Tag

przemyślnik

Dlaczego ludzie z Gdyni są milsi?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Szlajam się to tu, to tam jak Cygan. Im bliżej większej wody tym komary bardziej tną w dupę nastawienie ludzi do bliźnich jakby inne. Jakby lepsze. Jakby bezinteresowne. Jakby jakimiś kosmitami byli. Rozważania filozoficzne są mi bliskie. Czasem dumam nad wpływem wiatrów monsunowych na rozmnażanie antylop w Afryce wschodniej, takie antylopy kudu, to temat rzeka. Rzek w Afryce mało. Wody mało. A tam gdzie woda, tam jakoś tak jakby luksusowo, tak miło i tacy ludzie fajni. Nie, że w Afryce niefajni. Nie byłam w Afryce. Ale byłam nad jakimiś morzami i nad oceanem nawet. I nad Wisłą byłam, i nad Wieprzem, i nad Tanwią nawet. Ale wróćmy do morza. Bałtyckiego najlepiej. I do Gdyni.

 

Gdynia Orłowo

Kocham wieś i z mojej wiochy ruszać się nie chcę. Ale gdybym już kiedyś gdzieś musiała się przemieścić, gdybym musiała jakieś miasto wybrać, to byłaby to…Gdynia. Dlaczego Gdynia? Bo tak. Kiedyś, dawno temu, z kilka lat temu. Chyba tak z sześć lat temu, pierwszy raz zobaczyłam morze. Obskoczyłam całą Polskę, a morza ni chu chu nie widziałam. I zobaczyłam. Przypadkiem padło na Gdynię. Kolega miał namiar na nocleg akurat tam, a że było po taniości (wtedy moje zarobki były poniżej minimum), to pojechałam z Niemężem tam. I tutaj pierwsze wow. Starszy Pan u którego wynajmowaliśmy pokój wyjechał po nas na dworzec. (12 godzin w pociągu, never again, wtedy ostatni raz jechałam pociągiem. Jeśli chodzi o kolej w mojej okolicy, to najlepiej funkcjonowała za czasów wywózki Żydów do obozów). Dziadeczek lat jakieś sto, tak na oko, o 7 rano z uśmiechem na ustach i za dziękuję odebrał nas z pociągu. Potem zresztą także nas odwiózł, a nawet proponował wycieczki z nim podczas pobytu, ale jakoś nie mieliśmy serca nadużywać dobroci Pana. Wtedy nie zwróciłam uwagi, na takie proste gesty. W ubiegłym roku do Gdyni wróciłam. Mam sentyment do tego miasta z różnych powodów. I co? Gdynia jest tak łatwa, że nie da się tam zgubić! No kurde nie da. (Za to w Gdańsku za każdym razem się gubię ?). Tym razem notowałam w głowie miłe gesty mieszkańców, a było tego sporo…
okulary- AliExpress

 

Pani Emilia, u której wynajmowaliśmy apartament okazała się mega ciepłą osobą, a sam apartament nie dość, że pięknie przygotowany dla gości, to jeszcze żeby dostać się na See Bloggers musiałam jedynie…przejść przez ulicę ? Chyba nikt nie miał bliżej niż ja.
Szukaliśmy jakiejś jadłodajni z dobrą szamą. Poprosiliśmy pierwszą lepszą osobę spotkaną po wyjściu z mieszkania o namiar na coś sensownego. Chłopak wyszedł z siebie, żeby nas nakierować i jeszcze życzył smacznego.
Jadaliśmy w Bistro Bristol. Polecam. Mega jedzenie, mega ludzie. Pani (chyba właścicielka) podpowiedziała gdzie co zobaczyć, pogadała, poradziła. Rodzinna atmosfera.
Biło nam coś na kołach w aucie. Zapytaliśmy o diagnostykę na cepie. Chłopak wstrzymał kolejkę, wysłał w sprawdzone miejsce, ba, dał numer i narysował nam mapkę. Ot tak. A ludzie w kolejce zamiast się awanturować, życzyli powodzenia.
Na diagnostyce typ nie wziął od nas złotówki. “Eee Panie, z 600 kilometrów zrobione, co będę brał, wakacje macie. Jedzcie tu i tam do warsztatu niech wyważą”.
W warsztacie odwalili dobrą robotę. Koła zdjęte, postukane, nałożone, wyważone. W kolejce ludzie nas przepuścili, pogawędzili z uśmiechem. Pan wziął…20 złotych. Kurwa…u nas za 20 złotych nawet by nikt okiem nie rzucił…
Wybraliśmy się na małą wycieczkę. Zrobiło się upalnie. Zapomnieliśmy opakowania termicznego na insulinę. No to do apteki. Pani w pierwszej aptece nie miała, ale dała namiary na miejsca gdzie kupimy. W drugiej aptece Pani miała. Chciałam zapłacić, ale… “no co Pani, jak trzeba, to trzeba, proszę wziąć za darmo”. Wzięłam i podziękowałam, bo na nic prócz dziękuję Pani nie chciała przystać.
To tylko kilka przykładów. Było tego więcej. I teraz tak sobie dumam nad tymi antylopami, jakby żyły w Gdyni pewnie byłyby szczęśliwsze. Ludzie z Gdyni są serdeczni, przyjaźnie nastawieni, mają jakieś większe serducho chyba. Nie tylko Bałtyk tak działa. Taka sama serdeczność spotkała mnie w Hiszpanii, czy w Grecji. Nawet jeśli ludzie ni w ząb nie potrafili dogadać się po angielsku, to gestami i uśmiechem potrafili pomóc. Chcieli pomóc. Chcieli być mili. Im większa woda, tym większe serce? A może to ja mam szczęście do ludzi? A może, to że jestem miła jakoś tam wraca do mnie po jakimś czasie? A może miłe nastawienie zmusza rozmówcę do bycia równie miłym? Nie wiem, ale w razie czego bądźcie przyjaźnie nastawieni do świata. A dla mnie Gdynia i tak zawsze będzie magiczna, a ludzie tam jakby milsi…

 

 

Luźny wpis o niczym

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Narobiłam wczoraj fotek. Cała miska kosmetyków pozowała mi pół dnia. I siadłam dzisiaj i miałam pisać o czymś ciekawym i jakoś mi się kurwa odechciało pisać o tych kosmetykach. Niby to wszystko takie fajne, ale jednak wolę pierdolić od rzeczy. Na wszystko muszę mieć natchnienie. Kosmetyki nie zając. Nic nie zając. Tylko zając, to zając. Nic na siłę. Dziś mam ochotę pisać o wszystkim i niczym, bo lubię wyżyć się słownie ot tak, bo za dużo mi w głowie siedzi.

