Yearly Archives

2015

Myj ryj

By | Bjuti Pudi, Blog | 10 komentarzy
Co ma robić żel do mycia ryja? Myć ryj. No i nie oszpecać ryja. Szczególnie jak ktoś i tak z natury jest szpetny. No, bo po co komuś dowalać? No własnie. I oto tak, już dawno temu, dostałam żel do mycia ryja od eZebra. Dostałam i zaczęłam testować, a że żelu nie wytestuję w tydzień, to trochę mi zeszło, bo nie jestem patałachem żeby fruu recenzję na odpierdol zrobić.
Bourjois, Odświeżająco-nawilżający żel do mycia twarzy.
W drogeriach lata po jakieś 14 zeta. Na eZebra taniej- 9,46 złotówków. Wiadomo- dla sępów jak ja, miejsce idealne 🙂 Po co przepłacać, jak za jeden grosz można umyć 7 talerzy z Panią ze Wspólnej? No to wio. Tubka ma 150 mililitrów. Przeważnie żele maja 200, ale za to ten żel jest wydajny, więc jeden chuj. Kolory opakowania ładne, burżuazja prawie jak torebka od Szanela (byle nie podróba 😀 ). Napisy, takie tam. No ja na opakowania jakoś tam nie zwracam uwagi. Użyteczność opakowania już bardziej mnie interesuje. Tubka poręczna, także git majonez Czytelniki. Zatrzask się nie urwał od dwóch miesięcy, to i się nie urwie, tuba miękka, wysyra co trza, a my widzimy ile mazi jest jeszcze w środku.
Skład jaki jest każdy widzi. Jakoś nic nie powala, ale mnie nie wypryszczyło, znaczy, że przemiału z noworodków lam w środku nie ma. Żel ma piękny zapach. Przynajmniej dla mnie. Takie świeże ogórki- bardzo lubię takie aromaty. Przy upałach, które już niestety za nami, zapaszek był idealny. Dodatkowo żel faktycznie działał odświeżająco. Możliwe, że to świeży zapach robił robotę i mnie psychicznie tak ustawiał, że skoro pachnie świeżo to i odświeża. No matter. Konsystencja gałgana gęsta, zwarta i gotowa do działania. Wystarczy odrobina i ryj umyty. Pieni się bardzo delikatnie, tworząc taką kremową piankę. Przy zmywaniu sprawia wrażenie jakby zmywało się silikon. Taki śliski się robi, więc parę razy wodą gębę trzeba omieść, ale nie widzę w tym nic złego- zmyjemy więcej syfu. Próbowałam nawet zmyć makijaż- zmywa. Chociaż ja to zrobiłam raz, bo makijaż to ja jednak na sucho micelem łoję. Tak z ciekawości potraktowałam mejkap. W oczy nie szczypie, to dla mnie plus. Gęby nie wysusza.
No i co tam jeszcze robi? No myje. Żadnych nadzwyczajnych zdolności nie odkryłam, ale i producent nie ściemnia, że po tygodniu gęba zrobi się jak u jakiejś Moniki Bellucci czy innej Bullock. Odświeża, myje, krzywdy nie robi. Mi jeszcze trochę zostało, więc wydajność jest spoko.  Można wypróbować. Próbował już ktoś?

Jak szybko i łatwo zostać szczęśliwym milionerem?

By | Blog, Przemyślnik | 23 komentarze
Siedzisz sobie na swoim jachcie, leniwie sączysz drinka i znowu wkurwia Cię, że masz za niski wlot do swojego garażu na łajbie. Kiedy wpływasz do mini garażu swoją motorówką, musisz się schylać. Właśnie…dlaczego masz tak mały jacht? Taki mały garażyk, na ledwie jedną motorówkę? Co w Twoim życiu poszło nie tak, że nie stać Cię na porządną łódź?
Nie masz do pierwszego. Kartofle z maślanką przez tydzień? Ileż można? Kupiłaś tę cholerną torebkę, Twoja wina. Ale czy naprawdę musisz sobie odmawiać wszystkiego? Czy nie należy Ci się coś od życia?
Twoje małżeństwo sypie się i nie wiesz co zrobić? Jak rozmawiać z partnerem? A może masz dość bycia singlem? Chcesz poczuć się kochana/ kochany?
W pracy napięta atmosfera? Brak Ci motywacji? Chcesz obudzić w sobie bestię kreatywności?
Chcesz żyć na wyższym poziomie? Chcesz zmienić jacht na większy? A może masz ochotę nie ograniczać się podczas kolejnego shoppingu? Chcesz żyć szczęśliwie i dzielić swoje radości z najbliższą osobą? Szukasz drogi do sukcesu na ścieżce zawodowej? Nic prostszego! Pomogę Ci to osiągnąć. Powiem jak żyć. Ukierunkuję Cię, pchnę do sukcesu. Nigdy wcześniej nie byłeś tak bliski spełnienia swoich marzeń. Zdradzę Ci sekret, dzięki któremu Twoje życie stanie się lepsze, a Ty osiągniesz wolność finansową i duchową. Od dziś Twoje życie nie będzie takie samo!
źródło-pixabay

