Yearly Archives

2017

Jakie kosmetyki wybrać – eko, chemiczne, tanie czy drogie?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kosmetyki eko, czy te prosto z laboratorium? Krem za 20 złotych, czy ten za 200? Jaki produkt wybrać? Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem. Nie znam się, to się wypowiem- narodowy sport każdego prawilnego Janusza. Jako Grażyna świata blogowego powiem Wam jak ja to widzę. A widzę to pewnie inaczej niż inni, bo ja jestem inna od reszty.
choker TU                                  bluzka TU

Jestem sępem. To już wiecie. Głupie pytanie zadałam na wstępie z tym kremem za 20, czy za 200. Wiadomo, że kupię ten za 20. Chociaż jak mi coś w oko albo w nos wpadnie, to cena przestaje mieć dla mnie znaczenie?Pamiętajcie – jeśli jesteście dobrą dupą z twarzy, to krem za 20 złotych wystarczy, jak macie dupę zamiast twarzy, to ten za 200 złotych nic nie pomoże. Proste. A serio? No to było serio. Ale jakby tak pofilozofować, to zwracam uwagę na cenę, ale kieruję się też składem. O dziwo to dzięki blogowaniu mój łeb załapał co pi razy drzwi siedzi w takim przykładowym kremie. Na początku blogowania nie wiedziałam nic, a nic w temacie. Potem jakoś z ciekawości i chęci nie bycia debilem zaczęłam czytać składy, żeby Wam tu głupot nie pisać. Po prostu nie lubię być głupia w czymś czego się czepiam. Czytałam, czytałam i z czasem automatycznie wlazło mi w głowę co jest co. Ale. Jest jedno ale. Nie można popaść w paranoję. Gdybym tak wnikała w te wszystkie składy na maksa, bałabym się myć ryja nawet wodą. Wystarczy poczytać internety i może się okazać, że nasze kichnięcie to zwiastun jakiejś ciężkiej choroby autoimmunologicznej, która rzuca się na naszą skórę i zjada wnętrzności, jej nazwa jest tak popierdolona, że strach wymówić, a wszystko to wina szamponu z SLSem. Taaa na bank. Te wszystkie włosomaniaczki i inne wyznawczynie Internetowych mesjaszów dwudziestego pierwszego wieku to jakaś sekta. SLS nie, silikony nie. Wszystko rak, sraczka i generalnie dramat. Nie lubię demonizacji czegokolwiek. Każdy ma swój rozum, fajnie jeśli ktoś go umie użyć. Skrolując neta obawiam się, że nie każdy korzysta z tego organu.

choker TU                                              bluzka TU
No dobra, to co wybrać? Eko, czy trochę chemii? Równowaga. Jeśli coś jest w sprzedaży, to ktoś podpisał coś, co pozwala na dopuszczenie tego czegoś na półki sklepowe. Wszystko co mogę kupuję w Eko Zieleniaku w moim mieście. Fajne ceny, duży wybór kosmetyków i innych rarytasów skutecznie mnie przyciąga. Oczywiście nawet w tym sklepie staję przed półką i porównuję. Często okazuje się, że krem za 20 złotych ma ten sam, a często nawet lepszy skład, niż ten droższy. Wybieram ten, który bardziej mi odpowiada działaniem, ceną i składem. Dokładnie w tej kolejności. Ale to tylko krem. W zależności od kosmetyków różnie patrzę na składy. Jeśli chodzi o żele pod prysznic wybieram je nosem, podobnie z balsamami. W dupie mam SLES w składzie, bo moja skóra też ma to w dupie. Nie szkodzi mi – kupuję. Szampon może mieć SLS lub SLES, tutaj patrzę tylko, żeby nie miał silikonów, bo włosy mam delikatne i silikony mogłyby je niepotrzebnie obciążyć. Szampon ma myć. W odżywce do włosów trochę silikonu natomiast nie zaszkodzi, bo chroni mi kudły przed uszkodzeniami. Maski do twarzy lubię naturalne, najlepiej glinki, algi i inne wynalazki. Kremy też staram się wybierać rozważnie. I tak dalej. Najlepiej poznać potrzeby swojego ciała i tymi potrzebami kierować się przy wyborze kosmetyków. I nie dajcie się manii ekosrekopojebańców. Wkurwia mnie tylko, że niektóre firmy umieszczają na swoich produktach napisy typu “eko” i taka Kowalska kupuje, bo myśli, że coś jest naturalne, płaci jak za zboże, a w kosmetyku tej natury jak na lekarstwo.
choker TU                                                                              bluzka TU
A co z zakupami na chińskich portalach? Wiadomo, na bank podróbek u mnie nie zobaczycie,  kiedyś poszedł tekst o podjebkach. Ale zdarzy mi się kupić coś o wątpliwym pochodzeniu na przykład Andreę czy Black Mask. Jedno i drugie dobrze się u mnie sprawdziło, kupiłam na własną odpowiedzialność, opisałam, możecie kupić, ale to Wasz wybór. Nie jestem jakimś pierdolonym guru blogowym, żeby ślepo za mną podążać. Notorycznie kupuję chińskie hybrydy i dla mnie są super. Hybrydy kładę na żel, albo “polską” bazę, więc lata mi jej skład, ma być ładna i się trzymać. Zresztą…Jakiś czas temu właściciel pewnej znanej polskiej marki sprzedawał swoje hybrydy na Alibabie (odpowiednik Ali dla hurtowników) w półlitrowych butlach po trzy dolary. U nas za kilka mililitrów płacimy pewnie z 50 zeta. Hello! Chuj wie co teraz jest chińskie, a co nasze i co ma atesty czegoś znaczącego, a co ma atest byle czego. W fabryce jakiegoś Mełbełyn też nie stoję nad kotłem , w którym się podkład gotuje i im na ręce nie patrzę czy dowalą odpowiednie składniki. Rydzyk-fizyk. Kwestia zaufania, rozwagi. Kwestia własnego wyboru. Przynajmniej gadżety z Chin możemy kupować bez strachu?Chyba??
puchate pędzle
No to co kupujemy? To co uważamy za stosowne dla nas. Może być polskie i chińskie. Może być eko i chemiczne. Może być tanie i drogie. Wolny wybór i nie dajcie sobie wmówić, że coś jest dla Was lepsze, albo gorsze. Dobre dla Was jest to co uważacie za słuszne. 

