Yearly Archives

2017

Jestem piękna, mądra i noszę stringi!

By | Blog, Przemyślnik | One Comment
Mama zawsze mi powtarzała, że jestem ładna i mądra, a przecież rodzona Matka by mnie nie okłamała, right? Kłamstwo powtarzane tysiąc razy podobno staje się prawdą, więc albo niedowidzę, albo słowo ciałem się stało, albo jestem ładna i mądra. Jestem. A teraz weź wstań i powtórz przed ludźmi, że jesteś ładna i mądra. Jak popatrzą? Jak na debila. Dlaczego? Bo każdy mierzy według siebie. Pomijam przypadki beznadziejne, które tylko myślą, że są ładne i mądre, tak wiecie- wbrew faktom, ale kurwa, ja jestem?Pomijam też fakt, że ludzie patrzą na mnie czasami jak na debila ot tak. Dlaczego? Bo nie rozumieją, a dlaczego nie rozumieją? Bo się wyróżniam, bo nie boję się moich poglądów, bo znam swoje możliwości i swoją wartość. Nie mam kompleksów. W tym kraju żeby żyć musisz narzekać, mieć przejebane i zawsze pod górkę, musisz być smutny, mało zarabiać i nawet pogoda musi być zawsze zła. A mi się dobrze żyje. Tragedia!

 

Takie cuda tworzy Smiley ze Smiley Project

Za zimno, za gorąco, za srająco. Każda rozmowa zaczyna się od “tu mnie boli, tam mnie jebie, wina Tuska, wódki Palikota”. Polityka, zła pogoda, choroby i niskie zarobki. Na komplement większość osób odpowie Ci, że “e nie no co Ty nie wyglądam dobrze, bo włosy z odrostem, dupa urosła, paznokcie nie pomalowane, a czasu nie ma, bo robota, a roboty tyle, a pieniędzy mało, a…” Kurwa melodramat. Zapytaj obcokrajowca “how are you? “, to Ci z uśmiechem na twarzy powie, że “nice”. Oczywiście poleci argument, że oni to lepiej mają, więcej zarabiają i takie tam. W dupie byłeś, gówno widziałeś. Wszędzie ludzie pracują, wydają, maja gorsze i lepsze dni, ale nie dzielą się z całym światem problemami i pękniętym hemoroidem, bo problemy innych nie są tematem do luźnych pogaduszek, a u nas problemy to wręcz powód do radości. Jak komuś jest źle, to nam jest lepiej. Mi jest lepiej kiedy komuś jest jeszcze lepiej niż mi, bo mam z kogo brać przykład. Nie zazdroszczę, ciesze się cudzym szczęściem, ale szczęściem ciężko się u nas dzielić, bo albo porysują Ci samochód, albo pójdą do skarbówki, albo będą mówić, że Twoja żona, to kurwa, a Ty to złodziej. Taki piękny kraj. Ale świata nie zmienię. Jeśli mam ochotę zmieniać świat, to zawsze zaczynam od siebie. Tyle mogę. Jeśli mogę, to zawsze pomogę, choć nie wyglądam, ale ja nie muszę wyglądać, ani się z tym obnosić. Co robię, to robię i robię, a nie tylko gadam, więc tego tematu nie będę poruszać. I nie raz za pomoc dostałam po dupie, ale wszystko nas czegoś uczy i jest po coś. Każdy ma to na co zasłużył. Prędzej, czy później. Więc jak jest Ci źle i chujowo i wszystko jest do dupy, to albo to zmień, albo zamilcz.

 

Narzekanie narzekaniem, ale na pochwały też reagujemy alergią. Nie potrafimy przyjmować komplementów, a wystarczy powiedzieć “dziękuję”. Próbowaliście kiedyś? Ludzie się dziwią! Często słyszę, że ryj mam ładny, że to, że tamto. Oczywiście dziękuję z uśmiechem, co ludzi dziwi, bo się nie wypieram. Bo tak, mam lustro i widzę, że niezła ze mnie dupa. Bo słyszę na ulicy jak panny szepczą mi za plecami, a ich faceci słyszą “i gdzie się patrzysz?”. No na mnie. Ale ja też lubię patrzeć na wszystko co ładne. Nie ważne czy facet, dziewczyna czy ładny samochód, wszystko co ładne zwraca uwagę. A jeśli coś jest ładne i charakterystyczne, to już pierdolone kombo. Kiedy mieszkasz w małym miasteczku, to potem słyszysz, że “o kurwa gwiazda, blogerka, odjebała się jak ruska na paradę, tandeciara, bla bla, bla (z tego miejsca pozdrawiam laskę, która nosi podrabianego Korsa i uważa mnie za tandeciarę ?). Dla mnie takie gadanie, to jak komplement, bo wiem, że skoro jestem powodem do plotek, to znaczy, że nie jestem nijaka. Nijakość jest najgorsza.

 

 

Nie chcę być nijaka. Życie jest za krótkie na nijakość i bylejakość. Dlatego nie chodzę w bawełnianych gaciach, a w stringach. Dlatego zawsze mam zrobione paznokcie i nawet w dresie wyglądam jak milion dolarów. Ale tu nie tylko o urodę chodzi, a o wewnętrzne “chcemisie” i “mogęwszystko”. Tak, ładni ludzie mają łatwiej. Charakterystyczni mają jeszcze lepiej. Dobrzy najlepiej. A naj naj jest kiedy mamy to wszystko, a każdy to wszystko może mieć. Nie raz i nie dwa zmiękczyłam serce  urzędnika, czy urzędniczki ciepłym uśmiechem, dobrym słowem, czy rozmową o moim kolczyku w brodzie. Do ludzi podchodzę z otwartym sercem i potem słyszę, że jednak jestem całkiem spoko, chociaż wyglądam na wredną sukę.
Wszystko jest w naszej głowie. Jeśli Wam mama nie powtarzała, że jesteście ładni i mądrzy, nic nie szkodzi. Powtarzajcie to sobie sami. Nawet po milion razy. Zróbcie sobie kolorowe paznokcie. Załóżcie szpilki, albo adidasy, albo co tylko sobie chcecie, bo będziecie piękni zawsze kiedy to piękno poczujecie w sobie! Ktoś Wam powie, że macie nie takie skarpetki, albo trzydziestolatka w neonowym topie w pieski, to przeginka? A chuj mu w ucho! To Wy, Wy macie czuć się świetnie! Ani wiek, ani waga, ani wzrost, ani stanowisko,  ani kompletnie nic nie jest ważne.
Bądźcie gwiazdami osiedla, miss wsi, albo modelkami na dzielni. Bądźcie kim sobie chcecie. Bądźcie dobrymi ludźmi, dziękujcie za komplementy. Cieszcie się, że jest gorąco, że pada deszcz, że do pierwszego mimo wszystko jeszcze parę złotych zostało. Dużo się śmiejcie, choćby nawet przez łzy. Śmiech nie zaszkodzi, płacz nie pomoże. Łapcie chwile. Biegajcie boso po rosie jak pierdolona Zosia z Pana Tadeusza. A jak trzeba, to siądźcie ze znajomymi przy tym cholernym Panu Tadeuszu i go wypijcie, byle nie za dużo i byle nie na smutno.
Piękno i mądrość jest w nas! A stringi są wygodne?