Mało to takiego pierdolenia słyszeliście w życiu? Jak żyć? Jak zmienić swoje życie na lepsze? Jak kogoś kochać, rozkochać, zapomnieć, zachęcić, jak pracować, jak zostać milionerem, jak…jak, jak, jak… Srak. Kursy, szkolenia, poradniki, konferencje i jak tego wszystkiego nie nazwać, to wszystko można sobie w dupę wsadzić. A i tego nie radzę, bo po co? Ale i na to pewnie by się jakiś poradnik ze złotymi myślami znalazł. Wypierdol przez okno wszystkie poradniki. Wiecie jak najłatwiej i najszybciej zostać milionerem? Nic prostszego! Wystarczy wymyślić szkolenie pod tytułem- “Jak najłatwiej i najszybciej zostać milionerem?”. Wejściówki w symbolicznych kwotach, turne po miastach i miasteczkach. Sprzedaż dodatkowych materiałów, sekretów, płyt na dvd z wystąpieniem. Wchodzisz na podest i pierdolisz oczywiste oczywistości. Chajs się zgadza, zostajesz milionerem. A inni? No cóż…wszystko w ich rękach. Nie zostali Wilkami z Wall Street? Ehh… tak już im pisane, no nie nadają się, nie uważali na Twoich wystąpieniach. Taka strata. Ale nie dla Ciebie. Ty sobie banknoty liczysz, oni nadal liczą bilon. Życie Szu…
źródło-pixabay
Pieniądze są potrzebne. Lubię pieniądze. Nie ma w tym nic złego. Nie oszukujmy się,  dobrą aurą i radością nikt jeszcze rachunków nie zapłacił. A życie nie polega na tym, żeby JAKOŚ je przeżyć. Trzeba żyć. Jakoś to nijak. Nijak to chujowo. A chujowo nikt nie chce prześlizgnąć się po kalendarzu i sobie umrzeć. Więc jaki jest sekret? Żaden. Trzeba zapierdalać, albo mieć szczęście, albo jakiś talent. Składniki można dowolnie mieszać. Znajomości podciągamy pod farta, żeby nie było 😀 Serio trzeba do tego kursów i szkoleń? Na takim badziewiu powiedzą Wam to samo, tylko wrzucą kilka dodatkowych słówek, przykładów. Chajs musi się zgadzać. Ta sama zasada tyczy się innych dziedzin życia.
Kiedyś pisałam o tym jak dać swojemu szczęściu szansę KLIK. Nie jest to żaden poradnik. Takie rzeczy po prostu wiemy. Trzy proste kroki- pomysł, słowo, czyn. I na tym opieramy swoje życie. Oczywiście, że wszystko jest możliwe. Ale musimy brać pod uwagę też takie czynniki, jakie podałam wyżej- praca, szczęście, talent. I teraz miksujemy. Jak nie masz farta, będzie ciężko. Jak nie pracujesz, a siedzisz na dupie- no sorry, zasługujesz jedynie na hemoroidy. Bez talentu w danej dziedzinie może iść Ci jak po grudzie. Co nie znaczy, że coś jest niemożliwe jeśli brakuje Ci któregoś elementu w układance. Możesz być jebanym nierobem i mieć szczęście. Możesz nie mieć szczęścia, ale być pracusiem. Czaicie bazę no nie?
A wiecie co jest w tym wszystkim najważniejsze? TRZEBA CHCIEĆ. Postanowienia są gówno warte. Marzenia złudne. Cele. Cele to jest to co mnie kręci. Też już o tym pisałam- KLIK.
żródło-pixabay
Motywacja, sukces, kreatywność, odwaga…puste słowa. Puste jeśli nie chcemy niczego zmienić. Żadne szkolenie, żaden szarlatan nie nauczy nas jak żyć. A żyć musimy zgodnie ze sobą. Bzdetne aforyzmy wrzucane na fejsie nic nie dają. Poradniki są po to, żeby ktoś na nich zarobił. Jak się ubierać, jak mieć chajs i miłość, jak pomalować oko, jak postawić klocka- wszystko należy wypierdolić i zacząć żyć. Nawet mój dzisiejszy wpis jest gówno warty, bo jak ktoś to rozumie to nie potrzebuje mojego pierdolenia, a jeśli nie chce nic zmienić w swoim życiu to i tak nie zmieni. Właściwie to mogłabym pobierać opłatę za ten tekst- ot najprostsza droga do bycia milionerem, ale przecież ja już mam inną, swoja drogę ku temu.

Plecami w błoto, czyli moje świńskie przygody :)

By | Bjuti Pudi, Blog | 12 komentarzy
Już jestem 😀 Tydzień wakacji i tydzień powrotu do rzeczywistości i oto ja. Jeśli chodzi o wakacje, to oczywiście było cudownie. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o moich przygodach, albo ciekawostkach z Fuerty- piszcie, mogę sklecić posty, jeśli to Was intererere.
Zanim pojechałam na wakacje, wyluzowałam się w salonie kosmetycznym koleżanki KLIK. Jest to jedyne miejsce gdzie czuję się bezpieczna 😀 Jak wiecie prawie dwa lata pracowałam w jednym z salonów i mam skrzywienie zawodowe, Asi z Gabinetu Odnowy Biologicznej ufam i tylko tam chodzę. Wiem, że jestem w dobrych rękach. Dzięki COBEST mogłyśmy odpłynąć w krainę radości, ponieważ miałyśmy do dyspozycji genialne glinki i dodatki RAPAN. Tak, tak, świetna współpraca. A jak wiecie, ja w byle co się nie pcham i przyjmuję tylko takie współprace, które szczególnie mnie zainteresują. Pan Witold, złoty człowiek, przesłał mi pudło produktów do testów i nie naciskał, że recenzje mają być takie czy owakie. Nie wymagał, że w tydzień mam opisać całe pudło. Nie. Mam czas na testy i powolutku wszystko testuję. Także spodziewajcie się wysypu porządnych recenzji od serca. Asortyment sklepu jest różnorodny, ale glinki skusiły mnie najbardziej. Uwielbiam glinki, o czym doskonale wiecie, więc oczy zaświeciły mi się jak sarence lustereczko pod ogonem.
Wspólnie z Asią zdecydowałyśmy się na zabieg plecowy, bo wiadomo- sama sobie pleców nie wymasuję, no fucking way. Jestem wysportowana i giętka, ale Bozia ręce dała takiej nie innej długości 😉
Wybrałyśmy zabieg numer dwa na ciało. Asia zmiksowała Żółtą Glinkę Rapan, Błoto Rapan, Sól Rapan, kawę i wodę. Nałożyła miksturę na moje plecy i wymasowała mnie tak wspaniale, że aż mruczałam. Przy okazji miałam genialny peeling ciała. Zarówno błotko jak i glinki mają w sobie drobinki krzemionki, która dokładnie złuszcza martwy naskórek. Asia mogła poszaleć i mocno mnie wyszorować, bo lubię czuć jak coś mnie drze hehe. Oczywiście przy mniej intensywnym pocieraniu peeling jest delikatniejszy, ale ja nie lubię delikatnie. Sól także zrobiła robotę. Uwielbiam ten stan, szczególnie kiedy ja tylko leżę i nic nie muszę robić 😉 Produkty Rapan mają więcej wszelkiej dobroci, niż te z Morza Martwego. To się serio czuje! Długotrwałe używanie jest dobre nie tylko dla urody, ale także dla zdrowia. A ja nie lubię być chora, wystarczy, że w mojej głowie mam bałagan 😉 Glinki, błoto, sól- wszystko jest w stu procentach naturalne, pochodzi z jeziora Ostrovnoye w Zachodniej Syberii. Rapanki są lepsze od glinek z Morza Martwego, bo mają dużo więcej dobroczynnych składników, są lepiej odwodnione, mają lżejszą konsystencje- przez co są bardziej wydajne no i …zwyczajnie nie paćkają się tak kurewsko przy zmywaniu.
A tak z Polskiego na nasze- skóra po tym zajebista, a dusza ukojona.
Taki zestaw poszedł na moje plery. Masaż z peelingiem. Potem zostałam zawinięta w folię jak jakaś kaczucha do pieczenia, a później jeszcze pod kocyk i odlot. Relaks i ploteczki. Leżałam sobie tak, a tu jakieś mrowienie. Prawie czułam jak moja skóra pije dobroci. Powiem Wam, że taki relaks jest wskazany każdemu. Większość zabiegów robię sama, ale serio, warto czasami oddać się w czyjeś ręce i nie myśleć, że łazienka się zachlapie, albo, że się kota nie nakarmiło. Leżałam tak dobrą godzinę. Później zostałam umyta, a ubrałam się już sama 😉
Wstałam, a tu taka błogość, że aż przysiadłam. Trzeba przyznać, że Rapan włazi w nas i działa. Byłam tak wylajtowana, że na przejściach dla pieszych kilka razy się rozglądałam, żeby nie wejść pod samochód 😀 Skóra gładziutka i zaróżowiona. W dotyku miękka, gładka, jędrniejsza, jakby odżywiona i nawilżona. Żadnych skutków ubocznych nie zauważyłam. Jestem pewna, że po tym zabiegu moja opalenizna będzie się trzymać lepiej i dłużej.
 Już wstępnie umówiłyśmy się z Asią na kolejny zabieg. Tym razem domieszamy inne składniki. A ja niedługo napiszę Wam o glinkach, którymi smaruję moją chapę. Lubicie glinki? A może już znacie Rapan? Lubicie taki relaks w gabinecie? Ja już nie mogę doczekać się kolejnego razu 🙂