Lampa SUN9c, różowa frezarka i dobry frez z AliExpress, czyli idealny domowy zestaw do hybryd

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Hybrydki- srydki. Świat oszalał. Zwykłe lakiery do paznokci poszły w odstawkę. I racja. Hybrydę mogę nosić nawet miesiąc i się trzyma. Już pomijam fakt, że po miesiącu odrost jest obleśny, ale jeśli się zdarzy, to też mam na to sposób. Ale nie o sposobach będzie. Będzie o dobrym dealu na paznokciowe gadżety. Lakiery hybrydowe, ok. Ale czym to wszystko utrwalić, a potem zdjąć? Pokażę Wam moją opcję – “sępa domowego”, czyli jak zrobić sobie tanio i dobrze w domowych warunkach. Podstawowe narzędzie, czyli lampa i mniej podstawowe, czyli frezarka i solidny frez. Taki zestaw po kosztach, ale nie jakościowa sraczka.

 

sun9c, sunuv 9c,9c, lampa, hybrydy, aliexpress,
lampa- klik

Zacznijmy od tego, że z siedem lat jechałam na zwykłej tunelówce. Na jednych żarówkach. Przez te lata lepiłam sobie żele, czasami nawinęła się Mama, albo koleżanka. Tyle. Nie było po co zmieniać bebechów. W ubiegłym roku doszłam jednak do wniosku, że trzeba śmierdziucha zastąpić czymś nowszym, bo jeszcze zdechnie mi staruch w połowie bazgrania i zostanę z kapiącym z palucha żelem. Przeszukałam internety. Oczywiście przeszukałam Ali? Większość osób polecała najmocniejsze i najdroższe lampy SunOne. Ale tak podumałam i pomyślałam, że na chuj mi gnój jak pola nie mam? Po co wydawać pierdyliard dolców na jakiś wehikuł, skoro staruch za grosze pociągnął w domowych warunkach kilka ładnych lat? (BTW dalej działa, oddałam koleżance na start z hybrydami). Jeśli paznokcie robicie sobie, ewentualnie jakiejś koleżance przy winku, to nie ma co inwestować w cholera wie jakie sprzęty.

 

Zakupiłam sobie lampę SUN9c 24W ze sklepu SUNUV Official Store na AliExpress. Nazbierałam kuponów, skorzystałam z promocji i zapłaciłam dokładnie 11,34 zielonych. Licząc dolara po 4 złote, pi razy drzwi, wyszło mi 45 złotych. Czy to nie jest deal życia? Teraz jest trochę droższa, ale sklep często robi promki, można upolować kupon, więc kto sprytniejszy, ten też kupi ją za śmieszne pieniądze. A nawet jeśli kupimy ją za całe 18 dolarów, to i tak taniej niż u nas. Nie wiem czy wiecie, ale tą lampą obraca nie jeden hybrydowy mocarz w naszym kraju, dodają tylko napis firmowy. Skąd biorą te lampy? Od tego samego Pana Chińczyka, od którego kupiłam ja. Także tego.

 

 

Piętnaście lampek, które utwardzą zarówno żel jak i hybrydę. Czas utwardzania błyskawiczny, niektóre hybrydy są suche w dosłownie 10-20 sekund, co przy mojej starej tunelówce jest prędkością powalającą. Lampa ma jeden przycisk- jedno naciśnięcie to 30 sekund, dwa -60. Uruchamia się guziczkiem, ale ma też czujnik – wsadzamy łapkę i bestia się odpala, wyjmujemy i gaśnie. Sun9c, ma też siostrę 9s, która zamiast przycisku posiada wyświetlacz, ale ja jednak wolę mieć awaryjny guzik, w razie gdyby czujnik kiedyś zdechł.

 

Bestia przychodzi z pudełkiem, instrukcją i odczepianym kabelkiem. Żadnych zbędnych bzdetów. Działa pięknie, utwardza rewelacyjnie. Przyszła do mnie w niewiele ponad dwa tygodnie z …Estonii. Lampa nie posiada dna. Profilaktycznie stawiam ją na sreberku, żeby światło lepiej się odbijało. Czy to coś daje- nie wiem, nie chce mi się sprawdzać. Tak, czy siurdak uważam, że ta lampa to idealny wybór do domowej grzebaniny. Polecam. 

 

różowa frezarka z aliexpress

 

Na dokładkę domowy ździerak. Słynna różowa frezarka z AliExpress, kupiona w tym sklepie za $5,45. Nie jest to szczyt techniki, ale silniczek daje radę. W zestawie przychodzi też zestaw fezów, które są chujowe jak nieszczęście ? Do frezarki dokupiłam więc porządny frezaukcji jak ta (mój link jest już nieaktywny), u tego sprzedawcy. Szyszka ma taką moc, że flaki by wydarła, nawet na tym różowym maluszku. Za frez zapłaciłam 6,18$, czyli więcej niż za frezarkę, ale powiadam Wam – warto. Hybryda schodzi za jednym pociągnięciem, żel sypie się jak galerianka. Nie pamiętam ile powyższe bajery do mnie leciały, ale chyba było to w granicach normy, skoro sobie nie przypominam.

 

Zbierzmy wszystko do kupy. Jeśli paznokcie robicie sobie w domu i nie zajmujecie się tym profesjonalnie mogę Wam polecić dzisiejsze gadżety. Nie ma co przepłacać. Lampa jest rewelacyjna, a frezarka znacznie ułatwi pracę. Najważniejszy we frezarce jest dobry frez i oto i on. Pierdolników używam od kilku miesięcy i nawet nic nie pierdnie. Kupujcie póki na Chiny nikt atomówki nie spuścił ?

 

Irytujące teksty z…internetów

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Znacie takie teksty, które rozwalają Was na łopatki? A na grabeczki? A w necie niektóre komcie nie powodują u Was odruchu wymiotnego? A może kupa Wam twardnieje na widok niektórych mądrości? A pamiętacie jak pisałam Wam o Irytujących pytaniach o…pierdoły, albo o Irytujących pytaniach o…związek? A co powiecie na irytujące teksty z internetów? No, to klawo jak cholera. Enjoy!

Zacznijmy lajtowo od tekstów typu “cycki mi opadają”. Jak mnie to irytuje. No wiecie, póki co moje cycki są tam gdzie trzeba. Chwilo trwaj. Ale nawet kiedy mi kiedyś grawitacja w garb zaklaszcze, to nie będę się tym chwalić, prędzej pójdę do Szczyta i mi te cycki zholuje tam gdzie trzeba. Czasami mamy do czynienia z tekstem “ręce opadają”, czasami mamy pierdolone kombo i komuś “ręce i cycki opadają”. Opadają to liście. Z tym całym opadaniem, to tak wyświechtany tekst, że lepiej nic nie pisać, niż tym zabłysnąć. To tak jak z “podpisuję się pod tekstem obiema rękami” lub “rękami i nogami” albo i “wszystkimi członkami”. Chciałabym to kurwa zobaczyć?

