Tag

na głowie

Nawilż się jak Jenna Jameson!

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Dziś coś z cyklu- “butelka już dawno przerobiona na polarowy koc”, czyli olej, który zużyłam chwilę temu, ale jakoś tak wyszło, że z recenzją nie mogłam się wstrzelić.
Coż to kurwa jest?! Jakieś arabowskie szlaczki i literki z rozgniecionych robaków. Co ona znowu kupiła? Następny wynalazek! No, tak jakby mało to egzotyczne wbrew pozorom.
Przed Państwem olej musztardowy, 250 mililitrów w plastikowej flaszce z dużym odbytem. Nie ma sensu rozwodzić się nad opakowaniem, średnio zwracam uwagę na wygląd. Właściwie to nie zwracam wcale. Raz zwracałam po wódce z bigosem, ale to nie ta bajka. Olej musztardowy jak sama nazwa wskazuje jest olejem musztardowym. Zakupiłam sporą flaszkę na Alledrogo za coś powyżej dychy. Wydajny i duży gałgan wystarczył mi na jakieś półtora miesiąca regularnego używania, albo i więcej. Więcej, więcej, więcej! Wszystkie łapki w górę! Uuuooo umcyk umcyk! Jazzdaaaa 😀
Pisali baby w internetach, że smród niczym świeża gnojowica, niczym rozjechany kot po tygodniu na słońcu, niczym niedomyta cyganka. A w sumie to pisały, że jebie musztardą. Jakoś mnie to nie zraziło, bo ja musztardę lubię. Grill te sprawy, kiełbasa, musztarda, browarek. Parczewska jest dobra i ta francuska co ma duże ziarnka gorczycy. Słowo klucz- gorczyca! Kto wie jak pachnie gorczyca? Ma piękny, cierpko ostry aromat, charakterystyczny, ale piękny i świeży. Pamiętam jak przed wojną, będąc młodą dziewuszką, z dziadkiem “mieliłam” gorczycowe strączki coby wydobyć ziarnka i one tak cudnie pachniały. I tak właśnie pachnie ten olej. Jeśli nadal nie wiecie jak, to ja nic nie poradzę- idźcie do zielarskiego powąchać czy coś 😉
Używałam tylko na włosy. Tuż po nałożeniu odczuwałam lekkie uczucie ciepła. Żadne szczypanie, ani inne sranie w banie. Ot, cieplej w łeb przez chwilkę. Zaobserwowałam zwiększoną ilość młodocianych włosów. Znowu sterczą mi wokół łba i wyglądam jak debil. olej bardzo dobrze nawilża. Nawilża jak dżdżownica liścia śluzem po letnim dżdżu. Nawilża jak Jenna Jameson swoje narzędzie pracy przed kolejnym ujęciem. No, nawilża przekozacko. Więc jeśli macie przesuszone włosy polecam. Więcej plusów nie zaobserwowałam, ale i minusów jako takich brak. Najlepszy olejek nawilżający. Tyle w temacie.
Jestem ciekawa ile osób wpisuje teraz Jenna Jameson w wyszukiwarkę 😀 Wstyd nie znać, wstyd!

Pozbywamy się czarnej farby!

By | Bjuti Pudi | 41 komentarzy
W końcu postanowiłam zrobić włosową niedzielę, a właściwie włosowy tydzień 😉 Wiecie, że zbrzydł mi czarny włos na mej zacnej głowie i od pewnego czasu miałam ochotę pozbyć się czarnucha z głowy. W końcu się zmobilizowałam.
Zacznijmy od tego, że od połowy września przestałam malować włosy. Odrost już mnie tak wkurzył, że nie mogłam z nim wytrzymać, chociaż moje odrastające włosy miały piękny kolor. Mimo to piękny odrost z pozostałą czernizną wyglądał tak sobie.

 

