Category

Blog

Strefa wolna od nienawiści!

By | Blog, Rozkminy | No Comments
Zdjęcie za zgodą Bartek Górski @g_rski

Historia zatacza koło? Nie tak dawno Żydzi byli prześladowani. W Kambodży mordowano osoby w okularach. Może zaczniemy prześladować osoby o niebieskich oczach? Ot tak, dla zasady. Dopiszmy sobie, że niebieskie oczy, to kolor szatana i zwyrodnialstwo. Strefa wolna od niebieskookich? Księża z pewnością poprą. Głupie? Pewnie, że głupie. Tak samo głupie jak prześladowanie osób LGBT. To się dzieje teraz. Naprawdę. Niestety.

Kiedy wczoraj zobaczyłam na jednym z filmów dziewczynę w różowej koszulce na marszu w Białymstoku, którą kopało stado rosłych chłopów, coś we mnie pękło. Dziewczyna leżała, piszczała, a oni kopali. Krzyczeli żeby wypierdalała. Wyzywali. Bili i pluli. Zwykła dziewczyna. Czyjaś córka, sąsiadka, koleżanka, siostra. Oni – zaślepieni nienawiścią… nie wiem jak mam ich określić, bo przecież to nie mężczyźni, nie ludzie, nawet nie zwierzęta, bo i zwierzęta nie robią takich rzeczy. Oni. Nazwę ich oni. Oni, dobrze zbudowani, w opiętych koszulkach z pustymi jak oni hasłami. Hasłami bez znaczenia. „Bóg, Honor, Ojczyzna”, „Armia Boga”, na dokładkę „Białystok przeciw zboczeńcom”. Oni nie wiedzą co to Bóg. Nie mają Honoru. Oni niszczą Ojczyznę. Bóg nie potrzebuje armii. „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego…”. Czy oni są pełni tej dobrej, bożej energii? Nie. Miłosierdzie… Kurwa, nie wierzę w to, co się dzieje!

Znasz kogoś LGBT? Bo ja znam. Mam znajomych LGBT. Nie znasz? Znasz. Tylko o tym nie wiesz. Bo Twoja sąsiadka, siostra, może znajoma boi się o tym powiedzieć. Dlaczego się boi? Jeszcze pytasz? Chętnie poszłabym na marsz, ale wiesz co? Też się boję. Oglądałam relację z marszów w Wielkiej Brytanii, w USA, w Niemczech. Znajomi wrzucali filmy na social media. Wesoła impreza. Kolorowi ludzie. Szczęśliwi. Uśmiechnięci. Fajnie. Normalnie. Wczoraj znajomi wrzucali filmy z Białegostoku. Leciała kostka brukowa, lała się krew. Obite twarze, na których próbował przebić się uśmiech. Ciężko się uśmiechać, kiedy w każdej chwili możesz dostać cegłą w łeb za to, że jesteś. Matka z dzieckiem na rękach, uczy kilkulatka pokazywać środkowy palec i skanduje z tłumem: „Wy-pier-da-lać!”. I te koszulki z krzyżami, z Maryją, z bluzgami. Misz-masz. Bóg, Honor, Ojczyzna? Mózgu mielizna. Nienawiść, idiotyzm, horror. WSTYD!

Pierwsze skojarzenie? Pogrom Żydów, albo rzeź wołyńska. Kilkuletni Żyd został ukryty w kupie siana. Czas wojny. Izbica. Lubelskie. Pochodzę z tych okolic. Polski sąsiad ukrył żydowskiego chłopca przed gestapo, po czym udał się na posterunek, żeby Żyda sprzedać. Wrócił na miejsce z szefem gestapo Kurtem Engelsem, znanym ze swojego sadyzmu. Engels przebił chłopca widłami. Po wszystkim zabił też Polaka, bo akurat miał taki kaprys tego dnia. Sąsiad sprzedawał sąsiada. Sąsiad zabijał sąsiada. Sąsiad prześladował sąsiada, bo mu na to pozwolono. Nie możemy pozwolić na nienawiść. Nie możemy pozwolić na faszyzm wylewający się na Polskie ulice! Nie godzę się na to! I mam nadzieję, że mój głos w tej sprawie ma znaczenie. Mam nadzieję, że „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie…”.

Księżą podziękowali kibolom „za obronę miasta w jakikolwiek sposób” … 
Kurt też dziękował… widłami.

Daj żyć! Nie hejtuj!

By | Blog, Szoty | No Comments
źródło: IG @viva_magazyn

Natknęłam się na fotkę 14-letniej piosenkarki na profilu znanego magazynu. W opisie – „14-letnia Roksana Węgiel szczerze o swoim związku z ukochanym <3 „Sprawił, że zrozumiałam, co to znaczy mieć motyle w brzuchu””. Moja pierwsza myśl – ale materiał na podśmiechujki! Potem zajrzałam w komentarze, poczytałam jak ludzie jadą po tej młodziutkiej dziewczynie i zrobiło mi się wstyd, że tak pomyślałam.

Szambo takie jakby kanaliza w całym mieście wystrzeliła w kosmos. Dorośli ludzie jadą po młodej dziewczynce, dziecku jak po burej suce. Owszem, Roksana wygląda bardzo dorośle. Może trochę jest traktowana jak produkt, na którym można zrobić kasę, ale jeśli tak jest, to jest to wina dorosłych, a nie jej. Dorosłe kobiety hejtowały ją, że co ona wie o związkach, że do książek, że one w tym wiek to… bla, bla, bla. Kto napisał o „związkach”? Viva! To magazyn określił nastoletnie „chodzenie” związkiem, nie ona sama. Gazeta odpowiednio dobrała słowa, żeby wzbudzić zainteresowanie swoim zdjęciem i w konsekwencji artykułem. Roksana ma „dorosłe” zdjęcia, a magazyn zrobił z niej produkt. Przykre.

