Tag

na twarzy

Różowo mi- wiosno przybywaj :)

By | Bjuti Pudi | 38 komentarzy

Niektórzy blogerzy to sobie planują co danego dnia zapodać czytelnikom. Ja nie mam takiego zwyczaju, lecimy na żywca. Rano postanowiłam przetestować rzęsy od Neicha. Ostatnio wpadł mi w oczy makijaż Gosi i postanowiłam poszaleć z różem i niebieskim- kontrowersyjne kolorki. Kojarzą mi się z Barbie, ale dlaczego mamy sobie od czasu do czasu nie poszaleć ? W końcu mam dziś urodziny i już nigdy więcej nie będę taka młoda jak dziś. A co mi tam.

Zacznijmy od rzęsów. Jakościowo świetne, troszkę je przycięłam na potrzeby długości moich oczu 🙂 Klej też fajny, nie maże się, ładnie łapie i nie brudzi i co najważniejsze dobrze trzyma. Przyznaję bez bicia- nigdy w życiu nie przyklejałam sama sobie rzęs. Owszem przyklejałam kiedyś tam dawno temu klientkom, ale nigdy sobie. Zawsze lubiłam moje rzęsiory, a po Long4Lashes to już całkowicie nie mam zastrzeżeń. Dziś przykleiłam. Głupio się czuję szczerze mówiąc. Cały czas czuję, że je mam. Jednak nie lubię doklejek na oczach, to nie jest dla mnie. Wkurwia mnie świadomość, że coś tam mam przyczepione. Rzęsy są komfortowe w noszeniu- nic nie uwiera, nie ciągnie, tylko ja mam w głowie zakodowane, że tam siedzą i mnie wkurzają 😀 Aplikacja prosta, choć przyznam, że mam swoje długie rzęsy, które utrudniały zadanie, bo nie mogłam się przez nie przedostać, żeby nakleić te sztuczne.

A teraz makijaż jaki pod rzęsami się skrywa.

Rzęsy dają fajny efekt, ale ja je czuję 😀 Cienie to moje ukochane (KLIK ) kolorzaki z palety nie do zajechania 😉 Ja nie wiem jak długo już mam tę paletę, ale Silki, Srylki mam gdzieś, bo te są genialnie napigmentowane, trwałe i niedrogie, a wybór kolorów przeogromny. Muszę zacząć myśleć o nowej wersji, bo w tej najlepsze kolory sięgają dna.

Taka ze mnie durna koza. Ja chyba nawet makijażu nie umiem normalnie, po ludzku pokazać, tylko muszę się trochę pokrzywić do ludzi 😉 I róż mam nawet, bo mnie przekonaliście, że nie wygląda na mnie źle. I pomadkę, która trąci zabawą w remizie, ale ja i tak ją lubię. Chyba mi pasuje, nie? Może dlatego, że ze wsi jestem to mi pasi haha 😉

Dobra, jakaś normalna fotka na koniec, żebyście nie pomyśleli, że mój defekt w mózgu to jakieś poważne zaburzenie. Jest git malina i majonez, czy chujnia spod remizy? Przyjdzie wiosna jak zobaczy taki słitaśny mejkapik?

Miss Butterfly- motylem o policzek ;)

By | Bjuti Pudi | 39 komentarzy

Się ostatnio rozpisałam na poważnie, to dziś będzie niepoważnie 😉 Różowo będzie. Cukierkowo do porzygu hehe 😉 No może nie do porzygu, ale różowiasto i słodko.
Fajny róż dostałam od Verony. W sumie nawet lubię kosmetyki od nich, miałam okazję przetestować kilka balsamów i przyznam, że mnie uwiodły. Róż przywlekłam ze spotkania blogerek i długo się do niego zbierałam, ale to zaraz Wam opowiem.

