Yearly Archives

2018

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Ispica i Pozzallo.

By | Blog, Wywczas | No Comments

Poznaliście już ciekawostki i wskazówki sycylijskie. Zwiedziliście już ze mną Etnę i Taorminę oraz Marzamemi. Dzisiaj pora na kolejne szwędanie po wyspie pełnej zbirów, imigrantów, mafiozów i gorącej lawy. Wdepniemy do portowego Pozzallo gdzie dopływają pontony z uchodźcami. Zajrzymy tez do Ispica gdzie ludzie do niedawna mieszkali w jaskiniach. Żeby przekonać się co jest prawdą, a co fałszem- musicie czytać dalej 😉

Santa Maria del Focallo

Startujemy z plaży w Santa Maria del Focallo. Plaża była sobie blisko hotelu Borgio Rio Favara, w którym stacjonowaliśmy. Właściwie wszelkie opisy na stronie Itaki zaliczają to miejsce do Ispica, chociaż do miasteczka jest jakieś 10 kilometrów. Plaża czysta, spokojna. Sporo tu Włochów i Francuzów. Sporadycznie trafia się Polak. Leżaki mieliśmy w cenie hotelu, ale można sobie wykupić prywatnie miejscówkę, za ile nie wiem, bo nie było mi to do szczęścia potrzebne. Jest bar, muzyka, jakiś aerobik wodny, sprzęt do wypożyczenia. Miejsc nie brakuje, tłumów nie ma, a plaża ciągnie się i ciągnie. Woda przejrzysta jak w kranie. Rekinów nie stwierdziłam. Żaden uchodźca nie dryfował. Osiemnaście na piętnaście. 

W moim tle widzicie Pozzallo, ale tam skoczymy na koniec. Z Plaży zabieram Was do Ispica.

Ispica

Urocze miasteczko w południowo- wschodniej części Sycylii. Nieznane albo zapomniane przez turystów. Chyba na żadnym blogu nie spotkałam się z opisem tego miejsca. Jest cicho, spokojnie i mega klimatycznie. Widać podział społeczeństwa na tych zwykłych i tych w mafii. Wszyscy tak samo mili i pomocni. Nie ma się czego i kogo obawiać.Angielskiego nie zna nikt, ale na migi każdy stara Ci się pomóc. Gdybyście tam byli i szukali kibla, to jest w tej uliczce po prawej od budynku z drugiej fotki powyżej. Możecie nie potrzebować pamiątek, jedzenia, ale kibla każdy potrzebuje, więc sobie zapamiętajcie. Klop jest darmowy i czysty jakby co.

Piękna architektura. Nie będę się wymądrzać, bo znawcą nie jestem ale miło popatrzeć. W dzień, podczas popołudniowej siesty, plac jest niemal pusty. Wieczorem każdy kąt roi się od uśmiechniętych Sycylijczyków. Jedni głośno rozmawiają gestykulując, drudzy leniwie sączą winko, wokół roznosi się gwar rozmów przeplatany głośnym śmiechem. Jeśli ktoś zna angielski oznacza to, że jest tym strasznym i złym uchodźcą. Los tak chciał, że uchodźcy, którzy stanęli na mojej drodze byli kulturalni i pomocni. Jeden wskazał drogę do apteki, drugi zagaił skąd jesteśmy. Płynny angielski i nienaganna kultura. Najczęściej można tutaj spotkać Kameruńczyków i Nigeryjczyków, którzy pracują na pobliskich polach. A teraz historia prawdziwa- to oni podzielili się wodą z Polakiem, również tam pracującym, podczas gdy inny Polak odwrócił się na pięcie. Ludzie, którym niejednokrotnie wymordowano całą rodzinę i przyjechali tu boso są bardzo skłonni do pomocy, ciężko pracują i nie wyciągają rąk po social. Uchodźców złych i niedobrych nie spotkałam. Moja Nieteściowa od jakichś 15 lat mieszka w Ispica i nigdy nie spotkały ją żadne nieprzyjemności. Także bajki o niebezpiecznej Sycylii traktujcie z przymrużeniem oka. Owszem mogą Cię napaść, pobić i okraść podobnie jak mogą Cię napaść, pobić i okraść w Warszawie, Krasnymstawie albo w Opolu. Wszędzie się zdarza natomiast nie demonizowałabym Sycylii. Od głównego placu ciągną się poplątane uliczki. Cała Ispica leży na skalnym wzgórzu i widoki stąd są zachwycające. Kiedy wejdziemy w kręte uliczki możemy dodatkowo zachwycić się architekturą. W Ispica widać kto jest prostym człowiekiem, a kto ma chody u Ojca Chrzestnego. Jedne budynki są zaniedbane, inne wręcz ociekają złotem. Niezależnie od tego jak domy wyglądają zewnątrz, wewnątrz wszystkie są skromnie urządzone. Nie ma zbędnego badziewia, bibelotów, serwetek, dywanów, gównoballsów pod sufitem i figurek flamingów na stolikach z Ikea. Totalna prostota i zero kiczu.Ponieważ byłam w kilku Sycylijskich mieszkaniach, mam porównanie. Byłam w domu bardzo bogatej rodziny, w domu przeciętnej i w domu mało majętnej. Wszędzie było czysto, przestrzennie, w całym mieszkaniu płytki, żadnych zbędnych pierdół. Przyznam, że taki minimalizm sobie cenię. Nie znoszę firanek, dywanów, serwetek, kurzołapów więc czułam się w takich wnętrzach wyśmienicie. Zauważyłam, że Sycylijczycy nie lubią tandety. Jeśli meble, to solidne, takie na lata, żadna tam Ikea za 300 złotych. Na ulicach można spotkać fury za miliony euro od Ojca Chrzestnego ale większość to zwykłe autka dla szarych ludzi. Można zobaczyć też sporo takich perełek jak Fiacik ze zdjęcia. Sycylia jest biednym miejscem. Ludzie żyją tu głównie z rolnictwa. Albo z mafii 😀 Ale mafię zostawmy w spokoju. Mafiozi to też ludzie w dodatku lepiej dbają o swoich i o turystów niż nasi zasrani politycy. Ispica to raj dla archeologów. Niegdyś ludność zamieszkiwała zbocza góry, na której teraz znajduje się miasteczko. Ispiczanie (nie wiem czy dobrze ich nazywam) początkowo zamieszkiwali w jaskiniach. Nawet teraz gdzieniegdzie jaskinie wciąż są użytkowane. Możemy natknąć się na kapliczki czy “domki” wydrążone w skałach. Na obrzeżach Ispica możemy zwiedzić kamieniołomy, park archeologiczny, grobowce jaskiniowe. Jeśli ktoś lubi pogrzebać w ziemi i nie jest nekrofilem, to Ispica na niego czeka. Lody! Kto przybędzie na Sycylię i nie poje ich lodów ten debil. Jedne z pyszniejszych lodów jakie jadłam! A jak ja mówię, że pycha, to musi być pycha, bo ja w słodyczach nie gustuję. W Ispica polecam Wam American Bar di Bruno Armenia. Na moje oko jest to cukiernia, ja ze słodyczy to ewentualnie serniczek albo lody. Lody w American Bar rozjebały mnie na łopatki i grabeczki. Rewelacja! Traficie tam bardzo łatwo, bar znajduje się w uliczce równoległej do głównego placu na Duca Degli Abruzzi 19. Ulica zaraz za tym kiblem, o którym już pisałam 😀 A lody najbardziej smakują właśnie na Palazzo Bruno di Belmonte. Siadasz i wdychasz ten klimat. Turystów tu jak na lekarstwo, można do woli rozkoszować się świętym spokojem.

Pozzallo

Kolejne malutkie miasto. Tym razem miasto portowe. W Pozzalo są aż cztery plaże odznaczone błękitną flagą. Przyznam, że to miasteczko zwiedziłam przelotem. Idealne miejsce na spacer wzdłuż morza.Mam wrażenie, że nadmorski deptak ciągnie się przez całe miasteczko. Pozzallo leży rzut beretem od Ispica i od  Santa Maria del Focallo. Można stąd udać się na Maltę. Zrezygnowaliśmy jednak z tej atrakcji, bo rejsik to około 100 euro od osoby, jakieś 2 godziny na morzu w jedną stronę. Kilka godzin na Malcie to za mało żeby sobie pozwiedzać, więc doszliśmy do wniosku, że lepiej tam kiedyś po prostu polecieć 😉 Niestety nie wiem gdzie w Pozzallo jest kibel. Musiałam sikać na partyzanta- przyczajona za murkiem.

