Tag

na ciele

Nacierajcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny :D

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Sprawa wygląda tak.
Idę do wanny.
Moje antylopie nóżki drepczą pospiesznie do wody.
Ahhh yeahh jestem wodnikiem, wodę uwielbiam- tę w wannie, tę w jeziorze, tę w morzach i oceanach. Tylko pływać nie umiem. Ale po co umieć pływać skoro można latać?
Wchodzę już do tej wanny, mojego spa.
Odkręcam peeling, który dostałam do testowania i mmmmm
Posłuchajcie historii Pina Colady, cukrowego peelingu do ciała od Perfecty…
Pierwsze wrażenie- o matulko, chytrusie niebieski słodki i miły- zapach to orgazm! Żywe ananasy! Sama woń przenosi nas na tropikalną wyspę. Dawno nie miałam tak pięknie pachnącego kosmetyku, a owocki cielesne uwielbiam!
Peeling wygląda i pachnie apetycznie. Żółta, zwarta, cukrowa mieszanina, która nie tylko usuwa martwy naskórek, ale także nawilża i relaksuje to strzał w dziesiątkę! Pomiędzy cukrową mazią biegają małe, wesołe, czerwone kuleczki. A nie wiem co to, ale nie wnikam- na wąglik nie wygląda 😀
Wzięłam na łapkę to to i poczęłam się pocierać niczym locha w sosnowym lesie o wystające zewsząd konary. Fajny bajer z tym peelingiem- im więcej wody do niego “dodamy” tym jest łagodniejszy. Osobiście lubię drzeć po skórze do krwi. No dobra może nie aż tak, ale porządna nacierajka to jest to co uwielbiam. Zapodałam więc cwaniaczka na szorstką stronę  gąbki i ostra jazda. Zabawa była przednia, zapach powalający.
Peelingu zdążyłam już trochę poużywać i ostrrro go przetestować.
Na pewno kupię go ponownie!
A dlaczego?
A dlatego!
Zaskoczyło mnie to, że po ostrej jeździe z tym cukiereczkiem moja skóra faktycznie jest świetnie nawilżona, zawdzięczamy to zapewne olejkom, które siedzą wewnątrz ździeraka. No i zapach, zapach! Dla samego zapachu warto zainwestować w słoiczek tego złotka. Swoją drogą opakowanie jest wygodne i zabezpieczone sreberkiem, co docenia, bo wiem, że nikt palca przede mną tam nie wsadził. Pojemność też dobra. Cóż więcej- główna funkcja czyli złuszczenie martwego naskórka, jak najbardziej jest w tym przypadku spełniona. Atutem niewątpliwie jest to, że w zależności od upodobań, peeling jest ostry lub całkiem delikatny. Skóra po takim natarciu jest bardziej napięta. A czy redukuje cellulit i wyszczupla… hmmm no cóż, nie chcę nikogo załamywać, ale nie prawdą jest, że każda kobieta chce być szczuplejsza niż jest oraz, że każda ma pomarańczową skórkę. Teraz mnie znienawidzicie- moje ciało trzyma się genialnie jak na 84 lata, żadnych skórek pomarańczowych czy tam mandarynkowych, z gabarytów też jestem zadowolona. Nienawidźcie mnie 🙂 Nie mniej uważam, że regularnie stosowany peeling na pewno pomoże w walce z cellulitem tym dziewojom, które zmagają się z tym problemem.
Wybaczcie średnią ostrość powyższej fotki, ale tatuś nie kupił mi lustrzanki i posługuję się jedynie cyfróweczką, która nie zawsze radzi sobie ze złapaniem ostrości 😀
Peeling to świetne rozwiązanie dla każdego rodzaju skóry, należy jedynie wybrać ten właściwy dla danej osoby. Jak dla mnie peeling od Perfecty jest perfekcyjny. Polecam pozbywać się martwego naskórka zwłaszcza przed korzystaniem z kąpieli słonecznych. Skóra pozbawiona zbędnego balastu w postaci niepotrzebnych suchych paskud opala się równomiernie, a my możemy cieszyć się opalenizną przez dłuższy czas.
A żebyście nienawidzili mnie jeszcze bardziej… ja dzień po spilingowaniu 🙂
Nacierajcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny 😀
TUTAJ możecie tradycyjnie zagłosować na moją recenzję. Jestem na drugiej stronie 😉 Oczywiście dla wszystkich głosujących- naleśniki 😀

Arganowe uniesienia z The Body Shop

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy
Razu pewnego weszłam, na fejsa,
Widziałam posty- dwa duże cycki, męskiego pejsa.
Przewijam na dół stronę znajomą,
Patrzę i widzę- tak oto ono!
The Body Shop szuka testerki masła,
No to żem szybko zgłoszenie trzasła!
Masło do ciała, nie do jedzenia-
Budzi się we mnie duża nadzieja.
Potem wyniki- i się udało!
Poczułam nacierać me jędrne ciało.

