Category

Przemyślnik

Największe kłamstwa mojego dzieciństwa

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Chwilę temu mieliśmy Dzień Dziecka. O dziwo byłam kiedyś dzieckiem, a nawet małą dziewczynką (tak Andrzej!). Ile to się człowiek pierdół w dzieciństwie nasłuchał, wiedzą tylko Ci co jeszcze pamiętają. I nie mówię tu o odkryciu, że Święty Mikołaj nie istnieje, to akurat rozszyfrowałam szybko, bo jak nie poznać, że za Mikiego przebiera się siostra Matki Boskiej? To było zbyt proste. A były gorsze ściemy. Trudne sprawy dzieciństwa. Takie trudne, że niektóre do dziś są mi wpierane. No, bo przecież gumojad istnieje!
Tak, to ja.

Gumojad

Najpierw było podejście z Guciem. Gucio był psem sąsiada i podobno zjadł mój smoczek. Nie uwierzyłam. No kurwa, psy nie jedzą gumy, Gucio musiał być czysty. Wtedy okazało się, że smoczek zjadł gumojad. Okropne stworzenie, które podobno zjadło opony w traktorze sąsiada. Ale przecież można kupić nowy smoczek, right? Kolejne smoczki były, ale były porozrywane. Gumojad przychodził nocą i robił robotę. Tak się wkurwiłam, że już nie chciałam pić ze smoczka. Tak się wkurwiłam, że do dziś nie piję mleka. Wszystko przez gumojada. Ale sąsiad był bardziej stratny, takie opony to jednak wydatek, a smoczek groszowa sprawa. Ostatnio chciałam rozwikłać zagadkę tego stworzenia i zapytałam Matkę Boską jak ów gumojad wygląda, wykrzywiła się, powykręcała palce i wydała dźwięk w stylu “jhhfgheydh”. Dziadek zrobił to samo. Kurwa, czyli on chyba istnieje skoro byli tacy zgodni?

Szewczyk Dratewka

Miałam ja w dzieciństwie Szewczyka Dratewkę. Bajerzasta jak na tamte czasy pacynka w sztruksowym fartuchu. Miałam też nalot bluzgania (czym skorupka za młodu…). Pewnego razu przyszedł sąsiad i rzekł, że klnę jak szewc. No chyba kurwa nie! Jedynym szewcem jakiego znałam w tamtym czasie, był mój szewczyk nakładany na rękę. Jak niby zabawka miała mówić i do tego przeklinać? Sąsiada miałam za niepoczytalnego. O ironio, moja Matka Boska jest teraz szewcem, takim prawdziwym i chyba jedynym babskim szewcem w tym kraju. I dlatego pewnie tyle kurwa bluzgam. W genach to wszystko do chuja musi być i basta.

Laba

Ten sam sąsiad. Do dziś go nie lubię. Pamiętam ten obrazek, kiedy Boska prowadzi mnie pierwszy raz do zerówki i ten dziad wyłazi gdzieś zza zakrętu i gada, że laba się skończyła. Długo nie wiedziałam co to ta cała laba. Dziad pomruczał pod nosem, że koniec tego dobrego i od dziś będę się męczyć w szkole. Nie męczyłam się, byłam najlepszą uczennicą przez całą podstawówkę, potem też nie było źle. Jego dzieci tak średnio. A masz Ty stary buraku! (Dalej jest jęczydupą, a masz buraku drugi raz?).
Padnijcie na kolana słudzy uniżeni!

Mydło

Po mydle nie piecze. Taki chuj. A ja dalej w to wierzyłam! Nie, nie będzie sprośnie. Za dzieciaka wiecznie chodziłam podrapana i poobijana. A to drzewo, a to bieganie boso po ściernisku, albo świeżo skoszonej łące. Dopiero wieczorem czułam i widziałam jak bardzo mam podrapane nogi. Kąpiel nie była przyjemnością, bo wszystko piekło niemiłosiernie. Jaki był na mnie patent? “Namydl mocno nogi, po mydle nie piecze”, mydliłam i syczałam, dalej piekło, a ja i tak co wieczór nabierałam się na tę ściemę, Boże… Ale spać szłam czysta.

Piosenkarka

W zerówce Pani uwzięła się, że będę śpiewać. W kościach czułam, że to nie jest dobry pomysł, ale jak Ci wmawiają, że masz ładny głos, to w końcu pomyślałam, że może coś w tym jest. Nie było. Tydzień uczyłam się jakiejś kolędy. Solówka na szkolnej Choince, to chyba nie był dobry pomysł, bo sama słyszałam, że wyję. Honorowo odśpiewałam co miałam odśpiewać i już nikt więcej nie chciał robić ze mnie piosenkarki. Do dziś nie lubię kolęd i piosenek dla dzieci. Rzyg ? Odnalazłam się w konkursach plastycznych i recytatorskich i przez cały okres edukacji zgarniałam nagrody. Do śpiewu nie wróciłam i nawet  pod prysznicem nie śpiewam. Nawet prysznica nie mam w razie jakby mi przyszło do głowy zawyć jak zarzynana owca. Profilaktyka najważniejsza!

Szkoła

“Jeszcze zatęsknicie za szkołą. Dorosłość to odpowiedzialność, rachunki i problemy”. Nie tęsknię. Nie tęsknie za wstawaniem o piątej czy szóstej rano, nie tęsknie za siedzeniem w głupiej ławce po osiem, czy dziewięć godzin. Ani minuty nie tęskniłam, a dorosłe życie jest fajne. Szkołę wspominam miło, nie miałam żadnych problemów z nauką. Lubiłam siedzieć na polskim, historii czy geografii, było fajnie. Ale nudno. Wszystko sztywno wepchnięte w ramy czasowe, o tej wstać, o tej srać. Kartkówki, zeszyty, oceny. Nie lubię się podporządkowywać. Lubię po swojemu. Lubię dorosłość, odpowiedzialność za siebie, problemy można rozwiązać, a na rachunki i przyjemności zarobić. Sfrustrowani ludzie nie powinni być nauczycielami.
Oto kłamstwa mojego dzieciństwa, które najbardziej utkwiły mi w głowie. Pewnie jest tego więcej, ale nie wiem na której półeczce w moim mózgu aktualnie przebywają. A Was jak robili w chuja?

POKA SOWE, czyli najbardziej chwytliwe jest to, co plebs klika

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Myślisz nad postem kilka dni, zmieniasz szyk w zdaniach, zbierasz informacje, robisz risercz i co? I gówno. Pokazujesz cycki, piszesz o sraniu, ruchaniu i tłumy pchają się drzwiami i oknami, a jak dobrze pójdzie, to podajesz Dudzie tort ubrana w same majtki. Nie ma nic w tych majtkach złego, nawet w ich braku nie widzę tragedii. Wszystko jest na sprzedaż. Kwestia ceny.