Dzisiaj wyszedł mi wybitny tasiemiec. Został mi jeszcze jeden post sycylijski do napisania, a potem trzeba polecieć w kolejne miejsce 😉

 

 

I tak się powoli żyje na tej wsi…

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Urodziłam się w mieście, wychowałam na wsi, teraz znowu mieszkam w tym miasteczku. Jedni mi zarzucają, że jaka ja tam ze wsi skoro mieszkam w mieście. Drudzy zarzucają, że jaka ja tam miastowa skoro wiochą jadę na kilometr. I ja nie mogę sobie tego miejsca znaleźć, bo gdzie jest w końcu moje miejsce? A odpowiedź jest prosta- moje miejsce jest w kuchni! Bo miejsce kobiety jest w kuchni chyba, że ma dłuższy łańcuch na tyle żeby poodkurzać i w przedpokoju! I basta!

Ani ze mnie dama, ani wieśniaczka. Ani ja fit, ani ja fat. Oesu w żadne kanony się nie mogę wpisać. Całe życie poszkodowana. Tramwajem nigdy nie jechałam, ani gnoju nie rozrzucałam. Ani ja ze wsi ani ja z miasta. Właściwie to jedno wiem na pewno- jestem urodzonym milionerem. Co prawda jeszcze miliona nie mam, ale mentalność pasuje, wszystko przede mną. Zresztą mój stary to taki prawdziwy milioner, co prawda na minusie, bo mniej więcej tyle według moich obliczeń ma długu alimentacyjnego, ale milioner to milioner.

Jakby nie patrzeć to cały ten kraj to taka wiocha, przynajmniej dla kogoś z zewnątrz. Mamy tu niedźwiedzie na ulicach ale nie mamy elektryki. Wszyscy. Czy to Warszawa czy to Krasny York. I ja tak rano wstaję jak świnie zaczynają piać. Idę do pobliskiej rzeki, myję się rzęsą wodną. Wieloryby peelingują mi stopy jak na wczasach na Rodos. Wracam. Doję moje hipopotamy w oborze i zbieram jajka od leniwców. Potem jem śniadanie eko z cykuty i piołunu. Potem jest pranie. To znowu do rzeki. Trę na tej tarze skarpetki ze zrzutów od armi z Juesej. I praca w polu. Obrabiam hektary ręcznie, plantacja kawy i pomarańczy sama się nie obrobi. Do bawełny mam parobków. Wiadomo kto jest od bawełny. Dlatego nie mamy czarnego auta, bo nie widzielibyśmy pracowników na tle karoserii. Jesteśmy bardzo tolerancyjni. Tolerancyjni jak wszyscy w tym kraju. Wieczorami kurwiamy polityków, którzy występują na wszystkich kanałach w telewizji. Wszyscy są źli. Oprócz nas oczywiście. I telewizja taka zła i te internety całe, a w radiu kłamią. Właściwie to nie mamy telewizora, bo nie wypada, takie czasy. Chowamy do szafy żeby nie wyjść na nienowoczesnych. Czasami wieczorem spotykamy się z innymi kobietami żeby wspólnie drzeć pierze i śpiewać ludowe przyśpiewki. Właściwie to spotykamy się tylko po to żeby obrobić dupy tym, które akurat nie przyszły.

Nie mamy pieniędzy. Do pracy nie ma chętnych. Pielęgniarki znowu protestują. Górników przysypało ale oni akurat i tak za dobrze zarabiają. Księża na księżyc! Polska dla Polaków! Na Wyspach za mało nam płacą. Skandal! Nie wpuszczajcie Ukraińców! Zasiłki w Niemczech naszym nie przysługują, skandal! Ale lepiej żeby nasze POLSKIE truskawki zgniły niż mają je banderowcy zbierać, tfu! I jeszcze te sklepy nam w niedziele pozamykali. Bardzo dobrze, niech idą na msze bezbożniki jedne, a nie po sklepach jak jacyś poganie, tfu! Przez te sklepy zamknięte to gospodarka klęka, bo przecież wszystkie podatki na 500+ to od Biedry i Tesco i Lidla. Na polskich ulicach panika. Widać tę biedę. Ludzie słaniają się na nogach, część leży przykryta kartonami po taniej wódce. Ludzie dogorywają z głodu, jest klęska i dramat. Dzieci nie mają zabawek, bawią się kamieniami, rzucają nimi w przejeżdżające Maybachy bezdomnych. Pozostaje tylko modlitwa do Ojca Tadeusza o interwencję NATO. Co się dzieje w tym kraju to ludzkie pojęcie przechodzi. Jest tak źle, że aż w ogóle. Ledwie na wczasy dwa razy do roku wystarcza. To nieludzkie. Za komuny było lepiej. Paszportu nie było, praca była, towaru nie było. Wszyscy byliśmy milionerami, do drugiego województwa jeździliśmy z przepustką i donaszaliśmy czeszki po młodszym bracie. Teraz jest bieda, a Airmaxy z nowej kolekcji trzeba kupić, bo jak bez nich żyć? Jak żyć bez smartfona za cztery klocki? Jak żyć? A sąsiad ma, pewnie ukradł, przecież nie zarobił, bo w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z naszym wykształceniem. Sąsiad ma, ja nie gorszy, też mam. Mam, mam, mam!

Plugawe to nasze państwo. Plugawi Ci ludzie. Sami złodzieje, sami debile. Tylko my jedyni nieskazitelni. Znamy się na wszystkim i lepiej położylibyśmy te autostrady i szybciej, i taniej, i piękniej by było gdybyśmy tylko chcieli ruszyć dupę z fotela. Jesteśmy mistrzami w skokach narciarskich, jesteśmy specjalistami od balistyki, formuły 1 i od rządzenia, tak od rządzenia szczególnie! Połowa po zarządzaniu. Zaocznie. W Wyższej Szkole Robienia Hałasu. Znamy się na piłce nożnej, a sędzia kalosz. Znamy się doskonale na giełdzie i na kursie franka. Anulujcie frankowiczom kredyty! Przecież to nienormalne, że walutom zmieniają się kursy. Takie rzeczy tylko w Polsce! Wszędzie na świcie kurs stabilny. Kto normalny bierze kredyt w walucie w jakiej zarabia?! Znamy się na wszystkim, a jak był wypadek, to wiadomo, że pijany małolat w BMW, bo przecież nie trzeźwy staruszek w Fiacie.

Śmietnik w tym kraju straszny, kto na tych debili głosował? W telewizji nic nie ma. Dobrze, że nie mamy telewizorów. Na Pudelku znowu szmira, kto to czyta? Kto dodaje tam komentarze skoro nikt nie czyta? To wszystko spisek. W 17 sekundzie wyraźnie słychać strzały! Schody do nieba w centrum stolicy, można iść w stronę słońca. Byle nie za blisko. Był kiedyś taki Ikar…Był kiedyś też Wałęsa i był Bolek i Lolek, i dwóch takich co ukradło księżyc, i potem ten Ikar leciał za blisko brzozy. Kiedyś to było lepiej, teraz to jakby Kononowicz rządził. Idźcie do kościoła, tam kielich Wielkiej Matki ksiądz pokazuje, a przecież to wszystko ma pogańskie korzenie i ta brzoza pogańska! I wszystko nie takie jak być powinno. Żeby to zmienić najlepiej zacząć od siebie, albo nie, lepiej od sąsiada, bo my to jesteśmy bez skazy przecież...