Wejdźmy na Fejsa. “Ślicznie”, “Pięknie”, “Modeleczka”. Komcie pod fotkami takie, że cycki opadają jak ręce i ręce jak cycki. Serio ktoś wrzuciłby na Socziale zdjęcie, na którym według niego wyszedł źle? Bardzo nie sądzę. Już pomijam, że Janusze bez zęba na przedzie, tacy średnio urodziwi, też mają takie słitaśne komcie pod swoimi zdjątkami, ale ok. Może akurat wyszli możliwie najlepiej jak tylko to możliwe. Pod zdjęciami dzieci najbardziej śmieszy mnie tekst typu “ojej jak Ci szybko pannica rośnie, niedługo będzie trzeba pilnować”, albo “mam dla tego kawalera pannicę (w domyśle dziecko piszącej)”. Ojej jakie to wcale nie oklepane, ojej, ojej. Nie daj Bozia wrzucić zdjęcie z cudzym dzieckiem, zaraz Ci napiszą “pasuje Ci”, “pora na Was”. Nie kurwa. Pora na Telesfora.
Najlepsze są grupy na FB. Jestem w niejednej. Piszę może w kilku. Wrzuć zdjęcie kota na kociej grupie, a zdiagnozują mu koci katar, świerzba i sraczkę. Jedna z grup o Ali, założyciel pokroju Kim Dzong Una, spierdalałam stamtąd, aż się kurzyło. Założyłam sobie własną grupę, Aliexpress BEZ podróbek, bo Kim po portalach pucuje się, że niby jest anty, a zamawia i namawia, aż trzeszczy. Generalnie większość grup to zlepek ludzi wszechwiedzących i wszechjebniętych. Gestapo. Nadgorliwość taka, że strach się odezwać. Na niektórych grupach siedzę tylko po to, żeby się pośmiać. Albo zapłakać nad ludzką doskonałością i nieomylnością. Albo jestem masochistą.
Większy kaliber. Przemądrzałe i sfrustrowane Janusze i Grażyny. Koniecznie powiększcie sobie powyższe zdjęcie. Przykład Jessiki Mercedes. Jak śmiała się tak nazwać? No szkoda, że ona tak już została nazwana przez rodziców. “Niech się za robotę weźmie! Jak uczciwy człowiek za  dwa tysie.” A co jak zarobię trzy, to już jestem skreślona? Jestem oszustem? Dramat. Chwała jej za to, że zarabia na tym co lubi i nie musi zapierdalać w kopalni. Nie jestem jakąś fanką Jessiki, ale bardzo się cieszę, że może sobie pozwolić na wygodne życie. To takie niepolskie z mojej strony… Łysy, w kapturze, to na pewno bandyta. Sąsiad kupił nowy samochód? Pewnie nakradł piniendzy. Na wakacje pojechali? Burżuazja! Pewnie matka dała na wczasy. Otóż moi mili bardzo chciałabym być obrzydliwie bogata. Najlepiej za sprawą bloga i nie ma w tym nic złego. Całe życie zapierdalam, żeby móc poleżeć, bo Lenistwo jest cnotą! Rusz dupę narzekający Januszu i nie zaglądaj komuś do portfela. Żadna chluba zarobić 2 tysiące. Żaden też wstyd. Ale nie można na kimś psów wieszać tylko dlatego, że mu się udało. Trzeba zapierdalać i udać sobie. Bez udawania.
“A kto to jest?” A kurwa Google się zawiesiło? Taki hejt, nie hejt. Głupota. A ja głupia połowę życia musiałam encyklopedię wertować. Niby Grażynka udaje, że nie zna, ale zna doskonale, wyraża tylko swoją pogardę. Przecież powinni pisać o niej, bo ona skończyła Wyższą Szkołę Obracania Naleśników, zarabia uczciwie 2 tysiące i jest Kimś. Chyba we własnych oczach…
A do kogo Janusze i Grażyny mają pretensje o lansowanie? Do mediów. A dlaczego media wrzucają coraz głupsze zajawki? Bo naród coraz głupszy. Grażyny klikają, media zarabiają. Grażyny się bulwersują i piszą i klikają, a Jessika i Onety liczą hajs. Dzięki Grażyna, dzięki Janusz, dzięki Waszej frustracji hajs się zgadza.
A Was jakie teksty irytują? Chodzi mi po głowie post o takich miłych słówkach w internetach, żeby było miło. Ale to kiedyś. Na dziś to prawie tyle.
Ogłoszenie wieczorne. Wywiad ze mną w Wysokich Obcasach będzie do kupienia 18 marca. Dziewczyny próbowały mnie podejść, ale się nie dałam. Mam tylko nadzieję, że nie pociachają za mocno moich wypowiedzi, żeby nie straciły sensu. Tyle ze mnie na dziś. Nara?

Le Petit Marseillais – morskie ukojenie

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
“Morza szum, ptaków śpiew. Złota plaża pośród drzew – Wszystko to w letnie dni Przypomina Ciebie mi.” Sia la la la la la la la la la la la…Pobyt nad morzem kojarzy mi się z aromatem żelu pod prysznic malina i piwonia od Le Petit Marseillais. Konkretne zapachy kojarzą mi się z konkretnymi miejscami, ludźmi, wspomnieniami. Też tak macie? Kreta pachnie mi wiśniowym balsamem, Fuerta brzoskwiniowym żelem LPM, Mama to zapach kawy i konkretne perfumy, dzieciństwo ma zapach rozgrzanych na słońcu papierówek i schnącego siana…Mogę tak bez końca. Czasami mam wrażenie, że mój nos, to drugi mózg ?  Le Petit Marseillais zaskoczyło jakiś czas temu sporo dziewczyn i wysyłało niespodziewane paczki ze swoimi produktami. Nie kryję, że jestem fanką LPM i to nie ze względów ambasadorskich, a ze względu na mój nos, dlatego dziś kilka słów o pachnących latem kosmetykach.

 

W paczce od Le Petit Marseillais znalazłam Pielęgnujący Krem do Mycia Nawilżanie (algi morskie i biała glinka) oraz Balsam do Ciała Odżywianie (algi morskie i oligoelementy).
Oba produkty to dla mnie świeże zapachy unisex. Trochę jak lekkie męskie perfumy lub mocniejsze damskie. Mój nos mówi, że wyczuwa ozonową nutę z solą morską i rześkością morskiej bryzy. Myślę, że lepiej się nie da sprecyzować tych zapachów, a wiecie, że zapach to dla mnie bardzo ważna cecha wszelkich balsamów, kremów i żeli. LPM zawsze gości w mojej łazience, bo ich kosmetyki pachną intensywnie i po prostu pięknie. Uwielbiam te chwile kiedy mogę wyciągnąć racice w wannie pełnej piany i wąchać, i wdychać, i odpływać. Czuję aromat żelu LPM z brzoskwinią i w głowie mam wspomnienia z Fuerty, przypominam sobie jak było bajecznie. Czuję zapach żelu z piwonią i maliną i już myślami jestem nad Bałtykiem, bo tam towarzyszyło mi to myjadło. Morskie kosmetyki na pewno pojadą ze mną w tym roku na wakacje, bo są tak morsko – letnie, że aż idealne na wypad w jakieś ciekawe miejsce. Chcę kojarzyć je z miłymi chwilami, z błogim lenistwem i spokojem, tak żeby potem móc wrócić do tych chwil we własnej wannie.