Zapraszam na kawę. Właściwie, to kawy nie piję. Lubię jej zapach, ale do gęby nie biorę. Czasami wypiję, ale muszę mieć smaka. Mam smaka na kawę tak raz do roku. Albo i nie. Słodyczy nie jem. Nie to, że nie lubię. Nie wchodzą mi. Po kostce czekolady jestem zamulona jak Popek na ringu. Czasami żelki opierdolę, albo jakiś owoc prosto z sadu, banana czy coś, co mi tam urosło na mojej Jamajce. Smalec jem jak świnia. To zbilansowana dieta. Czasami jem go na chlebie z cebulą, a czasami jem go z cebulą na chlebie. Dżem ze świni, to sama słodycz. Jestem tak słodka jak smalec. I zawsze pomogę. No przynajmniej dopóki mnie ktoś w chuja nie zrobi. Jak mnie ktoś w chuja robi, to ładuję na pakę i wywożę do lasu. Niby nie mam prawka, ale po pijaku nabieram odwagi, auto zajebię i za kółko wsiądę. Rzadko piję, bo nie mam czasu na głupoty. To i po pijaku nie jeżdżę i do kradziejki mi daleko. Nie lubię pijaków, a już tych za kierownicą wbijałabym na pal. Goło. Na mrozie. Uzależniona jestem tylko od pierdolenia. Pierdolenia głupot. I od wody prosto z butelki. I od zielonej herbaty. I chyba tyle. Szczęście jeszcze ćpam i tym szczęściem żyję (no i smalcem, wiadomo). Marihujajen już dawno nie wstrzykiwałam w łokieć, ani pod kolano, ani nawet w kark. Mało wstrzykuję, przy moim pierdolnięciu nawet pietruszki nie zapalę, bo mózg rozjebany. Właściwie, to mi nic do szczęścia nie trzeba, byle zdrowie było. Za resztę zapłacę kartą.

 

Lampę kupiłam. Będą Jutuby. Będą jak tylko rozciągnę dobę jak gumkę w starych gaciach i wcisnę się z czasem antenowym między blogiem, pracą, praniem i karmieniem kotów. Jeszcze obiad zrobię i dom posprzątam, i jeszcze maile, i jeszcze zakupy, i tak z 15 minut zostaje. Ale damy radę. Czasami śpię nawet. Dziś piszę. Właśnie tak pomyślałam, że strasznie śmieszy mnie słowo kura. Dużo słów mnie śmieszy, a imię Robert kojarzy mi się z pomarańczowym siodełkiem roweru.
 Mam tyle szminek, że mogłabym nimi rzucać do kaczek, ale szkoda kaczek, chyba, że taką jedną bym trafiła. Konkretnie to kaczora. W sumie, to ich wszystkich do wora i do jeziora, albo w kosmos, na Marsa w jedną stronę. W lecie, z dziewczynami postanowiłyśmy wybudować rakietę z boazerii i wystrzelić w przestworza wszystkich, którzy nas wkurwiają. Miejsc zabrakło. Lot odwołany. Tu trzeba solidniejszą konstrukcję zmajstrować. I teraz tak myślę sobie, czy ja lubię ludzi, czy może jednak nie? Najbardziej lubię siedzieć pod kocem i pod kotem. Pod dwoma kotami. Grzeją mnie w pięty i mam wyjebane. Lubię mieć wyjebane i lubię mieć zryty beret. Artysty nie zrozumiesz, a docenisz po śmierci.
Mam zamiar żyć 112 lat. Na setkę dostanę bon do Biedry i dodatek do emerytury. Jakiej kurwa emerytury haha ?Nie wierzę w Zusy, ten cały Zakład Ubóstwa Społecznego. Doją z chajsów jak cielę krowę, potem połowa pod stołem między swoimi, reszta na patolę z 500+. Rodzą te dziunie po kilkoro dzieci, każde z innym ojcem i kasa z opieki i innych instytucji idzie na przejebanie. Wolałabym, żeby to 500+ dawali normalnym rodzinom, weryfikowali patolę. Bo 500+ jest spoko. Patola nie jest spoko. I wolę milion razy żeby kasa należała się tym, którzy wydadzą PLNy na dzieci, nawet jak zarabiają dużo, niż dać bidzie żeby przehulała. Się daje wędkę, a nie rybę. Ale gdzie tam ktoś to w tym kraju zrozumie. Podatki zmniejszcie debile, a nie 500+. Przez te debilne wymysły ubezpieczenie za auto mi skoczyło, bo ja prawka nie mam, ale samochód posiadam. Dzieci nie posiadam, bo mnie nie stać, a może mi się nie chce tych całych dzieci. Nie ważne. Ważne, że płacę na cudze, a mi nikt złotówki nigdy nie podarował. Zresztą nawet bym nie wzięła, wolę zarobić.

 

 

Oprócz tego, że rząd w tym kraju zjebany, to mi się dobrze żyje. Kiełbasę se kupię, a czasem szpilki za kilka stów, a czasem kupię sobie sera w Lidlu i też będzie. Jak so śledzie, to wszystko bedzie. Śledzie są dobre. I kabanosy. I boczek. I ja jestem całkiem fajna, ale nie schrupiesz, bo Ci mój konkubent wpierdoli. Co to za nazwa konkubent? Konkubent, to taki co bije i pije, a mój ani nie pije, ani nie bije. Dlatego jest Niemężem, a nie jakimś tam konkubentem. I tak się powoli żyje na tej wsi. Takie mam życie idealne można powiedzieć. To ludzi trochę piecze. A niech piecze. Pierdolą czasem za plecami. A niech tam. Ciężko im zrozumieć, że jak się zapierdala, to się ma co się chce, a nie łapie byle gówno. Mnie byle gówno nie interesuje. Ja nawet jak sram, to tak się skupiam, żeby złoto wysrać.
Co ja bym chciała od życia? No zdrowia, wiadomo. Zdrowie najważniejsze. Prawdziwi przyjaciele ważni. Dobry facet u boku, to też ważne. Żeby na chleb i smalec nigdy nie zabrakło, to też oczywiste. Mam to wszystko, chwilo trwaj. Teraz mi dajcie wiadro czasu. Czasu nie kupisz, nie zatrzymasz i nie wykroisz, a ja tyle rzeczy mam w głowie. Robotę bym jebnęła i z bloga żyła, ale to chyba jeszcze chwila. Ale może jednak, wtedy mogłabym pierdolić głupoty non stop. Moje spierdolenie umysłowe mogłoby na siebie zarobić dobry chajs. Bo głupota dobrze się sprzedaje. Nie, że głupia ja, ani Wy, ale barwny umysł jest w cenie. Sprzedam mózg. Mózg zostaje ze mną, ale myśli wymienię za srebrniki. Mogłabym zostać takim celebrytą. Powiecie, że to puste? Trzeba jebać za 2 tysiące, jak to normalni ludzie robią. Ja nie ludzie. Ja jestem leniwa i wymagająca i sobie na to zapracuję, żeby potem się nie narobić i zarobić. Póki co jeszcze klepię dzięgi w piwnicy, ale może rzucę to wszystko i spierdolę w Bieszczady? Albo na jakąś ciepłą wyspę, bo ja lubię jak jest ciepło.
Oby do wiosny!