róża, o czym pisać bloga

O czym pisać bloga?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Jakie życie taki rap, jakie żarcie taki kał. Nie raz i nie dwa ktoś mówił mi “chciałabym/chciałbym zacząć pisać bloga, ale nie wiem o czym”. No ja tym bardziej nie wiem. Piszesz o tym o czym chcesz pisać. Nie napiszesz o ujeżdżaniu mustangów na prerii jeśli bliżej Ci do hodowcy kur z Koziej Wólki. Nie napiszesz o chorobach zakaźnych borsuków jeśli się na tym nie znasz. No chyba, że dobrze zapłacą 😉

No, bo o czym pisać jeśli nie wie się o czym pisać? Najlepiej nie pisać wcale. Chcesz bloga? Chcesz vloga? Chcesz cokolwiek? Musisz wiedzieć czego chcesz. I pisać. I gadać. I tworzyć. Mówią, że każdy bloger ma w swoim życiu kryzys, siada i nie wie o czym napisać. Nie wiem, nigdy tak nie miałam. Cierpię raczej na brak czasu niż na brak weny. Siadam i piszę. Kreatywny łeb, nieskromnie mówiąc, zawsze znajdzie sobie temat na artykuł. Niby nie napiszę o ujeżdżaniu mustangów, bo się na tym nie znam, ale ujeżdżanie mustangów może mnie zainspirować i tekst sam płynie. Można napisać tekst o czymś zupełnie odjechanym, tak jak poleciałam w tekście Samotność wśród ludzi. Nie zdradzę Wam o czym jest post, ale przeczytajcie 😉 Udowadniam tam, że można pisać o wszystkim. Codzienność dostarcza nam tyle atrakcji, że tematów jest bez liku. No chyba, że chcecie pisać bloga o zawężonej tematyce na przykład tylko o rozprowadzeniu pigmentów w warstwie ścieralnej kostki brukowej, w takim przypadku tematy na wpisy mogą Wam się w pewnym momencie wyczerpać. Najbardziej lubię pisać o dupie Maryny. Ale nawet w tej dupie lubię odkrywać nieodkryte ścieżki, coś tam przekazać, czasem rozśmieszyć, czasem poruszyć, czasem wywlec ważne tematy. Chodzi o to żeby czytelnik nie pozostał obojętny, bo obojętność to najgorsze co może spotkać blogera.

Często pytają mnie skąd czerpię inspirację. Zewsząd. Dzisiejszy tekst został zainspirowany jelitówką koleżanek. Straszne prawda? Piszę o inspiracji, bo ktoś tam, gdzieś tam zwija się w konwulsjach. Nie śmieszy mnie to, nie, nie. Ale doszłam do wniosku, że kiedy byłam mała, nikt nie mówił, że jest wirus, że to jelitówka, że to epidemia. Kiedyś Babcia stwierdzała fakt- “pewnie znowu się czegoś naciapali”. Dostawaliśmy z bratem ziółka i po ptokach. Mieliśmy sraczkę. Po prostu. Nikt nie słyszał o jelitówce, nikt nie słyszał o wirusach. Sraczka, to sraczka. Mieliśmy po prostu sraczkę. Kiedyś od zielonych jabłek, teraz od szynki z Biedry. Jakie życie taki rap, jakie żarcie taki kał. Tak samo z blogiem. Co jesz- tym srasz. Co widzisz- o tym piszesz. Proste. Nie ma braku weny. Nie ma jelitówki. Zawsze jest o czym pisać i jest sraczka. Po prostu. Trzeba tylko wiedzieć jak to ugryźć. Sraczki nie gryźcie 😉

 

Już dawno olałam pisanie o kosmetykach. Jakoś to wszystko takie postne. O kosmetykach piszę tylko jak czuję, że to jest coś o czym warto napisać więcej niż trzy zdania, bo jak o czymś mogę napisać trzy zdania, to piszę o tym na moim Instagramie. Oczywiście mogłabym popłynąć, bo kiedyś zdarzyło mi się jebnąć recenzję wierszem. Nawet nie raz 😉 Ale jakoś nie chce mi się bloga zaśmiecać. Im dłużej piszę bloga, tym dłużej ślęczę nad każdym postem i nie chce mi się poświęcać czasu, którego nie mam na pisanie o butelce przeciętnego szamponu. Wolę napisać coś konkretnego i o czymś konkretnym. Konkretna może być i dupa Maryny jeśli wygrzebie z niej konkretny przekaz. A co mogę wygrzebać z szamponu? Chyba tylko pleśń jeśli za długo postoi. Czyli przekaz. Przekaz jest mega ważny w blogowaniu. Jakaś puenta, jakaś myśl, która pobudzi czytelników.

Inspiruje mnie świnia, która śledziła gościa gdzieś w Ameryce. Inspiruje mnie ziomek, którego rodzice sądownie wyjebali z chaty, bo był obibokiem. Inspirują mnie kleszcze, które zmuszają do wegetarianizmu (broń blogu, żeby kiedyś stanęły na mojej drodze!). Wszystko mnie inspiruje.

Pamiętam jak w podstawówce nauczycielka kazała napisać na kartce kto jest naszą inspiracją i autorytetem. Oddałam pustą kartkę. Koleżanka napisała, że papież i dostała piątkę, bo nauczycielka była sfiksowana na punkcie religii (historyczka, nie katechetka). Reszta dzieci dostała jakieś czwórki za chęci. Tylko za papieża była piątka. A ja musiałam przyjść do szkoły z Mamą. Dlaczego oddałam pustą kartkę? Wyjaśniłam, że inspiruje mnie wszystko, ale nie mogę powiedzieć, żeby ktoś był moim stuprocentowym autorytetem, bo nikt nie jest idealny, jestem sobą i z nikogo nie mam zamiaru kalkować. Mała Pudi indywidualistka i tak mi zostało. Wolałam przyjść z Mamą do szkoły niż przytaknąć dla świętego spokoju. Warto było.

Chcesz żeby Twój blog był czegoś warty? Pisz o tym co Cię kręci, pisz po swojemu, pierdol konwenanse i poradniki. Nikt oprócz Ciebie nie wie lepiej jak być Tobą. Bądź sobą. Pisz o czym chcesz i kiedy chcesz. I jak Ci Kominek mówi “uuuu tylko cztery posty w listopadzie, cieniutko”, to mu odpowiadasz, że on przecież napisał trzy. I tak się powoli żyje na tej wsi 😉

 

Wpis powstał w ramach akcji Wspaniały rok, jeśli chcecie wiedzieć co inspiruje innych- zajrzyjcie do…

CzerwonoustaEvelyns 50 shades of redRozmyslania YasminelliHeyItsAlexKDobrulblogujeKolorowy krajMazgooBlonde BangsMade by GigiKerliArsenicZakochana w kolorkachTwoje Źródło UrodyInterendoCodzienność naszaEsy floresy fantasmagorieW blasku marzeńPasja rodzi profesjonalizmDomatoresEkstrawaganckoFeeling Fancy.

 

 

Jak zostać gwiazdą Instagrama, szybko zyskać obserwatorów i dobrze na tym zarabiać

