Jak zwykle mam niedoczas. Czy kiedyś będę miała chociaż tydzień na lenistwo? Oj, chyba nie prędko 😀
W każdym razie w tym moim zabieganiu znalazłam chwilkę na krótki relaks w miłym towarzystwie i uroczym miejscu. We wtorek miałam milion przygód. Zaczęło się niewinnie.
Przy okazji, że mój Niemąż miał ważne sprawy do załatwienia w mieście wojewódzkim, zabrałam się z nim na spontaniczne spotkanie z kilkoma blogerkami u Samanty, która prowadzi sklep zMaroka. Spotkanie wymyśliła i ogłosiła oczywiście Samanta. Skorzystałam z podwózki pod same drzwi. Obtarłam umorusane filce, wydoiłam kury, zebrałam jajka od świń i heja banana do dorożki. Dorożka niestety rozkraczyła się prawie u celu. Dym, kataklizm, armagedon. Z nieba poczęły lecieć sine jednorożce, kamienie na szaniec i jednookie potwory na zmianę z ognistymi meteorytami. Czelabińsk kurwa. Wiecie jak jest, auto się zesrało, stoisz na krajowej Esce i zero zjazdów. Chcesz wychylić łeb, ale wrogi tir chce Cię pieprznąć…raz, drugi, trzeci… Jakoś się dokolebotaliśmy do pierwszego lepszego lepiarza aut. Myślę se, amen, po ptokach. Ale, że mój Niemąż to człowiek- bohater, stwierdził, że skoro on już nic dziś nie załatwi, to chociaż ja powinnam się zrelaksować. No i złapaliśmy jakiegoś busa w szczerym polu, potem taksę i tadam. Stoję pod drzwiami marokańskich czarów 🙂
Po prostu wow. Baśnie tysiąca i jednej nocy na kilku metrach kwadratowych. Masa genialnych kosmetyków, nie wiadomo co łapać w pierwszej kolejności. Wszystko osobiście przywiezione z Maroka przez właścicieli- Samantę i jej Niemęża.
Szampon strasznie chciał być na fotce. To jest 😉 A taki zestaw do herbaty bardzo mi się podoba. Kunsztownie i starannie wykonana zastawa. Żadne made in China. Jest klimacik, oj jest! Tak se kupić, wódki nalać i pić z pietyzmem hehe 😉
Świeczki, świeczuszki, szał wuja! Wiecie, ja zawsze lubiłam świece zapachowe, szmery, bajery, ale nigdy nie miałam Yanków czy innych kultowych już w blogosferze gadżeciarskich wosków. Wlazłam do zMaroka i przepadłam. Mój nos był wszędzie 😀
Kominki też tu kupicie i to w fajnych cenach, takich ludzkich, a nie jakichś z pupy. Ja sobie kupiłam, a co?! Kto bogatemu zabroni 😉
Dla miłośniczek biżu, piękne, ręcznie robione bransoletki z duszą. Osobiście, to wszystko gubię, albo zapominam nosić, to się nie skusiłam hehe, ale jak ktoś nie jest taka pipa jak ja to polecam, bo świetne są.
O to! To jest zajebiste! Wiecie co to? Szkatułki. Ale jakie! Z drewna tujowego, prosto z Maroka. Wiecie jak one zajebiście pachną? Masakra, taki zapach drewna, że nie da się opisać, trzeba poczuć. Wiem, że jaram się dziwnymi rzeczami, ale ja lubię jak coś pachnie, a jeszcze jak jest mistrzowsko wykonane to leżę i płaczę z ekstazy.
Czajniczki miedziane. Klimat w chuj! Można sobie taki sprawić i cybać herbatkę jak jakiś król Muhammad. Straszna sroka ze mnie. Jezusicku, jak ja lubię takie rzeczy!