 

Jak poradzić sobie z hejtem?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Hejt, hejt, hejt. Prawie jak heil Hitler! Słabo…Ludzie w internecie rozbestwili się jak Hutu w Rwandzie 23 lata temu. Gdyby dać hejterom maczety niejeden łeb potoczył by się pod szafę. Albo i nie, bo hejterzy mocni są tylko w gębie. Jeszcze kilka lat temu zjawiska hejtu nie było, a może ja patrzyłam na to inaczej? Pamiętam jak kilka(naście?) lat temu byłam aktywną wizażanką i wrzucałam na forum moje nieporadnie pomalowane paznokcie. Nie było jazdy po mnie. Były sugestie, pomoc, dobre rady. Kurwa…teraz widzę, że te paznokcie były karygodne, ale mimo to nikt nie napisał mi “ale chujoza”. Co się stało z ludźmi? Jak poradzić sobie z hejtem, który zalewa internet?

 

Nie hejtuję. Nie wszystko zawsze mi się podoba, ale wtedy zamykam dziób. Jeśli mam odmienne zdanie- dyskutuję podając swoje argumenty, nie robię wycieczek personalnych, trzymam się tematu. Mogę pokurwiać pod nosem, ale tego nie napiszę. Kiedy widzę błąd, piszę po cichu wiadomość do osoby, która go popełniła, żeby po cichutku mogła go poprawić. Nikt nie jest nieomylny i ja tez lubię kiedy ktoś powie mi co powinnam poprawić. Nie raz i nie dwa przewróciłam oczami widząc czyjeś zdjęcie na Fejsie. Mam do tego prawo, ale nie będę komuś pisać, weź to usuń, bo wiocha. Każdy ma prawo wrzucać, to co chce (w granicach prawa i takie tam, gołe dzieci i penisy zgłaszam, ale w dyskusję nie wchodzę ?). Szanuję innych i ich poglądy, chciałabym żeby działało to w obie strony. Nie zawsze tak się dzieje…
Pojawia się hejt. Chcąc nie chcąc, jakoś tam już jestem kojarzona. Sama wystawiam się na pokaz i ludzie komentują. Czasami źle, czasami dobrze,. Jako że blog ukwiecam kurwami i obleśnymi porównaniami spotykam się z hejtem. O bluzgach na blogu już pisałam przy okazji TEGO wpisu, nie będę wracać do tematu. Powiedzmy, że ludzie przywykli, a właściwie Ci co chcą, to czytają, Ci którym wulgaryzmy nie leżą, nie wchodzą do mnie. I super. Czasem ktoś tam się zaplącze i załamuje ręce. Jego problem, nie mój. I tutaj mamy ważna sprawę. Hejt to problem hejtera, nie nasz. To nie nam coś nie pasuje, a hejterowi. Jeśli jakaś menda napisze Wam kiedyś, że piszecie źle, jesteście beznadziejni, idźcie się powiesić i w ogóle w szczególe generalnie chujnia z grzybnią, to tylko jego frustracja wyklepana na klawiaturze. Śmiejcie się z tego, tak jak ja się śmieję. Hejt mnie nie rusza. Mam na to delikatnie mówiąc wyjebane jak Janusz zęby po dyskotece. Nic nie wnoszące pierdolamento, to nic innego jak zazdrość, zawiść, może jakieś odreagowanie problemów dnia codziennego na Was, bo akurat się nawinęliście.
Po tym jak Wysokie Obcasy opublikowały mój wpis spotkałam się z mega miłym odbiorem. Mnóstwo gratulacji i ciepłych słów. Ale tam gdzie nie trzeba było podpisać się z imienia i nazwiska wylała się lawa parzącego hejtu. Co zrobiłam? Nic. Anonimowe pojazdy są tyle samo warte co moja poranna kopa. Anonimowo można sobie napisać, że kradnę węgiel z bocznicy i nie ważne, że ktoś mnie nie zna i nie wie, że mam piec na gaz. Gdybym napisała o piecu gazowym, powiedzieliby, że kradziony węgiel sprzedaje na lewo, albo że w tym piecu Żydów palę. Papier, a właściwie klawiatura, przyjmie wszystko. Jak to mówi moja Babcia- z gównem nie ma co się bić. Więc olejcie wylewanie żalów. Srajcie na to. Hejter opisze Wasze życie tak barwnie, że aż by się chciało tak żyć haha ? Albo napierdoli takich głupot, że będziecie się zastanawiać, czy to przypadkiem nie sfrustrowany Sapkowski po forach chodzi. No fantastyka pełnym ryjem. To wszystko jest nieważne, kto Was zna ten wie jacy jesteście, reszta jest nieważna.
Na własnym blogu czasem wchodzę w polemikę z tymi, którzy chcą obrzucić mnie gównem. Odrzucam im to gówno w twarz jak gorącego kartofla. Odpisuję czasami po chamsku, czasami żartobliwie i zazwyczaj hejter znika. Lubię czasem wsadzić kij w mrowisko i zawsze mam ubaw z tej znerwicowanej Marioli, która czyta moją odpowiedź z drugiej strony monitora i poci się tam, wkurwia, wymyśla co tu odpisać, co tu zrobić. Życie takich ludzi jest nudne i smutne. Chyba też mam trochę diabła pod skórą, skoro zdarzy mi się odpisać i mieć z tego bekę. Ale skoro ktoś ma odwagę napisać mi, żebym wypierdalała do Chin, to chyba liczy się z moją odpowiedzią? Pierwsza nie zaczynam, a jak ktoś na mnie pluje, nie udaję, że deszcz pada. Ale tylko na moim blogu. Wolnoć Tomku w swoim domku. Nie latam po forach i Fejsach i wiochy nie robię. Komentarze lekko moderuję, ale leci prawie wszystko, hejty tez. Niech się wstydzi ten kto pisze. Odrzucam tylko komy typu “Ty suko”, bo kurwa ani to mądre, ani coś wnosi. Odrzucam komy gdzie ktoś wymienia moich znajomych z nazwiska i na nich bluzga. Może i ja jestem poniekąd osobą publiczna, ale moi znajomi nie. Odrzucam spam typu “kup Pani krem firmy Moszna Borsuka, jest najlepszy na rynku” plus link do sklepu. Za reklamę się płaci. Cała reszta leci na bloga.
Szykuję się na wejście na YouTube. Podejrzewam, ze pojawi się kolejna fala hejtu. Że zaciągam, że prawe oko inne niż lewe, że coś tam jest złe, straszne i niedobre. I chyba już wiecie gdzie to mam? Otóż tak, mam to w dupie. A tutaj macie zajawkę YT-
Jak więc poradzić sobie z hejtem? Olać, wyśmiać, albo przegonić. A najlepiej zacząć od siebie. Ja nie hejtuję, a Ty?