 

Się uczepili ludzie Sexmasterki ostatnio. Bo sowa, bo cycki, bo idiotka. Widziałam w sumie może trzy minuty jej twórczości. Drętwota. Nie ma tam nic co sprawiłoby, że chce mi się jej słuchać. Z wyglądu, też nie jest to mój typ. Nie ruchałabym. Ale nie powiem, żeby była idiotką. Filmy ma idiotyczne, owszem, ale…to się sprzedaje. To właśnie to plebs klika. Dziewucha poszła w kontrowersyjny temat i tutaj wygrała. W Poka sowę, też kliknęłam, bo żeby coś ocenić, trzeba to poznać. Piosenka tak debilna, że aż śmieszna, ryje łeb i…się klika. Dorzuciłam moje pisiont groszy w skarbonkę Sexmasterki. Ludzie, którzy ją krytykują i o niej piszą strzelają sobie w kolano. Wiecie gdzie kliknęłam w sowę? W poście kogoś kto po niej jechał. Z ciekawości. I tym sposobem jej antyfan przyczynił się do jej promocji.
Podobnym zjawiskiem był (jest?) Popek. Głosu anielskiego nie ma, ale to nic nie szkodzi. Postać prowokacyjna. Swego czasu podniósł się larum, że Popek źle wpływa na młode pokolenie, bo przecież dzieci na szkolnej dyskotece śpiewały o piździe nad głową. A kto im kurwa pozwolił tego słuchać? Owszem rodzice wszystkiego nie upilnują. Owszem powinni. Owszem teoretycznie Popek nie kierował swoich słów do dzieci. Nie Popka sprawa kto i czego słucha, on tylko tworzy. W praktyce Popek ma w dupie kto tego słucha, podobnie jak w przypadku Sexmasterki. Oni mają w dupie do kogo trafia ich twórczość, oni cieszą się, że to co robią się sprzedaje. Jest popyt, jest podaż. Założę się, że mają zbitę z tych, którzy biorą ich dosłownie. Liczą hajs i mają gdzieś kto coś o nich myśli, mówi, pisze. Nawet hejty to dla nich promocja. Mój post też. I wiecie co? Może robią z siebie pośmiewisko w niektórych kręgach, ale taktyka biznesowa dobra. Doceniam. I nikt mi nie powie, że oni to by tego czy tamtego nie zrobili. Zrobiliby. Kwestia ceny.

 

 

W wyobraźni już widzę ten hejt za słowo plebs w tytule. Specjalnie tak napisałam, kilku ciekawskich kliknie. Może kilkudziesięciu. Może kilkuset. Od początku przyciągam na bloga kontrowersją. Może nie jak Sexmasterka, ale jednak. I wiecie co? Gdyby jakiś CKM zaproponował pokazanie cycków, pokazałabym. Kwestia ceny. Poza tym nie wiszą. Poza tym nie widzę niczego złego w nagości. Poza tym dlaczego nie? Dlaczego mamy się w czymś ograniczać, bo co ludzie powiedzą? I tak powiedzą. A niech gadają, nie liczy się jak, byle gadali. Niedawno koleżanka blogerka nazwała ludzi na promocji w Rossmannie bydłem. I miała rację. Znalazła się oburzona grupa osób, no bo jak tak można napisać, jak to ludzi do bydła porównywać. Na moim blogu pewnie nikt by mi nawet uwagi za bydło nie zwrócił, bo co chwilę pocisnę mocnym słowem. U niej był szok, bo jak to tak. Srak. Tak myśli, tak napisała i chuj. Nie podoba się, to tam są drzwi, albo przewińcie FB w dół. Najpierw ludzie oczekują od blogera szczerości, potem się dziwią, że ktoś był szczery. Jedyny plus sytuacji? Statystyki skoczyły? Źle, dobrze, byle gadali.


Ciekawym zjawiskiem jest to, że im debilniejszy post, tym więcej wejść. Siedzisz nad czymś długo, analizujesz, dopieszczasz i chujnia. Piszesz posta na kolanie, o dupie Maryni, na blogu siedzi tysiące osób, a komki lecą jak gołębie gówno z nieba. Plebs klika to co głupie. To masa nas karmi, piszemy dla mas, tworzymy dla mas. Nie nazywam moich odbiorców głupcami, ale wśród moich odbiorców są zapewne i głupcy, są i ciekawscy, tak jak i ja z ciekawości kliknęłam na sowę. Wśród odbiorców są hejterzy, którzy klikają żeby znurać mnie w komentarzu. Są złośliwe koleżanki, które czytają, żeby potem pomiędzy sobą mówić, jaka ta Wiolka jest pierdolnięta (pozdrawiam tipsiary z mojego miasta?). Są ludzie których wkurwia to, że gdzieś tam jakoś zaistniałam. I oczywiście są wspaniali czytelnicy, którzy w moich wpisach widzą coś więcej niż tylko rzucanie kurwami. Ale wszystko to, cały ten blog kręci się nie tylko dzięki wspaniałym czytelnikom, ale też dzięki temu całemu plebsowi. Klikają z nienawiści i podnoszą mi staty. Ten właśnie plebs daje też zarobić Popkowi i Sexmasterce. Ten plebs nakręca programy typu Dlaczego ja?, Warsaw Shore, Szkoła i tak dalej. Popyt, podaż i hajs moi drodzy. Jeśli ktoś coś umie dobrze sprzedać, to sprzeda nawet gówno w papierku. Kupujący będzie Cię po rękach całował, mimo, że przepłacił, gówno zje, podziękuje i powie, że było pyszne. Drugi kupi gówno, powie, że gówno i wyrzuci, ale mimo to kupi. Tak czy siusiak, jesteśmy z hajsem do przodu. I tak się powoli żyje na tej wsi…

 

*Dziękuję za inspirację Elicie?

Stereotypy tworzą ludzie ograniczeni

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Biedna taka. Ze wsi. Pewnie nigdy tramwajem nawet nie jechała. I prawka nie ma. Zacofka. Smutny żywot. No kurwa, nie jechałam tramwajem. Ale latałam kilka razy lotnią, a Ty? O dziwo nawet metrem jechałam. Wiadomo, metrem takim murarskim, po ścianie, metrówką znaczy. Pociągowym metrem też, ale nie w Polsce, bo co to dwie nitki na kraj? Tramwaje mnie nie rajcują, gdyby mnie rajcowały, poszłabym do technikum kolejowego, czy tam tramwajowego (jest takie?). Jakoś nie poszłam. Ta wieś się za mną śmiechem moim ciągnie. Bo każdy wie, że wieś to stan umysłu, a stereotypy tworzą ludzie ograniczeni.
Bluzka

Faktycznie nie wiem jak poruszać się autobusem miejskim, za ile kupić bilet i take tam. Uroki jazdy autem. Z szoferem. Auto własne, szofer też. No tak to. Burżuazja. Za to na lotnisku się nie gubię. Mieszkam na takim zadupiu, że po bułki latamy prywatnymi samolotami, bo się bardziej opłaca. Większość rzeczy kupuję online, oprócz bułek, bo suche przychodzą. Po bułki latamy wiadomo czym. Mam lotnisko za domem. Prawie prywatne, tylko, że nie. Samochodów więcej nie kupię, bo mam za mały garaż. Chyba, że wykupię dom sąsiada, to przy okazji zrobię sobie wybieg dla alpak, bo takie są ładne prawie jak ja, tylko, że nie. Bo ja nie jestem owłosiona. Bo ja sobie chodzę robić Gwiezdne Wojny laserami po kłakach. Taka u mnie zacofka, tylko, że nie. Kilka osób zwróciło mi uwagę, że podczas wywiadu dla Wysokich Obcasów niektórymi pytaniami próbowano mnie ośmieszyć. Na ich nieszczęście, nie trafił im się prosty buraczyna, a ja. Wcale się nie dziwię, że próbowano ugrać coś na kontrowersji, to się najlepiej sprzedaje i nie mam nic przeciwko. Nie mam nic przeciwko, bo nie jestem pierwszą lepszą kretynką. Bo kogo zainteresowałaby pierwsza lepsza kretynka? Nikogo. Albo nie na długo. Sama cisnę czasami po wszystkim i dobrze, że chcą pocisnąć mi. Większy odzew. Najgorsze co może mnie spotkać, to obojętność. Nie lubię nijakości. Nie chcę być nijaka. Nie jestem. Jestem sobą. Choć ktoś napisał, że gdyby obedrzeć mnie ze stylu, byłabym nikim. Nie da się tego zrobić, bo to wszystko, to nie jest otoczka, a właśnie ja. Ktoś patrzy na mnie stereotypowo? Wiecie co myślę o stereotypach? To nie ja jestem ograniczona, tylko ten kto widzi świat przez pryzmat tych stereotypów. Szach-mat.

