Category

Przemyślnik

Noworoczne postanowienia

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Tam się czasem nie zesrajcie z tymi postanowieniami na nowy rok. Wiecie, to wszystko są gówno warte postanowienia. To całe pierdolenie o nowym starcie i te wszystkie tygodniówki, bo tyle mniej więcej trwa zapał. Przez tydzień siłownie pełne, przez tydzień skarbonka pęcznieje od złotówek, przez tydzień trzy litry wody na dobę, przez tydzień posty na blogu raz na dzień…Bla bla bla…Pierdolę. Ja w tym wszystkim jestem perfekcyjnie nieperfekcyjna.
pixabay

Nie było mnie w grudniu za dużo na blogu, bo mogę. Bo są rzeczy ważne i ważniejsze. Bo nie jestem uwiązana do bloga jak pies do budy. Brakowało mi pisania, ale co zrobię, jak nic nie zrobię. Nie siadam z notesem i nie planuję wpisów. Ma być spontan, prawda, prawda i gówno prawda, ale od serca, a nie bo sobie coś tam ubzduram, że ma być fchuj idealnie i fajnie, i regularnie, i kurwa od linijki. Nie ma tak. Planowanie sranie w banie. Można sobie zarys w głowie zrobić, ale nie napalać się jak kurwa na milionera. Czasami jestem pierdząco perfekcyjna, ale z tym walczę haha ? No ileż można układać koszulki tematycznie i do tego kolorami. Yeahhh…mam najebane, ale staram się to spierdolić, żeby żyć jak człowiek ?Dlatego spierdoliłam z wpisami w tym miesiącu. W przyszłym roku mam zamiar spierdolić więcej rzeczy, żeby nie czuć się jak cyborg. W nowym roku nie pójdę na siłownię. Nie będę tak często sprzątać. Oleję od czasu do czasu robienie obiadu. Przepierdolę trochę chajsu na przyjemności. Od czasu do czasu będę robić nic. Dopisałabym, że będę dużo jeść, ale i tak żrę jak świnia. Dopisałabym, że nie będę pić ileś tam wody, ale lubię pić wodę, więc będę ją piła jak dotychczas, czyli jak smok. Jakie ja mam postanowienia? Żadne. Szczęśliwi ludzie sobie nie postanawiają, tylko działają. Będę działać, albo będę leżeć, bo w końcu lenistwo jest cnotą.

pixabay
W nowym roku zawitam na YouTube, to już pewne. Ogarnę to w okolicach rocznicy boga. Z okazji rocznicy bloga nie zrobię też konkursu, bo mi na pustych lajkach i obsach nie zależy. Z okazji, że bez okazji mam już nowe logo od Smiley. I tak to wszystko rośnie bez żadnych postanowień. Bo po co się stresować planami? To jak z moim nowym kotem. Przyszedł brudny i chudy, to go zabraliśmy i daliśmy dom. Nie było takich planów, ale tak wyszło. Tak miało być. A co ma być to będzie, wszystko w naszych rękach, dajmy tylko wszechświatowi działać i pchnąć nas w odpowiednim kierunku, reszta to już tylko nasze chęci lub ich brak. Ale pierdolę farmazony. W każdym razie będzie dobrze dzieciaki! Ja tam żadnej magii nie widzę w tym, że się data zmienia. Co roku się zmienia, a ja taka sama. Ewentualnie sobie horoskop przeczytajcie- co prawda z roku ubiegłego, ale przecież mówię, że to tylko zmiana daty, nic poza kalendarzem się nie zmieni 😀
Czego wam życzę? Nie schlejcie się za bardzo, bo to kurwa wstyd jest. A reszta? A reszta to chuj, byle do przodu ?

Jestem ze wsi i jestem z tego dumna

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
“Ze wsi jesteś, na wieś wrócisz”. “Człowiek ze wsi wyjdzie, wieś z człowieka nigdy”. I takie tam pierdolamento. Jestem ze wsi. Zaciągam prawie jak Ukrainiec, bo na Ukrainę mam bliżej niż do stolycy. Mieszkam na końcu świata, psy tu dupami szczekają, a wrony zawracają. Wychowałam się na wsi. Na pięknej wsi. Ile to razy słyszałam, że mieszkam na zadupiu. Skoro ja mieszkam na zadupiu, to śmieszek w takim razie mieszka w dupie, skoro taki z centrum świata. Wszystko w żartach, nigdy nikt z tego powodu mi nie jechał. Miasto, czy wieś? Gdzie jest lepsze miejsce do życia? Jestem ze wsi, nie mam studiów, żyję w konkubinacie. Czy jestem szczęśliwa, że jestem tu gdzie jestem?
Jestem. Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem, ani chwili nie żałowałam, że nie wyrwałam się na studia do wielkiego miasta. Do wielkiego miasta zawsze mogę pojechać. Tymczasem część koleżanek studentek, nigdy studiów nie pokończyła, bawią dzieci, pobalowały za matki chajsy i tyle z przygód w wielkim mieście. A ja co? A ja dwadzieścia kilka lat spędziłam na wsi. Wkoło mnie lasy, przed domem rzeczka, źródła dwa kroki od domu, potem rzut kamieniem ode mnie pojawił się także stok narciarski. Raj. Oczywiście do szkoły musiałam dojeżdżać busem, wcześniej rozklekotanym pksem. Bywały zimy śnieżne i mroźne. Zdarzyło mi się, że dupa przymarzła mi w Autosanie do siedzenia. Bywało, że autobus nie dotarł. Bywało, że musiałam do szkoły wstawać za piętnaście piąta rano. I tak było fajnie. Czasami miałam daleko na jakąś imprezę, ale zawsze ktoś miał auto, dało się ogarnąć. Później pracę też byłam w stanie ogarnąć. Jedną, drugą, trzecią. Za małe zarobki? Coś nie pasowało? No to fiuuu – zmiana. Da się. Wszystko się da. Czasami było mi tam, czy siam za daleko. Czasami miałam buty w błocie. Ale wiecie co? Kurwa jaki to plus móc wstać i wyjść rozczochranym na podwórko. Ptaszki śpiewają, koty miauczą, rzeka szumi. Relaks, cisza, spokój, zero strasu. Rodzina mało rolnicza, więc i prace polowe mnie ominęły. Sielanka.
Od kilku lat mieszkam w miasteczku powiatowym. Prawie wieś. Do domu rodzinnego raptem ze dwadzieścia kilometrów. I to jest max co ze mnie będzie. Duże miasto? Nie, dziękuję. Owszem czasami chciałoby się liznąć kultury, do teatru wyjść bez dwóch dni planowania. Do dobrej knajpy na obiad się chce, dobrej pizzy się chce… Nie ma. Albo jadę do miasta z prawdziwego zdarzenia, albo sama gotuję. Trudno. To chyba jedyne niedogodności. Mieszkam w piwnym miasteczku, Polska C, a może już i D. Jedyna atrakcja to Chmielaki raz do roku. Pięknie tu, choć często nudno. Organizuję sobie czas po swojemu. Chcę do klubu? Zapieprzam do Lublina. Chcę do restauracji? Zapieprzam do Zamościa. Zakupy? Większe miasto. Plusy? Nie potrzebuję prawka. Jeśli gdzieś jadę, to i tak nie sama. Miasteczko niezbyt rozległe, więc wszędzie mam blisko z buta. Nie ma tu świateł na ulicach i nie ma młodych ludzi. Uciekli do większych miast. Trochę szkoda…
Opustoszała moja wieś, moje miasteczko też się kurczy. Nawet w telewizji o tym trąbią. W Dzień Dobry TVN ostatnio pokazali moją rodzinną gminę. A wcześniej na ESCE poszedł materiał o wsi obok mojej wsi. To prawda, młodzi wyjeżdżają i nie wracają. Trochę to wina lokalnych włodarzy, a trochę wina naszego całego systemu. ZUS 1200 złotych, zakłady pracy w okolicy, to w rzeczywistości obozy pracy, gdzie pracownik jest zerem. Owszem, kto ma łeb na karku, da radę. Ale co z takimi przeciętnymi Kowalskimi? Im też należy się godne życie. Utrzymać rodzinę za tysiąc złotych? Dramat. Realia. Przydaliby się inwestorzy, którzy stworzą godne warunki do pracy za uczciwą pensję. Nie ma ich tu. I to mnie smuci. Ludzie nadal będą wyjeżdżać i tylko zakłady pogrzebowe będą liczyć zyski.
Jest też druga strona medalu. Telewizja tego nie pokazuje. To prawda, że w mojej wsi pustych domów coraz więcej, ale…domy te są wykupywane na pniu. Mamy już Ślązaków, Warszawiaków, Krakowiaków i cholera wie kogo jeszcze. Młodzi, rdzenni mieszkańcy nie doceniają lokalnych walorów, przybysze- owszem. Myślę jednak, że i lokalsi doceniliby bardziej gdyby mieli za co żyć.
Kocham moje miejsce na ziemi. Jestem ze wsi i jestem z tego dumna. Pięknie tu i przyjemnie. Tylko ludzie jacyś smutni…