Noworoczne postanowienia

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Tam się czasem nie zesrajcie z tymi postanowieniami na nowy rok. Wiecie, to wszystko są gówno warte postanowienia. To całe pierdolenie o nowym starcie i te wszystkie tygodniówki, bo tyle mniej więcej trwa zapał. Przez tydzień siłownie pełne, przez tydzień skarbonka pęcznieje od złotówek, przez tydzień trzy litry wody na dobę, przez tydzień posty na blogu raz na dzień…Bla bla bla…Pierdolę. Ja w tym wszystkim jestem perfekcyjnie nieperfekcyjna.
pixabay

Nie było mnie w grudniu za dużo na blogu, bo mogę. Bo są rzeczy ważne i ważniejsze. Bo nie jestem uwiązana do bloga jak pies do budy. Brakowało mi pisania, ale co zrobię, jak nic nie zrobię. Nie siadam z notesem i nie planuję wpisów. Ma być spontan, prawda, prawda i gówno prawda, ale od serca, a nie bo sobie coś tam ubzduram, że ma być fchuj idealnie i fajnie, i regularnie, i kurwa od linijki. Nie ma tak. Planowanie sranie w banie. Można sobie zarys w głowie zrobić, ale nie napalać się jak kurwa na milionera. Czasami jestem pierdząco perfekcyjna, ale z tym walczę haha ? No ileż można układać koszulki tematycznie i do tego kolorami. Yeahhh…mam najebane, ale staram się to spierdolić, żeby żyć jak człowiek ?Dlatego spierdoliłam z wpisami w tym miesiącu. W przyszłym roku mam zamiar spierdolić więcej rzeczy, żeby nie czuć się jak cyborg. W nowym roku nie pójdę na siłownię. Nie będę tak często sprzątać. Oleję od czasu do czasu robienie obiadu. Przepierdolę trochę chajsu na przyjemności. Od czasu do czasu będę robić nic. Dopisałabym, że będę dużo jeść, ale i tak żrę jak świnia. Dopisałabym, że nie będę pić ileś tam wody, ale lubię pić wodę, więc będę ją piła jak dotychczas, czyli jak smok. Jakie ja mam postanowienia? Żadne. Szczęśliwi ludzie sobie nie postanawiają, tylko działają. Będę działać, albo będę leżeć, bo w końcu lenistwo jest cnotą.

pixabay
W nowym roku zawitam na YouTube, to już pewne. Ogarnę to w okolicach rocznicy boga. Z okazji rocznicy bloga nie zrobię też konkursu, bo mi na pustych lajkach i obsach nie zależy. Z okazji, że bez okazji mam już nowe logo od Smiley. I tak to wszystko rośnie bez żadnych postanowień. Bo po co się stresować planami? To jak z moim nowym kotem. Przyszedł brudny i chudy, to go zabraliśmy i daliśmy dom. Nie było takich planów, ale tak wyszło. Tak miało być. A co ma być to będzie, wszystko w naszych rękach, dajmy tylko wszechświatowi działać i pchnąć nas w odpowiednim kierunku, reszta to już tylko nasze chęci lub ich brak. Ale pierdolę farmazony. W każdym razie będzie dobrze dzieciaki! Ja tam żadnej magii nie widzę w tym, że się data zmienia. Co roku się zmienia, a ja taka sama. Ewentualnie sobie horoskop przeczytajcie- co prawda z roku ubiegłego, ale przecież mówię, że to tylko zmiana daty, nic poza kalendarzem się nie zmieni 😀
Czego wam życzę? Nie schlejcie się za bardzo, bo to kurwa wstyd jest. A reszta? A reszta to chuj, byle do przodu ?

Jestem ze wsi i jestem z tego dumna

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
“Ze wsi jesteś, na wieś wrócisz”. “Człowiek ze wsi wyjdzie, wieś z człowieka nigdy”. I takie tam pierdolamento. Jestem ze wsi. Zaciągam prawie jak Ukrainiec, bo na Ukrainę mam bliżej niż do stolycy. Mieszkam na końcu świata, psy tu dupami szczekają, a wrony zawracają. Wychowałam się na wsi. Na pięknej wsi. Ile to razy słyszałam, że mieszkam na zadupiu. Skoro ja mieszkam na zadupiu, to śmieszek w takim razie mieszka w dupie, skoro taki z centrum świata. Wszystko w żartach, nigdy nikt z tego powodu mi nie jechał. Miasto, czy wieś? Gdzie jest lepsze miejsce do życia? Jestem ze wsi, nie mam studiów, żyję w konkubinacie. Czy jestem szczęśliwa, że jestem tu gdzie jestem?
Jestem. Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem, ani chwili nie żałowałam, że nie wyrwałam się na studia do wielkiego miasta. Do wielkiego miasta zawsze mogę pojechać. Tymczasem część koleżanek studentek, nigdy studiów nie pokończyła, bawią dzieci, pobalowały za matki chajsy i tyle z przygód w wielkim mieście. A ja co? A ja dwadzieścia kilka lat spędziłam na wsi. Wkoło mnie lasy, przed domem rzeczka, źródła dwa kroki od domu, potem rzut kamieniem ode mnie pojawił się także stok narciarski. Raj. Oczywiście do szkoły musiałam dojeżdżać busem, wcześniej rozklekotanym pksem. Bywały zimy śnieżne i mroźne. Zdarzyło mi się, że dupa przymarzła mi w Autosanie do siedzenia. Bywało, że autobus nie dotarł. Bywało, że musiałam do szkoły wstawać za piętnaście piąta rano. I tak było fajnie. Czasami miałam daleko na jakąś imprezę, ale zawsze ktoś miał auto, dało się ogarnąć. Później pracę też byłam w stanie ogarnąć. Jedną, drugą, trzecią. Za małe zarobki? Coś nie pasowało? No to fiuuu – zmiana. Da się. Wszystko się da. Czasami było mi tam, czy siam za daleko. Czasami miałam buty w błocie. Ale wiecie co? Kurwa jaki to plus móc wstać i wyjść rozczochranym na podwórko. Ptaszki śpiewają, koty miauczą, rzeka szumi. Relaks, cisza, spokój, zero strasu. Rodzina mało rolnicza, więc i prace polowe mnie ominęły. Sielanka.
Od kilku lat mieszkam w miasteczku powiatowym. Prawie wieś. Do domu rodzinnego raptem ze dwadzieścia kilometrów. I to jest max co ze mnie będzie. Duże miasto? Nie, dziękuję. Owszem czasami chciałoby się liznąć kultury, do teatru wyjść bez dwóch dni planowania. Do dobrej knajpy na obiad się chce, dobrej pizzy się chce… Nie ma. Albo jadę do miasta z prawdziwego zdarzenia, albo sama gotuję. Trudno. To chyba jedyne niedogodności. Mieszkam w piwnym miasteczku, Polska C, a może już i D. Jedyna atrakcja to Chmielaki raz do roku. Pięknie tu, choć często nudno. Organizuję sobie czas po swojemu. Chcę do klubu? Zapieprzam do Lublina. Chcę do restauracji? Zapieprzam do Zamościa. Zakupy? Większe miasto. Plusy? Nie potrzebuję prawka. Jeśli gdzieś jadę, to i tak nie sama. Miasteczko niezbyt rozległe, więc wszędzie mam blisko z buta. Nie ma tu świateł na ulicach i nie ma młodych ludzi. Uciekli do większych miast. Trochę szkoda…
Opustoszała moja wieś, moje miasteczko też się kurczy. Nawet w telewizji o tym trąbią. W Dzień Dobry TVN ostatnio pokazali moją rodzinną gminę. A wcześniej na ESCE poszedł materiał o wsi obok mojej wsi. To prawda, młodzi wyjeżdżają i nie wracają. Trochę to wina lokalnych włodarzy, a trochę wina naszego całego systemu. ZUS 1200 złotych, zakłady pracy w okolicy, to w rzeczywistości obozy pracy, gdzie pracownik jest zerem. Owszem, kto ma łeb na karku, da radę. Ale co z takimi przeciętnymi Kowalskimi? Im też należy się godne życie. Utrzymać rodzinę za tysiąc złotych? Dramat. Realia. Przydaliby się inwestorzy, którzy stworzą godne warunki do pracy za uczciwą pensję. Nie ma ich tu. I to mnie smuci. Ludzie nadal będą wyjeżdżać i tylko zakłady pogrzebowe będą liczyć zyski.
Jest też druga strona medalu. Telewizja tego nie pokazuje. To prawda, że w mojej wsi pustych domów coraz więcej, ale…domy te są wykupywane na pniu. Mamy już Ślązaków, Warszawiaków, Krakowiaków i cholera wie kogo jeszcze. Młodzi, rdzenni mieszkańcy nie doceniają lokalnych walorów, przybysze- owszem. Myślę jednak, że i lokalsi doceniliby bardziej gdyby mieli za co żyć.
Kocham moje miejsce na ziemi. Jestem ze wsi i jestem z tego dumna. Pięknie tu i przyjemnie. Tylko ludzie jacyś smutni…