By | Blog, Przemyślnik | One Comment
Dać Ci prostą receptę na fejm na Instagramie? Nie ma sprawy! Praktykują to znane twarze, a te nie znane szybko stają się znane. Wystarczy trochę kasy i trochę czasu. Raz, dwa trzy i już masz pierwsze przesyłki od firm. Zarabiasz. Biznes się kręci. Jest tylko lepiej i lepiej. Żyć nie umierać. Wystarczy bot, który odwali za Ciebie robotę w kilka chwil, potem już tylko liczysz kasę. Nic prostszego! Bot to nic złego, do tego został stworzony! Wrzucasz kilka fot, a bot robi resztę za Ciebie. Mam kilka trików na to jak zostać gwiazdą Instagrama i zarabiać online. Kto jest zainteresowany?
Wstęp zdziwił? Słusznie. Ale takie rzeczy usłyszałam od znanej blogerki. Blogerki, którą pewnie znacie. Blogerki, która brała udział w akcji typu “uczciwy bloger”. Blogerki wydawałoby się sympatycznej i szczerej. Ostatnio coraz więcej szczerych i znanych blogerek rozczarowuje mnie czy to w realu czy w sieci. Wiecie co? Już prawie nie czytam blogów przez to jaki kontrast widzę pomiędzy tym co blogerki piszą, a tym co robią i jak się zachowują. Przykre to, wiecie? Ale wróćmy do Instagrama.
Jak mnie wkurwiają boty! Jest sobie taka blogerka, nazwijmy ją Kasia. Znasz Kasię. Kasia pięćdziesiąty raz obserwuje Cię na IG i cofa to polubienie, a potem tłumaczy się, że ona tylko trzy dni chciała bota przetestować. Pokazujesz Kasi skriny. Piszesz jej, że robi to od co najmniej pół roku. Kasia zmienia front i próbuje Ci wmówić, że przecież boty są spoko! Ty mówisz, że to oszustwo, Kasia mówi, że się nie znasz, bo wszyscy tak robią. Nie wszyscy. Ja tak nie robię i wiele innych osób też nie praktykuje. Ale Kasia ma rację i koniec. Nie chcesz się kłócić. Jak mawia moja Babcia “z gównem nie ma co się bić”. Kasia z trzech tysięcy obserwatorów w szybkim tempie dobija do prawie 60k na Instagramie. Kasa leci, współprace się zgadzają. Wiecie co? W dupie mam takie fałszywe cipy. W dupie mam takie sztuczne współprace i sztuczny fejm. Wiecie co mnie smuci? Smuci mnie robienie ludzi w chuja. Dziwi mnie, że JESZCZE nie wszystkie firmy sprawdzają z kim podejmują współprace, na szczęście powoli to się zmienia. “Ti ti ti jestem taką milutką dziewczyną, dzięki za pudełko czekolad i nowiutką lokóweczkę, a i za zegarek też dzięki, to nic, że moi odbiorcy to kupione dzieciaki z podstawówki i reklama u mnie nie zwiększy wam sprzedaży, ale obsików mam dużo, staty fajne”. I tak to się kręci.
Nie piszę tego, bo zazdroszczę. Nie jest tak. Źle nie zarabiam, lokówek mogę kupić sobie pięćset, czekolady nie jem, a zegarek mam dobry i nikt mi go za martwych obserwatorów nie musi wysyłać. Ale wiecie co? Szacunku i zaufania nie da się kupić. Spaliłabym się ze wstydu gdybym używała bota, albo po prostu kupiła obserwatorów na Instagramie. Przykład Kasi nie jest odosobniony. Kolejna “znana” blogerka też napierdala botem ino świst, a na ostatnich warsztatach, na których miałam okazję być, kradła hybrydy twierdząc, że “będą na rozdanie”. KRADŁA! Może to wielkie słowa, ale korzystanie z bota to też dla mnie rodzaj kradzieży i oszustwa. Oszustwo wobec firm i odbiorców. Bot to poniekąd okradanie firm z produktów i okradanie samego siebie z szacunku jakim darzą nas odbiorcy.
Jak nie wiesz o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Hajs się musi zgadzać. I nie ma niczego złego w zarabianiu na blogu czy Instagramie. Sama od czasu do czasu zgadzam się na jakąś współpracę, która mi pasuje. Mało tego! Docelowo chciałabym się utrzymywać z mojej pisaniny i wcale tego nie ukrywam, ale dążę do tego w sposób maksymalnie uczciwy. Może idzie mi to powoli, ale jeśli chcę żyć tak jak lubię, muszę dużo pracować i przez to mam mniej czasu na blogowe sprawy, a ja się w sztuczne nabijanie tłumów nie będę bawić. Powolutku sobie doczłapię do tych 60k na  moim Instagramie, z tą różnicą, że będą to realni odbiorcy.
Raz złapałam się na Instagramową grupę wzajemnych komentarzy. Przyznaję się do tego oficjalnie. Właściwie to nie wiedziałam na co się piszę, szybko uznałam, że to słaba zagrywka takie komentowanie na siłę. Na grupie poznałam fajne dziewczyny i przez chwilę tkwiłam tam tylko dla ich towarzystwa, w końcu sama się wypisałam. Wiecie jakie mam wnioski? Takie grupy kompletnie nic nie dają jeśli chodzi o zasięgi. NIC. Jedyny plus mojej obecności tam był taki, że poznałam kilka fajnych koleżanek, które chyba też już dawno odpuściły sobie sztuczne komcie i z grupy uciekły. Wiecie kto założył grupę? Kasia. Ta Kasia, która twierdzi, że boty są super. Wybaczcie mi chwilowe zaćmienie umysłu i dołączenie do takiego gówna. Dzięki mojej obecności tam jeszcze bardziej przekonałam się, że gówno to gówno i pamiętajcie- jeśli coś wygląda jak gówno, śmierdzi jak gówno i smakuje jak gówno- to jest to gówno. Czasami trzeba gówna dotknąć żeby się przekonać, że to nie jest marmolada. 
Ostatnimi czasy zawodzę się na znanych blogerkach. Jedna po drugiej okazuje się fałszywym tworem. Przykre to. Nie chcę być taka. Jeśli kiedyś zacznę gwiazdorzyć- kopnijcie mnie proszę w dupę na opamiętanie. Myślę, że jednak tak się nie stanie. Wasze zaufanie jest dla mnie najważniejsze. Lubię rozczarowywać, ale tylko w tę pozytywną stronę. Wiecie, ostatnio usłyszałam, że zaskakuję pozytywnie, bo na żywo jestem życzliwą i uśmiechniętą osobą i takich słów Wam życzę! Życzę Wam zaufania, uśmiechu, uczciwości, szczerości i dobrych ludzi wokół siebie. Może nie jest to najszybsza droga do fejmu, ale jest to droga uczciwa i dająca satysfakcję, a nie debet na koncie, bo boty też kosztują?

Jak nauczyć się pewności siebie i osiągnąć szczęście?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Miał być maj. I jest maj. Maturzyści srają w portki. Janusze palą grilla. Grażyny opalają cycki. Fajno jest. Co roku to samo. Co roku inaczej. I dobrze. Nic dwa razy…Szymborską czaicie? Czaicie. Koty leżą po parapetach i kurz z remontu, tradycyjnie już, unosi się w moim powietrzu. Taki to maj. Chce się już wakacji, urlopu, a tu trzeba zapierdalać. Życie. W sumie nie muszę, ale dobrze by było. Najpiękniejsze jest to, że ta cała przyroda, ta zielenina pręży się do słońca jak penis we wzwodzie i bez białym kwieciem wytrysnął ku niebu. Co roku ten wytrysk zieleni, to kwiecie zapachem ocieka. Co roku przyrodzie się chce. Co roku to samo. Co roku inaczej. Wszystko się rozwija, przepoczwarza, a  Ty?

