Tag

na głowie

Olaplex- cud nad Wisłą i Wieprzem, i Wartą, i Krzną!

By | Bjuti Pudi, Blog | 68 komentarzy
Niedziela dla włosów, odbyta w piątek i opisywana w poniedziałek, takie rzeczy tylko u mnie 😉 Ale najważniejsze jest to co tym razem namodziłam. A namodziłam srogo. Słyszeliście o Olaplex? Nie chce mi się powielać internetów, więc powiem w skrócie- jest to preparat, który regeneruje mostki siarczkowe we włosach, czyli robi nam dobrze, żeby włosy nie były jakby pierun siarczysty w kupkę szyszek przypierdolił. Można specyfiku dodawać do rozjaśniania, farbowania lub zrobić zabieg regeneracyjny. Staram się nie męczyć już moich włosów, więc zdecydowałam się na ich regenerację. To tak jakby w skrócie.
Mam takie szczęście, że “posiadam” prywatną fryzjerkę w postaci mojej dobrej koleżanki. Kiedy do niej idę to wiem, że roboty nie spierdoli. O Olaplexie wyczytałam jeszcze zimą na jakimś zagramanicznym forum i nawet myślałam, żeby zamówić sobie zestaw na Amazonach czy innych eBayach, ale wiecie sto dolców w ciemno to nie w kij dmuchał. Wiosną objawił się polski dystrybutor i od razu doniosłam o tym mojej fryzjerce, która nadała znaki dystrybutorom i tak Olaplex trafił na naszą wiochę 😉 Póki co w naszym lubelskim województwie Olaplexią w Chełmie i własnie w Krasnym Yorku u mojej Pati- KLIK. Ludu- podziękujcie mi 😉
I tak oto w piątek Patryszja umyła me włosy wiatrem stargane i nałożyła ociupinkę zawartości pierwszej flaszki. Wystarczy posiedzieć z tym 5 minut, ale ja siedziałam dobre 40. Potem na pierwszą powłokę poszła druga flaszka, oczywiście odpowiednia ilość, nie cała 😉 Siedziałam godzinę, a minimum to 10 minut. Żeby było jeszcze drastyczniej, to siedziałam połowę tego czasu pod grzaniem, podczas gdy na zewnątrz temperatura dochodziła do 40 kresek. Lubię hardcore.
Siedziałam jak chuj na weselu ze dwie godziny, a potem włoski do mycia. Nie dawałyśmy już żadnych odżywek, bo byłam ciekawa efektu tylko po samej Oli. I oto proszę ja Was efekty.
Pierwsza fotka to moje włosy bez niczego, czesane wiatrem. Drugie zdjęcie to efekt jaki otrzymałam po Olaplexie. Przepraszam a jakość fotek, ale robiłam je telefonem, a i światło takie średnie. W każdym razie efekt widoczny. Kłaki zostały też ujebane o centymetr, dla lepszej kondycji. Włosy stały się mega miękkie, jeszcze bardziej niż były. W końcu ładnie się błyszczą i są jedwabiste w dotyku. Nawet wymordowane końce dostały kopa jak od Pudziana. Układają się jednym ruchem ręki, więc drugą mogę naginać selfiaki. Stały się lejące jak dwóch dresów pod remizą, normalnie nowe życie. Nawilżone jak Sasha Grey przed kręceniem nowej sceny. Jestem zachwycona i mam w planie powtórzyć zabieg co najmniej dwa razy. Znając życie to więcej 😉
Włosy są po dwóch myciach i efekt nie traci na mocy niczym odkręcone tanie wino. Śmiem twierdzić, że tak jak prawi producent, preparat włazi we włosy i tam pozostaje, a żeby nie utracić nowego życia włosów musimy o nie się troszczyć. Ot wsio. Koszt tego zabiegu u mojej Pati to od 100 złotych w górę. Mniej niż wszędzie i to są zalety mieszkania na zadupiu Prącie Państwa! Wiem, że u innych jest to minimum 150 złotych, a nawet 300. No już kurna bez przesadyzmu, ale wiadomo- większe miasto to też wyższe opłaty.  Patrycja jeszcze nie wie o tym wpisie, ale zapraszam do niej, bo patrząc na jakość usług poziom jest wysoki, natomiast ceny to miła niespodzianka. Opyla Wam się dojechać na Olaplex nawet z Warszawy, bez kitu…Pati wie ile to centymetr, a to niewątpliwa zaleta, takiej fryzjerki to ze świecą szukać, a nawet z halogenem i ledem i nie wiem z czym jeszcze, ale mało takich co to znają się na miarach. Polecam Olaplex i polecam Patrycję. I już.

