Yearly Archives

2014

Uwaga!

By | Śmietnik | 6 komentarzy
Maleńki post organizacyjny. Od dziś przybywa mi nowa zakładka- Celebrytka.
Zakładka to skutek mojego lenistwa i wygodnictwa. Przerzuciłam mojego pierworodnego bloga na Pudernicę, bo lubię mieć wszystko w jednym miejscu.
Teraz możecie czytać, śmiać się i płakać w jednym miejscu.
Mam nadzieję, że ten pomysł Wam się spodoba, a jak nie to trudno- tak już zostanie 🙂
Tyle.
Idę 🙂

Mój absolutny hit! Czerń bez ściemy!

By | Bjuti Pudi | 42 komentarze
Dawno nie uczestniczyłam w dniu kłaczanki. Dzisiaj jakoś tak się wzięłam i zebrałam.
Z dniem tym wstrzymałam się prawie trzy tygodnie, ale nie z lenistwa, a z uczciwości. Chciałam sprawdzić zachowanie mojego futra długofalowo. Dziś jestem gotowa!
Trzy tygodnie temu zrezygnowałam z henny po pół roku testów. Jak wiecie czarna Khadi trzymała się dosyć dobrze, ale lśniła wiewiórką. Indygo Khadi miało świetny kolor, ale po dwóch tygodniach nie było po farbowaniu śladu.
Kupiłam farbę.
Ale nie byle badziewie, które sponiewierałoby moje włosy. Szkoda byłoby mi włosów, o które ostatnimi czasy dbam.

Zakupiłam Color& Soin w kolorze 1N (heban).
Modliłam się, żeby tym razem kolor nie spierdzielił na drugą stronę tęczy po tygodniu czy dwóch, dlatego wstrzymałam się z wydawaniem opinii wcześniej.
Dlaczego ta farba? Bo jest trwała, bo jest niemal naturalna, bo zawiera mniej szkodników niż farby drogeryjne czy fryzjerskie. Przegrzebałam fora i blogi i kupiłam dziada za około 30 złotych na Alledrogo.
Zabrałam się za zabieg. Oczywiście niezastąpiona Pati pomogła mi w nakładaniu farby. Farba okazała się żelem hehe dość rzadka i żelowata, dziwna, ale z nałożeniem problemów nie było. Bardzo wydajna, końcówkę to już nałożyłyśmy żeby nie wyrzucać. Myślę, że ten zestawik da radę nawet z długimi włosami, skoro na moje była nadwyżka pryty.
Farba nie capi. Nie szczypie. Same plusy. Czymś tam pachnie, ale nie jest to mocny zapach, a już na pewno nie drażniący, powiedziałabym, że przyjemny, choć ledwie wyczuwalny. Skład jest taki jaki widzicie na fotce. Nie będę się bawić w analizę, bo specem nie jestem, ale gołym okiem widać, że ilość świństw jest nieznaczna.
Teraz pokażę Wam jak tragicznie pod względem koloru wyglądały moje piórka przed malowaniem. (Bez czepiania- malowanie włosów to forma poprawna, choć jest regionalizmem 😉 ).
Kolor to tragedia. Masakra. Odrost jak matko bosko krasnostasko. Resztki henny straszą szczególnie w słońcu, jakieś czerwone przebłyski, sraczka po buraczkach i nie wiadomo co jeszcze.
Odrost straszy, ale i cieszy, bo widać, że włosy rosną mi jak pojebane. Szybko, dziarsko jak chwasty w ogródku.
Fotki starałam się robić na dworze. A właściwie z głową za oknem, żeby kolor był jak najbardziej rzeczywisty. Sąsiedzi pewnie mieli ubaw 🙂
Wróćmy do aplikacji. Nakłada się dobrze, mimo iż jest rzadka nie spływa i ładnie czepia się każdego włoska. Nie śmierdzi, wręcz pachnie. Siedziałam z gadziną niecałe czterdzieści minut i nawet razu mnie nie szczypnęła. Nie mam nic do zarzucenia.
Nie zrobiłam fotek tuż po farbowaniu. Ale kolor wyszedł piękny, głęboka czerń. Taki jak lubię. Przez kolejne dwa- trzy mycia woda była lekko zabrudzona, ale bez tragedii. Jeśli chodzi o stopień brudzenia, to uwaga! Używamy tylko starego łacha do farbowania, ręcznik nie bardzo się odpiera. Czoło miałam jak kret, piłowałam peelingiem i micelem i jakoś zeszło, ale było ciężko. To mały minusik, ale da się przeżyć.
A teraz ta ta ta dam!
Tak farba wygląda po trzech tygodniach!
W ostrym słońcu kolor  lekko wpada w baaardzo ciemny brąz, lekką czerń, ale tylko na tej części włosów gdzie siedziała henna. Normalnie tego nie widać, trzeba się przyjrzeć.
Ta fotka, również zrobiona na dworze. Kolor przez trzy tygodnie wypłukał się minimalnie, prawie niezauważalnie. Nareszcie! Wyglądam jak człowiek, a nie jakiś wypłosz!
Włosy nie wypadały i nie wypadają w związku z tą farbą. Włosy nie są sponiewierane, maziaja nie osłabiła ich struktury, nie wysuszyła, nic złego nie stało się ani z moją skórą na łbie, ani z kudłami. Uffff na to liczyłam! I kolor! KOLOR SIĘ TRZYMA! R e w e l k a !
No, mam nadzieję, że po tym wpisie kolorek nie spierdoli w jeden dzień heheh 🙂
Żeby uwieńczyć dzieło dnia kłaczanki zaaplikowałam sobie jeszcze Laminowanie Marion. Moje włosy lubią taką dodatkową akcję nawilżającą. I teraz wyglądają tak…
i tak….
I tak…
Tak, wiem pojebało mi się dziś z ilością fotek, ale chciałam żebyście jak najlepiej zobaczyli kolor. Trzy ostatnie foty robione w pokoju, ale przy naturalnym świetle. W zależności od tego jak pada światło odcień lekko się różni. Ale nadal jest to czerń. Po trzech tygodniach!
Czy wrócę do tej farby!
Tak, oczywiście!
W tym tygodniu mam zamiar zamówić kolejne opakowanie, które poczeka na swoją kolej, bo nie lubię malować włosów często 🙂
Zachęcam Was do wypróbowania tego małego cudu, hennie mówię nara i zostaję przy Color& Soin 🙂