Jak widzicie na powyższym zdjęciu- moje włoski mają ładny ciemnobrązowy kolor, ale gdybym miała czekać aż moje włosy same odrosną minęłaby chyba wieczność. Po wybadaniu sprawy postawiłam na dekoloryzator. Ostatnio było głośno o cudownym Uberze ( nie wiem jak dziada poprawnie odmienić). Po analizie doszłam do wniosku, że mamy też inne dekoloryzatory o podobnym składzie, a w niższych cenach ( ach ten marketing).
Wybrałam Chantal Color peel od ProSalon za około 30 złotych.
W środku dwie flaszki do zmieszania. Te dwie flaszki wystarczyły mi na dwa użycia- jedno po drugim. Tak, można tak- produkt nie narusza naturalnych kłaczorów i działa tylko na farbę. Wcześniej włosy dokładnie umyłam szamponem ździerakiem z sodą, potem już samym ździerakiem. Wysuszyłam. Poszła jedna porcja. Wymyłam ją dokładnie ździeraczkiem ze 3 razy. Wysuszyłam. Poszła następna dawka i znowu to samo.
Możecie sobie powiększyć ulotkę, jeśli interesują Was szczegóły. Po tym zabiegu moje włosy nie były wcale zniszczone, nie odczuły dekoloryzatora ani troszkę. Odczuły nieznacznie tarmoszenie milion razy szamponem z sles bez żadnych odżywek, ale stan do opanowania w trzy dni, więc bez płaczu 😉
Pierwsza fotka robiona w nocy o północy, tuż po zmyciu ustrojstwa, robiona telefonem z lampą, więc jakość nie powala, ale efekt widoczny. Druga fotka zrobiona na drugi dzień w słoneczku- w rzeczywistości włosy były ciut ciemniejsze. Trzecie zdjęcie zrobione już w salonie u koleżanki, też tego samego, drugiego dnia. Ciemniejszy pasek to miejsce gdzie testowałam hennę 😉 Dół to wszelakie farby drogeryjno- salonowe, a wybitnie ruda góra to Color&Soin.
Zdecydowałam się na brązową farbę i trochę refleksów, bo dół mimo wszystko pozostawał sporo ciemniejszy. Tutaj widzicie jak oporne są moje włosy. Na naturalnych już białe- reszta jakaś sraczkowata bleeee!
Tadam! Przy okazji poprawiłam cieniowanie przodu i podcięłam końcówki. Jaśniejszy przód chodził za mną od dawna. Na ombre bym się nie zdecydowała, ale sombre (chyba tak to się nazywa) bardzo mnie kusiło. Przód bardzo mi się podoba, a co z tyłem?
Szczerze mówiąc to jest średnio. Farba z moich włosów wymywa się teraz zaskakująco szybko i zaczynają mi wychodzić jakieś dziwne łatki. Teraz zastanawiam się jaki następny krok popełnić. Idąc za radą koleżanki farbować się na coraz jaśniejsze odcienie brązu? A może jeszcze inny pomysł? Jeśli macie doświadczenie, albo dobre rady- czekam na Wasz głos.
Podsumowując- dekoloryzator w dechę, polecam. Moje włosy oporne, ale cóż się dziwić skoro od dobrych 7 lat były malowane całą gamą wynalazków na czarno. Efekt po farbowaniu- początkowo dobry, ale farba szybko spływa pozostawiając dziwne dalmatyńczyki. Cel- ładny odcień brązu. Pytanie- co robimy dalej?

Czarne mydło na czarnych włosach ;)

By | Bjuti Pudi | 31 komentarzy

Ostatnia niedziela kłaczanki okazała się niewypałem KLIK, dlatego tym razem chciałam przechytrzyć los i niedzielę zrobiłam w sobotę. Taka ze mnie spryciula 😀

Dziś użyłam czegoś naturalnego. Sobota pod znakiem prostoty totalnej. Wyobraź sobie tę naturę. Łany złocistych zbóż i wiatr weń tańczący. Wiatr lekko pieści każdy kłos, spływając po nim lekko, igra z każdym ziarnem skrytym wewnątrz. Zapach rozgrzanej słońcem ziemi penetrując Twoje nozdrza szepcze Ci do ucha pieśni znane tylko sobie. Złocista pszczoła zwinnie przerywa opowieść wiatru i zapachu i przysiada na miodnym kłosie. A tam pierdolę! Pokażę Wam lepiej czego użyłam 😀

Czarne mydło z 6 ziołami. Savon noir- jak ktoś woli.

Kupiłam za 15,90 w zMaroka przy okazji mojego ostatniego wypadu. Próbowałam już na twarz, na cielsko, dziś wypróbowałam na włosy.

Jak ktoś zna franse to może mi przetłumaczyć, bo ja nie kumata 😉 Wiem tyle, że mydełko jest naturalne, w składzie ma oliwki i ziółka. Oczyszcza, odświeża, tonizuje. Wszystko ukryte w poręcznym słoiku 200 gram.

W środku gęsta maź, taki towot, smar, który pachnie lekko jak nowa gazeta na papierze kredowym hehe 😀

No, ale dobra. Dziś wzięłam w garść kawałek tego czegoś, roztarłam ile mogłam i dwukrotnie umyłam włosy i w sumie tyle. Niby nic, a cieszy. Przy spłukiwaniu włosy były trochę tępe. Ale powolutku dałam radę. I tak uważam, że mogłam płukać dłużej, bo gdzieniegdzie wydaje mi się, że nie wypłukałam dokładnie, ale popij wodą, bidy ni ma. Włoski trochę podeschły i dawaj dosuszać. Rozczesywały się z lekkim oporem, ale lipy nie było, powolutku poszło. Suszę, suszę, suszę…tego śmego. Nic nie dodawałam, tylko ciut olejku na końce. Wysuszyłam. No i….

