Category

Bjuti Pudi

Depilacja laserowa LightSheer , jak pozbyć się włosów na stałe?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Dużo piszę o włosach, ale mało o ich destrukcji. Właściwie nie pisałam chyba nigdy o depilacji. Czas nadrobić tym bardziej, że do tego wpisu zbierałam się dwa lata. Nie zbierałam się tak długo z lenistwa, musiałam pozbyć się wszystkich intruzów, żebym mogła powiedzieć coś więcej. Na szczęście nie jestem zarośnięta jak zapchlona małpa, ale w moim świecie ciało ma być gładkie jak szkło. Chcecie, to zarastajcie i farbujcie kudły pod pachami, dla mnie wygląda to obleśnie i koniec. W moim życiu przerobiłam maszynki, depilatory, woski, sroski, co się dało. Czara goryczy przelała się kiedy gorący wosk z rolki pierdolnął mi na udo i przykleił mnie do ulubionego kocyka. Powiedziałam koniec, tak być nie będzie i zapisałam się na depilację laserową.
depilacja laserowa, LightSheer, Light Sheer, nogi, włosy, depilacja
Nie będę Wam tu przynudzać o wskazaniach i przeciwwskazaniach i takich tam pierdololo, tego jest mnóstwo w internecie i nie chcę powielać informacji. Nie jestem specjalistką, tylko prostą wieśniaczką, która z zabiegów skorzystała. Napiszę Wam o wszystkim z mojej pojebanej perspektywy.
Z zabiegami czekałam do października, a z nogami aż do stycznia. Opalenizna trzyma się mnie jak uchodźca pontonu. Do depilacji laserowej najlepsza jest jasna skóra i ciemny kłak. Z tego też powodu ręce, które leczą nadal jadę depilatorem, bo zarost tam mam jak trzynastoletni podlotek wąsa.
Najpierw zweryfikowałam wszystkie salony w okolicy. W niektórych miejscach nabijają w butelkę i w cenie depilacji laserowej serwują nam nędzny IPL. Sporo osób w ostatnim czasie kupuje mini IPLe do domu. I teraz tak, IPL, to chuj nie laser, a na dodatek po nim ciężko zrobić diodówkę, bo włos jest upośledzony. Dlaczego chuj nie laser? Bo to nie laser.  Bo wiązka światła jest chujowa, napierdala na boki jak puszczalska laska. Diodówka, czyli LightSheer, na który się wybrałam jest skuteczna, a wiązka światła skierowana jest centralnie w wybrany kudeł i jego cebulkę. Nie chcę Wam tu przynudzać, ale jeśli IPL kosztuje około tysiąca złotych, a LightSheer ponad 100 tysięcy, to sami sobie odpowiedzcie na pytanie co ta IPLka jest warta. LightSheer usuwa około 95% włosów, oczywiście wtedy gdy mamy dobrą, nową głowicę i o to pytajcie w salonach, chociaż nie wiem, czy ktoś powie wprost, że mają stare truchło, dlatego warto wybrać się w zaufane miejsce. Ja chodziłam do Gabinetu Odnowy Biologicznej w moim mieście i polecam.
Zabiegi trzeba powtarzać do skutku. Zazwyczaj kilka zabiegów na wybrany obszar ciała wystarcza. Oczywiście powiecie mi, że to droga impreza. Droga i nie droga, zależy jak leży. Depilacje robiłam przez dwa zimowe sezony. W sumie wydałam około 2 tysięcy. Sporo. Ja sęp. A teraz podzielmy to na 24 miesiące. Wychodzi nam jakieś 80 złotych z groszami na miesiąc. Nie dużo. Da się odłożyć. Jeśli dodamy do tego, że mamy z głowy depilację forever, a jak nie forever, to raz na sto lat wystarczy poprawka, albo raz na miesiąc zgolenie meszku, którego laser nie ruszy, to mamy depilację prawie jak za darmo. Może nie za darmo, ale jak za czapkę śliwek. A jaka wygoda! A ile zaoszczędzonego czasu i nerwów! Tego nie da się przeliczyć na pieniądze! Jeśli mówimy o kasie, to różne salony mają różne cenniki, wiadomka. Nie wiem jak u innych, ale podam taki przykład, tam gdzie chodziłam koszt nóg, łydek z kolankami, to wydatek 300 złotych. Ale nie za każdym razem wychodzi 300. Stopniowo z zanikaniem kolejnych partii kłaków cena też idzie w dół, małe  poprawki miałam gratis. Z tego też powodu nie potrafię określić ile dokładnie wydałam na jaką partię ciała i ile razy była robiona, bo czasem robiona była całość, czasem było to tylko kilka dodatkowych strzałów lasera. W każdym razie jakaś mega włochata nigdy nie byłam, więc poszło szybko i przyjemnie, a cena nie była wygórowana. Szybko przeliczając na ilość wizyt w gabinecie, bo jeśli patrzeć na kalendarz, to trochę to trwało z prostego powodu- w niektórych miejscach włosy odrastały szybciej, w innych nie. Z tego względu czasami w salonie byłam co miesiąc, a innym razem co dwa lub trzy.
Generalnie, to co mogę zrobić w domu, robię w domu, ale specjalistyczne zabiegi wolę wykonywać w profesjonalnych salonach. Depilacji laserowej sama nie zrobię, bo nie mam luźnych stu tysięcy na laser. Na przykład powyższy produkt dostałam od Salonu Kosmetycznego Healthy Beauty, który specjalizuje się w robieniu kwasów na twarz. O ile jakiś lajtowy kwasik zmiksuję i położę sobie sama, tak ostrego kwasu sama sobie nie położę, pierdolę potem z siebie skórę zdzierać, albo jeszcze mi nos odpadnie jak Majkelowi Dżeksonowi. Dlatego polecam czasem oddać się w ręce specjalistów, nie warto zawsze sępić paru złotych, bo potem można wydać kilkaset żeby się doprowadzić do ładu.
Z tego co wiem często powtarza się pytanie czy depilacja laserowa boli. No cóż. Mnie nie bolało, ale co może powiedzieć osoba, która ma wytatuowane połowę pleców i jeszcze ten rodzaj bólu jej nie boli, a sprawia radość. No właśnie. Depilowałam nogi, pachy i całe bikini. Nóg nie czułam kompletnie na największej mocy. Pachy coś tam czułam, jakieś mrowienie. Góra bikini była niewyczuwalna, przy dolnych partiach trochę kurwiałam, ale bólem bym tego nie nazwała, ot nie było to przyjemne. Koleżanka przy nogach zwijała się z bólu. Sprawa indywidualna.
Ok, ok, ale jak efekty? No Wam powiem kurwa rewelacja wśród rolników, lody, lody na patyku! Jestem goła i wesoła. Nóżki gładkie, paszki gładkie, bikini jak marzenie. Pojedyncze jasne i meszkowate włoski zostały, ale na to nic nie poradzimy, laser nie widzi białego mchu. Maszynka raz na miesiąc wystarcza i to też tylko dla własnej satysfakcji, bo tego właściwie nie widać. Przypuszczam, że jeszcze jakieś pojedyncze niedobitki mogą się pojawić, ale to podskoczę sobie zimą do salonu, żeby je dobić. Nic wielkiego i nic drogiego. Możliwe, że co jakiś czas przyda się odświeżenie, ale nadal uważam, że jak raz na rok zrobię sobie spacer na pojedyncze dostrzały za parę złotych, to jest nic.
A teraz sobie wyobraźcie jaka to zajebista sprawa wstać i mieć gładkie nogi. Wyskoczyć niespodziewanie nad wodę i mieć gładkie pachy. Wskoczyć niespodziewanie do łóżka i mieć świadomość, że wasze bikini nie poharata Waszego konkubenta czy tam kochanka. Ja niczego nie będę polecać, sami zdecydujcie. Ja uważam, że to zajebista sprawa i już ?