Ten okaz, to akurat eksponat nie do kupienia. Ale uroczy. Jak patrzę na takie rzeczy zastanawiam się nad ich historią. Kto z niego pił, jakie opowieści zasłyszał, co widział gdyby widział…Dotykasz, zamykasz oczy i przenosisz się we własne wyobrażenia o ludzkich losach…O tym jednym dzbanuszku byłabym w stanie napisać książkę, taka jestem pieprznięta 🙂
Coś dla piromanów, bo o ile się nie mylę zamek to kominek zapachowy 😉 Więc jeśli ktoś reflektuje na chajcowanie zamczyska to bajer jak się patrzy. A te kuleczki to arganowe “orzeszki”. Wiecie, że koza najpierw je połyka, potem hmm wydala i z tego tłoczony jest olej arganowy? Miłego nacierania hehe mnie to nie rusza 😉
Tak trajkoczę i trajkoczę, ale klimat sklepu ujął moje zimne serce i roztopił lód zimny jak DiCaprio w Titanicu.
Jak już wszystko obwąchałam, wypytałam o każdą pierdółkę i obejrzałam każdy zakamarek pełen ciekawostek, zaczęło się nasze spotkanie. A jak się zaczęło, miałyśmy okazję potestować niektóre kosmetyki. Przybyło 7 blogerek i każda chętnie wypytywała o właściwości marokańskich kosmetyków.
Stoliczek z różnościami. Aż mi się oczy świeciły- kremiki, olejki…ahh 🙂
I jeszcze więcej olejków oraz wody różane i jeszcze kohl.
A taką herbatkę dostała każda z nas. Werbenowa pychotka. Uwielbiam herbaty, różne i wszelakie. Werbenowa dobrze wpływa na górne drogi oddechowe, wskazana przy problemach z zatokami, czyli stworzona z myślą o mnie. Świetna w smaku-cytrynowo- miętowy posmak, ciężko określić, trzeba spróbować. Smakuje troszkę jak herbata górska z Krety, ma podobny posmak.
Olejkowa micha. Już sama micha mnie zachwyca, co dopiero zawartość, klękajcie narody!
Jeden z powyższych kremików otrzymałam do testów i już się nim smaruję. Po nim będę piękna jak marokańska koza. Jestem pewna, że nacierając się tym specyfikiem otrzymam moc super kozy i bez problemów będę obgryzać gałązki na świerku w ogrodzie. I to na samym czubku!
Oprócz tego, że dostałam kremik, wosk i herbatkę nakupiłam też dużo różności. No, bo gdzież bym nie nakupiła 😉
Troszkę wosków, pachnidełek. Mój pierwszy kominek. Historyczna chwila 😉 Ahhh i jeszcze czarne mydło ze zmielonego murzyna afroamerykanina. No i to wszystko biedna ja tachałam do busa, bo auto zostało na intensywnej terapii.
Chciałabym podziękować z tego miejsca Samancie i jej Niemężowi za pomoc z autem oraz za fantastyczny wieczór. W południe byłam mega wkurwiaona, ale dzięki pachnącej krainie smutki poszły w cholerę, a ja dotoczyłam się do domu zadowolona. Dziewczynom też dziękuję, za miłe pogawędki i wspólnie spędzony czas.
Chciałabym uprzedzić, że post powstał dlatego, bo chciałam, a nie ktoś mi kazał hehe 😀 Zachwyciłam się tym magicznym sklepikiem, zachwyciłam się wspaniałą atmosferą i klimatem. Mówię Wam- tam trzeba pójść. Warto. Ja będę wracać, żeby się paliło i waliło. Ceny też są fajne. No nic tylko hop siup na Krakowskie Przedmieście 2 w Lublinie, nooo ewentualnie na stronkę zMaroka lub na marokańskiego fb KLIK.
Maroko jest spoko! Teraz się zastanawiam, czy nie wyskoczyć tam latem na tydzień, tzn do Afryki, bo do Lublina to ja będę kursować hehe 😉