Category

Bjuti Pudi

Mój mały hicior- Golden Rose, matowa pomadka do ust w płynie

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Nie tak dawno, dawno temu. Nie za górami i nie za lasami… W każdym razie były takie nieodległe czasy, że z kosmetyków do ust miałam tylko miodek z Avonu i jakieś tam pojedyncze pomadki i błyszczyki. Potem nakupiłam tonę matowych błyszczyków z Aliexpressu. Pewnie zostałabym przy nich gdyby nie fakt, że jak to na Ali- trafisz, albo i nie. Loteriada. Potem narobiło mi się tych wszystkich ustnych produktów tyle, że można wieżę jak z klocków ustawiać. Pewnego razu kupiłam matową pomadkę od Golden Rose i umarł w butach. No i właściwie wszystko inne teraz leży i gnije…

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie. 
Wszystko zaczęło się od numeru 8 i do dziś jest to mój ulubiony kolor. Jebutny róż w odcieniu japierdolękurwamać. Trzaska po oczach tak, że spojówki wypalone. Odcień ciepły, różowo-neonowy. Taka trochę Barbie z remizy wiejskiej, więc u mnie jak w mordę strzelił.
Potem doszła jeszcze dwójka. Nie, że kupa, tylko numer 2. Dwójeczka, to podobny kolor do 8, ale bardziej stonowany i chłodniejszy. Nie wali tak po oczach, więc myślę, że jest dość uniwersalny.
Na koniec skusiłam się na kurewską czerwień numer 9. Intensywna, soczysta, ciemnoczerwona łasica jak u jakiejś Merlin Monroe. Długo wahałam się czy taka krwista krwistość mi pasuje, a jednak tak.

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

 

Wszystkie pomadki trzymają się jak Prezes (ten Prezes) stołka i przywództwa. Nie do zdarcia. Zmyć to cudo można tylko dobrą dwufazówką, ewentualnie olejem po smażeniu kotletów. Polecam również ojebanie talerza tłustych pierogów- zlezie. Jeśli nie ojebiemy pierogów- pomadka będzie się trzymać kilka bitych godzin. Może nawet kilkanaście, nie wiem, bo przed snem szpachlę zmywam. Może się tak zdarzyć, że zjemy minimalnie pomadkę od środka, nie widać tego jakoś mocno, więc nie jest to wielki minus. Po zjedzeniu nie ma sraczki, więc luz, można wpierdalać.

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

 

Pomadki GR nie wysuszają ust, ale mogą wyglądać nieestetycznie na takich uprzednio spałachanych. Dlatego jeśli macie wary jak Sahara w porze suchej, to nie porywajcie się na maty na ustach. Usta na fotkach pomalowane na odpierdol, nie myślcie sobie, że jakaś krzywa jestem. Golden Rose ma w swojej ofercie i stonowane kolory, ale to nie dla mnie ? Za jedną pomadkę bulę 18,90 w małej, lokalnej drogerii (na przeciwko Żabki, jakby ktoś z dzielni pytał).

 

No i co? Wio. Ze sto różności ustnych wala mi się po domu, a ja używam tych trzech cudaków, czy może być lepsza rekomendacja?

Siódme niebo mojego nosa- Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Mam umiar jeśli chodzi o kosmetyki, ale jeśli miałabym wybierać coś, co mnie na drogeryjnych półkach kręci, to zdaję się na mój nos. A mój kinol zawsze zawlecze mnie do pachnących żeli i balsamów. Tego nigdy za wiele. Umyć się trzeba, a i nabalsamować zwłoki, to u mnie równie ważna sprawa. Wyobraźcie sobie, że wszelkie masła, lotiony, mleczka, balsamy towarzyszą mi od dobrych kilkunastu lat non stop. Raz jedyny nie nałożyłam balsamu po kąpieli! Testowałam jakiś żel z balsamem w jednym. W każdym razie od namaszczania ciała jestem uzależniona jak nikt. Jeśli do tego dorzucimy manię zapachu, mamy psychola, czyli mnie.