Paczuszka przyszła wręcz ekspresowo,
A jej zawartość, daję Wam słowo-
Była pachnąca, ładnie ukryta,
Aż się poczułam jak celebryta!
Słoiczek ładny, złota nakrętka,
Naszła mnie zatem na masło chętka.
Wlazłam do wanny, umyłam siebie
By się za chwilę poczuć jak w niebie.
Otwieram masło, wącham je czule
I już za chwilę na mnie ląduje
Porcja mazidła dość okazała,
Całe me ciało ładnie okala.
Na lewą nóżkę, potem na prawą,
Można to nazwać świetną zabawą!
Brzuch już natarty,
To nie są żarty-
Masło wydajne, że ja pierdzielę,
Musicie spróbować go przyjaciele.
Z arganu to to jest przyrządzone,
A nic nie było nim pobrudzone.
Wchłania się szybko w moje odnóża,
A wokół piękna zapachów burza!
Nie wiem dlaczego- stokrotki czułam,
Daję Wam słowo i nie zamulam!
Niby to argan, masło z kakaa,
A ja tam kwiatki te wyczuwałam.
Ciało pachnie pięknie i długo,
To jest masełka tego zasługą!
Skóra jest miękka i nawilżona,
A moja morda wręcz zachwycona.
Smaruje więc się cała dokładnie,
Bo świetnie działa i pachnie ładnie.
Opakowanie też jest genialne-
Wszystko wyciągniesz, nic nie wypadnie.
Po wszystkim wieczko zakręcasz z łatwością,
Niech stoi w łazience- gul skoczy gościom
Kiedy zobaczą, że skarb masz taki-
Opadną cycki, wypadną baki.
A Ty się smaruj, zaznaj luksusu,
Masło to nie ma żadnych minusów!
Ręczę, że kiedy tylko spróbujesz,
To się od razu lepiej poczujesz.
Gdyby Chuck Norris tego używał,
To by się teraz inaczej nazywał,
Bo jego ciało byłoby lepsze,
Chodziłby nago, zapomniał o swetrze.
Byłby on pewnie dziś Sandrą Bullock,
A tak wygląda jak z brodą buldog.
Więc kto chce rozpieścić swe zmysły czule,
Niech masło z serii Wild Argan Oil se wypróbuje.
Kto chce wyglądać jak laska roku,
Prężyć swe ciało na plaży i stoku,
Mazidło musi to wypróbować,
Ono potrafi też odstresować.
Gęste, pachnące oraz złociste-
Ono po prostu jest zajebiste!
tutaj klikając możecie głosować,
Wtedy pojadę się polansować 🙂
Wioletta Pe maj nejm na fejsiku,
Jeśli klikniecie moją recenzję dam Wam po naleśniku 😉

Szok i niedowierzanie- żel na wszystkie bolączki

By | Bjuti Pudi | 27 komentarzy
Dobra mam chwilkę czasu, to jedziemy z koksem 😉
Wiem, że niektóre osóbki czekały na tę recenzję, więc dziś przedstawiam Wam…
Żel aloesowy od firmy Safira.
Swoje opakowanie dostałam od Weroniki. Właściwie to wymieniłam się za sałatę, ale to długa historia 😉 Dzięki jej  uprzejmości ( kurwa ale słodzę 😀 ) miałam okazję przetestować to cudeńko.
Słoiczek pojemny, łatwy w użytkowaniu, zakręcany, przezroczysty, ale to chyba widzicie, nie? 300 mililitrów to całkiem sporo.
W środku galaretowata substancja. Ale nie jest to galareta wieprzowa (mniam) tylko żel z aloesu z niewielkimi dodatkami, ale to zaraz 😉 Pachnie jakby nie pachniał. Coś świeżego i nic konkretnego.
Używałam na włosy. Tutaj wspominałam o tym eksperymencie KLIK. Rzeczywiście włosy polubiły się z tymi zielonymi gluciskami.
Przez około miesiąc używałam żelu zamiast kremu na noc. Muszę przyznać, że i ten eksperyment się powiódł. Zdecydowanie zmniejszyła się liczba zaskórników, a buzia była świetnie nawilżona i myślę, że to zastosowanie żelu jest najlepsze. Próbowałam pod makijaż kłaść hultaja i też było git majonez jak u pani Basi. Ale pod makijaż mam inne cudeńko, o którym wkrótce.
Kolejne zastosowanie- poślizg (haha nie do tego obślizgłe zboczuchy! ) po opalaniu 🙂 Żel przetestowałam po tym jak pierwsze słońce zaatakowało moje cycki. No w sumie to dekolt, bo cycki były skitrane. Ale powiedzmy, że cycki. Lubię słowo cycki. Cycki, cycki, cycki, dobra wystarczy 😀 Po kilkukrotnej aplikacji chrupiąca skórka ładnie się przygasiła. Nic nawet nie zlazła. Nie piekła tak jak przypuszczałam, więc kolejny punkt dla dziada borowego.  O żelu, żelu dałeś mi ukojenie, ma dusza rada, me serce radosne i piszę Ci wiersze miłosne. Dobra przesadziłam 😀 Coś dzisiaj mój defekt pod czaszką jest nadmiernie pobudzony. Aha, jak nawaliłam świntucha na grubo to troszkę się wałkował na zielono, co wyglądało średnio, ale jako że byłam na terenie posiadłości latało mi to koło du… nosa. Niech będzie nosa!
Aplikowanie na nieproszonego gościa (czyt. pryszcza) jest również wskazane. Ładnie pochłania nieprzyjaciela. Może bez szału, ale wygaja skurwiela.