Shine like a diamond -Diamond Sensation – serum z proszkiem diamentowym, śluzem ślimaka, kawiorem, jedwabiem, bursztynem

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kosmetyków Rapan beauty nie muszę Wam przedstawiać, bo wiecie, że je uwielbiam. Niedawno przedstawiłam Wam świetną glinkę we wpisie Bądź jak Daenerys Targaryen! Maseczka Rapan Beauty Power Of Nature niebieska glinka + smocza krew. Dzisiaj polecimy z Rihanną i Diamentowym Serum.

 

DIAMOND SENSATION - SERUM Z PROSZKIEM DIAMENTOWYM, ŚLUZEM ŚLIMAKA, KAWIOREM, JEDWABIEM, BURSZTYNEM CERA TŁUSTA, SUCHA I NORMALNA.

 

Serum w formie kremowej. Zapach delikatny, nienachalny i ledwie wyczuwalny, typowo kremowy. Wydajność świetna, używałam trzy miesiące. Serum było notorycznie podkradane przez Niemęża, co jest najlepszą reklamą, bo facet, jak to facet – byle gówna nie użyje. Oboje stwierdzamy, że serum świetnie nawilża i regeneruje skórę. Niemąż mówił też, że łagodzi podrażnienia po goleniu. Ponieważ ja mordy nie golę, to nie wiem, ale mu ufam. Kosmetyk pewnie wystarczyłby na dłużej, ale nie tylko mi podpasował, no i się skończył. Używałam, a raczej katowałam, diamencika ile się dało- na noc i na dzień. Plus za to, że makijaż po użyciu ładnie się rozprowadzał i nie spływał, nic się nie wałkowało, ani nie wkurwiało. Poza tym serum wchłania się szybko, żadnych tłustych powłoczek, żadnego syfu. Wszystko tak jak trzeba. Chciałabym znaleźć z jedną wadę, żeby nie było takiej wazeliny i rzygania tęczą, ale się nie da. Wad nie zaobserwowałam. No może większy słoiczek by się przydał, bo mam podkradaczy na chacie?

 

DIAMOND SENSATION - SERUM Z PROSZKIEM DIAMENTOWYM, ŚLUZEM ŚLIMAKA, KAWIOREM, JEDWABIEM, BURSZTYNEM CERA TŁUSTA, SUCHA I NORMALNA.

 

Skład uważam za przyjemny. Serum zawiera popularny ostatnio ślimaczy śluz (wysoko w składzie!), ekstrakt z kawioru (nie żeby poczuć się jak ruski oligarcha, ale żeby ryj się zregenerował). Mamy tu też ekstrakty z bursztynu i jedwabiu, aminokwasy i oczywiście szczyptę proszku diamentowego, żeby shine like a diamond. Jeśli ktoś będzie kręcił nosem na Glyceryl Stearate, to trudno, ale nie zapominajmy, że on także pośrednio nawilża i pozwala utrzymać odpowiednie nawilżenie skóry poprzez tworzenie filmu zabezpieczającego przed odparowaniem wody. Wyjaśniam, bo wiem, że zaraz się ktoś przypierdoli. To samo tyczy się Isopropylu, gdyby nie on, to by się krem przykleił do ryja jak plastelina. U mnie te składniki nie szkodzą, wręcz przeciwnie, a nawet najbardziej naturalny krem potrzebuje czasem dodatków, bo nie nadawałby się do użycia, albo zgnił w tydzień. Pamiętajcie i nie demonizujcie.

 

50 ml słoiczek dostępny TUTAJ. 49 złotych za dobre serum jest do przejścia, tym bardziej, że wydajność jest niezła. A Wy czym konserwujecie swoje zwłoki ciała?Specjalnie dla Was 10% zniżki na hasło- DIAMOND

Vatika, Olejek do włosów z czarnuszką, szybka recka

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kudły olejuję od ponad trzech lat. Mam wrażenie, że przetestowałam już co nieco i teraz będę robiła powtórkę z rozrywki, czyli wracała do tych olei, które najbardziej mi podpasowały. Dziś jednak jeszcze jedna recenzja mojego ostatniego olejku. Potem pomyślę nad jakimś większym zestawieniem.
Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką.

Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką. (Dłuższą nazwę kurwa jeszcze wymyślcie, to zamiast recenzji samą nazwę wpiszę).
Jedno jest pewne, olejek wydajny jak nowa laska w domu publicznym. Myślałam, że nie zmęczę. Przestawiłam się na olejowanie raz w tygodniu i butelkę katowałam kilka miesięcy aż mi ten olejek zbrzydł. Vatika bardzo ładnie pachnie, jest mega treściwa. Niewielka ilość (myślę, że mała łyżeczka) wystarcza na całe włosy. Super się nakłada, ale z myciem już nie jest tak wesoło. Jest to najbardziej toporny olejek jaki dotychczas miałam. Zmywał się, ale czasami musiałam i po trzy razy dozować szampon. Lepiej się z nim nie rozpędzać, bo można przedobrzyć. Moja wersja (podobno są dwie) zawiera parafinę, możliwe że stąd trudności ze zmyciem. Butelka całkiem wygodna, ale można sobie chlapnąć, więc przelewałam sobie odrobinkę w “kieliszek” (właściwie, to mam taką dyżurną nakrętkę z czegoś tam i mi za dozownik do olejów służy). Swoją flaszkę kupiłam w Eko-Zieleniaku za jakieś dwadzieścia złotych.
Olejek jak olejek, szału nie zrobił. Niby przyspiesza wzrost włosów, ale nie sprawdzałam go pod tym kątem, kładłam raczej na długość. Na długości dociążał i fajnie nabłyszczał, więcej grzechów nie pamiętam. Może się przydać jako dodatek do diety naszych włosów, ale cudów nie robi. Może troszkę nawilża, ale to też ciężko mi sprawdzić, bo kondycja moich włosów jest już na tyle dobra, że trudno mi zaobserwować jakieś większe zmiany w kudłach. Nie mogę powiedzieć, że polecam, ale nie powiem, że nie. Moje włosy są już tak opite tymi wszystkimi mazidłami, że można na nich frytki smażyć i niełatwo dostrzec działanie olejków. Teraz pozostaje mi tylko utrzymywać szopę w takiej kondycji.

6 najlepszych kosmetyków przyspieszających wzrost włosów, ranking

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Ciężko jednoznacznie określić o czym jest mój blog. Ostatnio się zastanawiałam, no i wiadomo- lajfstajl, albo raczej fristajl i bjuti, ale bjuti co? No właśnie. Zaczęło się od włosów, o włosach jest tu najwięcej, więc chyba jestem kłaczanką, a dopiero potem pielęgnacja, jakieś paznokcie i co tam mi się w głowie zalęgnie.
Tyle lat dbania o włosy zaowocowało całkiem sporą wiedzą popartą doświadczeniem. Specjalistką nie jestem, ale fryzjerkom nie raz tłumaczyłam dlaczego olej może pomóc i zaszkodzić, dlaczego alkohol denat we wcierce pomaga, a w odżywce nie, że nie każdy alkohol jest zły, czym się różnią silikony i bla bla bla. Generalnie ciężko mnie w temacie złamać. Skoro coś tam już wiem i dużo przetestowałam na sobie, czas tą wiedzą się podzielić. Dziś opowiem Wam o 6 najlepszych produktach na przyspieszenie wzrostu włosów.

Zestawienie moich naj macie na fotce. Wszystkie z tych produktów przyczyniły się u mnie do szybszego wzrostu kudłów. Bierzcie poprawkę na to, że co pomogło mi, nie musi pomóc Wam. Nie ma takich czarów. Za przykład podam Jantar, wszyscy zachwyceni, a u mnie klapa. Robiłam trzy podejścia i tylko za pierwszym razem wzrost był minimalnie szybszy, ale tak minimalnie, że szkoda gadać. Moje włosy i tak dość dobrze rosną, ale potraktowane wspomagaczami dobijają i do 5 centymetrów w miesiąc co jest osiągnięciem spektakularnym. Niestety jeśli używam danego produktu dłużej włosy przestają reagować. Taka sytuacja. Specyfiki staram się stosować zamiennie, chyba, że mi się znudzą. A teraz mój ranking. (Klikając w nazwy produktów, przeniesiecie się do recenzji).

6. Olej musztardowy

Na ostatnim miejscu zestawienia pojawia się jedyny olej w rankingu. O olejach więcej będzie innym razem, jednak jeśli chodzi o przyspieszenie wzrostu, to musztardowy jako jedyny wpłynął znacząco na porost sierści. Żadne Khadi, Sesy, ani sresy nie dawały zauważalnych skoków na długości, musztarda jako jedyna coś tam dała. Nie było to dużo, ale jednak dało się zauważyć różnicę.

5. Hair Jazz

Wpis z tymi produktami ma u mnie od cholery wejść, pewnie ze względu na kontrowersje jakie wzbudzają te kosmetyki. Nie zliczę ile razy za tę recenzję zostałam obrzucona gównem?Do dziś nie wiem na jakiej zasadzie działają i nie chcę wiedzieć. Może placebo, może mysie gówna, bo produkcja odbywa się w jakimś francuskim bunkrze na zadupiu. Nie wiem, ale włosy faktycznie mi po tym urosły. Zużyłam dwa małe zestawy i połowę ogromnego, chyba litrowego, po czym oddałam resztę koleżance, bo nie mogłam już znieść ich zapachu. Im dłużej używałam, tym włosy coraz słabiej reagowały. Kudły się nie zniszczyły, ani nic. Rosły fajnie, ale po czasie wróciły do swojego tempa. Ani polecam, ani nie. Można spróbować, jak komuś kasy nie szkoda, bo zestaw nie był tani.

4. Hollywood Beauty, Castor Oil

Też lekko kontrowersyjny produkt, bo zawiera tłuszcz z norek. Tego tłuszczu tam jak na lekarstwo, ponoć pobierany od żywych stworzeń, ale jak jest tego nie wiem. Wydajne jak skurwesyn. Do dziś mam połowę opakowania i chyba czas to wywalić, bo się termin przydatności kończy. Konsystencja niby taka sama, zapach też, ale trochę strach kłaść. Włosy po Castorze rosły jak na drożdżach. Używałam wielokrotnie w systemie- miesiąc kładłam, dwa nie i tak w kółko, żeby kudły się nie przyzwyczaiły. Kosmetyk godny polecenia, ale upierdliwy, dlatego nie wiem czy mi się jeszcze chce do niego wracać. Tłuste to, zmywa się różnie, raz łatwo, raz chujowo. Działa super, ale trzeba się ujebać w tej mazi i to mnie zniechęca, bo ja leń jestem?

3. Spray Vitapil

Na podium ląduje Vitapil. Ładnie po polskiemu napisałam spray, ale dla mnie to sprej i basta, bo ja ze wsi jestem. Tabletek nie polecam, bo klauzula sumienia, o czym pisałam w tekście Weź tabletkę (czyt.wrzuć monetę). Sam sprej dał rzeczywiście niesamowite efekty, ma super skład i generalnie nie ma się do czego przypierdolić. Mogę polecić jeśli ktoś ma na zbyciu trzydzieści kilka złotych, ale są rzeczy tańsze i lepsze, o czym niżej.

