinach miało być lepiej, to by napisali- “zapierdalaj z tym 3 godziny na łbie”. Nie jest napisane? Nie zapierdalać. Proste. Dwie godziny na łbie nic więcej nie da. Kładzenie maski na włosy na noc, to nawet zło. Włosy są rozmiękczone i przez to bardziej narażone na uszkodzenia.

Suszenie i stylizacja

Zaczęłam od dupy strony, bo na początku napisałam o zabezpieczaniu końców. A to w sumie na koniec powinno być, ale to chuj. W każdym razie jak już włosy umyję, to je zawijam w ręcznik i tak łażę. Po krótkiej chwili puszczam je luźno i jak już są prawie suche, to je dosuszam letnim nawiewem, bo po suszarce najlepiej wyglądają. Chyba, że mi się nie chce, to schną same i tylko smaruję końce Marionem. Jak dosuszam, to smaruję końce, przy skórze psiukam Marionem termicznym unoszącym u nasady (siwa butelka na zdjęciu, reszta w tym starym wpisie) i suszę. Na koniec jeszcze dokładam na końce czerwony Marion, resztę wcieram po całych kudłach. Do czesania niezmiennie od lat używam szczotki z dzika, a nie jakieś dziadowskie, plastikowe TT, które jak się okazało- włosy w niektórych przypadkach niszczy (a nie mówiłam, że to gówno!).

Porost włosów

O tym już się rozpisałam w tekście 6 najlepszych kosmetyków przyspieszających wzrost włosów, ranking. I pamiętajcie, że te wszystkie produkty nie tylko dały kopa moim włosom, ale też je wzmocniły i pobudziły do rośnięcia nowe.

ABC

Rozpisałam się. I pewnie mogłabym tak pisać dłużej. Teraz będzie skrót dla najbardziej opornych?Przede wszystkim nie idźcie w ciemno za tym co jakaś tam blogerka napisze. Nawet ja?Na jednego działa Kallos, na drugiego psie gówno. Jedyny sposób żeby się przekonać co nam służy, to testowanie na własnym łbie i tyle. Nie ma tu filozofii. Jak dbać o włosy? Tak:
  1. nożyczki
  2. zabezpieczanie końcówek
  3. dobrze dobrany szampon
  4. odżywka/maska po każdym myciu (różnorodny skład)
  5. regularność we wszystkim
  6. TYLE
Taki skrót. A nie jakieś gównofilozofie i badanie punktu rosy i miękkości gówna pingwina z Antarktydy. Jedynie na co uważam, to żeby alkohol denat nie siedział w produktach do włosów. Nadmiar ziół też nie wskazany. Jeśli denat, to tylko we wcierce. SLES nikogo nie zabił, silikony się przydają. A i tak wszystko to dupa, bo najlepiej na zniszczenia pomagają nożyczki i taka jest prawda. A jak całe życie ma się delikatne włosy, to żeby chuj na chuju stanął, to mi afro nie wyrośnie nawet jakbym okłady ze szczerego złota robiła. I jeszcze nie zapominajmy, że to włosy są dla nas, a nie my dla włosów i co innego o nie dbać, a co innego popaść w paranoję. Najgorsze określenie świata? Włosomaniaczka, bo manie się leczy?

Trzy razy włosy

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy

Karniak za to, że wczoraj nie pisałam. Dzisiaj hattrick, czyli trzy włosowe produkty, na które warto zwrócić uwagę. Teoretycznie to dwa, ale ja wszystko co mogę, to pcham na głowę. O dziwo, jeszcze łysa nie chodzę, bo czasami warto znaleźć dla kosmetyków inne zastosowanie. Dzięki blogowaniu nauczyłam się co nieco o składach i wiem, co mogę wsadzić w inną dziurę. Oczywiście nadal nie jestem chemikiem wersja pro, ale mały chemik jak w kij dmuchał 😀 Pamiętacie Chemika z filmu  Job (KLIK)?


Nacomi, olejek do ciała wyszczuplający, mango. 150 ml.

Olejek, tak jak pozostałe dwa kosmetyki, przywiozłam ze spotkania blogerek. Cóż.. nie mam ochoty się wyszczuplać, bo moje ciało jest takie, jak trza, a ja nie znoszę olejków na skórze. Kocham za to olejki na głowie. Co prawda, ze dwa razy wtarłam w skórę, ale co to jest dwa razy? Mogę jedynie powiedzieć, że ładnie się wchłania i nawilża. No i zapach przedni. We włosy wcieram od miesiąca. Wydajny, bo nawet połowy nie zużyłam, więc styczeń też z nim spędzę. Pachnie mangowato, z nalotem jakichś jabłek, ładnie i delikatnie. Opakowanie praktyczne, odbyt na klik. Tylko butelka trochę za twarda, nie da się jej przycisnąć, więc olejek wytelepuję.

Skład świetny, dlatego od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że olejek wyląduje na moim futrze. Sprawdza się doskonale! Włosy są nawilżone i super sypkie. Wydaje mi się, że mają więcej połysku, chociaż tutaj pewności nie mam, że to jego zasługa. W każdym razie, moje kudły nabrały życia. Łatwo się zmywa, nie lepi się, wystarczy mała ilość, żeby wysmarować cały łeb. Kosztuje około 25 złotych i uważam, że z takim składem, to niewiele. Z pewnością wypróbuję też wersję kakaową, chodzi za mną też malina. Oczywiście, wypróbuję na włosach, tradycyjnie 🙂

Maroko Sklep, Argaliss, Szampon arganowy do włosów suchych. 250 ml.