Aaaaaa! Zajebiście!Włosy takie żywe, że nie wiem. Takie dociążone, ale w dotyku mięsiste, takiego efektu nie miałam po niczym! Zrobiło mi się ich ze dwa razy więcej, optycznie ofkors 😉 Są super odbite od nasady, mimo iż nie układałam ich na szczotce, ani na niczym innym. Pięknie błyszczą.

Nie wiem jak Wam, ale mi się cholernie ten efekt podoba. Wydaje mi się, że włosy są nawilżone, albo mi się nie wydaje, a tak jest. Generalnie to jestem zachwycona i będę od czasu do czasu traktować je tym błotkiem.

Marian, nie daruję Ci tej nocy!

By | Bjuti Pudi | 25 komentarzy

Se zrobiłam włosową niedzielę.
I dupa.
Kupiłam ostatnio pewną saszetkę, bo chciałam sobie poeksperymentować to teraz mam.

Marion, zabieg laminowania diamentowy połysk włosów.
Wlazłam do sklepu i myślę, że tego nie miałam to se wezmę. Za dwa zeta nie będę sępić. Kupiłam. Dzisiaj sobie to to nałożyłam. Wersja niebieska laminowania od Mariana bardzo przypadła mi do gustu, pisałam o tym TUTAJ. Ta wersja ma niby blask perły, różowa, więc myślę jak różowa to będzie git malina. Ja nawet landrynki najpierw te różowe i czerwone wybieram, bo najlepsze.
Wszystko prawie takie same jak w wersji niebieskiej, skład lekko inny. Zapach normalny, ładny, kremowy jak konsystencja. Oddarłam jedną saszetkę i zapodałam na sierść po umyciu. Wlazłam w wannę, wylazłam, zmyłam- takie tam. Już przy myciu coś mi nie grało, jakieś włosy tępe. Ale nic to wysuszę- zobaczę. Przy suszeniu też jakieś te włosy dziwne były. Myślę se- dupa, odczekam trochę po suszeniu i wybadam. Jak zaczęłam badać, to wyszło, że albo wersja różowa jest dupna, albo przeproteinowałam włosy. O!
O ile bliżej czachy kłaki jeszcze w miarę to im bardziej w dół tym większy gnój. Stóg siana. Teraz już się końcówki troszkę przylizały, ale pół dnia chodziłam jak czarownica jakaś. Jakby pieruny siarczyste, gromiste w rabarbar strzeliły. Jakby jaskółki gniazdo wić próbowały. Jakby mi się wiatrak w kłaki wkręcił… Każdy kłak w inną stronę, masakracja- jak to w Fifie mówi Pan Szpakowski. To żem se niedzielę zapodała ajajaj…Została mi jeszcze jedna część saszetki i nie wiem czy ryzykować jeszcze kiedyś, czy dać listonoszowi w ramach napiwku- łysy jest to mu nie zaszkodzi. Wkurwiłam się. A ja tak lubię różowy buuu!
Na bank więcej tego nie kupię, bo ani blasku, ani gładkości. Niebieską wersję- polecam, różową odradzam.
Pierdolę- wolę miód z cytryną 😀 Ale różowe landrynki nadal będę wybierać w pierwszej kolejności 🙂
Edit. To wina saszetki, po naolejowaniu, umyciu i nałożeniu odżywki- włosy jak nowe!

Se se se Sesa i podsumowanie rocznej kłaczności :)

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze

A teraz udajemy, że jest początek, a nie połowa stycznia hehe 😀

Przypomniało mi się o olejowaniu grudniowym, nooo powiedzmy, że grudniowym, bo olejek służył dłużej. Ale o tym za chwilę.

Ostatni czas spędziłam z olejkiem Sesa.

Tym razem nie wcierałam olejku w skórę głowy, bo używałam Hair Jazz i nie chciałam sfałszować wyników, choć i tak złośliwcy twierdzą, że oszukuję, a za recenzję zgarnęłam grube miliony…taaa. Ale zostawmy  złośliwe uwagi za sobą, nie mam zamiaru tłumaczyć się z czegoś czego nie zrobiłam. W każdym razie minął rok z moim olejowaniem- zaczynałam od Sesy i Sesą rok skończyłam. Tego olejku jednak nie opisywałam na blogu, bo poprzednim razem nie miałam jeszcze bloga o urodowych zalotach 😉 Wypowiem się jednak i w temacie tego jak działa na skórę głowy, bo w zeszłym roku takowe obserwacje przeprowadziłam i pamiętam jak to było.