 

 

Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Dużo u mnie o włosach. Dużo przeszły, ale ich historia będzie innym razem. Przez to, że od dobrych trzech lat o nie dbam jak o jajko, dziś będzie o jajkach. Jajcowałam. Będzie o kudłach, bo przez ten czas sporo się nauczyłam i na Waszą prośbę zdradzę Wam moje włosowe  ABC. Nie będzie powielania tego co jest na każdym blogu, forum i wszelakich grupach. Będzie konkret, który ogarnie każdy. Bez czarów-marów. Bez pierdolenia. Proste wskazówki i moje spostrzeżenia.
Jak dbać o włosy? Blogerskie gównofilozoszki. ABC włosowe.
Oczywiście zaznaczam na wstępie, że specjalistą nie jestem i nie będę się tu silić na mądrości przejebane z Wizażu jak to niektóre blogerki czynią. Nie, nie. Napiszę Wam to co zauważyłam i poznałam na własnych włosach. Zaczynałam od wysokoporowatych (czyli chujowych), cieniowanych, farbowanych i chujwijakich jeszcze, zabiedzonych, mysich ogonków. Doszłam do zdrowych, naturalnych kłaków. Grube to one nigdy nie będą, takie geny. W każdym razie są zdrowe i lepi nie bedzie. A i pamiętajcie, że piszę to z mojej perspektywy, u Was może być inaczej. Proszę mi potem kurwami nie rzucać, że jestem głupia, czy coś, bo u Was to, czy sramto się sprawdziło. Może i tak, ja tam nie wiem, ja piszę o sobie. No to jazda.

Porowatość włosów

Wszędzie spotkacie się z określeniami- włosy wysokoporowate, średnioporowate i niskoporowate. W skrócie, to te wysoko oznaczają, że są chujowe, te średnio, że średnio chujowe, a te nisko- niechujowe. Przez te trzy lata wiedza o tym całym rozróżnianiu porowatości na nic mi się nie przydała. Jedynie wiem, że olej kokosowy do wysokoporów nie jest dobry, bo je puszy, ale i tak sprawdziłam to na sobie i dopiero się przekonałam. W innych przypadkach co innego czytałam, a moje włosy swoje. Żadne porady nie pokrywały się z tym co u mnie się sprawdzało, czy nie. Znaczy się tak- kokos plus chujowe włosy, równa się włosy dramat. I tyle z tego wałkowania po blogach porowatości. Wsadźcie, to se w dupę Drodzy Państwo.

Olejowanie

Olejowanie, cudowanie. Dało mi to tyle, że niewiele. Zaczynałam od oleju przed każdym myciem i tak przez dwa lata, każdej nocy. Od roku olejuję raz w tygodniu i efekt ten sam. W sumie, to chyba robię to z przyzwyczajenia, bo nie wiem czy to ma jakiś istotny wpływ. Efekty są i owszem- zaraz po umyciu. Po 3 latach regularnego mazania stwierdzam, że włosy i tak nie wypiją tego nie wiadomo ile i będą bardziej błyszczeć, będą bardziej lejące, ale na chwilę. To samo da odżywka czy maska. Do niej też można dodać olej. Na co mnie to było? Nie wiem. Jakieś 12 lat temu miałam przez chwilę własny kolor. Wtedy nie olejowałam i wiecie co? Włosy wyglądały tak samo jak po tych moich trzech latach katorgi. Zużywam właśnie ostatni olej i wyjebuje to całe olejowanie w kosmos. Nie posłucham już nigdy żadnej wszechwiedzącej blogerki. Spadajcie.

Humektanty, emolienty, proteiny

Dla normalnego człowieka, to wszystko czary. Ja już się wyedukowałam, a i tak te nazwy nikomu nie muszą być potrzebne. Mi też się nie przydają. Te całe humektanty, to nic innego jak nawilżacze, emolienty- ochraniają i wygładzają kłaki i zabezpieczają żeby te całe humektanty nie odparowały, a proteiny nasze kłaki budują. Jak to widzi normalny człowiek? Ano kładziesz na łeb 3 rodzaje odżywek na zmianę, żeby była równowaga. Albo kupujesz jedną taką gdzie są wszystkie hume, emo i prote. Jakiś czas bawiłam się w to całe odróżnianie, a najlepiej sprawdził się sposób na odpierdol. Raz położę to, raz tamto i o kurwa działa! Czytam sobie te składy i ogarniam, ale jak ktoś nie ogarnia, to niech kupi sobie coś z keratyną (proteiny) z  aloesem, albo miodem (humektanty) i z olejkami (emolienty) i używa zamiennie i będzie dobrze. Jak robi się siano, to nałożyć zamiast protein, coś co nawilży, jak się robią kluski- dać proteiny i tak w koło Macieju. TYLE.

Nożyczki i zabezpieczanie końcówek

Wszystkie fachowe określenia normalnemu człowiekowi do niczego nie są potrzebne. Wydumane rodzaje olejowania i nakładania czarodziejskich masek w niesamowitych konfiguracjach z głową w dół i lewą nogą skierowaną na południe, gówno dadzą. Najlepszy sposób na zniszczone włosy? Nożyczki. Po nożyczkach zabezpieczanie końcówek. Na końcówki najlepszy jest ten mały, czerwony Marion za 7 zeta. Ma trochę silikonów, jakiś tam olejek, ale najważniejsze, że działa. Włosy mi się nie rozdwajają. Serio, nie musicie płacić po sto złotych żeby zabezpieczyć włosy. Chodzi o to, żeby w składzie nie było alkohol denat, ale był silikon i olejek – jeden chuj jaki. Sprawdzałam skład takiego cuda do końcówek za gruby hajs (popularny na blogach?) i porównałam z moim serum termicznym z Marion. Różnił się ceną. TYLKO!

Szampon

Olejowanie rzucam w pizdu, tak jak już wspomniałam. Włosy myję co drugi dzień i zawsze po myciu coś kładę. SLESów się nie boję, ale na przykład czarne mydło od Agafii ma w sobie i SLES i mnóstwo ziół, a taka mieszanka po tygodniu, czy dwóch wysusza mi kudły. Dlatego na co dzień myję łeb delikatnym szamponem (aktualnie Equilibra), a raz na tydzień oczyszczam dokładnie czymś z SLESem (teraz Agafia). Cudów nie ma, musicie sprawdzić na sobie czy lepiej będzie Wam służył szampon mocny, czy delikatny. Ja unikam silikonów w szamponach.

SLES, SLS, silikony, zioła

Temat SLESów, SLSów i silikonów poruszałam już we wpisie Jakie kosmetyki wybrać – eko, chemiczne, tanie czy drogie?. W skrócie- nie demonizujmy. Silikony jako ochrona są okej, byle nie przedobrzyć. W szamponie ich nie chcę, bo szampon ma myć, a nie zabezpieczać, od tego są maski i odżywki i tam silikony w niewielkiej ilości są spoko. Duże ilości silikonów są ok w zabezpieczaczach końcówek, bo idą tylko minimalnie na końce, więc włosów nie przeciążą. SLS (Sodium Lauryl Sulfate) już chyba nigdzie nikt nie dodaje, a SLES (Sodium Laureth Sulfate) nikogo nie zabił i to nie prawda, że Małgośka spod Wałbrzycha dostała od niego raka łokcia. I jeszcze wkurwia mnie jak mądre blogerki mylą SLS z SLES. Wypadałoby wiedzieć co jest czym jak już się o tym pisze. Zwykły nie-bloger nie musi tego wiedzieć, bo i po co? Jeśli macie włosy delikatne jak ja, to lepszy będzie szampon bez Laureth, ale szczerze mówiąc, te inne zamienniki też mogą być za mocne. Kupcie sobie to, co Wam pasuje i już. Jeszcze wrócę do ziół. Te do palenia na włosy nie szkodzą, ale te nakładane to różnie. Tak chwalą te zielska, ochy, achy, a natura też może zrobić krzywdę. I nie rzucajcie się na coś tylko dlatego, że jest naturalne, bo nadmiar ziół włosy wysusza. Dlaczego nikt o tym nie mówi i nie pisze? Zmowa jakaś? A nieee, bo przecież teraz naturalne i eko, i sreko, i takie tam kosmetyki są modne? Nie zapominajmy, że cykuta, to też sama natura?

