Tag

włosy

Co to? Złoto! Czyli jak moim włosom odbiło (od nasady)

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
I tak przy niedzieli coś tam dłubiemy przy włosach.
Tym razem nie szalałam za mocno. Postanowiłam przetestować złoto.
Wujek co to miał Amber- Wiecie zdążył trochę majątku pokitrać po rodzinie i mi się akurat torba złota trafiła. Ot taki miły gest.
No dobra kupiłam cukier trzcinowy do drinów, ale ja za dużo nie popijam to mi to złotko marnieje.
Szkoda żeby tak stało i się zbrylało. Pomyślałam, że mogłabym w końcu spróbować pilingu cukrowego.
Próbowałam już kawowego . (Tam proszę myszą nadusić to sobie przypomnicie co i jak). Teraz przyszedł czas na cukrowy. Użyłam trzcinowego, bo po pierwsze miałam, a po drugie ma więcej dobroci w sobie ( kwasy owocowe AHA, wapń, potas, magnez, fosfor, żelazo i takie tam). Czego by w sobie nie miał- piling ma za zadanie złuszczyć martwy naskórek i pozbyć się wszelkiego niepotrzebnego badziewia co to nam w sierści osiadł.
Włosy zwilżyłam wodą (no a czym? wódką? ), do garstki cukru dodałam trochę szamponu Barwy piwnej i zaczęłam umieszczać toto we włosach wykonując masaż. A tam masaż- pocierałam po prostu tym mazidłem tak długo aż ścierpłam wisząc nad wanną. Jedno wam powiem- cukier jest ostrzejszy niż kawowe okruszynki więc nie polecam trzeć za intensywnie żeby się nie przeszorować i nie porozpruwać skóry. Na początku pocierałam intensywnie, bo wydawało mi się, że kryształki cukru się rozpuszczają. Trochę się rozpuszczają, ale jak poczułam, że mimo wszystko są ostre to trochę zwolniłam tępo.
Drugie mycie wykonałam już tylko szamponem. Osuszyłam włosy, nałożyłam maskę z Alterry  granat i aloes. Potrzymałam chwilę. Zmyłam. Na skórę Radical, końcówki wypaprałam Vatiką- czyli standard.  Wysuszyłam. No kurczaczek banały, aż się wzruszyłam, że piszę takie głupoty.
Konkrety- włosy miałam jak ta gwiazda z mojego Rubina ( to taki tiliwizor gówniarze 😀 ). Pięknie odbite od nasady, jak to po peelingu. Niestety fotki nie wstawię, bo wyszły same szitowe i wstyd wstawiać, a mój fotograf aktualnie robi fotki w Rio jakimś Rubikom ahaha 😀 No skoro woli kangury fotografować, dobra mniejsza o większość.
Rezultaty świetne. Równie dobre jak po kawie. Jedyna różnica jest taka, że kawa może przyciemnić kłaki, a cukier nie. Acha i cukier może być bardziej hardkorowy, bo kryształki mają ostrzejsze krawędzie. Nie mniej jestem zadowolona.
Zainteresowanych pilingami odsyłam ponownie TU do wpisu o kawie. No i co więcej? A może mała czytanka przy niedzieli ? Macie linka do mojego tekstu o tym jak stać się bohaterem TU KLIK .
THE END KUTWA 😛