Że wygląda dojrzale? Cóż, dzieciaki dojrzewają w swoim tempie. Każdy inaczej. Jedni wcześniej, drudzy później. Tutaj doszła jeszcze odpowiednia stylizacja, makijaż. Że dziewczyna ma chłopaka w tym wieku? Też miałam! I niemal wszystkie moje koleżanki miały! Żadna nie zaszła w ciąże (no dobra może z jedna zaszła 😀 ), żadna się nie stoczyła, wszystkie wyrosłyśmy na normalnych ludzi. Były pierwsze randki, trzymanie za rączkę, pierwsze pocałunki, szeptanie między sobą, który chłopak nam się podoba. Było super! Po prostu o nas nie pisały gazety, nie byłyśmy utalentowanymi, młodymi piosenkarkami. Może to i lepiej? Nikt nas nie hejtował za byle co.

Mało? Chciałabym przypomnieć, że królowa Jadwiga biorąc ślub z Jagiełłą miała 12 lat. Więc argument, że kiedyś to było, jest mocno nietrafiony. Czemu jeszcze kilkadziesiąt lat temu za mąż masowo wychodziły szesnastolatki? Bo kiedyś to było! I nie było gumek 😉 Seks, to nie jest magiczne coś, o którym ludzie dowiadują się grubo po dwudziestym roku życia! Seksualność towarzyszy nam od dzieciństwa i te pierwsze pocałunki nastolatek są normalne!

Pamiętam jak Prababcia opowiadała mi o czasach, kiedy „kiedyś to było”. Miałam wtedy nie więcej niż piętnaście lat i z zaciekawieniem słuchałam opowieści o tym jak przed wojną nastolatki mogły chodzić na zabawę w Domu Ludowym tylko do dwudziestej, bo inaczej ojciec dawał karę. W Domu Ludowym chłopcy grali na akordeonach, a na pobliskich łąkach, jak określiła moja prababcia, „kupice z sianem, podskakiwały w rytm”. Ale na dwudziestą wszyscy w domu byli! A za miesiąc, dwa, w kościele były zapowiedzi.

Czy mamy prawo hejtować młodą osobę, która właśnie teraz kształtuje swoje życie, za to że ma chłopaka? Za to, że cieszy się życiem? NIE. Pamiętajmy, że osoby publiczne są ciągle narażone na życie w blasku fleszy. Nie jest łatwo dojrzewać pod okiem dziennikarzy i zawistnych ludzi. Dajcie tej dziewczynie żyć!

Influencerzy? A co to w ogóle jest?!

By | Blog, Szoty | No Comments

Albo Ci influencerzy. Co to w ogóle jest? Z definicji, to osoby mające wpływ na wybory swoich odbiorców. W praktyce określenie używane w stosunku do większości osób, ktore w jakiś sposób działają w social media. Wyskakuje taka roksanka123 bez dorobku internetowo-artystycznego, ale za to ze sztucznie napompowanym Instagramem i myśli, że ma jakikolwiek wpływ na kogokolwiek. Nie ma. Nie ma choćby miała 100k obsów.

Jedzie taka roxanka123 na Openera i w drodze wypisuje wiadomości do knajp, że ona by chciała darmo zjeść. Nie darmo, za 15 sekundowy filmik. Potem właściciel wrzuca do sieci skomlenie i wszyscy się śmieją. I ja się nie dziwię, że wszyscy się śmieją. Zwykły Kowalski nie ogarnia o co chodzi w tych całych influancach. Takie roxanki stawiają w złym świetle prawdziwych influencerów. Prawdziwy influencer, to osoba, która ma rzeczywisty wpływ na osoby, które go śledzą. Znam takie osoby. Sama również wpływam na Wasze wybory, dlatego ostrożnie podchodzę do wszystkich współprac. Mam do Was szacunek, więc nie mam zamiaru wciskać Wam kitów. Każdą współpracę oznaczam. Znam osoby, które bywają w telewizji, prasie, mają ogromne zasięgi na blogach, czy na Facebooku. Na przykład na FB mają 100k odbiorców, cytują ich media i autorytety, ale na IG mają ledwie 15k, bo nie wypinają cycków i nie zdobywają obserwatorów w nieuczciwy sposób. Teraz spójrzcie na taką roxanke123. Lajki sztuczne, cycki sztuczne i żąda darmowych drinków. Max co ma do powiedzenia to “Hejka kochani! Piękna dziś pogoda. Łapcie kod na znizkę na dietę pudełkową JurnaJagoda. Dajcie znać co słychać”. Prawdziwy influencer nie musi żądać, on dostaje, o ile przyjmie propozycję. Bo wspomnieć warto, że dużo takich propozycji ląduje w koszu.

Przy 10k obserwatorów na IG zdjęcie i krótkie stories, to koszt około tysiąca złotych. Tak. Influencerzy biorą za to hajs. Roxanki sępią drinki przy 100k. Widzicie ten kontrast? Oczywiście barter to nic złego. Czasami warto pomóc małej, rozwijającej się firmie lub przyjąć barter, bo coś i tak bysmy kupili, albo jeszcze tysiąc innych powodów. Sępienie roxanek odbija się na całym środowisku. Ludzie postrzegają influencerów jako ścierwo. Ludzie myślą, że influencerzy to pazerne sępy. Przez pseudogwiazdeczki obrywa się nam wszystkim. Co mogę zrobić? Nic. Mogę tylko robić swoje. Mogę obserwować wartościowe osoby i udawać, że roxanek nie ma. Tylko czasem głupio powiedzieć, ze jestem blogerką, bo ludzie patrzą z politowaniem i pytają co dostałam darmo. Gówno. Na wszystko zapracowałam.

Ot bierdolta się od Boruca i jego bombelka! I ot maleństwa też!

