Gdzie jest kurwa normalność?

Kiedy Mama nakładała mi czerwone rajstopki, ja sięgałam po zielone. Kiedy ktoś mówi mi, że mam zrobić prawko, zastanawiam się nad kursem pilotażu. Nie, nie, nie! Nie potrafię się zresocjalizować mimo upływu lat. Mimo to w jakimś tam społeczeństwie żyję i nie będę biegać goło, żeby coś tam udowodnić. Nie będę ćwiczyć, bo wszyscy ćwiczą. Kiedyś tam, jeśli w ogóle zdecyduję się na dziecko, nie mam zamiaru karmić go pod ratuszem z cyckiem wyjebanym do świata, bo taki ze mnie buntownik. A kiedy przytyję nie będę krzyczeć, że mam zajebisty cellulit. Gdzie są granice?

 

Pixabay
Gdzieś ostatnio przeczytałam o pewnej Patrycji ze Śląska, która wychowuje swoje dziecko według dalekowschodnich reguł. Wiecie karmienie piersią ile się da, bieganie goło po domu, swoboda bez ograniczeń w wychowywaniu dziecka. No i fajnie. Gdyby nie kilka liter- “bez ograniczeń”. Czy kilkulatek wychowany bez żadnych ograniczeń, to dobry pomysł? Nie jestem matką i w najbliższym czasie nawet nie chcę nią być, ale byłam dzieckiem, więc jednostronną opinie mogę wyrazić. Nie miałam w dzieciństwie jako takich ograniczeń, ale kiedy się pchałam w niebezpieczne miejsca, to reprymendę dostawałam. Kiedy robiłam na złość, najbliżsi wyjaśniali mi, że tak nie można i mówili dlaczego. Dziecko ma rozum. Dziecko jest chłonne na wiedzę i pojmuje dużo spraw. Jeśli jest wychowywane w szacunku, potrafi w przyszłości obdarzyć tym szacunkiem innych. Brak jakichkolwiek reguł nauczy je, że reguł nie ma, a jeśli są, to wymyślili je jacyś nieoświeceni ludzie i nie trzeba się do nich stosować.

 

A co z tym cyckiem wyjebanym do świata? Była taka laska, która walczyła ostatnio w sądzie o odszkodowanie, bo wyjebała cyca w jadłodajni, a kelner poprosił ją o karmienie dzieciaka dyskretniej. Dziecko chce jeść, Ty chcesz karmić? Karm. Nie mam nic przeciwko. Ale jeśli ktoś robi to w sposób ostentacyjny, bo “patrzcie! ja jestem Matka Wielka Najważniejsza, mam prawo karmić dziecko na środku Biedronki z obwisłym cyckiem na wierzchu!”, to coś jest nie tak. Kiedy wchodzę do restauracji nie krzyczę- “Patrzcie kurwa! Będę jadła, bo jestem głodna i mam prawo jeść!”. Każdy ma prawo jeść. Dziecko, dorosły, nawet mój leniwy kot. Ale nikt nie robi z tego wielkiej afery. Siadam i jem. Tyle. Matka karmiąca ma prawo nakarmić dziecko, uchylić bluzkę w ustronnym miejscu i nakarmić malucha. Dlaczego w ustronnym? Bo wchodząc do restauracji nie wywalam cycka na stół. Mogę. Ale po co? Nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność innych ludzi. Powinniśmy mieć na uwadze, że komuś schabowy nie wejdzie ze smakiem, kiedy obok będzie mieć widok suta jak filiżanka. Szanujmy ludzi, to ludzie będą szanować nas. 

 

I nie żebym miała coś do cycków, bo cycki lubię. Lubię swoje cycki i cudze cycki, ale tam gdzie one nie są mi na siłę wciskane. Na plaży toples? Czemu nie. Do CKMu? A dzwońcie, pokażę! Ale nie będę komuś cycka pchać pod brodę, bo inaczej, to mam ograniczone prawa i żyję w średniowieczu. Żyję w cywilizacji i własnie dlatego nie wsadzam moich cycków tam, gdzie być nie powinny.