Kolej na lniany olej

By | Bjuti Pudi, Blog | 16 komentarzy
Wiecie, że już półtora roku olejuję regularnie moje włosy? Kiedy to zleciało? Od około 2 miesięcy nie smaruję już włosów co drugie mycie na całą noc. Jedną noc w tygodniu śpię jak człowiek, ale za to rano nakładam na około 10 minut naftę. Ale nie o nafcie dzisiaj. Dziś jeszcze o oleju, który ostatnio gościł na mojej kaczej czuprynie.
Olej lniany. Wielkopolski. Tłoczony na zimno.
Historia pełna zwrotów akcji. Popierdalam po Biedrze, wrzucam jadło w powóz czterokołowy. Leci marchew, cebula, ocet, galareta, srajtaśma i inne ważne produkty. I oto zbieram zakręt jak Kubica jakaś i jest. Pacze, pacze- olej. Pacze- lniany. Myślę sobie biereee. Wzięłam, zapłaciłam dyszkę i w podskokach poleciałam do rezydencji.
Wydajny totalnie. 250 mililitrów wykarmiło i rodzinę i moje włosy. Olej ma krótki termin przydatności do spożycia, więc mimo zakupu wielopaku srajtaśmy, postanowiłam nie ryzykować i po terminie ( kilka dni) szedł już tylko na włosy. Ani zapach, ani konsystencja się nie zmieniła, zresztą odnoszę wrażenie, że moim włosom było bez różnicy. Skarg nie odnotowałam. Olej ma konsystencję oleistą ( no raczej kurwa to nie mleczko, nie?). Ładny słomkowy kolor i piękny lniany zapach. Pachnie lnem, podejrzewam, że to dlatego, że jest olejem lnianym.
Tak nawiasem mówiąc- olej jest bardzo smaczny, polecam do sałatek i do czego tam chcecie, ma charakterystyczny i aromatyczny smak. Pyszotka. Pamiętajcie, aby po otwarciu trzymać go w lodówce. Na ostatnie dwa nakładania stał mi w łazience, nic złego mu nie było, lekko zmętniał, ale gdyby mieszkał w łazience na stałe- pewnie by skisł. A jak podziałał na włosy? Jestem pozytywnie zaskoczona. Włosy genialnie nawilżone, wygładzone i miękkie jeszcze bardziej niż zwykle. Jeden z lepszych olei jakie miałam, na pewno do niego wrócę. Dodatkowym atutem jest cena, pojemność i wydajność. Pięknie zdyscyplinował mojego kudłaja, a włosy nie starczały jak nogi z krzaków pod dyskoteką w remizie. Chyba nawet włosy mam teraz bardziej błyszczące. Łatwo się zmywał, przyklapu nie robił. Butelka ma spory odbyt, dlatego przelewałam odrobinkę w kielonek, ale dla mnie to żadna wada- kieliszeczek przed snem, zawsze na zdrowie. Oczywiście jeśli mówimy o oleju 🙂 I jeśli nie mówimy o piciu tego oleju, bo taki kielonek jakbym  walnęła, to noc na kiblu hehe 🙂
Także tego- kupcie se. Fajowy jest. A jak wolicie coś za darmo, to niedługo na moim Fanpejdżu KLIK wystartuję z konkursiwem. Wystartuję, jak będzie 1000 fanów, a brakuje chyba z 8, więc możecie kogoś tam pozapraszać jeśli chcecie. Choć w sumie lata mi to, bo jednak nie chciałabym zrzeszać konkursowiczów, a czytelników. Dobra dość pierdolenia. Idę. Miłego weekendu.

Blogerki to ściemniary

By | Bjuti Pudi, Blog | 32 komentarze
Nic bardziej włosowego w piosenkach nie znalazłam, więc niech już będą te kwiaty w szewelurze 😉 Bo dziś będzie o włosach. O masce właściwie. Właściwie, to rzadko kiedy używam odżywek, mam taki zapas masek, że głównie je nakładam na długość.
L’biotica, Biovax, Caviar, Intensywnie regenerująca maseczka do włosów.
Pudełko kartonowe gdzieś posiałam, opakowanie plastikowe unurane- pokornie błagam o wybaczenie, ale jakby to delikatnie ująć- ujebała się podczas użytkowania. Biovaxy wszyscy lubią. Nad kawiorowym cudem czaiłam się w Esesmanie z miesiąc, czekając na promocję, bo normalnie to maleństwo, 125 ml, kosztuje 17 złotych. Niby nie dużo, ale małe to. Tak się złożyło, że maskę wygrałam, więc jestem 17 zeta do przodu- wódka z czerwoną kartką jak nic hehe 😉 Żartuję, nie lubię wódki.
Maska jak maska- im dłużej ją trzymamy tym lepiej. Trzymałam i 5 minut i godzinę, różnie- kwadratowo i podłużnie. Maska gęsta, z jakimiś kuleczkami. Niby to kawior? Śmię twierdzić iż wątpię. Cholera wie. Zapach intensywny, dla mnie ładny- takie eleganckie perfumy. Włosy pachną długo po użyciu. Ale nie o zapach tu się rozchodzi, a o działanie.
Ble, ble, ble włosy jak z reklamy, ble, ble, ble, takie tam. Ładnie wygładza, ale nie ulizuje włosów, za to plus. Jednak końcówki nie były jakieś mega hiper nawilżone, maska nie podołała na bardziej zmarnowanych połaciach futra. No to tak powiem średnio. Ale lipy nie było, włosy faktycznie jakieś takie bardziej mięsiste, czyli i nawilżone. Błysk jak po wybuchu atomu nie został odnotowany, ale lekki poblask był. Kłaki mimo nawilżenia nie były przeciążone, były fajnie dociążone. Nie licząc końcówek.
Jakiegoś szału ta maska nie robi. Myślę, że sprawdzi się na włosach w przeciętnej kondycji. Na włosach zdrowych niewiele zmieni, a na wymordowane nie zadziała. Ale to tylko moje gdybanie. Nie zachwyciła mnie, ale i nie jestem zawiedziona. Osobiście bananowy Kallos lepiej się u mnie sprawdził, a banan to litr maski za około dychę. Jest różnica. Kawior kupiłabym gdyby był w większym opakowaniu. Pal licho cenę, ale takie małe opakowanie, mimo wydajności, mnie śmieszy. Chyba przywykłam do masek w wielkich baniakach 🙂 Kupię, czy nie kupię? Nie wiem, możliwe, że skuszę się na jakiś inny “smak”, orchidea za mną chodzi. Dobry PR tym maskom zrobiły blogerki…kłamczuchy hehe 😀 Nie no maska jest ok, ale żeby sikać po nogach jaka to jest zajebista, ehhhh zlitujcie się. Ani polecam, ani nie. Produkt ok, ale nie posracie się z radości.

Do ciała, do włosów, do twarzy…a może do dupy?