Verona, Miss Butterfly blush, odcień 1. Rose Gold.
Róż niedrogi, bo można go kupić za około 7-8 złotych. Zapakowany w ładne, zwykłe pudełeczko na zatrzask, nie ma co się rozwodzić- mi pasuje.
Środek mi się podoba. Pal licho, że odcień dobry, ale jakie motylki fajne hehe 😀 No mam, mam nie po kolei w głowie, czasem mi się coś źle połączy w synapsach i takie są efekty, że mi się motylki podobają. Ale zejdźmy z moich synaps. Zobaczmy co tam producent opowiada.
Producent opowiada z czego róż się składa, że tak przykozaczę jak kielecki madafaka raper z ciemnej dzielni. ( Pozdrawiam przy okazji Kielce, muszę tam się wybrać, jak będzie cieplej, bo dawno nie byłam).
Powiem Wam teraz czemu się tak długo czaiłam nad tym różem mimo, że motylki mie się podobywowali od początku. Otóż moi mili, chłopcy i dziewczęta, psy, koty i borsuki dotychczas używałam bronzera. Jakoś bronzer bardziej mi odpowiada. Mam wrażenie, że róż nie jest tak dobry jak bronzer przy mojej karnacji. Nie wiem, może mi się tylko wydaje, albo po prostu przywykłam do bronzerów. W każdym razie jeśli chodzi o jakość tego motylka to jest zadowalająca. Róż trzyma się jak trza tak ze 4 godzinki, potem lekko zaczyna się wtapiać w buźkę. Wtapia się powoli i równomiernie, plam nie robi, nakłada się ładnie i prosto. Po tych wspomnianych 4 godzinkach powoli ucieka z mordziagi, ale nawet po 6 godzinach możemy go dostrzec- z tym, że nie jest już taki intensywny. Jak na kosmetyk za grosze, mogę powiedzieć, że jest całkiem dobry. Motylek daje radę. Z resztą oceńcie sami.
Delikatnie podkreśla co ma podkreślić, lekko mieni się złotymi drobinkami, ale tak nienachalnie, bez kiczu.
Róż sam w sobie podoba mi się bardzo, nie jestem tylko przekonana czy róż mi pasuje, jak sądzicie?

Arganisme- krem, który uratował mi du.. twarz ;)

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze

Wczoraj pisałam Wam o tym jak stałam się nastolatką i mnie wysyfiło po całej mordzie KLIK. Dziś będzie coś na otuchę.

Długo używałam kremu z Perfecty KLIK. Jednak w zaistniałej sytuacji był zbyt lekki. Potrzebowałam czegoś co ładnie złagodzi wypryski i zaskórniki, które napadły mnie znienacka. Jako że podczas spotkania w sklepiku zMaroka miałam okazję wybrać sobie dowolny produkt do testowania, to padło na krem, który nada się na moją skórę po przejściach.

Arganisme, krem przeciwtrądzikowy z olejem arganowym.

Krem zamknięty w normalnym, zgrabnym słoiczku, 60 ml. Wygląd się dla mnie nie liczy, najważniejsze jest dla mnie wnętrze hehe 😉 Z wyglądu- zwyklaczek, pełna prostota, najważniejsze informacje. Lubię tak. Nawet krzywa plakietka bardziej do mnie przemawia niż przesadzony design 😉
Nie do końca wiem, co producent obiecuje hehe, ale wiem, że krem jest przeznaczony do skóry trądzikowej, z zaskórnikami, podrażnionej i szukającej ukojenia.

Konsystencja odpowiednia. Krem bielutki, średnio gęsty. Taki w sam raz. Niewielka ilość wystarcza żeby potraktować nią twarz. Wydajny hultaj. Nie żałowałam go sobie, ale i tak zużywa się bardzo powoooli. Kupicie go oczywiście w zMaroka 😉 Cena jest przystępna, 35 złotych za kosmetyk naturalny to miła kwota. Tym bardziej, że krem wystarczy na dłuuugooo.

O taki bieluch. Dość szybko się wchłania i nadaje się pod makijaż. Pachnie subtelnie- troszkę różano, troszkę olejkowo. Taki argan i róża. Ale róża wychodzi na prowadzenie jeśli chodzi o aromat. Zapach jest subtelny i lekko wyczuwalny.