Odżywki i maski

Po każdym myciu zawsze coś kładę. Czasami jest to maska, czasami odżywka, co tam złapię. Używam na zmianę różnych wspomagaczy o różnych składach. Warto mieć jakiegoś Kallosa, u mnie najlepiej sprawdza się bananowy- nawilży, dociąży, szału nie robi, ale litr maski za dziesięć zeta zawsze spoko, a i włosy ujarzmione dostatecznie. Moja ulubiona maska, to niezmiennie Arabica od Wax Piolmax, super sprawdza się też Equilibra ze zdjęcia (odżywka). Proteiny czerpię z maski od Organic Shop, ale tu też można się zadowolić jakimś zwykłym Kallosem. Tak w kilku słowach, to myję włosy, kładę coś na nie, w tym czasie myję zęby, ryj i spłukuję łeb. W weekend mam więcej czasu, więc noszę maskę dłużej, ile się uda- 20 minut, czasem 30. Ale pamiętajcie, że włos co ma wchłonąć, to wchłonie w 20-30 minut i tyle. Nie bez powodu na opakowaniach mamy napis “zmyć po 20 minutach”, gdyby po trzech godzinach miało być lepiej, to by napisali- “zapierdalaj z tym 3 godziny na łbie”. Nie jest napisane? Nie zapierdalać. Proste. Dwie godziny na łbie nic więcej nie da. Kładzenie maski na włosy na noc, to nawet zło. Włosy są rozmiękczone i przez to bardziej narażone na uszkodzenia.

Suszenie i stylizacja

Zaczęłam od dupy strony, bo na początku napisałam o zabezpieczaniu końców. A to w sumie na koniec powinno być, ale to chuj. W każdym razie jak już włosy umyję, to je zawijam w ręcznik i tak łażę. Po krótkiej chwili puszczam je luźno i jak już są prawie suche, to je dosuszam letnim nawiewem, bo po suszarce najlepiej wyglądają. Chyba, że mi się nie chce, to schną same i tylko smaruję końce Marionem. Jak dosuszam, to smaruję końce, przy skórze psiukam Marionem termicznym unoszącym u nasady (siwa butelka na zdjęciu, reszta w tym starym wpisie) i suszę. Na koniec jeszcze dokładam na końce czerwony Marion, resztę wcieram po całych kudłach. Do czesania niezmiennie od lat używam szczotki z dzika, a nie jakieś dziadowskie, plastikowe TT, które jak się okazało- włosy w niektórych przypadkach niszczy (a nie mówiłam, że to gówno!).

Porost włosów

O tym już się rozpisałam w tekście 6 najlepszych kosmetyków przyspieszających wzrost włosów, ranking. I pamiętajcie, że te wszystkie produkty nie tylko dały kopa moim włosom, ale też je wzmocniły i pobudziły do rośnięcia nowe.

ABC

Rozpisałam się. I pewnie mogłabym tak pisać dłużej. Teraz będzie skrót dla najbardziej opornych?Przede wszystkim nie idźcie w ciemno za tym co jakaś tam blogerka napisze. Nawet ja?Na jednego działa Kallos, na drugiego psie gówno. Jedyny sposób żeby się przekonać co nam służy, to testowanie na własnym łbie i tyle. Nie ma tu filozofii. Jak dbać o włosy? Tak:
  1. nożyczki
  2. zabezpieczanie końcówek
  3. dobrze dobrany szampon
  4. odżywka/maska po każdym myciu (różnorodny skład)
  5. regularność we wszystkim
  6. TYLE
Taki skrót. A nie jakieś gównofilozofie i badanie punktu rosy i miękkości gówna pingwina z Antarktydy. Jedynie na co uważam, to żeby alkohol denat nie siedział w produktach do włosów. Nadmiar ziół też nie wskazany. Jeśli denat, to tylko we wcierce. SLES nikogo nie zabił, silikony się przydają. A i tak wszystko to dupa, bo najlepiej na zniszczenia pomagają nożyczki i taka jest prawda. A jak całe życie ma się delikatne włosy, to żeby chuj na chuju stanął, to mi afro nie wyrośnie nawet jakbym okłady ze szczerego złota robiła. I jeszcze nie zapominajmy, że to włosy są dla nas, a nie my dla włosów i co innego o nie dbać, a co innego popaść w paranoję. Najgorsze określenie świata? Włosomaniaczka, bo manie się leczy?

Nie dorabiaj piździe uszu

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
W dzisiejszych czasach natłok informacji jest tak duży jak tłok w Żuku. Nie wiem jaki tłok ma Żuk, ale Żuk, szczególnie taki z plandeką, to duże auto i na pewno ma duży tłok. Tłok i natłok, taka gra słów. Czaicie?! Haha jaka ja jestem błyskotliwa, to się nawet fizjologom nie śniło. Ale wróćmy do natłoku informacji. To całe gówno zalewa nas zewsząd swoim szlamem i ja jestem częścią tego szlamu, dlatego dziś zapraszam na świeżutki smar prosto z tłoku Żuka. Sok z Żuka. I koktajl informacji. Z chia (czy to się jakoś kurwa odmienia?).

 