Dlaczego nie zatańczysz na moim weselu?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Welon wijący się na wietrze, promienie słońca odbijające się w złotych obrączkach. Tłum gości obok i limuzyna na podjeździe. Dopieszczone dekoracje, strzelające szampany, truskawki w czekoladzie i rosół na pierwsze. Głośna muzyka i radosne podrygiwania w jej rytm. Tort prawie do nieba i gdzieś tam podobno nawet miłość. I jeszcze, jeszcze zarżnięta świnia, jak w tej piosence! Wesele! Tylko, że ja nigdy nie marzyłam o białej bezowatej sukni…
pixabay

Ślub? Koniecznie kościelny, inny się nie liczy. Ślub bez wesela? No jak to tak?! A co powie ciocia Grażynka i wujek Janusz? A gówno. Oni już mieli swoje wesele. Wystarczy. Część wesel to taka nagonka, bo co powie rodzina? Nienawidzę wesel. Chodzę jeśli muszę, ale krew mnie zalewa kiedy nie mam wyjścia. Nie lubię tej sztucznej pompy i udawania. Kiedy już pójdę, bawię się, jem, bo nie chcę zrobić przykrości Młodej Parze. Generalnie tego typu imprezy mnie nie kręcą. Róbcie sobie co chcecie, ale mnie nie linczujcie, to tylko moje zdanie i nie musi się Wam podobać.

Szkoda mi czasu na organizację jednodniowej imprezy przez rok. Szkoda mi pieniędzy na jednodniową imprezę. Za cenę takiego wesela remontuję już kolejną część domu. Za cenę takiego wesela mogłabym pojechać na 3 tygodnie wypasionych wczasów na drugim końcu świata. Za cenę głupiej sukni ślubnej mogłabym popierdolić do Grecji. Serio komuś się chce robić te wesela? Marnować czas, kasę i nerwy żeby przez jedną noc najeść się, napić i potańczyć? Spoko?
Ślubu kościelnego nie wezmę. Od małego powtarzali mi, że Bóg jest wszędzie. W takim razie będzie też na łące, pod lasem, na plaży w Miami i tam mogę przysiąc miłość, wierność i co tam jeszcze serce podpowie. Przysiąc mogę przed wybrankiem i Bogiem, który przecież będzie z nami na tej łące i w Miami, ksiądz mi do tego nie potrzebny. Ewentualnie przyda się urzędnik, tego nie wykluczam, potem łatwiej się rozliczać w urzędach?I już, i wystarczy, do domu. Papiery podpisane, można przejść do nocy poślubnej. Po co mi więcej?
pixabay
W kościele na sztywniaka. Potem dom weselny. Kluski na brodzie i właśnie wtedy Pan Kamera robi na Was najazd. Zajebiście! Pierwsze sztywne podrygi. Mijają trzy godziny, w tym czasie konto Młodych uszczupliło się o jakieś dziewięć tysięcy złotych. Tak najbidniej licząc. Liczycie, że Wesele się zwróci? Ha! A to trzeba było imprezę z biletami zrobić i podliczać każdego. Goście, jak sama nazwa wskazuje, są gośćmi, a gość nie ma obowiązku płacić haraczu za imprezę, na którą “musiał” iść. Mnie cieszyłoby 20 złotych w kopercie tak samo jak 200. Teraz podobno krążą prawie cenniki. Temu wypada dać 200, bo za talerzyk, tamtemu 500, bo rodzina, temu 1500, bo bliski krewny. Serio kurwa? Jak ktoś zarabia 1200 i ma dzieciaka na utrzymaniu, to nie wyrzyga tysiaka. Młodzi powinni cieszyć się samą obecnością gościa, a nie jego ciężko zarobioną kasą. Dobrze, że mojego wesela nie będzie!
Przed północą wujek Stefan będzie już kimał w sałatce ze śledzi. Ciocia Jasia będzie próbowała go jakoś dyskretnie wyprowadzić ukrywając wstyd. Kuzyn Antek najebie się jak świnia i będzie łapał za dupy młode kuzyneczki. Małoletni Tomek będzie podawał flaszki przez okno swoim równie małoletnim kolegom. Czas na oczepiny!
Panna Młoda z obdartymi piętami i męczona wieśniackim gorzko, gorzko (bo przecież alkohol to podstawa ehh). Pan Młody lekko ciachnięty przyjmuje krzywe spojrzenia świeżo poślubionej żony. Czas na poniżające zabawy. Przeciąganie jajka po portkach partnera. Wyścigi w piciu wódki, udawanie zwierząt, bieganie w amoku po sali. Wszyscy najebani. I zbieramy na wózeczek, bo kasa, kasa! Poniżające i prymitywne zabawy często z podtekstem seksualnym. Seks, alkohol i Młoda Para! Super poziom, super biba! Wpierdolimy jeszcze tort z margaryny i można się poniżyć do końca. Ach co to był za ślub!
Po północy nawet Pan Kamera spierdala, bo nie ma co zwłok nagrywać. Niedobitki snują się po kątach. Ci z mocniejszą głową okupują wiejski stół. Piją bimber i zagryzają kiełbasą rwaną brudnymi rękoma. Serio myślicie, że wujek Franek myje ręce po siku? Smacznego.
Gdzieś nad ranem ciastko na drogę i w drogę. Jesteście szczęściarzami, jeśli na drugi dzień nie ma poprawin. Poprawiny to dobitka po dobitce. Super pomysł! Klin klinem, niech nam naród alkoholem stoi. Pijanym narodem łatwiej kierować. Noc poślubna? Jaka noc poślubna? O 5 rano, najebani, najedzeni, poniżeni, ale z pełnymi kopertami Młodzi mogą tylko pójść spać. Tylko nie zapomnijcie przeliczyć ile było w kopertach!
Dlaczego nie zatańczysz na moim weselu? Bo żadnego kurwa wesela nie będzie!
“Co tak stoicie jak na pogrzebie? Jak balanga, to balanga! Matka, dawaj zakąski! Wódka jest, zaraz wyciągniemy ze studni coca-colę i gra muzyka! Orkiestra grać! Jak wesele, to wesele!” 
 
