Wam też tęskni się do wiosny, a najlepiej do lata? Albo chociaż do śniegu po kolana? Mi tak… Jeszcze do tego ta bura pogoda za oknem. Na takie bursze dni, ale także na te słoneczne, mam jeden sposób- kolory. Kolory na powiece, na ciuchach, na paznokciach. Uwielbiam kolory. Zawsze byłam taką papugą, nie lubię wtapiać się w nudny, szary tłum. Nawet kota mam pomarańczowego, a nie siwego 😉
Dziś rozchmurzymy się dawką barw na paznokciach. Zacznijmy od klasycznej czerwieni z nutką szaleństwa.
Czerwony, klasyczny lakier od Hean. Dostałam go na ostatnim spotkaniu blogerek. Fajnie się sprawdza, dwie warstwy ładnie kryją i trzymają się nawet tydzień na moich zażelowanych paznokciach. Nie odpryskuje, stopniowo wyciera się z końcówek. Ma ciekawy kolor- niby klasyczna czerwień, ale taka jakby pastelowa. Soczysta, ale łagodna jednocześnie. Coś innego na mojej półce. Polubiłam taką wersję klasyki.
Żeby przełamać klasykę dorzuciłam coś ekstra, czyli brokatowy lakier Xtreme Wear od Sally Hansen, który zakupiłam w Esesmanie podczas ataku zombie. To znaczy podczas tych zniżek, kiedy baby czyściły półki z kolorówką. Nie pamiętam po ile chodzi ten brokat- coś koło 15 zeta, sporo jak za lakier dla mnie, ale ma dużą flaszkę i kolor tak mi wpadł w oko, że nie mogłam się opanować. Nie wiem co mi się w mózgu odwarstwiło, ale zapragnęłam brokatu i kupiłam. Jego jedyną wadą jest fakt, że schnie trzy dni, na szczęście mam zajebisty wysuszacz i ten czas skraca się diametralnie.
Brokat mieni się jak chuj wie co. Takie genialne drobinki fioletowe, niebieskie, czerwone i chyba srebrne. Magia. Zmyć to draństwo to jakaś krasnoyorcka masakra piłą odsiedosie (wiecie co to odsiedosie?). Ale i tak warto go mieć. Czerwień o dziwo schodzi ładnie i nawet paluchy się nie smarują. Co to za czary?!
Jednym słowem brokat to moja miłość, a czerwień najnowsza kochanka. Oba lubię. I wiem, że mam pajączka na palcu 😉
Jakby tego było mało to ostatnio przypomniało mi się, że w zamierzchłych czasach uwielbiałam wzorki na paznokciach. Nawet odgrzebałam mój stary wątek na Wizażu sprzed 8 lat? Albo więcej niż 8…Sprzed wojny w każdym razie. Łojojoj część wzorków była tragiczna, część super, ale pozalewane skórki postawiły mi sierść na grzbiecie z wrażenia. Kolejne wzorki były coraz lepsze, nawet powiem Wam w pewnym momencie dawałam radę 😉 Pomyślałam, a co tam- spróbujmy 😉
Wyciągnęłam arsenał różnego kalibru i poszłam na wojnę ze wzornictwem 😉
Powiem Wam, że chyba się starzeję, bo mi ręka drżała, co widać po czarnych liniach hehe 😀 Chyba muszę poćwiczyć, albo mam chujowy pędzelek.
Wyszło czy nie wyszło, poćwiczę to będzie lepiej. Grunt, że humor mam lepszy kiedy wprowadzam kolory do tych szaro-burych dni. Jakoś tak gęba sama się śmieje jak dowalę, a to różu, a to żółci, a to błękitów to tu to tam. A Wy macie jakieś sposoby na skisłą pogodę?
Na początku napiszę, że za każdą recenzję dostaję nie mniej niż 5 tysięcy na rękę. To tak, żeby było jasne. Za grubsze akcje 10 tysi to minimum. I oczywistą oczywistością jest, że piszę tylko pozytywnie o produktach, no bo wiecie 5 tysi piechotą nie chodzi. Prawda jest taka, że i tak myję się wodą i szarym mydłem, bo wszystko to ściema haha 🙂
A tak serio, to wiecie, że uwielbiam wszystko co owocowe. Dlatego bardzo, ale to bardzo wpadły mi w oko żele pod prysznic,które dostałam na spotkaniu od https://www.mariza.com.pl/.