Evelinka wpadła mi w oko mrrr…

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Wiecie, albo i nie, ale ze wszystkich kolorowych kosmetyków najbardziej cenię tusz. Może za kolorowych to nie używam, bo tylko czarnych, ale dobra 😉 Dwa razy w życiu miałam przedłużane rzęsy to wtedy tuszu nie potrzebowałam, ale to były okazjonalne wyskoki. Jeśli będę jeszcze przedłużać moje i tak nie najgorsze włosy przyoczne to będzie to przed jakimś wyjazdem wakacyjnym. Innych powodów nie widzę.
Ale przejdźmy do meritum. Jakiś czas temu na blogu Czarnulki znalazłam recenzję turbo ekstra hiperwykurwistego tuszu do rzęs.
Big Volume Lash od Eveline.
Firmę bardzo cenię, więc pod wpływem notki i przecen postanowiłam nabyć gałgana. Zapłaciłam coś koło dyszki, może troszkę mniej na Esesmańskich wyprzach. Prawie darmo, to jak tu nie brać. Wzięłam. Używałam niemal do dziś, więc wydajny i nie wysycha mimo ostatnich upałów. Plusik.
Szczotka jak wycior kominiarza hehe. Byłam przyzwyczajona do małej szczotuni z zielepacha od Wibo, a tu taka murzyńska maczuga. Ale to tylko kwestia przyzwyczajenia, ze trzy dni i opanowałam strach. Szczoteczka wygodna i dość dobrze radzi sobie z krótszymi kłaczkami, choć do perfekcji troszkę jej brakuje, ale podsumowując jest całkiem okej.
Loto łoko. Rzęsy ładnie pokryte, rozdzielone, a te które gdzieś tam się skleiły to z mojej winy, a właściwie to wina Tuska, a wódki Palikota. Tusz trzyma się jak niedoszły samobójca, który jednak chce żyć, barierki. Nie sypie się jak tirówki na trasie do Warszawy i nie maże się jak pipa w wojsku. Mazidło spełnia moje najśmielsze zachcianki i wytrzymuje w stanie nienaruszonym cały dzień i noc, czy to upał, czy dzień powszedni, czy niedziela, czy nawet dwie niedziele w kupie.
No dobra tu się troszkę posklejały, ale co ja zrobię, że napierdzieliłam warstw jak gimnazjalistka przed szkolną dyskoteką. Po przeczesaniu wszystko było by dobrze, tylko, że nie przeczesałam i dopiero na fotkach widzę, że to był błąd 😉
W każdym razie tusz godny polecenia. Choć ja aktualnie wróciłam do mojego ulubieńca czyli Zielepacha od Wibo. Uwielbiam skurrr…czybyka, ale Evelinka też jest wyśmienita i myślę, że jeszcze kiedyś ją kupię. Swoją drogą w Drogerii (Z)jawa Evelinki są w lepszej cenie niż w Esesmanie 🙂
Buziaczki- gówniaczki :*