Dupą do słońca

By | Bjuti Pudi, Blog | 16 komentarzy
Troszkę jestem zalatana ostatnio w związku ze zbliżającym się wyjazdem. Głową jestem już na wakacjach, a tu kopiejki trzeba w piwnicy wybijać, obiad zrobić, walizki czyścić i takie tam pierdoły. Ale jestem już i chociaż myśli w chmurach, to dziś coś Wam skrobnę ciekawego. Wakacyjnie będzie, bo jak! Ja wiem, że każdy już swetry odkurza i kalisony z moli otrzepuje, bo zima, ale co ja poradzę, że moje wakacje zawsze z poślizgiem? Taka karma 🙂
Ziaja, Masło Kakaowe, Spray przyspieszający opalanie.
I od razu mówię, że to mój ulubiony kosmetyk ever! Testuję go od hmmm…ja wiem…z 10 lat? Lepszej recenzji nie znajdziecie, tyle lat testów w końcu robi robotę  🙂 Próbowałam różnych mleczek, sreczek. Raz nawet olejem rzepakowym się usmarowałam, bo ktoś powiedział, że opalenizna boska. Aha kurwa- domyć się nie mogłam, w wannie rosół, tylko marchwi rzucić i kanibale miałyby niezły dinner 😀 Koszulka i spodenki od razu poszły do kosza, bo capiły starą patelnią. A skóra opalona tak samo jak i bez rosołu. Potem przez przypadek kupiłam ten olejek i przepadłam. Zawsze miałam skoki karnacyjne- zimą blada, a jak błysnęło pierwsze słońce- mudzin. Z tym olejkiem opalam się jeszcze szybciej. Opalenizna jest bardziej żywa i trzyma się dużo dłużej. Olejek ma 100 mililitrów i jest wydajny. No chyba, że ktoś się w nim kąpie, ale nie widzę potrzeby. Dwa psiknięcia na jedną nogę, dwa na drugą, troszkę na łapy i kadłub, drobina na gębę. Nie wiem ile pójdzie, nie mierzyłam, ale pewnie z pół kieliszka, jak nie mniej. Pamiętam jeszcze czasy jak flaszka miała 120 mililitrów, to było zaraz po wojnie, jeszcze Pałacu Kultury nie było. Potem cena została bez zmian, ale pojemność się zmniejszyła. Wina Tuska, wódki Palikota. Dizajn też się zmieniał na przestrzeni wieków, ale skład bez zmian i działanie wciąż genialne. Moje butelki mają najnowsze grafiki, próbowałam podpytać Panią w Ziaji o te wszystkie zmiany, ale wiedziała mniej niż ja, to nie naciskałam, nie chciałam jej rozkiszczyć.
Skład normalny, krótki, dla mnie dobry. Wrażliwce mogą się czepiać parafiny, mi tam ona nie szkodzi i nie wadzi. Smaruję tez ryj i nic złego się nie dzieje, więc albo moja gęba jest już tak zła, że gorsza być nie może, albo jestem tak piękna, że już nic mi nie zaszkodzi, albo olejek jest dobry. Waham się między odpowiedzią drugą, a trzecią 😀 Zapach jest piękny. Kojarzy mi się ze słońcem i latem, co nie dziwota, bo od tylu lat mi towarzyszy podczas opalania, że jakby mi się lato z innym zapachem kojarzyło, to musiałabym mieć coś nie tak z głową. Kakao, czekoladka z ledwie wyczuwalną nutką wanilii. Zapach nie jest duszący, choć dość intensywny. Nie zbrzydł mi od wojny, to i do kolejnej nie zbrzydnie. Cena piękna- od około 9 złotych w sklepach Ziaji, do około 12-14 złotych we wszelkich drogeriach. Czepiam się, ale kiedyś w Ziaji kupowałam za 7 zeta 😛 Butla dobra, nic nie kapie, psiukacz się nie zacina.
Olejek ma maleńki filtr, ten naturalny od masła kakaowego, ale producent ostrzega i proponuje korzystać dodatkowo z produktów ochronnych. Możecie mnie zlinczować- opalam się bez filtra. Może nie zdechnę. Zresztą ostatnio czytam coraz więcej o zmowie producentów, o filtrach chemicznych, to wszystko jakieś naciągane jest. Ale nie chcę Wam w głowach mieszać, ja wolę bez. Poczytajcie sobie na przykład TUTAJ, albo u Króliczka Doświadczalnego TUTAJ. Przy mojej karnacji żadne słońce mi nie straszne. Z Krety wracałam jak murzyniątko, a jechałam tylko na tym olejku, nic więcej nie używałam, a skóra nie była przesuszona, nie schodziła, wszystko git. Testowałam też w solarium i też jest git. Ale jeśli chodzi o solarę, to ze mnie amator- byłam ledwie kilka razy w życiu, nudzi mnie stanie lub leżenie w szafie. Boję się, że mnie Narnia wciągnie i nie wylezę.
Dzięki olejkowi skóra jest przyjemna w dotyku, miękka, nawilżona. Lubię ten stan. Lubię jak cholera i Wam polecam spróbować, jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać się z tym zacnym panem. Znacie? Nie znacie? Czym smarujecie dupska, zanim wywalicie je do słońca?