koktajl, smoothie, owoce, kwiaty, laptop

Jeśli liczycie na jakiś pseudo przepis na koktajl, to się zawiedziecie. Jak można kurwa pisać (wymyślać?) przepisy na koktajle, pardon- smoothies. Nawet słowo koktajl jest faux pas. Mój przepis na koktajl jest prosty. (Tak, kurwa koktajl, bo jak Wajda jestem z Polandii i mój mózg ma polandzkie styki). Otóż przepis jest taki, że zapierdalam do sklepu, kupuję co leci, banany, mandarynki, truskawki, gówno, kiwi, gruszki, czy co tam akurat jest. Przynoszę do domu i jak mam czas i ochotę, to miksuję, to co mi się złapie. Nawet tą jebaną chia (chię kurwa?!) kupiłam, ale i tak wolę siemię, nasze polskie i lniane i przaśne jak ja. Tyle. Po jaką cholerę dorabiać piździe uszy? Po kiego grzyba co drugi dzień wrzucać na bloga, jutuba, czy fejsa wielkie i długie pierdolamento z przepisem na chleb z masłem, czy tam koktajl? No ja wiem…zasięgi. A wiecie co ja mam na zasięgi? Mam wyjebane jak Janusz zęby po zabawie w remizie. I wiecie co? Mam dobre zasięgi, a wiecie czemu? Bo na nie kurwa nie cisnę, nie sprawdzam, mam gdzieś, bo wiem, że ludzie mnie czytają. Żywi, prawdziwi ludzie z krwi i kości, i tłuszczyku, i z cycków i z siurdaków, i innych takich siakich.
Coraz większy bezsens dostrzegam w recenzjach kosmetyków. Serio. Chociaż jak napisałam o wcierce, to w pobliskim sklepie skończył się cały zapas Agafii? Nie wiem jak to się przekłada na kraj, ale z tego co mi ludzie donoszą, to się przekłada. Popatrzę na odżywkę do włosów i myślę sobie, że jest zajebista, ale co więcej napisać? No, że zajebista i tyle. Jakiś taki krótki byłby post, nawet Jezus dłużej pościł. Na insta wymyśliłam hasztag #instarecka własnie po to, żeby nie pisać posta z 5 słów, a dać znać, że coś jest dobre, albo beznadziejne i już. Ale co z blogiem i reckami? No nie wiem. No coś będzie, ale co i w jakiej formie, to się okaże. Będę pisać kiedy poczuje impuls, takie pierdolnięcie, pozytywne, negatywne, ale za to intensywne jak zapach majtek żula. Nie widzę sensu kupować kredensu. Mało co czytam w tej blogosferze, bo tam tylko ciągle wkoło Macieju jak ze Smoleńskiem. Czytam, to co jest ładnie napisane, a nie to co jest o czymś, może być też o czymś, ale nadal napisane ciekawie. Czepią się te blogerę i vlogerę jednego tematu i tak ciągną kota za ogon, aż się obesra po wibrysy. Nuda.
piwonia, peonia, kwiatek, flower, peony
Bardzo lubię piwonie. Miś Push-Upek lubi piwonie, bo PIWOnie. Ja lubię, bo ładnie pachną i fajnie wychodzą na zdjęciach. Esik też lubi piwonie. Powyższe informacje nikomu i do niczego nie są potrzebne. Wiecie ile codziennie niepotrzebnych informacji dostarczamy do swojego mózgu? Jest to średnio 12 tysięcy bzdur na dobę. Żartuję. Nie wiem, kurwa, ale liczby brzmią tak wiarygodnie. Ludzie pochłaniają wszystko jak leci. Wierzą co im się pod nos podsunie. Ale wiecie co? Ja lubię takie bzdury, takie jak ten mój pseudo artykuł, lubię wyłapywać ciekawostki, czytać między wierszami, pośmiać się, wyciągnąć wnioski, albo się odmóżdżyć. Wszystko dla ludzi. Telewizję też oglądam. Oglądam tvPIS i zdrajców z TVNu i nawet Polsat mi się zdarzy. I co? I gówno! Mam telewizor, a nawet dwa. A teraz moda na nie miecie telewizora. A ja mam i chuj. Poszłam kiedyś po pieprz do Tesco i kupiłam telewizor, bo akurat stał i co mi zrobicie? Mam wyrzucić przez okno, bo teraz każdy szanujący się KTOŚ nie ogląda i nie czyta tego i sramtego, bo tak?
Generalnie moje zakupy wyglądają dziwnie. Poszłam po pieprz, kupiłam telewizor. Poszłam po farbę, kupiłam kanapę. Poszłam po czajnik i kupiłam notebooka, telefon i power banka. Czajnik też kupiłam. Sępię na kosmetyki i oszczędzam 2 zeta czekając na promkę. Pojechałam na targi i kupiłam pomadkę za dwie stówy. Taka jestem i co mi zrobicie?
W tym wszystkim chodzi o to, żeby być sobą. Nie mówię chipsy, tylko chrupki, bo tak zawsze mówiłam i nie będę odgrywać wielkiej celebrytki, chociaż ludzie już mnie rozpoznają. (Wow, to już?!). Nie udaję, że delektuję się sushi, bo jedyne sushi, które mam w zasięgu, to takie z Biedry. Lubię sushi, nie powiem, że nie, ale prawda jest taka, że kocham kartofle (nie ziemniaki!) ze śmietaną 18% z Krasnegostawu. Kocham chleb ze smalcem i cebulą skropioną octem. Kocham swojską kiełbasę i zimne, jasne, chmielowe piwo z dobrą goryczką. Mam się wypierać swojego Ja i robić zdjęcia na Insta w jednym stylu, takie śliczne i nudne do porzygu? Nie. Dziękuję.
Wiecie, że kiedy zaczynałam pisać ten tekst jeszcze nie wiedziałam o czym będzie? Miałam tylko zdjęcie piwonii i koktajlu. Dorobiłam piździe uszy. Ale umiejętnie. Samo jakoś poszło. I to własnie jestem ja. Spontan i proste słowa, które trafiają do ludzi, a nie w statystyki i zasięgi.

Australian Gold, Intensifier, przyspieszacz do opalania w spayu – mój hit

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Grzeje u mnie jak w Afryce. Specyficzny mikroklimat. Burze nie doszły. Lato w pełni. Żyć nie umierać. Dwa razy wyszłam z jaskini na słońce i już chodzę jak Murzynek Bambo. Ludzie się dziwią, że jak to tak i w takim tempie, a to tylko dobry przyspieszacz. A jaki? A już mówię?
Australian Gold, Intensifier, przyspieszacz do opalania w spayu.

Australian Gold, Intensifier, przyspieszacz do opalania w spayu. 

Swój okaz zakupiłam w ubiegłym roku w Rossmannie. Chyba tylko u esesmanów są. Kupiłam na promo za jakieś niecałe trzy dyszki. Cena regularna to 44 złote. Parę złotych jak za pierdołę. Pisałam Wam kiedyś o przyspieszaczu z Ziaji za kilka złotych i nadal go lubię, ale Australian Gold jest o niebo lepszy. Przede wszystkim wydajność wymiata. Przyspieszacz nabyłam w ubiegłym roku i nadal mam połowę mimo, że używałam go regularnie i nie oszczędzałam. Butelka ma 237 ml, dużo. Od otwarcia mamy 18 miesięcy na zużycie i dobrze, bo w sezon ciężko go zużyć. Kolejną zaletą jest fakt, że nie jest tłusty. Momentalnie się wchłania i nie lepi. Taki suchy olejek. Jeśli coś jest suche, to dla mnie nie jest olejkiem, ale ok, niech tam sobie nazywają jak chcą. Dla mnie to bardziej taki rozwodniony żel. Zapach obłędny, ciężko go określić, trochę jak coca-cola z palonym cukrem i owocami. Niby tam jakieś banany obiecują, ale za cholerę tych bananów nie czuję. Nie jest to jakaś dusząca, czy mdła woń, taki przyjemny zapach wakacji bardziej.
W składzie trochę natury, trochę Mendelejewa, w sumie mam na to wyjebane, bo...działa przezajebiście. Filtrów brak, ale ja mam na ten temat swoją teorię bliską Macierewiczowi, więc nie poruszam wątku, bo mnie zlinczują. Generalnie, to wszystko fajnie. Psiukam przód i leżę chwilę z książką, przekręcam się na grillu i psiukam plery. Znowu chwilę poczytam i już jestem Murzynem. Znaczy Afroamerykaninem (teraz trzeba baczyć na słowa, bo zaraz ktoś focha pierdolnie, bo niby kolor skóry nie jest ważny, ale jak już coś powiesz, to raptem staje się ważny, kurwa…). W każdym razie opalanie na ekspresie. Osoby z jasną karnacją lepiej niech uważają, bo mogą się wyjebać w kosmos w krótką chwilę. Ja jako ciapaty (dont brejk maj hart) słońca się nie boję. Jeśli uda mi się zmęczyć butlę, kupię drugą, ale nie wiem kiedy, bo końca nie widać. Tak, polecam. Ocena 23 na 9.

Największe kłamstwa mojego dzieciństwa

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Chwilę temu mieliśmy Dzień Dziecka. O dziwo byłam kiedyś dzieckiem, a nawet małą dziewczynką (tak Andrzej!). Ile to się człowiek pierdół w dzieciństwie nasłuchał, wiedzą tylko Ci co jeszcze pamiętają. I nie mówię tu o odkryciu, że Święty Mikołaj nie istnieje, to akurat rozszyfrowałam szybko, bo jak nie poznać, że za Mikiego przebiera się siostra Matki Boskiej? To było zbyt proste. A były gorsze ściemy. Trudne sprawy dzieciństwa. Takie trudne, że niektóre do dziś są mi wpierane. No, bo przecież gumojad istnieje!
Tak, to ja.

Gumojad

Najpierw było podejście z Guciem. Gucio był psem sąsiada i podobno zjadł mój smoczek. Nie uwierzyłam. No kurwa, psy nie jedzą gumy, Gucio musiał być czysty. Wtedy okazało się, że smoczek zjadł gumojad. Okropne stworzenie, które podobno zjadło opony w traktorze sąsiada. Ale przecież można kupić nowy smoczek, right? Kolejne smoczki były, ale były porozrywane. Gumojad przychodził nocą i robił robotę. Tak się wkurwiłam, że już nie chciałam pić ze smoczka. Tak się wkurwiłam, że do dziś nie piję mleka. Wszystko przez gumojada. Ale sąsiad był bardziej stratny, takie opony to jednak wydatek, a smoczek groszowa sprawa. Ostatnio chciałam rozwikłać zagadkę tego stworzenia i zapytałam Matkę Boską jak ów gumojad wygląda, wykrzywiła się, powykręcała palce i wydała dźwięk w stylu “jhhfgheydh”. Dziadek zrobił to samo. Kurwa, czyli on chyba istnieje skoro byli tacy zgodni?