Bluzka
Nie ma znaczenia kto skąd pochodzi. Jeśli komuś to przeszkadza, to jestem gotowa zaśmiać mu się w twarz. Wiejskie pochodzenie, to wręcz atut w dzisiejszych czasach, choć nie umniejszam rdzennym mieszczuchom. Spora część mojej rodziny, to warszawiacy z dziada pradziada. Żadne tam słoiki. I nawet samolotu nie mają… Ale wiedzą, że w moim domu był pierwszy telewizor z telegazetą i pierwszy telefon komórkowy na wsi. W Warszawie jeszcze nie mieli. Serio ?
Śmieszą mnie te wszystkie stereotypy, bo jestem dość rozgarnięta. Nawet tak dość dobrze, jak kupka siana po tornado. Jak kupa gnoju po burzy, taka roztrzaskana deszczem i jeszcze piorunem poprawiona. No i cóż, że ze wsi, skoro wszyscy wpierdalamy taką samą, naszą, polską cebulę.

Niebieski Wieloryb już niemodny, nowa gra w sieci – Żółty Łańcuch

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Zatroskani rodzice nie tak dawno poszukiwali informacji na temat niebezpiecznej gry o nazwie Niebieski Wieloryb. Blue Whale Challenge, to jednak nie koniec. To dopiero początek. Od kilku dni krąży nowe wyzwanie. Tym razem młodzi ludzie są atakowani przez Yellow Chain. Żółty łańcuch również powstał w Rosji. Zabawa szokuje. Co prawda w tym przypadku challenge nie kończy się śmiercią, ale finał jest równie szokujący. Ostatnie zadanie, to gwałt! Czy jeszcze coś jest nas w stanie zaskoczyć? Gdzie są granice i na czym polega Żółty Łańcuch, o tym dziś.

Yellow Chain święci triumfy na rosyjskim Vkontakte, czyli odpowiedniku Facebooka, oraz na innych portalach społecznościowych. Początkowo lista zadań była dostępna na jednej z zamkniętych grup, jednak po czasie przedostała się do sieci. Zadania bulwersują. Gra ma podtekst seksualny. Prawdopodobnie tysiące młodych osób w wieku 9-15 lat miało z nią styczność. Z dostępnych informacji wynika, że gra dotarła do Polski. Wszystko zaczyna się niewinnie. Na liście zadań znajdziemy między innymi wzajemną masturbację, przesyłanie roznegliżowanych zdjęć do opiekuna gry, czy inne równie gorszące polecenia. Ostatni punkt, to gwałt. Gwałt musi być udokumentowany zdjęciami, filmikiem lub nagraniem live. Po co to wszystko? Po spełnieniu wyzwania młoda osoba trafia do zamkniętej i elitarnej grupy w sieci TOR. TOR to sieć, która istnieje równolegle do naszego internetu, anonimowa, szyfrowana, nie ma mowy o wykryciu IP. TOR to siedlisko hakerów, miejsce gdzie znajdziemy sposoby na kradzież, produkcję narkotyków, pedofilskie zdjęcia i wszystko to, czego nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. #zoltylancuch- kolejny niebezpieczny hasztag. Czy polscy rodzice są na to gotowi? Czy młode pokolenie kolejny raz podąży ślepo za niebezpieczną zabawą i co Wy o tym myślicie?
Brzmi jak prawda, prawda? A to wszystko, to gówno prawda.  Napisałam tę historię na kolanie. Tak samo jak ktoś na kolanie napisał artykuł o Niebieskim Wielorybie, który nigdy nie istniał. Ostrzeżenie o zabawie rozeszło się wiralowo. Ktoś gdzieś coś wspomniał, ktoś inny udostępnił. Historię podłapało radio, potem telewizja, w międzyczasie portale zaczęły się na ten temat rozpisywać, ale nikt nie sprawdził źródła. Nikt. Tej gry nigdy nie było. Media rozdmuchały sprawę i dzieci faktycznie zaczęły nacinać rybki na skórze.  To my dorośli jesteśmy odpowiedzialni za młode pokolenie. My! Tymczasem bezkrytycznie podchodzimy do tego co jest w sieci. Nie sprawdzamy czy informacje są prawdziwe, sami popychamy dzieciaki w ten obłęd. Udostępniamy miliony bzdur, rozsiewamy fałszywe informacje, plotki. Dzieci to nasze lustrzane odbicia, to my mamy być dla nich wzorem. Nie bądźmy bezmyślnym bydłem, które samo pędzi się na rzeź. Nie dajmy stracić młodego pokolenia. No kurwa, nie bądźmy naiwnymi debilami! Gdybym nie dopisała tej części postu, to być może pierwsza część poszłaby w świat i jakieś dzieciaki faktycznie dla fanu zaczęłyby się obmacywać. Bo skoro rosyjskie dzieci się bawią, to dlaczego nie my? Dzieciaki są ciekawe. Nagłaśnianie takich akcji, to tylko zachęta. Wiecie dlaczego wzięłam do gęby trawę? Bo całą szkołę powtarzali na lekcjach jakie to po niej odloty. Co z tego, że próbowano zrobić antyreklamę, skoro dzieciak i tak będzie ciekawy? Sama wygrywałam konkursy na plakaty antynarkotykowe i śmiałam się pod nosem, bo nie było w klasie osoby, która by zioła w gębie nie miała. Serio. Na wsi. 15 lat temu. Taka sytuacja. (Nie martwcie się, mimo, że się zaciągałam w przeciwieństwie do Billa Clintona, to szybko mi przeszło, ale spróbowałam).
Nie chciałam pisać tego tekstu od razu kiedy do sieci wypłynęły te całe wieloryby, bo nie lubię kłapać dziobem dla samych lajków, byle szybciej o czymś naskrobać, bo temat gorący. Jednakże nie mogę patrzeć na to jak bardzo ludzie są naiwni. Nie mogę patrzeć na to jak ludzie dają sobą sterować. (Kiedyś o tym już pisałam w tekście Media. Jesteś tylko marionetką i błyszczącą monetą). Nie mogę patrzeć na to jak bardzo największe media w kraju nie potrafią odróżnić prawdziwych informacji, od plot. Wstyd i dramat!
Bierzcie odpowiedzialność za swoje słowa. Za to co i do kogo mówicie i piszecie. Mnie nigdy nie traktujcie dosłownie, nikogo i niczego nie traktujcie dosłownie. Słowa, to tylko słowa, mimo wszystko…

Paranoje w mojej głowie

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Podobno nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani. Nie wiem jak Wy, ale mi wieczorami często włącza się, jak ja to nazywam, ameba umysłowa. Czasem impuls uruchamia mi amebę i za dnia. Właściwie, to ja na pewno mam jakiś defekt w mózgu. Właściwie, to ja jestem, powiedzmy sobie szczerze, pojebana. A kto choć trochę nie ma najebane we łbie, niech pierwszy rzuci kamień. Tylko nie rzucajcie we mnie, bo wymażę gównem i odrzucę. Taki ze mnie pojeb.