Stosuję kremidło już dłuższą chwilę i widzę, że działa. Skóra jest wyraźnie ukojona. Tego właśnie potrzebowałam. Pozbyłam się większych niespodzianek i powolutku znika większość zaskórników. Oczywiście zmieniłam całą pielęgnację, ale krem jednak siedzi na mojej twarzy 24 h na dobę, więc ma szansę działać non stop 😉 Smaruję pyska rano i wieczorem. Jest poprawa stanu mojej buźki. Mimo oleju argonowego na drugim miejscu w składzie skóra jest nawilżona, ale nie natłuszczona. Dla mnie ogromny plus, bo nie ma nic gorszego niż świecąca morda, prawda?

Skład ładny. No mi się podoba. Działa na gębę po przejściach jak eliksir. Po nałożeniu czuć ulgę, skóra jest hmmm bardziej elastyczna? Nie wiem jak to ująć. W każdym razie czuję jak mój organizm pije ten krem swoimi porami hehe.

Zostaję przy tym kremie, bo nie doszukałam się żadnych wad. No może jak macie zaparowaną łazienkę to Wam się etykietka może odkleić, ale pieprzyć etykietkę kiedy zawartość jest taka zajebista 😉

Mam ochotę sprawdzić jeszcze krem arganowo- cytrynowy, ale póki ostatni zaskórnik nie pójdzie tam gdzie raki zimują ( TUTAJ? ) to szpachluję się tym maleństwem. Polecam całym sercem osobom, które mają mniejsze lub większe problemy ze swoją skórą.

Uwaga 🙂

Dla moich czytelników 15% zniżki na ten kremik 🙂 Do kupienia TUTAJ Kod ważny do 14.02.2015r.  Podaję hasło    Puderniczka-15

 

Lirene, pianka do twarzy- czyli jak znów być nastolatką…

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy

Zastanawialiście się kiedyś jakby to było znowu być nastolatkiem? Te pierwsze porywy serca, pierwsze szalone imprezy. Ta siła wewnętrzna, że ja, właśnie ja zmienię świat! Ta dziecięca naiwność i radość z byle gówna. No co jeszcze się działo, te kilka, kilkanaście lat temu? Pryszcze kurwa. Co prawda będąc nastolatką nie miałam większych problemów z cerą, ale coś tam zawsze wyskoczyło. Myślałam, że to już za mną, a tu kurwa zonk. Ostatnio za sprawą pewnego kosmetyku stałam się znowu dorastającą panną i to bynajmniej nie za sprawą porywów serca czy naiwności, a pryszczy haha 😀

Lirene, Young 20+ pianka myjąca do twarzy i oczu. Energetyzująca samba brazylijska z guaraną.

Lirene to fajna marka, lubię, znam, więc skusiłam się na zakup tej pianki. W ogóle lubię pianki do mycia buzi. Kupiłam. Kupiłam za trochę powyżej 10 złotych, w promocji Esesmana.

Zapach ładny, lekko owocowy, pianka o idealnej konsystencji, zbita, jak pianka do golenia. Wystarczy tylko odrobinkę by umyć całą mordę. Wydajna jak licho. Raz nawet zmyłam makijaż, żeby sprawdzić jak sobie poradzi- poradziła sobie pięknie, makijaż zmyty idealnie, a oczy nie piekły. Brzmi jak ideał, prawda? Też tak myślałam. Na początku sprawdzała się super- już myślałam, że znalazłam coś najzajebistrzego na świecie. Ale…Po około 3-4 tygodniach zaczęło mi się pojawiać coraz więcej zaskórników. I więcej i więcej. Zaczęły mi się robić podskórne grudki czyli zaskórniki zamknięte, te otwarte też chętnie wyłaziły. Noszzz kurrr…! Zaczęłam odstawiać to tamto, sprawdzać po czym to cholerstwo wyłazi. W końcu odstawiłam piankę. I włala madafaka. Jest winowajca!

Tragedię z cerą zrzucam na zbyt “mocny” skład. Niby pianka nie wysuszała, ale widać za mocne detergenty zrobiły sobie imprezę na mojej hapce. Tańczyły, hasały i dobrze się miały, a ryj cierpiał jak szwaczka w Chinach. Strasznie się zawiodłam na tym myjadle, tym bardziej, że fajnie się zapowiadało. A miało być tak pięknie…

W tej chwili buziak wraca do siebie. Znalazłam ( mam nadzieję) coś lepszego do mycia. Trafiłam na super krem- o nim napiszę wkrótce. Widzę znaczną poprawę. A piankę wykorzystam do mycia pędzelków makijażowych, bo nie lubię jak coś się marnuje 😉 Nawet jak coś jest do dupy to staram się to zużyć do innych celów.