Dlaczego nie zatańczysz na moim weselu?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Welon wijący się na wietrze, promienie słońca odbijające się w złotych obrączkach. Tłum gości obok i limuzyna na podjeździe. Dopieszczone dekoracje, strzelające szampany, truskawki w czekoladzie i rosół na pierwsze. Głośna muzyka i radosne podrygiwania w jej rytm. Tort prawie do nieba i gdzieś tam podobno nawet miłość. I jeszcze, jeszcze zarżnięta świnia, jak w tej piosence! Wesele! Tylko, że ja nigdy nie marzyłam o białej bezowatej sukni…
pixabay

Ślub? Koniecznie kościelny, inny się nie liczy. Ślub bez wesela? No jak to tak?! A co powie ciocia Grażynka i wujek Janusz? A gówno. Oni już mieli swoje wesele. Wystarczy. Część wesel to taka nagonka, bo co powie rodzina? Nienawidzę wesel. Chodzę jeśli muszę, ale krew mnie zalewa kiedy nie mam wyjścia. Nie lubię tej sztucznej pompy i udawania. Kiedy już pójdę, bawię się, jem, bo nie chcę zrobić przykrości Młodej Parze. Generalnie tego typu imprezy mnie nie kręcą. Róbcie sobie co chcecie, ale mnie nie linczujcie, to tylko moje zdanie i nie musi się Wam podobać.

Szkoda mi czasu na organizację jednodniowej imprezy przez rok. Szkoda mi pieniędzy na jednodniową imprezę. Za cenę takiego wesela remontuję już kolejną część domu. Za cenę takiego wesela mogłabym pojechać na 3 tygodnie wypasionych wczasów na drugim końcu świata. Za cenę głupiej sukni ślubnej mogłabym popierdolić do Grecji. Serio komuś się chce robić te wesela? Marnować czas, kasę i nerwy żeby przez jedną noc najeść się, napić i potańczyć? Spoko?
Ślubu kościelnego nie wezmę. Od małego powtarzali mi, że Bóg jest wszędzie. W takim razie będzie też na łące, pod lasem, na plaży w Miami i tam mogę przysiąc miłość, wierność i co tam jeszcze serce podpowie. Przysiąc mogę przed wybrankiem i Bogiem, który przecież będzie z nami na tej łące i w Miami, ksiądz mi do tego nie potrzebny. Ewentualnie przyda się urzędnik, tego nie wykluczam, potem łatwiej się rozliczać w urzędach?I już, i wystarczy, do domu. Papiery podpisane, można przejść do nocy poślubnej. Po co mi więcej?
pixabay
W kościele na sztywniaka. Potem dom weselny. Kluski na brodzie i właśnie wtedy Pan Kamera robi na Was najazd. Zajebiście! Pierwsze sztywne podrygi. Mijają trzy godziny, w tym czasie konto Młodych uszczupliło się o jakieś dziewięć tysięcy złotych. Tak najbidniej licząc. Liczycie, że Wesele się zwróci? Ha! A to trzeba było imprezę z biletami zrobić i podliczać każdego. Goście, jak sama nazwa wskazuje, są gośćmi, a gość nie ma obowiązku płacić haraczu za imprezę, na którą “musiał” iść. Mnie cieszyłoby 20 złotych w kopercie tak samo jak 200. Teraz podobno krążą prawie cenniki. Temu wypada dać 200, bo za talerzyk, tamtemu 500, bo rodzina, temu 1500, bo bliski krewny. Serio kurwa? Jak ktoś zarabia 1200 i ma dzieciaka na utrzymaniu, to nie wyrzyga tysiaka. Młodzi powinni cieszyć się samą obecnością gościa, a nie jego ciężko zarobioną kasą. Dobrze, że mojego wesela nie będzie!
Przed północą wujek Stefan będzie już kimał w sałatce ze śledzi. Ciocia Jasia będzie próbowała go jakoś dyskretnie wyprowadzić ukrywając wstyd. Kuzyn Antek najebie się jak świnia i będzie łapał za dupy młode kuzyneczki. Małoletni Tomek będzie podawał flaszki przez okno swoim równie małoletnim kolegom. Czas na oczepiny!
Panna Młoda z obdartymi piętami i męczona wieśniackim gorzko, gorzko (bo przecież alkohol to podstawa ehh). Pan Młody lekko ciachnięty przyjmuje krzywe spojrzenia świeżo poślubionej żony. Czas na poniżające zabawy. Przeciąganie jajka po portkach partnera. Wyścigi w piciu wódki, udawanie zwierząt, bieganie w amoku po sali. Wszyscy najebani. I zbieramy na wózeczek, bo kasa, kasa! Poniżające i prymitywne zabawy często z podtekstem seksualnym. Seks, alkohol i Młoda Para! Super poziom, super biba! Wpierdolimy jeszcze tort z margaryny i można się poniżyć do końca. Ach co to był za ślub!
Po północy nawet Pan Kamera spierdala, bo nie ma co zwłok nagrywać. Niedobitki snują się po kątach. Ci z mocniejszą głową okupują wiejski stół. Piją bimber i zagryzają kiełbasą rwaną brudnymi rękoma. Serio myślicie, że wujek Franek myje ręce po siku? Smacznego.
Gdzieś nad ranem ciastko na drogę i w drogę. Jesteście szczęściarzami, jeśli na drugi dzień nie ma poprawin. Poprawiny to dobitka po dobitce. Super pomysł! Klin klinem, niech nam naród alkoholem stoi. Pijanym narodem łatwiej kierować. Noc poślubna? Jaka noc poślubna? O 5 rano, najebani, najedzeni, poniżeni, ale z pełnymi kopertami Młodzi mogą tylko pójść spać. Tylko nie zapomnijcie przeliczyć ile było w kopertach!
Dlaczego nie zatańczysz na moim weselu? Bo żadnego kurwa wesela nie będzie!
“Co tak stoicie jak na pogrzebie? Jak balanga, to balanga! Matka, dawaj zakąski! Wódka jest, zaraz wyciągniemy ze studni coca-colę i gra muzyka! Orkiestra grać! Jak wesele, to wesele!” 
 