Nikt mi nie wmówi, że jak wychodzi z domu, to nie sprawdza czy drzwi oby na pewno zamknięte na klucz. Nikt mi nie powie, że nie sprawdza po wyjściu z chałupy, czy telefon jest w torebce, albo kieszeni. No nie mówcie, że nie macie głupich odruchów i przyzwyczajeń. Chyba tylko nienormalni są normalni, bo Ci niby normalni maja szereg pierdolców w zanadrzu. Sprawdzasz w lodówce kilka razy co leży na półeczkach, chociaż przez 5 minut nic się nie zmieniło? A może po kilka razy sprawdzasz godzinę na telefonie lub zegarku? Luzik! Ja nie zasnę kiedy mam niedosunięte szuflady, albo niedomknięte szafki. Podczas spania w domu muszę mieć idealną ciszę i koty na sobie. Za oknem może przechodzić tornado, to co za murem, mam w dupie. Buty na korytarzu muszą stać jak w wojsku, bo pospane. Srajtaśma w kiblu musi rozwijać się od dołu, bo szlak mnie trafia, a krew mnie jasna zalewa kiedy widzę jakąś rejestrację i nie wiem z jakiego regionu jest (oczywiście od razu sprawdzam w necie). To jest jeszcze nic! Kiedy dolewam gorącą wodę do wanny, w myślach liczę do piętnastu. Nalewając żel pod prysznic na gąbkę, liczę do jedenastu, żel z pompki to odliczanie do siedmiu. Nie wiem skąd te liczby. Zawsze lubiłam liczyć, choćby płytki kiedy siedzę na kiblu. Najfajniej liczy się pieniądze, pod warunkiem, że się je ma ?To już chyba podchodzi pod nerwicę natręctw, ale że mam z tego zbitę, to się nie kwalifikuję. Ja jestem niesklasyfikowana. Wracając do płytek na ścianach i podłogach, to nie przejdę obojętnie obok takich z ciapajami. Zawsze wypatrzę na maziajach jakiś obraz, zwierzę, człowieka, albo i całe scenki. Usłyszę jedno słowo, dopowiem historię i to taką, że jak ktoś posłucha, to albo zesra się ze śmiechu, albo pomyśli, że coś ze mną nie tak. W sumie to tak.

 

 

Jestem uporządkowana jak miejsce zbrodni u Dextera. Poważna jak Kaczyński na kiblu. Poukładana jak pierdolone ręczniki u pierdolonej Perfekcyjnej Pani Domu. Ale luz w dupie mam jak Piotr Żyła na japońskim kiblu. Buduję zjebane postacie ze śniegu, udaję księżyc w rolce ze srajtaśmy, na zdjęciach zawsze wykrzywiam ryj tak, że ludzie nie chcą takiej foty ze mną na FB wrzucić, bo wstyd. Ale jak zawsze powtarzam- zrób głupią minę, nikt Ci nie powie, że źle wyszedłeś. Powie, że Cię pojebało, ale nie powie, że makijaż nie taki, albo oko zezowate. Tacy poukładani ludzie, to zazwyczaj psychopaci. No cóż, ja nawet w maseczce wyglądam jak ten klown na rowerku z “Piły”. W oczach mam szaleństwo. To rodzinne. Matka Boska ma czerwone włosy i przyodziana w skórę nagina motocyklem, albo tłucze się po błocie w terenówce. Wiek nie ma nic do rzeczy. Albo jesteś szczęśliwym zjebem, albo smutnym staruchem w wieku dwudziestu lat. “Bo nie wypada…”. Wypaść to może dysk międzykręgowy. A mi nawet jak wypadnie, to ręczę, że wypadając jeszcze lambadę zatańczy. Zresztą Matka Boska jest młoda, pewnie ze trzy lata starsza ode mnie. To nawet nie dziwne, bo Dziadek uparcie twierdzi, że ma siedemnaście lat. Pradziadkowie jak umrze ktoś koło osiemdziesiątki twierdzą, że szkoda, bo taki młody był. Młodą mam rodzinę generalnie i fajną. W sumie normalną, choć niezwyczajną. Właściwie, to nie wiem po co o tym piszę, to pewnie wieczorna ameba już się włączyła. Ale w tym szaleństwie jest metoda. Nie umierajcie za życia!

 

Przypałowe wagary, naiwniacy od Votka i (nie)wzruszające reklamy Allegro

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Oczywiście, że mi się dni pogmatwały. Ale co z tego? Wczoraj mi czasu zabrakło, to dziś napiszę. Chodźcie ze mną na wagary. Rzućcie to wszystko w cholerę, olejcie to wszystko, tak jak ja wczoraj nie olałam i chodźcie na wagary dziś. Wypijemy tanie wino nad rzeką i ujebiemy buty w błocie, a potem może spotkacie Votka ze swoich snów, a Mama uszyje Wam sukienkę na bal przebierańców. Wiosna jest! A wiosną wszystko się może zdarzyć!

Votek okazał się ściemą. Aż mi się gówno w dupie zagotowało, że nie napisałam o moich podejrzeniach wczoraj, bo dzisiaj, to popij wodą. Nie żeby gówna wodą popijać, ale całą resztę. Obstawiałam reklamę prezerwatyw, albo innego badziewia, a tutaj sieciówka z łachami. Udało im się lepiej niż Jakóbiakowi. (Dajcie mi takie chajsy jak oni maja, a wkręcę i Kaczora). Teraz gówniarzeria ma żale, że oszustwo. Oszustwo to było jak Wasz stary w porę nie wyciągnął, a mówił, że tak. No i mamy takich Tomaszów (nie chciałaś w dupę To-masz!). Nie żeby teraz Tomasze naiwne były, no ale są. Naiwne i jeszcze jakieś takie bezmyślne.