Na sam widok tego szamponu oczy mi błysnęły. Szampon właściwie nie pachnie, ale i nie śmierdzi (bo argan jebie zdrowo). W nosie całkiem neutralnie, jak się wwącham, to jakąś roślinność da się wyczuć, ale to tak tyle o ile. Gęsty dziad, że czasem ciężko wydusić. Kolor złoto-zielony, jak kadłub takiej tej dużej, mięsnej muchy. No sorry, tak mi się kojarzy 😀 Przez miesiąc zużyłam dokładnie połowę. Drogi nie jest, bo 24 złote za naturę, to niezły wynik.

Sodium chloride trochę mi nie leży. To całe sodium blebleble, to chlorek sodu. No sól kurwa. Jestem po keratynie i staram się unikać soli, ale oj tam 😉 Myję szamponem i póki co jest ok. Ale i tak mnie wkurza, że tu siedzi. Pocieszam się, że jest na piątym miejscu, a reszta jest ok. Szampon sam w sobie dobry. Rzeczywiście nawilża, włosy są miękkie. Jednak obstawiam, że bardziej sprawdziłby się na włosach grubszych niż moje. Moja cienizna, po kilku dniach wydaje się być lekko przeciążona, dlatego raz na tydzień lecę z Barwą, która wszystko oczyszcza jak trza. Polecam do włosów suchych, ale nie za cienkich.

Farmona, Radical, Suchy szampon do włosów tłustych, pozbawionych objętości. 60 ml.

Mały, ale wariat. Jeden z lepszych sucharów jaki miałam, kiedyś Wam zrobię zestawienie reszty. Świetny w podróż. Kupię na pewno przed wakacjami. Kosztuję około 7 złotych, więc niewiele. Przydałaby mi się i większa opcja, muszę się rozejrzeć. Nic się nie zacina. Użyłam z pięć razy i jeszcze sporo go zostało. Z tym, że ja nie walę sucharów za dużo, ot przy skórze, kiedy trzeba szybko odświeżyć włosy. Mimo zapewnień producentów, używam sporadycznie, ale wynalazek uwielbiam, bo czasem ratuje sytuację.

Najbardziej smuci mnie alkohol denat na piątym miejscu… Ale ok, umówmy się- psiuknięcie raz na tydzień nie zasuszy mi włosów w mumie. Poza tym małym ale, same plusy. Pierwszy suchy szampon, po którym nie zostaje ani gram białego nalotu na włosach. Zapach ładny, nie duszący, kwiatowy (chyba). Włosy po użyciu nie są tępe, a miłe w dotyku, ładnie uniesione, ale nie oblepione. Jestem bardzo zadowolona. Ale czy na Farmonie można się zawieść? No chyba nieeee 😀 Zdecydowanie polecam.

I jak Wam się moja wyliczanka podoba? Miał ktoś coś po coś? Gdzieś ktoś coś używał, albo coś na coś po coś by chciał?

Nasienie we włosach ;)