Taka, dajmy na to, paproć. Roślinka. Ani to mózgu, ani rozumu. Takie niby nic, a mam wrażenie, że jest mądrzejsza niż niejeden człowiek. Nie daje się byle wichrom i byle kosiarce się nie daje. Wyłazi na trawnik regularnie i regularnie jest koszona, a mimo to przebija się uparcie spod trawy jakby chciała powiedzieć “w chuju Cię mam, pokażę Ci, że dam radę!”. I daje radę. Rozrasta się mimo przeciwności losu. Podetniesz ją w okolicy trawnika, rozwlecze się wzdłuż płotu. Jak nie drzwiami to oknem. Taka to siła! A teraz spójrz na siebie. Ktoś Ci mówi, że nie dasz rady. Wkurwiasz się i udowadniasz swoją rację, czy może jeden ruch kosiarki zabija w Tobie całą energię i siłę do przebicia przez trawę? Ja się przebijam. Nawet gdyby kombajn po mnie przejechał, wstanę. Jestem jak ta paproć pośród upartej trawy i brzęczących kosiarek. Pomimo tych cholernych przeciwności pnę się ile sił, bo to ja jestem paproć! Nie przez trawę? To wzdłuż płotu, ale dam radę! Zawsze! 
Skąd we mnie ta pewność siebie? Myślę, że spora w tym zasługa domu w jakim się wychowałam i charakteru z jakim się urodziłam. Pamiętacie jak pisałam, że jestem piękna, mądra i noszę stringi? Pewność siebie wyniosłam z domu. Nie znaczy to, że nie da się tego nauczyć. Da się. Na pewno będzie ciężej, ale się da. Wszystko się da jeśli się chce i jeśli coś się w tym kierunku robi. Samo się nic nie zrobi. Nie ma co słuchać nawiedzonych kołczów. Pierdolą jak potłuczeni. Sprzedadzą Ci kurs za 299 złotych w promocji z 500. Narobiło się specjalistów od wszystkiego. Ten Cię nauczy Social Media, tamten zmotywuje, sramten nauczy pisać bloga. Wszyscy mogą cmoknąć się w pędzel. Nie dowiecie się niczego nowego, niczego czego sami nie bylibyście w stanie ogarnąć. Siła jest w nas. Jest internet, są darmowe źródła. Do wielu narzędzi mamy dostęp, wystarczy poszukać. Serio, nie musicie za to płacić. Chcecie fachowej porady? Są terapeuci, są specjaliści, kołczów i samozwańczych mędrców sobie darujcie. Kilka razy spotkałam się ze stwierdzeniem, że powinnam wypuszczać szkolenia, kursy ale….eeee ja? Mam ładować ludzi w chuja? Jakoś mi to nie leży. Wydam kurs jak wpadnę na coś mega innowacyjnego. Mam motywować za kasę, bo jest to modne? Podziękuję. To już etyczniej będzie pisać recki z wynagrodzeniem, przynajmniej wiem za co biorę hajs, a i przed czytelnikami tego nie ukrywam, że coś tam dostałam.
No dobra. Nie każdy rodzi się popierdoloną paprotką, która wypełza co tydzień spod skoszonej trawy. To skąd wziąć tą pewność siebie? Z siebie! Nie będę tu podawać recepty, bo takiej nie ma. Nie powiem Wam jak żyć, ale mogę powiedzieć jak ja żyję. Żyję prosto. Żyję dobrze. Lubię jak mi dobrze. Nikt nie lubi jak mu źle. Dlatego od zawsze dążyłam do “dobrze”. Nigdy po trupach, ale zawsze po swojemu. Chciałam zarabiać dobrze? Kroczek po kroczku zdobywałam doświadczenie i w końcu jest dobrze. Nikt mi nic nie dał, co się ujebie to moje, ale nie bałam się zmieniać kwalifikacji zawodowych, nie bałam się jebnąć niesatysfakcjonującej roboty z dnia na dzień. Nie boję się! Bo strach paraliżuje, a przecież kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Nigdy nie marzyłam o białej sukni, marzyłam o szczęśliwym związku. Związku pełnym zrozumienia, związku takim gdzie możecie razem pogadać o wszystkim, bez tajemnic, bez tabu, bez kłótni. I mam. Trafiali się wcześniej jacyś faceci niepasujący do mojej wizji- out. Bez płaczu nauczyłam odcinać się od ludzi. Ostro, szybko, jak ostrym nożem. Toksyczne znajomości najlepiej szybko zakończyć. Ludzi, którzy ciągną w dół należy w tym dole zostawiać i piąć się w górę. Nieważne czy w dół ciągnie Cię facet, przyjaciółka, czy szwagier. Ciach! Jak ostrym nożem. Zaboli, zapiecze i jesteś nowym człowiekiem. Lepsze szybkie cięcie niż pitolenie nożem do masła i rozwlekanie jątrzących ran. Trzeba nauczyć się lekkiego egoizmu. Całego świata nie zbawisz, ale swój świat możesz wykreować dowolnie. Najlepiej zacząć od małych kroczków, potem można rzucić się na głęboką wodę. Jestem osobą, która dużo analizuje, czasami za dużo, ale z drugiej strony to dobrze, że zakładam plan A, B i C, a czasami nawet D. Plan planem, ale cel jest jeden. Ustalam sobie cele i je osiągam. Robię co mogę, a jak nie mogę to wymyślam inne rozwiązanie. Tak czy siusiak, to co chcę- osiągam. Nic nam z nieba nie spadnie, a jeśli czasem spada- nic tylko się cieszyć i zapierdalać dalej, bo nic dwa razy…no wiecie, Szymborska. Bądźmy wdzięczni za to co mamy i bądźmy uparci w zdobywaniu kolejnych baz na swojej drodze do szczęścia. Mówmy głośno czego chcemy, działajmy, nie poddawajmy się. Czym jest szczęście? Dla każdego to coś innego. Szczęście to takie puzzle. Całość składa się z wielu elementów. Dla jednego będą to puzzle o nazwie miłość, rodzina, dobrobyt. Dla drugiego będzie to kariera, zdrowie, czerwony samochód i wczasy na Cyprze. Dla trzeciego dzieci, grill na działce i święty spokój. Żadne puzzle nie są złe, wszystkie są prawidłowe dla danej osoby. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby ułożyć swój idealny obrazek.
Jesteśmy tylko i aż ludźmi. Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych, ale czasami musimy się napocić żeby swoje zdobyć. To nic nie szkodzi! Mojego potu może inni nie widzą, ale osiągnięte cele odhaczam z radością. I dla tej radości, dla tego szczęścia warto zapierdalać.

Makijaż permanentny brwi. Co, jak i dlaczego?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Na dupie se zrób! Latajo teraz robio te ryje, wszystko sztuczne. Usta jak dupa pawiana, brwi odjebane jak markerem. Co za czasy? Gdzie naturalność? W dupie. Jak wstajesz rano i nie masz brwi, bo brwi są w kolorze przezroczystym, to idziesz i robisz brwi. Bo niby dlaczego nie? Dlaczego masz się czuć jak bezbrwiowy troll ze Skandynawii? No właśnie. Poszłam i zrobiłam brwi i sztos. Makijaż permanentny brwi towarzyszy mi od roku i nikt nie zauważył, że jestem “sztuczna”. Bo można być “sztuczną” ale tak, żeby wyglądało naturalne. Tak uważam. I dzisiaj będą trzy słowa do ojca prowadzącego na temat brwi permanentnych.

Najważniejsze na początek to wybór dobrej i zaufanej linergistki czyli pani, która fachowo zajmuje się makijażem permanentnym. Początkowo miałam jechać na brwi aż do Katowic, do Matleeny, z różnych powodów nie mogłam do niej pojechać ale dziewczynom ze Śląska polecam ją serdecznie. Moja przyjaciółka robiła brwi u niej i były cudowne. W końcu wybór padł na bliski mi Zamość. Malowanko wykonała mi niesamowita Michalina w SilkTouch. Jeśli jesteście z moich okolic- polecam. (Nie, to nie jest post sponsorowany?). Koszt nowych brwi to 600 złotych. Ponieważ miałam 30% zniżki wyszło mi jeszcze taniej. Takie ceny mamy w naszym bieda regionie więc myślę, że warto nawet dojechać. Tyle cennych informacji, a teraz powiem jak to wygląda. Bo ja to wyglądałam początkowo jak debil?