2. Esencja Andrea z AliExpress

Znów kontrowersyjnie, bo z Chin, ale esencja zrobiła mi tanio i dobrze. Jest na tyle uniwersalna i nieproblematyczna, że można ją mieszać z różnymi produktami i wcierać w skórę głowy. Takie moje wcieranie przełożyło się na super wzrost włosów, portfel nie płakał, a włosy chyba nawet mniej się po niej przetłuszczały. Bardzo polecam produkt osobom, które nie mają problemu z tym skąd Andrea pochodzi. Zużyłam kilka buteleczek i pewnie jeszcze nie raz zamówię.

1. Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów

Najdłuższa nazwa i najlepsze działanie (nigdy nie zrozumiem tych przydługich nazw produktów). Sprej testowałam niedawno i już kupiłam nową butelkę. Po moim wpisie podobno dziewczyny wykupiły cały zapas Babuszki w lokalnym Eko-Zieleniaku, ale spokojnie już była nowa dostawa?Cóż, tutaj nie można się do niczego przyczepić. Pochodzenie znane, działanie genialne, skład przekozacki, kłaki rosną piękne i zdrowe. Polecam!
Ciągle używam czegoś na porost, bo lubię testować różności. Poza tym zawsze sobie coś ubzduram. Najpierw chciałam zejść z cieniowanych włosów do takich równych. Potem postanowiłam pozbyć się wszelkich farb, a na to najlepsze są nożyczki. Na zdjęciu powyżej macie porównanie. Tyle włosy urosły mi w rok. W sumie to się skróciły, bo ja ciągle podcinam? Ale zauważcie gdzie kończą się farbusy i zaczynają moje- okolice karku, dziś te okolice mam w okolicach stanika, czyli całkiem fajnie. Misja na teraz- zapuścić grzywkę, bo już mi się znudziła. A potem? A potem niech rosną, aż mi się coś nowego zamani.

Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów, mój aktualny numer jeden

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Który to już rok pastwię się nad włosami?  Kolejny…Ponad trzy lata minęło. W międzyczasie wpadłam na pomysł, że chcę mieć naturalny kolor na całości, więc co roku leciało po 15 centymetrów kudłów. Czasami i więcej. Żeby to jakoś szybciej odrastało czepiałam się wszelkich wynalazków. Jedne były lepsze, drugie gorsze. Większość po jednym, albo dwóch opakowaniach przestawały działać na mój łeb. Ostatnia moja styczność z przyspieszaczem włosorosnościowym okazała się strzałem w dziesiątkę.
Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów.

Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów. Osobiście nazywam to dziwo Sprejem Babuszki. Jakoś łatwiej zapamiętać. Swój egzemplarz kupiłam w Eko-Zieleniaku, który to jest moim ulubionym sklepidłem w Yorku. Zapłaciłam niecałe dwie dyszki i flaszka 150 ml wystarczyła mi na około 3 miesiące. Zawsze po sępiemu przeliczam sobie, że to jakieś 6 złotych na miesiąc, czyli nic. Butelka plastikowa, poręczna, psiukacz się nie zacina, ale jak mocniej stelepnęłam, to gdzieś mi ociupinkę zawartość wypływała. No trudno, cudów nie wymagam.
Apteczka Agafii, Aktywne serum ziołowe na porost włosów.
Wcierka to jakaś siakaś brązowa ciecz. Pachnie ładnie, delikatnie ziołowo. Psiukałam na łeb według własnego widzimisię, a nie po myciu jak Babuszka przykazuje. Ponieważ myję włosy rano, co drugi dzień, to wcierkę dozowałam sobie na noc przed każdym myciem. Raz spróbowałam po myciu i moje włosy były przylizane. Nie było tragedii, ale nie czułam się komfortowo z czymś na łbie. Po spsykaniu skóry głowy, lekko wmasowywałam produkt, a na resztę włosów dawałam olej. Przez pierwszy tydzień czułam lekkie ciepło przy aplikacji ze względu na zawartość chili. Generalnie INCI fajne, naturalne (nie ma nawet alkoholu!) i o ile ktoś nie jest uczulony albo wrażliwy na któryś ze składników, to może śmiało sięgnąć po flaszkę. Ale jak to flaszka- grozi uzależnieniem?
Włosy po wcierce zdecydowanie przyspieszyły ze wzrostem. Nie mierzyłam ile, bo już raz joby zebrałam za chujowe przykładanie miarki krawieckiej? To se teraz sami mierzcie cwaniaczki. Na powyższym zdjęciu macie różnicę trzech tygodni. Na grzywce cholernie było widać ile rosną, bo musiałam ją skracać w kulminacyjnym momencie co tydzień i szlak mnie trafiał. Dłużej niż trzy tygodnie nie dałam rady wytrzymać, bo by mi grzywka oczy wydziobała. Zarosły mi oczy. Na fotce i tak mam lwa wywiniętego na szczotce, bo nie szło żyć. Po spreju narosło mi też sporo nowych kudłów. Ale powiem Wam, że ja całe życie mam słoneczko Polsatu wkoło łba, więc nie wiem, czy te baby hair to nie jakiś wymysł i manipulacja blogerek włosowych.
Chyba nie ma co więcej pisać, że działa widać. Aktualnie nie używam niczego na porost, ale do tego spreju wrócę, bo wcierka awansowała na mojej prywatnej liście porostowej na pierwsze miejsce. Punkty zdobywa za super działanie, wygodną flaszkę, lekką formułę, dobry skład i przystępną cenę. Dziękuję. Dobranoc. Jajka na noc.

Włosowy naked challenge

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Rzutem na taśmę zebrałam się na włosowy naked challenge u Herrbaty. To jest taka akcja, żebyś dał piątaka. No dobra jajcowałam. Cała zabawa polega na tym, żeby zrypać włosy mocnym domestosem, aż krew po karku będzie kapać. Znowu jajcuję. Chodzi o to, żeby dokładnie oczyścić włosy ze wszystkich odżywek i dodatków za pomocą mocnego szamponu oczyszczającego i pokazać takie kudły gołe i wesołe bez dopalaczy. Dzięki temu ujrzymy jak naprawdę nasze włosy się mają bez żadnych silikonów i innych ichniszy. Ktoś jest ciekawy moich nagich kudłów? Nie? To wypad, a kto chce, niech jedzie dalej.