 

Życie to gra

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Liście już prawie poszły w pizdu. Czekam na śnieg, bo kiedy spadnie śnieg, przysypie liście, a jak przysypie liście, to nie będę musiała ich grabić. Niech gniją. Wszyscy kiedyś zgnijemy. Życie po śmierci, takie tam. A jeśli to wszystko to tylko gra? Jeśli te jebane liście lecą nie dlatego, że wegetacja, taka sytuacja? Jeśli nie to, to co? Pstro. Jesteśmy grą.


Graliście kiedyś w Simsy? Nie robiłam im kibla, szczały w kwiatki. Nasyłałam na nich klęski żywiołowe i patrzyłam jak tornado rujnuje ich domek bez klopa. Potem dorzucałam kosmitów, nie karmiłam… Psychopatka. A co jeśli nasze życie to świetnie zrobiona gierka RTS? Bo niby skąd piramidy? Skąd te wszystkie teorie o wielkich wybuchach i ewolucjach. Że niby pochodzimy od małpy? A może był jakiś raj i wąż, który kusił? Życie w symulacji to science fiction? A kurwa gadający wąż? A jednak ludzie wierzą w gadającego węża, wierzą w jakieś tam cosie, dlaczego mają nie wierzyć w grę? Właściciel PayPala pcha niewyobrażalną kasę w badania nad tym czy oby nasze życie nie jest symulacją. A może jest? Może Biblia i wszelkie naskalne rysunki to takie intro? A potem poszło…

Wolna wola to jakiś tam nasz margines, po którym możemy śmigać. To, że ja piszę, a ktoś tam jest tancerzem, to żaden talent – takie dodatki ktoś nam wgrał. Choroby? Gwałty? Klęski żywiołowe? No przecież nie może być nudno. Śmierć kliniczna, tunel ze światełkiem, cudowne ozdrowienia – każda gra ma jakieś bugi, coś się czasem zawiesi.

Wykorzystujemy niewielki procent możliwości naszego mózgu. Levele przeskakują coraz szybciej. Tylko w ciągu mojego życia słuchałam muzyki z winylów, potem był magnetofon szpulowy, potem taki na kasety, doszły walkmany, później wraz z płytami CD pojawiły się discmany. Pendrajwy powoli odchodzą do lamusa, nośniki są coraz doskonalsze… Ktoś wymyślił koło, potem auto, samolot, rakietę kosmiczną. Co teraz?

Za ileś tam lat ktoś wymyśli symulację rzeczywistości. Jeśli będzie to możliwe w przyszłości, to może właśnie my jesteśmy grą naszych prapraprapraprapraprapraprapraprapraprawnuków? A może komuś nasza gra pewnego dnia zbrzydnie i ją wykasuje? Bum! Koniec świata. Jeśli to nie nasi praaa nami się bawią, to może jesteśmy symulacją jakiejś innej cywilizacji? Bo niby skąd te wszystkie bajki o kosmitach? Skąd ufo w Roswell? Skąd kręgi w zbożu i teoria, że przy piramidach pomagali obcy? Może to żadne brednie, ktoś tę grę musiał zaprojektować. My mamy zagadki, ONI mają z nas zbitę.

Spadnie ten śnieg i przysypie liście, wiosną nowy level.

Gazeta stylowa, jak ulotka reklamowa

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Do obiadu, do kolacji, czasami do kawy albo herbaty. Mimo wszechobecnej elektroniki, kobiety nadal sięgają po prasę kobiecą w formie tradycyjnej, czyli papierowej. Swojego czasu czytałam jakieś tam babskie gazetki, ale doszło do tego, że raz w miesiącu kupuję Twój Styl i mam prasówkę na jakiś czas. Jednak ostatnio coś mi nie pasowało, po kilku obiadach gazeta mi się kończy mimo pokaźnych rozmiarów. What the fuck? Wlokę ten ciężar ze sklepu, w domu wysypuje mi się tona ulotek i reklam, a i w środku nie lepiej. Na podstawie Twojego Stylu z września pokażę Wam za co tak naprawdę płacę…
Twój Styl, Prasa, Gazeta, magazyn, media, oszustwo, reklamy