Od razu napiszę, że olejek mnie zachwycił i za pierwszym i za drugim razem. Uwielbiam go tak jak Kaczyński swojego kotka.

Za swoją flaszkę zapłaciłam około 30 złotych, zamówiłam na Allegro. Możemy kupić na próbę mniejsze wersje- za około 20 złotych 90 ml, a za kilka złotych taką maluśką buteleczkę ( nie pamiętam pojemności). Świetna sprawa jeśli ktoś chce sprawdzić czy olejek mu się sprawdzi. Moja butelka to 180 ml radości. Zwykły, twardy plastik z zakrętką.

Olejek ma postać stałą, pod wpływem ciepła szybko zamienia się w oleisty płyn koloru ciemnozielonego. Pachnie pięknie, kadzidlano- ziołowy zapach zostaje na włosach. Niektórym indyjski zapaszek nie podchodzi, mój Niemąż stwierdził, że wali sikiem 😀 Mi się podoba, orientalny aromat genialny na zimę, latem może być za ciężki.

Wydajność na medal- butelka 180 ml wystarczyła mi na niemal 2 miesiące olejowania. Super! A działanie? Naj naj najlepszy olejek, mój faworyt pośród wszelkich orientalnych olejków. Włosy sprężyste i sypkie, doskonale nawilżone i błyszczące. Koi podrażnioną skórę głowy, przyspiesza lekko porost, zmniejsza wypadanie włosów. Nie mogę doszukać się wad. Może jedynie zapach nie jest dla wszystkich , ale nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

Podsumowując rok olejowania mogę powiedzieć, że Sesa to najlepszy olejek dla mnie, o włos za nim jest  Babydream fur Mama. Całkiem nieźle spisały się Alterra papaja i migdał oraz Khadi (polecam Swati, tę tańszą). Nigdy więcej nie kupię Vatiki, której nie opisywałam, ale stosowałam tylko na końce, bo stosowana na całość puszyła moje włosy okropnie,  Nie kupię też Amli, która nie była zła, ale tak waliła kiblem na dworcu pks, że więcej się nie skuszę 😉

Po roku olejowania widzę, że włosy które wylizły z mojej skorupy w tym czasie są lśniące i zdrowe jak młode ciele. Na długości też jest lepiej. Ogólnie jestem zadowolona z moich włosów, choć jeszcze im troszkę do ideału brakuje. Kontynuuję olejowanie także w tym roku, więc spodziewajcie się kolejnych olejowych postów.

Tak to wygląda w przelocie. Pierwsza fota obrazuje jakie nitki miałam na łbie. Druga fota to włosy po obcięciu około 10 cm, po 3 miesiącach olejowania. Trzecie zdjęcie- aktualne. Na drugim ujęciu- względny ład po laminowaniu żelatyną. To aktualne zdjęcie, właściwie bez żadnych wspomagaczy. Ogólnie w tym roku ścięłam dobre 25 centymetrów, ale od kilku miesięcy w ogóle mi się nic nie rozdwaja- sukces 🙂 Plan na ten rok to dbanie, zapuszczanie i…zejście z czerni. Chcę ładny, naturalny brąz, od września nie farbuję. Waham się nad Uber, ale nie mam pewności czy da on radę z 7-8 letnią czernią + pół roku henny ( 4 farbowania). Doradzicie coś? Jak pozbyć się ciemnizny?

To się rozpisałam jak Fakt o mamie Madzi. Nie wiem czy ktoś dobrnął do końca 😀 Idę.

Hair Jazz- czyli czy moje włosy dostały kopa ;)

By | Bjuti Pudi | 185 komentarzy
Ostatnio zaroiło się na fb od reklam pewnego specyfiku na porost włosów. Koleżanka w środku nocy napisała mi wiadomość, że coś cudownego, niesamowitego i w ogóle wow pieseł. Weszłam na stronę na facebooku Harmonyplus.pl, potem na stronkę https://www.harmonyplus.pl/ i szczerze mówiąc nie chciało mi się wierzyć, że włosy mogą rosnąć jak szalone dzięki szamponowi i odżywce. Podeszłam do tych nowości bardzooo sceptycznie. Wyszło jednak tak, że miałam okazję przetestować zestaw, więc postanowiłam zaryzykować.
Bardzo szybko do moich drzwi zapukał kurier i otworzyłam paczuchę, na którą czekałam i byłam bardzo ciekawa czy zestaw rzeczywiście zadziała. W międzyczasie przekopałam internety, ale informacji było niewiele. Na Wizażu jedne dziewczyny były zachwycone, drugie przeciwnie. No cóż najlepiej przetestować na sobie 😉
Dziś mija miesiąc moich testów, mogę zrobić podsumowanie i szczerze odpowiedzieć na pytanie- działa, czy nie? Włosy traktowałam zestawem co dwa dni, tylko na skórę głowy. Przez ten miesiąc nie używałam innych wspomagaczy na porost. Nie będę rozpisywać się na tematy składów itp, kliknijcie w stronkę producenta- tam znajdziecie szczegółowe informacje.