7 efektów Marion, tylko który z nich to nie bujda

By | Bjuti Pudi | 6 komentarzy
Jakiś czas temu zakupiłam pewne ampułki do włosów. Ampułki owe mają skrajne recenzje, których szczerze mówiąc nie czytałam przed zakupem. Dziś na ich temat mam już swoje zdanie, którym się z Wami podzielę. Jeśli chcecie poczytać oczywiście 😉
Dziś będzie mowa o…
… ampułkach do włosów z olejkiem arganowym Marion.
Według producenta ma być 7 efektów:
-przywracają połysk
-ułatwiają rozczesywanie i układanie
-nadają miękkość i elastyczność
-chronią przed szkodliwościami wszelkimi
-regenerują i wygładzają
-wzmacniają i nawilżają
-zapobiegają przesuszaniu.
Bo ja wiem czy to się sprawdza…
Przy pierwszej ampułce nie zauważyłam nic. Nic oprócz tego, że specyfik naelektryzował mi włosy. Naelektryzował do tego stopnia, że mogłabym włosami telefon naładować jakby prądu zabrakło.  No nic, próbuję dalej. Tak jak producent zalecał co drugi dzień (czyli w moim przypadku po każdym myciu) po umyciu włosów szamponem nakładałam ampułkę. Jedna wystarczyła by na dwa razy, ale zważywszy na konsystencję nakładałam całość.
Po drugiej dawce, włosy już się tak nie elektryzowały, po trzeciej przestały. Włosy po kuracji mają więcej objętości, są całkiem przyjemne w dotyku i lepiej się układają (ale to ze względu na lepszą objętość). I to by było chyba na tyle. A gdzie reszta? A nie wiem. Obiecują jak politycy przed wyborami, a potem nic z tego.
Wracając do samego opakowania, dozowania i tego typu pierdół rzućcie proszę okiem na zdjęcie.
Kartonowe pudełko mieści w sobie 5 ampułek po 7 ml każda. Ampułki są skonstruowane bardzo przyjemnie. Połączone ze sobą, łatwo je oderwać. Plusem jest to, że każdą fiolkę można zakręcić i nic się nie wyleje. Plastik jest nie za miękki, nie za twardy- maź dobrze się dozuje.
Konsystencja jest bliżej nieokreślona. Wodnista, ale lekko oleista, dość rzadka, ale mniej rzadka niż woda. Ciężko określić. Z dłoni ucieka, ale nie na tyle szybko żeby zwiała na dobre. Kuracja nakłada się dobrze, szybko wchłania się we włosy i po krótkiej chwili można ją zmyć. Pięknie pachnie! Nie mam pojęcia z czym, ale z czymś mi się kojarzy ten zapach. Jest słodkawy, ale nie mdły. Piękny, niestety w ogóle nie utrzymuje się na włosach.
Jeśli chodzi o skład to proszę bardzo…
Jak wiecie wielkim specem nie jestem, ale wiem jedno- to drugie Trimesrimechujwieco to silikon zmywalny jedynie przez SLS lub SLES. Jakieś arganowe popłuczyny toto ma nawet gdzieś przed połową. PEGi sregi i mnóstwo innych dziwnych rzeczy. Skład jakoś mocno nie porywa, ale i też nas nie zabije. Ma swoje plusy i minusy.
I jak to wszystko podsumować, pytam się ja? Zapłaciłam siedem złotych z ogonkiem w (z)Jawie. Nie zaszkodził mi ten wynalazek, ale i nie powalił na kolana obdrapując skórę z piszczeli.
Kupować, nie kupować? Ja już nie kupię, bo nie wniósł do mojego życia tyle radości ile bym oczekiwała. Nie jest to jednak jakiś straszny niewypał, no można próbować…