Wczoraj skoro świt przed południem łypię sobie co mi się drze pod domem jak stare prześcieradło, a to Tomki, Sebki i Mariole. Dzień Wagarowicza. Nie żebym miała coś przeciwko, przeciwnie, że nie przeciwnie. Sama wagary celebrowałam z radością. Autostop do Zamościa, albo gdzieś tam. Zimą w czwartki zdarzało się urywać do muzeum, bo czwartki były darmowe, a w muzeum ciepło. Muzealne wagary były tak podejrzane, że wychowawczyni dzwoniła do przybytku zapytać czy to prawda, że tam chodzimy. Prawda. Nawet nam usprawiedliwiali godziny, a pracownicy muzeum radośnie witali od progu przy okazji kolejnych odwiedzin. Mieliśmy ochotę pójść do muzeum lotnictwa, to chodziliśmy do muzeum lotnictwa kurwa jego mać. W sumie to było muzeum regionalne. Też spoko.
Najbardziej przypałowe wagary zaliczyłam w gimnazjum, dokładnie 21 marca roku panieńskiego ohoho przed wojną. W Afganistanie. Strach pisać, ale tak nam się koleżanka najebała, że wpadła w ubłoconą lisią norę. Cudem dociągnęliśmy ją przez las i pola do miedzy pod którą leżał jeszcze śnieg i tym śniegiem próbowaliśmy ją domyć. Spróbujcie kiedyś domyć kogoś kto wygląda jakby słoń zrobił na niego sraczkę, użyjcie do zabiegów pielęgnacyjnych resztek mokrego śniegu. Glinę ciężko zmyć, szczególnie jak Wam się zwłoki wyślizgują. Kolejnym trudnym zadaniem było dociągnięcie koleżanki w pobliże autobusu szkolnego. Potem tylko ją jakoś tam umieścić i zawlec do domu. Przy tym nikt miał nie zauważyć, że zwłoki, to zwłoki. Zwłoki stawiły opór w okolicy wąskiej uliczki. Nie pomagały prośby i groźby zwłoki powiedziały, że zostają. Wyjęłam telefon i zaczęłam udawać, że dzwonię po policję. Zwłoki się wystraszyły, wszyscy płakali ze śmiechu, a zza zakrętu wyjechała…policja, po która nie dzwoniłam! Szok i niedowierzanie. Nie było przeproś. Koleżanka wróciła do domu błękitną taxą. To były inne czasy, milicja nie czepiała się nawet takich skandali. Koleżanka dostała w domu opierdol i skończyły się przygody (na chwilę?).
Człowiek chował się, żeby łyczek piwka (niektórzy woleli całą flaszkę wódy) wypić za małolata, a wczorajsze Tomaszki mi tu pod oknem gaz walą. Zero krępacji, zero lisich nor i do tego pod monitoringiem osiedlowym, Ręczę, że monitoring nie udawał, że na pały dzwoni, tylko to zrobił. Nie lepiej zrobić kilka kroków więcej i napić się w ustronnym miejscu między lądowiskiem, a boiskami za moim ogródkiem? Na łąki, nad rzekę i pić, aż wpadniecie w błoto. Zero pomyślunku. Zero fantazji w tym smutnym jak pizda mieście. Wszystko jakieś teraz takie nijakie jak ta reklama Allegro..
Ludzie wzruszają się nad matką i córką z reklamy. W grudniu był jęk nad Alle reklamą z dziadkiem. Dziadkowa reklama była smutna. Facet na stare lata musiał wkuwać angielskie słówka, bo wielmożni rodzice nie nauczyli gówniarza kilku słów w ojczystym języku. Teraz łzy wzruszenia nad matka Polką po łokcie ujebaną. Haruje kobita od świtu do nocy, szyje na starej maszynie, wydziwia wymyśla, a gówniara nosem kręci. Stoi małolata w oknie i ma zaciesz, że matka po robocie kombinuje jak dziecko zadowolić. A dziecko niby chce być jak ona. Czyli, że chce skakać przy rozpieszczonym dzieciaku i nie mieć nawet kiedy pierdnąć? Piękne wzorce…
Dobrze, że wiosna chociaż piękna. Dzisiaj wyszłam na chwilę i żeby wrócić musiałam parasolkę kupić. Ale to nic. Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie ?

Irytujące teksty z…internetów

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Znacie takie teksty, które rozwalają Was na łopatki? A na grabeczki? A w necie niektóre komcie nie powodują u Was odruchu wymiotnego? A może kupa Wam twardnieje na widok niektórych mądrości? A pamiętacie jak pisałam Wam o Irytujących pytaniach o…pierdoły, albo o Irytujących pytaniach o…związek? A co powiecie na irytujące teksty z internetów? No, to klawo jak cholera. Enjoy!

Zacznijmy lajtowo od tekstów typu “cycki mi opadają”. Jak mnie to irytuje. No wiecie, póki co moje cycki są tam gdzie trzeba. Chwilo trwaj. Ale nawet kiedy mi kiedyś grawitacja w garb zaklaszcze, to nie będę się tym chwalić, prędzej pójdę do Szczyta i mi te cycki zholuje tam gdzie trzeba. Czasami mamy do czynienia z tekstem “ręce opadają”, czasami mamy pierdolone kombo i komuś “ręce i cycki opadają”. Opadają to liście. Z tym całym opadaniem, to tak wyświechtany tekst, że lepiej nic nie pisać, niż tym zabłysnąć. To tak jak z “podpisuję się pod tekstem obiema rękami” lub “rękami i nogami” albo i “wszystkimi członkami”. Chciałabym to kurwa zobaczyć?

Wejdźmy na Fejsa. “Ślicznie”, “Pięknie”, “Modeleczka”. Komcie pod fotkami takie, że cycki opadają jak ręce i ręce jak cycki. Serio ktoś wrzuciłby na Socziale zdjęcie, na którym według niego wyszedł źle? Bardzo nie sądzę. Już pomijam, że Janusze bez zęba na przedzie, tacy średnio urodziwi, też mają takie słitaśne komcie pod swoimi zdjątkami, ale ok. Może akurat wyszli możliwie najlepiej jak tylko to możliwe. Pod zdjęciami dzieci najbardziej śmieszy mnie tekst typu “ojej jak Ci szybko pannica rośnie, niedługo będzie trzeba pilnować”, albo “mam dla tego kawalera pannicę (w domyśle dziecko piszącej)”. Ojej jakie to wcale nie oklepane, ojej, ojej. Nie daj Bozia wrzucić zdjęcie z cudzym dzieckiem, zaraz Ci napiszą “pasuje Ci”, “pora na Was”. Nie kurwa. Pora na Telesfora.
Najlepsze są grupy na FB. Jestem w niejednej. Piszę może w kilku. Wrzuć zdjęcie kota na kociej grupie, a zdiagnozują mu koci katar, świerzba i sraczkę. Jedna z grup o Ali, założyciel pokroju Kim Dzong Una, spierdalałam stamtąd, aż się kurzyło. Założyłam sobie własną grupę, Aliexpress BEZ podróbek, bo Kim po portalach pucuje się, że niby jest anty, a zamawia i namawia, aż trzeszczy. Generalnie większość grup to zlepek ludzi wszechwiedzących i wszechjebniętych. Gestapo. Nadgorliwość taka, że strach się odezwać. Na niektórych grupach siedzę tylko po to, żeby się pośmiać. Albo zapłakać nad ludzką doskonałością i nieomylnością. Albo jestem masochistą.
Większy kaliber. Przemądrzałe i sfrustrowane Janusze i Grażyny. Koniecznie powiększcie sobie powyższe zdjęcie. Przykład Jessiki Mercedes. Jak śmiała się tak nazwać? No szkoda, że ona tak już została nazwana przez rodziców. “Niech się za robotę weźmie! Jak uczciwy człowiek za  dwa tysie.” A co jak zarobię trzy, to już jestem skreślona? Jestem oszustem? Dramat. Chwała jej za to, że zarabia na tym co lubi i nie musi zapierdalać w kopalni. Nie jestem jakąś fanką Jessiki, ale bardzo się cieszę, że może sobie pozwolić na wygodne życie. To takie niepolskie z mojej strony… Łysy, w kapturze, to na pewno bandyta. Sąsiad kupił nowy samochód? Pewnie nakradł piniendzy. Na wakacje pojechali? Burżuazja! Pewnie matka dała na wczasy. Otóż moi mili bardzo chciałabym być obrzydliwie bogata. Najlepiej za sprawą bloga i nie ma w tym nic złego. Całe życie zapierdalam, żeby móc poleżeć, bo Lenistwo jest cnotą! Rusz dupę narzekający Januszu i nie zaglądaj komuś do portfela. Żadna chluba zarobić 2 tysiące. Żaden też wstyd. Ale nie można na kimś psów wieszać tylko dlatego, że mu się udało. Trzeba zapierdalać i udać sobie. Bez udawania.
“A kto to jest?” A kurwa Google się zawiesiło? Taki hejt, nie hejt. Głupota. A ja głupia połowę życia musiałam encyklopedię wertować. Niby Grażynka udaje, że nie zna, ale zna doskonale, wyraża tylko swoją pogardę. Przecież powinni pisać o niej, bo ona skończyła Wyższą Szkołę Obracania Naleśników, zarabia uczciwie 2 tysiące i jest Kimś. Chyba we własnych oczach…
A do kogo Janusze i Grażyny mają pretensje o lansowanie? Do mediów. A dlaczego media wrzucają coraz głupsze zajawki? Bo naród coraz głupszy. Grażyny klikają, media zarabiają. Grażyny się bulwersują i piszą i klikają, a Jessika i Onety liczą hajs. Dzięki Grażyna, dzięki Janusz, dzięki Waszej frustracji hajs się zgadza.
A Was jakie teksty irytują? Chodzi mi po głowie post o takich miłych słówkach w internetach, żeby było miło. Ale to kiedyś. Na dziś to prawie tyle.
Ogłoszenie wieczorne. Wywiad ze mną w Wysokich Obcasach będzie do kupienia 18 marca. Dziewczyny próbowały mnie podejść, ale się nie dałam. Mam tylko nadzieję, że nie pociachają za mocno moich wypowiedzi, żeby nie straciły sensu. Tyle ze mnie na dziś. Nara?