Dostajecie na brwi znieczulenie. Już nie pamiętam ile dokładnie minut siedziałam, ale chyba max 20. Potem linergistka wyrysowała mi kształt jaki chciałam mieć. Jedną brew miałam troszkę niżej, więc tutaj też nastąpiła subtelna korekta. Właściwie oddałam się w ręce Michaliny, ona doskonale wiedziała co zrobić żeby było lepiej, dobrała odpowiednią metodę i kolor. Padło na cieniowanie z efektem pixeli (metoda pudrowa). Nastąpiło zwolnienie maszyny losującej i…nic nie czułam! Cały zabieg trwał kilkanaście minut. Nic nie bolało, powiedziałabym, że było to nawet przyjemne i usypiające doświadczenie. Podczas zabiegu wyglądałam jak grzyb w czepku, ale co zrobić?
Jeśli chodzi o pielęgnację, po zabiegu należy myć brwi delikatnym żelem do mycia twarzy i wodą oraz delikatnie smarować Bepanthenem, nie pchać paluchów, nie drapać kiedy delikatnie swędzą podczas wygajania. Brwi po około tygodniu zaczynają się łuszczyć podobnie jak przy tatuażu. Należy zachować higienę i nie pchać do nich brudnych łap.
A teraz dzieci omówimy sobie wszystkie etapy przepoczwarzania. Zdjęcia nie były obrabiane, robiłam je na przestrzeni roku i w różnym świetle. Chciałam uchwycić brwi jak najlepiej i nie przekłamywać fotoszopami. Lecimy po cyferkach.
1. Brwi przed zabiegiem. Liche, jasne, delikatne jak całe moje futro.
2. Brwi jakieś 2 godziny po zabiegu. Kolor mocny, lekkie zaczerwienienie ale bez wstydu do Biedry można iść.
3. Brwi po miesiącu. Zeszło sporo koloru, ale to zupełnie normalne, kolor może zniknąć nawet w 60%, ale lepiej dołożyć na poprawce niż dowalić za dużo i chodzić jak debil. Zarówno złuszczanie po zabiegu jak i to jak długo utrzyma się u nas makijaż permanentny zależy od naszej skóry. Nie da się przewidzieć jak zareaguje nasza facjata i między innymi dlatego lepiej dołożyć więcej podczas poprawki.
4. Brwi po poprawce po miesiącu. Tym razem brwi są bardziej intensywne, bo jak widać sporo pigmentu uciekło z mojego ryja. Nie wiem jak w innych salonach, ale tutaj poprawkę miałam w cenie zabiegu.
5. Brwi po wygojeniu. Pożądany efekt osiągnięty.
6. Brwi dzisiaj. Nadal jest super. Kolor minimalnie zbladł.
Raz na jakieś dwa miesiące robię hennę żeby nie świeciły mi jasne kudły. Kolor jest niemal identyczny jak rok temu po zabiegu. Wstaję rano i wow! Mam brwi! I to jest zajebiste! Do dwóch lat od wykonania brwi poprawka w “moim” salonie jest 50% tańsza i myślę, że zimą zdecyduję się na lekką korektę tak żeby mieć święty spokój na kolejne miesiące.
Jestem mega zadowolona z efektu, z obsługi w salonie oraz z ceny. Michalina to cudowna kobietka, a ja mam brwi idealne. Czego chcieć więcej? I niech mi mówią, że jestem sztuczna, w sumie sama o tym głośno mówię. To taka podkręcona natura, która sprawia, że czuję się lepiej nawet kiedy wstaję rano z niewyjściową mordą. Tak! Polecam!

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Marzamemi.

By | Blog, Wywczas | No Comments
Wyobraźcie sobie najpiękniejszą wioskę. Wioskę gdzieś daleko na południu Europy. Wyobraźcie sobie tę wioskę na Sycylii. Szum fal, kolorowe domki, mało turystów, zero pośpiechu i piekielne upały. Szum fal, kolorowe krzesła i zapach morza. Barwne uliczki i cisza. Spokój, ukojenie. Żar z nieba i aromat drzew oliwnych gdzieś obok. Zimne piwo, słodkie wino i świeży tuńczyk. Raj. I kiedy otwierasz oczy, kiedy uświadamiasz sobie, że właśnie siedzisz w tym edenie, nie wiesz czy się uszczypnąć, czy lepiej bez pośpiechu dokończyć nadpite wino…

Marzememi. Wioska w południowo-wschodniej części Sycylii. Wioska mało znana i pomijana w przewodnikach. O istnieniu tego raju dowiedziałam się z bloga Aleksandry i już wiedziałam, że muszę tam być. Walić przewodnikowe must have, tam musiałam pojechać. Udało nam się ogarnąć auto i wyruszyliśmy na podbój świata. Z hotelu w okolicach Ispica mieliśmy około 20 kilometrów. Wybraliśmy malowniczą, nadmorską trasę. Krajobrazy typowo rolnicze, ale jednak to błękitne morze po prawej rozjebuje system, nawet rolnikiem mogłabym być w tych okolicznościach przyrody?
Auto najlepiej zaparkować przed główną częścią miasteczka. O tutaj po lewej stronie murku. Parking jest płatny ale bez obaw- wyszły nam dosłownie jakieś grosze. Możemy poczłapać murkiem aż do rynku, albo jak normalni ludzie- udać się tam jedną z licznych uliczek. Poszliśmy oczywiście po murku. Od czasu do czasu skręcaliśmy na skałki i piaskowe mini plaże.
Wchodzisz na rynek i… czujesz się jak na jakimś Dzikim Zachodzie. Cisza i jakieś tutejsze świerszcze w tle. Właściwie to czekałam tylko na moment kiedy pod nogami przetoczy mi się ten zwitek siana z westernu. Trafiliśmy akurat na siestę. Z jednej strony to dobrze, bo miasteczko miało jeszcze lepszy i niespieszny klimat, z drugiej- na tym rynku dotarło do mnie po co Sycylijczykom ta cała siesta. Temperatura na tej patelni przekraczała spokojnie z 50 stopni. W takich warunkach człowiek się nie poci. Człowiek odparowuje jak kostka lodu na patelni.
Jedna pierzeja zadbana, druga ledwie się kupy trzyma, trzecia to restauracje, czwarta pomieszanie z poplątaniem. I to wszystko w kupie ma taki urok, że na żywo rozdziawiacie dziób i…w tym momencie odparowuje Wam ślina razem z kwasem z żołądka tak jest cieplutko.
Uliczką obok kościółka w ruinie dochodzimy do pięknego portu. Nowoczesne jachty i łódki, które ledwo kupy się trzymają. I właśnie te zdezelowane łąjby najbardziej chwytają za serce. I tak! Za plecami słyszysz muzyczkę z westernu “Dobry, zły i brzydki”, a sycylijskie dziadki sącząc kawę śledzą każdy Twój krok. To lecimy pozaglądać w uliczki zanim ustrzelą mnie kulką z opuncji.
Wszędzie knajpki. Nie najtańsze mimo, że wiocha i turystów niewielu. Kolorowe krzesła, girlandy, donice z kwiatami, bezpańskie koty i spokojni tubylcy. Uśmiechnięci ludzie, stare mury, żar lejący się z nieba. KLIMAT! Można obiec to miejsce w 30 minut i powiedzieć, że nic tam nie ma. Jest klimat. Jest taki klimat, że mogłabym tam mieszkać. Słono oliwny zapach powietrza, plecy oparte o zimny mur dają namiastkę chłodu. Dźwięki szczękających o siebie kieliszków wina i filiżanek z mocną sycylijską kawą. Można ćpać ten klimat na zdrowie.
Marzamemi. Miejsce tak zwyczajne, że powala. Charakterystyczna sycylijska ceramika na każdym kroku. Brak pośpiechu, brak stresu, reset totalny. Przewróciło się? Niech leży, a i ja się położę. I sąsiad położy się obok, a drugi przyniesie wino i też znajdzie miejsce. Taka jest Sycylia. Takie jest Marzamemi. Polecam to miejsce serdecznie. Polecam wypić tam wino, poleżeć, pospacerować, a może nie robić nic. Tam nawet nic smakuje inaczej. 

Jestem chora na…butoholizm. Footway mnie wspiera!

By | Blog, Świat Szmat | No Comments
Mam jeden mały nałóg. Niegroźny w sumie. Niegroźny pod warunkiem, że się hamuję. Buty. Cała Polska widziała moją kolekcję. Właściwie tylko część, bo mi się więcej przynieść nie chciało. Wiosna to czas porządków. Pozbyłam się kilkunastu par. Żeby nie było mi smutno, to kilka par dokupiłam, a kilka mi wpadło za sprawą współpracy z Footway. Moja kolekcja butów, to kolekcja mobilna- ciągle coś oddaję, wymieniam, sprzedaję, kupuję nowe, a i tak muszę dokupić nową szafę. Moje buty mają swój pokój. Tak, to już pierdolec. To dzisiaj będzie o pierdolcach!