I tak oto przez chwilę byłam znowu nastolatką. Jednak wolę być starą kozą 😀

Nie polecam tego paskudztwa. No chyba, że chcecie cofnąć się o kilka lat hehe 😉

Błyszczyk City Chic- jak sprawdza się na wsi ? ;)

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy

Też tak macie, że czasami mała, niepozorna rzecz cieszy Was bardziej niż coś mega hiper bajerzastego? Na spotkaniu blogerek wpadł mi w ręce pewien błyszczyk od Miraculum. Niepozorny. Nawet nie zwróciłam na niego większej uwagi. Ale, że lubię mieć “coś” na ustach sięgnęłam po niego ot tak.

Virtual, City Chic lip gloss, Kremowy błyszczyk do ust. Odcień 35- like candy.

Opakowanie normalne, aplikator gąbeczkowy, bez udziwnień i sensacji jak z “Bulgarskiego pościkku”. Taki zwyklak. Trzyma się 2-3 godzinki bez sensacji, ale ja od błyszczyków wiele nie wymagam. Kosztuje około 12 złotych. W opakowaniu ma oczojebny, różowy kolor.  Bez obaw- na ustach zamienia się w piękny delikatny róż. Sami zobaczcie.

 

Prawda, że uroczy? Usta zajebiście się po nim błyszczą. Żadnych pierdół, brokatów, nic zbędnego. Blask i delikatny kolor, czyli to co najważniejsze (przynajmniej dla mnie). Błyszczyk jest gęsty i raczej się nie lepi, choć jest wyczuwalny na ustach. Pachnie lekko owocami, nie potrafię określić jakimi- coś pomiędzy melonem, a malinami. Błyszczyk ma niby nawilżać, nie wiem czy nawilża, ale na pewno nie wysusza 😉

Prezentacja na ryju. Fajny błyszczyk, taki zwyczajny, ale jednocześnie na tyle dobry i lśniący, że się z nim nie rozstaję. Lubię pomalować sobie usta tintem z Bell, którego kolor trzyma się dobre 6-7 godzin, a na to zapodaję ten błyszczyk, żeby usta lśniły. Tutaj przedstawiam go solo, tak też się sprawdza.

Eveline- tusz na medal Virtuti Prostituti :D

By | Bjuti Pudi | 32 komentarze

Mam dziś dla Was zajebistą perełkę.

Zawsze mówiłam, że zielony Wibiak to mój hit wśród tuszy. Ostatnio hit został pobity. Mam lepszego bohatera. Powiem więcej, cała marka pod względem tuszowym mi się podobuje!

Eveline, tusz Big Volume Lash, natural bio formula. Pogrubiający tusz do rzęs.

Tego zielepacha dostałam na spotkaniu. Z tuszami tej marki miałam już styczność KLIK TU. Czerwona wersja była fajna, ale zielona mnie zachwyciła.

Szczoteczka standardowa, włosiana, a nie jakieś silikony jak u Pameli. Dziwnie mi było się przerzucić z małej silikonowej popierdółki na taki wycior. Ale 2-3 dni i przywykłam. Opakowanie też taka bomba, spore, solidne, tylko napisy się wycierają. Ale po co komu napisy, kiedy zawartość jest w dechę? Tusze Evelinki są dostępne niemal wszędzie- Rossmany, Jawy i inne drogerie mają je u siebie. Kosztuje trochę powyżej dychy, więc śmiech.  Czarna czerń jest czarna jak noc listopadowa. Trzyma się ta smoła jak polityk koryta. Nic się nie kruszy jak trzydniowy chleb z Biedronki. Nic się nie sypie jak tirówka przy ruchliwej trasie. Geniusz.

Zapodałam zeza jak stara kukuła 😀 Jak widać rzęsy perfekcyjnie rozdzielone jak nogi Julii Bond. Dwa pociągnięcia i rzęsy trzepoczą na wietrze jak stara plandeka.