 

 Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven

Indigo, Richness Body Lotion, Seventh Heaven, 300 ml. Balsam przywlekłam jeszcze z wiosennego Meet Beauty. Zrobiłam mu foty, a potem czekał na swoją kolej. Kiedy wreszcie dorwałam go w swoje koślawe łapy – odleciałam. Zapach! Jak on zajebiście pachnie! Mówię Wam! Soczysty, słodki, nasycony i głęboki zapach siódmego nieba jak nic. Ciężko porównać aromat do czegoś namacalnego. Mój nos mówi, że wyczuwa słodkie, zerwane w słońcu owoce, zanurzone w palonym cukrze i spryskane ekskluzywnymi perfumami od jakiegoś pierdolonego Diora, czy innego zagranicznego wirażki. Zapach absolutnie piękny i niepowtarzalny. Balsam może zastąpić perfumy, bo skóra pachnie po nim długo i cudownie, ba, po nałożeniu kosmetyku pół chałupy pachnie jak w dobrej perfumerii.
Skład, jak na moje koślawe oko, również wygląda nie najgorzej. Urea na drugim miejscu niemal gwarantuje dobre nawilżenie skóry. Rzeczywiście lotion daje radę. Skóra po użyciu jest miękka, nie lepi się, nie ma mowy o jakimś tłustym filmie. Po nałożeniu można wskakiwać w ciuszki. Bajdełej, ciuszki też potem pachną ? Ponieważ nie mam żadnych skórnych problemów, ciężko mi powiedzieć, czy balsam ma jakieś magiczne działanie. Dla mnie jest wystarczający.
Konsystencja balsamu jest jak konsystencja balsamu. No, bo jaka niby ma być? Produkt wydajny. Butelka z pompką poręczna i o dziwo, lotion wyłazi tą pompką niemal do końca. Na ostatnie namaszczenie przecięłam flaszkę, żeby wybrać resztki, bo szkoda mi było wywalić choćby kropelkę. Cena tego zapachowego cuda to jakieś 30 złotych. Dużo i niedużo. Przeważnie kupuję balsamy do dwudziestu złotych, bo idą u mnie jak woda, w tym przypadku zapach wyjebał mnie z laczków, więc nawet jakby 50 złotych kosztował, to i tak bym kupiła. Planuję zakup innego zapachu, tak dla odmiany, muszę tylko skoczyć do Zamościa, bo tam mam najbliższe Indigo. Albo dozbieram sobie zachcianek i zamówię prosto od producenta. Tak, czy siusiak, balsam trafia na listę moich ulubieńców ?

Wax Pilomax Arabica ColourCare- gówno, czy nie gówno, oto jest pytanie!

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Zwykłam mawiać, że jak coś wygląda jak gówno, śmierdzi jak gówno i smakuje jak gówno, to musi to być gówno. Akurat nawinęło mi się coś co wygląda jak gówno, ale nie pachnie jak gówno, a jak smakuje, to nawet nie wiem. To nie jest gówno! Jest to wynalazek do włosów, który…aj co będę dużo gadać! Zaraz napiszę. Powoli, bo się rozpierdoli.

Wygląda jak gówno, right? Pachnie za to wyśmienicie! Kawa! Tak boski aromat kawy, że jakbym piła kawę, to bym tę maskę wypiła. Taaaa… dobrze czytacie, nie piję kawy. Dziwak. Burak. Popierdoleniec. Przejdźmy dalej. Konsystencja zwarta jak kał po suchych waflach, tylko bardziej woskowata, coś jakby ktoś te wafle jadł i zagryzał świecą. Ha! Myśleliście, że napiszę, że świecę wkładał! Świntuchy! Smaku nie sprawdzałam, bo kto jada kosmetyki? Pomadki smakowe się nie liczą. Pewnie chcecie wiedzieć co to za wynalazek?
Wax Pilomax Arabica ColourCare (Odżywcza maska do włosów i farbowanych na ciemne kolory).
W posiadanie kawiszona weszłam za sprawą Meet Beauty. Ta kurwa, darmoszka! Blogery lubio to?Moja wersja to taka troszkę wersja mini- 240 ml, normalnie słoiczek jest większy. Ten większy kosztuje jakieś 40 złotych i muszę w niego czym prędzej zainwestować, bo opakowanie po mojej masce już myszy dawno wpierdoliły. No chyba widzicie, na fotkach bzy? Tia….foty zrobiłam koło maja i wyczerpałam dziada gdzieś z końcem lata. Wydajna jest. Przyjemna w nakładaniu, nie spływa, gęsta jak woskowina z cielęcego ucha.
Darmo dostała, to pewno pochwali. A i owszem, ale nie dlatego, że darmo, tylko dlatego, że jest to moje maskowe odkrycie roku, a może i życia. Włosy są odżywione, skład jest ładny (powiększcie se zdjęcie). Futro lśni jak, nie przymierzając, psia torba. Kudeł miękki, lejący, skóra głowy nawilżona (tak, maskę można kłaść prosto na czachę). Kawa pobudza kłaki do wzrostu. Ciężko mi ocenić czy miałam po niej baby hair, bo ja zawsze mam baby hair, ponieważ ciągle coś ładuję na łeb. Tak czy siurdak, lepszej maski nie miałam. Właśnie wyczerpałam prawie całe zapasy masakracji do włosów, więc przymierzam się do zakupu mojej ukochanej Arabiczki. Od Waxa Arabiczki, dostaniesz wściku piczki ? Tak, wiem, jestem obrzydliwa bla, bla, bla ?