Aloesu troszkę jest jak sami widzicie, dokładnie 41%. Gdyby żel był alkoholem, z takim procentem byłby najpopularniejszą galaretką na imprezach. Skład niczego sobie.
I tak to.
Już mi się huncwot kończy, ale rozglądam się za kolejnym. Bardzo praktyczny wielozadaniowy kosmetyk, który przydaje się w wielu okolicznościach, dlatego też uważam, że warto go mieć na swojej półce. Daję mu piątkę z plusem. Polecam z czystym sumieniem.
Pozdro z końca świata 🙂

NOUN- skarpetki złuszczające na każdą kieszeń!

By | Bjuti Pudi | 60 komentarzy
Uwielbiam stopy. To prawie fetysz. Oglądam się za ludzkimi stopami. Oczywiście tymi ładnymi. O swoje dbam, chucham i dmucham. Nienawidzę kiedy laska niby zadbana ma odpryśnięty lakier na paznokciach u stóp lub co gorsza, spod tego wielkiego paskudztwa wyłania się bród. Nienawidzę spierzchniętych pięt i skóry grubości lodu na rzece. Oczywiście rozumiem, że niektórzy mają utrudnione zadanie- skóra na stopach mimo wielu zabiegów pozostawia wiele do życzenia. Choć nie oszukujmy się- widać kto o stopy dba, a kto niekoniecznie, szczególnie latem kiedy królują nam odkryte buty.
O czym będzie dziś?
Mała podpowiedź 😉

Nie będzie wcale o psokrólikach. Będzie o skarpetkach. Skarpetki złuszczające- hit ostatnich tygodni. Tylko dlaczego pilingujące skarpetki są takie drogie? Wcale nie muszą! Nie musicie wydawać siedemdziesięciu czy nawet stu złotych za kawałek jednorazowej folii z płynem w środku!
Przychodzę z pomocą! To ja Super Spajder Kapitan Pudernica 😀
NOUN 7- dniowa kuracja złuszczająco- regenerująca na stopy, za zawrotną sumę 15 złotych! Słownie- piętnaście złotych!!!
Zamówiłam na AlleDrogo przy okazji innych zakupów. Pomyślałam, że za taką cenę warto spróbować. Jednocześnie przetestowałam taki sam zestaw na moim nie-mężu. Moje stopy miały tylko jeden niewielki odcisk, ogólnie były w stanie dobrym. Lekko szorstkie pięciory. A u faceta to wiadomo- zawsze jest więcej do roboty 😉 Niestety obiekt nie podszedł entuzjastycznie do obfotografowania eksperymentu. Musicie zadowolić się moimi stopami.
Standardowe opisy, co to za cuda i dziwy , że stopy nasze po użyciu staną się miękkie jak smalec na słońcu, że odciski przejdą na sąsiada i takie tam. Dowiemy się też jak to coś na stopę wsadzić. Jest nawet niesamowity rysunek. Skład. Przeciwdziałania. Do podpunktu o zakazie używania przez cukrzyków pragnę dodać dwa słowa. Otóż cukrzycy mogą używać skarpetek, ale pod warunkiem takim, że skonsultują to ze swoim lekarzem oraz lekarz pozwoli na taki zabieg. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo nie chcę żeby ktoś powiedział, że ja pozwoliłam. To jest sprawa indywidualna, więc jeśli ktoś chce wiedzieć czy może sprawdzić działanie, istnieje jedna droga- wizyta u lekarza. Ja tylko informuje, że jest taka możliwość, a informacja jest bardziej ostrzeżeniem niż całkowitym zakazem. Dobra. Wygadałam się 😉
Nie robiłam stu milionów zdjęć, bo uważam, że to bez sensu. W woreczku były po prostu dwa worki w kształcie skarpet. Odcinamy górę, wsadzamy stopę, mocujemy (dostosowujemy rozmiar)  taśmą dołączoną do zestawu,zakładamy normalne skarpetki i cęcnimy jak debile około dwóch godzin. Można w tym chodzić, ale w workach bulgocze płyn, który wżera się w przeszczepy. Uczucie nijakie, jak siedzenie w mokrych skarpetkach. Żadnej ekstazy, wybuchów szału, ani nic z tych rzeczy. Po dwóch godzinach umyłam stopióry samą wodą i poszłam spać.
Pierwszego dnia nic się nie działo. Myślę se, chujnia. Chciałam zaoszczędzić to teraz mam.
Ale drugiego dnia zaczęłam odczuwać ściągnięcie na skórze stopy. Skóra była jakby nie moja. Naprężona, błyszcząca jak bibułka i sucha z wierzchu. Czułam się jakby mi ktoś dał cudze stopy 😉
Tutaj nie widać tego tak bardzo. Ale specjalnie dla Was próbowałam zrobić jak najbardziej obleśną fotkę. Tylko spójrzcie- stopy pieprzonego Hobbita!
Pomarszczona stopa jak wór starego dziada.
Trzeciego dnia zaobserwowałam pierwsze pęknięcia na skórze pomiędzy palcami.
Dnia czwartego grzbiet mojej stopy wyglądał już paskudnie.
Zaczęła kruszyć się sucha skóra. Podbicie nie wyglądało wcale lepiej.
W życiu nie miałam tak paskudnych stóp! A to był dopiero początek!
Piąty dzień to był armagedon, tak samo szósty i siódmy! Wszędzie ta jebana skóra! Nie mam fotek. I wcale nie dlatego, że chciałam Wam oszczędzić tego widoku. Po prostu wszędzie chodziłam z odkurzaczem, a nie z aparatem. Czułam się jak jaszczurka, wąż jakiś albo pająk w trakcie wylinki. Człowiek skóra, wszędzie syf, po całym domu skóra, wszędzie skóraaaaaaa!!! No, ale sama chciałam. Oczywiście paluchy (u rąk 😉 ) mnie swędziały i co mi jakaś skóreczka odstawała to ja ją ciach! Odrywałam. Nie jest to zabronione. To se skubałam. Mam specjalną fotkę skubańca 😉 Na dowód, że skarpetki działały jak trzeba.
Skóra, fura i komóra! Skórki same złaziły, choć trochę im pomagałam, nie mogąc się opanować 😉 Wszystkie były suche jak pieprz.
Ósmego dnia prawie całe stopy, były już jak nowe. Zostały pojedyncze “placki” ze starą powłoką.
Dziewiątego dnia kurwicy dostawałam, więc resztek pozbyłam się za pomocą peelingu do stóp. Jakby nie to, to pewnie minął by jeszcze jeden dzień do zakończenia kuracji. Zakończyłam ją przed czasem.
No i?! No i?!
R E W E L A C J A!
Jeśli myślicie, że zrobienie fotki własnym stopom to bułka z masłem, to się kurwa grubo mylicie.