 

Pixabay
Podobną nagonkę, tylko mniej feministyczną (zaraz mnie pseudo feministki zadrapią), mamy aktualnie na nasze ciała. Albo jesteś fit, albo fat. Nic pomiędzy. Jak to kurwa możliwe? Nie jestem ani fit, ani fat. Kocham jeść, wpierdalam póki mogę i nie ćwiczę, a figura, no nieskromnie powiem, zajebista. Będzie trzeba, to ruszę dupę, póki nie muszę- trenuję biegi przełajowe do lodówki. Wystarczy jak widać. Nie wszystkim jednak Matka Natura dała takie fory. Mam koleżanki szczupłe, mam pulchne, mam też takie, które o szczupłość walczą i wygrywają, ale muszą się napocić. Szacun, bo ja jestem albo za leniwa, albo nie wiem co 😉 Nie rozumiem natomiast gloryfikacji wszelkich odchyłów. Nie rozumiem też kiedy ktoś mówi do mnie, że chuda jestem. No nie jestem, bo mam cycki i zajebistą dupę. Nie jestem ani chuda, ani tłusta, jestem taka jak trzeba.

 

“Patrzcie jestem fit! Przebiegłam dziś dziesięć kilometrów, jutro jebnę rowerem sto. A Ty nie biegasz? Współczuję… Sflaczejesz, umrzesz, zginiesz…” No tak, nie przebiegnę nawet kilometra, bo nie mam potrzeby, poza tym bieganie mnie nudzi i mam prawo tak myśleć. Natomiast Ty nie masz prawa mówić mi, że jestem gorsza, bo nie napierdalam rowerem miliona kilometrów, tylko ze trzy, rekreacyjnie. Co innego gdybym ważyła sto kilogramów. Tak, wtedy jakaś mobilizacja z zewnątrz pewnie pomogłaby mi się ogarnąć. Ale nie kurwa najazdy i wymądrzanie pseudo fitneski. Człowiek z nadwagą nie jest gorszy. Nie mówię tu o zapasionych świniach, bo powiedzmy sobie wprost- niektórzy tyją na własne życzenie i nie ma tu usprawiedliwienia. Ważę stówkę, sto trzydzieści, sto pięćdziesiąt… waga rośnie…No kurwa! A Ty dalej z workiem chrupek? Nie, takie coś to już patologia. Nie widzisz jak kilogramy skaczą ku górze? Gdzie byłaś przy stówie, czy stu dziesięciu? Użalanie i wpierdalanie na zmianę nie pomoże.

 

Choroba, trudny okres w życiu i nasza waga leci w górę lub w dół. Jesteśmy rozsądnymi ludźmi, walczymy z tym, jeśli w swoim ciele czujemy się źle. Walczymy nie dla innych, ale dla siebie. Przesada w żadną stronę nie jest dobra. Jeśli fajnie czujemy się jako plus size (nie mylić z chorobliwą otyłością!), to świetnie. Bądźmy takie, okrągłe, uśmiechnięte i szczęśliwe. Jeśli jesteśmy patyczakiem od dziecka- cieszmy się patyczakowością. Ale do kurwy nędzy nie róbmy z żylastej, wychudzonej “fit” kobiety chodzącego ideału, a z babsztyla, której po spacerze do kibla zaparzają się uda, nie róbmy kobiety dumnej ze swojego tłuszczu.

Każda przesada jest zła. Te wszystkie żylaki i tłuściochy oraz kobiety pchające swoje cycki w imię mylnie rozumianego prawa do… ( no własnie do kurwa czego?) to jakaś paranoja. A gdzie jest kurwa normalność w tym wszystkim? Bo ja się chyba pogubiłam.