 

Lakiery hybrydowe z AliExpress- Bling i Belen

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Pamiętacie jak w sierpniu recenzowałam lakiery hybrydowe? Od tamtej chwili przepadłam. A ja, jak to ja – szukam produktów w wersji sęp. Oczywiście kosmetyk nie może być gówniany, ma być dobry, ale po możliwie niskiej cenie. A jak ma być tanio, to gdzie lazę? Na AliExpress. Obkupiłam się troszkę, przetestowałam, a kolejne lakiery już w drodze. Spaliłam…jakby były chujowe, to wiadomo, że więcej bym nie zamówiła 😉

 

Polazłam do tego sklepu- More Buyer,More Happier, a tam złapałam osiem 6 mililitrowych buteleczek po dolarze z ogonkiem za sztukę. Osiem Blingów. Potem polazłam do Belen Cute Nail store i dorzuciłam do koszyczka 7 mililitrowy termiczny Belen w podobnej cenie. Zaczęłam tworzyć cuda niewidy.

 

 

Numerki kolorów macie na flaszkach, więc nie będę się rozpisywać. Co macie wiedzieć, to widzicie. Jeśli chodzi o lakiery, to dobrze się nimi pracuje, gęstość jest taka jak trzeba, nie spływają, ani nie glucieją. Czarny trzeba utwardzać dłużej, bo ze względu na dużą pigmentacje idzie mu to topornie. Rekordowo udało mi się w jednym z mani chodzić prawie miesiąc, więc trzymają się świetnie. I nie, nie boję się chińskich hybryd, a ta zielona łuska na moich plecach to przypadek 😉 Hybrydę kładę na żel, więc nawet styczności z nią nie mam. Z tego co wiem, to jeszcze nikt nie zszedł po tych lakierach, a nawet nie słyszałam o żadnym uczuleniu. Chociaż między nami mówiąc- uczulenie na Semilaki to mit, po prostu jak ktoś chujowo kładzie, to różne rzeczy się dzieją. U Mamy też wszystko dobrze się trzyma, mimo, że Boska ma na co dzień kontakt między innymi z acetonem. Co chcić? Ino brać! 4 zeta, a pazur jak u jakiej Donatelli Wersalczi.

Moje ciapanie po racicach powyżej.

Czarnuchy– Srebro na czarnych pazurach to cienie do powiek My Secret, te takie w pyłku. Nie mogłam znaleźć brokatu, to posypałam cieniami 😀 Polecam! Wszystko pięknie trzymało się pod topem, aż do zeszlifowania. Rąby to łatwizna, tylko trzeba się ujebać. Malujemy biały w środku i obrysowujemy stopniowo coraz ciemniejszym kolorem.

Różowe– Piórka to naklejki, reszta to zwykła ciapanina pędzlem.

Fioletowe– Do wykonania tych paznokci wystarczą dwa, trzy lakiery i dużo cierpliwości. Na białym paznokciu malujemy trójkąty, na nich kolejne ciemniejsze, potem jeszcze ciemniejsze i tak to zesrania. Fiolet rozrabiałam z bielą żeby stopniować odcień, na koniec dałam tylko fiolet i już całkiem na amenus – fiolet z czarnym. I tak nie umiem wytłumaczyć, to już się nie pocę.

Niebiesko-fioletowe– A to jest termiczny Belen. Nie dodawałam już żadnych ozdób, bo ja szybko popadam w przesadę. Jestem zauroczona tymi kolorami i efektami, już leci do mnie różowo-czerwona wersja 🙂

Tyle, wystarczy Wam. Jestem zachwycona taniością i jakością chińskich lakierów, ale Wam nie polecę, bo mi wszystko wykupicie, a potem będzie na mnie, że też macie zieloną łuskę na plecach 😀 Dodam jeszcze, że 11.11 na Ali będzie Dzień Singla, a co za tym idzie super promocje. Ja już zbieram kupony zniżkowe, żeby móc mniej sponiewierać portfel. Elo!