Pieprzenie od dupy strony

By | Blog, Przemyślnik | 18 komentarzy
Kura, kura, kura. Nie śmieszy Was to słowo? Powtórz więc to słowo kilkanaście razy. Kura. Kto tak nazwał tego ptaka i dlaczego? Kura. W gruncie rzeczy kura wygląda jak dinozaur. To jest dinozaur. Rex jebany. Wchodzisz do kurnika i wtedy te wszystkie france zamieniają się w te ptaki. Niby głupie, niby smaczne. Możesz je doić z jajek. Ale tak naprawdę to skrytodinozaury. Kiedy nie widzisz stają się mięsożerne i wyrywają lisom tchawice i krtanie. A z ich ogonów robią sobie torby na jaja. Kiedy nie patrzysz wszystko jest inne. To samo z dotykiem. A co jeśli kamień tak naprawdę jest miękki i staje się twardy dopiero kiedy go dotkniesz? Może ze strachu, a może taka jego natura.
żródło-https://dzikakurawpastelowym.blogspot.com/2015/01/kurzych-tematow-ciag-dalszy.html
Dziwne rzeczy wokół nas. Najdziwniejsze są białe kredki w pudełku. Na chuj komuś biała kredka? Ale zawsze jest w cholernej paczce. Jako karlica białą kredką nie zawracałam sobie gitary. Chociaż gitara stała w pokoju, ale grać nie umiałam. Za to pięknie zrywałam struny. W każdym razie biała kredka była nieużywana. Jak tak teraz pomyślę, to ten kolor kredki po coś tam był. Jakaś zorganizowana akcja ONZ, ABW, może tajne służby maczały w tym palce. Do dziś nie wiem po chuj komuś biała kredka.
Nie ogarniam tego świata. Kierują nim kosmici. Małe zielone stworki. W sumie nie. Oglądałam kiedyś taki film, facet mówił, że to Szaraki. Więc muszą być szare. Wszczepiają implanty za uchem i porywają dzieci. Ciekawe ile razy siedziałam na ich statku w młodości. Nie wiem, ale zdecydowanie majstrowali coś przy moim mózgu. Jeśli swędzi Cię za uchem- sprawdź czy nie masz implantów. Szaraki- wielka tajemnica. Tajemnica tak wielka jak kasa z komunii. No, bo gdzie jest kasa z komunii? Ha! Odwieczna zagwozdka. Nikt nie wie. Ale nie martw się karma  kasa wraca, Odbierzesz sobie zaginioną forsę przy okazji komunii swoich dzieci. Problem solved. Jeśli już przy kasie jesteśmy…
Czy ktoś z Was kiedyś zastanawiał się dlaczego moneta 1 złoty jest srebrna? Kto to wymyślił żeby złoty był srebrny? Gdzie sens, gdzie logika. Nawet dwa złote jest w (powiedzmy) połowie srebrne. Tak samo piątka. Banda oszołomów. To samo z tymi królami na papierzakach. Czemu nie dali tam jakiejś laski? Niby kobitka miała być na banknocie pięćsetzłotowym. Ale kurwa- wypłata w jednym banknocie? I nie wydrukowali. A taka pięćsetka z kobitą to jakby znak- “daj swojej starej na kosmetyczkę”. Akurat na waciki. To wzięli i nie dali. Chuje. Zupełnie do dupy….
A propos dupy. Robią tę srajtaśmę z coraz większej ilości warstw. Po co to komu? Każdy normalny człowiek zanim podetrze swoje ujście i tak papier złoży na pół. Psychopaci złożą podwójnie. I na co mi to, że papier ma 3 warstwy, 4, czy 5. Może mieć i 15 jebanych warstw, to nie ma znaczenia i tak każdy cywilizowany człowiek weźmie i złoży. I już. Nie ważne czy papier będzie eko szary, czy ma wytłaczane misie i motylki ( logicznie rzecz biorąc powinni wytłaczać skunksy) , to wszystko o dupę rozbić! I tak go złożymy!
O’right
Jeśli już poruszam eko tematy, to zgodziłam się na współpracę. Nie, to nie jest srajtaśma. Taką współpracę bym odrzuciła. Chociaż jak tak teraz myślę, że mogłabym mieć tira papieru do końca życia i rzyci, to może nie jest zły pomysł?  Dobra za milion złotych polskich nowych mogę być twarzą (dupą?) papieru 😀 Maila znacie. Szampon dostałam i olejek do włosów. O takie buty. Była okazja to się zgodziłam, bo tego u mnie nigdy za wiele. A tak serio, ale serio serio- to chodziło mi o jedno. Nasienie! Prawdziwe, najprawdziwsze nasienie! Ale nie ludzkie, tfu świntuchy! Wiecie ile to kalorii? No, nie ważne. We flaszce jest nasionko z drzewka. Jest, bo telepałam flaszką i jest. Chcę mieć drzewo z flaszki!
Nadal nie wiem co mi kosmate wszczepili. Ale tak fajnie mieć najebane we łbie. Jakoś się żyje lżej i wszystko takie bardziej kolorowe. Oprócz tej białej kredki. No i złoty nadal srebrny, a kasy z komunii ni ma i szybko nie odbiorę, bo jeszcze w Tokio nie byłam, a dopiero po Tokio można zdążyć na dzieci. Albo nie zdążyć. Nie wiem co z tym Tokio. Był taki zespół Pieśni i Tańca z Sitańca, Tokio Hotel, czy jakoś tam. Ale to już nie moje czasy, za stara byłam na ich przyśpiewki, a potem ich już nie było. Cholera w Tokio nie byłam. Cholera, ale miszmasz w bani. I upału nie trzeba, żeby w dyni się jebało. A w sumie to trzeba. Bo to od niepogody mi odbija. Dobra to ja spadam. Świetny plan, jadę tam gdzie ciepło i są małpki. Pilnujcie mi bloga, żeby się jakie chuje nie rozpanoszyły. Lecę w kolejny poniedziałek, nie ten teraz, tylko ten tamten, za tydzień, czy jakoś tak. Spróbuję złapać fifi w dumbfonie i wrzucać coś na Insta, a jak nie to nie. Kiedyś Wam pokażę moje małpki i szaraki i kasę z komunii też 😀 Ten tydzień jeszcze na blogu zabawię, nie smućcie się. Adios!

 

Jestem gotowa na wywczas Zagranico. A co! Strój narodowy obowiązkowy 😀

Rozsmaruj mi na twarzy!

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy
Filmik tylko dla tych, którzy akurat nie jedzą 😉
Co tam kilka moich zaskórników, można powiedzieć, że to pryszcz. Choć w odniesieniu do filmiku wyżej, to złe słowo 😀 W każdym razie moja buzia nie jest zła. Skóra normalna, z tendencjami do zaskórników. Od czasu do czasu coś mnie wysypie, ale głównie wtedy kiedy pcham paluchy. Generalnie problemów z gębą nie mam. Chyba, że pierdolnę coś zanim pomyślę, ale to już taka moja natura. Grunt, że myślę, bo ostatnio jakby mniej ludzi korzystało z tej opcji.Niemal wszystkie kremy, które są bliskie moich potrzeb, sprawdzają się na mojej ryjówce. Jeszcze nie zdarzyło się żeby po jakiejś parafince, pegu, czy innym dodatku zapchało mi skórę albo wysyfiło. Tutaj jestem odporna. Moja gęba lubi nawilżenie, bo inaczej pojawiają się suche skórki na czole i w okolicach nosa. Nie mogę też przesadnie łoić gęby smalcami, bo mi się ryj błyszczy, szczególnie kiedy mamy lato jak w tym roku. Zaskórniki powoli eliminuję. Te otwarte zabijam Czarną Maską AFY, a na zamknięte znalazłam nową broń- genialne glinki z Rapan Beauty. Ale glinki ciągle w testach, zdradzę tylko, że już skradły moje serce. Ale o tym innym razem, współpraca w toku. A dziś, po przydługim wstępie, pragnę przedstawić Wam…

Barwa, Barwa Siarkowa, Antybakteryjny krem matujący.

Swój kupiłam w aptece, przy okazji. Zapłaciłam około 17 złotych. Widziałam je też w Rossmanach i pewnie w innych drogeriach też są, ale nie rozglądałam się szczególnie, to ręki sobie nie dam obciąć. Kartonik ze wszystkimi informacjami, na słoiczku tylko wzmianki. Słoiczek plastikowy, solidny, lekki i poręczny. Ładnie to to wygląda.

Krem gęsty, lubię to, bo nic się nie rozchlapuje jak w tanim porno. W drogim zresztą też… Kolor kremowy. I pierwszy plusik- zapach 🙂 Piękny aromat cytrusów. Nie wiem co to dokładnie jest, ale coś pomiędzy limonką, cytryną, trawą cytrynową, takie klimaty. Zapach świeży i zdecydowanie śliczny. Na kartoniku macie obietnice producenta, przybliżcie sobie i czytajcie, nie będę kopiować, nie jestem stażystką w Urzędzie Miasta.