Blask z reklamy i moja śliska, jędrna koleżanka Awokadka

By | Bjuti Pudi | 12 komentarzy
Co robimy w niedziele? Długo śpimy, odpoczywamy i katujemy włosy eksperymentami 🙂
Tym razem moje włosy dostały (o)lśnienia. Zgaduj zgadula co mi we włosach hula?
Ta oto panienka prosto z Tesco hasała mi po włosach do porzygu. Ale zanim pohasała została zerżnięta. Najpierw na pół.
Wbrew pozorom rżnięcie jej się podobało. Miała wielkie nasienie w środku, ale to nie wszystko. Poszliśmy na całość. Wzięłam łyżeczkę i drążyłam Awokadkę do bólu. Wydrążyłam maleńką do cna i rozkiszczyłam widelcem. Była bardzo śliska w środku- taka jak lubię. Mięsista, gładka jak smalec, tłuściutka i mięciutka. Taka przeorana trafiła do słoiczka po maśle do ciała.
Wybrałam najbardziej miękką jaka była w zasięgu, dzięki temu nie musiałam używać żadnych skomplikowanych przyrządów- zwykła łyżeczka i widelec rozbebrały jej delikatne ociekające wspaniałościami wnętrze.
Żeby tego było mało do jej wnętrzności dodałam dwie łyżki maski do włosów.
Prosto z Hebe maska. Nowiuśka i pachnąca i wyglądająca tak —>
Lekka biała formuła, nie za gęsta, nie za rzadka. O delikatnym ledwie wyczuwalnym zapachu.
Po zmieszaniu mojej małej uległej koleżanki i maski powstała jednolita żarówiasto-zielona maź.
Co było ciekawe i dziwne glut ładnie pachniał. Pachniał jak świeże kiwi. Dziwna sprawa skąd to kiwi? Myślę, że mała koleżanka musiała jeszcze w sklepie bliżej zaprzyjaźnić się z  jakimś przystojnym włochatym kiwowcem. Nie wiem co wydarzyło się między nimi…
Włosy umyłam, osuszyłam ręcznikiem i zapodałam miksturę. Nakładało się dosyć przyjemnie, a moje włosy wprost piły dobrodziejstwo z owocowej fantazji. Przykryłam włosie czepcem, nałożyłam czapkę i odczekałam około 30 minut.
Rozwinęłam się po tym czasie,spłukałam wszystko z łatwością, osuszyłam, wtarłam Vatikę w końce i Radical w skórę. Patrzę i nie dowierzam! Mam we włosach jakieś kurwa owsiki!
Wszędzie się czaiły cholerstwa! Ale się nie dałam, bo to przecież tylko jakieś żyłki z mojej malutkiej Awokadki 😉 Przy suszeniu wszystkie spierdoliły na podłogę i rozeszły się do swoich zajęć. No dobra- wywaliłam je do śmietnika 😉
A włosy? A włosy po tym zabiegu były tak mięsiste jak awokado. Jak pupcia Jennifer Lopez- po prostu masz ochotę dotknąć i nie puszczać, ugniatać i macać. Rewelka. Błyszczały też bardziej niż zwykle, lśniły niczym oczy Jarosława na widok nowego wąskiego kota!
Patrzcie! Włosy mi urosły! Podobno 2,5 centymetra w ostatnim miesiącu! Patrycja wczoraj badała 😉 A ta flaszka po prawej to rum- piszę żeby się już nikt nie dopytywał 😉 Wracając do moich kłaków to tak jak widać- lśnią i są zajebiste po awokado, miękkie ale nie spuszone- wręcz przeciwnie są genialnie dociążone.
Z bliska bardziej to widać, chociaż na zdjęciach i tak nie dam rady pokazać jakie są fajne teraz. A fajne są nie ma to tamto 🙂
Tak polecam awokado, bo to bomba witaminowa dla organizmu, włosów, skóry. Jeśli chodzi o organizm to go nie poratuję tym owocem, bo mi nie smakuje. Jeśli chodzi o skórę- to fajnie nawilża. Wiem, bo zanim dodałam maseczkę do papki to trochę papki walnęłam na twarz- skóra bardzo ładnie się nawilżyła i stała się przyjemna w dotyku. A jeśli chodzi o włosy- to tak jak widać- działa bardzo pozytywnie. Pamiętajcie tylko żeby kupić miękkie awokado, a nie jakiś twardy głąb.