Szewczyk Dratewka

Miałam ja w dzieciństwie Szewczyka Dratewkę. Bajerzasta jak na tamte czasy pacynka w sztruksowym fartuchu. Miałam też nalot bluzgania (czym skorupka za młodu…). Pewnego razu przyszedł sąsiad i rzekł, że klnę jak szewc. No chyba kurwa nie! Jedynym szewcem jakiego znałam w tamtym czasie, był mój szewczyk nakładany na rękę. Jak niby zabawka miała mówić i do tego przeklinać? Sąsiada miałam za niepoczytalnego. O ironio, moja Matka Boska jest teraz szewcem, takim prawdziwym i chyba jedynym babskim szewcem w tym kraju. I dlatego pewnie tyle kurwa bluzgam. W genach to wszystko do chuja musi być i basta.

Laba

Ten sam sąsiad. Do dziś go nie lubię. Pamiętam ten obrazek, kiedy Boska prowadzi mnie pierwszy raz do zerówki i ten dziad wyłazi gdzieś zza zakrętu i gada, że laba się skończyła. Długo nie wiedziałam co to ta cała laba. Dziad pomruczał pod nosem, że koniec tego dobrego i od dziś będę się męczyć w szkole. Nie męczyłam się, byłam najlepszą uczennicą przez całą podstawówkę, potem też nie było źle. Jego dzieci tak średnio. A masz Ty stary buraku! (Dalej jest jęczydupą, a masz buraku drugi raz?).
Padnijcie na kolana słudzy uniżeni!

Mydło

Po mydle nie piecze. Taki chuj. A ja dalej w to wierzyłam! Nie, nie będzie sprośnie. Za dzieciaka wiecznie chodziłam podrapana i poobijana. A to drzewo, a to bieganie boso po ściernisku, albo świeżo skoszonej łące. Dopiero wieczorem czułam i widziałam jak bardzo mam podrapane nogi. Kąpiel nie była przyjemnością, bo wszystko piekło niemiłosiernie. Jaki był na mnie patent? “Namydl mocno nogi, po mydle nie piecze”, mydliłam i syczałam, dalej piekło, a ja i tak co wieczór nabierałam się na tę ściemę, Boże… Ale spać szłam czysta.

Piosenkarka

W zerówce Pani uwzięła się, że będę śpiewać. W kościach czułam, że to nie jest dobry pomysł, ale jak Ci wmawiają, że masz ładny głos, to w końcu pomyślałam, że może coś w tym jest. Nie było. Tydzień uczyłam się jakiejś kolędy. Solówka na szkolnej Choince, to chyba nie był dobry pomysł, bo sama słyszałam, że wyję. Honorowo odśpiewałam co miałam odśpiewać i już nikt więcej nie chciał robić ze mnie piosenkarki. Do dziś nie lubię kolęd i piosenek dla dzieci. Rzyg ? Odnalazłam się w konkursach plastycznych i recytatorskich i przez cały okres edukacji zgarniałam nagrody. Do śpiewu nie wróciłam i nawet  pod prysznicem nie śpiewam. Nawet prysznica nie mam w razie jakby mi przyszło do głowy zawyć jak zarzynana owca. Profilaktyka najważniejsza!

Szkoła

“Jeszcze zatęsknicie za szkołą. Dorosłość to odpowiedzialność, rachunki i problemy”. Nie tęsknię. Nie tęsknie za wstawaniem o piątej czy szóstej rano, nie tęsknie za siedzeniem w głupiej ławce po osiem, czy dziewięć godzin. Ani minuty nie tęskniłam, a dorosłe życie jest fajne. Szkołę wspominam miło, nie miałam żadnych problemów z nauką. Lubiłam siedzieć na polskim, historii czy geografii, było fajnie. Ale nudno. Wszystko sztywno wepchnięte w ramy czasowe, o tej wstać, o tej srać. Kartkówki, zeszyty, oceny. Nie lubię się podporządkowywać. Lubię po swojemu. Lubię dorosłość, odpowiedzialność za siebie, problemy można rozwiązać, a na rachunki i przyjemności zarobić. Sfrustrowani ludzie nie powinni być nauczycielami.
Oto kłamstwa mojego dzieciństwa, które najbardziej utkwiły mi w głowie. Pewnie jest tego więcej, ale nie wiem na której półeczce w moim mózgu aktualnie przebywają. A Was jak robili w chuja?