Balsamujemy zwłoki i obmywamy cielsko z Le Petit Marseillais

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
Tak się mażę i mażę tymi balsamami i kremami to wypada coś powiedzieć w tym temacie, a nie tylko zwłoki nawilżać 😉
Dziś zajmiemy się balsamem i żelem, które otrzymałam od   Le Petit Marseillais.
Na początku to nawet nazwy wymówić nie umiałam, no ale skoro dostałam zestaw do przetestowania, to głupio się nie nauczyć. To się nauczyłam- głąbem nie jestem, a poza tym- co ja się nie nauczę? Jaaaa?!
Opakowania jak opakowania. Żel ma flaszkę na klika, a mleczko ma pompkę. Co mile mnie zaskoczyło- pompka się nie zacina i niemal do ostatniej kropli wydobywa to co ma wydobyć. Jeśli chodzi o szatę graficzną, to ja mam w duuuuszy co mi kto namaluje- grunt żeby zawartość się sprawdzała. Ale przyznać trzeba, że butelczyny wyglądają dobrze.
W żelu siedzi takie to oto. Całkiem fajny skład jak na moje ślepe oko, nawet dobre dobroci wysoko w rankingu.
Jeśli chodzi o zapach to ahhhh. Piękne pomarańczowe kwiaty- o ile pomarańczowe kwiaty tak pachną, bo nie wiem- nigdy nie wąchałam, możecie mnie zabrać na wycieczkę to powącham i Wam powiem, czy to rzeczywiście to. Ale zakładam, że to to i jak to to to jest to to! Pachnie pięknie, delikatnie ale jednocześnie na tyle intensywnie, że można się zapomnieć. Aromat nie jest mdły, ani duszący, jest świeży i przypadł mi do gustu. Łazienka na długo po kąpieli pachnie bosko. No chyba, że mam gumofilce we gnoju, to tego już się niczym ukryć nie da 😉
Mleczko. Pachnie  delikatnie i świeżo podobnie jak jego kumpel Żeluś. Migdałami pachnie, no są to migdały, a zapach nie nachalny i w sam raz na lato. Zimą też bym nie pogardziła, bo lubię wszystko co ładnie pachnie.
Konsystencja żelu. Tak potwory! To jest żel! Proszę sobie tu głupot nie wyobrażać, bo znajdę i pogryzę. Żel według producenta jest kremowy. Jak dla mnie to jest bardziej kremowy niż żelowy. Przy pierwszej aplikacji rozpędziłam się z koksem i mi się chlapnęło. Rzadki pierdzielony. To chyba jedyny minus, ale… mimo swojej rzadkości wydajny o ile Wam się nie chlapnie od serca. W późniejszym czasie nauczyłam się, że wystarczy odrobina i świetnie się pieni. Skoncentrowany czy jak? Nie wiem, ale pieni się świetnie i skóra faktycznie jest miękka, może trochę lepiej nawilżona niż po byle jakim żelu, ale tego nie potrafię jednoznacznie określić, bo ja kąpiel zawsze finiszuję balsamem czy innym smarowidłem. W każdym razie myje dobrze, a przecież takie jego zadanie. Jedna jego kropla, a umyjesz aż siedem nóg, parafrazując babę co siedem talerzy myje kroplą płynu za grosz.
Ptasie mleczko, to znaczy wcale nie ptasie, a nawet jak ptasie to hmmm i tak dla Was zabrzmi to dwuznacznie trolle 😉 Nie, że ja coś sugeruje, to Wy macie brudne myśli tfu tfu 😉
Jak na mleczko- gęste. I bardzo dobrze, nie lubię jak coś ma konsystencję jak woda, bo tylko woda ma prawo być wodą. Wchłania się szybko- jak widać na moim seksi kolanku. Nawilża genialnie! Po opalaniu geniusz i nie zostawia tłuścinki na powierzchni skóry, co również sobie chwalę, bo nie lubię odmawiać trzech zdrowasiek nim kalison na odwłok wciągnę. Ja to, proszę ja Was, jestem prosta babinka ze wsi- przyde z obory, łobmuje się, balsamu natrę na lędźwie i zaraz barchanki zakładam bez krępacji i marnotrawstwa czasu. Zapach trzyma się długooo co uwielbiam.
I co by tu jeszcze? Posumowanie!
Mleczko- kisiel w kalisonie! Kupię na bank, być może wypróbuję też inne wariacje zapachowe.
Żel- bardzo dobry, zapach geniusz, reszta też nie jest zła, być może skuszę się jeszcze na niego.
Mleczko i tak wygrywa internety.
PS. Jeśli macie ochotę, możecie uzupełnić ankietę jeśli miałyście okazję przetestować powyższe produkty.