Dobra, wysypałam te wszystkie ulotki ze środka, wyrwałam te wszystkie próbki i inne pierdolety. Gazeta jak gazeta, czy tam magazyn, jeden chuj. Kupuję ją, bo jest gruba, ale ilość to nie zawsze jakość. Kupuję ją dla ciekawych wywiadów, pojedynczych artykułów. ale będę się dziś zagłębiać w treść. W sumie to doszłam do wniosku, że jeśli chodzi o treść, to 30% mnie interesuje, reszta to albo powielane informacje, albo informacje z dupy, albo porady rodem z Bravo Girl. Jeśli chodzi o modę, powiedzmy, że 10%  inspiracji jest w ogóle do przyjęcia przez mój zakuty łeb dziecka z prowincji. Kurwa po co ja to kupuję? Ale ok, przejdźmy do sedna.
grubo!
266 stron, 133 kartki. Grubo jak na melanżu z Rysiem Peją. Skoro grubo, to dlaczego tak szybko mi się czyta tego molocha? A kurwa, reklamy! A co jeśli upierdolimy wszystkie kartki z reklamami, które zajmują całą stronę?
49 kartek poszło w pizdu
Co się stanie? Cały chuj zostanie! 49 kartek. 49 pieprzonych kartek, na których znajdują się całostronicowe reklamy! 84 kartki z czymś tam, 49 tylko z reklamami. Dodam jeszcze, że część artykułów, to artykuły inspirowane, sponsorowane i naciągane. Jakże rozśmieszyły mnie pochwały paletki cieni od Max Factor, która kosztuje 85 złotych i można ją sobie w dupę wsadzić. Po wyrwaniu kartek, gdzie reklama ma pół strony, albo zajmuje jakąś jej część, zostanie nam zeszyt pierwszoklasisty!  Po wywaleniu wszystkiego co jest reklamą, współpracą i pierdololo zostały mi 34 kartki do czytania (i oglądania, bo moda i widoczki), gdzie i tak nie wszystko mnie interesuje. Ze 133 kartek zostaje 34. 100 kartek nie nadaje się nawet do podtarcia dupy, bo śliskie.
49 kartek z całostronicowymi reklamami
10 złotych, nie majątek, ale 10 złotych za folder reklamowy, to jest kurwa kpina. Co śmieszniejsze, nigdy żadna reklama z Twojego Stylu nie nakłoniła mnie do zakupu czegokolwiek. Za reklamę w tym magazynie trzeba wysrać grubą kasę. Nie mam pojęcia komu to się opłaca, skoro większość osób i tak woli posłuchać blogerów, niż zaufać postnej reklamie w gazecie z…reklamami 😀 W sumie to wiem komu to się opłaca- wydawcy. Firmy też nie za bystre, blogerom rzucają ochłapy, gazecie bulą, a reklama gazetowa nie jest zbytnio skuteczna w dzisiejszych czasach. Osoby odpowiedzialne za promowanie marek w mediach pokończyły chyba Wyższe Szkoły Rozrzucania Gnoju i to z marnymi wynikami.
Artykuł napisałam na podstawie Twojego Stylu, ale każda inna gazecina jest taka sama. Więcej nic papierowego, oprócz tygodników lokalnych i srajtaśmy nie kupię.  Mogę zrobić hałl z zakupów papieru dupnego i opisać jak używać. Niesmaczne? A w Twoim Stylu, który przecież jest tak stylowy, taka reklama srajtaśmy była! Troszkę mi szkoda, że ten magazyn tak się stoczył…

Mamo! Rozwiedź się!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
“Dla dobra dzieci…bądźmy ze sobą, dla ich dobra”. “Dziecko potrzebuje obojga rodziców”. “Niepełna rodzina krzywdzi dziecko”. Znacie takie i im podobne hasła? Znacie. To zapomnijcie. Nie jestem matką, nie jestem rozwódką, ba, nawet mężatką nie jestem. Ale byłam dzieckiem. Dzieckiem wychowanym przez Mamę. Matkę Boską, bo tak o niej mówię. Czy skrzywdziło mnie dorastanie w niepełnej rodzinie? Bynajmniej. Stoicie nad szczątkami swojego związku, ale obawiacie się o przyszłość dziecka? Niepotrzebnie. Jebnijcie to w cholerę. Co czuje dziecko wychowane przez jednego z rodziców? Zaraz Wam powiem.

 

Pamiętam ślub rodziców, pamiętam i rozwód. Czy brakowało mi ojca? A czy Tobie brakuje wujka z Ameryki? Nie masz tam wujka? Ok, czyli za nim nie tęsknisz, bo jak tęsknić za kimś, kogo nigdy nie było?

 

Ponieważ w moim życiu to Mama była ojcem i matką w jednym, będę pisać z perspektywy dziecka, które zostało z mamą. Większość moich koleżanek po rozwodach zostaje z dziećmi, ojciec albo ma wyjebane, albo sam jest pierdolnięty. Każdy rozwód, związek jest inny, ale dzieci wszystkie czują tak samo. Tak, dziecko widzi, że mama jest smutna i snuje się po kątach. Może nie do końca kmini o co chodzi, ale doskonale wyłapuje emocje. Kiedy dziecko jest radosne? Kiedy widzi radość swojej mamy. Więc kobieto, jeśli facet jest kutasem, psycholem, idiotą, maminsynkiem, czy cholera wie kim jeszcze- jebnij to w cholerę i ciesz się życiem. Dziecko Ci za to podziękuje. Ręczę!

 

Co ludzie powiedzą? A niech gadają! To Ty i Twoje dzieci mają być szczęśliwe!

 

A jeśli dzieci w szkole będą dokuczać dziecku, bo “nie ma” taty? Przez całą edukację ani razu nikt mi nie dokuczył. Powiem więcej, większość dzieciaków w moich klasach była z tak zwanych rozbitych rodzin. Żadne nie czuło się pokrzywdzone i nikt nikomu z tego powodu nie dokuczał. Rozwody są już tak spowszechniałe, że nie robi to wrażenia na dzieciarni.