Kremu używam od dobrych 2 miesięcy i jestem zadowolona. Wcześniej miałam jakiś eko, sreko, trendi krem za jakieś sześć dych i przy tym się chowa. A niby wszystko co naturalne jest takie wow. Jak widać nie dla wszystkich. Znaczy się ryja mi ten eko nie wyjadł, ale był dla mojej skóry obojętny jak Nivea. Przy Barwie zauważyłam, że krem działa.

A jak działa? A dobrze. Mat. To się nazywa mat! Przy upałach sprawdzał się świetnie. Wiadomo, 40 stopni to nie przelewki, ale i tak krem dawał radę. W normalnych temperaturach 5 godzin bez błyszczenia. Przy ukropie sporo krócej, ale za to makijaż był trwalszy. Natomiast bez makijażu krem matował dłużej niż z. Ogólnie działał i nadal działa jak trzeba. Pod makijażem nic się nie wałkuje, jest świetny. Faktycznie skóra jest w lepszej kondycji. Zaobserwowałam mniej wyprysków, mniej tego wszystkiego badziewia. Fajno, że hej ho oooo makarenaaa! Nawilżał tyle ile mi potrzeba, bo żadnych suchych skórek nie zauważyłam. Krem szybko się wchłania, jest wydajny. Nie trzeba go ładować nie wiadomo ile, to nie feministka, wystarczy odrobina. Tym bardziej, że przy większej ilości lub przy niedokładnym rozsmarowaniu, możemy zaobserwować biały nalot na twarzy. To chyba ten krzemian. Także nie przesadzajmy z ilością i będzie ok. Ciężko mi stwierdzić czy skóra jest odżywiona, ale wygląda dobrze, więc załóżmy, że tak.

Bardzo polubiłam ten krem. Mam go jeszcze sporo w opakowaniu, myślę, że na około miesiąc. Potem spróbuję wersji nawilżającej, na zimę w sam raz. Natomiast do tego mazidła na pewno wrócę, bo strasznie mi podpasowało. Osoby ze skłonnością do przesuszenia skóry powinny być jednak ostrożne. Trzeba tez pamiętać, by nie kłaść grubej warstwy. Dziewczyny pisały mi też, że nie stosowały kremu codziennie, bo był dla nich za ciężki i zapychał. U mnie nic złego się nie działo i cholera lubię go. W ogóle lubię Barwę, szczególnie linię siarkową. A Wy lubicie, czy to dla Was siara?

Wodzę językiem po Kasi

By | Bjuti Pudi, Blog | 30 komentarzy
Dziś nie będzie żadnych zbiorowych gwałtów na psychikach. Dzisiaj co najwyżej niewinne fellatio na Waszych umysłach. Lekkie muśnięcie zmysłowego tematu. Chciałoby się rzec- liźnięcie tematu subtelnego i tak bardzo bliskiego nam kobietom. Szminka. Pomadka. Nasza wierna suka, którą zawsze mamy przy sobie. W torebce, kieszeni. Miota się po aucie, przerzuca po domu. Jest.
Rimmel, Lasting Finish Lipstick by Kate Moss, szminka. Odcień 26.
Pomadkę dostałam w ramach testów od eZebra (KLIK). Ucieszyłam się, bo to nie pierwsza Kate w mojej kolekcji. Mój zapał został ugaszony w momencie kiedy otworzyłam szminkę i zobaczyłam jej kolor. Wydał mi się mało sexy, mało różowy, taki bezpłciowy. Nie było szybszego bicia serca i motyli w brzuchu. Z piersi wyrwało mi się beznamiętne słowo klucz- “kurwa”… Kręciłam się, kręciłam wokół pomadki, aż pewnego dnia nałożyłam ją drżącą ręką na drżące usta. Z piersi ponownie wyrwało się słowo klucz tylko w innej intonacji. Tym razem kurwa była wybitnie soczysta. Kolor na ustach był piękny! Sama w życiu nie kupiłabym szminki w tym kolorze. Za to lubię testy losowych produktów- trafiam na kosmetyki, po które normalnie bym nie sięgnęła.
Opakowanie standardowe, czarne z autografem Kate. Mój podpis z pewnością byłby lepszy, ale popracuję nad tym w przyszłości 😉 Szminka miękka jak masełko, ładnie prowadzi się po ustach, nie wysusza. Utrzymuje się dość długo jak na pomadkę. Myślę, że 4 godziny to całkiem dobry wynik.
Na ustach prezentuje się subtelnie, lekko błyszczy. Powyższe zdjęcie świetnie oddaje jej realny kolor. Taki nudziak w wersji słonecznej. Kolor pasuje chyba do wszystkiego. Trzeba przyznać, że mimo mojej wcześniejszej niechęci, teraz używam jej często. Kiedy nie chce mi się myśleć jakie dziś usta- sięgam po nią. Pasuje zawsze 🙂
Jak som plusy to som i minusy niestety 😉 Pomadka trochę zbiera się w załamaniach ust i przy wejściu do otworu gębowego. Na szczęście nie rzuca się to bardzo w oczy. Widać to kiedy się przyjrzymy. Poza tym na eZebra kosztuje 9,39 co jest miłym zaskoczeniem. Za wcześniejszą Kate przepłaciłam w Rossmannie i to srogo. Wrzucę Wam też siostrę, a co tam 🙂
Ta sama Kate w wersji matowej, odcień 102. W rzeczywistości kolor jest odrobinę ciemniejszy niż na mojej fotce. To taki przydymiony róż, bardziej zgaszony i nie aż tak neonowy. Ciężko mi było uchwycić kolor. Jest piękny. Szkoda, że głupia ja przepłaciłam w Esesmanie za Kasię, dałam całe cholerne 20 złotych, ech gupia ja. Szminka tak samo przyjemnie kremowa i pachnąca niewiadomoczym, noo tak pomadkowo, ładnie 😉 Wydaje mi się, że matowa siostra trzyma się dłużej, ale po całym dniu usta są takie nieswoje. Nie są przesuszone, ale są na dobrej drodze do tego. Mimo to pomadka fajna. Odcień ładnie komponuje się z opalenizną. Jest dość uniwersalna i podobnie jak 26 będzie pasowała większości kobitek i do większości stylóweczek.
Podsumowując- polecam. Szczególnie jeśli płacimy połowę ceny 😉 Macie jakieś Kasie w swoich kosmetyczkach? Lubicie się z nimi?