 

Promocje w Rossmannie, Wielki Haul Zakupowy!

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Cześć Czytelniki Najsłodsze!
Całuję rączki, liżę dupki. Szał na zakupy w Rossmannku. Ojejujeju jakie cudowności, jaki przepych, jakie ceny! Z radością udałam się do przybytku żeby obkupić się w mega słitaśne wspaniałości. Pokażę Wam dzisiaj co upolowałam. Funu było co niemiara! A jakie łupy! Oko bieleje! Zapraszam Was na Wielki Haul Zakupowy! Będzie się działo!

Zrobiłam takie słitaśne foteczki z mega rameczkami <3 Podoba Wam się? Poklikajcie mi w lineczki, to mi chińczyki wyślą obesrane majtki za darmo. A nie to nie ten post, tutaj będzie rossmannowo, zakupowo, wypasowo hihi <3 No dobra, ale do rzeczy! Pokażę Wam co kupiłam! Siedzicie? To usiądźcie moje robaczki słodkie!
Kupiłam taką zajebistą srajtaśmę na promo w Rossmannie. Chętnie zrobię dla Was filmik jak używać. Osobiście uważam, że nie powinien być biały, gdyż jest to megaaa niepraktyczne. Mój kał osadzając się na śnieżnobiałym skrawku papieru wykonanym z papieru pozostawia straszną drachę. Mogę dać mega foteczki na moim Insta dla moich Lubisiów kochanych. Chcecie? Piszcie w komciach <3 Papier jest wykonany z celulozy, producent tak napisał w składzie. To chyba jest eko, więc polecam mimo nieodpowiedniego koloru. Jako blogerkę uważam, że skoro z celulozy, no to na cellulit będzie dobry. Tylko jeszcze nie wiem czy jeść tę srajtaśmę, czy robić okłady. Jak już wymyślę, to Wam  napiszę na moim FUNpage, do którego lajkowania zachęcam serdecznie z całego serduszka moi kochani <3 Lajeczki lecą, lajeczki hihi XD
Na przecenie w Rossku zakupiłam również takie oto zacne wattepadsy, dziwna nazwa taka, dla mnie to waciki. W składzie mamy cottony, więc nie polecam dla wege, ponieważ domniemam iż cotton jest produkowany z kotów. Biedne futrzaczki 🙁 W opakowaniu mamy aż 140 krążków, czyli jest to 140 obiadów dla modelki. Super! Myślę, że powinniśmy wysyłać te wattepadsy do Afryki i nie byłoby głodu oraz AIDS pewnie też. Możemy też myć nimi gębę. Ja na przykład jestem oszczędna i makijaż zmywam raz w tygodniu, dzięki temu taka oto paczka wystarczy mi na dwa lata. Za dwa lata zrobię Wam reckę. Jeśli nie chcecie tego przegapić koniecznie obserwujcie mój blogasek. Za 10 lat zrobię konkursik dla obserwatorków i będzie do zgarnięcia taka własnie tubusia z wattepadsami. Mega wypasik!
W moim koszyczku nie mogło oczywiście zabraknąć tych oto kostek do kibla, które nie są kostkami! Super nie? Kostka, ale buteleczka! Producent był mega pomysłowy, rozwalił mnie tym na łopatki! Kuszące kolory i zapachy co dnia bulgoczą w moim kiblu, co daje mi namiastkę wczasów gdzieś w Azji na przykład w arktycznych lasach w Kongo. Azja jest taka piękna! Wracając do tematu, buteleczki mają koreczek, ale to nie jest koreczek, bo się rozpuszcza. Normalnie czary mary! I potem ten płyn z Azji, co to był na palu ten Azja, spływa po kiblu i nie jebie gównem. Super! Polecam! Do zestawu był dołączony jeszcze koszyczek, który nie jest koszyczkiem i buteleczka w tym wisi. Nie pokażę Wam foteczki, bo już wisi w kiblu, a w kiblu mam muchy, bo właściwie, to ja sram za stodołą, ale chciałam mieć taką namiastkę luksusu, bo wszyscy kupują, to i ja kupiłam. Nie będę gorsza c’nie?
Tutaj jeszcze cały hałl na jednej fotce. Słitaśnie to wyszło. Uważam iż polecam wszystko i wszystkim i jeszcze raz zachęcam do komciów, obsów i wgl. Lajkujcie też mój FUNpage i wgl wszystko. Generalnie jestem mega blogerkę i chodzę na wszystkie wyprze i promki i na przykład zawsze sprawdzam kolorówkę jak leci żeby bubla nie kupić. No to maluję się tymi szminkami, pudrami. Tylko mała rada – nie malujcie się nigdy tymi testerami, bo to skupisko bakterii na przykład coca coli i takich tam.
To już tyle na dziś. Przesyłam moc całusów i sto serc. W następnym wpisie pokażę Wam troszkę mody, bo za te Wasze kliki, to na bank chińczyki coś mi wyślą! I jeszcze może jakieś współprace będę mieć na przykład z tą firmą od srajtaśmy. Cieszycie się? Będzie dużo mega pościków!
Buziaczki kochani!!!111