By | Bjuti Pudi | 29 komentarzy
Dzisiaj kosmetycznie, olejkowo, włosowo- nie lubię tej formy zwrotów, ale chciałam się podrażnić 😉 Ze dwa miesiące temu kupiłam sobie w promocji za około 14 złotych olejek z myślą o olejowaniu włosów. Firma dobra, skład super-, myślę sobie, będzie wypas. Ale czy był… Heh…Olejek do włosów, do twarzy, do ciała…a może jednak do dupy?
Bielenda, drogocenny olejek arganowy 3 w 1
Normalnie kosztuje coś więcej niż dwie dychy, jak wyczaiłam promo, postanowiłam wziąć. Flaszka super, z wyglądu normalna, spryskiwacz działa git malina. Olejek rzadki, pewnie dlatego, że to olejek. Kolor żółty. Zapach dziwaczny. Nawet i się podobał na starcie, ale potem zaczął mnie wkurwiać niemiłosiernie. Ale co tam zapachy i konsystencje. Grunt to działanie. Jak wspomniałam, miał być do ciała, włosów i twarzy- okazał się do dupy, dosłownie i w przenośni.
Najpierw dałam ociupinkę na końce- armagedon, kluski po minimalnej ilości. Ale myślę, ok chuju, może jeszcze okażesz się nie być frajerem. Dałam dziada na noc- rano, po umyciu, włosy jak szczotka. Dobra, ja się łatwo nie dam. Spróbowałam zrobić namaszczenie, jak jakaś mumia egipska, na glicerynę. I co? I gówno. Duża, śmierdząca, parująca kupa. Włosy jakby ktoś z moździerza przypierdolił w stertę szyszek. Dobra, dawaj na mokro cwela. Znowu kupa, jeszcze bardziej śmierdząca i parująca. A we mnie się gotowało. Kombinowałam prawie miesiąc, a olejek jak na złość wydajny jak ukraińska tirówka. Aż mnie szlak jasny trafił, krew prawie, że nagła zalała, a wody w Wieprzu wzburzyły się i wypiętrzyły równo z mostem. Jakby to Chylińska ujęła, powiedziałam sobie dość! Włosy po olejku oklapnięte przy skórze, chociaż na sam łeb nie kładłam, ale ulizały się w pobliżu jakby pies jęzorem wychechłał. Końce rozczapierzone jak jakaś stara kwoka. Na łbie sianko jak po sianokosach. Masakracja.
Z pól mi go zostało i pomyślałam, że zużyję na nogi, bo na łeb to już tego na bank nie położę. No i na girach nie było źle. Olejek ładnie nawiżał, trzeba przyznać. Ale tłusty jebany jak tłusty czwartek. Wchłaniał się może w 10%. Ale nie wyrzucę, no. Jakieś dzieci głodują, widziałam na fejsie, ludzie im klikają, a fb daje im za to chleb (tiaaa…) , a ja będę 14 zeta marnować? No nie,. Jakoś zużyłam, dając olejek na popierdalacze, żeby tłuścizny tak nie czuć i żeby zapach mi tak nie zalatywał, gdyż ponieważ począł mnie wkurwiać, jako żem rzekła. Skończyłam niecnotę. Na gębę moją książęcą nawet nie miałam odwagi użyć.
O, a skład niby ok. Niby firma fajowa i ją lubię, a tu taki szprync nieokiełznany. Nie podpasił mnie i mnie, znaczy ja,  już więcej ni kupi. Żeby mnie po polu mieli za kozą ciągać, nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Komuś może i podpasuje, ale ja wiankiem z czosnku i wodą święconą będę szelmę przeganiać.
Morał z tego taki, że nie zawsze dobry skład, to dobre rezultaty!

 

Push up na włosach gwarantowany!

By | Bjuti Pudi | 23 komentarze
Ostatnio u mnie jakiś Marionowy wysyp 😉 Tym razem też, między innymi o czymś z Marion. Ale nie tylko.
Jak wiecie, albo i nie wiecie, moje włosy są delikatne, lekkie, cienkie i czasami brak im objętości. Na dodatek nienawidzę lepkich pianek, w ogóle żadnych pianek nie lubię. Lakier do włosów mnie wkurwia. Uwielbiam kiedy moje włosy mają swoją naturalną miękkość. Tylko hmmm… lubią się przyczepiać do czaszki na Mona Lisę. Tak, tak Mona Lisa, piękna, tajemnicza postać, ale cholera nie na mojej głowie! Kiedyś trafiłam na fajny sprejuch Wellaflex 2 dniowa objętość i był bardzo spoko. Potem ni z tego ni z owego zniknął. Nikt nie wiedział dlaczego, aż niedawno spotkałam go w Jawie. Wcześniejsza butelka była pękata. Teraz flaszka jest walcowata. No, zobaczcie sobie…
Wella, Wellaflex 2 dniowa objętość, spray do stylizacji na ciepło. 150 ml.
Za starą wersję płaciłam, jak dobrze pamiętam 19,99. Za ten egzemplarz zabuliłam 13 złotych z groszami. Zawsze to plus. Mówię Wam, cieszyłam się jak nienormalna, że spray wrócił i poleciałam do domu w podskokach jak młoda koza. I… i to już nie jest ten sam psiukacz 🙁
Nie wiem czy widzicie, ale na drugim miejscu siedzi alkohol denat. I przy rozpylaniu capi starym żulem. Jak dobrze rozkminiam, to skurwysyństwo może przesuszać i podrażniać i łeb, i czaszkę, i kłaczory, i inne psiukane elementy. Wypali Wam oczy, język i skórę. Potem zabije całą Waszą rodzinę i wszystkich na literę K. No może nie aż tak 😉 U mnie co prawda nie ma żadnych wstrząsów alkoholowych, ale wrażliwcy powinni mieć to na uwadze. Spray unosi od nasady, ale nie jest to zbyt trwały efekt. Włosy co prawda nie są przylizane, ale szału nie ma. Dodatkowo lubi skleić kłaki. Wystarczy przeczesać łeb i włosy się rozklejają, ale kurde…mogłyby się nie kluskować. Produkt nie jest zły, bo daje radę, ale jednak tych minusów jest za dużo jak dla mnie i mam nadzieję, że szybko cholerstwo zużyję.
Po tym jak nigdzie nie mogłam kupić starej wersji Welli, przerzuciłam się na Mariona. I własnie ten spray jest godny uwagi. Kupowałam zupełnie w ciemno. A mimo to, był to strzał w dziesiątkę.
Marion, Termoochrona, Spray dodający włosom objętości, ochrona i uniesienie włosów u nasady. 130 ml.
Przede wszystkim Marianek nie skleja włosów. Nawet jak dacie za dużo, to włosy pozostają lejące i nie będą się sczepiać w nieestetyczne kluchy. Dodatkowo mamy od razu ochronę przed wysoką temperaturą. Włosy suszę letnim nawiewem, ale jednak ochrona zawsze na propsie. Ten produkt, w połączeniu z dużą, okrągłą szczotką, to gwarantowany efekt uniesienia, jak uniesienie na afro. Cały dzień włosy wyglądają przekuwarewelacyjnie! Wiadomo, że w ciągu dnia troszkę włosy opadają, ale nie na Mona Lisę. Nawet wieczorem włosy wyglądają fajnie.
W składzie nie zaznamy żulerskiego składu. Nie ma alkohol denat, a zapach jest przyjemny, typowy dla Marionowej serii włosowej. Włosy świetnie ułożone, lejące, miękkie- zupełnie jakby nie były niczym potraktowane, a jednocześnie objętość jest cudowna. W zależności od ilości jakiej użyjemy, mamy inny efekt- od lekkiego uniesienia- po prawdziwy push up.
Aplikator z wystającym sutkiem jest świetnym ułatwieniem. Niby taki mały pierdolnik, a taki pomocny. Faktycznie lepiej operować tym suteczkiem, niż zwykłym psiukaczem. Dzięki niemu płyn nie rozpyta się po połowie łazienki, tylko tam gdzie ma się rozpylić. Cena tego sprayu to około 7 złotych! Wydajność…taka normalna, ciężko powiedzieć. Stosuję co drugi dzień i na jakieś 2 miesiące spokojnie wystarcza, a może i na dłużej. To już moje hmmm… 5 opakowanie? Aż dziw bierze, że jeszcze Wam o nim nie pisałam!
Jeszcze taka mała rada ode mnie, niezależnie jakim sprayem władacie. Nie psiukajcie mokrych włosów. Najpierw podsuszcie, prawie do końca. Potem dopiero użyjcie objętościopsiukacza. Dzięki temu włosy szybciej wysuszycie, a włosy będą lepiej uniesione. Acha i włosy suszę na nietoperza- głową w dół, to też ma niby działać pozytywnie na ochlaptusy, czy działa nie wiem, ale tak mi wygodnie 😉
Mam nadzieję, że szybko zużyję nietrafioną Wellę, bo Marion stoi i czeka. Jeśli macie dość oklapniętych włosów i tak jak ja nie lubicie “czuć”, że coś macie na włosach- Marion i tylko Marion. To jeden z moich największych hitów. Nie mam zamiaru z niego rezygnować i Wam też polecam z całego serca 🙂