Rzęsy mi się wygięły w pałąk tak mi je wyciąga 😀 Tusz jest zajebisty no. Od razu mówię, że rzęsy to po Mamie i po Long4Lashes, żeby nie było pytań 😉 Tusz zmywa się bez problemów, ideał. Mam jeszcze czarną wersję Evelinki i jestem niemal pewna, że też jest dobra 🙂 Dam znać.
Tymczasem borem, lasem, machał Ździcho swym… ręką machał 😛

Kakaowe oko na romantycznej randce :D

By | Bjuti Pudi | 47 komentarzy

No Siema 🙂
Nie było mnie, to mnie nie było- na wuj drążyć temat hehe 😀
Z okazji nowego roku zaczniemy od naocznych spaw.

My Secret, Natural Beauty, Romantic Date.

Jakiś czas temu, u kogoś, gdzieś zobaczyłam wersję Nude coś tam. Wpadła mi w oko, ale nim dolazłam do Natury to już ich nie było. W sumie dobrze, bo trafiłam na wersję romantyczną. Kto te nazwy wymyśla? Romantyczna randka? Czekam na paletę Chyża Stypa, albo Spolegliwa Konkubina- oczywiście po angielsku, żeby nikt się nie połapał 😀

No, w każdym bądź razie kupiłam tę randkę, chociaż na randkę nie szłam. Mam nadzieję, że przez to nie pójdę do piekła.

Jak widać, albo i nie widać, paletka to czterokolorowa lampucera. Chciałam przykozaczyć i zrobiłam mozaikę- ale coś tam widać. A jak ktoś nie widzi, znaczy, że jak mrugał zapomniał powieki otworzyć po zamknięciu. Trochę mi się już moja paleta umorusała, ale jak się używa to się morusa- proste.

Ciemny brąz, jasny brąz, takie coś brzoskwiniowe i ni to białe ni to brudne- to kolorki wewnątrz. Przyznaję używam często i wszystkiego. Odcienie cieni dobrane jak w dupę strzelił- każdy się przydaje. Ciemnym brązem to i brwi czasami omiotę, taki jest hultaj uniwersalny. Bielikiem w kącikach można kombinować i pod brwiami. Nie jest to biel biała ino kolor jak zasikane majtki. Taki łamany beżo-brązo-bielik. Jasny brąz, ciemny czy brzoskwinia przeważnie hasa mi po powiece. Wszystkie hasają i trzeba przyznać, że jakościowo też są w pytkę.

Trzyma się toto jak ta lala. Nic się nie sypie, nic się nie zbija w załamaniach powiek. Matowe cudo. Cienie dobrze się mieszają, można cieniować i kombinować ile dusza zapragnie. Drogie też nie są maleństwa, bo jakoś tak ciut powyżej dyszki. Kolory wszystkie w użyciu. Perfekt!

Pokażę może jeszcze wytwór na mojej zakazanej gębie.

Pozwalam użyć fotki do straszenia niegrzecznych dzieciuchów. A żeby jeszcze postraszyć- wrzucę ślepia z bliska.
Ciężko mi zrobić pikniejsze fotki maluśką cyfróweczką, ale wkrótce dokupię sprzętu, żeby Was nie katować 😉 Światło też tak jakby chujowe, ale co ja zrobię, że słońca nie było z miesiąc 😛
Mimo, że fotki może nie najlepszej jakości, chciałabym podkreślić, że cienie mają jakość wysoką.
Jeśli kogoś interesi, to na pysku mam podkład Kobo KLIK, puder taki co lubię i nie wiem jakim cudem jeszcze go nie recenzowałam- to kiedyś nastąpi, tusz z Ewelinki (też opiszę, bo jest mega), cienie- to wiadomo, eyeliner- KLIK , przy załamaniu powieki małe muśnięcie brokatowym cieniem KLIK. Chyba tylo. Reszta to tylko moja nienaganna uroda i urok osobisty.
Paletkę polecam i oceniam na piąteczkę. W bonusie moje kakaowe oko ha!