 

Jebut tadam tsss. Taka różnica, że prawie bez różnicy. Znaczy się dobrze. Nawet bardzo dobrze. Rzekłabym zajebiście, bo to oznacza, że moje włosy są w niezłej kondycji. Akurat trzy tygodnie temu obfociłam moje włosy do innych celów, więc mam zdjęcia na porównanie. Po umyciu oczyszczającym szamponem Barwa pokrzywowa zawinęłam włosy w ręcznik, potem podeschły luzem, a na koniec dosuszyłam je suszarką na letnim nawiewie. Tyle. No jeszcze uczesałam. Nie miałam problemów z rozczesaniem, może minimalnie były toporniejsze. W dotyku tak samo milusie i przyjemne, są odrobinę bardziej sztywne, a jednocześnie brak im dociążenia i objętości. Ale te różnice są ledwie zauważalne. 

 

 

Zdjęć nie modyfikowałam, jedynie przycięłam. Robiłam je w średnio słoneczne dni, przy świetle dziennym, zero sztuczek. Mam wrażenie, że bez odżywek bardziej się błyszczą, ale wydaje mi się, że to wina moich chujowych zdolności fotograficznych, bo na żywo błyszczą tak samo z odżywką, czy bez.

 

Po ponad trzech latach olejowania i wcierania psiego gówna i co tam jeszcze znalazłam, mogę powiedzieć głośno- mam zajebiste włosy. Miesiąc temu ojebałam ostatnie 10 centymetrów, albo i więcej, farbowanej sierści. Oto mój łeb w całkowicie naturalnym kolorze. Właśnie przystąpiłam do ostatniej fazy mojego osobistego wyzwania. Teraz zobaczymy, czy włosy w rok urosną bez przerzedzeń na końcach, w co szczerze wątpię, bo odnoszę wrażenie, że ta długość, którą mam to max co ze mnie może być. Po prostu po osiągnięciu tej długości moje włosy się przerzedzają, bo mają tak z natury i dłuższe nie będą. Znaczy się będą, ale z mysimi ogonkami na końcach. Jeszcze niczego nie przesądzam, ale coś czuję, że dłuższe będą tylko miotłą. Zresztą co chwilę jakiś hejter pisał mi jakie to ja mam siano na głowie. Siana nie miałam, a mysie ogonki wychodziły zawsze po pewnym czasie, ale co się będę debilom tłumaczyć? Mam nadzieję, że się mylę i naturalne włosy nie sprawią mi niespodzianek, no zobaczymy. Teraz kudły są w tak dobrej kondycji, że jak znowu zrobią się powygryzane na końcach, to oznacza tylko jedno- dłuższe nie będą.

 

 

Tymczasem borem lasem. Olejuję raz w tygodniu. Raz w tygodniu nakładam naftę. Nic regularnie nie wcieram, jedynie raz w tygodniu przy okazji olejowania włosów na długości w skórę wklepuję Hollywood Beauty. Niby regularnie, ale co to jest raz na tydzień? Nic. Myję mocną Babuszką Agafią, albo delikatnym szamponem Natura Siberica, zależy co złapię z półki. Po każdym myciu (oprócz dzisiejszego) nakładam maski, odżywki. Stosuję je zamiennie. Kiedyś napiszę o moim arsenale więcej. Przed suszeniem wcieram czerwone serum termoochronne z Marion, po suszeniu dowalam nim jeszcze po końcach. Używam też spreju termicznego unoszącego włosy u nasady Marion. Często nie suszę włosów, same schną. Jeśli suszę, to właściwie tylko je dosuszam. Prostownica zgniła w kącie. Omijam silikony w szamponach, ale lubię je w odżywkach (z umiarem oczywiście). Omijam też produkty z alkoholem denat w składzie (chyba, że denat występuje we wcierkach, wtedy jest ok, bo pomaga się wchłonąć substancjom wgłąb skóry) SLESy mam gdzieś, bo mi nie szkodzą, więc mogą sobie być w szamponach, a SLSów to już chyba nigdzie nie dają. Tyle z mojej pielęgnacji. Tyle ze mnie. The end.

Bądź jak Daenerys Targaryen! Maseczka Rapan Beauty Power Of Nature niebieska glinka + smocza krew

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Pisałam Wam niedawno jak bardzo wkurwiają mnie koncerny, które piłują ryja, że ich kosmetyk jest fchuj naturalny i cacy, a wcale nie jest? Pisałam. L’Oreal piłuje ostatnio wargi o swoich maskach “Czysta Glinka”. Taka ona czysta, że wolałabym ryj w kałużę wsadzić. Tablica Mendelejewa. Skład długi jak pyta walenia. Ale co tam, nazwijmy maski czysta glinka, swołocz kupi. Niedoczekanie. Mam dziś dla Was glinkę, która jest faktycznie glinką. Glinką najwyższych lotów, a nie jakimś gównem dla plebsu? Przed Państwem Maseczka Rapan Beauty Power Of Nature! Tadam!

 

Jak wiecie glinki zawsze mam w łazience. Nie, że nie mam płytek, a klepisko i mi się glina wala pod nogami. No nie. Płytki mam, a glinki to mój ulubiony kosmetyk twarzowy. Nie raz i nie dwa pisałam o maskach tego typu. Pisałam nawet kiedyś o glinkach od Rapan beauty, które katawałam dłuuugii czas. Wydajne, to to na pewno. Rapanki się rozwijają i do testów dostałam nowość– Maseczkę Rapan Beauty Power Of Nature niebieska glinka + smocza krew (klikajcie sobie te linki, to sobie więcej poczytacie, bo nie lubię powielać tych wszystkich opisów i takich tam). Dostałam i wystartowałam z testami, chociaż w sumie to od początku byłam pewna, że się nie zawiodę. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Rapan beauty, jestem z nimi całym sercem, ale nie myślcie sobie, że na moją recenzję ktoś miał jakiś wpływ, co to, to nie. Na mnie sam papież by nie wpłynął ?