Słodki eliksir, który Cię zaskoczy

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy

 

Ale za to niedziela będzie dla nas! A właściwie dla włosów 😉 Zrobiłam mocny eksperyment. Jackass normalnie. Nie róbcie tego w domu, albo i róbcie, w sumie co mi do tego 😉
Miało być co innego, ale dwa banany mi zczerniały, więc pomyślałam, że zapodam je na łeb, bo wyglądały już ciulowato. Kiedyś już banana na głowie miałam KLIK i byłam zadowolona z jego działania, tym razem dorzuciłam inne dodatki. Ale po kolei.
Zacznijmy od tego, że wczoraj zaopatrzyłam się w glicerynę. Co prawda planowałam zamach stanu i miała być nitrogliceryna, ale w moim zapyziałym mieście nigdzie jej nie mieli. Plany spełzły na niczym, bo okazało się, że gliceryna to najwyżej na włosy się nada. Rada nie rada, jak rad Marii Kurii, na noc popaciałam włochy tym co kupiłam, a na to dałam olejek coś tam coś tam drogocenny z arganem od Bielendy. Zwinęłam kłaki w psią kupę, zabezpieczyłam tę tłuścinę i poszłam w kimę. Rano, to znaczy koło południa, bo w niedzielę ranek wypada w okolicach 11-12 najwcześniej, umyłam łeb. Myjąc zauważyłam, że włosy są bardziej mięsiste przez tą glicerynę, ale na razie nic więcej nie powiem, bo po jednym razie to można co najwyżej błonkę stracić. Włosy odwirowałam w ręcznik, delikatnie owkors, przecież nie jak w pralce i położyłam miksturę. Miał być banan z miodem i z cytryną, ale okazało się, że cytryny w ogrodzie jeszcze nie dojrzałe. Patrzę do szafki- cynamon stoi i się głupio cieszy. O Ty fuju, pomyślałam, chodźże mi tu i sru łyżeczkę wcynamoniłam do wynalazku. Czyli mała łyżeczka cynamonu, łyżka miodu i większe pół banana. Cały nie poszedł, bo jak rozwinęłam skórkę to okazało się, że jest całkiem dobry, a plamy ma tylko na licu, no i sobie ukąsiłam, dobry i strasznie słodki. Wszystko zmiętoliłam widelcem, a w łazience dodałam jeszcze tak z łyżkę Kallosa bananowego. Z papką na głowie (pod czepkiem i czapką) chodziłam ze 2 i pół godziny, tylko trochę po szyi mi kapało, ale wsadziłam papierowy ręcznik i gitara. Po tym czasie zmyłam wszystko samą wodą, bo najtaniej wychodzi hehe 😀
Przy zmywaniu wydawało mi się, że ten cynamon wszędzie się poniewiera, a włosy sprawiały wrażenie szorstkich. Ale przy suszeniu nie było śladu cynamonu, więc bez paniki. Pojedyncze frędzle z banana też spadły pod suszarką, ale niemal wszystko się spłukało, więc nie musicie się o to srać, bo wiem, że niektórzy stresują gadką, że banana to tylko w blender, bo sklei Wam włosy. Gówno tam, internet kłamie. Jak widać włosy nabrały cynamonowego blasku, ale podejrzewam, że tylko do następnego mycia. W rzeczywistości, aż tak rude jak na fotce nie są. Cóż poza tym? Otóż podczas suszenia strasznie fajnie układały się na szczotce, były bardziej sztywne niż zazwyczaj i kształt, który im nadawałam ładnie się do mnie dostosowywał. Zresztą, nadal mają w sobie taką fajną sztywność jak po viagrze, ale nie są jakieś nieprzyjemne w dotyku czy coś- raczej dociążone tak jak trzeba. Moje włoski są bardzo delikatne i miękkie jak kacza dupa, takie włosy niemowlaka. Maska zadziałała dyscyplinująco i mam włosy dorosłego człowieka hehe 😀 Kudłaje odbite od nasady i to całkiem mocno. Przepiękny blask i śliskość też mnie cieszy. Podsumowując maska cud. Koniecznie wypróbujcie, bo warto!
Tutaj jeszcze fotka z lampą Alladyna, co rozbójników dyma. Trochę się pochyliłam i z jednej strony czupryna się podwinęła, ale tutaj lepiej widać kolor, który uzyskałam. Jeszcze taka przestroga- cynamon może uczulać, więc jeśli nie jesteście takimi hardkorami jak ja- zróbcie próbę uczuleniową, żeby Wam kłaki nie wypadły. U mnie nic złego się nie działo, przez pierwsze 15 minut czułam leciutkie i przyjemne ciepło. Cynamon może nadać rudawą poświatę, ocieplić kolor, a banan i miód mają właściwości rozjaśniające, to się nie zdziwcie. U mnie efekt fajny, subtelny, a włosy fantastycznie odżywione i nawilżone.
A Wy co dzisiaj wyprawiacie? Cynamonu próbowali? Banana kładli?EDIT. Jest poniedziałek, wieczór, a moje włosy jakieś świeże… podejrzewam o to cynamon- kolejny plus 🙂