 

Mamo, wróć do swojego panieńskiego nazwiska jeśli tego chcesz. Dzieci z tego powodu nie będą smutne, a jeśli zechcą, to również zmienią swoje nazwiska na Twoje panieńskie, kiedy podrosną. Mamo (ta moja)! Zjebałaś z tym, chociaż zawsze mówiliśmy Ci, żebyś wróciła do panieńskiego bałaś się, że dzieci będą nam wytykać nazwisko inne niż Twoje. Niepotrzebnie. W szkołach, do których chodziłam, było mnóstwo przypadków, gdzie mama miała nazwisko inne niż dziecko. W sumie to wcale nie czuję, że moje aktualne nazwisko jest moje, utożsamiam się z nazwiskiem, które miałam przyjemność nosić przez pierwszy rok życia, czyli z nazwiskiem panieńskim Matki Boskiej. Teraz to popij wodą, wyjdę se kiedyś za mąż 😉

 

 

Szczęśliwy dom, to ten gdzie ludzie są szczęśliwi. Jeśli dwoje ludzi ma być nieszczęśliwych, lepiej się rozwieść dla…dobra dzieci. Ja wiem, że wszystkie poradniki będą maglować, że dzieci będą nieszczęśliwe, że burzycie ich poukładany świat, że w przyszłości sobie nie poradzą, że trauma, że nie będą potrafiły stworzyć trwałego związku w przyszłości. A gówno prawda. Mama dała z siebie wszystko, nauczyła mnie gotować i wbić gwoździa. Wzorców męskich mi nie brakowało, był dziadek, pradziadek i brat Matki Boskiej. Jestem w stałym związku od 11 lat, nie mam żadnych zaburzeń, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie od ponad 28 lat. Jak to się stało? Moja Mama jest hardcorem- co roku wysyłała nas na kolonie, wycieczki, uczyła samodzielności, rozmawiała i była zawsze kiedy jej potrzebowaliśmy. Dalej jest i zawsze będzie. Na Dzień Ojca i Dzień Matki dostaje jeden prezent, bo dała radę podwójnie. Czyli w sumie to mam oboje rodziców, tylko pod jedną postacią 😉

 

Dziecko po rozwodzie? Nie zaobserwowałam różnic pomiędzy mną, a dziećmi z pełnych rodzin. Może jedynie zawsze byłam bardziej samodzielna.

 

Kobieto, nadal się wahasz? Niepotrzebnie. Będzie ciężko, ale dasz radę i Twoje dzieci Ci kiedyś za to podziękują.

 

Dziękuję!

Jak kraść i nie dać się złapać?*

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Niektórzy na swoich blogach mają powrzucane chujwijakie paragrafy. Inni podpisują zdjęcia, jeszcze inni nie robią nic, bo tak czy siusiak, wszystko co tworzymy należy do nas, a kradzież jest prawnie napiętnowana. (A kto zechce, to i tak zajebie). Swoje fotki oblepiam moją blogową nazwą, a jeśli wrzucam zdjęcia cudze, to tylko takie z darmowych banków, dodatkowo linkuję ich pochodzenie. Nie lubię kradzieży. Żadnej. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o różnych podejściach do “pożyczania” zdjęć i treści.

Przez ponad dwa lata blogowania moja wiedza w zakresie ochrony wytworów ewaluowała. Każdą fotkę, informację linkuję do źródła. Staram się jak mogę, pytam, szukam, chcę być fair. Kiedy już gdzieś tam zaczęłam w sieci się przewijać, poczęły dziać się dziwne rzeczy. Krowy zaczęły dawać ocet, kury niosły kwadratowe jaja, a świnie ujrzały niebo. Zdarzyło się tak, że jedna z  moich czytelniczek (nie wiem, czy stałych, czy okazjonalnych) bawiła się we mnie. Założyła bloga, a jej treści, były kalką moich, tylko jakoś to jej karykaturalnie wyszło, bo blog ledwie co wystartował i zaraz szybko się zwinął. Próbowałam nawiązać z nią kontakt, ale się nie dało. Wylałam żale na moim fanpage, po czym na jej blogu pojawił się post, że została schejtowana i już nie będzie pisać… Chciałam tylko wyjaśnień, ale ok. Problem sam się rozwiązał. I bardzo dobrze.
Po moim ukochanym poście o nawiedzonym domu w Izbicy zaczęły dziać się jeszcze dziwniejsze dziwy. Sąsiadka urodziła siedmioraczki, w ogródku odkryłam złoża złota, a Kaczyński przeszedł do PO. Koleżanka oznaczyła mnie pod fejsbuczym postem pewnego ogólnopolskiego i znanego radia na E. “Wiola, to nie Twoje?”. Moje. Szok. Ogromna firma wzięła sobie moje zdjęcia i wyrywkowe części mojej pisaniny o nawiedzonym domu. Oczywiście z tekstu wyłapali tylko plotki, a nie fakty. Wiadomo- duchy i straszydła to większa sensacja, lepiej się sprzeda. Żeby dotrzeć do bezpośrednich świadków “nawiedzeń”, przegrzebałam znajomych i nieznajomych w okolicy, dotarłam do właścicieli, uzyskałam zgodę na fotografowanie i na puszczenie w eter historii. Włożyłam w ten tekst całą siebie i jestem z niego bardzo dumna. Żeby napisać posta poświęciłam nie godziny, nie dni, a długie tygodnie. A tu ciach i bez mojej zgody cała Polska czyta sobie mój tekst, pod szyldem radia. Wkurwiłam się. Napisałam do nich. Najpierw cisza, potem głupie tłumaczenia, po kilku dniach usłyszałam przepraszam, a radio podlinkowało moją własność. Mogło skończyć się w sądzie, powinno. Odpuściłam pierwszy i ostatni raz. Ale więcej nie odpuszczę. Co mi po przepraszam w prywatnej wiadomości i linku na ich stronie? No własnie. Kolejnych razów nie będzie. Ktoś mi coś zajebie, to pójdę do odpowiednich instytucji, bo prawo jest po mojej stronie. Człowiek uczy się na błędach.
Jestem uczulona na wszelkie machlojki, ponieważ powyższa sytuacja dotknęła mnie jak ksiądz ministranta po mszy. Niczym strażnik Teksasu z Zadupia Dolnego wyłapuję wszelkie “pożyczki”. Widzicie kosmetyki wyżej? Dostałam je za kozaczenie 😉 Drepcząc po fejsie, doczołgałam się do krańca internetu, a tam piękne zdjęcia z Instagrama. Insta to ogromna społeczność. What the hell?! Napisałam do Clochee, bo tam siedziały zdjęcia. I….zaskoczyli mnie pozytywnie. Znaleźli źródło, dodali linki, przeprosili PUBLICZNIE i wysłali podarek za moje wytropienie wpadki. Szczerze mówiąc, to kiedy poprosili mnie o adres, to spodziewałam się raczej gówna w kopercie za karę, że miałam czelność napisać publicznie co myślę. Nie zwalnia to ich z odpowiedzialności, ale mam nadzieję, że czegoś ich to nauczy. Chociaż tak troszeczkę. Zareagowali błyskawicznie i nie szukali wymówek, ale cholera jasna- pilnujcie swoich praktykantów.
Co mnie najbardziej dziwi? Że duże korpo nie mają skrupułów by kraść od tych maluczkich. Uważam, że powinni dawać dobry przykład i prowadzić swoje social uczciwie, wręcz krystalicznie. Moi drodzy, tu nie ma miejsca na wpadki! Ja kurdupel blogosfery przetrząsam nieraz miliony stron, żeby znaleźć źródło. Da się. Uwierzcie mi- da się, chociaż nie mam sztabu ludzi za swoimi plecami. Owszem wpadki się zdarzają. Clochee przeprosiło publicznie i błyskawicznie naprawiło swój błąd. Radio na “E” kombinowało jak koń pod górę przez kilka dni. Warto narażać dobre imię marki dla kilku lajków i wejść? No chyba kurwa nie bardzo.
*niech Was tytuł nie zwiedzie, jak się coś podpierdoli, to uczciwy Kowalski i tak doniesie 😀 