 

Cudowne rzęsy i cudowna odżywka

By | Bjuti Pudi | 48 komentarzy

Ostatnio zaczęły mnie atakować zewsząd pytania co zrobiłam z rzęsami, że są takie fajne. Otóż odpowiadam- zajebiste rzęsy mam po Mamie 😀
Ależ oczywiście możemy też swoje rzęsy trochę stuningować, bo czemu by nie?! I ja swoje poddałam procesowi obróbki. Ale nie w fotoszopach i nie w gabinecie kosmicznym. Nie, nie, nie 🙂
Historia zaczyna się na wieczorze panieńskim… Pomińmy tu alkoholowe harce… Pewna dziewuszka, którą miałam przyjemność poznać podczas tego wieczoru, zachwyciła mnie swoimi wachlarzami nadocznymi. No, to zapytałam, po czym to tak rzęsy jej wyjebało w kosmos. Odpowiedź była krótka. Po tym…

Long 4 lashes. Serum przyspieszające wzrost rzęs.
Na drugi dzień zaczęłam gmerać w necie. No dobra, dwa dni później, bo drugiego dnia kontynuowaliśmy imprezę 🙂 Jedni straszyli, że bimatoprost w składzie wypali oczy, ześle ślepotę i bolące wrzody. Inni mówili, że dobra odżywka. Sądząc po rzęsach koleżanki- nic nie wskazywało na to, żebym oślepła, jeśli będę stosować zgodnie z instrukcją. Już mnie wkurzają te nagonki, że chemia, że syf, że bleee. Słuchajcie- jeśli coś jest dopuszczone do użytku, to Wam macicy nie przekręci na drugą stronę i nie wypłyną Wam oczy, serio 😀
Cena. No, cena nie jest jakaś najmniejsza. W Esesmanie około 80 złotych. Bywają promocje. Ja, jako znana w folwarku sknera, poszukałam w necie i na Allegro znalazłam odżywkę za 52 złote z darmową dostawą. Była to Apteka Rosa (albo coś takiego). Koleżanka znalazła tę odżywkę w osiedlowej aptece, również za około 50 złotych. Myślę, że warto poszperać, bo przepłacać nie ma co.
Odżywka to spore pudełko ze wszelkimi instrukcjami. Nie będę kserować, jeśli kupicie to poczytacie więcej, albo możecie pogmerać w internetach. 3 ml to niby nie dużo. Ale ja stosuję regularnie od 3 miesięcy i mam wrażenie, że niewiele jej ubyło. Serio. Wydajne licho.
Aplikację mamy na rysunku. Odżywka wygląda jak eyeliner i tak też ją stosujemy. Wystarczy jedno machnięcie na górnej powiece, w okolicach linii rzęs i już. Idziemy spać. Stosujemy na noc, codziennie.  Opakowanie wystarcza na 6 miesięcy i jestem skłonna w to uwierzyć. Aplikujemy przez pół roku, a potem dla utrzymania efektu 3-4 razy w tygodniu.
A jak odżywka wpływa na rzęsy, mieliście okazję zobaczyć już w moich poprzednich postach. Dziś pokażę Wam wielkie podsumowanie z ostatnich trzech miesięcy. Dwa dni fotki porządkowałam 😀

Wrzesień

Najpierw zdjęcia z września. Przed rozpoczęciem kuracji moje wachlarze wyglądały tak:.
Tutaj w mejkapie, bo rzęsy widać wyraźniej 😉
A tutaj wrześniowe nago. Jak można zauważyć, wcale nie żartowałam, że rzęsy mam zajebiste po Mamie. Ale potem było tylko lepiej…

Październik

Po miesiącu stosowania zauważyłam, że rzęsy zaczęły się ładniej podkręcać, stały się grubsze, ładnie rozdzielone. Takie zdrowsze.
Nawet gołe wyglądają lepiej. Zostały wzmocnione i drgnęły ponad normę.