7 klawych efektów od Marion

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Chciałabym Was serdecznie przywitać w ten jakże piękny wieczór. Dziś przychodzę do Was w celu pokazania pewnej maseczki. Jednakże nie jest to maska na twarz, lecz na włosy! Ach, Drodzy moi , powiem Wam więcej! To małe niewiniątko jest w cenie zdumiewającej, a i z dostępnością problemów nie zaznacie! Zatem Czytelnicy moi ukochani, do piersi tuleni, niemal co dnia przez posty moje euforyczne, zapraszam Was po stokroć, cobyście zapoznali się z moim tekstem piórem gęsim znaczonym!

 

A oto i Marion, 7 efektów, 60 sekundowa maseczka z olejkiem arganowym.

Zaprawdę powiadam Wam, zaszczytu dosięgłam i od Marion paczkę otrzymałam. Mej radości końca nie było, gdyż firmę znam i lubuję się w niej od lat. Najczęściej w Drogerii Jawa nabywam Mariony, a teraz same kosmetyki pod strzechę mej rezydencji trafiły. Euforia! Euforia, o ludu!

Szewelura moja od dawien dawna pieszczona jest wszelkim mazidłem, więc i ta szybko w ruch poszła i dziać się poczęły różne różności…A cóż się działo, cóż? Ach, powiem Wam chętnie o wszystkim!

Maseczka na dwa razy wystarczyła, więc radam niezmiernie. Jedynie na włosy po myciu należy nałożyć i cieszyć się chwilą. Takiem zrobiła, lecz dłużej trzymała, coby działanie pogłębić. Zaiste minuta wystarczy, lecz kiedy czas przedłużyć to i efekt lepszy. Spłukać należy po chwili radości i czas nastaje by jeszcze mocniej na licu uśmiech rzeźbić.

Saszetka poręczna, a i zakrętka praktyczna, niczym lejce ze skóry dzika u Waszego rumaka.

Nacieszcie swe oko składem i opisami, a ja Wam powiem cóż się u mnie wydarzyło. Wprzódy Wam powiem, że z tej serii posiadałam już ampułki, o których pisałam wieki temu TU. Ampułki nie powaliły mnie na kolana, lecz maska sprawiła radość. Czyż zregenerowały się po dwóch użyciach? Och, ocenić tego nie potrafię, lecz jedno wiem- włosy pięknie się układały. Zapach połechtał me powonienie! Blask piękny me włosy poczęły roztaczać, co również w ekstazę mnie wprowadziło. Gładka czupryna, bez żadnych zastrzeżeń, bez żadnych kędziorków i żadnych puchatych porywów. Ujarzmiłam swe futro, niczym jeździec klacz dziką, a i lekkie nawilżenie odczuć się dało. Wad w kosmetyku dostrzegam nie wiele, lecz zalet bez liku. Kiedy tak kontempluję, to wnioski me są takie- nawilżenie zdałoby się lepsze, a i nad składem należałoby się pochylić. Jednakże za 2 złocisze maska dostępna, to cóż chcieć więcej?!

Pozostaje mi polecić wszystkim białogłowom, które urozmaiceń wciąż poszukują. Polecam także nadobnym kawalerom jeśliby zaszła potrzeba- włosy wasze doznają rozkoszy, a i kiesa nie ucierpi zanadto.

Czołem Hultaje, bawcie się klawo w te dni beztroski, weekendem zwanymi 🙂

 

Hollywood Beauty- czy w miesiąc włosy mogą urosnąć 5 centymetrów?