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy
Od dwóch dni jestem zajęta parciami. Wspólnie z koleżankami “rodzimy” dziecko koleżanki. Chciałabym poprosić całą Polskę- przyjcie z nami! Chociaż i tak liczę, że Malutka urodzi się chwilkę po północy- miałabym prezent imieninowy 😉 Nooo jutro możecie mnie odwiedzić z flaszką, bo nie wiem czy w moim wieku jeszcze mogę obchodzić urodziny, a imieniny owszem. Jeśli już jesteśmy w temacie flaszek i butelek, to pamiętacie o takiej mini współpracy, którą nawiązałam grubo ponad miesiąc temu? Dostałam taką słitaśną paczuszkę do przetestowania.
Szampon zwiększający objętość Jagody Goi 250 ml KLIK oraz Odżywczy olejek do włosów Golden Rose Oil 10 ml KLIK.
Można powiedzieć, że olejek to taka spora próbka, bo normalna buteleczka tego specyfiku ma 100 ml. Jeśli chodzi o szampon, to producent posiada takie gabaryty w sprzedaży, choć podlinkowałam większą opcję, bo akurat tego smaku na stronce nie mogłam się doszukać. Ale oki, lecimy z koksem.
Szampon. Dziadyga robi karierę w blogosferze. Mnie też przyciągnął z głupiego powodu- nasionka. Ale o co się rozchodzi? Otóż w butelce siedzi nasienie grozy, kto wie, może sam szatan z tego wyrośnie 😉 Diabelskie nasienie, to prawdopodobnie moja przyszła roślinka, o ile ją wyhoduję nie zapominając o podlewaniu. Siedzi ona w butli po to, żeby udowodnić, że szampon jest mega hiper eko i nawet nasionka mają się w nim dobrze. Od prawie dwóch miesięcy używam myjaka i mam jeszcze połowę, więc wydajność zacna, a do nasionka dojdę pewnie w nowym roku. Cała gama produktów O’right to kosmetyki naturalne. Nawet butelka jest zrobiona z zaczarowanego tworzywa, które rozkłada się w przeciągu roku. Flaszka może być więc naturalnym nawozem dla przyszłego drzewka. Ale ja doczytam, że roślinka szybciej wykiełkuje bez flachy, więc tutaj testów nie będę przeprowadzać. No sorry 😉
Ale pieprzę tak o tych roślinkach, nasionkach, chyba skrzywienie zawodowe 😉 Tymczasem do wuja wafla to szampon jest najważniejszy. Dzielnie używam i stwierdzam, że szampon jest fajowy. Idealnie wpasowuje się w rodzaj moich włosów. Rzeczywiście lekko unosi włosy u nasady. Po kilku tygodniach zauważyłam też, że włosy mniej mi się przetłuszczają. I tutaj biję ukłony jak pijak przed ostatnią szklaneczką taniego wina. Szampon dosyć wydajny, używam takiej normalnej ilości do mycia i ładnie się pieni. Może nie robi wielkiej czapy z piany, ale nie jest źle. W końcu w składzie dość delikatne substancje, więc nie będzie jakichś monstrualnych pianowych rewelacji. Włosy są odświeżone i ładnie pachną. A właśnie! Zapach! Delikatny aromat jagód goi, lekko roślinna nuta zapachowa w tle- ładnie, bez żadnych wkurzających smrodków, subtelny i trwały zapaszek. Kupowałabym! Tylko jest jeden minus…cena. 250 ml to jakieś 80 złotych. I dla mnie tu jest amen. Nie jestem w stanie wydać tyle złotówek na szampon. W sumie to nawet mogłabym sobie na niego pozwolić, ale sumienie by mnie zeżarło. Jednak wolę odłożyć na większe szaleństwa parę złotych, niż kupić kosmetyki. Ale jeśli ktoś z Was nie ma tak drżącej ręki do wydawania, lub jest maniakiem eko kosmetyków- polecam wypróbować.
A teraz olejek. Tak jak wspomniałam- to taka większa próbka, 100 ml kosztuje 126 złotych. I już znowu za portfel bym się złapała. No sęp jestem, no na ciuchy i kosmetyki nie lubię wydawać. Paradoks no nie? Bloguję między innymi o kosmetykach, a sępię na nich. No tak już mam, kasę wolę przetupać na wakacjach czy jakichś atrakcjach, które pozostaną w głowie 😉 Ale! Olejek jest ok.
Mój okaz siedział w kartoniku. A potem w buteleczce siedział. A ta butelka ze szkła została stworzona i uwieńczona dozownikiem. Ponieważ opakowanie nie jest jakieś ogromne, stosuję olejek na końcówki. Po myciu wsmarowuję kilka kropelek w końce włosów, a to co zostanie na rękach, rozprowadzam na włosach. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, a w sumie nos, to zapach. Bardzo intensywny, różany zapach, ale taki troszkę nieoczywisty, róża szampańska nie jest aż tak dusząca, choć niezwykle mocna. Czasem traktuję olejkiem suche włosy żeby się nie puszyły i to im pomaga. Może nie są do końca ujarzmione, ale wyglądają zdecydowanie lepiej. Maź szybko się wchłania i nie obciąża włosów, nie tłuści. Dobrze zabezpiecza końcówki, nie potrafię natomiast jednoznacznie stwierdzić czy nabłyszcza, bo stosuję go bardzo oszczędnie, a poza tym z moich włosów ciężko wydobyć blask.
Tutaj skład, mamy tu między innymi lekki silikon rozpuszczalny wodzie i ekstrakty roślinne, troszkę innych substancji. Olejek jest ok, nie zawiódł mnie, ale szczerze mówiąc nie powalił też na kolana. Szampon polubiłam bardziej.
O’right  znajdziecie też na fejsie. Kiedy dostałam kosmetyki do testów, w Poznaniu była nawet impreza, gdzie produkty z mojego posta miały swoją premierę KLIK. Niestety, dla mnie to drugi koniec Polski i nie mogłam tam być.
Podsumowując- kosmetyki są dobre. Dla mnie ceny są oporowe, jednak na cenę składa się to, że kosmetyki są organiczne, najwyższej jakości, nawet opakowania są eko- za to płacimy więcej. Jeśli więc jesteście w stanie uzupełnić swoje kosmetyczki o te produkty- polecam.
Ps. A ja nie mogę się doczekać mojego drzewka 😀

Hair Jazz- czyli czy moje włosy dostały kopa ;)

By | Bjuti Pudi | 185 komentarzy
Ostatnio zaroiło się na fb od reklam pewnego specyfiku na porost włosów. Koleżanka w środku nocy napisała mi wiadomość, że coś cudownego, niesamowitego i w ogóle wow pieseł. Weszłam na stronę na facebooku Harmonyplus.pl, potem na stronkę https://www.harmonyplus.pl/ i szczerze mówiąc nie chciało mi się wierzyć, że włosy mogą rosnąć jak szalone dzięki szamponowi i odżywce. Podeszłam do tych nowości bardzooo sceptycznie. Wyszło jednak tak, że miałam okazję przetestować zestaw, więc postanowiłam zaryzykować.
Bardzo szybko do moich drzwi zapukał kurier i otworzyłam paczuchę, na którą czekałam i byłam bardzo ciekawa czy zestaw rzeczywiście zadziała. W międzyczasie przekopałam internety, ale informacji było niewiele. Na Wizażu jedne dziewczyny były zachwycone, drugie przeciwnie. No cóż najlepiej przetestować na sobie 😉
Dziś mija miesiąc moich testów, mogę zrobić podsumowanie i szczerze odpowiedzieć na pytanie- działa, czy nie? Włosy traktowałam zestawem co dwa dni, tylko na skórę głowy. Przez ten miesiąc nie używałam innych wspomagaczy na porost. Nie będę rozpisywać się na tematy składów itp, kliknijcie w stronkę producenta- tam znajdziecie szczegółowe informacje.