By | Blog, Szoty | No Comments

Jest inba. Była żona Boruca, która jest aktualnie aktualną żoną byłego męża Marty Kaczyńskiej wyznała, że wspólny syn jej i Boruca zjada mango za 900 złotych miesięcznie. W związku z tym i z dojazdami do szkoły, które kosztują bombelka 2000 złotych żąda podwyższenia alimentów z 15 koła na 20 tysięcy. No szare życie, codzienność. Boruc woli obniżyć alimenty z 15 klocków na 5. No, ale jak żyć za 5000 złotych, kiedy szofer, czy tam lektyka, do szkoły kosztuje? Bombelek potrzebuje też 4 tysie na komputera i inne zainteresowania, normalka. Madka bombelka swego czasu miała nawet hajsy, pewnie dlatego, że wyłudziła 13 milionów z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. No, ale ktoś strzelił z ucha, stara odsiedziała, a z milionów mało co zostało. Trzeba sobie więc radzić inaczej. Mango przecież takie drogie…

Boruc jak przeczytał o tym, że młody zamiast naładować lapka, kupuje co miesiąc nowy, gorzko zapłakał i wyrzygał żal na Instagramie. Generalnie bombelek, to cud niepokalanego poczęcia – „ Po pierwsze nie zostawiłem żony w ciąży, już rok przed ciążą byliśmy w separacji”. A tu ciąża bach! Te separacje są niebezpieczne jak mango za 30 złotych sztuka. Bo to nie jest takie zwykłe mango, to mango z pietruszki, a pietruszka się ceni, Wy sobie nie myślcie! Po pierwsze, niepokalanie poczęta latorośl nie je byle gówna. Po drugie, mango to rośnie wysoko w Pirenejach, jest zrywane przez kastratów, którzy dotykają owoce tylko lewą ręką przyodzianą w jedwabną rękawiczkę. Do willi Boruczątka mango podróżuje na smokach z Gry o Tron. Podawane jest na złotej zastawie przez dziewice o śnieżnobiałej cerze, które wyśpiewują podczas posiłku staroceltyckie pieśni na lepsze trawienie. Na pokój młody potrzebuje drobne tysiąc złotych miesięcznie. To zrozumiałe! Wstyd zaprosić znajomych do jakiejś nory z biurkiem z Ikei dla plebsu! Też bym się wstydziła, dlatego nie mam przyjaciół, bo wstyd mi ludzi zapraszać na chatę. Mam dwa stoliczki z Ikei jak patologia.

Z jednej strony niech stary płaci, w końcu separacyjne, niepokalane poczęcie i cud. Poza tym zarabia jakieś 5 baniek za sezon w AFC Bournemouth. Mój stary nigdy nie zapłacił mi nawet złotówki, a gdzie tam mowa o mango z pietruszki! Z drugiej strony wygląda to na alimenty w stylu „dej mam horom curke”. Taka wyższa szkoła wyłudzania hajsów na tipsy i ciepłą Tatrę pod blokiem. Tutaj madka przywykła do luksusów gardzi Tatrą, żąda łiski. Schemat ten sam.

Inba trwa. Towarzystwo obrzuca się gównem w social media. Były mąż Kaczyńskiej wyzywa byłego męża swojej obecnej żony od patologii i każe mu uciszyć obecną żonę. Boruc jedzie im od złodziei. Ciekawe co na to niepokalanie poczęty i główny zainteresowany. Nie dość, że ma przejebane na chacie, w necie, to i w szkole pewnie częstują go zwykłym mango po 3 złote sztuka. Co tam jeszcze się może odmangolić, to ja nawet nie…

Walka o ekologię plastikową słomką

By | Blog, Szoty | No Comments

Pamiętacie jak Wam pisałam o tym wojowaniu o ekologię plastikową słomką? Że wiecie, plastikowa słomka zabija morświny, więc połowa Instagrama potępia słomki, ale pudło nowych kosmetyków, w plastikowych opakowaniach, pokazywane co drugi dzień na stories, to już jest cacy i generalnie polecają, i musicie to mieć. Musicie to kupić. MUSICIE! Segregacja plastiku na dobry i nie dobry, chuj z tym, że z jednej fabryki. Hipokryzja.

I wczoraj smażę sobie kotlety. Pewnie też nie ekologicznie, bo przecież świnia straciła życie, mięso ma być wkrótce luksusem, a do jej hodowli zużyto hektolitry wody. No mogłabym jeść sałatę. Ale żeby taka sałata urosła, też potrzeba wody i takie tam. Sałatę to ja lubię i szanuję, ale do kotleta. Lubię mięso. Jem mięso. Sałatą się nie najem. I tyle. I tak się zadumałam, że niedziela, ja w garach, że sama to robię i w sumie to może lepiej pójść do knajpy i z bani, ale byłam już na etapie skwierczenia na patelni, więc bez sensu. Wrzuciłam te zwykłe mielone na szklanym talerzu na stories i mi się komcie posypały, że pycha, że orgazm, że narobiłam smaku.

Przeglądam potem to IG, a tam ekolożki od wojny słomkowej polecają dietę pudełkową. Pudełko z plastiku, sztućce z plastiku, pudelka zaklejone folią, szejki owocowe w plastikowych kubkach, całość dostarczona w foliowej reklamówce😆 JEBŁAM. Ale słomek nie używają nu nu nu! Są EKO FCHUJ!

Ja Was tam pierdolę z Waszą udawaną propagandą.