Dlaczego ludzie z Gdyni są milsi?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Szlajam się to tu, to tam jak Cygan. Im bliżej większej wody tym komary bardziej tną w dupę nastawienie ludzi do bliźnich jakby inne. Jakby lepsze. Jakby bezinteresowne. Jakby jakimiś kosmitami byli. Rozważania filozoficzne są mi bliskie. Czasem dumam nad wpływem wiatrów monsunowych na rozmnażanie antylop w Afryce wschodniej, takie antylopy kudu, to temat rzeka. Rzek w Afryce mało. Wody mało. A tam gdzie woda, tam jakoś tak jakby luksusowo, tak miło i tacy ludzie fajni. Nie, że w Afryce niefajni. Nie byłam w Afryce. Ale byłam nad jakimiś morzami i nad oceanem nawet. I nad Wisłą byłam, i nad Wieprzem, i nad Tanwią nawet. Ale wróćmy do morza. Bałtyckiego najlepiej. I do Gdyni.

 

Gdynia Orłowo

Kocham wieś i z mojej wiochy ruszać się nie chcę. Ale gdybym już kiedyś gdzieś musiała się przemieścić, gdybym musiała jakieś miasto wybrać, to byłaby to…Gdynia. Dlaczego Gdynia? Bo tak. Kiedyś, dawno temu, z kilka lat temu. Chyba tak z sześć lat temu, pierwszy raz zobaczyłam morze. Obskoczyłam całą Polskę, a morza ni chu chu nie widziałam. I zobaczyłam. Przypadkiem padło na Gdynię. Kolega miał namiar na nocleg akurat tam, a że było po taniości (wtedy moje zarobki były poniżej minimum), to pojechałam z Niemężem tam. I tutaj pierwsze wow. Starszy Pan u którego wynajmowaliśmy pokój wyjechał po nas na dworzec. (12 godzin w pociągu, never again, wtedy ostatni raz jechałam pociągiem. Jeśli chodzi o kolej w mojej okolicy, to najlepiej funkcjonowała za czasów wywózki Żydów do obozów). Dziadeczek lat jakieś sto, tak na oko, o 7 rano z uśmiechem na ustach i za dziękuję odebrał nas z pociągu. Potem zresztą także nas odwiózł, a nawet proponował wycieczki z nim podczas pobytu, ale jakoś nie mieliśmy serca nadużywać dobroci Pana. Wtedy nie zwróciłam uwagi, na takie proste gesty. W ubiegłym roku do Gdyni wróciłam. Mam sentyment do tego miasta z różnych powodów. I co? Gdynia jest tak łatwa, że nie da się tam zgubić! No kurde nie da. (Za to w Gdańsku za każdym razem się gubię ?). Tym razem notowałam w głowie miłe gesty mieszkańców, a było tego sporo…
okulary- AliExpress

 

Pani Emilia, u której wynajmowaliśmy apartament okazała się mega ciepłą osobą, a sam apartament nie dość, że pięknie przygotowany dla gości, to jeszcze żeby dostać się na See Bloggers musiałam jedynie…przejść przez ulicę ? Chyba nikt nie miał bliżej niż ja.
Szukaliśmy jakiejś jadłodajni z dobrą szamą. Poprosiliśmy pierwszą lepszą osobę spotkaną po wyjściu z mieszkania o namiar na coś sensownego. Chłopak wyszedł z siebie, żeby nas nakierować i jeszcze życzył smacznego.
Jadaliśmy w Bistro Bristol. Polecam. Mega jedzenie, mega ludzie. Pani (chyba właścicielka) podpowiedziała gdzie co zobaczyć, pogadała, poradziła. Rodzinna atmosfera.
Biło nam coś na kołach w aucie. Zapytaliśmy o diagnostykę na cepie. Chłopak wstrzymał kolejkę, wysłał w sprawdzone miejsce, ba, dał numer i narysował nam mapkę. Ot tak. A ludzie w kolejce zamiast się awanturować, życzyli powodzenia.
Na diagnostyce typ nie wziął od nas złotówki. “Eee Panie, z 600 kilometrów zrobione, co będę brał, wakacje macie. Jedzcie tu i tam do warsztatu niech wyważą”.
W warsztacie odwalili dobrą robotę. Koła zdjęte, postukane, nałożone, wyważone. W kolejce ludzie nas przepuścili, pogawędzili z uśmiechem. Pan wziął…20 złotych. Kurwa…u nas za 20 złotych nawet by nikt okiem nie rzucił…
Wybraliśmy się na małą wycieczkę. Zrobiło się upalnie. Zapomnieliśmy opakowania termicznego na insulinę. No to do apteki. Pani w pierwszej aptece nie miała, ale dała namiary na miejsca gdzie kupimy. W drugiej aptece Pani miała. Chciałam zapłacić, ale… “no co Pani, jak trzeba, to trzeba, proszę wziąć za darmo”. Wzięłam i podziękowałam, bo na nic prócz dziękuję Pani nie chciała przystać.
To tylko kilka przykładów. Było tego więcej. I teraz tak sobie dumam nad tymi antylopami, jakby żyły w Gdyni pewnie byłyby szczęśliwsze. Ludzie z Gdyni są serdeczni, przyjaźnie nastawieni, mają jakieś większe serducho chyba. Nie tylko Bałtyk tak działa. Taka sama serdeczność spotkała mnie w Hiszpanii, czy w Grecji. Nawet jeśli ludzie ni w ząb nie potrafili dogadać się po angielsku, to gestami i uśmiechem potrafili pomóc. Chcieli pomóc. Chcieli być mili. Im większa woda, tym większe serce? A może to ja mam szczęście do ludzi? A może, to że jestem miła jakoś tam wraca do mnie po jakimś czasie? A może miłe nastawienie zmusza rozmówcę do bycia równie miłym? Nie wiem, ale w razie czego bądźcie przyjaźnie nastawieni do świata. A dla mnie Gdynia i tak zawsze będzie magiczna, a ludzie tam jakby milsi…

 

 

Luźny wpis o niczym

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Narobiłam wczoraj fotek. Cała miska kosmetyków pozowała mi pół dnia. I siadłam dzisiaj i miałam pisać o czymś ciekawym i jakoś mi się kurwa odechciało pisać o tych kosmetykach. Niby to wszystko takie fajne, ale jednak wolę pierdolić od rzeczy. Na wszystko muszę mieć natchnienie. Kosmetyki nie zając. Nic nie zając. Tylko zając, to zając. Nic na siłę. Dziś mam ochotę pisać o wszystkim i niczym, bo lubię wyżyć się słownie ot tak, bo za dużo mi w głowie siedzi.

