Wzięła i siadła, i pisze. Za mną szalony tydzień. Święta, telewizja, nawał pracy, bo narobiło mi się zaległości. Czas układania w głowie tego wszystkiego co napędza do życia. Tych wiecie, wszystkich wartości, zarysu na przyszłość. Za mną chwila zadumy i odpuszczania pewnych spraw. Bo trzeba umieć odpuszczać dla higieny psychicznej. Wnioski? Trzeba zapierdalać dalej żeby nie oklapnąć. Ale mam jeszcze jeden wniosek. Trzeba umieć odpuszczać. Lubie święty spokój. Lubię leżeć i nic nie robić. Czasami trzeba. Trzeba umieć odpoczywać, regenerować swoją głowę, bo w przeciwnym wypadku głowa może eksplodować od nadmiaru impulsów z zewnątrz.
Z tym odpuszczaniem to niby taki banał ale długo uczyłam się odpuszczania samej sobie. Z jednej strony nic tak na mnie nie działa jak szybkie akcje i nadmiar wrażeń, a z drugiej szybkie tempo życia nie jest dla mnie. Lubię sinusoidalne życie. Robię dużo, szybko, zajmuję mój mózg pełną mobilizacją. Działam, lubię jak coś się dzieje, jak mam zajęcie, wyzwania ale w pewnym momencie stop. Czas na odpoczynek. Czas na całkowite wyciszenie. Długo zajęło mi zrozumienie, że odpoczynek to nie lenistwo, a czas regeneracji głowy. Kiedyś czułam się winna, że czegoś nie zrobiłam, że leżę do góry kopytami zamiast odpisać na piętrzące się maile. Dziś już nie czuję się winna kiedy mówię stop, bo wiem, że życie w ciągłym pędzie nie jest zdrowe.
W święta miałam plan spędzić czas z rodziną. Ledwie tydzień przed świętami odeszła moja kochana Babcia. Szok, za szybko, nie teraz, nie już. Ale tak się stało. Potrafię radzić sobie z żałobą, z odejściem kogoś bliskiego, umiem poukładać sobie w głowie kiedy zabraknie bliskiej osoby. Niestety musiałam się tego nauczyć już jakiś czas temu żeby nie zwariować (Nie czekaj na maj!). Może mam dziwnie w głowie, że śmierć napędza mnie do działania ale nigdy nie wiadomo ile nam zostało. Brzmi brutalnie ale tak mam. Pogodziłam się z tym co nieuniknione, podniosłam głowę po kilku dniach osłupienia i zaczęłam działać. Dużo pracy, zaległości, bo ostatni miesiąc spędziłam na OIOMie i nie w głowie było mi klepanie kasy czy bloga. Sinusoida w górę. W piątek przed świętami telefon z telewizji. Czy chcę, czy mogę ale zaraz po świętach. Mogę. Jadę. Święta z bliskimi ale już w poniedziałek trasa do Warszawy żeby rano być w programie śniadaniowym. Pytanie na śniadanie. Byłam. Wróciłam. I cisnę z robotą. Nadal mam zaległości ale ciągle coś się dzieje. Cisnę, bo teraz mam fazę zapierdalania ale wiem, że za chwile będę musiała usiąść i złapać oddech. I usiądę. Bez żalu. Bo tak trzeba. I nie umyję okien ani nie zrobię obiadu. I nie odpiszę na maila i będę się gapić na sarny za oknem, bo tak trzeba.
Za chwilę konfa w Poznaniu i będzie szał, będą znajomi blogerzy. Będą ziomkowe biforki i afterki. Kocham być w centrum zamieszania, uwielbiam brylować i celebrytkować i wcale się tego nie wstydzę, bo lubię być na świeczniku. To mnie napędza. Ludzie mnie napędzają. Zgiełk mnie napędza. Jak coś się dzieje to kwitnę. Ale tylko na chwilę. Zawsze z radością wracam do domu i wsadzam wieśniackie getry w panterkę i bambosze z Zakopca. No dobra, teraz gumowe klapki, wersja na lato 😉 I lubię po takim szale rozpłaszczyć dupkę przed Netflixem i nic nie robić. Lubię wyjść na taras, rozpalić grilla. Lubię poleżeć na słońcu z książką. Popatrzę na te sarny, które podchodzą mi pod ogródek i jakoś mi lepiej. Łapię balans. Zadzwonię sobie do Mamy na plotki, wypiję wino z przyjaciółkami, polenię się z Niemężem i mogę wracać w kołowrotek.
I leci ta moja sinusoida życia nie wiadomo w jakim kierunku ale chyba w dobrym. Jestem szczęśliwym człowiekiem o wielu twarzach. Serce mam chyba dobre, choć przecież nie jadłam. Tu pomogę, tam nabroję. Umiem przeprosić, podziękować, podać dłoń. Mam dobre życie. Zapierdalam i odpuszczam na zmianę, bo chyba tak mi najlepiej. Kiedyś tylko zapierdalałam ale to nie była dobra droga. Trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć stop żeby złapać oddech i dystans. Trzeba wiedzieć kiedy wyhamować żeby nabrać rozpędu na dalsze podbijanie świata. Bo wiecie co? Ja ten świat małymi krokami ciągle podbijam bez względu na to co ktoś sobie myśli.
Mam wewnętrzną siłę, która nie pozwala mi się poddawać. Mam wewnętrzną siłę, która napędza mnie i do działania i do odpoczywania. Patrzę w lustro i myślę sobie jaka jestem zajebista. Bo jestem. Dla siebie jestem, a inni? A inni to nie ważne co tam sobie myślą, bo licząc się ze zdaniem każdej osoby dostałabym pierdolca. Każdy ma swoje zdanie, otacza mnie tysiące osób. Nie da się wszystkim dogodzić. Dlatego kiedy dziś spojrzysz w lustro powiedz sobie, że jesteś zajebisty, bo jesteś. Ktoś ma inne zdanie? To jego zdanie, niech sobie je ma, a Ty swoje wiesz. No chyba, że kawał z Ciebie chuja i wszyscy wokół Cię o tym informują, to spójrz w to lustro i spróbuj to naprawić żeby kolejnego dnia być zajebistym. Trochę wyszedł mi lustrzany wyrzyg pseudokołcza ale cholera, coś w tym jest. Zawsze miałam w głowie, że jestem piękna i mądra i słowo ciałem się stało.
Moje Czytelniki! Zapierdalać i odpuszczać. Wszystko jest w życiu potrzebne. Trzeba znaleźć ten balans żeby nie spierdolić się z rowerka.