Gdzie jest kurwa normalność?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Kiedy Mama nakładała mi czerwone rajstopki, ja sięgałam po zielone. Kiedy ktoś mówi mi, że mam zrobić prawko, zastanawiam się nad kursem pilotażu. Nie, nie, nie! Nie potrafię się zresocjalizować mimo upływu lat. Mimo to w jakimś tam społeczeństwie żyję i nie będę biegać goło, żeby coś tam udowodnić. Nie będę ćwiczyć, bo wszyscy ćwiczą. Kiedyś tam, jeśli w ogóle zdecyduję się na dziecko, nie mam zamiaru karmić go pod ratuszem z cyckiem wyjebanym do świata, bo taki ze mnie buntownik. A kiedy przytyję nie będę krzyczeć, że mam zajebisty cellulit. Gdzie są granice?

 

Pixabay
Gdzieś ostatnio przeczytałam o pewnej Patrycji ze Śląska, która wychowuje swoje dziecko według dalekowschodnich reguł. Wiecie karmienie piersią ile się da, bieganie goło po domu, swoboda bez ograniczeń w wychowywaniu dziecka. No i fajnie. Gdyby nie kilka liter- “bez ograniczeń”. Czy kilkulatek wychowany bez żadnych ograniczeń, to dobry pomysł? Nie jestem matką i w najbliższym czasie nawet nie chcę nią być, ale byłam dzieckiem, więc jednostronną opinie mogę wyrazić. Nie miałam w dzieciństwie jako takich ograniczeń, ale kiedy się pchałam w niebezpieczne miejsca, to reprymendę dostawałam. Kiedy robiłam na złość, najbliżsi wyjaśniali mi, że tak nie można i mówili dlaczego. Dziecko ma rozum. Dziecko jest chłonne na wiedzę i pojmuje dużo spraw. Jeśli jest wychowywane w szacunku, potrafi w przyszłości obdarzyć tym szacunkiem innych. Brak jakichkolwiek reguł nauczy je, że reguł nie ma, a jeśli są, to wymyślili je jacyś nieoświeceni ludzie i nie trzeba się do nich stosować.

 

A co z tym cyckiem wyjebanym do świata? Była taka laska, która walczyła ostatnio w sądzie o odszkodowanie, bo wyjebała cyca w jadłodajni, a kelner poprosił ją o karmienie dzieciaka dyskretniej. Dziecko chce jeść, Ty chcesz karmić? Karm. Nie mam nic przeciwko. Ale jeśli ktoś robi to w sposób ostentacyjny, bo “patrzcie! ja jestem Matka Wielka Najważniejsza, mam prawo karmić dziecko na środku Biedronki z obwisłym cyckiem na wierzchu!”, to coś jest nie tak. Kiedy wchodzę do restauracji nie krzyczę- “Patrzcie kurwa! Będę jadła, bo jestem głodna i mam prawo jeść!”. Każdy ma prawo jeść. Dziecko, dorosły, nawet mój leniwy kot. Ale nikt nie robi z tego wielkiej afery. Siadam i jem. Tyle. Matka karmiąca ma prawo nakarmić dziecko, uchylić bluzkę w ustronnym miejscu i nakarmić malucha. Dlaczego w ustronnym? Bo wchodząc do restauracji nie wywalam cycka na stół. Mogę. Ale po co? Nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność innych ludzi. Powinniśmy mieć na uwadze, że komuś schabowy nie wejdzie ze smakiem, kiedy obok będzie mieć widok suta jak filiżanka. Szanujmy ludzi, to ludzie będą szanować nas. 

 

I nie żebym miała coś do cycków, bo cycki lubię. Lubię swoje cycki i cudze cycki, ale tam gdzie one nie są mi na siłę wciskane. Na plaży toples? Czemu nie. Do CKMu? A dzwońcie, pokażę! Ale nie będę komuś cycka pchać pod brodę, bo inaczej, to mam ograniczone prawa i żyję w średniowieczu. Żyję w cywilizacji i własnie dlatego nie wsadzam moich cycków tam, gdzie być nie powinny.

 

Pixabay
Podobną nagonkę, tylko mniej feministyczną (zaraz mnie pseudo feministki zadrapią), mamy aktualnie na nasze ciała. Albo jesteś fit, albo fat. Nic pomiędzy. Jak to kurwa możliwe? Nie jestem ani fit, ani fat. Kocham jeść, wpierdalam póki mogę i nie ćwiczę, a figura, no nieskromnie powiem, zajebista. Będzie trzeba, to ruszę dupę, póki nie muszę- trenuję biegi przełajowe do lodówki. Wystarczy jak widać. Nie wszystkim jednak Matka Natura dała takie fory. Mam koleżanki szczupłe, mam pulchne, mam też takie, które o szczupłość walczą i wygrywają, ale muszą się napocić. Szacun, bo ja jestem albo za leniwa, albo nie wiem co 😉 Nie rozumiem natomiast gloryfikacji wszelkich odchyłów. Nie rozumiem też kiedy ktoś mówi do mnie, że chuda jestem. No nie jestem, bo mam cycki i zajebistą dupę. Nie jestem ani chuda, ani tłusta, jestem taka jak trzeba.