 

 

Zarówno szampon jak i odżywka siedzą sobie w poręcznych, plastikowych flaszkach po 250 mililitrów każda. Taki zestaw to koszt 109 złotych w promocji lub 120 w cenie regularnej. Kilka groszy to jest, jeśli jednak ma działać, to czemu nie. Obie butelki mają naklejoną instrukcję użycia w języku polskim. Instrukcja o dziwo w ogóle się nie starła i nie zepsuła, mimo wilgotnych warunków jakie musiała znieść.

 

Szampon Hair Jazz. Bardzo, ale to bardzooo wydajny- przez miesiąc zużyłam zaledwie 1/4 buteleczki. Świetnie się pieni. Pachnie tak sobie- taki mentolowo- chemiczny zapach, ale nie drażni, da się znieść, a na włosach po wysuszeniu zapaszek nie zostaje ufff 😀 Myślę, że taka butelka spokojnie wystarczy na dobre 3-4 miesiące regularnego mycia. Szampon jest zielonkawy, konsystencja typowo szamponowa 😉 Na długość włosów kładłam oleje, więc najpierw zmywałam olej z długości jakąś Alterrą, a następnie wmasowywałam Hair Jazz w skórę głowy. Zostawiałam szampon na jakieś 5 minut, po czym spłukiwałam i nakładałam odżywkę Hair Jazz.
Odżywka Hair Jazz. Jak na odżywkę także wydajna. Przez miesiąc zużyłam trochę więcej niź połowę, więc jeszcze na pół miesiąca mam zapas 😉 Pachnie też średnio, podobnie jak szampon, tylko mniej intensywnie. Po wysuszeniu czupryny- nie czuć 🙂 Odżywka biała, konsystencja mleczkowata 😉 Wmasowywałam bardzo dokładnie na całą skórę głowy, centymetr po centymetrze i trzymałam ją od 5 do 10 minut. Na długość włosów nakładałam inną odżywkę- bananową Kallos, albo coś co akurat wpadło mi w chwytajki. Pamiętajcie, że zarówno szampon, jak i odżywka są do skóry głowy, co producent wyraźnie podkreśla. Wiem, że niektóre dziewczyny miały problem z rozczesaniem włosów, ja nie miałam, bo zestaw nakładałam tam gdzie trzeba, czyli nie na całe włosy tylko na skórę.

 

O taką instrukcję dostałam wraz z zestawem i stosowałam się do niej bardzo dokładnie.
No wiem cholera, że przynudzam, a każdy czeka na moment kiedy powiem- zestaw jest zajebisty, albo zestaw jest do dupy. Na początku nie nastawiałam się na fajerwerki. Przyznam szczerze, że stukałam się w głowę i nie wierzyłam, że włosy ruszą z kopyta jak jurna klacz. Bajki, baśnie i legendy- włosom nic to nie da…taaa.
Pierwsze co zaobserwowałam to kłaki przestały wypadać. Prawie całkowicie! Nooo klękajcie narody! Wcześniej po myciu wyciągałam kulę włosów, a po około dwóch tygodniach ze trzy kłaki na krzyż. Więc jeśli wypadają Ci kłaczory- to jest zestaw dla Ciebie. Włosy przy skórze, czyli tam gdzie preparaty ładowałam stały się miłe w dotyku, miękkie, żywsze. Czy grubsze- nie wiem, myślę, że miesiąc to zbyt krótki czas by to jednoznacznie stwierdzić, Z minusów- zapach specyfików…fujjjj…ale tragedii nie ma, da się przeżyć i po wysuszeniu zapaszek znika.
No weź powiedz co z tym rośnięciem, do cholery jasnej Anielki, motyla noga!
Mówię. O kurrrr jak one rosną! Bez jaj! Specjalnie przez cały miesiąc nie mierzyłam, nie sprawdzałam, żeby była niespodziewajka- pozytywna lub negatywna. Dziś przykładam centymetr do pasemka testowego, a tu szok!

 

 

4 centymetry jak w mordę strzelił!  Mierzyłam kilka razy, bo oczywiście wierzyć mi się nie chciało. Co prawda, gdzieś po 3 tygodniach czułam, że coś mi niżej końcówki po plecach śmigają, ale myślałam, że sobie wmawiam. Dzisiaj latałam z centymetrem jak popieprzona pieprzem kura i sprawdzałam z każdej strony. No urosły.