 

To na stopie to nie gówno muchy, tylko pieprzyk. Ponoć ten na lewej stopie oznacza, że posiadacz lubi podróże. Ja lubię, nie wiem czy to zasługa pieprznika.
Ale jakie stopy są miękkie! Jakie gładkie! Zawsze miałam zadbane stopy, ale po tych turboskarpetkach to już jest szał wacka! Powiecie, że co to za filozofia zregenerować stopy, które na co dzień są w dobrym stanie. Okej, ale mimo wszystko moje stopy są teraz jeszcze zajebiściej zajebiste. A jeśli chodzi o stopy w gorszym stanie, to kuracja działa równie dobrze, a rezultaty są jeszcze bardziej wyraźne.Sprawdziłam na nie-mężu! Musicie mi wierzyć na słowo, ale jego stopy są teraz rewelacyjne.
Polecam wszystkim, którym nie straszne jest kilka dni z wężem zrzucającym skórę.Warto. Odkurzacz w gotowości i możecie eksperymentować. Podczas złuszczania nie należy używać kremów i innych pierdół do stóp.
No i cholera to tylko 15 złotych, a nie stówa! Świetny tani produkt, który nie obije Wam kieszeni.
Daję szóstkę z plusem i idę coś w końcu zjeść 😉

Różowo, cukierkowo, słodko do porzygu :D

By | Bjuti Pudi | 8 komentarzy
Siedzę tu sobie i właśnie wymyśliłam, że Wam pokażę letnią wersję paznokci jaką wymodziłam, a przy okazji trzy słowa o lakierach, które niedawno upolowałam na przecenach w Esesmanie. O TUTAJ o nich pisałam 🙂