Gównoburza- nie chce mi się czytać Twojego bloga

By | Blog, Przemyślnik | 72 komentarze

 

Idzie sobie Pani Jesień,
 Za pazuchą flaszkę niesie.
 Flaszka jej się rozjebała,
Że aż rzewnie zapłakała.
 Łzy jej ciekną, deszczem sika,
 Taka z niej przebrzydła pipa.
Ale jesień ma też plusy-
Powracają już gimbusy
I te dzieci z podstawówki,
Na sprawdziany i kartkówki.
Luz się zrobi w internecie,
Poczytamy więc o świecie,
Nacieszymy oko nasze,
Czymś co nie jest takie straszne
Jak makijaż siedmiolatki
I podboje jej gromadki.
Ja nie lubię czytać w necie
Jak ktoś straszną chujnię plecie.
Powiem dzisiaj co mnie wkurza,
Niech szaleje gównoburza!
Tak, tak- czuję gównoburzę w kościach 🙂 Lato się kończy, chociaż w pokoju nadal mam 40 stopni. W polityce bez zmian- obrzucają się łajnem, że aż miło, bo Duda nie podał ręki Premierzycy. Nikt nie pomyślał, że on to przez kulturę zrobił? Albo raczej nie zrobił. Nie podał, bo był PO PISS. Szczał zwyczajnie za rogiem, to jak miał rękę jej potem podać? No jak? Lada dzień temperatura w dół, trzeba szukać biletu do Hiszpanii. Skończy się sikanie na dworze, bo by PISiorek zamarzł. Ale jak jest chłodniej to i posty jakieś mądrzejsze i internet jakby czystszy od chujni. Bo nie ma nic gorszego niż posty bez sensu. Co mnie wkurwia? Czego nie czytam? Pierdolamento nie czytam, bezbarwnych wywodów nie czytam, nudy nie czytam, bo nie. Pewnie mnie tu zaraz ktoś będzie chciał zeżreć, spoko- mną się nie najesz- 50 kilogramów to chuj nie obiad.
Ostatnio widzę jedno hasło- back to school, chuj- hałl szkolny czy jakiś tam. DIY jakiś, ozdabianie zeszytów. Serio? To jest temat? Chyba dla Faktu. Powrót do szkoły? Fascynujące! 1 września i szkoła? Nie do wiary! Ałtfit do szkoły? Arcyciekawe! Makijaż na 1 września? Niebywałe! To jest taki temat jak epopeja o srającej krowie- oszałamiający. Idź do tej szkoły, ucz się, ubieraj jak tam chcesz i maluj jak lubisz, byleby Ci coś w głowie zostało. Chuj mnie obchodzi, czy założysz podróby Luji Witą od buticzanki i czy masz podjebkową obudowę na srajfona od Victoria Secret za 2 dolary. A miej. A wmawiaj światu, że oryginał, a chwal się na blogu, ja i tak nie przeczytam i nie skomentuję, bo to co myślę to myślę- ale nie będę Ci psuć komciów pod pościkiem. Nie wchodzę tam gdzie poziom sięga mi do kostek, nawet jak klęknę.
 Ozdabiasz zeszyty tasiemką? Incredible! Super, że pokazujesz to na swoim blogasku, nikt by się nie domyślił jak przykleić taśmę do zeszytu. Serio, szacun. Na dzielni pewnie chłopaki Ci browary kupują za takie niewiarygodne umiejętności. Wróżę świetlaną karierę. Przed wojną, kiedy byłam w szkole, każdy musiał mieć zeszyt w okładce. Każdy. Okładka z plakatu, z szarego papieru przyozdobiona według uznania. Jakieś esy- floresy, wycinanki. Taki prehistoryczny DIY, Nikt nie dostawał sraczki, każdy to robił. Nie, nie jesteś prekursorem, sorry. Tak, każdy wie jak sobie udoskonalić zeszyt. Nie, nie będę tego czytać. Tak samo jak nie będę czytać o innych wieśniackich DIYach. Jak zrobić krótkie gacie z długich spodni? Jak poprzecierać dżins? Jak nabić ćwieka? Nosz Matko Bosko Krasnoyordzko! Jak za maleńkości się wywaliłam, to mi Mama DIYa robiła w minutę. Dziura na kolanie? Łata, albo ciach nogawki i proszę- mamy szorty. Chcemy wytarty dżins- pumeks i jazda. Ćwieki? Jezuuu…pierdolut i ćwiek siedzi. Nie musicie o tym pisać. Albo piszcie, ja i tak nie poczytam. To tak jakbym czytała, że mleko jest od krowy.
Denka po kosmetykach. Dnooo. Nudaaa. Zbieranie śmieci i upychanie po kątach. Syffff. Nudaaa. “Proszę poklikaj mi w linki, proszę, proszę, błagam, plissssss!!!!” Kurwa! Ile można? A wsadź se linki, poklikam, ale nie poklikam jak mi będzie z własnej lodówki wyjeżdżać to proszęęęęę. Prosi to się świnia. I to bez proszenia. W jednym miocie kilka prosiaków. Nie proś, nie błagaj, weź mnie nie wkurwiaj. Jak zamkniesz japę to chętnie poklikam, ale nieee. Wchodzę na bloga,na fejsa wchodzę, a tam co drugie słowo “ale poklikasz? “, “klik kochani”, “klik, klik”. Klik, kurwa, klik. Zasypiam, a w głowie klik, klik. Nie. Nie poklikam, za bardzo się panoszysz.
“A patrzcie co kupiłam! O kupiłam żel i piankę do golenia. Dziś golenie pipki. A chcecie recenzunie? O i dostałam tampony, chcecie relację z aplikacji? I jeszcze kupiłam waciki- megaaaa”. Tak, też kupuję waciki i tampony nawet kupuję i żele i balsamy, ale nie napierdalam postów o zakupach na litość boską. Dużo kupuję. Czasami za dużo. I co o każdym waciku mam pisać? O każdym z osobna? Wrzućże fotkę na fejsa, na insta wrzuć. Ale jak można o byle gównie pisać. Chociaż najlepsi to i o gównie potrafią napisać tak, że masz ochotę je jeszcze zjeść i podziękować za pomysł na danie z niego. Ale Ty tego nie potrafisz. Nie pisz o tym, daruj sobie. Litości.
źródło-pixabay
Ale pierdolamento to nie tylko blogi. Nie, nie, nie! Nie musisz być blogerem, żeby pieprzyć trzy po trzy i robić aferę z byle gówna. Fejsa mają? Mają! I co tam się dzieje? Masakracja- jak to teraz mówi młodzież (kto czai teksty Szpakowskiego i grywał na ps4, wie o co chodzi). Ponieważ nie zaczyna się zdania od “więc”, dopiero tutaj napiszę- więc MASAKRACJA. Najwięcej kału tam gdzie przygłupie matki. Nie każda jest przygłupia, ofc, ale niektórym to chyba mózg z łożyskiem wyssało. Zakochani- pojebani też wiodą prym w mądrościach. Nie chce mi się tych głupot przytaczać, bo nie wiem czy to śmieszne, czy straszne. Wciąż nie wierzę, że tylu głupich ludzi żyje na świecie. Nie chcę w to wierzyć. To nie może być prawda. Prawda?!
Niektórzy ludzie mają chyba bana na Google. Już nie wpisują pytań w wyszukiwarkę, po co? Pytają na grupach. A nuż ktoś zna odpowiedź. Pytają o wszystko- jak ugotować kartofle, co im z pochwy wypadło i nawet dodają foteczkę. Pragną by ktoś za nich wyszukał informacje, żądają wyśledzenia paczki. Pytają o rzeczy dziwne, śmieszne, banalne. I dalej nie wiem skąd tyle debilizmu na świecie…
Napisz, że masz skórzaną kurtkę, albo rękawiczki obszyte naturalnym futerkiem. Amen. Kaplica. Ukamienowanie. Nie możesz. Nie wypada. Zwierzątka giną. Nie jedz też mięsa, mleko tylko dojone z soi. Mam skórzane buty i mówię to głośno. Uwielbiam je, najzajebistrze buty świata, trzy zimy i jak nowe! Tak, obdarli zwierze ze skóry, a jego wnętrzności zostały zjedzone i tak wiem jak wyglądają fermy zwierząt. Nie wszystkie są złe, a te złe niech zamyka państwo. Nic mi do tego. Mam torebkę z naturalnego futra. Tak mam i ją uwielbiam. A te wszystkie sztuczne skórki są mniej eko niż te ze zdechlizny. Takie eko skórki to miliony lat rozkładania. Nikt zabijając zwierze nie zarzyna go przez dwie doby kartką papieru. Jest jeb w łeb i tyle.
Z tymi zwierzętami i pseudo obrońcami to w ogóle jakaś paranoja. Jestem ze wsi, potrafię udziabać kurze łeb. Nie obrzydza mnie świniobicie i lubię boczek. Przy domu zawsze kręcił się kotek i piesek. Kotki nie były pozbawiane jajek, a kocic nikt nie podwiązywał. Nikt też nie zabijał tych kotów, zawsze byli chętni na małe stworzonka. A teraz co czytam? Kota trzeba sterylizować, one nie mogą się rozmnażać, nie kupujcie pieska, tylko ze schroniska. Owszem też uważam, że warto brać zwierze ze schroniska, ale jeśli ktoś chce kupić, to jego sprawa. Jego sprawa czy chodzi w skórzanym żakiecie. Nie wpierdalajcie się w cudze poglądy. Mój kot nie ma jaj, bo jest domowym koczisem, nie chciałam żeby mi szczał po kątach. Ale jeśli komuś to nie przeszkadza, to kto dał komuś prawo negowania jego decyzji? Koty też chcą się ruchać, dajcie im żyć 😉
Nie chce mi się tego czytać.
Ale mogłabym czytać. Wszystko można opisać tak, że aż chce się blogera złotem obsypać. Czytałabym o denkach i DIYach, i nawet o powrotach do szkoły, gdyby to było ciekawe.  Niestety większość tego nie potrafi. Kalki i bezmyślność. Byle napisać posta, byle ktoś pokomciał, byle był obsik. Byle, byle, byle co! Kliki sryki, zero frajdy. Czytelnik się nudzi, bloger się poci. Ludzie oszaleli i zgłupieli i tylko mały procent ludzi wciąż jest sobą.
Nie chce mi się tego czytać…. a chciałabym.