 

Rozpisałam się w imieniu mojego nosa, a przecież są jeszcze inne plusy tych kosmetyków. Krem do mycia jest gęsty, mlecznobiały, wydajny i z niewielkiej ilości mamy sporo piany. Skóra nie jest wysuszona, a przyjemnie miękka. Po kąpieli zawsze, ale to zawsze nakładam balsam. Balsamy LPM świetnie spisują się na mojej skórze, więc i w tym przypadku nie było inaczej. Tuba poręczna, balsam o konsystencji standardowej, biały. Przy nakładaniu śliski, wydajny, dobrze się wmasowuje, nie robi plam, skóra jest nawilżona, ale nie tłusta. Zapach! (Tak znowu o tym ?). Zapach utrzymuje się długo i bardzo mnie to cieszy. Zimą taki aromat lata wywołuje tęsknotę za choćby majem, a najlepiej czerwcem…

 

 

Podsumujmy. Zapach idealny na lato i idealny na wspomnienie lata zimą. Nawilżanie na najwyższym poziomie niezależnie od pory roku. LPM mogę polecić każdemu aromamaniakowi. Mogę polecić osobom, które potrzebują ukojenia i nawilżenia dla swojej skóry. Nie wiem jak Wy, ale ja ich kosmetyki zwyczajnie lubię.

 

 

Trzy lata bloga!

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Luty jest dla mnie szczególnym miesiącem. W lutym mam urodziny. W lutym powstał ten blog. Dokładnie trzy lata temu wystartowałam tutaj z moim pierdoleniem. Kilka osób zaczęło to czytać i ruszyła lawina. Mam wrażenie, że kula śniegowa toczy się coraz szybciej i coraz więcej Czytelników się do niej przykleja. Jest Was dużo, a ja jestem stara, ale jara i rzeczę Wam ja- to dopiero początek.
Zajebista sukienka z z TEGO sklepu na Ali

16 lutego miałam urodziny. Piszę to, bo może za rok ktoś mi da prezent? Bo ja lubię prezenty i nie pierdolcie, że Wy nie. Moje laski zrobiły mi niespodzianki, była bibka. Dostałam od moich dziewczyn nawet tort i pewnie gdybym była człowiekiem i miała serce, to nawet bym się wzruszyła? Skończyłam 29 lat. Mój dziadek mówi, że ma siedemnaście, więc ja tak serio mam z piętnaście. Ludzie dziwaczą się, że “oooo prawie trzydzieści”, kiwają z politowaniem tymi główkami jak PRLowski piesek w Polonezie. I wiecie co? No nic. Mogę mieć i pięćdziesiąt lat, no i będę miała, i co z tego? No nic. W dupie mam metrykę, wręcz nie mogę się tej magicznej- niemagicznej trzydziestki doczekać, bo mam jakąś popieprzoną manię liczb i lubię takie okrągłe rocznice. I tak wyglądam na dwadzieścia. Jak będę miała czterdzieści, będą mi dawać dwadzieścia siedem. Nie rozumiem tego popłochu wiekowego  A’la Bridget Jones. Nie lubię wielkich gaci, zmurszałych ludzi i wszelkich paranoi. Kobieta jak wino, im starsza, tym lepsza. Chyba, że się zapuści, to skiśnie jak leśny dzban za pięć złotych. Jak ktoś jest ogarnięty, to do setki będzie jak najszlachetniejsze i najdroższe burgundzkie półsłodkie.

Początek imprezy, a ja na czworaka?
Ale co tam ja! Blog ma dziś trzecie urodziny. Jakby to tak przerzucić na ludzkie lata, to już nie sra pod siebie i chleb masłem posmaruje. Co się zmieniło przez ostatni rok? Rok temu miałam niespełna pół miliona odsłon bloga, teraz mam ponad milion. Gdyby tak jakieś Google za każde wejście dawało złotówkę, to dzisiaj piłabym z Wami na Małychdziwach drinki. Ale nic nie dają, to musi Wam wpis wystarczyć. Piszcie petycję.
 Zaczynam dumać nad zarabianiem na blogu, ale nie srajcie się, w komerchę nie pójdę, a na tanie wino uzbieram. Uważam, że łapanie czego popadnie od pierwszych chwil w blogosferze to głupota, ale po wyrobieniu jakiejś marki, trzeba korzystać.
Przez ten rok zrezygnowałam z małych spotkań blogerskich (dary losu, fanty, ekstaza, ehhh), ale zostałam namówiona na spotkania większego kalibru. Dziwiłam się jak można dymać trzysta kilometrów na jakieś spotkanie, a tymczasem sama dymałam dwa razy dalej na See Bloggers. Byłam też na Meet Beauty. Wiecie po co? Wiedza, wiedza i jeszcze raz wiedza! W tym roku też stawiam na zdobywanie wiedzy i poznawanie innych blogerów.
Dorobiłam się profesjonalnego logo. Ruszyłam też z kanałem na YT. Na razie jest niemrawo, ale pierwszy sensowny(?) post na blogu był jeszcze gorszy- obczajcie jaki dramat ?
W tym roku mój post pojawił się też na łamach Wysokich Obcasów. Spodobałam się chyba większości, wywołałam małą burzę, trochę hejtu, nie pozostałam obojętna. I pięknie, bo lubię wywoływać emocje. Moja osoba spodobała się na tyle, że przeprowadzono ze mną wywiad, który ukaże się również w papierowym wydaniu, gdzieś w okolicach marca. Jeśli kogoś to interesuje, to dam znać kiedy dokładnie, kiedy tylko się sama dowiem. Ponieważ to WO, a nie jakieś Bravo, no to można powiedzieć, że jakiś sukces to jest?
W tym roku dam z siebie jeszcze więcej, żeby siebie i Was nie zawieść. Czego jeszcze mogę sobie życzyć? Polecę klasykiem-

Dlaczego ludzie z Gdyni są milsi?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Szlajam się to tu, to tam jak Cygan. Im bliżej większej wody tym komary bardziej tną w dupę nastawienie ludzi do bliźnich jakby inne. Jakby lepsze. Jakby bezinteresowne. Jakby jakimiś kosmitami byli. Rozważania filozoficzne są mi bliskie. Czasem dumam nad wpływem wiatrów monsunowych na rozmnażanie antylop w Afryce wschodniej, takie antylopy kudu, to temat rzeka. Rzek w Afryce mało. Wody mało. A tam gdzie woda, tam jakoś tak jakby luksusowo, tak miło i tacy ludzie fajni. Nie, że w Afryce niefajni. Nie byłam w Afryce. Ale byłam nad jakimiś morzami i nad oceanem nawet. I nad Wisłą byłam, i nad Wieprzem, i nad Tanwią nawet. Ale wróćmy do morza. Bałtyckiego najlepiej. I do Gdyni.