Seks, przemoc, władza, narkotyki i pieniądze!

By | Śmietnik | 20 komentarzy
Wlazłam se ja, proszę ja Was, do tych guglowych analiz i znowu wyszperałam ciekawe słowa kluczowe.
To w jaki sposób ludzie odnajdują mój blog jest dla mnie niesamowitym… hmmm szokiem? Ciekawostką?
No, ja pierdzielę- musicie to zobaczyć, bo ciężko określić moje uczucia hehe 😀
(Pisownia oryginalna).

Szok niedowierzanie miliony pytań bez odpowiedzi

No szok proszę Państwa, mój blog szokuje i wyrywa z gumofilców. Mimo wszystko czasami odpowiadam na jakieś pytania 😉 

(szok) już. nigdy. nie. będziesz. używał. tego. szamponu

oraz

już tego szamponu nie będziecie używać filmik na karku coś wyszło

Ludzie ciągle w szoku. Serio aż tak Was szokuję? Domyślam się, że te słowa kluczowe dotyczą pewnego filmiku, który krąży po fejsie. Typ z jakąś gałką muszkatołową na szyi. Swoją drogą nie ogarniam ludzi, którzy włażą w takie linki i jeszcze szukają informacji w necie na ten temat. Ogarnijcie się! 

konkurs na darmowy zabieg uszu  lipiec 2014

Zabieg uszu? Ale, że co ktoś chce sobie uszy doczepić, spłaszczyć, obciąć czy po prostu wydrążyć miód? 

czy slesy są złe?