Upojne noce z Khadi Swati

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
Mamy już kwiecień- plecień, a ja jeszcze marca-garnca nie ogarnęłam 🙂
Wzięłam udział w akcji olejowania. W sumie to taką akcję mam nieustannie od grudnia, ale tym razem było oficjalnie 😉
Marcowe upojne noce spędziłam z olejkiem Khadi produkowanym przez Swati.
Zrobiło się jedno wielkie zamieszanie, bo niby Khadi Swati to nie oryginalne Khadi Khadi. A wszystko to prawdopodobnie wielka ściema, a nikt tego nie raczył wytłumaczyć. Olejek kupiłam w okolicznym sklepie zielarskim, dopiero w domu zczaiłam się, że coś jest nie tak. Zapłaciłam około 40 złotych, ale pomyślałam, że może dlatego, że w “moim” sklepiku zawsze jest taniej. Siadłam przed kompem i zaczęłam wnikać. Kobity na blogach pisały, że to podróbka. Ale jak to? Kupiłam w sklepie, nie na Alledrogo czy byle jakim bazarze. To nie może być podróbka! I nie jest. Khadi Swati to oryginał, po prostu produkowany przez inną firmę – to tak w skrócie. Jeśli ktoś jest ciekawy korzeni moich ustaleń i ma ochotę wnikać w temat – może sprawdzić tu oraz tu .
Wyjaśniłam co i jak, bo sama szukałam info i nie było łatwo, dlatego postanowiłam rozwiać wątpliwości 😉 Nie jestem świnią, może komuś to się przyda.
Wracając do tematu mój olejek to Khadi z firmy Swati herbal vitalizing hair oil czyli olejek stymulujący wzrost włosów. Butelka ma 210 mililitrów. Flaszka z porządnego plastiku. W momencie zakupu była owinięta zgrzaną, grubą folią. Wygodna w użytku, zatrzaskowa.
Przez miesiąc olejowania zużyłam niemal całą butelkę. Stosowałam co drugą noc, czasami częściej. Olejowałam na sucho. Wlewałam troszkę więcej niż połowę “kieliszka” czyli jakieś 12-15 ml. Wcierałam w skórę głowy oraz namaszczałam całość wicherków. Wydajność olejku oceniam na normalną, przeciętną, jeden chuj.
Olejek ma w składzie to co widać- indyjskie badziewie z suchego pola co rzadko widzi deszcz, ale mimo to ma świetne właściwości.
Shikakai – wzmacnia cebulki włosów i mobilizuje nasze kudły do wzrostu.
Mulethi – lukrecja -odżywia jak nalewka babci, nawilża jak lubrykant z pornoli,  wybija bakterie i nie dopuszcza do łupieżu.
 Amla- nabłyszcza, wzmacnia, dobrze wpływa na skórę, usuwa łupież, przyśpiesza wzrost, zapobiega przedwczesnemu siwieniu i wypadaniu.
 Cyperus Rotundus (Nagarmotha) –Stymuluje pracę gruczołów łojowych blisko korzeni włosów.  
 Olej sezamowy- uelastycznia i wygładza kruche, przesuszone końcówki włosów i nie pozwala na łamliwości ich kości (czy włosy mają kości? ) hehe no kłaki się nie łamią 😉
Bhringraj odżywia łeb. Zapobiega wypadaniu, łysieniu i siwieniu włosów oraz rozdwajaniu się końcówek. Do tego włosy są mięciutkie jak puszek i lepiej się układają.
  Jatamansi- wzmacnia  włosy i przyspiesza regenerację.
 Neem oil –  odżywia, wzmacnia jak stejki, oczyszcza jak perfekcyjna pani domu .Wzmacnia i regeneruje cienkie jak barszcz i słabe jak pipa włosy.
Tak to to działa według producenta. Według mnie też. Nie mam łupieżu, nie wyłysiałam, nie posiwiałam, gruczoły mi pracują, a moja skóra jest jak pupka niemowlaka. A tak konkretniej to olejek mi nie zaszkodził, włosy faktycznie są coraz lepsze, ale na to składa się cała moja pielęgnacja, a olejek to tylko jeden z jej elementów. Nie potrafię jednocześnie stwierdzić, czy wszystkie pozytywne zmiany to zasługa olejku. Za dużo wszelkiego gówna pcham na łeb, żeby jednoznacznie powiedzieć- tak ten olejek jest zajebisty. Jednego jestem pewna- działa dobrze na włosy. Na pewno nie szkodzi. Na pewno moje włosy zrobiły się przyjemniejsze w dotyku po nim. Prawdopodobnie wpłynął też na porost moich kłączy, ale tak jak wspomniałam ciężko mi jednoznacznie powiedzieć, że to tylko jego wina 😉
Tutaj na fociszczu macie namiary na producenta i takie tam.
Olejek pachnie ładnie- lekko mentolowo, ziołowo, delikatnie. Konsystencja jest taka jak trza- oleista, no bo jaka niby ma być skoro to olejek?
Gwoli podsumowania- olejek wpływa pozytywnie na włosy, nie śmierdzi jak tygodniowe skarpetki, jest przyjemny w użytkowaniu. A wersja Swati- to nie podróbka ;). Możliwe, że do niego wrócę. Tymczasem kwietniowe noce spędzam ze śmierdziuchem- Amlą 😀

Czy można wyłysieć w jedną minutę ?