Ja drodzy Państwo od lat chodzę z torbą wielorazową, a jak mam w niej za mało miejsca i muszę dobrać foliówkę, to potem ta foliówka robi też za worek na śmieci lub jeździ ze mną na wakacje. Jak to na wakacje? Ano kto mnie śledzi ten wie, że moja reklamówka z Biedry służy mi za pokrowiec na buty w walizce od kilku lat. Można powiedzieć, że to już zabytek, bo w Biedrze nie ma tego wzoru od dawna, unikat! W ogródku mam zielnik, zioła trzymam w słoikach po miodzie, a nie w modnych pojemnikach z jakiejś Ikei czy innego chujstwa, co ładnie na zdjęciach wygląda. Ile się da, to gotuję w domu, chociaż ani ze mnie kucharz, ani pasjonat. No słomek akurat też nie używam, nigdy w życiu nawet ich nie kupiłam, bo to dla mnie zbędny szajs. Przez słomkę nie umiem się napić, to inna sprawa. Jak już mi słomkę w drinka wsadzą, to nie schodzę na zawał, ale i grosza za to gówno bym nie dala. Szmat nie kupuję co trzy dni żeby tylko stylóweczką błysnąć w necie, second handy lubię, bo tanio, bo się nie marnuje, bo oryginalnie i takie tam. I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, ale idę odgrzać sobie kotleta. A Wy zwróćcie uwagę na to, kto co reklamuje w danym momencie tylko dlatego, że moda, akcja, sracja, a kto żyje tak na co dzień i jest to dla niego naturalne, a nie lajkogenne😉

Kim jestem? Dokąd zmierzam? Jestem zwycięzcą!

By | Blog, Szoty | No Comments

Dzisiaj mam dzień rozkminy. No i rozkminiłam, że za dużo kminię.

Bo tak myślę nad produktem własnym. Ale żeby to nie była jakaś kolejna tandeta od blogera. Żeby to nie była autobiografia😆 (Kurła ostatnio koleżanka mi powiedziała, że jakiś nastoletni jutuber wydał autobiografię i dzieci się o to zabijają. Nastolatek. Autobiografia. Kumacie? I to się do tego sprzedaje!). Nie chcę kolejnego poradnika blogera, gównokołczingu, szmiry w stylu 548 dni, czy ileś tam. Ale to się sprzedaje! Wypuścić felietony? Kto kupi coś na poważnie? Ludzie z depresją? To może felietony na śmiesznie? Kto wyda kasę na głupawkę? No to nie wiem😆 Generalnie papierowe książki nie przynoszą zarobku, chyba że sprzedam ich milion, to z wydawnictwa coś skapnie, na waciki. Jak bym wydała w selfie, czyli sama, to coś bym zarobiła, ale to inwestycja, a ja nie mam luźnych 100 tysięcy🥴Bo przecież nie wypuszczę 200 sztuk jak debil, bo też się nie zwróci😆

A może sprzedawać gadżety? Może poszukać producenta srajtaśmy i wejść we współpracę żeby drukowali moją gównopezję na ich papierze? Każdy na kiblu lubi poczytać. Nowatorskie! Mój patent jakby co.

I po co rozkminiać jak jakaś dziunia z YT sprzedaje wodę po swojej kąpieli po 30$! I nikogo nie pyta, czy to ma sens, bo hajs się zgadza. Wzięłabym słoiki po ogórkach (eko i recyklingi na topie!), nalała popłuczyny po moich śmierdzacych członkach i po stówce by szło. Kiedyś nawet myślałam żeby nasypać ziemi w ładne woreczki. Kupić od Chinczyków takie Maryjki-butelki z odkręcaną głowką i nalać kranówy. I z tym wszystkim pojechać do Częstochowy. Sprzedawałabym jako ziemię świętą i wodę poświęconą przez papieża. Szłoby jak kroksy w Lidlu! Maryjka z odkręcaną głowką – dolar za sztukę, w hurcie pewnie mniej, po 5 dych mozna opychać na lajcie. Woreczki, to już całkiem grosze. Ziemia, woda, proszki, chema, taka sytuacja. Ale w Częstochowie mafia kramiarzy by mnie zajebała. Zostaje Świebodzin, ale daleko. Busa trzebaby było kupić. Znowu wydatek. Pewnie jakieś haracze dla księży. No nie wiem, nie wiem…

W sumie to mogłabym śpiewać! Na przykład hymn USA. Co prawda nie umiem śpiewać, ale jak pokazuje nam współczesny świat, to zupełnie nie ma znaczenia! Ba! Są takie wokalistki, co na braku umiejętności trzepią srogi hajs. I za to je w sumie podziwiam. Ludzie udostępniają ich wyczyny jak zaczarowani. Kurła, no żeby mnie tak wszyscy udostępniali, to już bym była bogaczem i ocierała łzy wywołane hejtem studolarówkami. I dalej bym śpiewała! Wyłabym jak pojebana! A potem kupiłabym milion Maryjek-butelek i kupiła busa. I pojechałabym do Świebodzina!

Możecie udostępniać. Świebodzin mnie potrzebuje! Chcę skoczyć z Jezuskowego ramienia na bungee i zostać sprzedawcą roku Maryjek-butelek oraz Blogerką Roku Ziemi Świebodzińskiej!

Gównokołcze

By | Blog, Szoty | No Comments
źródło: Pixabay

Jak patrzę po ilości lajków tych wszystkich gównokołczów jak Czarodziej, czy Oczami Mężczyzny, albo po tych gównostronkach z kradzionymi obrazkami i chujowymi cytatami dla Karynek, to nie wiem czy się śmiać, czy płakać.

Załamuję ręce nad ludźmi, którzy jarają się takim szitem. Matko Bosko Krasnostasko, jaką to trzeba być Grażynką na zasiłkach, żeby takie coś motywowało, śmieszyło, cieszyło i robiło kisiel w gaciach! Jaki to jest szit i kultura niższa niż niska. Takie Żuławy Wiślane intelektu. Rów Mariański mentalności. To smutne. Jest tyle ciekawych miejsc do śledzenia w internecie, ale to najprostsze treści trafiają do najprostszych ludzi, a tych jakby coraz więcej. Jest tyle osób, które rzeczywiście potrafią pisać i mówić dobrze o wszystkim, o rozrywce, o sprawach poważnych, kosmetykach, samochodach, serialach, życiu, ale najlepiej w eter idą idioci. Albo Ci, którzy idiotów udają, tak żeby do idiotów trafić i robią na tym dobry hajs.