Micelarny żel od Lirene – czy czujesz jak rymujesz?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Makijaż zmywam szmatą albo rękawicą, czasami micelem, przeważnie jest to różowy Garnier, ale co ze zwykłym myciem? Uwielbiam pianki, jednak ostatnio jakoś nie są mi pisane i nic ciekawego nie widzę. Na drugim miejscu są żele do mycia fejsa. Nie mam ulubieńca i tak kluczę, szukam jak kura glizdy. Raz trafi się perełka, raz gówno i tak się powoli żyje na tej wsi. W ostatnich miesiącach testowałam ni psa, ni wydrę, a już na pewno ni kurę. Niby żel, niby micel takie oto toto.
Lirene, Dermoprogram, Physio, Micelarny Żel do Oczyszczania Twarzy z Błękitną Algą

Lirene, Dermoprogram, Physio, Micelarny Żel do Oczyszczania Twarzy z Błękitną Algą. Dłuższej nazwy się nie dało? Serio dwa wyrazy to jest max co zapamięta potencjalny klient. Żel to pokłosie Meet Beauty, dostałam trzy wybrane kosmetyki od Lirene za jakąś tam śmiechową ankietę. Spodziewałam się próbek, a dostałam normalne flaszki, no i spoko, mogłam potestować konkretnie. Micożel (nazwijmy go tak, bo nie będę przepisywać tej wydumanej nazwy) widziałam w Rossie za jakieś 15 złotych, a teraz chyba nawet jest promo i można go wyrwać za dyszkę.
Micożel traktowałam jak żel i myłam nim buzię codziennie rano, czasami w ciągu dnia, jeśli akurat się nie malowałam. Raz wypróbowałam zmyć nim makijaż, ale szło mi to ni w dupę ni w oko. Wolę szmatę, albo zwykły micel, tutaj mi się tylko ryj rozmazał. Natomiast jeśli chodzi o odświeżenie poranne hapy, spisał się świetnie. Nic nie podrażnione, buzia odświeżona jak zwłoki przed pochówkiem. Jedyna rzecz jaka mnie wkurwiała, to zero pianki. A ja tak lubię piankę! Wiem, że ta pianka to sztuczne spieniacze, ale ja i tak lubię i chuj. O i tak to.
Skład podobno całkiem ok (sprawdzam go z automatu na tej stronce, potem sobie analizuję na ile mój łeb ogarnia), chociaż dla mnie dużo tam tego, a i glicerynę nie każda skóra lubi. Osobiście nie mam się do czego przypierdolić, bo skutków ubocznych nie doświadczyłam. Dla mnie nawet szczyny szatana mogą być w środku, a póki mi róg na czole nie wyrasta, to spoko.
Nie wiem czy mi się coś od tego micożelu nawilżyło, bo nie wpieprzam sobie w skórę mierników nawilżenia (jest coś takiego?). Podrażnień faktycznie nie zaobserwowałam. Fajny żelik ogólnie, ale do zmywania makijażu, to bym go nie poleciła, chyba że przed Halloween -można rozmazać nim mejkap i przebrać się za kocmołucha. Spoko butelka, poręczna pompka i nic się nie zacina. 200 mililitrów własnie zaczynam denkować po 5 miesiącach! Wydajność niezła, zapach przyjemny i świeży, ale nic mnie nie powaliło na kolana, ot ryj se można umyć i jest ok, ale dupy nie urywa. Można se kupić, można olać, jak tam sobie chcecie.

Wibrujący gadżet…

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Mały, poręczny gadżet, który skradł serca wielu kobiet. Przyjemnie wibruje, łagodnie drży. Poręczny, delikatny, a jednak ma moc. Zmieści się w smukłej i zgrabnej rączce i umili niejeden nudny poranek. Do wyboru wersje z wyższej półki i takie za grosze. Pokażę Wam moją wibrującą maskotkę. Napiszę jak się jej używa i jakie zrobiła na mnie wrażenie. Mokrzy? Gotowi? Start!

