Blask z reklamy i moja śliska, jędrna koleżanka Awokadka

Co robimy w niedziele? Długo śpimy, odpoczywamy i katujemy włosy eksperymentami 🙂
Tym razem moje włosy dostały (o)lśnienia. Zgaduj zgadula co mi we włosach hula?
Ta oto panienka prosto z Tesco hasała mi po włosach do porzygu. Ale zanim pohasała została zerżnięta. Najpierw na pół.
Wbrew pozorom rżnięcie jej się podobało. Miała wielkie nasienie w środku, ale to nie wszystko. Poszliśmy na całość. Wzięłam łyżeczkę i drążyłam Awokadkę do bólu. Wydrążyłam maleńką do cna i rozkiszczyłam widelcem. Była bardzo śliska w środku- taka jak lubię. Mięsista, gładka jak smalec, tłuściutka i mięciutka. Taka przeorana trafiła do słoiczka po maśle do ciała.
Wybrałam najbardziej miękką jaka była w zasięgu, dzięki temu nie musiałam używać żadnych skomplikowanych przyrządów- zwykła łyżeczka i widelec rozbebrały jej delikatne ociekające wspaniałościami wnętrze.
Żeby tego było mało do jej wnętrzności dodałam dwie łyżki maski do włosów.
Prosto z Hebe maska. Nowiuśka i pachnąca i wyglądająca tak —>
Lekka biała formuła, nie za gęsta, nie za rzadka. O delikatnym ledwie wyczuwalnym zapachu.
Po zmieszaniu mojej małej uległej koleżanki i maski powstała jednolita żarówiasto-zielona maź.
Co było ciekawe i dziwne glut ładnie pachniał. Pachniał jak świeże kiwi. Dziwna sprawa skąd to kiwi? Myślę, że mała koleżanka musiała jeszcze w sklepie bliżej zaprzyjaźnić się z  jakimś przystojnym włochatym kiwowcem. Nie wiem co wydarzyło się między nimi…
Włosy umyłam, osuszyłam ręcznikiem i zapodałam miksturę. Nakładało się dosyć przyjemnie, a moje włosy wprost piły dobrodziejstwo z owocowej fantazji. Przykryłam włosie czepcem, nałożyłam czapkę i odczekałam około 30 minut.
Rozwinęłam się po tym czasie,spłukałam wszystko z łatwością, osuszyłam, wtarłam Vatikę w końce i Radical w skórę. Patrzę i nie dowierzam! Mam we włosach jakieś kurwa owsiki!
Wszędzie się czaiły cholerstwa! Ale się nie dałam, bo to przecież tylko jakieś żyłki z mojej malutkiej Awokadki 😉 Przy suszeniu wszystkie spierdoliły na podłogę i rozeszły się do swoich zajęć. No dobra- wywaliłam je do śmietnika 😉
A włosy? A włosy po tym zabiegu były tak mięsiste jak awokado. Jak pupcia Jennifer Lopez- po prostu masz ochotę dotknąć i nie puszczać, ugniatać i macać. Rewelka. Błyszczały też bardziej niż zwykle, lśniły niczym oczy Jarosława na widok nowego wąskiego kota!
Patrzcie! Włosy mi urosły! Podobno 2,5 centymetra w ostatnim miesiącu! Patrycja wczoraj badała 😉 A ta flaszka po prawej to rum- piszę żeby się już nikt nie dopytywał 😉 Wracając do moich kłaków to tak jak widać- lśnią i są zajebiste po awokado, miękkie ale nie spuszone- wręcz przeciwnie są genialnie dociążone.
Z bliska bardziej to widać, chociaż na zdjęciach i tak nie dam rady pokazać jakie są fajne teraz. A fajne są nie ma to tamto 🙂
Tak polecam awokado, bo to bomba witaminowa dla organizmu, włosów, skóry. Jeśli chodzi o organizm to go nie poratuję tym owocem, bo mi nie smakuje. Jeśli chodzi o skórę- to fajnie nawilża. Wiem, bo zanim dodałam maseczkę do papki to trochę papki walnęłam na twarz- skóra bardzo ładnie się nawilżyła i stała się przyjemna w dotyku. A jeśli chodzi o włosy- to tak jak widać- działa bardzo pozytywnie. Pamiętajcie tylko żeby kupić miękkie awokado, a nie jakiś twardy głąb.