By | Bjuti Pudi | 106 komentarzy
Witam. Przylazłam tu, żeby znowu hejterów pobudzić, bo coś im ostatnio cycki poopadały i dawno nikt mi nie dokuczał. Aż się smutno porobiło hehe 😀
Baby, chopy, psy i koty, wiewiórki, jaszczurki,borsuki i nornice znowu dorwałam jakiś wynalazek na porost kudełów. Żeby śmiesznie było, to mi wcale na jakimś superszybkim wzroście nie zależy, ale jestem strasznie ciekawskim dzieckiem i lubię sobie popróbować. Ostatnio odstawiłam Hair Jazz i sięgnęłam po coś innego. I właśnie to inne coś testowałam przez bity miesiąc. Teraz mam w planach połączyć Jazz z tym kosmetykiem. Ale no chwila, chwila…po kolei.
Hollywood Beauty, Castor Oil. Kupiony na Alledrogo za około 40 złotych z przesyłką.
No i tutaj mogą się na mnie rzucić obrońcy praw zwierząt. Zapraszam. Wiem, że w składzie kosmetyku znajduje się olej z norek. Jak zapewnia producent, olej jest pobierany od żywych zwierząt, ale jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić. Zaraz w głowie widzę taką scenkę:. Do doktora Szczyta puka Pani Norka i mówi- “dzień dobry doktorze Szczycie, jakoś mi się futro z norek ostatnio chujowo układa, by Pan mi tłuszczu odpompował”. Doktor odsysa co trzeba, a że norka nie ma kasy to bierze ten tłuszcz jako zastaw, a potem sprzedaje koncernowi i oni robią z tego kosmetyki. Wiem, wiem, teraz mnie zlinczujecie, ale nie mogłam się opanować. Mimo wszystko mam nadzieję, że koncern, który ten kosmetyk produkuje, nie pozwoliłby sobie na znęcanie nad zwierzętami. Nie lubię znęcania nad zwierzętami, zresztą w zeszłym tygodniu ktoś otruł mojej Mamie psa…Ale jestem też prostą wieśniarą i nie robi na mnie wrażenia obcięcie kurze łba, czy zarżnięcie świni. Byle to był jeden cios, a nie męczenie. Więc jeśli w kosmetyku jest norkowy tłuszcz, to albo rzeczywiście w jakiś sposób jest pobierany od żywych zwierząt, albo pozyskiwany w jakiś inny sposób, ale z certyfikowanych hodowli. Serio, nie sądzę, że jakakolwiek firma pozwoliłaby sobie na wtopę, tym bardziej, że jest to produkt amerykański, gdzie prawa zwierząt są przestrzegane rygorystyczniej niż u nas. W składzie tłuszcz znajduje się przy końcu, więc podejrzewam, że jest go tam tyle co miodu u kota w uchu.  Myślę, że temat wyczerpałam, moje zdanie nie musi się Wam podobać, ale nie będę do tego tematu wracać i opowiadać o moim sumieniu czy tam innych bólach wiadomo czego.
Tutaj mała recepta, co jak i po co. W skrócie powiem Wam, że niewielką ilość należy wsmarować w skórę głowy i już. To ma być serio maleńka ilość. Chciałam być mądrzejsza od internetów i dofasoliłam za pierwszym razem więcej, to potem trzy dni łba nie mogłam domyć. Bierzemy ociupinkę na końce palców i rozcieramy żeby olejkowa maska zmieniła stan skupienia na rzadszy. Wcieramy dokładnie i powtarzamy czynność, tak żeby w miarę równo pokryć skórę głowy. Ogólnie na włosy dajemy ilość połowy orzecha włoskiego, dwóch mirabelek, albo no nie wiem czego tam jeszcze 1/4 pudełka zapałek, albo i to nawet nie. Mało. Zmywałam po całej nocy Timotei Pure, Szampon 2 w 1 “Świeżość i czystość”, bo akurat był w Esesmanie za 4 zeta, a tymi delikatnymi gównami nie szło łba domyć. Timotei dawał radę i jeszcze ładnie pachniał.
Konsystencja jest zbita, tępa. Wygląda jak wazelina, ale rozpuszcza się wolniej. Pięknie pachnie. Nie potrafię określić czym, ale jest to zapach lekki, świeży, kremowy, przyjemny dla nosa. Z racji tępości maski, darowałam sobie nakładanie jej na całość włosów. Kilka razy przejechałam, ewentualnie rozsmarowałam to co zostało mi na rękach, ale bez sensu było kłaść na całe futro maskę, która jest przeznaczona głównie na skórę głowy. Na długość dawałam oliwę z oliwek, bo akurat mam jej sporo, a dawno nie używałam. Nie jest błędem ciapanie całych włosów, ale maska nie jest łatwa w rozprowadzeniu, więc dałam sobie spokój.
No i macie skład. Norki siedzą przy końcu. Za to wcześniej mamy same wspaniałości. Olejek na olejku. To pierwsze coś to wazelinowatość, więc bez strachu, wiem, że niektórzy demonizują tę substancję, ale nie ma do tego podstaw. W każdym razie mi krzywdy nie robi. Dalej to już tylko olejki. Zaraz na drugim miejscu castor Oil, tylko błagam nie mylcie tego z olejem silnikowym z Castrola 😀 To jest najnormalniejszy w świecie olej rycynowy i myślę, że on tutaj ma największe pierdolnięcie. Moje włosy zawsze szybko po nim rosły, dlatego między innymi zainwestowałam w tę maskę. Ja wiem, że sam olejek w aptece kosztuje kilka złotych, ale chciałam spróbować czegoś innego, no i tutaj oprócz rycynki mamy fajne wsparcie innych olei. No i ja jestem ciekawska bestia 🙂 Chyba nie będę wałkować więcej składu, bo jest prosty i każdy go rozszyfruje. Jest dobry.
A teraz włosy nooooo 🙂 Tym razem nie przykładałam żadnego centymetra, ani nic, bo w dupie mam potem spowiadanie się, że inaczej rękę przyłożyłam, a nie walę ściemę. W związku z tym sami sobie obliczcie ile mi włosy urosły, zobaczymy kto jest chojrak, zuch i w ogóle mistrz matematyczny. Acha, podczas kuracji obcięłam centymetr końców, więc +1 cm dodajemy, żeby było zabawniej i żeby Wam równania się lepiej rozpisywało 😉
To są włosy przed kuracją. Celowo dam więcej zdjęć, żeby hołota i pospólstwo się nie rzucało, że uniosłam rękę, że cyckiem ruszyłam, czy tam inne zaczarowane powody 😀
Teraz seria fotek po miesiącu. Uwaga!!! Hejtery czas start!!! To jest wasze pole do popisu hehe 😀

 

Macie fotki we wszystkich pozycjach i konfiguracjach. Ręce na głowie, na dupie i na biodrach. Lustro ujebane, widzę, też nie musicie tego mi mówić 😉 Producent obiecuje 5 centymetrów w miesiąc i jestem skłonna w to uwierzyć. Włosy urosły mi niesamowicie- ile dokładnie- sami sobie obliczcie i pochwalcie się w komentarzu. Specjalnie założyłam tę samą koszulkę. Tak się kurwa poświęcam dla ludzi. Żywkiem do nieba pójdę.
Czy opłaca się wyjebać cztery dyszki? Jak najbardziej. A poza tym maski zużyłam odrobinkę, chyba wystarczy mi do końca roku, bez jaj. Co jeszcze mogę dodać? Teraz będę jednocześnie smarować tym i używać Hair Jazz żeby mnie ludzie całkiem znienawidzili hehe 😀 Ach i mam mnóstwo baby hair.
A jeszcze na dokładkę pokażę Wam, że nie mam siana, kiedy moje włosy w słońcu się mienią, o tak, żeby hejtery spać nie mogły. A no tak…będzie pojazd za nierówny kolor, ale sram na to- tak się słońce odbijało 🙂
No i tyle ze mnie, do spisania 🙂
EDIT.
Po głębokiej analizie, a właściwie po zwróceniu mi uwagi, dodam jeszcze jedną fotkę maski.
Na mojej wersji widnieje napis “Highly enriched”, a na Alledrogich maskach jest napisane “Hair&scalp”. Doszukałam się tylko u jednego sprzedawcy napisu takiego jak u mnie. Co ciekawe, u sprzedawcy, u którego kupowałam, na aukcji pojawia się “Hair&scalp”. I teraz nie wiem, czy jest jakaś różnica pomiędzy tymi maskami. Może sprzedawcy używają zdjęcia, które gdzieś tam po internecie krąży, a w rzeczywistości trafia do nas maska z “moim” napisem. Nie wiem, czy jest jakaś różnica na przykład w składzie. Musicie dopytywać indywidualnie. Jeśli będę mieć jakieś nowsze info- dam znać. Chociaż wydaje mi się, że maski niczym oprócz napisów się nie różnią 🙂

Schodzimy z czerni, ostateczne starcie!