Co się dziś najlepiej sprzedaje? Proste, żeby nie powiedzieć prostackie, treści dla Januszków i kontent skierowany do małolatów, bo to one opanowały internet. I mamy wysyp prostackich gównostron i blogerów, którzy raptem zmieniają tematykę blogów i pierdolą smuty z dupy do dzieciaków, które słuchają jak zaczarowane i lasują sobie mózg. Starsi lasują sobie łeb Czarodziejami i cytatami KAŁejlo. Tak to się kręci.

Przez moment pomyślałam, że trzeba było założyć taki szit i pisać o miłości, życiu i smutku na milion sposobów, ckliwie, tak żeby do Dżesik trafiać. Ale potem się wzdrygnęłam. Bleee brzydziłabym się i wstydziła pisać taki bullshit pod swoim nazwiskiem. Nie, to nie dla mnie. Teraz dużo mówi się o autentycznosci. Każdy milion razy dziennie w SM powtarza jaki to on prawdziwy, jest sobą, jest autentyczny. W życiu sama o sobie tak nie powiedziałam, bo o autentyczności się nie mówi. Autentycznym się jest. Inteligentni odbiorcy to wyłapią, idioci i tak nie zrozumieją. Idiotów nie brak i dlatego gównostronki i gównoludzie cieszą się takim powodzeniem.

Na szczęście mam inteligentnych i fajnych odbiorców, a to świadczy dobrze też o mnie.

Katharsis na Roztoczu

By | Blog, Szoty | No Comments

Zdjęcie bez filtrów, tu po prostu jest tak pięknie! Efekt mgły, klimatu i najkrótszej nocy w roku.

Wczoraj spontan. Jedziemy na Roztocze. To tylko 60 km od nas. Sołtys Guciowa robi Sobótki. Lubię takie imprezy z duszą. Wbijamy cali na biało. Ludzie witają nas jakbyśmy znali się od zawsze. Nie znaliśmy się. Okazuje się, że sołtys załatwił dla wszystkich darmowe piwo, darmowe jedzenie. Piwo smaczne, nieżenione. Żarcie – same rarytasy, świeży żurek, pieczony dzik, smalec, ogórki, ciasta… Sołtys młody i mu się chce, nie żaden wąsaty Janusz w gumofilcach.

Ludzie z różnych zakątków Polski. Przyjechali tu na rowery, kajaki, odpoczynek. Siedzimy razem i jesteśmy w szoku, że się da. Że komuś się chce. Że nie wydaliśmy złotówki i jesteśmy ugoszczeni jak starzy przyjaciele. Smalec tak pyszny, że portki spadają. Dzik jak marzenie. Sołtys wbija ze swojskim bimberkiem. Ja nie pije bimbru, ale klimat mnie poniósł, myślę – skosztuję. Pycha!

Drodzy Lubicze! Przeżyłam wczoraj katharsis! Rozmowy do późna. Ten bimber zaczarowany. Ta mgła idąca od łąk. Ten smalec z grzybkami. Ta cisza przerwana folkową muzyką. I nawet to disco polo na koniec, to wszystko dodało mi mocy.

Przypomniałam sobie jak ja bardzo kocham ludzi. Takich prawdziwych. Nie kurwa sztuczne kukły z Instagrama.

Ależ to była noc!

Wywczas z Pudernicą – Rokitnikowa Odnowa w Ogrodzieńcu. 5 powodów, dla których wrócimy do Hotelu Centuria Wellness & SPA

By | Blog, Wywczas | No Comments

„Na zamku gwarno jest, jest dużo wódki. Przy stole siedzą trzy krasnoludki, a przy kominku gdzie ogień płonie, piękna królewna rozgrzewa dłonie”

Która laska nie marzyła nigdy o tym żeby być królewną, albo księżniczką? Ja nie. Ale czuć się jak księżniczka, to chyba każdy lubi i to niezależnie od płci. No chyba, że Twój facet nie lubi chodzić w różowych sukienkach z tiulu. Mój nie lubi. Jak już wiemy, kto czego nie lubi i o czym nie marzy, to przejdźmy do sedna. Zamki są fajne. A gdzie jest najwięcej fajnych zamków? Oczywiście na Szlaku Orlich Gniazd. Ten szlak, to taka 164-kilometrowa trasa na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, na której co krok napotykamy się na zamki, ruiny zamków i warownie. Jak cały dzień łazisz po wystających kamieniach, to tak średnio czujesz tą księżniczkowatość, dlatego na miejsce stacjonowania warto wybrać dobry hotel, a nie namiot rycerski ze średniowiecza. A jeszcze jak Cię tam dobrze wymasują i nakarmią, to można tam zamieszkać. W jednym wpisie ogarnę Wam wszystko co każda para książęca do szczęścia potrzebuje. Będą zamki, dobra szama, jeszcze lepsze masaże, piękne widoki i konkurs dla Was żebyście też mogli zaznać szlacheckiego życia 😉 

Jedziemy do Ogrodzieńca!

Do Ogrodzieńca wybraliśmy się na trzydniowy weekend w środku tygodnia. Tak nam pasowało. Czterdziestostopniowy upał zupełnie nas nie przeraził, mimo że na miejsce dojechaliśmy wymymlani. Ostatnia prosta do hotelu wiodła przez las, a potem znowu przez las i jeszcze przez las. Jak boczek kocham, w głowie od razu pojawiły mi się kadry z amerykańskich filmów, gdzie para jedzie na weekend w lesie i zza złego skrętu wyłazi mutant z kazirodczego związku, który odgryza im głowy, a potem piecze nad ogniskiem. Ale nie. Spokój. Cisza. Ptaszki świergolą. Sosny pachną. Odlot.