 

Trochę mam tu łeb inaczej odchylony, ale i tak widać, że kłaczory skoczyły niczym kurs dolara, albo kozica górska po ostatni ocet na szczycie turni 😀

 

Nooo na tej fotce widać gołym okiem, że nie walę ściemy. Urosły pierdzielone! Miesiąc ich nie fotografowałam, a tu proszę ja Was zarosłam jak Włoszka pod pachami! Tylko, że ja pachy jadę na zero, a na głowie lubię mieć włos po pas. Znaczy po pas to dopiero w planach hehe 😉
Na początku byłam bardzo na nie, po miesiącu jestem pod wrażeniem! Nie pozostaje mi nic innego jak kontynuować kurację 😉 Wykończę to co mam i zamawiam nową paczkę, nie ma bata!
Co jeszcze mogę dodać…hmmm wiem, że niektóre kobity zastanawiają się nad skutkami ubocznymi, ale jakie mogą być? No, po odstawieniu włosy po prostu wrócą do swojego tempa rośnięcia i tyle. Żadne dziwa.
Cieszę się, że miałam okazję przetestować na własnej skórze Hairr Jazz, teraz wiem, że na mnie działa, choć na początku wątpiłam. Już nie wątpię- kupię więcej 😀

Khadi- porównanie dwóch wersji, czyli jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o…

By | Bjuti Pudi | 15 komentarzy

Ostatnio tyle emocji w moim życiu, że zapomniałam (jak zwykle) o recenzji kolejnego olejku do włosów 😉

Dobrze, że miałam jakieś fotki na telefonie, to będzie wizualizacja, bo butlę po olejku już dawno szczury jedzą na wysypisku, albo polarowy koc z niej zrobili 😛
Pamiętacie jak pisałam Wam o Swati Khadi ? TUTAJ PRZYPOMNIENIE. Szum, że to podróbka, oczywiście starałam się uspokoić, ale żeby być pewną w stu procentach- kupiłam Khadi Khadi 🙂

Zabuliłam jak za zboże. Z przesyłką wyszło coś ponad 50 zeta. Nie pamiętam dokładnie, ale przecież macie Allegro, to możecie obniuchać, co nie? 😉 Nie lubię przepłacać, ale olejek jest tak kultowy i zachwalany, że się skusiłam.
Listopadowe noce spędziłam z Olejkiem Khadi stymulującym wzrost włosów.
Butelka taka sama jak w wersji Swati, czyli mocny, twardy plastik, z wygodnym korkiem, który posiada dziurkę. 210 ml. Olejek wlewałam w kieliszeczek i mocząc paluchi nanosiłam go najpierw na skórę głowy, a następnie na całość włosów. Wydajny. Wystarczył mi na grubo ponad miesiąc regularnego ( co dwie noce, czyli przed każdym myciem) stosowania.
Nie zawiódł mnie. Jest to bardzo dobry olejek. Rzeczywiście w składzie ma same dobre dobroci. Odeślę Was do składu, bo bez sensu, jeśli będę kopiować- KLIK.
Tak jak wspominałam, podczas stosowania tego olejku, używałam też balsamu na wypadające kłaczory KLIK. Włosy rzeczywiście zastopowały z tymi wkurwiającymi pielgrzymkami ze łba na podłogę. Myślę, że zarówno balsam, jak i olejek pomogły.
Poza tym włosy po nim nabierają mięsistości. Są takie konkretne w dotyku- miękkie, ale wyraźnie mocniejsze, szczególnie u nasady. Śmiem twierdzić, że olejek rzeczywiście wzmacnia szczypior, który wyrasta z glacy.
Jeśli chodzi o przyspieszenie porostu, to tak włosy dostają kopniaka, ale nie jest to aż tak spektakularne widowisko, że smarujesz łeb, a rano budzisz się jak jakiś pierdolony saskłacz z buszu. Moja Mama twierdzi, że któregoś dnia obudzę się jak saskłacz, ale póki co budzę się człowiekiem. Nic to- poczekam do pełni 🙂
Jakieś baby hair się pojawiły, ale ja mam wrażenie, że mi się po wszystkim pojawiają. To już jakiś pierdolec włosowy chyba 😀
Właściwie to nie mam się do czego przyczepić. Ale czytając te wszystkie pieśni pochwale pod adresem Khadi Khadi spodziewałam się większych fajerwerków.
Porównując Khadi Khadi i Khadi Swati, dochodzę do wniosku, że różnią się jedynie zapachem. Oba są ziołowe, ładnie pachną, ale Khadi Khadi ma dodatkowo jakby mocniejszą mentolową nutę. No i Khadi Swati jest tańszy.
Tak szczerze mówiąc, to nie lubię przepłacać, jeśli obie wersje nie różnią się w działaniu, to po jakiego chuja wyskakiwać z chajsu ? Jeśli stanę przed wyborem kolejnego khadiowego olejku, to kupię ten ze Swati- serio niczym się nie różni. Także nie dajcie się nabijać w butelkę, że podróba, że to, że tamto sramto. Jeśli nie wiadomo o co chodzi- to chodzi o…piniendze!
Olejek oceniam na cztery plus, bo szału nie było, jednak mnie nie zawiódł.
Testowaliście któryś z khadii?