Makafakapąą fristajla makadamia i wszystko jasne

By | Bjuti Pudi, Blog | 24 komentarze

 

Olej smutki żale i baw się doskonale. Bo olej jest dobry na wszystko. No chyba, że masz sraczkę, to olej nie jest najlepszym lekarstwem. Ale olać sraczkę. Dzisiaj idziemy w innym kierunku, ku górze, na głowę, a konkretnie na włosy. Włosy, olej, memory find, Siara i wszystko jasne.
Loton, Spa&Beauty, Oil Therapy, Olejek makadamia do ciała i włosów, 125 ml.
Jak dobrze pamiętam, to Black Smokey poleciła mi ten olejek. Do wyboru mamy makadamię, argan i kokos. Kokos mnie puszy jak grochówka, tylko na włosach. Argan to mnie generalnie wkurwia. W związku z powyższym sięgnęłam po makafakapąąą fristajla makadamię. Czaiła się w Biedrze za jakieś 13 złotych. Pierwsze wrażenie- zajebista flaszka. Żul może by się nie zainteresował, ale kłaczanka (nie jestem żadną nawiedzoną włosomaniaczką 😉 ) i owszem. Nawet nie chodzi o sam wygląd części pojemnikowej, bo jest zwykła prosta, ładna. Chodzi o pompkę. Bardzo fajna w eksploatacji. Nawet goryl by schwycił. Pudzian mógłby mieć problem.  No ale ja nie mam łap Pudziana. Dla mnie mega wygodna. Nie zacina się. Całość świetnie leży w mojej chwytajce.
Wydajność przeciętna. Taka standardowa. Na ponad miesiąc regularnego wcierania w pióra- wystarcza spokojnie. Olejek pachnie ładnie, perfumiasto, ale na tyle łagodnie, że nie zbrzydnie. Konsystencja dość rzadka, ale niewielka ilość wystarcza na cały łeb. Chyba, że ktoś ma łeb jak sklep, GieEs na przykład. Na inne części mojej cielistości nie pchałam się z olejkiem, tylko włosy.
Skład jest piękny. Nie można się do niczego przyczepić. Olejek sypiał ze mną całą noc, ale zdarzało się też, że przed opalaniem nakładałam na jakieś 2-3 godzinki. Nie zauważyłam różnicy w działaniu. Nie używałam też drapichrusta na skórę głowy, bo tam nadal trę Castor Oil.
Jak oceniam olejek? Dobry. Włosy po nim są lejące i wartkie jak strumień moczu na blaszanym garażu, tylko nie są takie głośne 😀 Kłaki po nim rzeczywiście ładnie błyszczą, a u mnie ciężko o ten efekt. Ładnie się układają, są bardziej sypkie i nie strączkują się z taką radością jak wcześniej. Zauważyłam też, że szewelura jest lepiej nawilżona, chociaż tutaj mogłoby być lepiej. Nie jest to może najlepszy olejek do włosów jaki miałam, ale mogę go polecić z czystym sumieniem. Krzywdy nikomu nie zrobi, warto wypróbować. Często można go dopaść w Biedrze na promo, rozglądajcie się. Tymczasem ja znikam 🙂

W krainie piwem płynącej- Chmielaki 2015

By | Blog, Wywczas | 18 komentarzy

 

Witam Czytelniki! Wykluwam się powoli po weekendzie, wczoraj miałam leniwy rozruch, a dziś już pełna para. Moje miasto balowało cały weekend i dziś chcę Wam przybliżyć tę imprezę. Wszelkie informacje o Chmielakach znajdziecie na Wiki- KLIK, nie będę bez sensu przepisywać. Aktualnych zwycięzców piwnych i dziewczęcych znajdziecie na oficjalnej stronce- TUTAJ. Od siebie dodam, że Chmielaki to Ogólnopolskie Święto Chmielarzy i Piwowarów. W skrócie- przez trzy dni raczymy się oryginalnymi piwkami i się bawimy. No to wio- już Wam mówię co się działo 🙂

 