By | Bjuti Pudi | 66 komentarzy
No cze. Melduję się. Była włosiana niedziela. A przed włosianą niedzielą, był kolorowy czwartek. Tak, tak, tak- robiłam drugie podejście do ściągnięcia czarnucha ze łba, a wczoraj przy sobocie zrobiłam “niedzielne” odżywianie. Ale może po kolei 🙂

Koniec pierdolenia, poszło na noże. A właściwie na kąpiel rozjaśniającą. Rozjaśniacz, dużo odżywki i trochę szamponu i siedziałam u mojej najlepszej pod słońcem fryzjerki z tym obrzydlistwem z 30 minut. Po czym na głowie miałam to…
Tęcza, tęcza cza cza cza, czarodziejska szafa gra hehe 😉 Przez moment nawet się zawahałam, czy nie walnąć łba na czerwień taką jak na końcach, ale szybko mi przeszło. Widzicie ten ciemny pasek? To ta w ząbek czesana henna. Jak tak to nie chciała mi się trzymać, a jak do ściągania to ani rusz. Co za pierdolone, naturalne paskudztwo. Eko-sreko, naturalne dbanie, powiem Wam krótko- fuj, dupa, cycki. Nie wierzcie blogerkom, nawet mi. Dopiero po czasie dowiadujemy się co dany kosmetyk nam czyni. Ale za to patrzcie jak mi włosy szybko rosną, hennę robiłam dokładnie rok temu! Dobra chodźcie dalej 🙂
Potem poszła na łeb farba, która miała to wszystko zrównać i… zrównała! Chociaż w różnym świetle moje włosy wyglądają różnie, ale na żywo jest to ładny brąz. Zdjęć nie obrabiałam ani ciut ciut, a i tak na każdym włosy mają inny kolor, w zależności od światła czy chuj wie czego tam jeszcze.
Efekt jest taki jaki widzicie. I na tej fotce kolor chyba najbardziej przypomina ten, który mam w realu. I  w Biedronce i w Kiepsco też 😀
Chłodny brązik. Piękny i taki jak mój naturalny. Nosz psia mać identyczny jak mój! A co śmieszne, kiedy podeszłam do okna i słońca- pacze, pacze, a tam jakaś wiewióra hehe 😀
Może to mój urok, może to mejbełyn! A może fakt, że fotki cykałam telefonem, a nie wiem tego. W sumie lata mi to, czy włosy są w ciepłej tonacji, czy w zimnej. Najważniejsze, że nie są czarne, o!
A tutaj już nie są takie czerwone. Świat oszalał, żeby mnie rodzona Matka miała bić kablem od pilota, to nie wiem co to z tymi zdjęciami się wyrabia. Wierzcie na słowo- kolor jest chłodny haha 😀
Jeszcze moje przody, właśnie dotarłam do mojej rezydencji z pięcioma garażami i kucykiem, i basenem, i kotem, i z jachtem na rzece w ogrodzie, i… a co Wam będę gadać 😀 Końce troskę się zbiegły w stada, ale co się dziwić, skoro był lekki kat.
Jak ja to widzę- włosy mimo wszystko nie ucierpiały. Może lekko podeschły końcówki, ale to da się naprawić raz dwa- oleje, srele, morele, brzoskwinie. Brzoskwiń bym zjadła. Moja super fryzjerka Pati podcięła mi z centymetr końcówek, tak profilaktycznie, ale włosy są naprawdę w genialnym stanie zważywszy na to, co ostatnio z nimi wyprawiam.
Dałam im chwilę odpocząć, a potem postanowiłam je troszkę odżywić i tu zaczyna się włosiana niedziela, która w praktyce była sobotą.
Taki arsenał wytoczyłam. Na noc natarłam łeb Castor Oilem, bo chcę być piękna jak te z Holiłudu. O tej odżywce napiszę więcej za jakiś czas, Także cierpliwości dziołchy. Troszkę tej maski wdusiłam  też na długość, a potem dokładnie rozsmarowałam na długości oliwę z oliwek. Kuna leśna! Nie ma oliwy na fotce, cóż za niedopatrzenie! Włosomaniaczki zrobią mi z dupy jesień średniowiecza za takie przekłamanie! Panie chroń mnie!
Rano, to znaczy jak wstałam, normalni ludzie nie nazywają tego rankiem, ale szarap madafaka. Ja codziennie wstaję o 9, niezależnie od tego, która jest godzina! Więc rano (wiem, że nie zaczyna się zdania od więc, ale co mi zrobicie?) na tę nocną papkę, która siedziała pod czepkiem i czapką nawaliłam jeszcze maski Latte, która wcale nie jest Kallosem, ale 90% społeczeństwa i tak powie, że to Kallos, a nie Serical. Prócz Latte poszła też Bananowa maska, która tym razem jest od Kallosa. Wymieszałam obie, wtarłam w pióra. Założyłam kamuflaż włosiany- czyli ponownie czepek i czapa od czapy i chujaj dusza piekła nie ma. Bo kurwa nie ma. Holiłudzkiej maski nie da się od tak zmyć po ludzku, więc do niej mam szampon Timotei, który daje radę. Po półtorej godziny zmyłam łeb i poszła jeszcze saszetka Biovaxa z Biedry. Znowu z tym z godzinę spędziłam i nareszcie spłukałam czerep z tej całej zabawy w debila. Włosy dostały nawilżenia, blasku i generalnie (nie lubię tego słowa) wyglądają jak gdyby nigdy nic.
I o. Tak to. Na fotkach jakieś łaty wyłażą, ale wierzcie mi ludzkim okiem ich nie widać. Aparat jakiś kurwa wyczulony i łapie każdą zarazę. Żeby mi tylko jakiego syfu do rezydencji nie nawlókł, gałgan jeden, nikczemny obibok.
O tu całkiem, całkiem kolor przypomina mój kolor. Z jaśniejszą poświatą, ale nie rudą tylko stonowaną. I jak widzicie włosy nie ucierpiały. Jupi, jupi, jupi, madafaka Polska mistrzem Polski, a heja, heja, heja Krasny York mistrzem hokeja! Jesssss!
Tu znowu aparat powywlekał jakąś tęczę, której normalnie niby nie widać. Już nie mam siły. Ale dobra, niech mu będzie, policzymy się później!
Już ostatnia fotka, bo i tak pewnie nikt tutaj nie doszedł z czytaniem. A ja się tak z pilotem gimnastykowałam, żeby fotki porobić, a Wy nie czytacie, fuje. Wiecie, że na sprawdzianach z fizyki, w środku nudnego pierdolenia, pisałam co popadnie, byle stronę zapełnić? I tak miałam 5 z fizyki, ale kogo to interesuje? No własnie, nikogo.
Podsumowując. Tak, kurfa kartofel, udało Wam się dobrnąć! Moje włosy nie zostały zniszczone. No, bardzo kurwa nie sądzę. Jest lekki podsusz na końcach, ale końce pamiętają jeszcze czasy katowania, więc nie ma co im się dziwić. Trochę oleju i będą jak nowe.  jak nie będą to i tak po centymetrze kiedyś tam znikną. Podejrzewam, że kolor może wypłukiwać się szybciej niż powinien, bo wiadomo- rozjaśniacza się tak trzymał nie będzie jak “łysego” włosa. Ja pierdut- “łysy włos”, tego jeszcze nie grali 😀 Myślę jednak, że kilka farbowań i kolor się ugruntuje na amen. Kolor jaki uzyskałam, jest niemal identyczny jak mój naturalny.  Co tam jeszcze myślę? Nie ma kurwa hejtowania, że po fuj się gimnastykuję, żeby teraz niszczyć włosy rozjaśnianiem. Nic nie niszczę, chyba, że Wasz poczucie wartości małe, podłe gnidy bez perspektyw hehe 😀
Jestem zadowolona. Koniec.