 

 

Zarówno szampon jak i odżywka siedzą sobie w poręcznych, plastikowych flaszkach po 250 mililitrów każda. Taki zestaw to koszt 109 złotych w promocji lub 120 w cenie regularnej. Kilka groszy to jest, jeśli jednak ma działać, to czemu nie. Obie butelki mają naklejoną instrukcję użycia w języku polskim. Instrukcja o dziwo w ogóle się nie starła i nie zepsuła, mimo wilgotnych warunków jakie musiała znieść.

 

Szampon Hair Jazz. Bardzo, ale to bardzooo wydajny- przez miesiąc zużyłam zaledwie 1/4 buteleczki. Świetnie się pieni. Pachnie tak sobie- taki mentolowo- chemiczny zapach, ale nie drażni, da się znieść, a na włosach po wysuszeniu zapaszek nie zostaje ufff 😀 Myślę, że taka butelka spokojnie wystarczy na dobre 3-4 miesiące regularnego mycia. Szampon jest zielonkawy, konsystencja typowo szamponowa 😉 Na długość włosów kładłam oleje, więc najpierw zmywałam olej z długości jakąś Alterrą, a następnie wmasowywałam Hair Jazz w skórę głowy. Zostawiałam szampon na jakieś 5 minut, po czym spłukiwałam i nakładałam odżywkę Hair Jazz.
Odżywka Hair Jazz. Jak na odżywkę także wydajna. Przez miesiąc zużyłam trochę więcej niź połowę, więc jeszcze na pół miesiąca mam zapas 😉 Pachnie też średnio, podobnie jak szampon, tylko mniej intensywnie. Po wysuszeniu czupryny- nie czuć 🙂 Odżywka biała, konsystencja mleczkowata 😉 Wmasowywałam bardzo dokładnie na całą skórę głowy, centymetr po centymetrze i trzymałam ją od 5 do 10 minut. Na długość włosów nakładałam inną odżywkę- bananową Kallos, albo coś co akurat wpadło mi w chwytajki. Pamiętajcie, że zarówno szampon, jak i odżywka są do skóry głowy, co producent wyraźnie podkreśla. Wiem, że niektóre dziewczyny miały problem z rozczesaniem włosów, ja nie miałam, bo zestaw nakładałam tam gdzie trzeba, czyli nie na całe włosy tylko na skórę.

 

O taką instrukcję dostałam wraz z zestawem i stosowałam się do niej bardzo dokładnie.
No wiem cholera, że przynudzam, a każdy czeka na moment kiedy powiem- zestaw jest zajebisty, albo zestaw jest do dupy. Na początku nie nastawiałam się na fajerwerki. Przyznam szczerze, że stukałam się w głowę i nie wierzyłam, że włosy ruszą z kopyta jak jurna klacz. Bajki, baśnie i legendy- włosom nic to nie da…taaa.
Pierwsze co zaobserwowałam to kłaki przestały wypadać. Prawie całkowicie! Nooo klękajcie narody! Wcześniej po myciu wyciągałam kulę włosów, a po około dwóch tygodniach ze trzy kłaki na krzyż. Więc jeśli wypadają Ci kłaczory- to jest zestaw dla Ciebie. Włosy przy skórze, czyli tam gdzie preparaty ładowałam stały się miłe w dotyku, miękkie, żywsze. Czy grubsze- nie wiem, myślę, że miesiąc to zbyt krótki czas by to jednoznacznie stwierdzić, Z minusów- zapach specyfików…fujjjj…ale tragedii nie ma, da się przeżyć i po wysuszeniu zapaszek znika.
No weź powiedz co z tym rośnięciem, do cholery jasnej Anielki, motyla noga!
Mówię. O kurrrr jak one rosną! Bez jaj! Specjalnie przez cały miesiąc nie mierzyłam, nie sprawdzałam, żeby była niespodziewajka- pozytywna lub negatywna. Dziś przykładam centymetr do pasemka testowego, a tu szok!

 

 

4 centymetry jak w mordę strzelił!  Mierzyłam kilka razy, bo oczywiście wierzyć mi się nie chciało. Co prawda, gdzieś po 3 tygodniach czułam, że coś mi niżej końcówki po plecach śmigają, ale myślałam, że sobie wmawiam. Dzisiaj latałam z centymetrem jak popieprzona pieprzem kura i sprawdzałam z każdej strony. No urosły.