Wszystkie trzy poszły na pazury 🙂
Biały (25 ) to Extreme nails od Wibo, różowy  (3) I love summer z Lovely, i fluo top Wibo, o którym pisałam TU.
O topie już pisałam, więc kilka słów o białasie i różowiaku. Oba dobrze schną, nie odpryskują, trzymają się jak trzeba i długo pozostają “świeże” to znaczy kolor się nie zmienia, albo ja jestem ślepa. Ogólnie jestem zadowolona z ich pobytu na moich paznokciach 🙂 Nie mażą się, ładnie pokrywają paznokcie dwiema warstwami. Nie mam im nic do zarzucenia.
Biały nosiłam któregoś razu, żeby przetestować chultaja, ale jasny gwint zapomniałam o obfotografowaniu urwisa i fotki brak. Ale o różowym już pamiętałam 🙂
Ładny cukierkowy i błyszczący róż na przydługich paznokciach (już je odnowiłam i skróciłam 😉 ). Ale wiecie, ja długo nie mogę chodzić ze zwyczajnymi zwyczajnościami na paluchach, więc postanowiłam coś z tym fantem zrobić. Nawet w trakcie pracy twórczej jebłam pikczersa (chytrusie niebieski- ale tekst).
No i na tym pikczersie pokazałam co daje nam fluo top. Kolor co prawda się nie różni jakoś szczególnie, ale kropki i kreski łagodnieją, granice kolorów są mniej widoczne, a lakier lśni mocniej i jest trwalszy. Teraz to już nie ma bata- wszystko trzymało się ponad tydzień. Bez uszczerbku. Ale zmyłam, bo musiałam zażelować odrosty w żelu. Kciuk na focie jest z topem, palec wskazujący pół na pół, a reszta z samym lakierem.
Tutaj efekt końcowy na pseudoartystycznych fotografiach, których zrobiłam za dużo to i wstawię z przesadą wiele.
W ogóle uważam, że dodawanie pierdyriardów takich samych zdjęć to głupota jakich mało i dzisiaj ją popełniam wbrew zdrowemu rozsądkowi.
To już ostatnie, bo bez sensu jest robienie galerii jednej fotografii w stu odsłonach.
W każdym razie paznokcie wyszły fajne. No mi się podobają i nie będę pieprzyć, że nie. Nie znoszę fałszywej skromności, jak coś mi się podoba to to mówię, jak mi się nie podoba, to też.  Takie wdzianko moich szpon przypomina mi cukierki. Były kiedyś jogusie- takie słodkie cugsy różowo- białe, nawet dobre. Paznokietki różowe do porzygu, Barbie by się nie powstydziła. Polecam na lato- dla tych, którym odwagi nie brakuje, albo dla słodkich galerianek czy innych remizianych lasencji. Zależy co do tego zapodamy, jak ubierzemy się w słodkie koronki i panterki- to tylko do remizy, jeśli lakierowe szaleństwo zestawimy z normalnymi ciuchami- nie wyglądają tandetnie. Wręcz przeciwnie.
Jakby ktoś pytał to kropki i kreski zrobiłam dwustronną sondą z Avonu. Z jednej strony ździra ma łepek do kropków, a z drugiej cienki pędzelek. I tyle o tym, bo co więcej o tym pisać?
No.
I się pochwalę.
Konkurs wygrałam TUTAJ. U Herrbaty, której rady bardzo sobie cenię. ( Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Herrbatkę). W ogóle to mówiłam Wam, że uwielbiam zieloną herbatę z miodem? Nie ważne 🙂 Dzisiaj dostałam paczuszkę od Rosie Green, a w niej krem i eko torbę.
Fotka na szybciocha i jej jakość nie powala, ale się pochwalę, bo jestem próżną świnią i chwalić się lubię kiedy mam czym.
Krem pasuje mi jak w mordę strzelił, bo mój aktualny jest na wykończeniu i nagroda jak najbardziej na miejscu. Już nawet sobie dekolt nim wysmarowałam po weekendowym opalańsku 😉 Torba też się przyda, bo mi to się wszystko przydaje. Będziemy testować kremidło i torbiszona też 🙂
Jest mi niezmiernie miło, bo pierwszy raz wygrałam coś na blogu. Jestem graczykiem i chociaż raz w miesiącu coś tam wygrywam, ale na blogu jeszcze mi się nie zdarzyło do tej pory. No to już mam ten pierwszy raz za sobą 🙂
Tyle. Idę sobie.
Paaaaa 🙂

Wywar ze świetlika na paznokciach, czyli fluo top

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
Każdy (właściwie to każda) z nas ma jakichś tam swoich ulubieńców kosmetycznych. Takich pupilków, z którymi jesteśmy od wielu miesięcy lub lat razem.
Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o moim faworycie.
Jesteśmy ze sobą od kilku dobrych lat i nie mam zamiaru szukać niczego nowego. Produkt, o którym chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć dostaje u mnie szóstkę z plusem. Wyższej oceny u mnie nie ma.

Ale, że co takie gówienko? A, no takie niby nic, a jest tak zajebiste, że aż mi się sam złuszcza martwy naskórek na plecach!
Poznaliśmy się wieki temu w Esesmanie. Od tamtej pory zawsze mam go w kolekcji. Kosztuje chyba trochę powyżej pięciu złotych, może sześć? Nie pamiętam, ale między 5, a 7 złotych, na pewno nie więcej. Ale zapytacie, co w tym gówienku takiego niezwykłego.? A kiedy pytacie mnie, odpowiadam.
 Wibo  Fluo Top, express growth to niezastąpiony cudaczek. Pomińmy już fakt, że świeci w UV i jeśli jesteś królową disco w lokalnej remizie, to musisz go mieć. Najważniejsze plusy tego topu są inne. Po pierwsze wydłuża trwałość i błysk każdego lakieru. Ale uwaga, może nieznacznie wyostrzyć kolory, co czasami jest zaletą, czasami wadą, mi osobiście nie przeszkadza. Ale na przykład jeśli pociągniemy nim po czarnym lakierze odcień może być bardziej granatowy niż czysto czarny.
Lakier (oj wiem, że top, ale można go z powodzeniem używać jako lakier bezpośrednio na płytkę paznokcia) najczęściej stosuję na moje żelowe paznokcie. Kolor żelu jest wtedy bardziej wyrazisty, a białe końcówki frencza krystalicznie białe. Do tego błyszczą jak trzeba. Lakier spokojnie utrzymuje mi się tydzień, chyba, że wsadzę moje paluchy i zacznę skubać, no to wtedy nieuniknione jest, że kawałeczek spsuję 😀 Natomiast sam z siebie w ogóle nie odpryskuje. Jeśli przy nim majstrować to schodzi taką błonką, skórką czy jak to inaczej nazwać 😉
Oto i top na moich koślawych paluchach. Ciężko cokolwiek uchwycić na fotce, ale co nie pokażę? Ja nie pokażę?! Pokażę.
Kolejną zaletą jest fakt, że po pomalowaniu paznokci jakimś tam lakierem kolorowym i po przejechaniu  tym cudeńkiem- lakier schnie szybciej. W ogóle ten Wibiak schnie w zastraszającym tempie. Kiedy kończę nim malować drugą rękę, pierwsza już jest niemal sucha (mówię tu o malowaniu tylko nim, bez innych mokrych lakierów pod spodem). Także chwila moment i można robić coś innego bez upierdliwego czekania, aż nam lakier raczy wyschnąć.
Co jest dla mnie ogromnym plusem- nie potrzebuję wielu warstw lakieru. Wystarczy nim przejechać raz i po sprawie. Świetnie się rozprowadza, równomiernie i bez żadnych niespodzianek.
Dla niedowiarków, że Wibiak świeci jak nie powiem jakiemu zwierzęciu co na wiosnę, pokażę fociszcze.
Świeci jak dupa świetlika w lesie.
 Specjalnie na tę okazję lampę uruchomiłam, żeby nie było, że oszukuję 😀 W normalnym świetle wygląda normalnie, jedynie podbija nam kolor.
A jakie są minusy? Żadne. I dlatego tak uwielbiam ten lakier.
Ktoś ma jakieś “ale”? Zapraszam na solówę, ale uwaga tylko na gołe klaty 😀