Jak ze wszytkim- są złe i dobre. Te dobre, mieszkają w domku z kaczych piórek i przeprowadzają staruszki przez ulice. Te złe, mieszkają na mokradłach i robią na złość ludziom- podrzucają małe klocki lego gdy wstają z łóżka i celują naszym małym palcem w kant drzwi żeby zabolało. Tę kwestię mamy wyjaśnioną. 

cellulit widoczny tylko przy ciemnym świetle

Jak dla mnie sprawa jest prosta- do ludzi wychodzimy, w przeciwieństwie do wampirów, kiedy światło słoneczne ma okazje rzucać na nas swoje światło i po kłopocie. Najlepszy sposób na walkę ze skórką owocową 😀 

lubrykant jak wygląda

Noooo zaczyna być ciekawie! Lubrykant wygląda jak lubrykant, nie wygląda jak mąka ani jak mleko- to chyba logiczne? Serio ktoś szuka takich rzeczy w necie i jeszcze do tego trafia tym sposobem na mojego niewinnego blogaska? Łooo ja pierdolę 😀 

leciutkie porno

Hehe foteczka leciutkiego porno ze specjalną dedykacją dla szukacza- mam nadzieję, że to leciutko zaspokoi Twoje zapędy Ty niedobry trzynastolatku 🙂
Lubiszzz to sssss…karbie! 😀 

Nagie laski

Ciężko będzie jakąś znaleźć na moim blogu, ale skoro jest na to zapotrzebowanie- przemyślę jeszcze tematykę mojego bloga, albo dodam jakiś dział specjalnie dla moich słodkich napaleńców hehe. Pierwsza naga laska już teraz!

fotka zdymki szmata? cycki

Och! Szukacz widzę jakieś napięcie przeżywa. Wewnętrzne rozdarcie- sam nie wie czego chce, ten znak zapytania w środku, ten szał umysłu. Zdymki…z dymki to można sałatkę zrobić,albo z dyńki komuś pociągnąć- ciężko wejść w resztki rozdygotanej psychiki autora. Szmata, cycki…cycki…może pierś z kurczaka na przykład? To by się zgadzało z dymką, bo pierś kurczęca i cebulka to dobre rozwiązanie. Ale co ze szmatą? Hmmm…kochani, mój blog nie jest kulinarny- serio! 

siedziałem z esesmanami

Tutaj odsyłam do nagich lasek, bo jeśli szukacz siedział z esesmanami to musi być w tym momencie w słusznym wieku. 

kalison

Kalisony, kalisony lubią je mężowie i lubią je żony! Po kalisonach mnie poznajecie tzn. wyszukujecie. Czuję się taka rozpoznawalna i popularna oj oj zaraz się posikam. Przede mną kariera, wygryzę Wojewódzkiego z tvnu, Maxa Kolanko z Ameryki i Pluskówną z blogosfery. Ścianki, blichtr, przepych, celebrytyzm i darmowe hamburgery w Maku… A wszystko dzięki kalisonom! 

wysmarkałem gluty przez okno

Chwalisz się czy żalisz? Ale przez okno w pokoju? W pociągu, a może wersja hard- z samolotu? A żeby Ci tak wiatr z przeciwnego kierunku zawiał choooju! Ale by Ci bryznęło po chapie! Kultury byś się nauczył momentalnie! 

narkotyki tabletki w kształcie żółtych granatów zdjęcie działanie

Ho ho ho mój absolutny faworyt!
Niestety muszę przyznać, że z chemii orłem nie byłam i sama chyba nie stworzę raczej takiego trzepacza, ale miło, że ktoś wierzy w moje umiejętności. Nie wiem też jakby miały działać takie tabsy, ale jeśli uda mi się je wynaleźć, to obiecuje, że będą po zażyciu tak łeb kancerować, że się ćpać Wam odechcę i nawet Monar nie będzie potrzebny ćpuny cholerne!
A dam granata na dokładkę, bardziej żółtego nie znalazłam.
Szok i niedowierzanie…serio tak znajdujecie mojego bloga? 😀
Tyle w temacie 😀

Nacierajcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny :D

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Sprawa wygląda tak.
Idę do wanny.
Moje antylopie nóżki drepczą pospiesznie do wody.
Ahhh yeahh jestem wodnikiem, wodę uwielbiam- tę w wannie, tę w jeziorze, tę w morzach i oceanach. Tylko pływać nie umiem. Ale po co umieć pływać skoro można latać?
Wchodzę już do tej wanny, mojego spa.
Odkręcam peeling, który dostałam do testowania i mmmmm
Posłuchajcie historii Pina Colady, cukrowego peelingu do ciała od Perfecty…
Pierwsze wrażenie- o matulko, chytrusie niebieski słodki i miły- zapach to orgazm! Żywe ananasy! Sama woń przenosi nas na tropikalną wyspę. Dawno nie miałam tak pięknie pachnącego kosmetyku, a owocki cielesne uwielbiam!
Peeling wygląda i pachnie apetycznie. Żółta, zwarta, cukrowa mieszanina, która nie tylko usuwa martwy naskórek, ale także nawilża i relaksuje to strzał w dziesiątkę! Pomiędzy cukrową mazią biegają małe, wesołe, czerwone kuleczki. A nie wiem co to, ale nie wnikam- na wąglik nie wygląda 😀
Wzięłam na łapkę to to i poczęłam się pocierać niczym locha w sosnowym lesie o wystające zewsząd konary. Fajny bajer z tym peelingiem- im więcej wody do niego “dodamy” tym jest łagodniejszy. Osobiście lubię drzeć po skórze do krwi. No dobra może nie aż tak, ale porządna nacierajka to jest to co uwielbiam. Zapodałam więc cwaniaczka na szorstką stronę  gąbki i ostra jazda. Zabawa była przednia, zapach powalający.
Peelingu zdążyłam już trochę poużywać i ostrrro go przetestować.
Na pewno kupię go ponownie!
A dlaczego?
A dlatego!
Zaskoczyło mnie to, że po ostrej jeździe z tym cukiereczkiem moja skóra faktycznie jest świetnie nawilżona, zawdzięczamy to zapewne olejkom, które siedzą wewnątrz ździeraka. No i zapach, zapach! Dla samego zapachu warto zainwestować w słoiczek tego złotka. Swoją drogą opakowanie jest wygodne i zabezpieczone sreberkiem, co docenia, bo wiem, że nikt palca przede mną tam nie wsadził. Pojemność też dobra. Cóż więcej- główna funkcja czyli złuszczenie martwego naskórka, jak najbardziej jest w tym przypadku spełniona. Atutem niewątpliwie jest to, że w zależności od upodobań, peeling jest ostry lub całkiem delikatny. Skóra po takim natarciu jest bardziej napięta. A czy redukuje cellulit i wyszczupla… hmmm no cóż, nie chcę nikogo załamywać, ale nie prawdą jest, że każda kobieta chce być szczuplejsza niż jest oraz, że każda ma pomarańczową skórkę. Teraz mnie znienawidzicie- moje ciało trzyma się genialnie jak na 84 lata, żadnych skórek pomarańczowych czy tam mandarynkowych, z gabarytów też jestem zadowolona. Nienawidźcie mnie 🙂 Nie mniej uważam, że regularnie stosowany peeling na pewno pomoże w walce z cellulitem tym dziewojom, które zmagają się z tym problemem.
Wybaczcie średnią ostrość powyższej fotki, ale tatuś nie kupił mi lustrzanki i posługuję się jedynie cyfróweczką, która nie zawsze radzi sobie ze złapaniem ostrości 😀
Peeling to świetne rozwiązanie dla każdego rodzaju skóry, należy jedynie wybrać ten właściwy dla danej osoby. Jak dla mnie peeling od Perfecty jest perfekcyjny. Polecam pozbywać się martwego naskórka zwłaszcza przed korzystaniem z kąpieli słonecznych. Skóra pozbawiona zbędnego balastu w postaci niepotrzebnych suchych paskud opala się równomiernie, a my możemy cieszyć się opalenizną przez dłuższy czas.
A żebyście nienawidzili mnie jeszcze bardziej… ja dzień po spilingowaniu 🙂
Nacierajcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny 😀
TUTAJ możecie tradycyjnie zagłosować na moją recenzję. Jestem na drugiej stronie 😉 Oczywiście dla wszystkich głosujących- naleśniki 😀

Arganowe uniesienia z The Body Shop

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy
Razu pewnego weszłam, na fejsa,
Widziałam posty- dwa duże cycki, męskiego pejsa.
Przewijam na dół stronę znajomą,
Patrzę i widzę- tak oto ono!
The Body Shop szuka testerki masła,
No to żem szybko zgłoszenie trzasła!
Masło do ciała, nie do jedzenia-
Budzi się we mnie duża nadzieja.
Potem wyniki- i się udało!
Poczułam nacierać me jędrne ciało.