 

 

Przelećmy skład. Na pierwszym miejscu- niebieska glinka i to taka na wypasie, bo syberyjska, najrzadsza i najbardziej poszukiwana. Dalej mamy olejek ze słodkich migdałów, potem smoczą krew od Daenerys Targaryen, Pierwszej Tego Imienia, Niespalonej Matki Smoków i co ona tam jeszcze mówiła. A tak serio, to ta cała smocza krew, to ekstrakt z żywicy drzewa Croton Lechleri. Na końcu jest jeszcze olejek z chińskiej cytryny Yuzu. Tyle. 4 składniki. Zero dodatków. Oto prawdziwa prawdziwość, a nie jakiś podrabianiec. Rapan beauty obiecuje, że maska wystarczy na około 10 użyć. Kłamczuchy. Maskę nakładałam już 12 razy i końca nie widać ?No dobra, widać, ale jeszcze na co najmniej 5 razy mam. Słoiczek 50 ml jest tylko o 10 złotych droższy niż głupi L’Oreal, dokładnie kosztuje 46 złotych. Jeśli podzielimy 46 złotych na powiedzmy 15 użyć, bo na tyle mniej więcej wystarczy słoiczek, to mamy 3 złote na użycie i to nie jest dużo. Głupia byle jaka maska z drogerii w saszetce kosztuje więcej.

 

Wizualnie, proszę ja Was, mamy błotko. Błotko ma świetne właściwości. Zapach nijaki, coś tam delikatnie przebija olejek migdałowy z ziemią, ledwo da się wyczuć. Nie będę tego wszystkiego przepisywać. Możecie powiększyć sobie zdjęcie, albo odwiedzić stronę Rapan beauty. Najlepiej będzie jeśli napiszę co ja zaobserwowałam, bo po to się czyta blogi, żeby przeczytać coś innego niż sztampowy opis. Right?

 

Cóż, glinki cenię od zawsze. Maskę stosuję po swojemu. Na czysty ryj kładę odrobinę i masuję. Masuję, bo niebieska glinka ma w sobie małe cząsteczki krzemionki, które fajnie peelingują skórę. Potem dokładam więcej i trzymam ją przez całą kąpiel zwilżając od czasu do czasu, żeby się nie zaschła na mordzie. Spłukuję i już. Plusem maski jest to, że dobrze się zmywa, a nie ciapie jak niektóre (kto miał kiedyś jakąś czerwoną glinkę, ten wie jaki to dramat). Oczywiście peeling nie jest obowiązkowy, ale ja lubię sobie potrzeć i mam 2 w 1- peeling i maskę. Jak dla mnie bomba, bo nie muszę sto razy czegoś kłaść i zmywać. Glinka super oczyszcza twarz. Jeśli szukacie czegoś co wyciągnie czarne zaskórniki, to oficjalnie mówię- nie ma niczego lepszego niż glinka. Dzięki olejkom twarz jest nawilżona. Po samej czystej glince niestety skóra bywa ściągnięta, tutaj mamy problem rozwiązany. Skóra po zimie wygląda lepiej, jest nawilżona, oczyszczona, promienna, wypaliło mi syf z tej zimnej pory roku haha ?

 

Polecam z czystym sumieniem. Jeśli macie kupić jakiegoś podrabiańca z drogerii, to lepiej kupić maskę Rapan beauty. Serio, serio. Dodam jeszcze, że firma nie jest jakimś pierdolony molochem, tylko rodzinną firmą, a takie inicjatywy trzeba wspierać. Ja będę, szczególnie, że ich produkty bronią się same!Z kodem: MEKSYK 10% rabatu na wszystkie kosmetyki Rapan na https://sklep.cobest.pl/ ?

 

 

Jakie kosmetyki wybrać – eko, chemiczne, tanie czy drogie?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kosmetyki eko, czy te prosto z laboratorium? Krem za 20 złotych, czy ten za 200? Jaki produkt wybrać? Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem. Nie znam się, to się wypowiem- narodowy sport każdego prawilnego Janusza. Jako Grażyna świata blogowego powiem Wam jak ja to widzę. A widzę to pewnie inaczej niż inni, bo ja jestem inna od reszty.
choker TU                                  bluzka TU

Jestem sępem. To już wiecie. Głupie pytanie zadałam na wstępie z tym kremem za 20, czy za 200. Wiadomo, że kupię ten za 20. Chociaż jak mi coś w oko albo w nos wpadnie, to cena przestaje mieć dla mnie znaczenie?Pamiętajcie – jeśli jesteście dobrą dupą z twarzy, to krem za 20 złotych wystarczy, jak macie dupę zamiast twarzy, to ten za 200 złotych nic nie pomoże. Proste. A serio? No to było serio. Ale jakby tak pofilozofować, to zwracam uwagę na cenę, ale kieruję się też składem. O dziwo to dzięki blogowaniu mój łeb załapał co pi razy drzwi siedzi w takim przykładowym kremie. Na początku blogowania nie wiedziałam nic, a nic w temacie. Potem jakoś z ciekawości i chęci nie bycia debilem zaczęłam czytać składy, żeby Wam tu głupot nie pisać. Po prostu nie lubię być głupia w czymś czego się czepiam. Czytałam, czytałam i z czasem automatycznie wlazło mi w głowę co jest co. Ale. Jest jedno ale. Nie można popaść w paranoję. Gdybym tak wnikała w te wszystkie składy na maksa, bałabym się myć ryja nawet wodą. Wystarczy poczytać internety i może się okazać, że nasze kichnięcie to zwiastun jakiejś ciężkiej choroby autoimmunologicznej, która rzuca się na naszą skórę i zjada wnętrzności, jej nazwa jest tak popierdolona, że strach wymówić, a wszystko to wina szamponu z SLSem. Taaa na bank. Te wszystkie włosomaniaczki i inne wyznawczynie Internetowych mesjaszów dwudziestego pierwszego wieku to jakaś sekta. SLS nie, silikony nie. Wszystko rak, sraczka i generalnie dramat. Nie lubię demonizacji czegokolwiek. Każdy ma swój rozum, fajnie jeśli ktoś go umie użyć. Skrolując neta obawiam się, że nie każdy korzysta z tego organu.