Zapraszam na kawę. Właściwie, to kawy nie piję. Lubię jej zapach, ale do gęby nie biorę. Czasami wypiję, ale muszę mieć smaka. Mam smaka na kawę tak raz do roku. Albo i nie. Słodyczy nie jem. Nie to, że nie lubię. Nie wchodzą mi. Po kostce czekolady jestem zamulona jak Popek na ringu. Czasami żelki opierdolę, albo jakiś owoc prosto z sadu, banana czy coś, co mi tam urosło na mojej Jamajce. Smalec jem jak świnia. To zbilansowana dieta. Czasami jem go na chlebie z cebulą, a czasami jem go z cebulą na chlebie. Dżem ze świni, to sama słodycz. Jestem tak słodka jak smalec. I zawsze pomogę. No przynajmniej dopóki mnie ktoś w chuja nie zrobi. Jak mnie ktoś w chuja robi, to ładuję na pakę i wywożę do lasu. Niby nie mam prawka, ale po pijaku nabieram odwagi, auto zajebię i za kółko wsiądę. Rzadko piję, bo nie mam czasu na głupoty. To i po pijaku nie jeżdżę i do kradziejki mi daleko. Nie lubię pijaków, a już tych za kierownicą wbijałabym na pal. Goło. Na mrozie. Uzależniona jestem tylko od pierdolenia. Pierdolenia głupot. I od wody prosto z butelki. I od zielonej herbaty. I chyba tyle. Szczęście jeszcze ćpam i tym szczęściem żyję (no i smalcem, wiadomo). Marihujajen już dawno nie wstrzykiwałam w łokieć, ani pod kolano, ani nawet w kark. Mało wstrzykuję, przy moim pierdolnięciu nawet pietruszki nie zapalę, bo mózg rozjebany. Właściwie, to mi nic do szczęścia nie trzeba, byle zdrowie było. Za resztę zapłacę kartą.

 

Lampę kupiłam. Będą Jutuby. Będą jak tylko rozciągnę dobę jak gumkę w starych gaciach i wcisnę się z czasem antenowym między blogiem, pracą, praniem i karmieniem kotów. Jeszcze obiad zrobię i dom posprzątam, i jeszcze maile, i jeszcze zakupy, i tak z 15 minut zostaje. Ale damy radę. Czasami śpię nawet. Dziś piszę. Właśnie tak pomyślałam, że strasznie śmieszy mnie słowo kura. Dużo słów mnie śmieszy, a imię Robert kojarzy mi się z pomarańczowym siodełkiem roweru.
 Mam tyle szminek, że mogłabym nimi rzucać do kaczek, ale szkoda kaczek, chyba, że taką jedną bym trafiła. Konkretnie to kaczora. W sumie, to ich wszystkich do wora i do jeziora, albo w kosmos, na Marsa w jedną stronę. W lecie, z dziewczynami postanowiłyśmy wybudować rakietę z boazerii i wystrzelić w przestworza wszystkich, którzy nas wkurwiają. Miejsc zabrakło. Lot odwołany. Tu trzeba solidniejszą konstrukcję zmajstrować. I teraz tak myślę sobie, czy ja lubię ludzi, czy może jednak nie? Najbardziej lubię siedzieć pod kocem i pod kotem. Pod dwoma kotami. Grzeją mnie w pięty i mam wyjebane. Lubię mieć wyjebane i lubię mieć zryty beret. Artysty nie zrozumiesz, a docenisz po śmierci.
Mam zamiar żyć 112 lat. Na setkę dostanę bon do Biedry i dodatek do emerytury. Jakiej kurwa emerytury haha ?Nie wierzę w Zusy, ten cały Zakład Ubóstwa Społecznego. Doją z chajsów jak cielę krowę, potem połowa pod stołem między swoimi, reszta na patolę z 500+. Rodzą te dziunie po kilkoro dzieci, każde z innym ojcem i kasa z opieki i innych instytucji idzie na przejebanie. Wolałabym, żeby to 500+ dawali normalnym rodzinom, weryfikowali patolę. Bo 500+ jest spoko. Patola nie jest spoko. I wolę milion razy żeby kasa należała się tym, którzy wydadzą PLNy na dzieci, nawet jak zarabiają dużo, niż dać bidzie żeby przehulała. Się daje wędkę, a nie rybę. Ale gdzie tam ktoś to w tym kraju zrozumie. Podatki zmniejszcie debile, a nie 500+. Przez te debilne wymysły ubezpieczenie za auto mi skoczyło, bo ja prawka nie mam, ale samochód posiadam. Dzieci nie posiadam, bo mnie nie stać, a może mi się nie chce tych całych dzieci. Nie ważne. Ważne, że płacę na cudze, a mi nikt złotówki nigdy nie podarował. Zresztą nawet bym nie wzięła, wolę zarobić.

 

 

Oprócz tego, że rząd w tym kraju zjebany, to mi się dobrze żyje. Kiełbasę se kupię, a czasem szpilki za kilka stów, a czasem kupię sobie sera w Lidlu i też będzie. Jak so śledzie, to wszystko bedzie. Śledzie są dobre. I kabanosy. I boczek. I ja jestem całkiem fajna, ale nie schrupiesz, bo Ci mój konkubent wpierdoli. Co to za nazwa konkubent? Konkubent, to taki co bije i pije, a mój ani nie pije, ani nie bije. Dlatego jest Niemężem, a nie jakimś tam konkubentem. I tak się powoli żyje na tej wsi. Takie mam życie idealne można powiedzieć. To ludzi trochę piecze. A niech piecze. Pierdolą czasem za plecami. A niech tam. Ciężko im zrozumieć, że jak się zapierdala, to się ma co się chce, a nie łapie byle gówno. Mnie byle gówno nie interesuje. Ja nawet jak sram, to tak się skupiam, żeby złoto wysrać.
Co ja bym chciała od życia? No zdrowia, wiadomo. Zdrowie najważniejsze. Prawdziwi przyjaciele ważni. Dobry facet u boku, to też ważne. Żeby na chleb i smalec nigdy nie zabrakło, to też oczywiste. Mam to wszystko, chwilo trwaj. Teraz mi dajcie wiadro czasu. Czasu nie kupisz, nie zatrzymasz i nie wykroisz, a ja tyle rzeczy mam w głowie. Robotę bym jebnęła i z bloga żyła, ale to chyba jeszcze chwila. Ale może jednak, wtedy mogłabym pierdolić głupoty non stop. Moje spierdolenie umysłowe mogłoby na siebie zarobić dobry chajs. Bo głupota dobrze się sprzedaje. Nie, że głupia ja, ani Wy, ale barwny umysł jest w cenie. Sprzedam mózg. Mózg zostaje ze mną, ale myśli wymienię za srebrniki. Mogłabym zostać takim celebrytą. Powiecie, że to puste? Trzeba jebać za 2 tysiące, jak to normalni ludzie robią. Ja nie ludzie. Ja jestem leniwa i wymagająca i sobie na to zapracuję, żeby potem się nie narobić i zarobić. Póki co jeszcze klepię dzięgi w piwnicy, ale może rzucę to wszystko i spierdolę w Bieszczady? Albo na jakąś ciepłą wyspę, bo ja lubię jak jest ciepło.
Oby do wiosny!