Jak sprawdził się jeden z nich? Słuchajcie dziatki…
Mariza, linia Spa, Granat- odświeżający żel pod prysznic.
Straszna rzecz moi drodzy! Nie mam prysznica! To znaczy mam, ale taki przywanienny. Odwłok moczę w wannie. Ale mimo to zaryzykowałam i użyłam żelu pod prysznic w wannie. Całe szczęście nic złego się nie stało ufff…
Butelczyna ładna, 310 mililitrów. Pompka dla mnie nieporęczna, bo i tak muszę sięgać po całą flaszkę jak leżę plackiem w wodzie, ale okejjj. Dozownik się nie zacina, więc wybaczam. Zapach zniewalający- cudowny landrynkowo-granatowy, unosi się długo po kąpieli. Nie wiem czy na skórze zostaje na długo, bo zawsze po kąpieli balsamuję zwłoki. Szczerze mówiąc, to wszystkie żele są dla mnie takie same i jeszcze nigdy, ale to nigdy nie zaważyłam aby jakikolwiek żel nawilżył mi nogi, plecy czy choćby palec…Ten żel myje i pachnie i to lubię. A czego nie lubię? Za mało się pieni. Może i jest wydajny i konsystencja spoko, ale ile bym go nie nawaliła, pieni się chujowato. A ja lubię piankę, no!
Nie skreślam tego cudaka, bo pachnie ślicznie, ale mam niedosyt… Myślałam, że będzie efekt jakby ktoś do wanny granat wrzucił, tymczasem granat smętnie pływa w tej wannie. Nie powiem, że się zawiodłam, bo tragedii nie ma, ale ludzie ja chcę piany i więcej radości 😉 Żel to dla mnie taki średniaczek. I moja ocena też taka średnia 😉 Całe szczęście cienie od Marizy mnie zachwyciły, więc sytuacja załagodzona 😉 Jeszcze na koniec pokażę Wam Marizowe oko 🙂
Grafitowe cienie są zajebisteeee! Tutaj troszkę je ścieniowałam bielą.
Koniec i bomba, kto nie czytał ten kózka kucharek sześć złamała 😀
Ahoj Szczury Lądowe i Wodne w sumie też 🙂
Wiecie, że na spotkaniu wpadło mi trochę kosmetyków. Wiecie też, że testuję je namiętnie. Jak każda baba lubię się wypaciać to tym to tamtym- sama radość. Szczególnego hopla mam na punkcie stóp. Według ostatnich rankingów PornHub, polaczki to nie tylko cebulaczki, ale i stóp miłośnicy. I ja stopy lubię, chucham i dmucham, kremuję, smaruję- takie tam. Ostatnio któryś krem mi nie podpasował i stopy zrobiły się przesuszone. Ale, że na spotkaniu dostałam serum nastopne od https://www.shefoot.pl/ to od razu poszło w ruch. Dziś dogorywa, wydłubuję resztki, więc jestem gotowa by powiedzieć o nim kilka słów.
Zawartość jak na fotce. Same dobre dobroci. Producent poleca stosować na strategiczne, suche miejsca punktowo i przyznam, że nawet dozowniczek, a właściwie długi nosek tuby temu sprzyja. Ja stosowałam na całe stopiuchy, bo jak wspominałam przesuszyły mi się po jakimś dziadostwie. Mimo iż serum nie żałowałam, to maleństwo wystarczyło na dobry miesiąc regularnego nacierania i jeszcze odrobinkę mam.
Jakiś czas temu przytaszczyłam trochę cudowności ze Spotkania Lubelskich Blogerek. Szczerze mówiąc najbardziej rzucił mi się w oczy zestaw lakierów od Eurofashion z serii Color Club. Nie żebym była jakąś lakieromaniaczką, no nie. Po prostu jestem typową sroką i jak coś mi w oko wpadnie to mam chęć przetestować jak najszybciej.