Zacznijmy od tego, że Chmielaki to nie tylko żłopanie browara po całym mieście, to także imprezy towarzyszące- Półmaraton Chmielakowy i Chmieloty. Półmaraton to wiadomo- maraton, tylko że na połowę dystansu. W tym roku odbyła się czwarta edycja, ponoć w środowisku chwalone wydarzenie. Nie wiem, nie biegam, chyba, że do lodówki po piwo. Fotek też nie ogarnęłam, bo jak półmaratończycy zasuwali to ja kimałam. Wiem tylko (tak na mieście mówią), że pierwsi na mecie byli panowie z Donbasu. Uwaga chamski suchar- biegli najszybciej, bo przestraszyli się wystrzałów na starcie. Chmieloty miałam okazję podziwiać niemal non stop, bo “lotnisko” mam za domem. Całe lato panowie mi po niebie latają, a w Chmielaki to już istny wysyp. Miałam okazję się bujać na skrzydle i bardzo Wam polecam ten rodzaj rozrywki.
Chmielaki startują zawsze w przedostatni weekend sierpnia. Kiedyś był to drugi weekend września, ale pogoda bywała kapryśna i impreza przeskoczyła w sezon letni. Trochę dziwna sprawa, żeby dożynki chmielowe odbywały się tak wcześnie, ale jeśli chodzi o aspekt organizacyjny, to lato jest lepszą porą na sączenie złotego trunku. W tym roku to już 45 Chmielaki, dotychczas nie ominęłam żadnych 😉 Jedziemy z fotkami począwszy od piątku.
Browar Jagiełło. Najbliższy mojego miasta browar o ciekawym asortymencie. Piwo Chmielak zwyciężyło w jednej z kategorii tegorocznego Konsumenckiego Konkursu Piw Chmielaki Krasnostawskie. Bardzo smaczne, pięknie pachnące chmielem rosnącym w moich okolicach, wspaniała goryczka. Polecam.
Asortyment Jagiełły jest szeroki. Moja Mama na przykład uwielbia Magnusa smakowego- jakieś czekolady, toffi i inne wynalazki. Dla mnie piwo ma być gorzkie 😉
Pierwszy dzień Chmielaków, piątek, zazwyczaj jest spokojny. Ludzie powoli napływają do naszego miasteczka. W tym roku pogoda była piękna, trochę chmurek, ciepło i z dnia na dzień cieplej i cieplej i upał strzelił w niedzielę 😉
Każdego dnia odbywają się też darmowe koncerty. W piątek na scenie gościł  Mesajah, a także Łona i Webber. Taki lajtowy koncert, miły dla ucha. Jak na piątek, to troszkę ludzi się naschodziło.
Drugi dzień był jeszcze cieplejszy, a moje zadupie pękało w szwach. Nie dość, że w Krasnymstawie mamy dobre piwo, to jeszcze i pannice dorodne. Poleciałam więc na wybory miss.
To jeszcze nie miss, ale nowe maskotki. Tak między nami mówiąc, to od dobrych 4 lat pisałam o moich ( uważam nie głupich ) pomysłach na imprezę. Jezuuu ile ja się opisałam. Powiedzmy, że ktoś mnie chyba czytał 😉 Organizacja Chmielaków w ostatnich latach była żenująca, widzę, że coś zaczyna się dziać w dobrym kierunku. Trzymam więc kciuki.
A teraz czas na dziewuszki.
Trzeba przyznać, że w tym roku dziewczyny były ładne i bardzo ładne, szkoda, że niektóre jakieś nierozgarnięte 😉 Moją faworytką była 5. Angelika Rudzka- wyglądała na sympatyczną, wyluzowaną, gadała jak człowiek. Wygrała jednak Oliwia Fijałkowska. Organizatorzy powinni postarać się o lepszych sponsorów, taka moja sugestia.
Podczas przerwy w wyborach jakiś człowiek oświadczył się dziewczynie. No gratulacje, chociaż dla mnie to jakaś dziwna moda z tymi publicznymi oświadczynami. Niemniej szczęścia.
Ludzi jak mrówków. Z imprezy pod Tyskim zrezygnowałam, szkoda mi było butów 😉 Ilość ludzi na centymetr kwadratowy zatrważająca. W międzyczasie na głównej scenie występował Liber i Natalia Szroeder. Miała być Sylwia Grzeszczak, ale ponoć stan błogosławiony, taka sytuacja. A może choroba Filipińska?
Niektórym Sylwia wisiała i powiewała, więc bawili się w Lepperiadę. Stówka za 2 minuty w zwisie. Niby łatwizna, szkoda tylko, że rurka na zwisy była za cienka i każdy Janusz spadał. A najszybciej spadali Janusze Fifa- Rafa Co To Nie Ja. Przez godzinę jeden gostek wygrał stówkę. Powiedzmy, że stówkę, bo skoro zapłacił za tą przyjemność 15 złotych, a dostał stówę, to na czysto zarobił 85 zeta. Ale niech tam. Zaczynam spawać rury na przyszły rok hehe 😀
Niedziela. Kolejny wysyp Januszy, Grażyn i innych obywateli.
Słońce dopiekło.
Ludzie dopisali. Chociaż pamiętam lata, w których było jeszcze więcej piwoszy.
Wieczorem zagrał Afromental. Trzeba przyznać, że chłopaki dali czadu. Nie jestem jakąś fanką zespołu, ale koncert dali świetny. Szkoda, że nie każdy umiał się bawić. Wielu ćwoków stało jak kołki. Cóż- ich strata.
Fanki piszczały jeszcze ze 2 godziny po koncercie. Ciekawe ile staników poleciało na scenę 😉
Podczas Chmielaków rozkłada się sporo ciekawych budek z różnościami. Chińszczyznę olewam, bo mam ją online hehe 😀 Ale te ręcznie robione cudeńka przyciągają wzrok. Sama nie kupuję, bo nie lubię gromadzić drobiazgów, ale chętnie oglądam. Uwielbiam zapach świeżo robionych rzeźb. Zapach drewna, miodu…ehhh…cudo! Do tego pachnące wyroby- chleb, wędliny, smalczyk, oscypki- zajadałam się aż mi uszy skakały.
Ale stop! Chmielaki to przede wszystkim piwo, piwko, piweczko! Nigdzie nie znajdziecie tyle rodzajów piw co tutaj. Dla mnie to Chmielaki powinny trwać tydzień, żebym mogła się rozsmakować. Marzą mi się też takie malutkie buteleczki- żeby móc spróbować więcej odmian złotego trunku. Lubię się delektować. Uwielbiam.
Polecam Piotrka z bagien i Chmielaka. To moi ulubieńcy na ten rok. Chociaż reszta tez całkiem spoko.
A tutaj dziewczęta zapraszają chłopców na okazjonalnego lodzika 😉
Chmielaki to także spotkania ze znajomymi i nieznajomymi. Uwielbiam pogawędki ze sprzedawcami, z nieznajomymi. Uwielbiam te dzikie tłumy i klimat. To na Chmielakch 10 lat temu poznałam Niemęża. No jak tu Chmielaków nie lubić? W tym roku poznałam osobiście jedną z blogerek- Candymonę i świetnie spędziłyśmy razem czas. Kto za rok pisze się na browarek ze mną?
Pozdrawiam Was Chmielakowo w moich oszołomskich okularach Marylkach i zapraszam za rok 🙂
I po Chmielakach 😉 Czyściciele spisali się na piątkę. Nie ma śladu po flaszkach. Trzeba też pochwalić uczestników, zauważyłam, że w tym roku dbali o porządek wokół siebie, a takie śmietniki pod drzewkiem to była rzadkość. A teraz właśnie zaczęło padać. Pierwszy deszcz od ponad miesiąca, więc i mocz z kątów się wypłucze hehe 😀
“Aby te piękne chwile zatrzymać w kadrze i w sercu…”- no to zatrzymałam. Reklama Toi Toia jak się patrzy 😀
Chyba Was nie zanudziłam. Trzasnęłam artykuł, że zaraz Newsweek zadzwoni hehe 😀 Mam nadzieję, że nadrobiłam moją nieobecność.  Jeszcze raz zapraszam za rok na 46. Chmielaki Krasnostawskie.