 

Trochę mam tu łeb inaczej odchylony, ale i tak widać, że kłaczory skoczyły niczym kurs dolara, albo kozica górska po ostatni ocet na szczycie turni 😀

 

Nooo na tej fotce widać gołym okiem, że nie walę ściemy. Urosły pierdzielone! Miesiąc ich nie fotografowałam, a tu proszę ja Was zarosłam jak Włoszka pod pachami! Tylko, że ja pachy jadę na zero, a na głowie lubię mieć włos po pas. Znaczy po pas to dopiero w planach hehe 😉
Na początku byłam bardzo na nie, po miesiącu jestem pod wrażeniem! Nie pozostaje mi nic innego jak kontynuować kurację 😉 Wykończę to co mam i zamawiam nową paczkę, nie ma bata!
Co jeszcze mogę dodać…hmmm wiem, że niektóre kobity zastanawiają się nad skutkami ubocznymi, ale jakie mogą być? No, po odstawieniu włosy po prostu wrócą do swojego tempa rośnięcia i tyle. Żadne dziwa.
Cieszę się, że miałam okazję przetestować na własnej skórze Hairr Jazz, teraz wiem, że na mnie działa, choć na początku wątpiłam. Już nie wątpię- kupię więcej 😀

Orgazm za 5 złotych!

By | Bjuti Pudi | 33 komentarze

Niedzielne dobry wieczier 🙂
Miałam robić co innego, ale chyba jakaś niedzielna przyjemność należy się mi i moim kudłom. A i Wy może dowiecie się czegoś ciekawego, albo chociaż się pośmiejecie.
Dzień Kłaczanki, gotowi, do biegu….start!
Po nocy z olejem na głowie, przyszła niedziela.

Łeeee, powiecie, ale bida z nyndzo. Dwa gówniane byle co. Ale, hola hola! Poczekajcie na efekty!
Zacznijmy od niby zwykłego szamponu.
Ma sles w składzie. Tak, ma. Ale popatrzcie na to co jest dalej- urea. Nie mylić z uryną. Muszę powiedzieć, że moja skóra lubi mocznik (nie mylić z moczem:) ). Lubię mocznik szczególnie w kremach do stóp, ale i w szamponie. Jeśli chodzi o sam szampon, świetnie nawilża włosy. Oczywiście świetnie jak na szampon, bo nie wyobrażam sobie nie nałożyć jakiejś odżywki czy maski po myciu włosów. Szampon dostępny w każdym Esesmanie za zawrotną sumę około 5 złotych. Ja swój kupiłam za namową koleżanki, która stwierdziła, że nigdy nie miała tak sypkich, lekkich włosów jak po tym maleństwie. I przyznaję jej rację! Do tego w promocji moją flaszkę zdobyłam za jakieś trzy złote. To już moja druga butelka.Szamponu używam  raz w tygodniu, ale mimo sles można częściej, jest naprawdę delikatny i świetnie koi skórę głowy. Nie ma silikonów, parabenów, żadnych sztucznych barwników- cudo za śmieszne pieniądze. Zauważyłam też, że włosy są dłużej świeże po jego zastosowaniu.
To właśnie nim umyłam dziś włosy.
A potem…
…nałożyłam Koktajl Witaminowy do włosów od Marion.
Kupiłam w (Z)Jawie za niewiele ponad dwa złote (!). Chciałam wziąć cokolwiek, byle by miało czepek w zestawie, bo mój już się sfatygował jak stare kalisony. Przerzucam tak te saszetki co to czepek mają, czytam obietnice producenta i jakoś tak ręka zatrzymała mi się na tym maleństwie. Jako znany sęp, przekalkulowałam, że kupując tę saszetkę jeszcze mi kasy na tanie wino  inne przyjemności zostanie. Kupiłam, kto bogatemu zabroni?!
Różne witaminki siedzą w środku i mają dbać o nasze kłaczki. Zgodnie z tym co producent mówi, po umyciu włosów, nałożyłam kurację na włosy i przykryłam czepkiem starej baby z mięsnego. Na mięsny czepiec zapodałam czapkę, która lata świetności ma już za sobą jak bohaterowie pierwszej części Big Brothera. Tak se sprzątałam w łazience w tym kosmicznym nakryciu głowy, coby nikogo nie wystraszyć.
Tak w ogóle to kuracja ma niby wystarczyć na dwa- trzy użycia. W moim przypadku wystarcza na dwa, ale na drugi raz, mimo wszystko wypakuję wszystko na łeb za jednym zamachem, bo jakiś taki niedosyt miałam, jak student po zupce chińskiej.
Skład, proszę ja Was, tutaj na górze wklejam, cobyście mogli wniknąć głębiej. Według mnie nie ma lipy, ale jeśli jest sosna, proszę dać znać, bo w składzie nie widzę Pinus sylvestris.
Umyłam umywalkę, wannę, kawałek płytek, parapet…myślę, że minęło ze 20 minut jak nie więcej. Zabrałam się za zmywanie wynalazku.
Myję, myję, myję.
I myję.
Umyłam.
Włosy przy spłukiwaniu były przyjemnie śliskie w dotyku. Oho! Se myślę, dobry znak, coś się dzieje! Ksiądz Natanek wiedziałby, że to szatańskie sprawki, ale ja przypuszczam, że to nie wina belzebuba, tylko saszetkowej zawartości. Pozostańmy przy mojej wersji.
Włosy zawinęłam w ręcznik i coś tam robiłam, potem włosy rozwinęłam. Potem nie śmierdziałam, bo się umyłam. Potem wtarłam w końcówki olejek od Alterry, taką ociupinkę, jak kot napłakał (koty płaczą?). Wtarłam troszeczkę serum z Marion, takiego wiecie termicznego. I odpaliłam moją wichurę, wysuszyłam kłaki i tadammmm!
Trochę pokatuję Was fotkami, żebyście dokładnie zobaczyli jak wspaniale podziałał na moje włosy ten tani jak barszcz Sosnowskiego zestaw.
Włosy lśnią takim zajebistym blaskiem jak moja niesamowita osobowość hehe 😀
Są wygładzone i odpowiednio dociążone, niczym dociążony jest Passat przemytnika, podczas powrotu z Ukrainy do Ziemi Ojczystej.
Pacz! Pacz, jak mi się figlarnie końcówki wiatrem smagane w pałąk wygięły na powitanie jesiennych promieni słońca! 😀
A tu już domowe fotki, cobyście zobaczyli jak się końce sprawują i jak ładnie kuracja mi włosy wygładziła.
Przycięłam końcówki, jakieś trzy tygodnie temu, widać, że lepiej się miewają. Jakieś takie weselsze są.
Dobra już Was nie katuję milionami identycznych fotek 🙂
W skrócie- wydałam 5 złotych, a włosy wyglądają jak milion dolarów! I mam czepek, hehe 😀
Moszna? Moszna! Prącie Cię bardzo! Tak wiele, za niewiele i dużo radości. Po prostu orgazm!
Na koniec przypominam o moim Czerwonym Piątku, czyli hiper rozdaniu, zajrzyjcie TUTAJ KLIK, a jeśli ciekawią Was jakie wypasione nagrody na Was czekają zerknijcie TU KLIK. Konkursiwo trwa do piątku do północy, ewentualnie do 24:30 ;). Wyniki podam pewnie w przyszły weekend.
Tyle moje kapucynki, spadam, baj baj maderfakers i urocze księżniczki 🙂