Jakie buty lubię? Prawie każde! Moja kolekcja to buty od 5 złotych do… lepiej nie mówić? Medal za najbrzydsze buty świata mogłabym wręczyć obrzydliwcom Ugg, które mój Niemąż celnie nazywa Ugly. To, że brzydkie nie znaczy, że nie mam, kocham Ugg za wygodę i ciepełko, nie ma niczego lepszego na zimę! Do tego katuję te paskudy od jakichś sześciu lat i nadal są jak nowe. Najgorsze paskudztwo zaraz po Ugg to dla mnie to balerinki, klasyczne, zabudowane Crocsy, masywne buciory na słupku i traktorowej podeszwie, buty na słoninie, buty z przezroczystymi i foliowymi elementami oraz espadryle. Kiedy mój Niemąż po raz pierwszy zobaczył laskę w espadrylach, stwierdził, że to buty ze śmietnika?Coś w tym jest. A jakie buty lubię? Wszystkie poza tymi, które wymieniłam.
No dobra. No to uzupełniłam butorobę. Jak się nazywa garderoba z butami? Pomijam dzisiaj to co kupiłam, przejdźmy do Footway. Zamówiłam trzy pary od nich. Samo zamawianie było przyjemnością, mają dobrze zrobioną stronę. Jest nawet wyszukiwanie obrazkowe- w wyszukiwarce rozrysowane są kształty butów i możemy po niej znaleźć to co nas interesuje. Zabrakło mi tam tylko rysunku sandałów na koturnie, ale poza tym stronka przejrzysta. Zamówiłam, wysłali i… paczka była u mnie po dwóch dniach roboczych! I może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że buty przyjechały do mnie ze Szwecji. No to kurwa szybko! Zaletą Footway jest duży wybór. Dla mnie największą zaletą jest wybór kolorów! Serio! Mają mnóstwo butów “innych”, kolorowych, takich, których u nas próżno szukać (klasyków też nie brakuje) i właśnie ta inność powoduje to, że sobie tam wrócę i jeszcze coś kupię. Właściwie, to już mam kilka par w koszyku, ale ciiiii ?
Co zamówiłam w ramach testowania ich strony? Sandały Crocs. Chyba najładniejsze buty jakie Crocs oferuje. Miękkie, lekkie, dostosowujące się do stopy. Podobno stworzone ze specjalnego tworzywa, które jest antybakteryjne i nie powoduje pocenia. Te buciki chodziły za mną od jesieni, więc wybór był prosty. Do biegania po mieście, czy na jakieś drobne wycieczki takie buty to skarb. Póki co chodziłam w nich tylko po domu i jestem zachwycona. Bardziej hardcorowe testy przejdą latem. Wybrałam też dwie pary szpilek, zgrabne sandałki kocham. Klasyczne, czarne to China Girl wybrane z sentymentu. Kiedyś miałam niemal identyczne i chodziłam dotąd aż mi…podeszwa pękła. Żółte kupiły mnie oczywiście kolorem. Uwielbiam intensywne kolory, więc delikatne szpileczki z Sugarfree Shoes trafiły do mnie nieprzypadkowo. Takie to nowe buty. Trzy pary za mszowe, a kilka par kupiłam za swoje. Wszystkie dodaję na Instagram, bo chyba wszyscy kochają buty i zawsze jak dodam fotę wywołuje to duże zainteresowanie.
Jeśli teraz myślicie sobie, że mam pierdolca na punkcie butów to tak, macie rację. Ale chyba każdy ma jakiś fetysz? Jedni gwałcą drzewa, drudzy zbierają pudełka po zapałkach, a ja kolekcjonuję buty. Żeby nie było, to wszystkie eksponaty eksploatuję, a nie, że tylko na półce stoją. Jeśli jakichś butów nie wkładam rok, półtora- oddaję do domu dziecka, albo komuś komu się przydadzą, takie kurwa trochę modne, a ja robię to od czasów kiedy modne nie było. Nic się u mnie nie marnuje i nie pokrywa kurzem. Rzadko coś sprzedaję, bo mi się nie chce, z oddawaniem jest szybciej.
Póki co chyba więcej butów nie potrzebuję, co nie znaczy, że nie kupię, bo przecież nie muszę potrzebować żeby mi się podobały. A jak mi się podobają…cóż nawet cena mnie nie boli. Na kosmetyki nie wydaję, na ciuchy w miarę rozsądnie. Z rzeczy materialnych kocham kupować buty i elektronikę, ale i tak najbardziej lubię kupować wczasy. Na co Wy wydajecie bez ograniczeń?

Jak zostać sławnym, bogatym i lubianym blogerem? Poradnik dla żółtodzioba (fresh & green)

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Jeszcze kilka lat temu blogerzy, poza małymi wyjątkami, byli zwykłymi nołlajfami tłukącymi w klawiaturę hobbystycznie. Od pewnego czasu bloger to fejm, hajs i ścianki. Nie widzę w tym nic złego o ile bloger nie ukrywa swojej innej twarzy i jest ze swoimi odbiorcami szczery. Mało takich. Ja nie o tym. W zamierzchłych czasach dzieci chciały zostać strażakami, księżniczkami i lekarzami. Teraz? Blogerami, youtuberami i celebrytami. Znak czasu. Nadal nie widzę w tym niczego złego. Dostaję sporo pytań o to jak zacząć pisać bloga. Jak zostać blogerem? Co zrobić żeby tym blogerem zostać? Wydawałoby się, że w sieci jest już wszystko. A gówno. Te wszystkie poradniki można sobie w dupę wsadzić. Ja Wam napisze alternatywny poradnik życiem pisany. Wszystko przerabiałam na własnej skórze, rady Wielkich Blogerów nijak maja się do rzeczywistości, robiłam po swojemu, wbrew wszystkim “mądrzejszym” i proszę! A to telewizja, a to jakiś wywiad, a to gdzieś w szkole o mnie mówili, a to ktoś napisał pracę o mojej osobie na zaliczenie na studiach. No to chyba coś tam osiągnęłam, nie?