 

Gdynia Orłowo

Kocham wieś i z mojej wiochy ruszać się nie chcę. Ale gdybym już kiedyś gdzieś musiała się przemieścić, gdybym musiała jakieś miasto wybrać, to byłaby to…Gdynia. Dlaczego Gdynia? Bo tak. Kiedyś, dawno temu, z kilka lat temu. Chyba tak z sześć lat temu, pierwszy raz zobaczyłam morze. Obskoczyłam całą Polskę, a morza ni chu chu nie widziałam. I zobaczyłam. Przypadkiem padło na Gdynię. Kolega miał namiar na nocleg akurat tam, a że było po taniości (wtedy moje zarobki były poniżej minimum), to pojechałam z Niemężem tam. I tutaj pierwsze wow. Starszy Pan u którego wynajmowaliśmy pokój wyjechał po nas na dworzec. (12 godzin w pociągu, never again, wtedy ostatni raz jechałam pociągiem. Jeśli chodzi o kolej w mojej okolicy, to najlepiej funkcjonowała za czasów wywózki Żydów do obozów). Dziadeczek lat jakieś sto, tak na oko, o 7 rano z uśmiechem na ustach i za dziękuję odebrał nas z pociągu. Potem zresztą także nas odwiózł, a nawet proponował wycieczki z nim podczas pobytu, ale jakoś nie mieliśmy serca nadużywać dobroci Pana. Wtedy nie zwróciłam uwagi, na takie proste gesty. W ubiegłym roku do Gdyni wróciłam. Mam sentyment do tego miasta z różnych powodów. I co? Gdynia jest tak łatwa, że nie da się tam zgubić! No kurde nie da. (Za to w Gdańsku za każdym razem się gubię ?). Tym razem notowałam w głowie miłe gesty mieszkańców, a było tego sporo…
okulary- AliExpress

 

Pani Emilia, u której wynajmowaliśmy apartament okazała się mega ciepłą osobą, a sam apartament nie dość, że pięknie przygotowany dla gości, to jeszcze żeby dostać się na See Bloggers musiałam jedynie…przejść przez ulicę ? Chyba nikt nie miał bliżej niż ja.
Szukaliśmy jakiejś jadłodajni z dobrą szamą. Poprosiliśmy pierwszą lepszą osobę spotkaną po wyjściu z mieszkania o namiar na coś sensownego. Chłopak wyszedł z siebie, żeby nas nakierować i jeszcze życzył smacznego.
Jadaliśmy w Bistro Bristol. Polecam. Mega jedzenie, mega ludzie. Pani (chyba właścicielka) podpowiedziała gdzie co zobaczyć, pogadała, poradziła. Rodzinna atmosfera.
Biło nam coś na kołach w aucie. Zapytaliśmy o diagnostykę na cepie. Chłopak wstrzymał kolejkę, wysłał w sprawdzone miejsce, ba, dał numer i narysował nam mapkę. Ot tak. A ludzie w kolejce zamiast się awanturować, życzyli powodzenia.
Na diagnostyce typ nie wziął od nas złotówki. “Eee Panie, z 600 kilometrów zrobione, co będę brał, wakacje macie. Jedzcie tu i tam do warsztatu niech wyważą”.
W warsztacie odwalili dobrą robotę. Koła zdjęte, postukane, nałożone, wyważone. W kolejce ludzie nas przepuścili, pogawędzili z uśmiechem. Pan wziął…20 złotych. Kurwa…u nas za 20 złotych nawet by nikt okiem nie rzucił…
Wybraliśmy się na małą wycieczkę. Zrobiło się upalnie. Zapomnieliśmy opakowania termicznego na insulinę. No to do apteki. Pani w pierwszej aptece nie miała, ale dała namiary na miejsca gdzie kupimy. W drugiej aptece Pani miała. Chciałam zapłacić, ale… “no co Pani, jak trzeba, to trzeba, proszę wziąć za darmo”. Wzięłam i podziękowałam, bo na nic prócz dziękuję Pani nie chciała przystać.
To tylko kilka przykładów. Było tego więcej. I teraz tak sobie dumam nad tymi antylopami, jakby żyły w Gdyni pewnie byłyby szczęśliwsze. Ludzie z Gdyni są serdeczni, przyjaźnie nastawieni, mają jakieś większe serducho chyba. Nie tylko Bałtyk tak działa. Taka sama serdeczność spotkała mnie w Hiszpanii, czy w Grecji. Nawet jeśli ludzie ni w ząb nie potrafili dogadać się po angielsku, to gestami i uśmiechem potrafili pomóc. Chcieli pomóc. Chcieli być mili. Im większa woda, tym większe serce? A może to ja mam szczęście do ludzi? A może, to że jestem miła jakoś tam wraca do mnie po jakimś czasie? A może miłe nastawienie zmusza rozmówcę do bycia równie miłym? Nie wiem, ale w razie czego bądźcie przyjaźnie nastawieni do świata. A dla mnie Gdynia i tak zawsze będzie magiczna, a ludzie tam jakby milsi…

 

 

Mój mały hicior- Golden Rose, matowa pomadka do ust w płynie

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Nie tak dawno, dawno temu. Nie za górami i nie za lasami… W każdym razie były takie nieodległe czasy, że z kosmetyków do ust miałam tylko miodek z Avonu i jakieś tam pojedyncze pomadki i błyszczyki. Potem nakupiłam tonę matowych błyszczyków z Aliexpressu. Pewnie zostałabym przy nich gdyby nie fakt, że jak to na Ali- trafisz, albo i nie. Loteriada. Potem narobiło mi się tych wszystkich ustnych produktów tyle, że można wieżę jak z klocków ustawiać. Pewnego razu kupiłam matową pomadkę od Golden Rose i umarł w butach. No i właściwie wszystko inne teraz leży i gnije…

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie. 
Wszystko zaczęło się od numeru 8 i do dziś jest to mój ulubiony kolor. Jebutny róż w odcieniu japierdolękurwamać. Trzaska po oczach tak, że spojówki wypalone. Odcień ciepły, różowo-neonowy. Taka trochę Barbie z remizy wiejskiej, więc u mnie jak w mordę strzelił.
Potem doszła jeszcze dwójka. Nie, że kupa, tylko numer 2. Dwójeczka, to podobny kolor do 8, ale bardziej stonowany i chłodniejszy. Nie wali tak po oczach, więc myślę, że jest dość uniwersalny.
Na koniec skusiłam się na kurewską czerwień numer 9. Intensywna, soczysta, ciemnoczerwona łasica jak u jakiejś Merlin Monroe. Długo wahałam się czy taka krwista krwistość mi pasuje, a jednak tak.