Ogoliłam głowę na łyso!

By | Bjuti Pudi | 33 komentarze
Rozpędziłam się ostatnio z tym moim bajkopisarstwem ho ho 😉
W przyszłym tygodniu mogę mieć mniej czasu, więc jedziemy i dziś z tym koromysłem.
Zrobiłam dzień kłaczanki. Nawet dwa dni. A właściwie to noc i dzień 😉
Zapraszam do tanga!

Tyle tego na łbie miałam. Wariactwo. Raz w tygodniu to chyba jednak nie jestem jakoś strasznie pokręcona.
Zaczęłam od naoliwienia czupryny na noc. Jako że w sierpniu olejuję się z Babydream, to właśnie on wylądował na moim czerepie. Niby już koniec sierpnia, ale menda wydajna jak diabłów sto. Jest fajny- tyle Wam powiem, resztę opiszę przy okazji sprawozdania z całego miesiąca.
Rano…phhh jak wstałam koło dziesiątej, dowaliłam jeszcze maski mlecznej, coby się przeżarło wszystko i uczyniło moje włosy niebiańsko pięknymi. Połaziłam z tym tak do południa.
Kiedy już dolazłam do łazienki umyć to całe świńskie świństwo, złapałam jeszcze cukier z kuchni.
Wymieszałam trzciniaka z czarną rzepą i zrobiłam sobie hardkor na łbie czyli peeling cukrowy. Zaraz mi tu mendy będą krzyczeć, że nie po to smaruje się łeb smalcem, słoniną i olejem, żeby to potem zmyć i zedrzeć mocnymi szamponami i cukrem. To Wam powiem, że co miało się wchłonąć to i tak się wchłonęło i basta. Resztę można unicestwić ciężką bronią.
Drugie mycie to Isana Urea, swoją drogą, bardzo przypadła mi do gustu. Tylko ta nazwa- Urea…Tak, wiem, że to mocznik. Ale mocznik kojarzy mi się z moczem, a urea z uryną. Jak to wszystko połączę to mi wychodzi, że stosuję urynoterapię haha. No dobra ureaterapię, ale ta uryna wywołuje uśmiech na mojej gębie. jestem okropna, a moje skojarzenia zakrawają na szaleństwo.
Osuszyłam szczecinę ręcznikiem i delikatnie wmasowałam maskę Seboradin, którą wygrałam u Kosmetyki Pani Domu. Delikatnie…taaa ja i delikatnie haha dobre sobie 😀 Dobra, wypaprałam skórę głowy udając, że to masaż (chyba tybetański Sang- Czu i to w wersji najmocniejszej). Pobudziłam cebulki, szczypior też namaszczyłam z pełnym oddaniem. Założyłam czepek, założyłam czapkę i poszłam. Po godzinie wróciłam.
Spłukałam włosy. Zawinęłam w ręcznik i poszłam obierać kartofle. Ciekawe co by kartofel zrobił z włosami. Muszę poczytać na ten temat. Potem puściłam włosy wolno i sobie schły i schły, a ja latałam po chałupie jakbym miała robaki w dupie.
Na koniec zabezpieczyłam końcówki olejkiem Babydream, na całość dałam jedną pompkę serum termicznego od Marion i dosuszyłam.
Moje włosy wyglądają tak…
Specjalnie polazłam na taras, żeby zrobić te fotki, więc jak mi ktoś będzie skomlał, że powinnam je obciąć, bo to siano, to…To Cię znajdę i obetnę Ci włosy maszynką przy samym kręgosłupie. A potem znajdę Twoją matkę i zrobię to samo, potem siostrę, kuzynkę i wszystkich na literę K! Trochę wiatr mi hulał pomiędzy wszami, a włosami, ale cóż.
Włosy aż lśnią, więc nikt mi nie wmówi, że jest inaczej.
Końcówki też są całkiem spoko, chociaż i tak mam w planach skrócić je o centymetr lub dwa w najbliższym czasie. Jak widać Color& Soin trzyma się całkiem fajnie, a farbowałam ponad miesiąc temu. Nowe pudełeczko tej farby już czeka na półce na swoją kolej.
Włosy po tej dawce dobroci mają się całkiem dobrze. Lśnią, są odbite od nasady. Są nawilżone i ogólnie zadowolone z życia i słońca. Szkoda, że niektórzy jutro muszą iść do szkoły…Haha mnie to nie dotyczy- mam wakacje kiedy mi pasuje i jak długo mam ochotę, szkoda tylko, że czas na urlop będę miała pewnie zimą.
Podobno dzisiaj dzień blogera. To spoko. Żeby było śmieszniej, to wcale nie złożę życzeń i sama też nie oczekuję 😉
Buziaczki- gówniaczki :*
PS. Chyba nikt nie uwierzył w tytuł? 😀