 

“Patrzcie jestem fit! Przebiegłam dziś dziesięć kilometrów, jutro jebnę rowerem sto. A Ty nie biegasz? Współczuję… Sflaczejesz, umrzesz, zginiesz…” No tak, nie przebiegnę nawet kilometra, bo nie mam potrzeby, poza tym bieganie mnie nudzi i mam prawo tak myśleć. Natomiast Ty nie masz prawa mówić mi, że jestem gorsza, bo nie napierdalam rowerem miliona kilometrów, tylko ze trzy, rekreacyjnie. Co innego gdybym ważyła sto kilogramów. Tak, wtedy jakaś mobilizacja z zewnątrz pewnie pomogłaby mi się ogarnąć. Ale nie kurwa najazdy i wymądrzanie pseudo fitneski. Człowiek z nadwagą nie jest gorszy. Nie mówię tu o zapasionych świniach, bo powiedzmy sobie wprost- niektórzy tyją na własne życzenie i nie ma tu usprawiedliwienia. Ważę stówkę, sto trzydzieści, sto pięćdziesiąt… waga rośnie…No kurwa! A Ty dalej z workiem chrupek? Nie, takie coś to już patologia. Nie widzisz jak kilogramy skaczą ku górze? Gdzie byłaś przy stówie, czy stu dziesięciu? Użalanie i wpierdalanie na zmianę nie pomoże.

 

Choroba, trudny okres w życiu i nasza waga leci w górę lub w dół. Jesteśmy rozsądnymi ludźmi, walczymy z tym, jeśli w swoim ciele czujemy się źle. Walczymy nie dla innych, ale dla siebie. Przesada w żadną stronę nie jest dobra. Jeśli fajnie czujemy się jako plus size (nie mylić z chorobliwą otyłością!), to świetnie. Bądźmy takie, okrągłe, uśmiechnięte i szczęśliwe. Jeśli jesteśmy patyczakiem od dziecka- cieszmy się patyczakowością. Ale do kurwy nędzy nie róbmy z żylastej, wychudzonej “fit” kobiety chodzącego ideału, a z babsztyla, której po spacerze do kibla zaparzają się uda, nie róbmy kobiety dumnej ze swojego tłuszczu.

Każda przesada jest zła. Te wszystkie żylaki i tłuściochy oraz kobiety pchające swoje cycki w imię mylnie rozumianego prawa do… ( no własnie do kurwa czego?) to jakaś paranoja. A gdzie jest kurwa normalność w tym wszystkim? Bo ja się chyba pogubiłam.

 

Wróżka prawdę Ci powie?

By | Blog, Przemyślnik | 14 komentarzy
Cześć, jestem wróżbita Maciej. Pokaż mi swój dowód, a powiem Ci jak się nazywasz. Powróżę z fusów, rzygowin i Twojej rzadkiej sraczki. Cyganka prawdę Ci powie. Połóż tylko pieniążek, daj całą forsę, a ja ją zakopię. Potem wypij krew z kota i przelej jajko nad czarna kurą. Zaoszczędzonej forsy co prawda nie odzyskasz, ale wróżba, jest wróżba- bez kasy się nie liczy. A może nakłujesz cytrynę szpilkami z czerwonym łebkami? Przypływ gotówki gwarantowany. A może…Wierzysz?
Pixabay

Na pewno kiedyś zaczepiła Cię Cyganka, albo widziałeś w telewizji wróżby na telefon. No własnie. Wierzyć czy nie? A te wszystkie horoskopy? Wszelkie “proste” i powszechne wróżby maja to do siebie, że są uniwersalne. Bo kiedy ktoś Ci powie, że w lipcu warto zrobić badania kontrolne, bo dawno nie robiłeś, to pewnie 90% społeczeństwa złapie się na tym, że fakt, dawno nie było u lekarza, przydałoby się pójść. Jeśli przy okazji lekarz stwierdzi, że brakuje kilku czerwonych krwinek, albo Twoje stawy trzeszczą, wtedy masz już pewność, że horoskop był prawdziwy. Wróżba trafiona. W horoskopie napisali, że miłość Twojego życia czeka na Ciebie gdzieś za rogiem. Jeśli jesteś singlem, weźmiesz to do siebie i ręczę, że na 99% love is in the air, prędzej czy później strzała amora przyjebie Ci w potylicę. Wróżba trafiona. Jeśli dorzucimy do tego wiarę, macie sto procent spełnienia wszelkich przepowiedni uniwersalnych. Kiedyś tam, ale jednak. Placebo.

No ale wait. Niektórzy spoglądając w karty potrafią podać dokładne daty, wydarzenia z przeszłości i przyszłości. Numerolog, pewnej znanej mi osobie, podał dzień rozwodu niemal co do godziny, daty kiedy dzieci przyszły na świat, daty kiedy zmieni miejsce zamieszkania. Wszystko się sprawdziło. Inna znana mi osoba korzystała z usług tarocisty, który podobno wzbudza strach, ale jego wizje sprawdzają się z zaskakującą trafnością. Niektórzy widzą aurę, inni czytają z tęczówki oka. W Lublinie jest pewien znany irydolog, nie podciągam go do wróżek, ale to co facet potrafi powiedzieć o naszym zdrowiu na podstawie spojrzenia w oczy może zaskoczyć największego niedowiarka. Gdyby nie pewna zielarka z mojej rodzinnej wsi, pewnie w dzieciństwie wylądowałabym w szpitalu. Teraz choroba miałaby pewnie jakąś nazwę – rotawirusy, koko eurospoko pneumokoko, albo cholera wie co jeszcze. Wtedy miałam zwyczajną sraczkę i rzygałam jak kot. Zielarka wymieszała trochę ziół, trochę tajemnych mocy i momentalnie stanęłam na nogi. Dodam jeszcze, że jej przelewanie jajek nad dzieciakami w okolicy, skutkowało świętym spokojem ich matek, dzieciaki łagodniały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Miałam też styczność z radiestetą, kiedy nie mogliśmy w dzieciństwie spać, Mama zaprosiła znajomego różdżkarza, polatał z wahadełkiem, kazał poprzestawiać łózka i spaliśmy jak koty.
Pixabay
Wierzę czy nie wierzę? I tak i nie. Nie dam się zwerbować pierwszej lepszej Cygance na deptaku. Większość, pożal się Boże, wróżek to pic na wodę. Kasa, kasa i jeszcze raz kasa. Ale co z zielarkami, tarocistami z prawdziwego zdarzenia? Czy niewielki procent tych ludzi ma jakieś nadprzyrodzone moce? Być może. Utarło się, że człowiek wykorzystuje 10% swojego mózgu, co oczywiście jest bzdurą, ale faktem jest, że jeszcze nie udało się rozwikłać wszystkich mechanizmów jakimi nasz mózg się rządzi. Być może wybrane osoby mają swego rodzaju talent, lekkość w trafności diagnoz, mimo braku wykształcenia medycznego. Być może pewne osoby mają jakiś niewytłumaczalny dar widzenia tego, co dla innych jest niedostrzegalne. Możliwe, że widzą zmarłych, przyszłość, przeszłość. Być może dziś nauka nie potrafi odpowiedzieć jednoznacznie czy prawdziwe są zjawiska powszechnie uważane za nadprzyrodzone, ale przecież sto lat temu, gdybyśmy opowiedzieli ludziom o internecie, też bylibyśmy wyśmiani. Myślę też, że osoby zajmujące się ezoteryką (nie mówię tu o oszustach, tylko jak cholera wyłapać kto nim jest, a kto nie) mają bardzo dużą wrażliwość, mnóstwo empatii. Mimo, że szeptucha z Podlasia skończyła kilka klas w szkole i nie ma studiów psychologicznych, potrafi wejść w psychikę drugiej osoby jak w ciepłe masło. Taka osoba ma to we krwi, nie potrzebuje szkoły, ma pewne predyspozycje i zapewne lata praktyki.
Nie ma nic przeciwko wszelkiej maści wróżkom, zielarkom, tarocistom i tak dalej. Ba! Jestem skłonna wierzyć, że zielarka może okazać się lepsza w swoich diagnozach niż lekarz. Najważniejsze, to nie być zaślepionym. Zielarka? Owszem, ale lekarz też powinien czuwać. Chyba wszyscy pamiętamy tragedię, gdzie rodzice zawierzyli swoje dziecko szamanowi i maleństwo zmarło z wycieńczenia. Bądźmy rozważni i uważni. Jestem skłonna wierzyć, że ktoś stawiając karty prawdę mi powie. Możliwe. Być może prawdziwe. Nie śmieję się z wróżb i zabobonów. Nie mam pewności, że to prawda, ale nie mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że to wszystko pic na wodę.
A ja? Nie pójdę do wróżki. A wiecie dlaczego? Bo wierzę w siebie i wszystko co osiągnę będę zawdzięczać sobie i swojej pracy. Można wierzyć lub nie wierzyć w przepowiednie, ale należy wierzyć w siebie. Jesteśmy kowalami własnego losu i żadna wróżka nie będzie mi mówić co mam robić 😉