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

 

Wszystkie pomadki trzymają się jak Prezes (ten Prezes) stołka i przywództwa. Nie do zdarcia. Zmyć to cudo można tylko dobrą dwufazówką, ewentualnie olejem po smażeniu kotletów. Polecam również ojebanie talerza tłustych pierogów- zlezie. Jeśli nie ojebiemy pierogów- pomadka będzie się trzymać kilka bitych godzin. Może nawet kilkanaście, nie wiem, bo przed snem szpachlę zmywam. Może się tak zdarzyć, że zjemy minimalnie pomadkę od środka, nie widać tego jakoś mocno, więc nie jest to wielki minus. Po zjedzeniu nie ma sraczki, więc luz, można wpierdalać.

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

 

Pomadki GR nie wysuszają ust, ale mogą wyglądać nieestetycznie na takich uprzednio spałachanych. Dlatego jeśli macie wary jak Sahara w porze suchej, to nie porywajcie się na maty na ustach. Usta na fotkach pomalowane na odpierdol, nie myślcie sobie, że jakaś krzywa jestem. Golden Rose ma w swojej ofercie i stonowane kolory, ale to nie dla mnie ? Za jedną pomadkę bulę 18,90 w małej, lokalnej drogerii (na przeciwko Żabki, jakby ktoś z dzielni pytał).

 

No i co? Wio. Ze sto różności ustnych wala mi się po domu, a ja używam tych trzech cudaków, czy może być lepsza rekomendacja?

Luźny wpis o niczym

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Narobiłam wczoraj fotek. Cała miska kosmetyków pozowała mi pół dnia. I siadłam dzisiaj i miałam pisać o czymś ciekawym i jakoś mi się kurwa odechciało pisać o tych kosmetykach. Niby to wszystko takie fajne, ale jednak wolę pierdolić od rzeczy. Na wszystko muszę mieć natchnienie. Kosmetyki nie zając. Nic nie zając. Tylko zając, to zając. Nic na siłę. Dziś mam ochotę pisać o wszystkim i niczym, bo lubię wyżyć się słownie ot tak, bo za dużo mi w głowie siedzi.

Zapraszam na kawę. Właściwie, to kawy nie piję. Lubię jej zapach, ale do gęby nie biorę. Czasami wypiję, ale muszę mieć smaka. Mam smaka na kawę tak raz do roku. Albo i nie. Słodyczy nie jem. Nie to, że nie lubię. Nie wchodzą mi. Po kostce czekolady jestem zamulona jak Popek na ringu. Czasami żelki opierdolę, albo jakiś owoc prosto z sadu, banana czy coś, co mi tam urosło na mojej Jamajce. Smalec jem jak świnia. To zbilansowana dieta. Czasami jem go na chlebie z cebulą, a czasami jem go z cebulą na chlebie. Dżem ze świni, to sama słodycz. Jestem tak słodka jak smalec. I zawsze pomogę. No przynajmniej dopóki mnie ktoś w chuja nie zrobi. Jak mnie ktoś w chuja robi, to ładuję na pakę i wywożę do lasu. Niby nie mam prawka, ale po pijaku nabieram odwagi, auto zajebię i za kółko wsiądę. Rzadko piję, bo nie mam czasu na głupoty. To i po pijaku nie jeżdżę i do kradziejki mi daleko. Nie lubię pijaków, a już tych za kierownicą wbijałabym na pal. Goło. Na mrozie. Uzależniona jestem tylko od pierdolenia. Pierdolenia głupot. I od wody prosto z butelki. I od zielonej herbaty. I chyba tyle. Szczęście jeszcze ćpam i tym szczęściem żyję (no i smalcem, wiadomo). Marihujajen już dawno nie wstrzykiwałam w łokieć, ani pod kolano, ani nawet w kark. Mało wstrzykuję, przy moim pierdolnięciu nawet pietruszki nie zapalę, bo mózg rozjebany. Właściwie, to mi nic do szczęścia nie trzeba, byle zdrowie było. Za resztę zapłacę kartą.

 

Lampę kupiłam. Będą Jutuby. Będą jak tylko rozciągnę dobę jak gumkę w starych gaciach i wcisnę się z czasem antenowym między blogiem, pracą, praniem i karmieniem kotów. Jeszcze obiad zrobię i dom posprzątam, i jeszcze maile, i jeszcze zakupy, i tak z 15 minut zostaje. Ale damy radę. Czasami śpię nawet. Dziś piszę. Właśnie tak pomyślałam, że strasznie śmieszy mnie słowo kura. Dużo słów mnie śmieszy, a imię Robert kojarzy mi się z pomarańczowym siodełkiem roweru.
 Mam tyle szminek, że mogłabym nimi rzucać do kaczek, ale szkoda kaczek, chyba, że taką jedną bym trafiła. Konkretnie to kaczora. W sumie, to ich wszystkich do wora i do jeziora, albo w kosmos, na Marsa w jedną stronę. W lecie, z dziewczynami postanowiłyśmy wybudować rakietę z boazerii i wystrzelić w przestworza wszystkich, którzy nas wkurwiają. Miejsc zabrakło. Lot odwołany. Tu trzeba solidniejszą konstrukcję zmajstrować. I teraz tak myślę sobie, czy ja lubię ludzi, czy może jednak nie? Najbardziej lubię siedzieć pod kocem i pod kotem. Pod dwoma kotami. Grzeją mnie w pięty i mam wyjebane. Lubię mieć wyjebane i lubię mieć zryty beret. Artysty nie zrozumiesz, a docenisz po śmierci.
Mam zamiar żyć 112 lat. Na setkę dostanę bon do Biedry i dodatek do emerytury. Jakiej kurwa emerytury haha ?Nie wierzę w Zusy, ten cały Zakład Ubóstwa Społecznego. Doją z chajsów jak cielę krowę, potem połowa pod stołem między swoimi, reszta na patolę z 500+. Rodzą te dziunie po kilkoro dzieci, każde z innym ojcem i kasa z opieki i innych instytucji idzie na przejebanie. Wolałabym, żeby to 500+ dawali normalnym rodzinom, weryfikowali patolę. Bo 500+ jest spoko. Patola nie jest spoko. I wolę milion razy żeby kasa należała się tym, którzy wydadzą PLNy na dzieci, nawet jak zarabiają dużo, niż dać bidzie żeby przehulała. Się daje wędkę, a nie rybę. Ale gdzie tam ktoś to w tym kraju zrozumie. Podatki zmniejszcie debile, a nie 500+. Przez te debilne wymysły ubezpieczenie za auto mi skoczyło, bo ja prawka nie mam, ale samochód posiadam. Dzieci nie posiadam, bo mnie nie stać, a może mi się nie chce tych całych dzieci. Nie ważne. Ważne, że płacę na cudze, a mi nikt złotówki nigdy nie podarował. Zresztą nawet bym nie wzięła, wolę zarobić.