Dzień Kłaczanki czyli miszmasz na głowie

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy
Siema Kłaczanki!
Dzisiaj tradycyjnie włosiana niedziela. Namotałam dzisiaj specyfików, że ho ho!
Bukowi niech będą dzięki, że część z tego co użyłam opisałam wcześniej to se podlinkuję przy tym leniwym dniu 😉
Zaczęłam od tego, że poszłam ja sobie, proszę ja Was, do łazienki. Niesamowite, nie?
Do pojemnika wrzuciłam kolejno cukier trzcinowy, w celu wypilingowania skóry na głowie ( nienawidzę słowa skalp, bo kojarzy mi się z indiańskimi rytuałami ściągania skalpu właśnie).O piligu cukrowym pisałam TU . Żeby nie było, że jestem starym śmierdzielem i do tego nudnym to dodałam coś nowego, a mianowicie glinkę rhassoul. O samej glince wspominałam TUTAJ. Jednak tym razem postanowiłam zapodać ją na sierść.

Zgodnie z tym co twierdzi producent, glinka ta świetnie się nadaje do eksperymentów z włosami i muszę się z tym zgodzić.
W ogóle glinka jest bardzo uniwersalna i niesamowicie wydajna. Wydajna na tyle, że mały woreczek gratisowy używam regularnie i jeszcze na jakieś dwa razy mi wystarczy, a potem kupię pełnowymiarowe opakowanie, bo jest to świetny produkt. Najczęściej stosuję glinkę w formie maseczki, przy czym przy nakładaniu masuję buzię więc mam 2 w 1 piling i maskę. Na włosy użyłam po raz pierwszy i nie ostatni.
Czyli tak- cukier trzcinowy, plus glinka rhassoul, plus odrobina szamponu oczyszczającego- barwowego. Natarłam głowinę jak trzeba, spłukałam i ponownie umyłam tym razem samym szamponem. Myślę, że glinka zrobiła swoje, bo już przy spłukiwaniu miałam wrażenie, że włosów jest dużo więcej. Oczywiście przy samym pilingu cukrowym też miałam podobne spostrzeżenia, ale tym razem efekt był jeszcze lepszy.
Z racji, że niedziela była naprawdę leniwa, na zewnątrz nareszcie błysnęło słońce, a w okolicy ewakuowano zaledwie kilkanaście rodzin z powodu zagrożenia podtopieniami, postanowiłam zrelaksować się jeszcze bardziej. Nałożyłam na włosy laminowanie od Marion, bo zalegała mi jedna saszetka. O tym specyfiku pisałam ŁO TUTAJ.
Z całym tym kramem na głowie wlazłam do wanny. Natarłam gębę błotem, które mi zostało i tak se leżałam w wannie patrząc na gumową kaczkę. No dobra, nie mam gumowej kaczki.
W każdym razie później spłukałam Marionkę,obsuszyłam sierść, popsiukałam ochroną, końcówki natarłam Vatiką, wysuszyłam i włala madafaka 😀
Włosy jak ta lala. Jakbym była młodsza i była wyższa, a ryj bym miała bardziej wyjściowy, a nie jak z pornusa to tytuł Miss Polonii mój. Końcóweczki owaliłam w zeszłym tygodniu, także jest szał, mijani ludzie pozdrawiają mnie radośnie, dzieci częstują cukierkami, a staruszki pytają o pogodę. Kłaki lekkie, puszyste, lecz ujarzmione. Odbite od nasady, na długości gładkie i świeże.
Wszystko jest takie wspaniałe, moje włosy zadowolone, a ja byłam na spacerze. Nazbierałam jagód i grzybów. Żartowałam. Ale coś tam sobie kupiłam, więc z okazji niedzieli Wam pokażę.
Oczywiście turbo tabsy z Biedry. To już trzecie opakowanie. Działają, teraz już jestem na sto procent pewna. Pisałam o nich TU. Wkurza mnie tylko, że nie tylko włosy rosną jak szalone. Paznokcie też. Ale nie będę narzekać, działają- to najważniejsze. A cydr to tak już chwilę za mną chodził i zaraz skończę pisać i będę sprawdzać czy dobry i czy włosy po nim na piętach urosną. A Janusz RudyKot wlazł i się wozi celebryta jeden, kampanię przed wyborami sobie robi.
Dobra idę.
Darz bór!

Obudź swoje włosy i każ im żyć!