Wygląda smakowicie, prawda? A teraz musisz być mokra! Na sucho ni chuj, nie idzie. Chyba każda z dziewczyn już wypróbowała ten gadżet. Mój pochodzi z Biedry. Jakieś 35 zeta i mogę rozkoszować się wibracjami tam i tu. ..
Ależ kurwa oczywiście, że cały czas chodziło mi o szczoteczkę soniczną Beauty Line paskudne, niewyżyte fanki skostniałego Greya! Chyba dawno Was nikt porządnie nie…a zresztą 😀 Kupiłam to dziwo ponad dwa miesiące temu. Niby nakładkę powinno się zmieniać co 3 miesiące. Ja się kurwa pytam- Biedronko, gdzie są nakładki na zmianę, hę? Ni ma. Musze wybadać temat na Ali. Oczywiście te bardziej rozrzutne dziewoje kupiły sobie szczoteczki z wyższej półki firmy jakiejś tam, za dwie czy 3 stówy. Nie jestem rozrzutna, a poza tym poczytałam sobie na blogach, że w działaniu i ta droga i ta Biedronkowa wersja niczym prawie się nie różni. No to jadę tą.
Falliczny kształt dobrze trzyma się w łapie. Wypustki przyjemnie masują, a zgrabna końcówka dociera do wszystkich zakamarków. O okolicach nosa mówię! Jprdl…Jeża używam co rano, chyba, że nie chce mi się stać i jeździć tym po gębie, to wtedy ochlapię ryja żelem i tyle. Rytuał jest prosty- moczę ryj, walę żel i uruchamiam potwora. Jeżdżę nim, aż mi się znudzi, potem uruchamiam drugi poziom wibracji. Dalej jeżdżę. Potem chuj mnie strzela, więc myję dziada, płucze ryj i już.
Cudak żyje na dwóch bateriach paluszkach, o ile dobrze pamiętam. Dawno nie zaglądałam, a działa od początku na tych samych dopalaczach, które wsadziłam po zakupie. Pudełko wyjebałam. Po co mi pudełko? Skóra po użyciu jest rumiana, więc pewnie oczyszczanie jest lepsze niż zwykłe tarcie dłonią. Gęba lepiej pije krem. Jest git. Ustrojstwo jest silikonowe, gumowe albo chuj wi z czego, więc bakterie koloni nie założą. Zdecydowanie lepsza opcja niż szczoteczki z kłaków, nie ufam im.
Czy mogę to polecić? W sumie to tak, jeśli Biedra rzuci nowy miot, to kupcie sobie z ciekawości. Fajerwerków nie ma, ale przydatny gadżet. Na bank nie kupiłabym takiej pierdoły za dwie stówki. Wolę buty se kupić. Taki nędzny substytut luksusu dla biedy stołującej się w Biedrze haha 😀 Tylko mi tu focha nie jebnąć, ja też stołuję się w Biednejstonce, to mnie potem na inne luksusy stać 😀

Olej sezamowy KTC – badziewie stulecia

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Włosy olejuję dłużej niż posiadam tego bloga. Z moich wyliczeń wynika, że dobre dwa lata tłuszczę włosy regularnie. Wcześniej przed każdym myciem, na noc- czyli co dwa dni. Od czerwca zmieniłam częstotliwość na olejowanie raz, góra dwa razy w tygodniu. Szczerze? Nie widzę większej różnicy, a i olej trafił mi się ostatnio taki sobie…
Olej sezamowy KTC. Kosztuje pomiędzy 12, a 15 złotych i… w sumie to nic. Przez te dwa lata przez moje włosy przeciekły hektolitry olejów i olejków. Żaden mnie nie zawiódł, jeden robił to, drugi tamto, były lepsze i były gorsze, a tutaj? Nie mogę Wam o nim nic powiedzieć. Właściwie to nijak nie wpłynął na moje futro. Gdybym wiedziała, to olejowałabym wodą- jeden chuj, a efekt ten sam. Nie wiem czy moje włosy mają już dość tego całego olejowania, czy sezam zwyczajnie mi nie pisany. Górna partia mojej grzywy jest średnioporowata, w stronę porowatości niskiej. Końce spałachane ściąganiem koloru i innymi armagedonami to wysokopory, no może średnio, ale w stronę wysokości. Na żadnej części olej się nie sprawdził.
Ciężko cokolwiek napisać o tym oleju, bo jakie włosy zastał, takie zostawił. Kazimierz Wielki to to kurwa nie jest. Na pewno go nie kupię. Pierwsza porażka od dwóch lat. Powiem Wam jeszcze, że temu KTC całemu nie ufam, mam wrażenie, że swoje produkty żenią i czymś rozcieńczają, bo mój olej jest jakiś mało tłusty i wodnisty. Zapachu zero, a szklana butelka też niepraktyczna- duży otwór i jedno jeb o płytki i ni ma (w sumie to szkoda, że się nie rozjebał po pierwszym użyciu). Nie twierdzę, że jest to totalne gówno, może komuś podpasuje, ale dla mnie jest skreślony.
PS. Jakie buble kosmetyczne trafiliście w swoim życiu?