Owocowa rozkosz, mój hit!

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Długi weekend, Polska pije, je kiełbasę z grilla i doznaje innych uciech. To ja też dzisiaj o uciechach.
Tutti Frutti masło i olejek do kąpieli o zapachu wiśni i porzeczki.
I to jest słuchajcie czad!
Zapach jest tak niesamowicie soczyście owocowo wspaniały, że można za niego zabić! Absolutnie moi faworyci ostatnich czasów. Uwielbiam owocowe cosie do kąpieli, a jeszcze bardziej owocowe mazidła. Uwielbiam wszelką świeżą owocówkę. Te dwa produkty to dla mnie raj na ziemi i nawet jakby w składzie miały samo zło to i tak bym je w kółko kupowała.
Zacznijmy od olejku do kąpieli. Nadaje się także pod prysznic. Ja leję dziada w wannę pod strumień wody oraz myję nim całe ciało.Woda w wannie robi się od niego różowa. Ma fajną gęstą konsystencję w kolorze czerwonym z połyskującymi złotem drobinkami. Drobinki stety (niestety) na skórze nie zostają. Łatwy w użyciu, chyba, że ktoś jest brudasem i się nie myje, to wtedy ma trudności z podstawowymi zabiegami higienicznymi. Wydajny, duży, bo półlitrowy. Kupiłam w Biedrze za 7,99, a w Esesmanie są po 12,99. W Biedrze już nie ma 🙁 Jakby były to kupiłabym kilka na raz. Najwyżej będę przepłacać u Niemca. Bo będę kupować, aż mi zbrzydnie, a nie sądzę, żeby to się szybko wydarzyło.
Pachnie orzeźwiająco, świeżo, lekko kwaskowato, żywymi owocami. Wiśnia miesza się z porzeczką, choć aromat wiśniowy jest bardziej wyczuwany. Zapach jest relaksujący.Kojarzy mi się z dobrym, treściwym kompotem Babci. Trzeba uważać, żeby się nie wyluzować i nie utopić 🙂 Nie wiem czy nawilża czy nie, bo zawsze po kąpieli balsamuję zwłoki. Na pewno nie wysusza. Na pewno kupiłabym go nawet jakby był dwa razy droższy. Nie wiem tylko dlaczego jest nazwany olejkiem, bo jest mało oleisty. Powiedziałabym raczej, że to żel z odrobiną olejku, ale to nie istotnie. Jest GENIALNY.
Masło. Masło jest równie niesamowite. Pachnie troszeczkę łagodniej. Mniej kwaskowato, bardziej słodko, z lekką domieszką gumy Turbo, ale wciąż świeżo. Nie jest to jakiś ulepek, mdląca słodycz, raczej bardziej dojrzała wiśnia. Uwielbiam! No zaraz posram się z radości, rozpływam się w komplementach do tych dwóch produktów. Ale ja tak strasznie lubię owoce na ciele, że aż suty stają!
W środku poręcznego słoiczka czai się masło pełne błogiego aromatu. Konsystencja taka jak trzeba- masłowata, dość gęsta, ale nie za mocno- taka w sam raz. Rozsmarowuje się świetnie, szybko wchłania pozostawiając nawilżoną skórę i piękny zapach. Skóra pachnie przez długi czas soczystym koktajlem. Ciężko znaleźć urwipołcia. Ja swojego wygmaerałam w Nutrii za jakieś dwanaście coś. Całe szczęście jest wydajny. Szkoda, że nie da się tego masełka zjeść, bo jak bonie dydy zeżarłabym jak świnia kartofle!
Chytrusie niebieski! Uwielbiam i polecam olejek i masło- nacierajcie się tą soczystością do bólu!
Zapach wyrywa z ciżemek!