choker TU                                              bluzka TU
No dobra, to co wybrać? Eko, czy trochę chemii? Równowaga. Jeśli coś jest w sprzedaży, to ktoś podpisał coś, co pozwala na dopuszczenie tego czegoś na półki sklepowe. Wszystko co mogę kupuję w Eko Zieleniaku w moim mieście. Fajne ceny, duży wybór kosmetyków i innych rarytasów skutecznie mnie przyciąga. Oczywiście nawet w tym sklepie staję przed półką i porównuję. Często okazuje się, że krem za 20 złotych ma ten sam, a często nawet lepszy skład, niż ten droższy. Wybieram ten, który bardziej mi odpowiada działaniem, ceną i składem. Dokładnie w tej kolejności. Ale to tylko krem. W zależności od kosmetyków różnie patrzę na składy. Jeśli chodzi o żele pod prysznic wybieram je nosem, podobnie z balsamami. W dupie mam SLES w składzie, bo moja skóra też ma to w dupie. Nie szkodzi mi – kupuję. Szampon może mieć SLS lub SLES, tutaj patrzę tylko, żeby nie miał silikonów, bo włosy mam delikatne i silikony mogłyby je niepotrzebnie obciążyć. Szampon ma myć. W odżywce do włosów trochę silikonu natomiast nie zaszkodzi, bo chroni mi kudły przed uszkodzeniami. Maski do twarzy lubię naturalne, najlepiej glinki, algi i inne wynalazki. Kremy też staram się wybierać rozważnie. I tak dalej. Najlepiej poznać potrzeby swojego ciała i tymi potrzebami kierować się przy wyborze kosmetyków. I nie dajcie się manii ekosrekopojebańców. Wkurwia mnie tylko, że niektóre firmy umieszczają na swoich produktach napisy typu “eko” i taka Kowalska kupuje, bo myśli, że coś jest naturalne, płaci jak za zboże, a w kosmetyku tej natury jak na lekarstwo.
choker TU                                                                              bluzka TU
A co z zakupami na chińskich portalach? Wiadomo, na bank podróbek u mnie nie zobaczycie,  kiedyś poszedł tekst o podjebkach. Ale zdarzy mi się kupić coś o wątpliwym pochodzeniu na przykład Andreę czy Black Mask. Jedno i drugie dobrze się u mnie sprawdziło, kupiłam na własną odpowiedzialność, opisałam, możecie kupić, ale to Wasz wybór. Nie jestem jakimś pierdolonym guru blogowym, żeby ślepo za mną podążać. Notorycznie kupuję chińskie hybrydy i dla mnie są super. Hybrydy kładę na żel, albo “polską” bazę, więc lata mi jej skład, ma być ładna i się trzymać. Zresztą…Jakiś czas temu właściciel pewnej znanej polskiej marki sprzedawał swoje hybrydy na Alibabie (odpowiednik Ali dla hurtowników) w półlitrowych butlach po trzy dolary. U nas za kilka mililitrów płacimy pewnie z 50 zeta. Hello! Chuj wie co teraz jest chińskie, a co nasze i co ma atesty czegoś znaczącego, a co ma atest byle czego. W fabryce jakiegoś Mełbełyn też nie stoję nad kotłem , w którym się podkład gotuje i im na ręce nie patrzę czy dowalą odpowiednie składniki. Rydzyk-fizyk. Kwestia zaufania, rozwagi. Kwestia własnego wyboru. Przynajmniej gadżety z Chin możemy kupować bez strachu?Chyba??
puchate pędzle
No to co kupujemy? To co uważamy za stosowne dla nas. Może być polskie i chińskie. Może być eko i chemiczne. Może być tanie i drogie. Wolny wybór i nie dajcie sobie wmówić, że coś jest dla Was lepsze, albo gorsze. Dobre dla Was jest to co uważacie za słuszne. 

Lampa SUN9c, różowa frezarka i dobry frez z AliExpress, czyli idealny domowy zestaw do hybryd

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Hybrydki- srydki. Świat oszalał. Zwykłe lakiery do paznokci poszły w odstawkę. I racja. Hybrydę mogę nosić nawet miesiąc i się trzyma. Już pomijam fakt, że po miesiącu odrost jest obleśny, ale jeśli się zdarzy, to też mam na to sposób. Ale nie o sposobach będzie. Będzie o dobrym dealu na paznokciowe gadżety. Lakiery hybrydowe, ok. Ale czym to wszystko utrwalić, a potem zdjąć? Pokażę Wam moją opcję – “sępa domowego”, czyli jak zrobić sobie tanio i dobrze w domowych warunkach. Podstawowe narzędzie, czyli lampa i mniej podstawowe, czyli frezarka i solidny frez. Taki zestaw po kosztach, ale nie jakościowa sraczka.

 

sun9c, sunuv 9c,9c, lampa, hybrydy, aliexpress,
lampa- klik

Zacznijmy od tego, że z siedem lat jechałam na zwykłej tunelówce. Na jednych żarówkach. Przez te lata lepiłam sobie żele, czasami nawinęła się Mama, albo koleżanka. Tyle. Nie było po co zmieniać bebechów. W ubiegłym roku doszłam jednak do wniosku, że trzeba śmierdziucha zastąpić czymś nowszym, bo jeszcze zdechnie mi staruch w połowie bazgrania i zostanę z kapiącym z palucha żelem. Przeszukałam internety. Oczywiście przeszukałam Ali? Większość osób polecała najmocniejsze i najdroższe lampy SunOne. Ale tak podumałam i pomyślałam, że na chuj mi gnój jak pola nie mam? Po co wydawać pierdyliard dolców na jakiś wehikuł, skoro staruch za grosze pociągnął w domowych warunkach kilka ładnych lat? (BTW dalej działa, oddałam koleżance na start z hybrydami). Jeśli paznokcie robicie sobie, ewentualnie jakiejś koleżance przy winku, to nie ma co inwestować w cholera wie jakie sprzęty.

 

Zakupiłam sobie lampę SUN9c 24W ze sklepu SUNUV Official Store na AliExpress. Nazbierałam kuponów, skorzystałam z promocji i zapłaciłam dokładnie 11,34 zielonych. Licząc dolara po 4 złote, pi razy drzwi, wyszło mi 45 złotych. Czy to nie jest deal życia? Teraz jest trochę droższa, ale sklep często robi promki, można upolować kupon, więc kto sprytniejszy, ten też kupi ją za śmieszne pieniądze. A nawet jeśli kupimy ją za całe 18 dolarów, to i tak taniej niż u nas. Nie wiem czy wiecie, ale tą lampą obraca nie jeden hybrydowy mocarz w naszym kraju, dodają tylko napis firmowy. Skąd biorą te lampy? Od tego samego Pana Chińczyka, od którego kupiłam ja. Także tego.