Grudzień

Dokładnie dwa dni temu porobiłam fotki efektów po 3 miesiącach stosowania odżywki. No i jest dobrze. Bardzooo dobrze. Tylko spójrzcie.
Sorry za kwiatka, ale co mi będziecie kozy liczyć 😉 W nagich rzęsach kolory ciulowate, to też sorry, no 😉
Najważniejsze to efekty. Rzęsy grubsze! I to jak! Do tego zagęściły się fenomenalnie. Ciężko może uchwycić to na zdjęciach- robienie fotek oku małą cyfróweczką to balansowanie nad przepaścią, wierzcie mi 😀 Rzęs mam więcej. Wszystkie fenomenalnie wzmocnione, pogrubione i ciemniejsze.
Jestem zachwycona!
Podsumowując-
Po trzech miesiącach moje rzęsy zachwycają. Są zajebistrze niż były. Odżywkę polecam wszystkim i oceniam ją na szóstkę z plusem. Jest to najwyższa ocena w historii mojego bloga.
Ja już chyba nic więcej nie muszę dodawać, prawda? Zasuwać do sklepów! 😀

 

Zielony relaksik

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze

Witam serdecznie w ten pochmurny poniedziałek!
Pies sąsiada siedzi na środku ogródka i wyje przez cały dzień, jakby miał zatwardzenie. Nie wygląda na chorego, tylko wyje. Ekolodzy i inni przewrażliwieni- spokojnie, żaden pies nie cierpi!
Co poza tym? A no pokażę Wam dzisiaj jak sobie ryj uświniłam 🙂 Wspominałam ostatnio, że będzie spa? Wspominałam TU. No i było!

Jestem taka bez mejkapu, taka niewyjściowa i do tego wyświniona jak menel śpiący w rowie. Prawie jak Chuck Norris. O tutaj spał —>

Tośmy się pośmieli ho ho ho! Nie wiem, czy bardziej z biednego Chucka, czy ze mnie i mojego ryja, który wygląda jak w żółwiej skorupie. No matter.
Wiecie czym się wyświniłam?
Takkkkk, to algi z Biedry! Naszej polskiej, portugalskiej (dobrze, że nie azjatyckiej, o azjatyckich pisałam TU KLIK). Nasza poczciwa Biedrucha Sralucha zapodała jakiś czas temu Algi, które składały się z uwaga! Alg! Ale nie byle jakich, bo czyściutkich i bez dodatków! Świetna mieszanka alg schowana w woreczek i pudełeczko. 100 % natury i zapach też naturalny- smród Bałtyku po sztormie zmieszany z zapaszkiem zdechłych ryb! Mmm miodzio! Ale niech Was to nie przestraszy! Algi Algo są genialne! Nie wiem czy jeszcze dostępne, ale znając życie Biedra jeszcze je wypuści i wtedy bądźcie czujne, bo warto je mieć!
Swoje kupiłam na przecenie za 3,99- opłaca się okrótnie! Specjalnie napisałam przez “ó”, bo to nie jest okrutnie, tylko aż okrótnie, czyli bardziej, aż się “u” zamknęło! Widziałam je po 9,99, ale Asia powiedziała mi- “leć kupuj teraz są po 3,99!”. Pytacie kim jest Asia? Asia to jest najzajebistrza fotografka w województwie, Polsce, a śmiem twierdzić, że nawet na świecie! Jeśli potrzebujecie profesjonalnych fotografii ze ślubu, chrzcin, pogrzebu, albo fotek rodem z CKMu czy innego Playboya to zajrzyjcie do tej boskiej dziewczyny na fejsa- KLIK, albo na jej bloga-KLIK. Asia jeszcze nie wie, że ją tu obsmarowałam, ale na pewno nie będzie płakać jak odwiedzicie ją wirtualnie,  a najlepiej osobiście na sesji;) Paczajcie na jej fotkę- z takiej maszkary z zieloną gębą uczyniła anielicę hehehe 😀
W każdym razie moja prywatna Pani Fotograf poinformowała mnie, że mam zapierdalać do Biedry i tak też uczyniłam. Głupia ja, że kupiłam tylko jedną paczkę alg! Są genialne!Jebią zdechlizną tzn zdechłą rybą, ale tak ma być, da się wytrzymać. Nakładamy je na 15 minut, potem zmywamy i…! Buzia jak marzenie! Pięknie nawilżona, gładka, pory ściągnięte, zaskórniki w większości nie żyją. Cudo, cudo, cudo! Nawet zaczerwienienia stają się niemal niewidoczne! Odżywienie gwarantowane! Nie mogę się nachwalić.
Będę polować na te alguchy srajuchy i jak tylko ponownie się pojawią, obkupię się jak żul prytą, po znalezieniu stuzłotowego banknotu 😀 Póki co, po dwóch użyciach, mam jeszcze troszkę proszku (wystarczy rozrobić go z wodą), ale już wytrzeszczam oczy w celu wydłubania nowej porcji zdechłej ryby.
Ahoj szczury lądowe 😉

 

Korund i puchacze puchacić się poczęły!