 

 

Oprócz tego, że rząd w tym kraju zjebany, to mi się dobrze żyje. Kiełbasę se kupię, a czasem szpilki za kilka stów, a czasem kupię sobie sera w Lidlu i też będzie. Jak so śledzie, to wszystko bedzie. Śledzie są dobre. I kabanosy. I boczek. I ja jestem całkiem fajna, ale nie schrupiesz, bo Ci mój konkubent wpierdoli. Co to za nazwa konkubent? Konkubent, to taki co bije i pije, a mój ani nie pije, ani nie bije. Dlatego jest Niemężem, a nie jakimś tam konkubentem. I tak się powoli żyje na tej wsi. Takie mam życie idealne można powiedzieć. To ludzi trochę piecze. A niech piecze. Pierdolą czasem za plecami. A niech tam. Ciężko im zrozumieć, że jak się zapierdala, to się ma co się chce, a nie łapie byle gówno. Mnie byle gówno nie interesuje. Ja nawet jak sram, to tak się skupiam, żeby złoto wysrać.
Co ja bym chciała od życia? No zdrowia, wiadomo. Zdrowie najważniejsze. Prawdziwi przyjaciele ważni. Dobry facet u boku, to też ważne. Żeby na chleb i smalec nigdy nie zabrakło, to też oczywiste. Mam to wszystko, chwilo trwaj. Teraz mi dajcie wiadro czasu. Czasu nie kupisz, nie zatrzymasz i nie wykroisz, a ja tyle rzeczy mam w głowie. Robotę bym jebnęła i z bloga żyła, ale to chyba jeszcze chwila. Ale może jednak, wtedy mogłabym pierdolić głupoty non stop. Moje spierdolenie umysłowe mogłoby na siebie zarobić dobry chajs. Bo głupota dobrze się sprzedaje. Nie, że głupia ja, ani Wy, ale barwny umysł jest w cenie. Sprzedam mózg. Mózg zostaje ze mną, ale myśli wymienię za srebrniki. Mogłabym zostać takim celebrytą. Powiecie, że to puste? Trzeba jebać za 2 tysiące, jak to normalni ludzie robią. Ja nie ludzie. Ja jestem leniwa i wymagająca i sobie na to zapracuję, żeby potem się nie narobić i zarobić. Póki co jeszcze klepię dzięgi w piwnicy, ale może rzucę to wszystko i spierdolę w Bieszczady? Albo na jakąś ciepłą wyspę, bo ja lubię jak jest ciepło.
Oby do wiosny!

 

Jak poradzić sobie z hejtem?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Hejt, hejt, hejt. Prawie jak heil Hitler! Słabo…Ludzie w internecie rozbestwili się jak Hutu w Rwandzie 23 lata temu. Gdyby dać hejterom maczety niejeden łeb potoczył by się pod szafę. Albo i nie, bo hejterzy mocni są tylko w gębie. Jeszcze kilka lat temu zjawiska hejtu nie było, a może ja patrzyłam na to inaczej? Pamiętam jak kilka(naście?) lat temu byłam aktywną wizażanką i wrzucałam na forum moje nieporadnie pomalowane paznokcie. Nie było jazdy po mnie. Były sugestie, pomoc, dobre rady. Kurwa…teraz widzę, że te paznokcie były karygodne, ale mimo to nikt nie napisał mi “ale chujoza”. Co się stało z ludźmi? Jak poradzić sobie z hejtem, który zalewa internet?

 