 

Życie to gra

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Liście już prawie poszły w pizdu. Czekam na śnieg, bo kiedy spadnie śnieg, przysypie liście, a jak przysypie liście, to nie będę musiała ich grabić. Niech gniją. Wszyscy kiedyś zgnijemy. Życie po śmierci, takie tam. A jeśli to wszystko to tylko gra? Jeśli te jebane liście lecą nie dlatego, że wegetacja, taka sytuacja? Jeśli nie to, to co? Pstro. Jesteśmy grą.


Graliście kiedyś w Simsy? Nie robiłam im kibla, szczały w kwiatki. Nasyłałam na nich klęski żywiołowe i patrzyłam jak tornado rujnuje ich domek bez klopa. Potem dorzucałam kosmitów, nie karmiłam… Psychopatka. A co jeśli nasze życie to świetnie zrobiona gierka RTS? Bo niby skąd piramidy? Skąd te wszystkie teorie o wielkich wybuchach i ewolucjach. Że niby pochodzimy od małpy? A może był jakiś raj i wąż, który kusił? Życie w symulacji to science fiction? A kurwa gadający wąż? A jednak ludzie wierzą w gadającego węża, wierzą w jakieś tam cosie, dlaczego mają nie wierzyć w grę? Właściciel PayPala pcha niewyobrażalną kasę w badania nad tym czy oby nasze życie nie jest symulacją. A może jest? Może Biblia i wszelkie naskalne rysunki to takie intro? A potem poszło…

Wolna wola to jakiś tam nasz margines, po którym możemy śmigać. To, że ja piszę, a ktoś tam jest tancerzem, to żaden talent – takie dodatki ktoś nam wgrał. Choroby? Gwałty? Klęski żywiołowe? No przecież nie może być nudno. Śmierć kliniczna, tunel ze światełkiem, cudowne ozdrowienia – każda gra ma jakieś bugi, coś się czasem zawiesi.

Wykorzystujemy niewielki procent możliwości naszego mózgu. Levele przeskakują coraz szybciej. Tylko w ciągu mojego życia słuchałam muzyki z winylów, potem był magnetofon szpulowy, potem taki na kasety, doszły walkmany, później wraz z płytami CD pojawiły się discmany. Pendrajwy powoli odchodzą do lamusa, nośniki są coraz doskonalsze… Ktoś wymyślił koło, potem auto, samolot, rakietę kosmiczną. Co teraz?

Za ileś tam lat ktoś wymyśli symulację rzeczywistości. Jeśli będzie to możliwe w przyszłości, to może właśnie my jesteśmy grą naszych prapraprapraprapraprapraprapraprapraprawnuków? A może komuś nasza gra pewnego dnia zbrzydnie i ją wykasuje? Bum! Koniec świata. Jeśli to nie nasi praaa nami się bawią, to może jesteśmy symulacją jakiejś innej cywilizacji? Bo niby skąd te wszystkie bajki o kosmitach? Skąd ufo w Roswell? Skąd kręgi w zbożu i teoria, że przy piramidach pomagali obcy? Może to żadne brednie, ktoś tę grę musiał zaprojektować. My mamy zagadki, ONI mają z nas zbitę.

Spadnie ten śnieg i przysypie liście, wiosną nowy level.

Gazeta stylowa, jak ulotka reklamowa

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Do obiadu, do kolacji, czasami do kawy albo herbaty. Mimo wszechobecnej elektroniki, kobiety nadal sięgają po prasę kobiecą w formie tradycyjnej, czyli papierowej. Swojego czasu czytałam jakieś tam babskie gazetki, ale doszło do tego, że raz w miesiącu kupuję Twój Styl i mam prasówkę na jakiś czas. Jednak ostatnio coś mi nie pasowało, po kilku obiadach gazeta mi się kończy mimo pokaźnych rozmiarów. What the fuck? Wlokę ten ciężar ze sklepu, w domu wysypuje mi się tona ulotek i reklam, a i w środku nie lepiej. Na podstawie Twojego Stylu z września pokażę Wam za co tak naprawdę płacę…
Twój Styl, Prasa, Gazeta, magazyn, media, oszustwo, reklamy