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy
Wczoraj latałam po mieście jak postrzelona, bo słońce grzało w banie i człowiek przebudzony po krótkiej, bo krótkiej ale jednak zimie. Ciuchy, kosmetyki i łapanie słoneczka. Niestety nie miałam motyki więc na słońce się nie rzuciłam jak Koreańczycy, którzy to niby mają w planach lądowanie na nim.
W mieście otworzyli nową drogerię, no to polazłam na zwiady. Patrzę sobie, a tu jakieś saszetki. Zbliżam się ostrożnie, wytężam wzrok, a tu jest napisane, że niby coś co na łeb się kładzie i że na włosy się nada i że rozgrzewa. Jak rozgrzewa to se myślę- wezmę lubię jak na głowie coś mi się dzieje, a i mój łeb już nieźle zgrzany to i mi nie zaszkodzi. 3,69 zapłaciłam w polskiej walucie oczywiście. Nawrzucałam więcej dziwactw do koszyka, ale dzisiaj będzie o…

…Marion, Hair Therapy, Gorąca kuracja do włosów suchych i łamliwych z olejkiem z orzeszków macadamia i oliwą z oliwek.

Saszetka jaka jest każdy widzi. W domu przyjrzałam jej się bliżej. Przerzuciłam na drugą stronę, a tam…
…że niby to kuracja która mnie pobudzi i nawilży. Mrrr brzmi zachęcająco, ale okazało się, że chodzi o włosy. Na głowie do tego. No dobra czytam dalej. Wzbogacony niby tymi olejkami. I dobrze, że napisali, że wzbogacony, bo tych olejków jest tyle co kot napłakał (mam kota i nie płacze- nie czaję tego powiedzenia). Jak spojrzałam na skład, to mimo iż nie jestem jakimś dochtorem rehabilitowanym, ani nawet siostrą (wielokrotnie) przełożoną włosy mi się skurczyły. Olejki jakieś niby są, ale jest ich tyle co blondynek w Burkina Faso ( śmieszy mnie nazwa tego państwa, choć podobno oznacza “kraj prawych ludzi”, mi się z psem kojarzy, z Burkiem dokładnie).
Zaczęłam słyszeć szepty- moje włosy błagały żebym tych pegów i alkoholi na nich nie kładła, że jeśli alkohol to tylko od środka, że one nie chcą i w ogóle. Polałam je wodą to się zamknęły.
Rozcięłam to zuooo i ujrzałam…
…lekko oleistą wodę. Zapach i tak przebił widok. Pierwsze co poczułam to zapach kleju do tipsów. Dla niewtajemniczonych- capiło super glutem 😀 Przez tę mało ciekawą woń próbował się nawet przedostać jakiś w miarę ładny zapach, ale kiepsko mu to szło. Trudno kości zostały rzucone, psy już zaczęły je gryźć. Otworzyłam- trzeba spróbować.
Umyłam czuprynę (strasznie mnie irytuje to słowo) i dawaj naliwaj. Nalałam tego na dłoń roztarłam- grzeje. To plus- myślę, że zimą zamiast kalisona wkładać natrę się tym. Pcham na łeb. Pieni się, jakieś lekkie ciepło też niby się wydobywa, ale już takie mizerne, a nie takie jak na łapskach. Wcieram, a to się pieni i skwierczy! Skwierczy jak skwaruchy z cebulką w smalczyku od babci. Włosy niby nie płoną. Nie jest tak źle. To wtarłam co miałam wetrzeć, pomasowałam, poklepałam i zmyłam po tej wskazanej minucie, może po półtorej.
I co?
I nic w sumie.
Włosy może troszkę lżejsze i sypkie, ale minimalnie.W dotyku nawet miłe, ale ostatnio ogólnie się polubiliśmy. Poza tym dziur mi to w czaszce nie wypaliło, włosów nie zabiło. Odetchnęły z ulgą i przestały dziamolić nad uchem. Ale żeby im to jakąś frajdę sprawiło to nie powiem. To była atrakcja typu dziecko dostało jabłko do szkoły. Niby fajnie, ale i tak pewnie będzie je nosiło aż zgnije w plecaku. Frajdą byłoby wesołe miasteczko czy coś. Ten produkt nie był wesołym miasteczkiem.
W każdym razie nie wyleniałam, oto dowód “po kuracji”…
…fotka bez lampy. Nic się nie zmieniło, a moje kłaki nie przeżyły wielkich uniesień. Przeżyły raczej katharsis, że mimo tego początkowego szoku spowodowanego składem nie wypadły i nie wiły się w konwulsjach na podłodze. Odetchnęły. Są całe.
Czy polecam? Nie wiem, możecie próbować, raczej ze skóry nie obleziecie, ale i włosy Wam się nie zregenerują po tym czymś. Z resztą co ja wiem o zabijaniu po jednej saszetce? Możecie potraktować to ustrojstwo jako ciekawostkę. Ja więcej tego nie kupię, bo po co?
Na zakończenie pokażę Wam co mam nabazgrane na grzbiecie, bo pytaliście. Kawałek udało się uchwycić, reszta wije się do połowy uda 😉
Wygląda jakbym miała krzywy kręgosłup i sztuczną rękę. I metka mi wyłazi, ale za mnie fleja 😀
Mały dopisek. Siedzę teraz i obczaiłam, że włosy są przyjemnie śliskie po tym czymś. Mały plusik 😉