 

Jak poradzić sobie z hejtem?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Hejt, hejt, hejt. Prawie jak heil Hitler! Słabo…Ludzie w internecie rozbestwili się jak Hutu w Rwandzie 23 lata temu. Gdyby dać hejterom maczety niejeden łeb potoczył by się pod szafę. Albo i nie, bo hejterzy mocni są tylko w gębie. Jeszcze kilka lat temu zjawiska hejtu nie było, a może ja patrzyłam na to inaczej? Pamiętam jak kilka(naście?) lat temu byłam aktywną wizażanką i wrzucałam na forum moje nieporadnie pomalowane paznokcie. Nie było jazdy po mnie. Były sugestie, pomoc, dobre rady. Kurwa…teraz widzę, że te paznokcie były karygodne, ale mimo to nikt nie napisał mi “ale chujoza”. Co się stało z ludźmi? Jak poradzić sobie z hejtem, który zalewa internet?

 

Nie hejtuję. Nie wszystko zawsze mi się podoba, ale wtedy zamykam dziób. Jeśli mam odmienne zdanie- dyskutuję podając swoje argumenty, nie robię wycieczek personalnych, trzymam się tematu. Mogę pokurwiać pod nosem, ale tego nie napiszę. Kiedy widzę błąd, piszę po cichu wiadomość do osoby, która go popełniła, żeby po cichutku mogła go poprawić. Nikt nie jest nieomylny i ja tez lubię kiedy ktoś powie mi co powinnam poprawić. Nie raz i nie dwa przewróciłam oczami widząc czyjeś zdjęcie na Fejsie. Mam do tego prawo, ale nie będę komuś pisać, weź to usuń, bo wiocha. Każdy ma prawo wrzucać, to co chce (w granicach prawa i takie tam, gołe dzieci i penisy zgłaszam, ale w dyskusję nie wchodzę ?). Szanuję innych i ich poglądy, chciałabym żeby działało to w obie strony. Nie zawsze tak się dzieje…
Pojawia się hejt. Chcąc nie chcąc, jakoś tam już jestem kojarzona. Sama wystawiam się na pokaz i ludzie komentują. Czasami źle, czasami dobrze,. Jako że blog ukwiecam kurwami i obleśnymi porównaniami spotykam się z hejtem. O bluzgach na blogu już pisałam przy okazji TEGO wpisu, nie będę wracać do tematu. Powiedzmy, że ludzie przywykli, a właściwie Ci co chcą, to czytają, Ci którym wulgaryzmy nie leżą, nie wchodzą do mnie. I super. Czasem ktoś tam się zaplącze i załamuje ręce. Jego problem, nie mój. I tutaj mamy ważna sprawę. Hejt to problem hejtera, nie nasz. To nie nam coś nie pasuje, a hejterowi. Jeśli jakaś menda napisze Wam kiedyś, że piszecie źle, jesteście beznadziejni, idźcie się powiesić i w ogóle w szczególe generalnie chujnia z grzybnią, to tylko jego frustracja wyklepana na klawiaturze. Śmiejcie się z tego, tak jak ja się śmieję. Hejt mnie nie rusza. Mam na to delikatnie mówiąc wyjebane jak Janusz zęby po dyskotece. Nic nie wnoszące pierdolamento, to nic innego jak zazdrość, zawiść, może jakieś odreagowanie problemów dnia codziennego na Was, bo akurat się nawinęliście.
Po tym jak Wysokie Obcasy opublikowały mój wpis spotkałam się z mega miłym odbiorem. Mnóstwo gratulacji i ciepłych słów. Ale tam gdzie nie trzeba było podpisać się z imienia i nazwiska wylała się lawa parzącego hejtu. Co zrobiłam? Nic. Anonimowe pojazdy są tyle samo warte co moja poranna kopa. Anonimowo można sobie napisać, że kradnę węgiel z bocznicy i nie ważne, że ktoś mnie nie zna i nie wie, że mam piec na gaz. Gdybym napisała o piecu gazowym, powiedzieliby, że kradziony węgiel sprzedaje na lewo, albo że w tym piecu Żydów palę. Papier, a właściwie klawiatura, przyjmie wszystko. Jak to mówi moja Babcia- z gównem nie ma co się bić. Więc olejcie wylewanie żalów. Srajcie na to. Hejter opisze Wasze życie tak barwnie, że aż by się chciało tak żyć haha ? Albo napierdoli takich głupot, że będziecie się zastanawiać, czy to przypadkiem nie sfrustrowany Sapkowski po forach chodzi. No fantastyka pełnym ryjem. To wszystko jest nieważne, kto Was zna ten wie jacy jesteście, reszta jest nieważna.
Na własnym blogu czasem wchodzę w polemikę z tymi, którzy chcą obrzucić mnie gównem. Odrzucam im to gówno w twarz jak gorącego kartofla. Odpisuję czasami po chamsku, czasami żartobliwie i zazwyczaj hejter znika. Lubię czasem wsadzić kij w mrowisko i zawsze mam ubaw z tej znerwicowanej Marioli, która czyta moją odpowiedź z drugiej strony monitora i poci się tam, wkurwia, wymyśla co tu odpisać, co tu zrobić. Życie takich ludzi jest nudne i smutne. Chyba też mam trochę diabła pod skórą, skoro zdarzy mi się odpisać i mieć z tego bekę. Ale skoro ktoś ma odwagę napisać mi, żebym wypierdalała do Chin, to chyba liczy się z moją odpowiedzią? Pierwsza nie zaczynam, a jak ktoś na mnie pluje, nie udaję, że deszcz pada. Ale tylko na moim blogu. Wolnoć Tomku w swoim domku. Nie latam po forach i Fejsach i wiochy nie robię. Komentarze lekko moderuję, ale leci prawie wszystko, hejty tez. Niech się wstydzi ten kto pisze. Odrzucam tylko komy typu “Ty suko”, bo kurwa ani to mądre, ani coś wnosi. Odrzucam komy gdzie ktoś wymienia moich znajomych z nazwiska i na nich bluzga. Może i ja jestem poniekąd osobą publiczna, ale moi znajomi nie. Odrzucam spam typu “kup Pani krem firmy Moszna Borsuka, jest najlepszy na rynku” plus link do sklepu. Za reklamę się płaci. Cała reszta leci na bloga.
Szykuję się na wejście na YouTube. Podejrzewam, ze pojawi się kolejna fala hejtu. Że zaciągam, że prawe oko inne niż lewe, że coś tam jest złe, straszne i niedobre. I chyba już wiecie gdzie to mam? Otóż tak, mam to w dupie. A tutaj macie zajawkę YT-
Jak więc poradzić sobie z hejtem? Olać, wyśmiać, albo przegonić. A najlepiej zacząć od siebie. Ja nie hejtuję, a Ty?