Depilacja laserowa LightSheer , jak pozbyć się włosów na stałe?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Dużo piszę o włosach, ale mało o ich destrukcji. Właściwie nie pisałam chyba nigdy o depilacji. Czas nadrobić tym bardziej, że do tego wpisu zbierałam się dwa lata. Nie zbierałam się tak długo z lenistwa, musiałam pozbyć się wszystkich intruzów, żebym mogła powiedzieć coś więcej. Na szczęście nie jestem zarośnięta jak zapchlona małpa, ale w moim świecie ciało ma być gładkie jak szkło. Chcecie, to zarastajcie i farbujcie kudły pod pachami, dla mnie wygląda to obleśnie i koniec. W moim życiu przerobiłam maszynki, depilatory, woski, sroski, co się dało. Czara goryczy przelała się kiedy gorący wosk z rolki pierdolnął mi na udo i przykleił mnie do ulubionego kocyka. Powiedziałam koniec, tak być nie będzie i zapisałam się na depilację laserową.
depilacja laserowa, LightSheer, Light Sheer, nogi, włosy, depilacja
Nie będę Wam tu przynudzać o wskazaniach i przeciwwskazaniach i takich tam pierdololo, tego jest mnóstwo w internecie i nie chcę powielać informacji. Nie jestem specjalistką, tylko prostą wieśniaczką, która z zabiegów skorzystała. Napiszę Wam o wszystkim z mojej pojebanej perspektywy.
Z zabiegami czekałam do października, a z nogami aż do stycznia. Opalenizna trzyma się mnie jak uchodźca pontonu. Do depilacji laserowej najlepsza jest jasna skóra i ciemny kłak. Z tego też powodu ręce, które leczą nadal jadę depilatorem, bo zarost tam mam jak trzynastoletni podlotek wąsa.
Najpierw zweryfikowałam wszystkie salony w okolicy. W niektórych miejscach nabijają w butelkę i w cenie depilacji laserowej serwują nam nędzny IPL. Sporo osób w ostatnim czasie kupuje mini IPLe do domu. I teraz tak, IPL, to chuj nie laser, a na dodatek po nim ciężko zrobić diodówkę, bo włos jest upośledzony. Dlaczego chuj nie laser? Bo to nie laser.  Bo wiązka światła jest chujowa, napierdala na boki jak puszczalska laska. Diodówka, czyli LightSheer, na który się wybrałam jest skuteczna, a wiązka światła skierowana jest centralnie w wybrany kudeł i jego cebulkę. Nie chcę Wam tu przynudzać, ale jeśli IPL kosztuje około tysiąca złotych, a LightSheer ponad 100 tysięcy, to sami sobie odpowiedzcie na pytanie co ta IPLka jest warta. LightSheer usuwa około 95% włosów, oczywiście wtedy gdy mamy dobrą, nową głowicę i o to pytajcie w salonach, chociaż nie wiem, czy ktoś powie wprost, że mają stare truchło, dlatego warto wybrać się w zaufane miejsce. Ja chodziłam do Gabinetu Odnowy Biologicznej w moim mieście i polecam.
Zabiegi trzeba powtarzać do skutku. Zazwyczaj kilka zabiegów na wybrany obszar ciała wystarcza. Oczywiście powiecie mi, że to droga impreza. Droga i nie droga, zależy jak leży. Depilacje robiłam przez dwa zimowe sezony. W sumie wydałam około 2 tysięcy. Sporo. Ja sęp. A teraz podzielmy to na 24 miesiące. Wychodzi nam jakieś 80 złotych z groszami na miesiąc. Nie dużo. Da się odłożyć. Jeśli dodamy do tego, że mamy z głowy depilację forever, a jak nie forever, to raz na sto lat wystarczy poprawka, albo raz na miesiąc zgolenie meszku, którego laser nie ruszy, to mamy depilację prawie jak za darmo. Może nie za darmo, ale jak za czapkę śliwek. A jaka wygoda! A ile zaoszczędzonego czasu i nerwów! Tego nie da się przeliczyć na pieniądze! Jeśli mówimy o kasie, to różne salony mają różne cenniki, wiadomka. Nie wiem jak u innych, ale podam taki przykład, tam gdzie chodziłam koszt nóg, łydek z kolankami, to wydatek 300 złotych. Ale nie za każdym razem wychodzi 300. Stopniowo z zanikaniem kolejnych partii kłaków cena też idzie w dół, małe  poprawki miałam gratis. Z tego też powodu nie potrafię określić ile dokładnie wydałam na jaką partię ciała i ile razy była robiona, bo czasem robiona była całość, czasem było to tylko kilka dodatkowych strzałów lasera. W każdym razie jakaś mega włochata nigdy nie byłam, więc poszło szybko i przyjemnie, a cena nie była wygórowana. Szybko przeliczając na ilość wizyt w gabinecie, bo jeśli patrzeć na kalendarz, to trochę to trwało z prostego powodu- w niektórych miejscach włosy odrastały szybciej, w innych nie. Z tego względu czasami w salonie byłam co miesiąc, a innym razem co dwa lub trzy.
Generalnie, to co mogę zrobić w domu, robię w domu, ale specjalistyczne zabiegi wolę wykonywać w profesjonalnych salonach. Depilacji laserowej sama nie zrobię, bo nie mam luźnych stu tysięcy na laser. Na przykład powyższy produkt dostałam od Salonu Kosmetycznego Healthy Beauty, który specjalizuje się w robieniu kwasów na twarz. O ile jakiś lajtowy kwasik zmiksuję i położę sobie sama, tak ostrego kwasu sama sobie nie położę, pierdolę potem z siebie skórę zdzierać, albo jeszcze mi nos odpadnie jak Majkelowi Dżeksonowi. Dlatego polecam czasem oddać się w ręce specjalistów, nie warto zawsze sępić paru złotych, bo potem można wydać kilkaset żeby się doprowadzić do ładu.
Z tego co wiem często powtarza się pytanie czy depilacja laserowa boli. No cóż. Mnie nie bolało, ale co może powiedzieć osoba, która ma wytatuowane połowę pleców i jeszcze ten rodzaj bólu jej nie boli, a sprawia radość. No właśnie. Depilowałam nogi, pachy i całe bikini. Nóg nie czułam kompletnie na największej mocy. Pachy coś tam czułam, jakieś mrowienie. Góra bikini była niewyczuwalna, przy dolnych partiach trochę kurwiałam, ale bólem bym tego nie nazwała, ot nie było to przyjemne. Koleżanka przy nogach zwijała się z bólu. Sprawa indywidualna.
Ok, ok, ale jak efekty? No Wam powiem kurwa rewelacja wśród rolników, lody, lody na patyku! Jestem goła i wesoła. Nóżki gładkie, paszki gładkie, bikini jak marzenie. Pojedyncze jasne i meszkowate włoski zostały, ale na to nic nie poradzimy, laser nie widzi białego mchu. Maszynka raz na miesiąc wystarcza i to też tylko dla własnej satysfakcji, bo tego właściwie nie widać. Przypuszczam, że jeszcze jakieś pojedyncze niedobitki mogą się pojawić, ale to podskoczę sobie zimą do salonu, żeby je dobić. Nic wielkiego i nic drogiego. Możliwe, że co jakiś czas przyda się odświeżenie, ale nadal uważam, że jak raz na rok zrobię sobie spacer na pojedyncze dostrzały za parę złotych, to jest nic.
A teraz sobie wyobraźcie jaka to zajebista sprawa wstać i mieć gładkie nogi. Wyskoczyć niespodziewanie nad wodę i mieć gładkie pachy. Wskoczyć niespodziewanie do łóżka i mieć świadomość, że wasze bikini nie poharata Waszego konkubenta czy tam kochanka. Ja niczego nie będę polecać, sami zdecydujcie. Ja uważam, że to zajebista sprawa i już ?

Meet Beauty 2017 bez przynudzania

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Kolejna relacja z Meet Beauty. Wejdź śmiało, moja będzie inna, bo ja jestem inna. Nie wiem czy będzie śmiesznie, bo piszę dopiero wstęp i to się okaże. Nie wiem czy będzie zaczepnie, bo to czwarte zdanie. Ale skoro czytacie zdanie piąte, to weźcie nie bądźcie chujami i przeczytajcie wszystkie zdania. Nie wiem ile będzie tych zdań, bo przecież, to dopiero początek, ale możecie policzyć. Obiecuję nie zadręczać nikogo milionem zdjęć i pierdoleniem o dupie Maryni.

Dałam taką fotkę, a nie inną, bo tak. W sobotę wstałam o 1 w nocy. Normalnie, to chodzę spać trochę później. Jakoś się udało. Założyłam odświętną kufajkę i wypastowane filce i pojechałam ja do stolycy jak ta Pani, a nie jakiś chłop małorolny. Wzięła żem se ja do busa kanapki z jajkiem i salcesonem, grillowaną galaretę i hopla ku  przygodzie.

Warszawa o 5:30 rano jest nudna. Ale Wy tam macie nudno. Siadłam opalać nogi, bo przecież byłam pierwsza na warcie. Należy mi się medal z opiekanej cebuli. Virtuti Cebulari. Jakieś ktosie narzekały na darmoszkowy autobus, że niby pełny i takie siakie. Ten o ósmej rano był prawie pusty, wystarczyło wstać o pierwszej rano i zaklepać sobie miejscówkę. Sprawdzone. Polecam?
Nie będzie po kolei, bo nie. Miałam okazję uczestniczyć w trzech warsztatach i dwóch wykładach, bo na tyle mi czasu wystarczyło w te dwa dni. Przelećmy to w skrócie.

Wykłady z Red Lipstick Monster

Albo ja za dużo ćpię, albo ona. Nic nie załapałam, ona chyba też nie. Albo jestem taka mądra, że wiedza od RLM nie wniosła w moje życie nic nowego, albo spuśćmy na to zasłonę milczenia. Kiszka.

Warsztaty Neonail z Darią Kaletą-Kudrycką i Barbarą Szczygiełdą

Nowe wzorki, nowa linia lakierów hybrydowych. Ciekawe warsztaty, fajnie prowadzone, chociaż osobiście nie lubię robić czegoś na zawołanie. Siedziałam, uczyłam się i malowałam wzorniki. Podobało mi się.

Warsztaty Golden Rose z Karoliną Zientek

Ładna i sympatyczna kobieta. Poznałam kilka nowych trików, było sympatycznie.

Warsztaty Gosh Copenhagen z Anną Muchą

Te warsztaty makijażowe podobały mi się bardziej. Nie wiem dlaczego. Chyba sam makijaż bardziej mi się podobał?Na obu było ciekawie, ale ten był bardziej na plus.

