Dojechać można na około 2000 m.n.p.m. Na miejscu mamy parkingi, knajpy, tandetę i co tylko sobie szanowny turysta życzy. Jeśli chcemy wjechać jeszcze wyżej do wyboru są dwie możliwości. Terenówka za 63 euro od osoby, która wywiezie nas na około 3000 m.n.p.m lub kolejka dojeżadzająca na 2500 m.n.p.m za około 30 euro. No heloł! Zdzierają jak górale. Dutki, srtki. Chyba ich pojebało. Darowaliśmy sobie wjazd wyżej. Wyżej jest to samo, tylko więcej popiołu. Ci którzy wjechali byli średnio zadowoleni. Stosunek ceny do wrażeń nie adekwatny. Pod sam główny krater i tak nikt nikogo nie wpuści, bo tam diabeł konia wali, ogniem strzela i nie chcą turystów narażać. Zostaliśmy więc na poziomie tych dwóch tysi i już. Nie wolno zapominać, że Etna to nie jeden krater, choć to z któregoś głównego wydalały się kłęby dymu. Etna ma 4 główne, aktywne kratery i około 270 kraterów bocznych, takich niby nieaktywnych ale chuj wie. Poleźliśmy na Krater Sylwestra, bo była ładny, blisko i w miarę nisko. Łażenie po popiele do łatwych nie należy, można zaliczyć zjazd na dupie, ale chociaż buty się nie brudzą, a tego się bałam wkładając bielutkie jak śnieg zapierdalacze. Śniegu nie było, ale upału tez nie. Nie zapominajmy, że jesteśmy na mniej więcej wysokości Kasprowego, a nawet i trochę wyżej. Ciepła bluza to must have, ale piździć nie piżdzi, za wiatrem nawet grzeje w plecy.
Widoki z Sylwestra pierwsza klasa. Widać kawał Sycylii o ile trafi się na pogodę. Chmurki ocierają się o ryj i jest prawie romantycznie gdyby nie miliardy turystów za plecami. Musiałam iść na skraj krateru, żeby mi się japońce w kadr nie wcinały. Szanujcie. Mogłam spaść.
A wulkan? No wulkan jak wulkan. Kupa popiołu i kamieni, nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, chociaż uważam, że będąc na Sycylii trzeba tam być. Wrażenie zrobiły na mnie widoki. Niesamowite, zapierające dech w piersiach krajobrazy widziane spod chałupy diabła, Hefajstosa i tych wszystkich co tam sobie w ogniu siedzą. Dla widoków warto tam się udać.
Oczywiście w okolicznych budach można się zaopatrzyć w lokalną tandetę. Ja łapaczy kurzu nie kupuję. Świetne rzeźby ze skał wulkanicznych robił sobie pewien dziadzio ale ni chuj nie szło się dogadać z nim po angielsku, więc nie wiem co i po ile, ale było to ładne?Na Etnie warto kupić Ogień Etny, czyli ten 70% trunek od samego szatana. Polecam też zaopatrzyć się w świetne miody i herbatki z ziół zebranych na wulkanie. Mistrzostwo!
Chwila odpoczynku “na kozaka”, niech turysty wiedzo, że gwiazda wsi zajechała. A po odpoczynku brykamy do Taorminy.
Pojazd warto zostawić na parkingu podziemnym, a do miasta wjechać…windą! I tak oto po jeździe windą do nieba naszym oczom ukazują się turyści, turyści i kurwa jeszcze raz turyści. Co zrobić… Można strzelać, ale chyba się nie powinno. Tłum poniesie Was pięknymi uliczkami.
Piazza IX Aprile, czyli Plac 9 Kwietnia, to miejsce w którym warto się zatrzymać i chłonąć klimat. Rozkoszować się muzyką ulicznych grajków albo kupić se kurwa małą wodę za 7 euro jak ja. Najlepsza woda jaką w życiu piłam, taka cena no to raczej musi być doskonała! A skoro w tej restauracji drinkowała Liz Taylor i reszta Holiłudu to dlaczego nie ja? No co? Ja się tam nie napiję? Ja?! Potrzymaj mi piwo!
Turystów tu nie unikniemy. Niestety. Starałam się ignorować tłumy i paczeć sercem. Paczałam i paczałam i zakochałam się w tym mieście! Muzyka na żywo gdzieś w tle i to tutaj poczułam prawdziwą Sycylię. Ja wiem, że komercha, ja wiem, że tłumy, ale kiedy to olejemy- jest cudnie. A ja się tym ludziom wcale nie dziwię, że tak tu ciągną. Tu jest pięknie!
Sycylia słynie z pięknej ceramiki. O ile zbieraczy kurzu nie znoszę, to taką donicę chętnie bym przygarnęła. No ale jak ją cichaczem do samolotu wnieść? No nie da się, się nie da się.
Najpiękniejsze uliczki Taorminy to te boczne. Możemy tam kupić świetne przyprawy i rozgrzane sycylijskim słońcem owoce. Wszędzie towarzyszy nam przepiękna ceramika, obrazy i ogródki restauracyjne. Udało mi się nawet wcisnąć w podobno jedną z najwęższych ulic świat- Vicolo Stretto, a turyści zaczęli robić mi foty. Oni już wiedzą, że za chwilę fotka ze mną będzie dużo warta. Ciekawe w czyich albumach wylądowałam? Może u jakiegoś francuskiego napaleńca, a może u jakiejś rodziny z Japonii? A może jutro odbiorę telefon od Indyjskiej telewizji? Chuj wi, ale strasznie się cieszyli, że mogą mnie obfocić. Na zdrowie.
Ponieważ największe tłumy lazły do Teatro Greco (Teatru Greckiego) darowaliśmy sobie wyprawę tam i zdecydowaliśmy się udać do ogrodu Giardini della Villa Comunale. Świetna odmiana po przedzieraniu się przez turystów na Corso Umberto I (główna ulica Taorminy). Ogród Publiczny został zaprojektowany przez arystokratkę- Lady Florence Trevelyan w 1899 roku. Pannica puściła się z księciem Walii i musiała zdezerterować z Anglii w podskokach. Osiadła w Taorminie i posadziła se ogródek, który lata po jej śmierci przeszedł w ręce miasta. I tak powstał czokapik.
Nie chcę Was zanudzać fotkami kwiatków i pszczółek, ale ogród jest przepiękny. Przyjemnie usiąść w cieniu i podziwiać widoki. Tak btw- pierwsza fota z posta, to widok z ogrodów na Etnę i morze. Imponujące miejsca z dala od tłumów, choć przecież niemal w centrum Taorminy. Zdecydowanie warto zrobić sobie spacer po ścieżkach w tym rajskim miejscu.
A jak już nabijesz przyzwoite 15 kilometrów, to z ogrodu wychodzisz tak jak ja. Znaczy się dogorywasz.
Podsumowując. Etna– fajna, ale nad głównym kraterem się nie pochylisz. Warto pojechać dla widoków. Taormina natomiast skradła moje serce i sobie tam kiedyś chcę wrócić i kupić drugą wodę za 7 euro. W takim miejscu nawet woda w tej cenie nie wkurwia.
Filmik z Sycylii dla przypomnienia, bo same zdjęcia to za mało.