Paczuszka przyszła wręcz ekspresowo,
A jej zawartość, daję Wam słowo-
Była pachnąca, ładnie ukryta,
Aż się poczułam jak celebryta!
Słoiczek ładny, złota nakrętka,
Naszła mnie zatem na masło chętka.
Wlazłam do wanny, umyłam siebie
By się za chwilę poczuć jak w niebie.
Otwieram masło, wącham je czule
I już za chwilę na mnie ląduje
Porcja mazidła dość okazała,
Całe me ciało ładnie okala.
Na lewą nóżkę, potem na prawą,
Można to nazwać świetną zabawą!
Brzuch już natarty,
To nie są żarty-
Masło wydajne, że ja pierdzielę,
Musicie spróbować go przyjaciele.
Z arganu to to jest przyrządzone,
A nic nie było nim pobrudzone.
Wchłania się szybko w moje odnóża,
A wokół piękna zapachów burza!
Nie wiem dlaczego- stokrotki czułam,
Daję Wam słowo i nie zamulam!
Niby to argan, masło z kakaa,
A ja tam kwiatki te wyczuwałam.
Ciało pachnie pięknie i długo,
To jest masełka tego zasługą!
Skóra jest miękka i nawilżona,
A moja morda wręcz zachwycona.
Smaruje więc się cała dokładnie,
Bo świetnie działa i pachnie ładnie.
Opakowanie też jest genialne-
Wszystko wyciągniesz, nic nie wypadnie.
Po wszystkim wieczko zakręcasz z łatwością,
Niech stoi w łazience- gul skoczy gościom
Kiedy zobaczą, że skarb masz taki-
Opadną cycki, wypadną baki.
A Ty się smaruj, zaznaj luksusu,
Masło to nie ma żadnych minusów!
Ręczę, że kiedy tylko spróbujesz,
To się od razu lepiej poczujesz.
Gdyby Chuck Norris tego używał,
To by się teraz inaczej nazywał,
Bo jego ciało byłoby lepsze,
Chodziłby nago, zapomniał o swetrze.
Byłby on pewnie dziś Sandrą Bullock,
A tak wygląda jak z brodą buldog.
Więc kto chce rozpieścić swe zmysły czule,
Niech masło z serii Wild Argan Oil se wypróbuje.
Kto chce wyglądać jak laska roku,
Prężyć swe ciało na plaży i stoku,
Mazidło musi to wypróbować,
Ono potrafi też odstresować.
Gęste, pachnące oraz złociste-
Ono po prostu jest zajebiste!
tutaj klikając możecie głosować,
Wtedy pojadę się polansować 🙂
Wioletta Pe maj nejm na fejsiku,
Jeśli klikniecie moją recenzję dam Wam po naleśniku 😉

Chwalipięta w łeb kopnięta :P

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Szybki bułgarski pościkk 🙂
Tak, znowu Wam się naprzykrzam tym, że coś dostałam 😀
Ale czemu mam się niby nie pochwalić, skoro to mój blog, moje miejsce, a do tego zaczyna się weekend, a przed weekendem najlepsze informacje to te miłe 😉
Ci, którzy śledzą mojego fejsopejdża- już wiedzą. Dla tych, którzy nie wiedzą- mam okazję potestować pewne produkty.