Szczoteczka do podkładu, czyli AliExpress po raz enty

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Laski prześcigają się w chwaleniu modnymi pędzlami do makijażu. Mam i ja coś tam. Wcale nie markowe i wcale nie na wypasie, a jednak są dobre. Do jednego tylko się nigdy nie mogłam przekonać. Pędzel do podkładu, to dla mnie temat tabu 😉 Pewnego (nie wiem czy pięknego) dnia Sylwia poleciła mi szczoteczkę. Czaiłam się, czaiłam i postanowiłam spróbować. Nie łatwo mi dogodzić, ale…
szczoteczka do podkładu, aliexpress, ali, szczotka, makijaż, make up,
Ale Ale były dwie, jedna chciała, druga nie. Po chuj mi szczoteczka do podkładu, skoro moje niezwykle zwinne palce robią mi dobrze? Pędzlami nigdy nie potrafiłam sobie dogodzić. Sierściuchy albo wypijały mój podkład jak szalone, albo robiły mazy na gębie. Nie no kurwa, po co mi to licho? Ale pacze i pacze – szczoteczka do podkładu kosztuje na Aliexpress dolara. Nie no…już nie będę dziadować za cztery zeta. Kupię. Kupiłam. Dostałam po jakichś 3 tygodniach i hopla. A tak, kupiłam na tej aukcji w tym sklepie.
Szczoteczka jest bardzo miękka. Nie wiem z czyjej dupy wyrwali futro, czy była to wiewiórka, czy plastikowy niedźwiedź, nie wnikam, nie interesuje mnie to. Wybrałam mniejszą wersję, ale świetnie daje radę przy nakładaniu tapety na całej facjacie. Rączka plastikowa, poręczna. Jest to pierwsze narzędzie dopodkładowe, które się u mnie sprawdziło. Szczota nie pije podkładu, nie zostawia smug na gębie, miękko rozprowadza fluidy rzadkie i gęste. Jest świetna. Jestem pozytywnie zaskoczona. Ostatnio próbowałam rozprowadzić podkład paluchiemia i nijak mi nie szło. Także zostaję przy tym zwinnym wynalazku.

Żeby nie było tak słodko-pierdząco, to szczoteczka wkurwia mnie pod jednym względem. Mycie. Jebana jest zbita jak dupa masochisty, wypłukanie każdej cząstki produktu spomiędzy jej kłaków doprowadzało mnie do szału. Moje pierwsze szorowanie skończyło się na płynie do naczyń, bo myślałam, że mnie coś trafi. Sylwia dała mi dobry patent. Przed myciem wystarczy namoczyć brudasa w oliwce, dzięki temu podkład łatwiej wyprać. Fuck yeah! Działa. Trzeba się i tak naszorować, ale nie ma lipy. Kiedy nie mam oliwki używam innych olei, czasem oliwa z oliwek, czasem olej migdałowy, ot każda dostępna tłuścizną, która mi się nawinie. Po dwóch miesiącach nie zauważyłam zużycia, nie wypadł ani jeden kłak. Polecam szczególnie tym, którzy nie wyobrażają sobie nakładania podkładu czymś innym niż własne palce. Do mnie już lecą kolejne sztuki, ot tak na zapas, żebym nie musiała myć jednej w kółko, bo to upierdliwe zajęcie.

Jeśli jesteśmy przy Ali, pokażę coś dla gadżeciarzy. Silikonowa mata do malowania paznokci. Zbędny bzdet, kupiłam z ciekawości. Przydaje się przy tworzeniu kolorowych, stemplowych wzorków na paznokcie. Można na niej mieszać lakiery, ciapać, mazać, co tam chcecie. Po wszystkim wystarczy przetrzeć zmywaczem do paznokci i wszystko jak nowe. Po co mi to? O tak o. Przydaje mi się i mój stół nie jest upierdolony jak ten Durczoka. Matę kupiłam na tej aukcji w tym sklepie.