Wykłady z Jason Hunt (Kominek)

Kiedyś go lubiłam, potem mi zbrzydł. Jest mi obojętny i nie sikam w kaleson na jego widok, ale wykład ogarnął genialnie. Było zwięźle, interesująco i gość wie co mówi, ma u mnie propsy, lepiej niech tego nie spierdoli.
Miałam ogromną chętkę na jeszcze jeden wykład z Hanią, którą lubię i Anwen, którą czytałam kiedy jeszcze pisała do rzeczy. (Sorry, ale ja jestem szczera). Nie zdążyłam. Musiałam zjeść. Bo ja jem kiedy mogę i jedzenie przekładam nade wszystko. Podsumowując – atrakcje przygotowane przez ekipę Meet Beauty oceniam wysoko. Organizatorzy postarali się o dobry klimat i ciekawe zajęcia. Osobiście uważam, że miejsce średnio komfortowe. Dźwięki z sal mieszały się ze sobą, a muzyka z Targów Beauty Days, odbywających się praktycznie metr dalej, wkurwiała. Niemniej nie winię tu organizatorów Meet Beauty, nie wszystko da się przewidzieć. Przymykam na to oko, bo same targi też mi się podobały, mogłam zrobić zakupy i poznać więcej nowości. Przez dużą przestrzeń blogerki (i jeden bloger!) rozlazły się po kątach i nie ze wszystkimi miałam okazję pogadać, no trudno, wyłapię Was pojedynczo w ciemnych zaułkach.
Nie chcę nikogo katować milionem zdjęć z Targów Beauty Days. Na górze macie dwie fotki najlepszych według mnie stoisk. Trzecie fajne należało do Bandi, mieli ścianę z kwiatów, taką jak Indigo rok temu na Meet Beauty. Gdzieś tam niżej wrzucę mnie i tę ścianę, a tutaj macie misiowe mydełka od LaQ. uwielbiam LaQ. Kocham. Kocham za te zajebiste, naturalne i fikuśne mydła i za zajebiste oleje. W końcu osobiście poznałam właścicieli firmy, którzy są tak samo zajebiści jak ich produkty. Indigo dojebało najdłuższe stoisko świata, kto bogatemu zabroni. Tych też lubię, choć są dużą firmą i już nie taką z duszą jak LaQ, ale mają fantastycznie pachnące balsamy.
Oto kawałek nas, blogerek. Sylwia woziła nam dupy. Buk bukwią zapłać. Nie będę pisać o afterku w Atosie. Nie będzie też zdjęć. Wystarczy, że nas pół hotelu słyszało?Dobrze nas nakarmili, wyrka wygodne. Szczegóły są tajemnicą.
Zdążyłam się trochę polansować. Kto wieśniakowi zabroni?
Zdążyłam poznać bardzo sympatycznych ludzi.
Zdążyłam też zrobić z siebie debila. Tylko jeszcze nie zdążyłam pojechać do Tokio. To przede mną.
Do domu przytargałam ze 20 kilogramów kosmetyków. Trochę kupiłam, trochę dostałam. Organizatorzy zadbali o naszą fit sylwetkę. W sumie z osobistym dziesięciokilogramowym bagażem napierdalałam po Warszawce z tobołami jak jakiś bułgarski sprzedawca papryki. Potem się ludzie dziwią, że mam bicek jak Pudzian. Magia blogowania.
(Tutaj wyobraźcie sobie jakieś fanfary i inne cuda wianki). Dziękuję organizatorom za dwa dni świetnej zabawy, za moc wiedzy, za ćwiczenia bicepsów i za ogrom pracy jaki włożyliście w wydarzenie. Mimo drobnych niedociągnięć, bardzo mi się podobało, a niedociągnięcia pokazują, że jesteście takimi samymi ludźmi jak wszyscy, a nie jakimiś sztucznymi ludźmi z głębi internetu. Dziękuję fantastycznym blogerkom i fantastycznemu blogerowi za zajebiste towarzystwo. Dziękuję Niemężowi, Mamie, kotom i komu tam jeszcze w takich sytuacjach się dziękuje. Dziękuję też sobie, za to, że jestem zajebista. Dobra kończę, bo już pierdolę od rzeczy. Narta!

Shine like a diamond -Diamond Sensation – serum z proszkiem diamentowym, śluzem ślimaka, kawiorem, jedwabiem, bursztynem

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kosmetyków Rapan beauty nie muszę Wam przedstawiać, bo wiecie, że je uwielbiam. Niedawno przedstawiłam Wam świetną glinkę we wpisie Bądź jak Daenerys Targaryen! Maseczka Rapan Beauty Power Of Nature niebieska glinka + smocza krew. Dzisiaj polecimy z Rihanną i Diamentowym Serum.

 

DIAMOND SENSATION - SERUM Z PROSZKIEM DIAMENTOWYM, ŚLUZEM ŚLIMAKA, KAWIOREM, JEDWABIEM, BURSZTYNEM CERA TŁUSTA, SUCHA I NORMALNA.

 

Serum w formie kremowej. Zapach delikatny, nienachalny i ledwie wyczuwalny, typowo kremowy. Wydajność świetna, używałam trzy miesiące. Serum było notorycznie podkradane przez Niemęża, co jest najlepszą reklamą, bo facet, jak to facet – byle gówna nie użyje. Oboje stwierdzamy, że serum świetnie nawilża i regeneruje skórę. Niemąż mówił też, że łagodzi podrażnienia po goleniu. Ponieważ ja mordy nie golę, to nie wiem, ale mu ufam. Kosmetyk pewnie wystarczyłby na dłużej, ale nie tylko mi podpasował, no i się skończył. Używałam, a raczej katowałam, diamencika ile się dało- na noc i na dzień. Plus za to, że makijaż po użyciu ładnie się rozprowadzał i nie spływał, nic się nie wałkowało, ani nie wkurwiało. Poza tym serum wchłania się szybko, żadnych tłustych powłoczek, żadnego syfu. Wszystko tak jak trzeba. Chciałabym znaleźć z jedną wadę, żeby nie było takiej wazeliny i rzygania tęczą, ale się nie da. Wad nie zaobserwowałam. No może większy słoiczek by się przydał, bo mam podkradaczy na chacie?

 

DIAMOND SENSATION - SERUM Z PROSZKIEM DIAMENTOWYM, ŚLUZEM ŚLIMAKA, KAWIOREM, JEDWABIEM, BURSZTYNEM CERA TŁUSTA, SUCHA I NORMALNA.

 

Skład uważam za przyjemny. Serum zawiera popularny ostatnio ślimaczy śluz (wysoko w składzie!), ekstrakt z kawioru (nie żeby poczuć się jak ruski oligarcha, ale żeby ryj się zregenerował). Mamy tu też ekstrakty z bursztynu i jedwabiu, aminokwasy i oczywiście szczyptę proszku diamentowego, żeby shine like a diamond. Jeśli ktoś będzie kręcił nosem na Glyceryl Stearate, to trudno, ale nie zapominajmy, że on także pośrednio nawilża i pozwala utrzymać odpowiednie nawilżenie skóry poprzez tworzenie filmu zabezpieczającego przed odparowaniem wody. Wyjaśniam, bo wiem, że zaraz się ktoś przypierdoli. To samo tyczy się Isopropylu, gdyby nie on, to by się krem przykleił do ryja jak plastelina. U mnie te składniki nie szkodzą, wręcz przeciwnie, a nawet najbardziej naturalny krem potrzebuje czasem dodatków, bo nie nadawałby się do użycia, albo zgnił w tydzień. Pamiętajcie i nie demonizujcie.

 

50 ml słoiczek dostępny TUTAJ. 49 złotych za dobre serum jest do przejścia, tym bardziej, że wydajność jest niezła. A Wy czym konserwujecie swoje zwłoki ciała?Specjalnie dla Was 10% zniżki na hasło- DIAMOND

All inclusive dla Januszy?

By | Blog, Wywczas | No Comments
Najpopularniejsze wakacyjne kierunki blogerskie to chyba Malta, Islandia, Teneryfa, czasami odleglejsze miejsca. Są oczywiście i tacy blogerzy, którzy bujają się po świecie w ramach współprac (jestem otwarta na propozycje?). Ale ok, nie wszyscy mogą sobie polatać na czyjś koszt. Szukając informacji o fajnych wczasach natykamy się na artykuły, że najlepiej wszystko zorganizować samemu. Nie warto jeździć na all inclusive, bo drogo, brak swobody i w ogóle jest to passe. Olinkluziwy są dla frajerów, Januszy i ograniczonych. Ale czy rzeczywiście?