Dobra, wysypałam te wszystkie ulotki ze środka, wyrwałam te wszystkie próbki i inne pierdolety. Gazeta jak gazeta, czy tam magazyn, jeden chuj. Kupuję ją, bo jest gruba, ale ilość to nie zawsze jakość. Kupuję ją dla ciekawych wywiadów, pojedynczych artykułów. ale będę się dziś zagłębiać w treść. W sumie to doszłam do wniosku, że jeśli chodzi o treść, to 30% mnie interesuje, reszta to albo powielane informacje, albo informacje z dupy, albo porady rodem z Bravo Girl. Jeśli chodzi o modę, powiedzmy, że 10%  inspiracji jest w ogóle do przyjęcia przez mój zakuty łeb dziecka z prowincji. Kurwa po co ja to kupuję? Ale ok, przejdźmy do sedna.
grubo!
266 stron, 133 kartki. Grubo jak na melanżu z Rysiem Peją. Skoro grubo, to dlaczego tak szybko mi się czyta tego molocha? A kurwa, reklamy! A co jeśli upierdolimy wszystkie kartki z reklamami, które zajmują całą stronę?
49 kartek poszło w pizdu
Co się stanie? Cały chuj zostanie! 49 kartek. 49 pieprzonych kartek, na których znajdują się całostronicowe reklamy! 84 kartki z czymś tam, 49 tylko z reklamami. Dodam jeszcze, że część artykułów, to artykuły inspirowane, sponsorowane i naciągane. Jakże rozśmieszyły mnie pochwały paletki cieni od Max Factor, która kosztuje 85 złotych i można ją sobie w dupę wsadzić. Po wyrwaniu kartek, gdzie reklama ma pół strony, albo zajmuje jakąś jej część, zostanie nam zeszyt pierwszoklasisty!  Po wywaleniu wszystkiego co jest reklamą, współpracą i pierdololo zostały mi 34 kartki do czytania (i oglądania, bo moda i widoczki), gdzie i tak nie wszystko mnie interesuje. Ze 133 kartek zostaje 34. 100 kartek nie nadaje się nawet do podtarcia dupy, bo śliskie.
49 kartek z całostronicowymi reklamami
10 złotych, nie majątek, ale 10 złotych za folder reklamowy, to jest kurwa kpina. Co śmieszniejsze, nigdy żadna reklama z Twojego Stylu nie nakłoniła mnie do zakupu czegokolwiek. Za reklamę w tym magazynie trzeba wysrać grubą kasę. Nie mam pojęcia komu to się opłaca, skoro większość osób i tak woli posłuchać blogerów, niż zaufać postnej reklamie w gazecie z…reklamami 😀 W sumie to wiem komu to się opłaca- wydawcy. Firmy też nie za bystre, blogerom rzucają ochłapy, gazecie bulą, a reklama gazetowa nie jest zbytnio skuteczna w dzisiejszych czasach. Osoby odpowiedzialne za promowanie marek w mediach pokończyły chyba Wyższe Szkoły Rozrzucania Gnoju i to z marnymi wynikami.
Artykuł napisałam na podstawie Twojego Stylu, ale każda inna gazecina jest taka sama. Więcej nic papierowego, oprócz tygodników lokalnych i srajtaśmy nie kupię.  Mogę zrobić hałl z zakupów papieru dupnego i opisać jak używać. Niesmaczne? A w Twoim Stylu, który przecież jest tak stylowy, taka reklama srajtaśmy była! Troszkę mi szkoda, że ten magazyn tak się stoczył…

Mamo! Rozwiedź się!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
“Dla dobra dzieci…bądźmy ze sobą, dla ich dobra”. “Dziecko potrzebuje obojga rodziców”. “Niepełna rodzina krzywdzi dziecko”. Znacie takie i im podobne hasła? Znacie. To zapomnijcie. Nie jestem matką, nie jestem rozwódką, ba, nawet mężatką nie jestem. Ale byłam dzieckiem. Dzieckiem wychowanym przez Mamę. Matkę Boską, bo tak o niej mówię. Czy skrzywdziło mnie dorastanie w niepełnej rodzinie? Bynajmniej. Stoicie nad szczątkami swojego związku, ale obawiacie się o przyszłość dziecka? Niepotrzebnie. Jebnijcie to w cholerę. Co czuje dziecko wychowane przez jednego z rodziców? Zaraz Wam powiem.

 

Pamiętam ślub rodziców, pamiętam i rozwód. Czy brakowało mi ojca? A czy Tobie brakuje wujka z Ameryki? Nie masz tam wujka? Ok, czyli za nim nie tęsknisz, bo jak tęsknić za kimś, kogo nigdy nie było?

 

Ponieważ w moim życiu to Mama była ojcem i matką w jednym, będę pisać z perspektywy dziecka, które zostało z mamą. Większość moich koleżanek po rozwodach zostaje z dziećmi, ojciec albo ma wyjebane, albo sam jest pierdolnięty. Każdy rozwód, związek jest inny, ale dzieci wszystkie czują tak samo. Tak, dziecko widzi, że mama jest smutna i snuje się po kątach. Może nie do końca kmini o co chodzi, ale doskonale wyłapuje emocje. Kiedy dziecko jest radosne? Kiedy widzi radość swojej mamy. Więc kobieto, jeśli facet jest kutasem, psycholem, idiotą, maminsynkiem, czy cholera wie kim jeszcze- jebnij to w cholerę i ciesz się życiem. Dziecko Ci za to podziękuje. Ręczę!

 

Co ludzie powiedzą? A niech gadają! To Ty i Twoje dzieci mają być szczęśliwe!

 

A jeśli dzieci w szkole będą dokuczać dziecku, bo “nie ma” taty? Przez całą edukację ani razu nikt mi nie dokuczył. Powiem więcej, większość dzieciaków w moich klasach była z tak zwanych rozbitych rodzin. Żadne nie czuło się pokrzywdzone i nikt nikomu z tego powodu nie dokuczał. Rozwody są już tak spowszechniałe, że nie robi to wrażenia na dzieciarni.

 

Mamo, wróć do swojego panieńskiego nazwiska jeśli tego chcesz. Dzieci z tego powodu nie będą smutne, a jeśli zechcą, to również zmienią swoje nazwiska na Twoje panieńskie, kiedy podrosną. Mamo (ta moja)! Zjebałaś z tym, chociaż zawsze mówiliśmy Ci, żebyś wróciła do panieńskiego bałaś się, że dzieci będą nam wytykać nazwisko inne niż Twoje. Niepotrzebnie. W szkołach, do których chodziłam, było mnóstwo przypadków, gdzie mama miała nazwisko inne niż dziecko. W sumie to wcale nie czuję, że moje aktualne nazwisko jest moje, utożsamiam się z nazwiskiem, które miałam przyjemność nosić przez pierwszy rok życia, czyli z nazwiskiem panieńskim Matki Boskiej. Teraz to popij wodą, wyjdę se kiedyś za mąż 😉

 

 

Szczęśliwy dom, to ten gdzie ludzie są szczęśliwi. Jeśli dwoje ludzi ma być nieszczęśliwych, lepiej się rozwieść dla…dobra dzieci. Ja wiem, że wszystkie poradniki będą maglować, że dzieci będą nieszczęśliwe, że burzycie ich poukładany świat, że w przyszłości sobie nie poradzą, że trauma, że nie będą potrafiły stworzyć trwałego związku w przyszłości. A gówno prawda. Mama dała z siebie wszystko, nauczyła mnie gotować i wbić gwoździa. Wzorców męskich mi nie brakowało, był dziadek, pradziadek i brat Matki Boskiej. Jestem w stałym związku od 11 lat, nie mam żadnych zaburzeń, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie od ponad 28 lat. Jak to się stało? Moja Mama jest hardcorem- co roku wysyłała nas na kolonie, wycieczki, uczyła samodzielności, rozmawiała i była zawsze kiedy jej potrzebowaliśmy. Dalej jest i zawsze będzie. Na Dzień Ojca i Dzień Matki dostaje jeden prezent, bo dała radę podwójnie. Czyli w sumie to mam oboje rodziców, tylko pod jedną postacią 😉

 

Dziecko po rozwodzie? Nie zaobserwowałam różnic pomiędzy mną, a dziećmi z pełnych rodzin. Może jedynie zawsze byłam bardziej samodzielna.