Wbijamy tam cali na biało. Koło recepcji czeka na nas uśmiechnięta Ewa, z którą to nie zrobiłam sobie selfiaczka, więc koniecznie tam muszę wrócić (powód pierwszy). Ewa, to jest taka petarda, która menadżeruje hotelem Centuria Wellness & SPA w Ogrodzieńcu. Jakiś miesiąc temu Ewa napisała do mnie na Fanpejdżu, że w sumie to ma dla mnie dary losu. Jak na blogerkę przystało, nadstawiłam uszu, choć przyznam, że pierwsza myśl, to była taka, że albo za moment ktoś mi będzie wciskał biznes MLM, albo magiczną pastę do zębów. Ale nie, nic z tych rzeczy! Ewa zaproponowała mi 3 dni świętego spokoju w pięknie położonym hotelu. Ten rok nie był dla mnie łaskawy. Wkurw na robotę, rozkminy o tym jaki biznes rozkręcić, co dalej ze wszystkim, potem zmarła moja Babcia, wakacje może aż we wrześniu, no generalnie klapa i taki odpoczynek spadł mi dosłownie z nieba. Nie zastanawiałam się długo i weszłam w to jak dzik w kartofle.

Jedzenie w hotelu Centuria Wellness & SPA

Po miłym powitaniu powlekliśmy się do pokoju. Na miejscu czekały na nas świeże owoce. Strzał w dziesiątkę, bo Niemężowi zaczął spadać cukier. Nakarmił cukrzycę, chwilę oddechu i poszliśmy zjeść coś konkretnego. Szamkę w Centurii mogę określić jednym słowem – orgazm! Lubię zjeść dużo i dobrze. W Centurii jest dużo i dobrze. Bardzo dobrze! Dwutonowa porcja żeberek wołowych z młodą kapustą i ręcznie robionymi frytkami, weszła we mnie jak w masło. Nawet Ewa nie wierzyła, że dam radę. Niemąż załamał nade mną ręce. Zjadłam. Tylko ludzie dziwnie na mnie patrzyli. Na deser wjechał parfait z rokitnika na sezonowych owocach, z kruszoną bezą. Nie wiecie, co to parfait? Luz, też nie wiedziałam! To taki mrożony krem. Jestem fanką rokitnika w kosmetykach, więc nie omieszkałam skosztować go i doustnie. Pycha! Kwaśny, dobry, orzeźwiający. Większość zjadł Niemąż, bo ja ze słodyczy, to lubię śledzie, ale sam krem był spoko, bo kwaśny 😀 W ciągu trzech dni owaliłam też zupę rybną, cycuchy z kaczuchy z kluskami ziołowymi i puree z czerwonej kapusty, makarony na milion sposobów. Skosztowałam też lokalnego suma, polędwiczkę i zupę z maślaków od Niemęża. Tam choćby dla żarcia warto się wybrać! Żałuję, że nie zdążyłam wepchnąć skoków z królika i tatara ze strusia. Dowozów raczej nie mają, więc drugi powód, dla którego muszę tam wrócić 😀

Masaż antystresowo-regenerujący

Jak już byliśmy najedzeni, odświeżeni i zadowoleni z życia, poszliśmy na masaż antystresowo-regenerujący. Nie żeby nas stres paraliżował, ale po podróży tropikalnej taki masaż, to było coś, co było nam potrzebne. Aromaterapeutyczny masaż całego ciała, łącznie z facjatą, na bazie oleju kokosowego i masła shea. Luksus Panie! Dwie sympatyczne i zdolne panie miętoliły nas 75 minut. Wyszliśmy z hotelowego SPA jak radosne dżdżowniczki. Mordy zadowolone, odprężone, pełnia szczęścia. Panie miały zaczarowane dłonie! Serio! Na tym odlocie zrobiliśmy jeszcze objazdówkę po okolicy, szamka i spanko.

O co chodzi z tym rokitnikiem?

Drugiego dnia czekał nas główny punkt programu – Rokitnikowa Odnowa. Bo my tam pojechaliśmy dla rokitnika. Rokitnik to taka niepozorna roślinka, która potrafi zdziałać cuda. Olej z rokitnika zapewnia młody wygląd skóry zawiera cały zestaw witamin i ponad 190 aktywnych bio substancji! Jest skarbcem witaminy C, naturalnym blokerem promieni UVA i UVB, lekarstwem na choroby skóry, świetnie regeneruje i na dodatek przyspiesza porost włosów (na szczęście nie tych na plecach 😀 ).

Rytuał Rokitnikowy mieliśmy zaplanowany na godzinę 13, więc czas do południa postanowiliśmy spędzić aktywnie. My nie umiemy siedzieć na dupie. Wcześniej śniadanko, a śniadania też tam mają dobre. Nie zrobiłam fotki, bo byłam zajęta jedzeniem. Kawka, herbatka, woda, świeżo wyciskane soki, wędliny, sery, warzywa, jajecznica z prawdziwych jaj. Wszystko smaczne. Mają zajebisty chleb! I mają też miód w plastrach, taki prawdziwy! Można wziąć sobie kawałek i żuć. Kto nigdy nie żuł miodu z woskiem, ten nie wie, co to życie!