Tyle. Idę sobie.

 

Kiwi na paznokciach z lakierami hybrydowymi od Claresy

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Claresa – lakiery hybrydowe…ale czy dla mnie? Od lat na pazurkach noszę żel, na to walę zwykły lakier. Normalnych lakierów mam dwa koszyki. Popierdolonych brak. Jednak hybrydy chodziły za mną od dawna. Dlaczego nie kupiłam? Jestem człowiekiem solidnym i do przesady poukładanym (a nie wyglądam, co?). Dwa kosze lakierów nie mogą się zmarnować. Postanowiłam, że kupię hybrydy dopiero kiedy zużyję moje zapasy. Claresa pokrzyżowała moje plany 😉

 

claresa, lakiery hybrydowe, hybrydy, blog, recenzja

Oto moje pierwsze w życiu hybrydy. Dają radę. Wbrew pozorom wzorek jest banalnie prosty do zrobienia. Malujemy pazurki kolorem. Robimy białą plamkę z jednej strony paznokcia i rozciągamy biel do środka paznokcia. Później malujemy czarne kropki, ozdabiamy je białymi elementami, dajemy top i na koniec kropelki rosy z bezbarwnego żelu. Gotowe 🙂

 

 

A oto mój zestaw lakierów hybrydowych, który trafił do mnie w ramach współpracy. Gdybym sama miała kupić hybrydy, po zużyciu zapasów zwykłych lakierów, minęło by pewnie ze trzy lata 😀 Dlatego właśnie zgodziłam się na współpracę, bo wydała mi się sensowna. No i słuchajcie, przepadłam. Lakiery od Claresy są zajebiste na moje nieszczęście i teraz muszę nakupić więcej kolorów. Jak mogliście mi to zrobić?! Cały mój misterny plan i rozsądek poszedł w pizdu.

 

 

Ponieważ hybrydę kładłam na żel, baza była mi zbędna, kolor szedł prosto na uformowany szpon. Na sobie wypróbowałam zieleń, natomiast na Matce Boskiej róż. U Boskiej poszła baza, bo kładłam lakier na naturalną płytkę, także nic się u mnie nie marnuje. I co? I jajco. Hybryda siedzi u mnie nienaruszona od ponad trzech tygodni. Oczywiście odrosła i wygląda to chujowo (recenzja musi być solidna to noszę do bólu), ale nadal lśni blaskiem. Tylko nie mam pewności, czy to jej blask, czy może moja zajebistość tak razi po oczach.

 

 

Dodam jeszcze, że moja Boska na co dzień ma do czynienia między innymi z acetonem, a mimo to mani trzyma się dobrze. Oczywiście nie pływa w tym acetonie, ale jednak jej łapki kontakt z nim mają. Wiecie jak to jest przy drukowaniu banknotów w piwnicy, aceton się przydaje. 



Paleta kolorów dość spora, choć jak zauważyłam zieleń trochę się różni, z różem nie jest źle. Gdzieś na FB Claresa wrzucała kolory na próbniku, poszukajcie sobie, tam kolorystyka jest identyczna jak w rzeczywistości. Nie mam porównania z innymi hybrydami, ale widzę, że te są dobre i no…muszę kupić więcej, nic nie poradzę. Rozprowadzają się łatwo, dwie warstwy ładnie kryją, nie bąbelkują, nie ściągają się przy utwardzaniu, mimo, że moja lampa UV do najnowszych nie należy. Mogę polecić z czystym sumieniem.

 

 

Sami zobaczcie, ponad trzy tygodnie bez skazy. Paznokcie były moczone w morzu, szorowały podłogi kilka razy, przejechały ze mną z 1500 kilometrów i były na kilku wycieczkach. No jest kurwa fajnie. Zwykły lakier też trzymał mi się trzy tygodnie na żelu, ale jednak oprócz odrostu, boczki były maksymalnie pościerane. Tutaj nie dzieje się nic.

 

https://claresa.pl/

Ponieważ nie jestem wiejską pazerą, mam dla Was kod, który upoważnia Was do zakupu hybryd Claresa z trzydziestoprocentową zniżką. No jak już coś dostałam za babski chuj, to i Wy coś z tego miejcie, no nie?

No i co? No i kupię więcej, ciężkie jest życię blogerę…