Wszędzie słyszę jeden wyświechtany tekst- chcesz założyć bloga, to najpierw zainwestuj. Wykup domenę, hosting, kup dobry aparat, kup lapka (najlepiej z linku afiliacyjnego), kup dobry telefon, wykup reklamy na FB, Kup, kup, kup. Najlepiej kup sprzęt od Apple, drogą lustrzankę i broń blogerze nie pisz na Blogspocie. A ja radzę inaczej. Chcesz założyć bloga? Zacznij pisać. Po prostu. Zanim kupisz wszystko co doradzają Ci Wielcy Blogerzy minie Ci miesiąc, może rok, a może trzy lata. W trzy lata dobry blog sam się wypromuje, nie ma co się frustrować i marnować czasu. Najlepszy sposób na zostanie blogerem to pisanie. I już. Reszta sama się układa. Oczywiście możecie wykupić domenę, hosting i obkupić się w najlepszą elektronikę. Można. A czy blogowanie nie znudzi się po miesiącu? Czy wykorzystacie potencjał lustrzanki? A właśnie. Tego nie wie nikt. Bloga w każdej chwili można przerzucić w dowolne miejsce. Sprzęt można dokupić kiedy złapiemy zajawkę. Serio nie musicie być mistrzami fotoshopa żeby zacząć pisać bloga. Na moim pierwszym blogu nawet nie miałam zdjęć. Nawet nie wiedziałam jak je dodać. Żałosne, nie? A jednak sporo osób mnie czytało, a teraz jestem tu gdzie jestem.
Czyli po pierwsze- zakładamy bloga i piszemy. Jak pisać? Po swojemu. Nie dajcie sobie wmówić, że coś co dla Was jest czarne jest białe. Od początku pisałam prostym językiem, używałam wulgaryzmów. Cały zamysł był taki żeby gadać do czytelników jak do znajomych. Nie chciałam tu zawiłego języka i sztampowych tekstów. Chciałam skrócić dystans pomiędzy mną i odbiorcami. Udało się. Oczywiście po drodze trafia się co jakiś czas ktoś kto powie, że dziewczynkom przeklinać nie wypada, a mój język to język patologii. Wiecie co ja na to? Wypierdalać. Mój blog, moja twierdza. Trzymamy się swojego zamysłu choćby skały srały. Na żywo przeklinam mniej co może dziwić, ale nie jest to z mojej strony sztuczne pompowanie wizerunku bloga, po prostu wykurwiam się na blogu, to w realu mam mniej bluzgów do użycia?Inaczej rozmawiam z panią w sklepie, inaczej z urzędnikiem, wśród swoich ziomków mogę popuścić wodze języka. Kiedy obierzecie jakąś koncepcje- trzymajcie się jej. 
Teoretycznie wpisy powinny być regularne, najlepiej co drugi dzień. No tak jasne, teoretycznie. Ja pisze kiedy mam czas, a mam mało czasu. Chciałabym mieć go więcej, ale własnej dupy nie przeskoczę. Życie. Staram się być częstym gościem na social media, ale nie zapominam o tym żeby żyć, a nie żyć tylko blogiem. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie ma sensu pisać na siłę, takie wpisy śmierdzą na kilometr. Wychodzę z założenia, że lepiej pisać rzadziej, a dobrze, niż często, a byle jak. Statystyki nie są sensem mojego życia, wolę zaangażowaną społeczność, a taka posiadam i dobrze się kręci.
“Chciałabym pisać bloga, ale nie wiem o czym”. Jak nie wiesz, to nie pisz. Pisać da się o wszystkim. Ja napisałam kiedyś tekst o gównie i miał świetny odbiór. Jeśli chcesz zacząć pisać, nie wiesz o czym ale liczysz na miliony na koncie i darmoszkę- nie pisz. Szkoda Twojego czasu. Szkoda ludzi wkurwiać i być sprzedajną kurwą.
“Ale da się na tym pisaniu zarobić?”. No da się. Milionerką nie jestem i większość współprac odrzucam, bo patrz wyżej, nie jestem sprzedajną kurwą i za paczkę srajtaśmy posta klepać nie będę. Teoretycznie opiszę wszystko i kurwa może to być nawet ta srajtaśma, ale mam swoje wymogi. Po pierwsze produkt ma mi się przydać, po drugie- nie musi mi się przydać, ale muszę mieć na niego pomysł. Powiedzmy, że mam w głowie zarys wpisu o plenerowej imprezie dla przyjaciół i zgłasza się do mnie firma, która ma do przetestowania skrzynkę wódki. Nie piję wódki, ale znajomi chętnie wypija kilka kieliszków tudzież butelek, a we wpisie o imprezie taki produkt pasuje jak Łysy do Brazzers. Biorę wódkę, biorę hajs i piszę. Ale uwaga! Nie zachwalam wódki przez połowę wpisu i nie mydlę oczu, żeby na koniec wypalić, że wpis kręci się wokół opłaconej flaszki. A przede wszystkim nie ukrywam, że post jest sponsorowany. Nic mnie tak nie wkurwia jak pisane na siłę pseudo kreatywne posty sponsorowane gdzie bloger sili się na pojebane opowiastki, a na koniec wyplata, że “oj te czekoladki to ja jem od dziecka, są najlepsze na świecie i koniecznie kupcie, bo polecam”. Z rok, czy dwa lata temu, jeden z operatorów telefonicznych wciągnął we współpracę stado blogerów. Na co drugim blogu można było przeczytać jaka to miłość w rodzinie i och kurwa soł słit. Rzyg. A w ostatnim akapicie jeb! “Orange Love” czy coś takiego. Oesu. Jak już się o czymś pisze, to trzeba umieć pisać. Nie będę wychwalać wódki, ale mogę napisać uczciwie, że znajomym smakowała i tylko jeden na dwunastu się porzygał. No chyba, że nie smakowała, to też napiszę. Uprzedzam zawsze, że ściemniać nie będę i wchodzę we współpracę dopiero kiedy druga strona zgodzi się na moją szczerość i styl w jakim piszę. Podsumowując- można być sprzedajną kurwą, ale nawet kurwą trzeba umieć być. Jak już chcesz być kurwą, to szczerą. Jak nie umiesz się ruchać, kurwą nie będziesz. Jak nie umiesz pisać, blogerem nie zostaniesz. Możesz być kurwą, ale z czytelnikami bądź szczery jak z mamusią. 
No dobra. To macie już blog. Piszecie. I piszecie i piszecie….I nic. I chuj. Piszcie dalej. Jeśli piszecie dobrze, jeśli macie dobre flow i zwyczajnie lubicie to robić, to będą z Was ludzie. Jedni wybijają się szybko, drudzy muszą poczekać, jeszcze inni zawsze będą pisać dla garstki osób, ale będzie im to sprawiało niesamowitą frajdę, a przecież o to chodzi! No chyba, że chodzi Wam o fejm i hajs na szybko, to wtedy najlepiej opłacić wszelkie możliwe reklamy, kupić co się da, posmarować Pudelkowi, wykupić bilbordy w Warszawie no i mieć znajomości z Wielkimi Blogerami, którzy Was wypromują. Będzie łatwo i szybko, tylko nie wiem czy daleko ujedziecie. Już takie przypadki w internetach się działy. Jeb celebrytka znikąd i jeb donikąd wróciła. Tak średni fajnie.
No i piszecie i piszecie…Jeśli się wciągnęliście- gratuluję! Jesteście blogerami! Łatwo poszło, nie?

SHARE WEEK 2018

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Jak co roku o tej porze biorę udział w akcji SHARE WEEK. W tym wszystkim chodzi o to, żeby polecić 3 ulubione miejsca w sieci. Nienawidzę polecania, bo potem mi się wydaje, że kogoś pominęłam i będzie mu przykro. Ale z drugiej strony lubię robić dobrze, to zrobię chociaż tym trzem osobom, bo może kiedyś chlebem ze smalcem poczęstują jak mi się fejm skończy? Póki co nawet mnie jedna osoba poleciła. Jak ktoś jeszcze chce, to spoko, jak nie, to spoko. Także tak. Lecimy z koksem.

 

 

https://www.kociadupa.pl/
Blog Andrzeja. W każdej historii musi być jakiś Andrzej, inaczej się nie liczy. Andrzej mieszka ulicę ode mnie. Znam Andrzeja. Andrzej zaczynał od bloga https://www.powerpumpingdad.pl/ ale polecam ten nowy, niech się chłopak rozwija z nowościami. Zależy mi na jego fejmie jak cholera, bo Andrzej to sąsiad i jakby się wyfejmował to miałabym z kim jeździć na te wszystkie blogerskie konferencje. Nie, żebym coś od niego chciała wymusić, ale tak. Pomijając moje profity ze zrobienia z niego gwiazdora, no to chłopak fajnie pisze. Warto zerknąć na jego blogaski i poluzować portki.
https://www.curlymadeleine.pl/
Blog Magdy. Magdę poznałam nad morzem, chociaż mignęła mi i w Warszawie. Magda ma fajne włosy. Takie jakby sprężynki z długopisu. Nie znam się na lokach, ale ona zna się doskonale. Jestem pewna, że jej praprapradziadek był z Brazylii, ale ona mi wmawia, że prędzej był z Wehrmachtu. No co zrobić, jak nie mam racji, to przynajmniej jest pewność, że Magda dobrze strzela. Póki co zastrzelić może niejednego swoją wiedzą na temat kędziorków.
https://makijazowyswiatsylvii.blogspot.com/
Blog Sylwii. Sylwię też znam. Z Sylwią robimy sobie co roku zdjęcie na rogu stołu. Taka tradycja. Z Sylwią spędziłam kiedyś noc, a pod koniec kwietnia spędzę z nią dwie noce. Aż mnie cycki swędzą z radości. Sylwia pisze o kosmetykach, ale jej supermocą jest wytrwałość. Sylwia schudła 50 kilogramów. Podobno to dlatego, że wyjadam jej jedzenie. Dementuję plotki. Sylwia jest po prostu zajebista. Za to polecenie Sylwia będzie mi oddawać jedzenie przez cały kwiecień.
Tyle. Więcej polecić nie mogę. Takie zasady. Poza tym osoby, które poleciłam obiecały mnie karmić, a ja jeść lubię. Jeśli ktoś będzie polecał mnie, to mogę zaoferować czekoladę, bo tego nie jem, to jak dostanę- puszczę dalej. Żartuję. Mnie mało kto poleca. Prędzej TVN zadzwoni niż znajdę się w jakimś rankingu?
A Wy jakie macie typy? Bierzecie udział w Share Week? Mile widziane linki do Waszych polecajek.