 

Czy warto pisać bloga?

By | Blog, Przemyślnik | 44 komentarze
Psioczę na blogosferę ostatnio jakby mi pisanie ból sprawiało, a to przecież nie tak. W każdym środowisku można trafić na kupę gówna, takie są fakty. Mimo tych kup, wkoło rosną fiołki. O plusach blogowania było już wszędzie i dużo. Dziś dorzucę swoje pięć groszy, jednak z trochę z innej perspektywy, bo że zarobić można na blogu, czy zebrać jakieś tam fanty, to jedno, ale co z resztą perspektyw? Perspektywy są i to jakie! Jeśli wahacie się czy założyć bloga, nie wahajcie się.
Pixabay
Nie jestem starym wyjadaczem, nie mam też parcia na ilość obserwatorów i innych nibywyznaczników. Lubię pisać. Ale odkąd pamiętam lubiłam być w centrum zamieszania, taka już jestem i nie będę fałszywie skromna. To, że mój blog dociera do coraz większej liczby osób i spotyka się (przeważnie) z pozytywnym odbiorem, łechce moje ego i dodaje powera.
To miłe uczucie, kiedy koleżanka donosi mi, że miała klientki, które czytają mojego bloga i są pod wrażeniem, komplementują, a potem ta koleżanka z dumą mówi, że mnie zna i jest wow. Może to i płytkie, ale cholera – miłe!
To miłe uczucie, kiedy pisze do mnie właściciel jednej z firm i chce wysłać mi prezent ot tak, bo fajnie piszę. To nic, że nic od niego nie recenzowałam, ale to, że jestem sobą robi wrażenie. Recenzja prezentu? Nie, nie muszę, bo to prezent.
To miłe uczucie, kiedy odbieram telefon z telewizji i TTV wbija do mnie na chatę. Akcja miała miejsce rok temu, ale pokazuje, że nigdy nie wiadomo, kto nas czyta i nigdy nie wiadomo jakie szanse na nas czekają.
To miłe uczucie, kiedy mój profil na FB lajkuje pewien reżyser i gawędzi sobie ze mną jak równy z równym.
To miłe uczucie, kiedy w drogerii podchodzi do mnie dziewczyna i prosi o pomoc w wyborze pomadki, bo czyta mojego bloga i mówi, że jest zajebisty.
To miłe uczucie, kiedy wiem, że nigdy nie kupiłam żadnego lajka, nie wymieniałam się na obserwacje, komentarze ani inne licho.
To miłe uczucie, kiedy nigdy nie wysłałam żadnej propozycji współpracy, a mój mail zapchany jest wszelkimi ofertami. (Oferty bardzo rozsądnie wertuję i zgadzam się może na 5% spośród nich).
To miłe uczucie, kiedy mogę pisać wszystko co siedzi mi w głowie, a ktoś czyta, bo chce, a nie musi.
Pixabay
Mogę nieskromnie powiedzieć, że osiągnęłam sukces. Nie, nie mam grubych milionów z blogowania, ale mam ludzi, którzy pozytywnie oceniają mojego bloga i to jest dla mnie własnie sukces. Otwierają się przede mną kolejne perspektywy, po które staram się sięgać rozważnie. Blogowanie otwiera pewne furtki. Należy tylko pamiętać, które otworzyć, a nie pchać się we wszystkie byle tylko wejść. Nie o to chodzi. Niektórzy tego nie rozumieją, łapią wszystkie współprace jak afrykańskie dziecko wodę i nie patrzą czy ta woda jest dobra, czy zatruta- byle garnek pełny. Owszem staram się być obecna tu i tam, pokazać z jak najlepszej strony, ale nie pcham się nigdzie na siłę, nie wypisuję lizodupczych maili, ani postów. Po co? Fałsz zawsze wyjdzie, pasja zawsze się obroni.
Jeśli wahacie się czy wchodzić w blogosferę, nie wahajcie się!. Nigdy nie wiadomo kto nas czyta po drugiej stronie monitora. Nigdy nie wiadomo jakie szanse na nas czekają. Żeby się przekonać, trzeba zacząć pisać. Wbrew temu co każdy mówi, nie musicie mieć super szablonu, ogromnej wiedzy, miliona lajków, wystarczy pasja, reszta z czasem sama się wyklaruje. Wszystkiego można się nauczyć. Satysfakcja gwarantowana.
A teraz niech mnie ktoś przekona do YouTube, bo się waham 😀