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy

Czasami przychodzi taki dzień w Twoim życiu, że skóra na twarzy nie wygląda tak jak byśmy chcieli.
Czasem masz ochotę zakryć ją liściem rabanbarbarbaru.
Ale, ni wuj, nie róbcie tego!
Lubicie wyszorować gębę do kości, jak ja?
Bo ja jestem taki hardcore, co to jak nie zedrze skóry, to mu się zdaje, że się nie domył 😀
Z tego też powodu wielbię peelingi wszelkiej maści.
Dużo już w życiu widziałam i używałam, ale jest coś o czym chcę Wam dzisiaj opowiedzieć…
Dawno, dawno temu, w internetach wyczytałam, że za górami, za lasami i na Alledrogo można kupić pewien specyfik. Specyfik co to zedrze mordę do krwi i uraduje moje serce!

Razu pewnego, weszła więc Pudernica na Alledrogo i kupiwszy sto milionów dziwnych dziwactw, które rzekomo były jej niezbędne do życia, kupiła także Korund.
Korund zapakowany był w bardzo odporny woreczek strunowy, srebrem swym połyskując, chronił przed wszelką wilgocią i atakami kota. Stanął korund za 5 złotych na półce w łazience i kusić zaczął złamas.
Aż nadejszedł dzień. Dzień próby. I stała się jasność, kury nieść się poczęły zuchwale we wsi, a puchacze puchacić się poczęły.
Pudernica w garść wzięła odrobinkę proszku, który nicość rozświetlił swą zajebistością.
Ot proszek zwykły, powiecie, lecz niech Was złudne wrażenie nie zwiedzie, bo oto cud, cud najprawdziwszy!
Dodawszy wody ociupinkę nacierać lico swe Pudernica poczęła. I darła i tarła, a proszek ten niepozorny cuda czynić zaczął!
Dużo nie trzeba by efekt był wielki. Ten mały proszek ma w sobie moc niezwykłą i moc tę Tobie daje! Twarz gładka, niczym Wenus wzgórek po woskowaniu, niczym tafla lodu polerowana namiętnie, niczym nikczemność w nikczemności i nikczemności w nie nikczymności!
Drobne kryształki, tak skromnie nijakie, po prawdzie są ostre jak Doda na początku kariery, jak Maryla Rodowicz na Sylwestrze zeszłego roku, kiedy to strój przywdziawszy jak z Rio cycuszki swe światu w plastiku ukazała. Te małe kryształki penetrują każdy milimetr na Twojej twarzy, pozbywają Cię skórek suchych i zaskórników, twarz przy tym zostawiając, noszzz muszę rzec tak- kurwa genialną!
Pudernica kupiła produkt chyba jeszcze w lipcu, a jeszcze ma sporo. Wydajne licho! Eksperyment z olejkiem migdałowym i korundem Pudernicy nie lada trosk przysporzył. Efekt piorunujący wydarzył się potem, lecz zmycie mieszanki do szewskiej pasji ją doprowadziło. Olejek przykleił kryształki do skóry i za chu chu chu zmyć się nie chciał, mimo iż sen zmagał dziewczycę!
Z żelem do twarzy korund daje najwięcej radości, a w czasie ostatnim dodawany do pasty z manuka od Ziajowych magów.
I pieści twarz tym drobnym, kamienistym cudem Pudernica i poleca wszystkim, co to lubią sobie zrobić dobrze, bo zaprawdę powiadam Wam- korund dobrze Wam zrobi, a i kiesy do cna nie opróżni!
 Ocenę wystawiam najwyższą, na szóstkę oceniam gałgana i powiadam Wam radujcie się w dniu dzisiejszym, chociaż deszcz napierdala 😀