By | Bjuti Pudi | 46 komentarzy
Jak co tydzień o tej porze, część społeczeństwa ma kaca. Ja nie mam. Piszę.
Na początek zagadka o czym będzie gadka.
Moje ulubione słowo to prawdopodobnie “gówno”. Przykro mi (wcale nie) jeśli moje słownictwo godzi w czyjeś poglądy i w ogóle. Nie liczcie na to, że się zmienię 😀
Gdzieś tam od pewnego czasu w głowie przewijała mi się myśl o peelingu skóry głowy. Ludzie peelingują cukrem, solą, kawą. Kawy nie pijam często, natomiast zapach lubię. Kojarzy mi się z Mamą, która z kawą się nie rozstaje 😉 Sentymentalnie się kurwa zrobiło…
Nie liczyłam na cud po natarciu łba kawą i cud się nie stał, ale same zajebiste efekty widzę po zabiegu!
Umyłam włosie szamponem oczyszczającym z Barwy. Takim jak tu niżej…
…jest to zwykły tani szampon, który ma za zadanie wyszorować śmieci z włosów. Mocny ździerak. Nie ma co go tutaj recenzować, ot oczyszczacz po którym włosy skrzypią jak styropian po szybie, znaczy oczyszcza wyśmienicie. Niby piwny, ale piwem nie wali. Wali jakimś bliżej nieokreślonym zielskiem. Skład wkleiłam, więc kto chce niech sobie czyta. Nie będę przepisywać, żeby na siłę wydłużyć post i pokazać jak to ja się znam na składach, bo się nie znam, ot z grubsza ogarniam to co mi jest do życia potrzebne.
Do drugiego mycia użyłam również piwoszka ale z dodatkiem fusów z zaparzonej w niewielkiej ilości wody kawy. Jakby ktoś nie wiedział kawa wygląda tak…
…jak szambo. Szambem popłukałam włosy, a to licho z dna zmieszałam z szamponem i delikatnie, a czasami wcale nie delikatnie poczęłam nacierać łeb. Tak wisiałam nad wanną i masowałam, ugniatałam, aż mi nogi ścierpły. Wannę ujebałam, nogi mnie już bolały no to spłukałam. Internety oczywiście twierdziły, że kawę ciężko wypłukać. Ponownie przekonałam się, że internety kłamią. Ładnie całe chujstwo się wypłukało jak przyfasoliłam ostro wodą z prysznica.
Włosy osuszyłam ręcznikiem i zapodałam maseczkę taką oto…
… ruskie pola od wujka Vładimira. (Ej, Vładimiry czy tam Vładimirce to chyba były takie czerwone traktorki, nie? ). Moja maseczka to czosnkowe mazidło z zielarskiego za około 14 zł. Kiedyś ją opiszę, jak mi z głowy nie wyleci. Skład macie, jakby ktoś się chciał czepiać 😉 W każdym razie maseczka jest ok, włosy są po niej sypkie i nawet miłe w dotyku, ale nie ma jakiegoś szału i łał łał pieseł.
Wróćmy do tematu. Połaziłam z tą maseczką ze 20 minut. Poszłam spłukać i mi kurwa prąd zgasł. Nie wiem czy to wina maseczki czy wiatru, mniejsza o to. Zawinęłam kłaki w ręcznik i czekałam na prąd, bo mi suszarka bez prądu nie działa. Cytując wieszczy z kafeterii- ” Ej, Wy też tak macie?”. Po godzinie w końcu suszarka dostała energii. Natarłam się jantarem, na końcówki Vatika, na całość troszkę Mariona do ochrony termicznej i jadę.
I powiem Wam, że nie lada zachwyt ogarnął me serce i duszę. Włosy stały się nie lada sprężyste niczym nogi łani. Były miękkie niczym mech zbrukany miłosnymi igraszkami kochanków. Były lekkie niczym bąk po fasolce po bretońsku, na szczęście bąka woni nie wyczułam.
Wyżej wymieniona maseczka i owszem włosy czyni sypkimi, ale nie kurwa, aż tak. Więc kawa dała coś o czym marzyłam. Sypkie, miękkie i zajebiście miłe w dotyku włosy,lekko odbite od nasady. Super mięsiste, takie, że chciałoby się ich dotykać jak własnego miliona dolarów. A wiecie co mnie jara? Kawa lekko ochłodziła kolor moich włosów. Owszem lśnią nadal brązikiem, jakąś tam rudością, ale teraz chłodną, stonowaną. Rewelacja.
Wiem, że fotka bez bluzki wywoła kontrowersje, ale mam na plecach dobry miernik i widać ile włosy urosły, bo bluzka się przesunie, a obrazek nie zmyje się za chuja. A telewizorem wcale się nie chwalę i tak nie jest mój tylko mojego faceta. Więc jak już wyjaśniłam hejterom co i jak to spójrzcie na włosy. Błyszczą i to błyszczą chłodnym brązem, a nie wiewiórą. Są takie zajebiste, że zaraz się posram z radości.Niegdyś moje włosy były bez życia, ale to może innym razem…
Ponoć kawa ma stymulować wzrost włosów, bo takie ma działanie- jest stymulatorem. Na pewno po jednym razie kłaki mi nie podskoczą o 10 centymetrów, ale zabieg mam zamiar powtarzać raz lub dwa razy w miesiącu, bo naprawdę warto. Włosy są oczyszczone, odżywione i w ogóle pieseł.