Nie hejtuję. Nie wszystko zawsze mi się podoba, ale wtedy zamykam dziób. Jeśli mam odmienne zdanie- dyskutuję podając swoje argumenty, nie robię wycieczek personalnych, trzymam się tematu. Mogę pokurwiać pod nosem, ale tego nie napiszę. Kiedy widzę błąd, piszę po cichu wiadomość do osoby, która go popełniła, żeby po cichutku mogła go poprawić. Nikt nie jest nieomylny i ja tez lubię kiedy ktoś powie mi co powinnam poprawić. Nie raz i nie dwa przewróciłam oczami widząc czyjeś zdjęcie na Fejsie. Mam do tego prawo, ale nie będę komuś pisać, weź to usuń, bo wiocha. Każdy ma prawo wrzucać, to co chce (w granicach prawa i takie tam, gołe dzieci i penisy zgłaszam, ale w dyskusję nie wchodzę ?). Szanuję innych i ich poglądy, chciałabym żeby działało to w obie strony. Nie zawsze tak się dzieje…
Pojawia się hejt. Chcąc nie chcąc, jakoś tam już jestem kojarzona. Sama wystawiam się na pokaz i ludzie komentują. Czasami źle, czasami dobrze,. Jako że blog ukwiecam kurwami i obleśnymi porównaniami spotykam się z hejtem. O bluzgach na blogu już pisałam przy okazji TEGO wpisu, nie będę wracać do tematu. Powiedzmy, że ludzie przywykli, a właściwie Ci co chcą, to czytają, Ci którym wulgaryzmy nie leżą, nie wchodzą do mnie. I super. Czasem ktoś tam się zaplącze i załamuje ręce. Jego problem, nie mój. I tutaj mamy ważna sprawę. Hejt to problem hejtera, nie nasz. To nie nam coś nie pasuje, a hejterowi. Jeśli jakaś menda napisze Wam kiedyś, że piszecie źle, jesteście beznadziejni, idźcie się powiesić i w ogóle w szczególe generalnie chujnia z grzybnią, to tylko jego frustracja wyklepana na klawiaturze. Śmiejcie się z tego, tak jak ja się śmieję. Hejt mnie nie rusza. Mam na to delikatnie mówiąc wyjebane jak Janusz zęby po dyskotece. Nic nie wnoszące pierdolamento, to nic innego jak zazdrość, zawiść, może jakieś odreagowanie problemów dnia codziennego na Was, bo akurat się nawinęliście.
Po tym jak Wysokie Obcasy opublikowały mój wpis spotkałam się z mega miłym odbiorem. Mnóstwo gratulacji i ciepłych słów. Ale tam gdzie nie trzeba było podpisać się z imienia i nazwiska wylała się lawa parzącego hejtu. Co zrobiłam? Nic. Anonimowe pojazdy są tyle samo warte co moja poranna kopa. Anonimowo można sobie napisać, że kradnę węgiel z bocznicy i nie ważne, że ktoś mnie nie zna i nie wie, że mam piec na gaz. Gdybym napisała o piecu gazowym, powiedzieliby, że kradziony węgiel sprzedaje na lewo, albo że w tym piecu Żydów palę. Papier, a właściwie klawiatura, przyjmie wszystko. Jak to mówi moja Babcia- z gównem nie ma co się bić. Więc olejcie wylewanie żalów. Srajcie na to. Hejter opisze Wasze życie tak barwnie, że aż by się chciało tak żyć haha ? Albo napierdoli takich głupot, że będziecie się zastanawiać, czy to przypadkiem nie sfrustrowany Sapkowski po forach chodzi. No fantastyka pełnym ryjem. To wszystko jest nieważne, kto Was zna ten wie jacy jesteście, reszta jest nieważna.
Na własnym blogu czasem wchodzę w polemikę z tymi, którzy chcą obrzucić mnie gównem. Odrzucam im to gówno w twarz jak gorącego kartofla. Odpisuję czasami po chamsku, czasami żartobliwie i zazwyczaj hejter znika. Lubię czasem wsadzić kij w mrowisko i zawsze mam ubaw z tej znerwicowanej Marioli, która czyta moją odpowiedź z drugiej strony monitora i poci się tam, wkurwia, wymyśla co tu odpisać, co tu zrobić. Życie takich ludzi jest nudne i smutne. Chyba też mam trochę diabła pod skórą, skoro zdarzy mi się odpisać i mieć z tego bekę. Ale skoro ktoś ma odwagę napisać mi, żebym wypierdalała do Chin, to chyba liczy się z moją odpowiedzią? Pierwsza nie zaczynam, a jak ktoś na mnie pluje, nie udaję, że deszcz pada. Ale tylko na moim blogu. Wolnoć Tomku w swoim domku. Nie latam po forach i Fejsach i wiochy nie robię. Komentarze lekko moderuję, ale leci prawie wszystko, hejty tez. Niech się wstydzi ten kto pisze. Odrzucam tylko komy typu “Ty suko”, bo kurwa ani to mądre, ani coś wnosi. Odrzucam komy gdzie ktoś wymienia moich znajomych z nazwiska i na nich bluzga. Może i ja jestem poniekąd osobą publiczna, ale moi znajomi nie. Odrzucam spam typu “kup Pani krem firmy Moszna Borsuka, jest najlepszy na rynku” plus link do sklepu. Za reklamę się płaci. Cała reszta leci na bloga.
Szykuję się na wejście na YouTube. Podejrzewam, ze pojawi się kolejna fala hejtu. Że zaciągam, że prawe oko inne niż lewe, że coś tam jest złe, straszne i niedobre. I chyba już wiecie gdzie to mam? Otóż tak, mam to w dupie. A tutaj macie zajawkę YT-
Jak więc poradzić sobie z hejtem? Olać, wyśmiać, albo przegonić. A najlepiej zacząć od siebie. Ja nie hejtuję, a Ty?

Siódme niebo mojego nosa- Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Mam umiar jeśli chodzi o kosmetyki, ale jeśli miałabym wybierać coś, co mnie na drogeryjnych półkach kręci, to zdaję się na mój nos. A mój kinol zawsze zawlecze mnie do pachnących żeli i balsamów. Tego nigdy za wiele. Umyć się trzeba, a i nabalsamować zwłoki, to u mnie równie ważna sprawa. Wyobraźcie sobie, że wszelkie masła, lotiony, mleczka, balsamy towarzyszą mi od dobrych kilkunastu lat non stop. Raz jedyny nie nałożyłam balsamu po kąpieli! Testowałam jakiś żel z balsamem w jednym. W każdym razie od namaszczania ciała jestem uzależniona jak nikt. Jeśli do tego dorzucimy manię zapachu, mamy psychola, czyli mnie.

 

 Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven

Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven, 300 ml. Balsam przywlekłam jeszcze z wiosennego Meet Beauty. Zrobiłam mu foty, a potem czekał na swoją kolej. Kiedy wreszcie dorwałam go w swoje koślawe łapy – odleciałam. Zapach! Jak on zajebiście pachnie! Mówię Wam! Soczysty, słodki, nasycony i głęboki zapach siódmego nieba jak nic. Ciężko porównać aromat do czegoś namacalnego. Mój nos mówi, że wyczuwa słodkie, zerwane w słońcu owoce, zanurzone w palonym cukrze i spryskane ekskluzywnymi perfumami od jakiegoś pierdolonego Diora, czy innego zagranicznego wirażki. Zapach absolutnie piękny i niepowtarzalny. Balsam może zastąpić perfumy, bo skóra pachnie po nim długo i cudownie, ba, po nałożeniu kosmetyku pół chałupy pachnie jak w dobrej perfumerii.
Skład, jak na moje koślawe oko, również wygląda nie najgorzej. Urea na drugim miejscu niemal gwarantuje dobre nawilżenie skóry. Rzeczywiście lotion daje radę. Skóra po użyciu jest miękka, nie lepi się, nie ma mowy o jakimś tłustym filmie. Po nałożeniu można wskakiwać w ciuszki. Bajdełej, ciuszki też potem pachną ? Ponieważ nie mam żadnych skórnych problemów, ciężko mi powiedzieć, czy balsam ma jakieś magiczne działanie. Dla mnie jest wystarczający.
Konsystencja balsamu jest jak konsystencja balsamu. No, bo jaka niby ma być? Produkt wydajny. Butelka z pompką poręczna i o dziwo, lotion wyłazi tą pompką niemal do końca. Na ostatnie namaszczenie przecięłam flaszkę, żeby wybrać resztki, bo szkoda mi było wywalić choćby kropelkę. Cena tego zapachowego cuda to jakieś 30 złotych. Dużo i niedużo. Przeważnie kupuję balsamy do dwudziestu złotych, bo idą u mnie jak woda, w tym przypadku zapach wyjebał mnie z laczków, więc nawet jakby 50 złotych kosztował, to i tak bym kupiła. Planuję zakup innego zapachu, tak dla odmiany, muszę tylko skoczyć do Zamościa, bo tam mam najbliższe Indigo. Albo dozbieram sobie zachcianek i zamówię prosto od producenta. Tak, czy siusiak, balsam trafia na listę moich ulubieńców ?