Zamek Ogrodzieniec, Gród na Górze Birów i jaskinie

Wyskoczyliśmy na Zamek Ogrodzieniec, który tak naprawdę nie leży w Ogrodzieńcu, tylko w Podzamczu. Wiecie, to tam gdzie kręcili Wiedźmina i tego starego, i tego nowego. I Janosika tam kręcili! A Pyrkosz, czyli Pyzdra z Janosika, urodził się w Krasnymstawie, więc generalnie uważam, że to znak i płaska Ziemia. I Zemstę tam kręcili, i nawet Iron Maiden tam coś filmował do teledysku. To mnie miało tam zabraknąć? Mnie?! Potrzymaj mi piwo! W swoim życiu zaliczyłam już kilka zamków na Szlaku Orlich Gniazd, ale tam byłam po raz pierwszy. Lubię zamkowe klimaty, architekturę, zwiedzanie. Lubię wyobrażać sobie, że stawiam moje stopy tam, gdzie chadzał niegdyś na przykład taki Jan Feliks Rzeszowski, proboszcz, kanonik i właściciel zamku, który potem puścił chatę dalej, a kolejni właściciele tak rżnęli w karty, że przekazywali włości w kolejne ręce, bo ich długi wykańczały. I wtedy przyszły Szwedy i zrobiły rozpierduchę. I tak to się żyło na tej wsi, aż przyszłam ja i w sumie to koniec historii.

Kupując bilety na zamek, kupiliśmy od razu wjazd do Grodu na Górze Birów. Dwa podwójne bilety naraziły nas na poważne koszty w wysokości trzydziestu sześciu złotych polskich. Zamek świetny, gród obleci. Właściwie to na tej górze są ładne widoki i tyle, za to pod górą polecam zapuścić się w las i połazić po skałkach i jaskiniach. Ogólnie warto zaliczyć wszystkie atrakcje, bo to żaden wydatek. Góra Birów przyjemna na spacer i relaksik, fotki też fajne zrobicie.(Tak PigOut, miałeś rację, chcę drona i z nim chcę tam wrócić, powód trzeci).

Rytuał Rokitnikowy

Między zamkiem, a górą wróciliśmy do hotelu na aromatyczne zabiegi z rokitnikowymi cudownościami. Rytuał Rokitnikowy to 105 minut odlotu. Całość oparta jest na naturalnych kosmetykach rokitnikowych FitoSPA. Na pierwszy ogień wchodzi peeling z olejem rokitnikowym i witaminą E. Drobinki soli i pestek żurawiny oczyszczają skórę do kości. Całe życie robiłam peeling sama, poza epizodami w różnych gabinetach, ale to jak dokładnie i świetnie wyszorowały mnie Panie w Centurii, to ja nawet nie! Nie wiem czy jednorazowe szorowanko spaliło mi tkankę tłuszczową po żeberkach i wymodelowało, ale lubię jak ktoś mnie pociera w ten sposób (hłe hłe Januszkowy dowcip wujka z wąsem). Jak już zostaliśmy wyczochrani, nadszedł czas na masowanko. Uczta dla skóry! Masaż każdego centymetra ciała. Stopy, nogi, brzuchy, plecy, łapki, ryło. Na koniec jeszcze olejowanie włosów. Kosmos. Nie robię sobie jaj, ani nie słodzę, tak było. Widzieliście na Instastories jaka rozanielona wyłaziłam ze SPA w Hotelu Centuria. Knułam nawet jak porwać przynajmniej jedną z Pań, które nas miętoliły, żeby mieć taki skarb na chacie, ale było mi głupio. Boskie ręce Pań ze SPA, to powód numer cztery.

Wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na hotelowy basen. Z racji moich umiejętności pływackich, przesiedziałam w jacuzzi. Po basenie uraczyłam się piwem z lokalnego browaru. Wybrałam piwerko z ostropestem. W ten sposób oszukałam przeznaczenie! Alko wątrobę psuje, ostropest regeneruje! Szach-mat! Cały dzień było też żarcie, wiadomix, ale o żarciu już pisałam, to co się będę powtarzać.

„Ostatniego dnia tych pamiętnych wakacji…”

A nie, to nie ta piosenka.Ostatniego dnia to nam się wracać nie chciało. Na pożegnanie mieliśmy jeszcze chwilę oddechu w SPA. Klasyczny, relaksujący masaż twarzy z ampułką witaminową. Pożegnaliśmy się z personelem, uściskaliśmy Ewę i ruszyliśmy do domu.

Wtem! Postanowiliśmy zajrzeć do Zawiercia, gdzie mieszka nasz ziomeczek. A z ziomeczkiem udaliśmy się jeszcze zobaczyć Okiennik Wielki. Okiennik, to jest taka skała, ładna taka, nie za cała. Taka dziurawa. Śmieszki-heheszki i o 21 byliśmy w Krasnym Yorku. W planie była jeszcze Pustynia Błędowska, zamek w Mirowie i zamek w Bobolicach. Niestety czas nam się skurczył. To piąty powód, dla którego wrócimy.

Wypad bardzo nam się udał. Hotel Centuria Wellness & SPA oceniam na mocną piątkę. Nie mam się do czego przyczepić nawet gdybym mocno chciała. Ludzie świetni. Żarcie 11 na 10. Zabiegi w SPA – kosmos. Hotel położony w zacisznym miejscu, otoczony sosnowym lasem, a nic tak na mnie nie działa jak zapach sosen w gorący, letni dzień. Zapach lata w Polsce. Atrakcje turystyczne na wyciągnięcie ręki. Jagody wokół hotelu. Dwa urocze, hotelowe pieski – Misia i Misiek (no, nie mogę o nich nie wspomnieć!). Wrócę na pewno. Wymieniłam 5 powodów, ale tych powodów znalazłabym jeszcze z milion. Czego nie dopisałam, to dograłam i obejrzycie to na moim filmie na YT.

Z pełną odpowiedzialnością polecam Wam to miejsce. A jeśli chwilowo nie możecie sobie pozwolić na taki wypad, mam na to pewne rozwiązanie. Możecie spróbować swoich sił w konkursie, który rusza jutro na moim FB i IG, w którym do wygrania będzie dwudniowy wyjazd dla dwóch osób wraz z pakietem Rokitnikowa Odnowa. Polecam i zapraszam!

Jak dbać o stopy, żeby były piękne i zdrowe? Wystarczą 4 minuty w tygodniu!