Oliwkowe ukojenie

By | Bjuti Pudi | 6 komentarzy
Właśnie dzisiaj wykończyłam balsam. Mam mieszane uczucia, ale posłuchajcie dziatki…
Ziaja. Znowu. Chyba mam do nich sentyment. Ziajaowe kosmetyki nie są może jakieś super hiper, ale w większości przypadków są to produkty dobre i nie drogie.
Tego maZiaja kupiłam w Esessanie za jakieś pięć złotych ( cena na do widzenia ). Normalnie jest pewnie kilka złotych wyższa. Z tego co się orientuję, teraz zmienili opakowanie na białe, ale chyba tylko butelka uległa zmianie- zawartość ta sama. Choć pewności nie mam- komu się nudzi, może sprawdzić.
Zgniło-zielona butelka ma w sobie dosyć sporo balsamu-300 mililitrów. Wydajny huncwot.
Pachnie oliwką. Zapach jest ładny- dla tych, którzy ten zapach lubią. Jak ktoś nie lubi to mu będzie capić, logiczne, nie?
Na flaszce jest napisane, że balsam jest odpowiedni dla osób ze skórą suchą i normalną. Moja skóra jest normalna, bo niby jaka ma być, popierdolona? Według mnie dla suchoskórych balsam się sprawdzi, a Ci z normalną powierzchnią to już w ogóle nie powinni narzekać.
Maź jest średnio gęsta. Jak widać na powyższym zdjęciu- lekko spływa przy dużej ilości. Ale niech Was to nie zwiedzie! Urwipołeć jest niesamowicie treściwy, przy normalnej skórze- powiedziałabym, że aż zanadto. Na pierwszy rzut oka- raczej rzadki, ale przy balsamowaniu zwłok czuć jego zbitą, tłustą konsystencję. I tutaj jego wada wyłazi jak psie gówno po zimie. Ciężko go rozsmarować i wchłania tak szybko jak szybko sanki w po piachu jadą. No włazi w tę skórę i włazi i wleźć nie może, skóra ciągle tłusta i tłusta. Dla mnie to minus. Ale osoba, której skóra potrzebuje dobrego nawilżenia będzie szczęśliwa (chyba). Może moje ciało nie potrzebuje aż tyle dobroci i wolno absorbuje balsam.
Na tym minusy się kończą, czyli nie ma lipy. W miejscach gdzie moja powierzchnia jest bardziej sucha niż pozostałe partie (na przykład łokcie) działanie jest rewelacyjne. A jak już wlezie wszystko tam gdzie wleźć powinno- skóra jest pięknie nawilżona, delikatna i czuć, że dzieją się dobre rzeczy. Po depilacji, opalaniu, na podrażnioną czy suchą skórę- polecam.

To co, wolisz na twarz czy po całym ciele?

By | Bjuti Pudi | 13 komentarzy
Jakiś czas temu kupiłam  proszę ja Was krem do ciała i twarzy. Kupiłam w Zjawie. Wzięłam, bo był tani- taka prawda. Nie potrzebowałam kolejnego mazidła, ale siedem złotych z ogonkiem zawróciło mi w głowie i wzięłam.

Verona Laboratories Face& Body Cranberry& Argan Oil

A tak na nasze to krem do ryjka i cielska z żurawiną i olejem arganowym, który ma nas odmłodzić i załagodzić.
Krem mieszka w zakręcanym słoiko- pudełku o pojemności 250 mililitrów, czyli całkiem pojemny gad jak za siedem złociszczy. Szata graficzna jest dla mnie nieistotna. Wystarczy, że zawiera te informacje, które mnie interesują.
Krem zużyłam do balsamowania zwłok. co prawda jest napisane, że twarzoczaszka też może być nim potraktowana, ale na gębę zapodałam tylko raz. Nic mi na nosie nie wyskoczyło, gęba nie pokryła się plamami jak u salamandry, więc raczej można i twarz nim smarować. Ba, nawet makijaż się na tym kremie trzymał tak jak trzeba.
Poza jedną aplikacją na twarz, krem w całości zużyłam na me jędrne ciało. Nie odmłodził mnie choćby o rok, a tak marzyłam, by znowu mieć dwadzieścia lat, albo chociaż dwadzieścia dwa, ale cóż… Jeśli chodzi o łagodzenie i ukojenie ciała- zgadzam się- moje ciało jest łagodne jak baranek. Skóra ukojona i uśmiechnięta jak ja kiedy przewijam moment jak DiCaprio tonie w bryle lodu w “Titanicu”.
Krem bardzo ładnie nawilża i łagodzi swędzące placki na skórze. Nie, żeby mnie coś z brudu swędziało, ale czasami po woskowaniu nogi tudzież dwóch skóra jest lekko podrażniona i kremik bardzo ładnie niweluje nieprzyjemne szczypanie. Za to duży plus.
Nawilża też bardzo ładnie, może nie jakoś super ekstra mega hiper i co tam jeszcze, ale na dobrą czwórkę z plusem, co w moim przypadku jest wystarczające.
Zapach- zapach jest piękny. Delikatnie kwaskowaty, żurawinowy. Pewnie dlatego pachnie żurawiną, bo nie jest truskawkowy? Hmmmm zgadzacie się? Jego woń jest subtelna, nie drażni dlatego wiem, że sprawdzi się latem w gorące dni kiedy nadmiar woni mnie wkurza.
Tutaj możecie zobaczyć jak toto prezentuje się w opakowaniu. Moje opakowanie jest już prawie puste, a stokrotki w tle zhańbione kosiarką.
Maź jest gęsta i wydajna, bardzo dobrze rozprowadzi się na Waszych jędrnych udach i gorącej hmmm ok tutaj jest moment, w którym się zamknę 😀
Pobawiłam się troszkę paluszkami na rzecz posta. Utytlałam kwiatki, a co? Kto mi zabroni?
Tutaj świetnie widać, że nic nie spływa. Niestety kwiatki nie wchłonęły, ale ludzka skóra trochę różni się strukturą, podobno smakuje też inaczej…Sprawdzał ktoś? Bo słyszałam, że człowiek smakuje jak kurczak, tylko jest bardziej słodki. No, ale o tym to może innym razem i jak założę blog kulinarny 😀
Prawda, że kwiatki w kremie wyglądają kusząco? Jutro sprawdzę czy nie zdechły 🙂
A krem? Krem jest fajny, ma dobrą cenę i świetne właściwości. Na pewno kupię go ponownie, być może,  kolejnym razem inny zapach, bo wybór jest spory, a ja lubię testować.

