Mam dziś dla Was zajebistą perełkę.
Zawsze mówiłam, że zielony Wibiak to mój hit wśród tuszy. Ostatnio hit został pobity. Mam lepszego bohatera. Powiem więcej, cała marka pod względem tuszowym mi się podobuje!
Eveline, tusz Big Volume Lash, natural bio formula. Pogrubiający tusz do rzęs.
Tego zielepacha dostałam na spotkaniu. Z tuszami tej marki miałam już styczność KLIK TU. Czerwona wersja była fajna, ale zielona mnie zachwyciła.
Szczoteczka standardowa, włosiana, a nie jakieś silikony jak u Pameli. Dziwnie mi było się przerzucić z małej silikonowej popierdółki na taki wycior. Ale 2-3 dni i przywykłam. Opakowanie też taka bomba, spore, solidne, tylko napisy się wycierają. Ale po co komu napisy, kiedy zawartość jest w dechę? Tusze Evelinki są dostępne niemal wszędzie- Rossmany, Jawy i inne drogerie mają je u siebie. Kosztuje trochę powyżej dychy, więc śmiech. Czarna czerń jest czarna jak noc listopadowa. Trzyma się ta smoła jak polityk koryta. Nic się nie kruszy jak trzydniowy chleb z Biedronki. Nic się nie sypie jak tirówka przy ruchliwej trasie. Geniusz.
Zapodałam zeza jak stara kukuła 😀 Jak widać rzęsy perfekcyjnie rozdzielone jak nogi Julii Bond. Dwa pociągnięcia i rzęsy trzepoczą na wietrze jak stara plandeka.
Rzęsy mi się wygięły w pałąk tak mi je wyciąga 😀 Tusz jest zajebisty no. Od razu mówię, że rzęsy to po Mamie i po Long4Lashes, żeby nie było pytań 😉 Tusz zmywa się bez problemów, ideał. Mam jeszcze czarną wersję Evelinki i jestem niemal pewna, że też jest dobra 🙂 Dam znać.
Tymczasem borem, lasem, machał Ździcho swym… ręką machał 😛