 

Blask moich włosów oślepia przechodniów ;)

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy

Włosowa niedziela, po niesamowitej sobocie, pełnej wrażeń, o której postaram się napisać jak najszybciej 🙂
Dziś chciałabym się podzielić z Wami ciekawym odkryciem jakiego dokonałam.

Z braku laku, pomyślałam, że zrobię sobie laminowanie siemieniem, o którym już pisałam kiedyś TU. Ale ile razy można tego samego gluta wgniatać we włosy? No ileż można? Pomyślałam, że mieszankę można wzbogacić czymś jeszcze. A, że siemię to kurrrwa czysta natura z łona Matki Ziemi, to wypadało dodać czegoś równie naturalnego.
Padło na pszczelą wydzielinę, prosto od owada. Wycisnęłam z pcół łyżkę miodu. A w sadzie zerwałam świeże cytryny. Jak to dobrze, że jeszcze śnieg nie przykrył moich cytrusów, a na wodzie w basenie nie pływa kra. Kra kra kra- wrona. Wron to u mnie akurat dużo. Czyżbym odbiegła od tematu? Yhymmm
Siemię przygotowałam standardowo- w srebrnym rondelku. Po lekkim ostygnięciu dodałam profesora miodka i wycisnęłam soki z połówki cycoliny cytryny.
Nałożyłam pachnącego gluta na umyte włosy (plus czepek i czapka) i poszłammmm sobie 🙂
Zmyłam po około trzech godzinach, oj no bo mi się zapomniało, no 😛 Efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania! Z resztą sami zobaczcie!
Mój aparat nie jest najlepszym aparatem świata. Mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu kupię sobie nowy, wypasiony sprzęt, żeby wiochy nie robić 😀 Moje maleństwo robi fajne zdjęcia, ale na zewnątrz- w domu nie wyrabia, szczególnie przy słabym oświetleniu.
Ale ja tu pieprzę o aparacie, a miało być o włosach przeca!
Mieszanka siemienia, cytryny i miodu sprawdziła się nadzwyczaj dobrze! Maseczkę zmyłam tylko wodą.Nic się nie lepiło, bez obaw 😉 Włosy nabrały takiego blasku, że byłam w szoku. Moje chabeździe są miękkie, sypkie i bardzooo nawilżone, a przy tym nie obciążone ani trochę!
Stwierdzam, że tak stuningowane siemię to mój nowy faworyt. Na pewno powtórzę tę maseczkę nie raz i nie dwa. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona moim odkryciem Ameryki i polecam chętnym wypróbować 🙂
A Wy jakie cuda kładziecie na łepetynki?
PS. A przy okazji, jak Wam się podoba mój nowy podział kategorii na blogu ? To zasługa niezwykle uzdolnionej Panny Vejjs, której z tego miejsca serdecznie dziękuję za pomoc :*

 

Włosy jak z reklamy!

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy

Jestem.
Jakiś czas temu pisałam o masce od Seboradin, takiej z jajami KLIK. Miałam okazję przetestować ich inny produkt. Wygrałam gałgana na fejsbuku i stwierdzam, że było warto 😉

Seboradin, balsam przeciw wypadaniu włosów. W sprzedaży od 19 złotych.
Butelka z twardego plastiku, 200 ml. Bardzo poręczna butelka, widać ile produktu jest w środku i ma poręczny korek na klik. Nie wiem jak tego klika nazwać, w każdym razie po przyciśnięciu otwiera się mu mordka i można sobie dozować dobroć. Twardy plastik wkurza przy końcówce balsamu, musiałam flaszkę rozcinać, żeby wyciągnąć resztę, a ciężko było przepiłować dziada. Ale co tam.
Nie uchowały mi się fotki składu, gdzieś się zdjęcia zapodziały, albo gdzieś je sama wchrzaniłam. W każdym razie, jak chcecie poczytać o wnętrznościach to odeślę Was na stronkę producenta- KLIK.
Balsam ma za zadanie ujarzmić włosy, by było je łatwo rozczesać, zmniejszyć ich wypadanie i nabłyszczyć- to tak na skróty.
Pierwsze co mnie uderzyło po otwarciu butelczyny to zapach. Ależ pięknie pachnie! To chyba te nasturcje w składzie! Tak mi się wydaje. Cudny, lekki, kwiatowy zapach!
Wydajny, butelka wystarczyła mi na ponad miesiąc regularnego stosowania ( niemal przy każdym myciu, a myję włosy co dwa dni).
A teraz konkrety- po niczym tak mi włosy nie lśniły! To znaczy po żadnej odżywce, czy masce. No i pachniały… zapach, zapach, zapach! Do tego włosy sypkie i gładkie, przyjemne w dotyku. Jak w reklamie- chciało się ich dotykać i tak robiłam 😉 Żadnego puchu, takie wygładzone miękkości!
Z rozczesywaniem nie mam problemów, więc ciężko mi oceniać tę kategorię, ale skoro włosy były sypkie i miękkie to podejrzewam, że osoby, które mają trudności z rozczesywaniem byłyby zadowolone.
Wypadanie…hmmm włosy przestały mi wypadać, tylko cholera jasna, w tym samym czasie używałam olejku przeciw wypadaniu i teraz nie wiem, czy zastopowanie tego wydarzenia to zasługa balsamu, czy olejku. A może i jedno i drugie przyczyniło się do zaniechania tego niecnego incydentu? Chuj wie. Jednak myślę, że balsam miał tu swoją zasługę.