Piaskowy Piasek Piaseczny od Lovely

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Dobra dzisiaj ostatni raz ( w tym miesiącu pewnie) zaśmiecam bloga duperelami. Bo uważam, że pisanie o lakierze do paznokci to duperela jakich mało. Wciąż zadziwiają mnie laski, które o lakierze piszą cały poemat 😀
Neonowy lakier strukturalny Ibiza od Lovely, kolor numer 3 czyli żarówiasto pomarańczowy (lekko trąci różem). I to by było na tyle hehe 😀 Żartowałam 😉
Do piaskowców nie byłam przekonana. Przekonała mnie fioletowa dziewczyna. Lazłam po Essesmanie, patrzę- coś się świeci, podeszłam krokiem gibkim i oko me zawiesiwszy na półce wypatrzyłam gadzinę. Świeciło toto na kilometr, a że ja jestem kolorowa łania, myślę se “wezmę, co se bedę” i wzięłam. To znaczy kupiłam, nie że zawinęłam pod ekshibicjonistyczny płaszcz- wszystko odbyło się legalnie, kilka złociszczy niemiecka sieć na mnie zarobiła.
Do posiadłości powróciwszy karetą zwróciłam uwagę na napis złowieszczy, który rzecze tak- ” Głupia pipo ten lakier możesz se aplikować gdzie chcesz, lecz wiedz, że tylko na sztuczny pazur się nada” albo coś takiego. Zrobiłam ich wszystkich w przysłowiowego penisa chujem zwanym potocznie gdyż moje szpony od dnia narodzin z łona matki mej boskiej żelowe są! I se mogę malować ile sobie zażyczę! HA!
A czemu, to czemu spytacie gawiedzi, cóż to w tym małym pojemniczku siedzi? Czemu to zwykła białogłowa dama nie użyje bez tipsów tego łachmana? Nie użyje, bo Unia Europejska zabroniła używać w krajach zrzeszonych jednego ze składników, który to nadaje żarówiastość lakierowi . Chodzi o ilość “czegoś”- czegoś tam jest za dużo niż być powinno. W Rosji ten składnik nie jest na przykład zakazany, ale wiadomo, że Czelabińscy ludzie są nieśmiertelni, nie ten level co my  😉 Chociaż wydaje mi się, że używając Ibizy na polskie paznokcie też nikt by nie jebnął w kalendarz, ale co ja tam wiem, jak ja głupia baba ze wsi jestem 😀

Dodam od siebie, że mój żel trochę odrósł i tam gdzie mój naturalny paznokieć miał styczność z piaskowcem wyrosły mi grzyby, pieczarki, ścięłam i dałam do pizzy. Nie no nic się nie działo, nikt i nic nie ucierpiało 🙂 Także podejrzewam, że to jakiś kolejny unijny wymysł.
Lakier trzyma się kozacko, nic nie odpryskuje, trzyma się jak Macierewicz wizji zamachu. Myślałam, że ze zmyciem będzie katastrofa, ale nie było tak źle. Wystarczy wacik ze zmywaczem potrzymać chwilę i lakier złazi jak trzeba. Wiadomo, że jest trochę bardziej toporny niż zwyklak, ale damy radę.

Kolor tak jak wspominałam jest oczojebnym pomarańczem, ale w różnym świetle bije po oczach innym odcieniem. Tak lekko wpada w róż od czasu do czasu jak mu się przypomni. Na moich zdjęciach akurat mu się zapomniało.

Ale fajny jest skurczybyk, nie? Takie bombowe kudłate paznokcie, albo piaskowe, albo nie wiem jakie, może jak płytki w wychodku na jakimś dworcu. Nie równe w każdym razie, chropowate jak głos żula.

A cholera, tyle fotek nacykałam, że teraz już pisać nie ma o czym, a głupio mi same pikczersy naginać 😀

To jeszcze parę słów dodam. Lakier polecam. Polecam szczególnie tym, którzy do piaskowców nie są przekonani. Facetom nie polecam, bo jednak facet z lakierem na paznokciach kiepsko wygląda. Właściwie to nie jest już wtedy facetem, a skoro nie jest to niech se też kupi 😀

Ostatnia fotka jak bole lole. Kończę te wywody, bo serio wyszedł mi poemat o lakierze do paznokci, czyli, że jednak się da!
Ta dam!
Oklaski!
Brawa!
Ukłony…
Tak, już sobie poszłam 😀