Możecie mnie mieć za Janusza, ale jeżdżę na olinkluziwy. (No w sumie, to jestem taką Grażyną Blogosfery). Nie powiedziałabym, że to złe rozwiązanie. Cały rok zapierdalam jak osioł. Zawsze jestem zorganizowana, poukładana i gotowa do działania. Kiedy gdzieś jadę odpocząć, chcę odpocząć i nie myśleć o całej organizacji, sracji. Oczywiście mówię tu o wyjazdach zagranicznych, bo Polska jest na tyle nierozległa, że bukuję hotel, siadam i jadę. Kiedy mam czas na tydzień lenistwa w ciepłym miejscu z gwarantowaną pogodą, jadę do biura w Lublinie i Pani Elizka zawsze znajdzie coś fajnego.(Więcej o biurze i organizacji pisałam w tekście Wywczas z Pudernicą- Fuerteventura (1)). Moje wymagania nie są jakoś wygórowane, ma być dobre jedzenie, ma być ładnie, nie może być na zadupiu i kraj ma być bezpieczny. Tyle. W kilka minut mam kilka ofert przed nosem, miejsca osobiście sprawdzone przez pracowników biura, którzy nie naciągają i potrafią doradzić. Żeby jeszcze bardziej pokazać swoje januszostwo wybieram wakacje last minute. Po co przepłacać? Oczywiście mogę dopłacić za fajne miejsce, nie wybieram byle gówna patrząc tylko na cenę, ale jeśli mam do wyboru lasta z czterema gwiazdkami za 2 tysiące, to wolę to, niż cztery gwiazdki pół kilometra dalej i miesiąc później za 2,5 tysiaka. Poza tym u mnie ciężko z czasem i nie jestem w stanie zaplanować wakacji z dużym wyprzedzeniem. W ubiegłym roku wcale nie zdążyłam z dalszym wyjazdem?Kiedy już uda mi się coś wybrać swoje kroki kieruję do Empiku. Kupuję przewodnik. Mam jakieś 2-3 dni na spakowanie i przewertowanie internetów pod kątem danej miejscówki i  lecimy.
W samolocie ogarniam przewodnik i męczę ludzi, którzy już w danym miejscu byli, żeby powiedzieli mi co warto zobaczyć. Nigdy nie korzystam z wycieczek organizowanych przez biuro i nie ufam rezydentom. Wynajęcie samochodu i wycieczki na miejscu we własnym zakresie, to tańsza i lepsza opcja i nikt nas nie ogranicza. Po co mi w takim razie to całe All Inclusive? Mam zapewniony transfer z i na lotnisko, nie muszę się martwić o ogarnianie auta, czy czegoś tam, żeby dojechać z lotniska do hotelu na przykład o trzeciej w nocy. Po to żeby wstać i pójść się nawpierdalać, a ja lubię zjeść dużo i smacznie. Chcę wyjść na miasto i wiedzieć, że po powrocie do hotelu czeka mnie smaczny obiad czy kolacja. Nie muszę szukać knajp na własną rękę, ale oczywiście kiedy mam ochotę to z nich korzystam. Będąc na wakacjach i tak ogarniam jakieś lokalne wypady, ale bez spiny. Lubię mieć dostęp do wszystkiego w hotelu nie martwiąc się o dopłaty. Płacę przed wyjazdem i mam z bani. Ponieważ szkoda mi czasu na leżenie plackiem na plaży, dużo zwiedzam, ale hotel wybieram raczej w miejscach atrakcyjnych turystycznie, żeby nie musieć się zbytnio oddalać, nie lubię marnowania cennych godzin na jazdę samochodem w odległe zakątki. A kiedy jestem już wystarczająco zmęczona aktywnym wypoczynkiem, moja dupa praży się w słońcu na plaży lub przy basenie, a obsługa podaje mi drinki i wtedy właśnie czuję, że mam wakacje. O. 
Bikini
Jednym słowem last minute plus all inclusive to mimo wszystko swoboda i wygoda. Nie czuję się uwiązana do hotelu, ale mam tam wszystko i do bólu za małą kasę. Tak…uwierzcie mi, że tydzień w Trójmieście dla dwóch osób wychodzi drożej niż ta sama opcja w Grecji na przykład. Taki wywczas zagranicom dla Januszy, to też święty spokój. Wybieram hotel z chujowym wifi, żeby mnie robota, ani jakieś social media nie kusiły i w końcu odpoczywam. Mogę leżeć, mogę siedzieć, mogę wisieć. Pływać nie mogę, bo nie umiem.
Oczywiście nie potępiam wakacji na własną rękę, czy tam i nawet nogę, ale wiecie co? Nie chce mi się. Wakacje to moja działka, ja je organizuję i kurwa nie chce mi się myśleć o tym i planować przez pół roku. Siadam, jadę i mam w dupie wszystko. A jak coś mi nie gra, zawsze mogę zadzwonić do Pani Elizy i ona stawia na nogi wszechświat, żeby było dobrze. Zawsze jest jednak tak dobrze, że nigdzie nie muszę dzwonić i mogę oddać się nicnierobieniu.

Vatika, Olejek do włosów z czarnuszką, szybka recka

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Kudły olejuję od ponad trzech lat. Mam wrażenie, że przetestowałam już co nieco i teraz będę robiła powtórkę z rozrywki, czyli wracała do tych olei, które najbardziej mi podpasowały. Dziś jednak jeszcze jedna recenzja mojego ostatniego olejku. Potem pomyślę nad jakimś większym zestawieniem.
Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką.

Vatika, Naturals Black Seed Enriched Hair Oil, Olejek do włosów z czarnuszką. (Dłuższą nazwę kurwa jeszcze wymyślcie, to zamiast recenzji samą nazwę wpiszę).
Jedno jest pewne, olejek wydajny jak nowa laska w domu publicznym. Myślałam, że nie zmęczę. Przestawiłam się na olejowanie raz w tygodniu i butelkę katowałam kilka miesięcy aż mi ten olejek zbrzydł. Vatika bardzo ładnie pachnie, jest mega treściwa. Niewielka ilość (myślę, że mała łyżeczka) wystarcza na całe włosy. Super się nakłada, ale z myciem już nie jest tak wesoło. Jest to najbardziej toporny olejek jaki dotychczas miałam. Zmywał się, ale czasami musiałam i po trzy razy dozować szampon. Lepiej się z nim nie rozpędzać, bo można przedobrzyć. Moja wersja (podobno są dwie) zawiera parafinę, możliwe że stąd trudności ze zmyciem. Butelka całkiem wygodna, ale można sobie chlapnąć, więc przelewałam sobie odrobinkę w “kieliszek” (właściwie, to mam taką dyżurną nakrętkę z czegoś tam i mi za dozownik do olejów służy). Swoją flaszkę kupiłam w Eko-Zieleniaku za jakieś dwadzieścia złotych.
Olejek jak olejek, szału nie zrobił. Niby przyspiesza wzrost włosów, ale nie sprawdzałam go pod tym kątem, kładłam raczej na długość. Na długości dociążał i fajnie nabłyszczał, więcej grzechów nie pamiętam. Może się przydać jako dodatek do diety naszych włosów, ale cudów nie robi. Może troszkę nawilża, ale to też ciężko mi sprawdzić, bo kondycja moich włosów jest już na tyle dobra, że trudno mi zaobserwować jakieś większe zmiany w kudłach. Nie mogę powiedzieć, że polecam, ale nie powiem, że nie. Moje włosy są już tak opite tymi wszystkimi mazidłami, że można na nich frytki smażyć i niełatwo dostrzec działanie olejków. Teraz pozostaje mi tylko utrzymywać szopę w takiej kondycji.