 

Kobieto, nadal się wahasz? Niepotrzebnie. Będzie ciężko, ale dasz radę i Twoje dzieci Ci kiedyś za to podziękują.

 

Dziękuję!

Jak kraść i nie dać się złapać?*

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Niektórzy na swoich blogach mają powrzucane chujwijakie paragrafy. Inni podpisują zdjęcia, jeszcze inni nie robią nic, bo tak czy siusiak, wszystko co tworzymy należy do nas, a kradzież jest prawnie napiętnowana. (A kto zechce, to i tak zajebie). Swoje fotki oblepiam moją blogową nazwą, a jeśli wrzucam zdjęcia cudze, to tylko takie z darmowych banków, dodatkowo linkuję ich pochodzenie. Nie lubię kradzieży. Żadnej. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o różnych podejściach do “pożyczania” zdjęć i treści.

Przez ponad dwa lata blogowania moja wiedza w zakresie ochrony wytworów ewaluowała. Każdą fotkę, informację linkuję do źródła. Staram się jak mogę, pytam, szukam, chcę być fair. Kiedy już gdzieś tam zaczęłam w sieci się przewijać, poczęły dziać się dziwne rzeczy. Krowy zaczęły dawać ocet, kury niosły kwadratowe jaja, a świnie ujrzały niebo. Zdarzyło się tak, że jedna z  moich czytelniczek (nie wiem, czy stałych, czy okazjonalnych) bawiła się we mnie. Założyła bloga, a jej treści, były kalką moich, tylko jakoś to jej karykaturalnie wyszło, bo blog ledwie co wystartował i zaraz szybko się zwinął. Próbowałam nawiązać z nią kontakt, ale się nie dało. Wylałam żale na moim fanpage, po czym na jej blogu pojawił się post, że została schejtowana i już nie będzie pisać… Chciałam tylko wyjaśnień, ale ok. Problem sam się rozwiązał. I bardzo dobrze.
Po moim ukochanym poście o nawiedzonym domu w Izbicy zaczęły dziać się jeszcze dziwniejsze dziwy. Sąsiadka urodziła siedmioraczki, w ogródku odkryłam złoża złota, a Kaczyński przeszedł do PO. Koleżanka oznaczyła mnie pod fejsbuczym postem pewnego ogólnopolskiego i znanego radia na E. “Wiola, to nie Twoje?”. Moje. Szok. Ogromna firma wzięła sobie moje zdjęcia i wyrywkowe części mojej pisaniny o nawiedzonym domu. Oczywiście z tekstu wyłapali tylko plotki, a nie fakty. Wiadomo- duchy i straszydła to większa sensacja, lepiej się sprzeda. Żeby dotrzeć do bezpośrednich świadków “nawiedzeń”, przegrzebałam znajomych i nieznajomych w okolicy, dotarłam do właścicieli, uzyskałam zgodę na fotografowanie i na puszczenie w eter historii. Włożyłam w ten tekst całą siebie i jestem z niego bardzo dumna. Żeby napisać posta poświęciłam nie godziny, nie dni, a długie tygodnie. A tu ciach i bez mojej zgody cała Polska czyta sobie mój tekst, pod szyldem radia. Wkurwiłam się. Napisałam do nich. Najpierw cisza, potem głupie tłumaczenia, po kilku dniach usłyszałam przepraszam, a radio podlinkowało moją własność. Mogło skończyć się w sądzie, powinno. Odpuściłam pierwszy i ostatni raz. Ale więcej nie odpuszczę. Co mi po przepraszam w prywatnej wiadomości i linku na ich stronie? No własnie. Kolejnych razów nie będzie. Ktoś mi coś zajebie, to pójdę do odpowiednich instytucji, bo prawo jest po mojej stronie. Człowiek uczy się na błędach.
Jestem uczulona na wszelkie machlojki, ponieważ powyższa sytuacja dotknęła mnie jak ksiądz ministranta po mszy. Niczym strażnik Teksasu z Zadupia Dolnego wyłapuję wszelkie “pożyczki”. Widzicie kosmetyki wyżej? Dostałam je za kozaczenie 😉 Drepcząc po fejsie, doczołgałam się do krańca internetu, a tam piękne zdjęcia z Instagrama. Insta to ogromna społeczność. What the hell?! Napisałam do Clochee, bo tam siedziały zdjęcia. I….zaskoczyli mnie pozytywnie. Znaleźli źródło, dodali linki, przeprosili PUBLICZNIE i wysłali podarek za moje wytropienie wpadki. Szczerze mówiąc, to kiedy poprosili mnie o adres, to spodziewałam się raczej gówna w kopercie za karę, że miałam czelność napisać publicznie co myślę. Nie zwalnia to ich z odpowiedzialności, ale mam nadzieję, że czegoś ich to nauczy. Chociaż tak troszeczkę. Zareagowali błyskawicznie i nie szukali wymówek, ale cholera jasna- pilnujcie swoich praktykantów.
Co mnie najbardziej dziwi? Że duże korpo nie mają skrupułów by kraść od tych maluczkich. Uważam, że powinni dawać dobry przykład i prowadzić swoje social uczciwie, wręcz krystalicznie. Moi drodzy, tu nie ma miejsca na wpadki! Ja kurdupel blogosfery przetrząsam nieraz miliony stron, żeby znaleźć źródło. Da się. Uwierzcie mi- da się, chociaż nie mam sztabu ludzi za swoimi plecami. Owszem wpadki się zdarzają. Clochee przeprosiło publicznie i błyskawicznie naprawiło swój błąd. Radio na “E” kombinowało jak koń pod górę przez kilka dni. Warto narażać dobre imię marki dla kilku lajków i wejść? No chyba kurwa nie bardzo.
*niech Was tytuł nie zwiedzie, jak się coś podpierdoli, to uczciwy Kowalski i tak doniesie 😀