Rewolucyjny peeling do skóry głowy

By | Bjuti Pudi | 40 komentarzy
Właściwie to co niedzielę mam niedzielę dla włosów, a nawet (prawie) spa dla reszty, ale jakoś się zapuściłam z relacjami z tych niedziel, bo w niedziele bywam leniwcem 😉
Dzisiaj się zebrałam jakimś cudem i piszę. A co dziś namodziłam?
W ruch poszedł taki oto zestaw. Kwiatka nie zużyłam, bo nie miałam pomysłu na maseczkę z hiacynta. Biovaxa kupiłam w naszej uśmiechniętej przyjaciółce Biedronce za 1,99. Barwę przywlekłam z Kiepsco i zdziwiłam się, że zmienili jej flaszkę. A ta zaczarowana butelka- kręgiel to moje ostatnie odkrycie na miarę odkrycia Ameryki. W kręglu siedzi sproszkowany pumeks, który jest fenokurwamenalny. Pisałam o nim TUTAJ KLIK.
Przy niedzieli postawiłam na oczyszczanie. Najpierw zmieszałam ociupinkę pumeksu z barwą i poczęłam nacierać łeb. Dotychczas pumeks przetestowałam na moim ciele i odnogach i nie ma nic lepszego niż peeling tym wynalazkiem. We włosach również spisał się genialnie, lepiej niż cukier czy kawa. Kręgiel to jest po prostu cud nad Wieprzem! Nad Wisłą też na pewno się sprawdzi. Jest jeden mały kłopot- trudno gdzieś go dostać. Przeszukałam wszystkie internety świata, znalazłam hultaja na Alibabie, ale Żółte Przyjacioły sprzedają go na jakieś pierdolone tony, no to nie kupię sobie załóżmy 700 kilogramów, bo co ja z tym zrobię? Zresztą, nie mam stodoły, żeby to składować, a w piwnicy hoduję marijuanen śpi kot. I tak to. W archiwum Aliexpress znalazłam te śmieszne flaszki, ale aktualnie nie mają ich w sprzedaży i dupa rozbita. Jeśli ktoś ma jakiś cynk- dajcie znać, błagam! Zapas mi się kończy, a peeling jest genialny. Skóra głowy czysta jak modelki z Insta przed wyjazdem do Dubaju. Włosy uniesione, a pumeks wypłukał się bez najmniejszych problemów. Mówię Wam nie było i nie będzie lepszego peelingu. Uniwersalny rozpierdalacz.
Potem na godzinkę pod czapkę poszedł Biovax. Wersja z olejami chyba najbardziej odpowiada moim włosom i zastanawiam się nad zakupem pełnowymiarowego opakowania.
Włosy są bardzo ładnie nabłyszczone. Po masce uzyskałam efekt lejących, elastycznych włosów.
Na pohybel hejterom, którzy niedawno jęczeli, że mam siano. Pocałujta mnie w dupę 😀 Łaty oczywiście nie dodają uroku mojej fryzurze, ale niedługo drugi etap zmiany koloru. Zastanawiam się tym razem nad zakupem Eclair Clair Creme z Loreala. To taki odbarwiacz do włosów, dekoloryzator z niewielką domieszką rozjaśniacza. Jest strach, ale naczytałam się dużo pozytywnych opinii i chyba zaryzykuję. Może miałyście z tym specyfikiem styczność?
Włosy rosną. Tutaj ułożyły się po swojemu, wyglądają jak ścięte w literkę U, a nie są. Ostatnio troszkę je podcięłam i pewnie przy następnych eksperymentach z kolorem znowu będzie trzeba końce upierdolić zdeka.
Na koniec bonus. Janusz. Ten to się zawsze błyszczy i to bez odżywek, a łaty u niego wyglądają zawsze spoko. Szkoda tylko, że na wiosnę leni się jak postrzelony, ale przecież nie będę go smarować Jantarem 😉
A jak tam Wasze niedzielne eksperymenty?