W bonusie łeb Kocucha na balsamie 🙂

Generalnie balsam mogę polecić. Nawet jeśli jego zdolności preciwwypadowe (haha 😀 ) nie są do końca zbadane, to i tak jest świetny. Włosy jak z reklamy, absolutnie! Nawet wydaje mi się, że czupryna łapie po nim lepszą objętość.

Chyba tyle w tym temacie. Oceniam na piąteczkę. Fajny skurczybyk 🙂

Październikowe olejowanie z Alterrą

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze

Jak zwykle z opóźnionym zapłonem. Dobrze, że mi się przypomniało 🙂
Olejek z października czeka i czeka, a ja dopiero sobie o nim przypomniałam. Lepiej późno niż jeszcze później.

Alterra olejek migdały i papaja.
Dostępny w każdym Esesmanie za około 17 złotych, ja swój upolowałam za jakieś 13 złotych w promocji. Pojemność 100 mililitrów nie powalająca, ale za to zawartość robi wrażenie.
Skład: Glycine Soja Oil, Ricinus Communis Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Zea Mays Germ Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Triticum Vulgare Germ Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Carica Papaya Seed Oil, Olea Europaea Fruit Oil, Persea Gratissima Oil, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Parfum, Limonene, Tocopherol, Linalool, Geraniol, Helianthus Annuus Seed Oil, Citral, Citronellol, Farnesol.

Wyjątkowo wklejam skład, bo mam tylko jedną fotkę, pardon. Ten skład warto wkleić, bo jest imponujący. Nie trzeba być znawcą by rozszyfrować, że w tej niepozornej, szklanej buteleczce z pompką (jakże poręczną! ) siedzi mnóstwo genialnych olejków.
Olejek pierwotnie przeznaczony jest do ciała, masażu i innych popierdółek. Nienawidzę olejków na skórze bleee. Na włosach znoszę. I oczywiście na potrzeby włosowe olejek powyższy zużyłam.

Pachnie obłędnie! Działa świetnie! Ta Alterra jest jeszcze lepsza niż wychwalana wersja pomarańczowo- brzozowa (KLIK). Myślę, że olejek migdałowy to jeden z najlepszych olejków dla moich włosów, bo tam gdzie jest w składzie, tam moje włosy od razu biją brawo.

Olejek zaczęłam stosować pod koniec września, skończyłam w połowie października. Jest wydajny, tylko pojemność nie największa. Świetnie nawilża włosy, a moje włosy tego właśnie potrzebują. Dodaje blasku i sprawia, że czupryna jest przyjemna w dotyku. Absolutnie polecam!

Ten oto olejek był moim pierwszym olejkiem jakiego użyłam do sierści. To już prawie rok mojego olejowania! W tej chwili papajo- migdałka nie spowodowała jakiegoś szoku regeneracyjnego, ale uwierzcie mi- kiedy po raz pierwszy w życiu spróbowałam olejowania, byłam zaskoczona. Włosy zmieniały się z dnia na dzień! Ten olejek nadal mi służy i stwierdzam, że jest to jeden z lepszych olejków jaki miałam. Dodatkową zaletą jest to, że jest dostępny w każdym Rossie, więc nie ma problemu z zakupem. Zapach jest śliczny. Włosy szczęśliwe. Portfel nie cierpi.

Papaja sprawdza się także przy stosowaniu na końcówki włosów. Specjalnie zostawiłam sobie ociupinkę na dnie i zabezpieczam końce po każdym myciu.

Próbowałam także smarować buzię na noc- chapa ładnie nawilżona.

Daję tej Alterze pięć plus. To świetna ocena. Polecam z czystym sumieniem 🙂