Najpierw w moje łapy wpadł podarek od Perfecty.
Peeling do ciała- matko bosko krasnostasko- pachnie tak, że zamiast się nim nacierać, mam ochotę go wszamać!
Kremik na starą mordę, cobym odmłodniała i znowu nie chcieli mi browarka sprzedać.
Jestem mega zadowolona z tej współpracy, a na recenzje musicie chwilkę poczekać- jestem w fazie testów.
Wspaniałości od The Body Shop.
Masło do ciała arganowe, cholera wie czemu- pachnie mi stokrotkami. Ale ja dziwna jestem 😀
Takie to kosmityki trafiły pod moją strzechę na końcu świata. Testuję dzielnie i póki co jestem zachwycona, wyję do księżyca, czochram się z radości o sosny w lesie i w ogóle szał 🙂
I nie powiem jak większość większości, że to nie jest fajne coś dostać. to jest zajebiste uczucie jak kurierzy zaczynają Ci mówić po imieniu, a w łazience ubywa miejsca. Tak! Powiem to głośno! Uwielbiam dostawać kosmetyki, a jeszcze bardziej je testować! Nie jest to mój cel, bo bloguję dla przyjemności, ale tak cieszy mnie to, że czasami coś dostanę 🙂 A jeszcze bardziej to się lubię tym wszystkim upierdzielić gdzie się da i pachnieć jak perska księżniczka 😀
Hura, hura jestem próżną maciorą i jest mi z tym dobrze 😉
Hehe
Miłego łikędu :*

Z kim/ czym migdaliłam się w czerwcu ;)

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Słuchajcie znowu mam dużo rzeczy na głowie. Z tego wszystkiego na śmierć zapomniałam o recenzji kolejnego olejku.
W czerwcu (sic! już lipiec) spędzałam noce z olejem migdałowym.
Co prawda nie obfotografowałam go jakoś specjalnie, ale trzeba przyznać, że ten niepozorny skurwiel przypadł mi do gustu.
Zabuliłam za hultaja 9,99 na Alledrogo.
Flaszka szklana, jak ktoś ma grabowe ręce to może ją rozpieprzyć o płytki. Na szczęście moje zwinne, zgrabne paluszki chwytają dobrze i nic złego się nie wydarzyło.
200 ml zadowoli każdego. wystarcza akurat na miesiąc i jeszcze ciut ciut. Oczywiście przy regularnym smarowaniu kłaków. Ja nie odpuszczam i co drugi dzień na noc się paćkam 🙂
Olej ma taki skład, że o ja pierdolę- nawet ja go rozszyfrowałam. Olej migdałowy składa się z uwaga- oleju migdałowego 🙂
Kolor cuda to słomkowy, na fotce pusta flaszka, bo oczywiście nie miałam kiedy się zebrać z obfoceniem 🙂 Konsystencja oleju, tu Was zaskoczę- oleista heh. Zapach jakby bez zapachu 🙂
Jak wrażenia?
Powiem Wam, że jak najbardziej pozytywne. Olejek sprawdził się na moich wysokoporowatych  włosach. Świetnie nawilża i sprawia, że kłaki są miękkie. Leciutko także nabłyszczył moje pierze. Stosowałam na długość włosów, przy skórze głowy za bardzo nie majstrowałam, choć nie omijałam jej jakoś specjalnie. Olej szału nie zrobił, ale wpłynął korzystnie na szczecinę.
Myślę, że ten specyfik jest godny polecenia- w niskiej cenie do naszych rąk trafia całkiem pokaźna flaszka oleju. Nie mamy żadnej chemii wewnątrz, co jest plusem. Olejek wpływa pozytywnie na włosy. Daję mu mocną czwórkę z plusem, a nawet pięć minus. Minus za nieporęczną butlę. Ja przelałam gałgana w opakowanie z olejku Alterry, wiecie takiego z pompką i po kłopocie 🙂
Migdałek sprawdza się też na buzi, rozstępach i innych wertepach. Ja próbowałam mieszać go z korundem. Efekt takiego peelingu był genialny, ale powiem Wam, że  ni chu chu już tak nie zrobię, bo zmywałam to całą wieczność 😀 Także lepiej używać olej solo.
Olej migdałowy jest lekki i polecany także w pielęgnacji noworodków, żaden noworodek nie kręcił się akurat w pobliżu więc tego nie przetestowałam.
Cóż tu więcej pisać- warto wypróbować 🙂