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments

Zwracam uwagę na szczegóły. Czasami na dziwne. Z racji tego, że jakieś dwa lata przepracowałam w salonie kosmetycznym mam swoje pierdolce. No nie ma bata, że nie zwrócę uwagi na brwi. Patrze też na dłonie. A latem moje oczy uciekają w kierunku ludzkich stóp. Taki odruch silniejszy ode mnie. No i te stopy. No te stopy, to chyba najgorsza sprawa. Brwi bywają za bardzo wyskubane, albo zostawione same sobie, albo instagramowo wymalowane flamastrem, ale to tylko kilka kłaczków. A stopy… Grubsza sprawa. Stopy są często zwyczajnie zaniedbane. Powiem Wam jak w 4 minuty tygodniowo sprawić, żeby stopy były piękne i zdrowe.

Serio nie wiem dlaczego o stopach się nie mówi. (No chyba, że jakiś fetyszysta chce kupić fotki na Insta 😀 ). Często widzę hybrydę z półrocznym odrostem, albo poodpryskiwany lakier. Laska odjebana jak szczur na otwarcie kanałów, a pod stopnym pazurem tyle hektarów ziemi, że można pietruszkę siać i zostać milionerem. Pięta spękana jak ziemia na pustyni Gobi. Odciski, modzele, suche skórki po resztkach pęcherzy i wszystkie inne co nie zdobi i nie cieszy.

Laski wciskają się w niewygodne buty w imię mody i pielęgnują swoje haluksy. Obcierają delikatną skórę, deformują palce. Jasne, każdemu zdarzy się jakieś obtarcie, czy pęcherz, zwłaszcza w nowych butach, nawet tych bardzo wygodnych, ale potem wszelkie podrażnienia należy wyleczyć. Nie chodzi tylko o ładny wygląd, ale przede wszystkim o zdrowie. I tak: nie idziemy w szpilkach w góry, nie nosimy ciężkich butów podczas upałów, staramy się dopasować buty do okoliczności i pogody. Ważne też żeby but był odpowiednio wyprofilowany do naszej stopy. Jako właścicielka stopy wąskiej, ale za to o wysokim podbiciu, wiem jak ciężko jest dobrać odpowiedni obów. Ale się da. Odpowiednio dobrane buty noszą się dobrze nawet jeśli mają wysoką szpilkę (moje ulubione szpilki mają z 17 centymetrów i są mega wygodne, oczywiście nie wsadzam ich na każde zakupy do Biedry, ale okazjonalnie).

Jak już omówiliśmy kwestie butowe, to teraz omówmy kwestie stopowo dbaniowe. Jak dbać o stopy żeby nie sprawiały nam problemów? Przede wszystkim o stopy dbamy systematycznie. Raz na tydzień lub dwa oblatuję moje przeszczepy tarką do stóp. Nie pumeksem, tylko takim wynalazkiem z rączką, który ma “papier ścierny” o dwóch gradacjach (ziarnistościach). Tarka jest delikatniejsza i dokładniejsza. Potem oblecę jeszcze stopę peelingiem. Jakimkolwiek peelingiem, na przykład takim, którego używam do ciała, whatever, byle stopkę wygładzić. Jeśli robimy to systematycznie to nie potrzebujemy dużo czasu, dodatkowe 2 minuty w wannie, to serio żadne wyrzeczenie i wysiłek.

Codziennie przed snem wmasowuję w stopy krem do stóp. Ja śpię, one się regenerują. Aktualnie używam kremu ze zdjęcia – Oceanic Aquaselin Podology, który podesłał mi Michał w ramach akcji “Testuję z Twoim Źródłem Urody”. Krem sprawdza się bardzo dobrze, jest treściwy, ma mocznik, który moje stopy uwielbiają, oraz kilka innych ciekawych dodatków w składzie. Jeśli akurat nie macie kremu do stóp, możecie wmasowywać choćby krem do rąk, ale te stopne maja przeważnie bogatszy skład, bardziej dostosowany do potrzeb skóry w tych obszarach. W każdym razie, pal licho co – grunt to systematycznie nawilżać stopy. Polecam trzymać krem koło łóżka i przed snem opierdolić nim kopyta. W nocy i tak nie chodzicie, chyba, że lunatykujecie, więc krem ma szanse pracować w spokoju.

Jeśli malujemy paznokcie, to fajnie jest dbać o wygląd lakieru na nich. Jeśli ktoś ma chodzić z obdrapanym lakierem, to lepiej nie malować wcale. Wystarczy opiłować estetycznie paznokcie, najlepiej na prosto, tak żeby nie wrastały. Odradzam też złuszczające skarpetki. Pamiętam jak pojawiły się na rynku. Był szał. Sama testowałam i byłam zachwycona. Niestety coraz częściej słyszy się o skutkach ubocznych takich skarpetek. Naoglądałam się zdjęć niegojących się ran i teraz raczej nie poleciłabym tego wątpliwego sposobu na peeling. Raz na jakiś czas możemy za to zrobić sobie jakąś maseczkę na stopy, w drogeriach jest tego od groma. Osobiście nie używam, ale można.

Jeśli mamy większe problemy ze stopami, liczne odciski, zaniedbane pięty, wrastające paznokcie i tak dalej, warto udać się do kosmetyczki, a najlepiej do podologa (specjalista od stóp). Nie jest to duży wydatek, a taki podolog wyprowadzi nasze stopy na prostą i potem wystarczy systematyczna, podstawowa pielęgnacja żeby móc się cieszyć pięknymi racicami.

Podsumowanko. Wystarczą dwie minuty w tygodniu na złuszczanie i 30 sekund dziennie na nałożenie kremu. Oto i obiecane 4 minuty do zadbanych stóp. Raz na jakieś trzy tygodnie można trzasnąć piłowanko, albo lakier do tego i już stopy takie, że fetyszyści się posrają 😀 A tak serio, to zwyczajnie dobrze dbać o stopy systematycznie, w końcu niosą nas przez życie!