 

 

Piętnaście lampek, które utwardzą zarówno żel jak i hybrydę. Czas utwardzania błyskawiczny, niektóre hybrydy są suche w dosłownie 10-20 sekund, co przy mojej starej tunelówce jest prędkością powalającą. Lampa ma jeden przycisk- jedno naciśnięcie to 30 sekund, dwa -60. Uruchamia się guziczkiem, ale ma też czujnik – wsadzamy łapkę i bestia się odpala, wyjmujemy i gaśnie. Sun9c, ma też siostrę 9s, która zamiast przycisku posiada wyświetlacz, ale ja jednak wolę mieć awaryjny guzik, w razie gdyby czujnik kiedyś zdechł.

 

Bestia przychodzi z pudełkiem, instrukcją i odczepianym kabelkiem. Żadnych zbędnych bzdetów. Działa pięknie, utwardza rewelacyjnie. Przyszła do mnie w niewiele ponad dwa tygodnie z …Estonii. Lampa nie posiada dna. Profilaktycznie stawiam ją na sreberku, żeby światło lepiej się odbijało. Czy to coś daje- nie wiem, nie chce mi się sprawdzać. Tak, czy siurdak uważam, że ta lampa to idealny wybór do domowej grzebaniny. Polecam. 

 

różowa frezarka z aliexpress

 

Na dokładkę domowy ździerak. Słynna różowa frezarka z AliExpress, kupiona w tym sklepie za $5,45. Nie jest to szczyt techniki, ale silniczek daje radę. W zestawie przychodzi też zestaw fezów, które są chujowe jak nieszczęście ? Do frezarki dokupiłam więc porządny frezaukcji jak ta (mój link jest już nieaktywny), u tego sprzedawcy. Szyszka ma taką moc, że flaki by wydarła, nawet na tym różowym maluszku. Za frez zapłaciłam 6,18$, czyli więcej niż za frezarkę, ale powiadam Wam – warto. Hybryda schodzi za jednym pociągnięciem, żel sypie się jak galerianka. Nie pamiętam ile powyższe bajery do mnie leciały, ale chyba było to w granicach normy, skoro sobie nie przypominam.

 

Zbierzmy wszystko do kupy. Jeśli paznokcie robicie sobie w domu i nie zajmujecie się tym profesjonalnie mogę Wam polecić dzisiejsze gadżety. Nie ma co przepłacać. Lampa jest rewelacyjna, a frezarka znacznie ułatwi pracę. Najważniejszy we frezarce jest dobry frez i oto i on. Pierdolników używam od kilku miesięcy i nawet nic nie pierdnie. Kupujcie póki na Chiny nikt atomówki nie spuścił ?

 

Le Petit Marseillais – morskie ukojenie

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
“Morza szum, ptaków śpiew. Złota plaża pośród drzew – Wszystko to w letnie dni Przypomina Ciebie mi.” Sia la la la la la la la la la la la…Pobyt nad morzem kojarzy mi się z aromatem żelu pod prysznic malina i piwonia od Le Petit Marseillais. Konkretne zapachy kojarzą mi się z konkretnymi miejscami, ludźmi, wspomnieniami. Też tak macie? Kreta pachnie mi wiśniowym balsamem, Fuerta brzoskwiniowym żelem LPM, Mama to zapach kawy i konkretne perfumy, dzieciństwo ma zapach rozgrzanych na słońcu papierówek i schnącego siana…Mogę tak bez końca. Czasami mam wrażenie, że mój nos, to drugi mózg ?  Le Petit Marseillais zaskoczyło jakiś czas temu sporo dziewczyn i wysyłało niespodziewane paczki ze swoimi produktami. Nie kryję, że jestem fanką LPM i to nie ze względów ambasadorskich, a ze względu na mój nos, dlatego dziś kilka słów o pachnących latem kosmetykach.

 

W paczce od Le Petit Marseillais znalazłam Pielęgnujący Krem do Mycia Nawilżanie (algi morskie i biała glinka) oraz Balsam do Ciała Odżywianie (algi morskie i oligoelementy).
Oba produkty to dla mnie świeże zapachy unisex. Trochę jak lekkie męskie perfumy lub mocniejsze damskie. Mój nos mówi, że wyczuwa ozonową nutę z solą morską i rześkością morskiej bryzy. Myślę, że lepiej się nie da sprecyzować tych zapachów, a wiecie, że zapach to dla mnie bardzo ważna cecha wszelkich balsamów, kremów i żeli. LPM zawsze gości w mojej łazience, bo ich kosmetyki pachną intensywnie i po prostu pięknie. Uwielbiam te chwile kiedy mogę wyciągnąć racice w wannie pełnej piany i wąchać, i wdychać, i odpływać. Czuję aromat żelu LPM z brzoskwinią i w głowie mam wspomnienia z Fuerty, przypominam sobie jak było bajecznie. Czuję zapach żelu z piwonią i maliną i już myślami jestem nad Bałtykiem, bo tam towarzyszyło mi to myjadło. Morskie kosmetyki na pewno pojadą ze mną w tym roku na wakacje, bo są tak morsko – letnie, że aż idealne na wypad w jakieś ciekawe miejsce. Chcę kojarzyć je z miłymi chwilami, z błogim lenistwem i spokojem, tak żeby potem móc wrócić do tych chwil we własnej wannie.

 

Rozpisałam się w imieniu mojego nosa, a przecież są jeszcze inne plusy tych kosmetyków. Krem do mycia jest gęsty, mlecznobiały, wydajny i z niewielkiej ilości mamy sporo piany. Skóra nie jest wysuszona, a przyjemnie miękka. Po kąpieli zawsze, ale to zawsze nakładam balsam. Balsamy LPM świetnie spisują się na mojej skórze, więc i w tym przypadku nie było inaczej. Tuba poręczna, balsam o konsystencji standardowej, biały. Przy nakładaniu śliski, wydajny, dobrze się wmasowuje, nie robi plam, skóra jest nawilżona, ale nie tłusta. Zapach! (Tak znowu o tym ?). Zapach utrzymuje się długo i bardzo mnie to cieszy. Zimą taki aromat lata wywołuje tęsknotę za choćby majem, a najlepiej czerwcem…

 

 

Podsumujmy. Zapach idealny na lato i idealny na wspomnienie lata zimą. Nawilżanie na najwyższym poziomie niezależnie od pory roku. LPM mogę polecić każdemu aromamaniakowi. Mogę polecić osobom, które potrzebują ukojenia i nawilżenia dla swojej skóry. Nie wiem jak Wy, ale ja ich kosmetyki zwyczajnie lubię.