7 cm przyrostu w miesiąc!

By | Bjuti Pudi | 60 komentarzy
Dzisiaj według kalendarza Anwenowego jest dzień włosowy. Co dzisiaj zrobiłam dla swoich włosów ? Niewiele. Wtarłam Jantar i zeżarłam tabletkę Skrzyp Optima. Ale to, że zrobiłam niewiele nie znaczy,że nie zrobiłam nic. Systematyczność to podstawa.

Jantar jest to wcierka którą wetrzeć należy na skórę głowy (nie napiszę skalp, bo skalp to Indianie ściągali jeńcom i jakoś mi się niespecjalnie dobrze to słowo kojarzy). Nie będę powielać, że Jantar to to i tamto, że skład ma taki i śmaki i tak nikomu się nie zechce tego czytać, a jeśli kogoś to interesuje to przeczyta gdzie indziej.
Jantara zapodaję już drugą flaszkę. Pierwsza poszła w 3 tygodnie, zrobiłam tydzień przerwy i jestem w trakcie flachy drugiej. Jak każdy wie butelczyna jest nieporęczna, a i dozownik ma zwyczajnie do dupy. Ja przelewam ciecz w opakowanie po kropelkach do nosa i tym sobie aplikuję, jest to sposób łatwy i przyjemny, a i nawet precyzyjny. Trę to paskudztwo codziennie jak nienormalna. Przy pierwszej butelce nie widziałam, aby coś ten Jantar wnosił, oprócz tego, że kradł codziennie 5 minut z mojego cennego życia. Potem jakby drgnęło…
Ale na sto procent nie jestem pewna, że jest to zasługa tylko wcierki, bo na łbie miałam już prawie wszystko oprócz psiego gówna. (Mam nadzieje, że psie gówno nie przyspiesza wzrostu włosów, bo jeszcze byłabym skłonna przetestować 🙂 ).
Na początku lutego zaczęłam pić herbatkę skrzypokrzywową. Na początku mi smakowała, z dnia na dzień smakowała jakby mniej. Aż w końcu po jakichś 2 tygodniach na sam jej widok chciało mi się rzygać. I nie mówcie, że słodzona miodem czy nawet samym złotem będzie smakować lepiej. Nie- nie będzie. Nie będę się katować dla kilku milimetrów włosów więcej.
I wtedy stał się dzień, a ptaki kwilić poczęły. W Biedrze zakupiłam tablety Skrzyp Optima. Za dychę to co mi tam. I wpierdalam jak świnia kartofle. Co dziennie zjadam jedną. Tabletek jest 80 i nie chce się po nich rzygać. Może zadziałają.
Mam wrażenie, że ten zestaw już działa. Ale ręki sobie nie dam uciąć.
Tablety jak tablety, nie są może jakieś super hiper- odlotów po nich nie mam, fazy żadne mi się nie włączają, ale to chyba wina składu- raczej włosowy niż imprezowy.
Skład podobno taki sam jak w droższej wersji tabsów tej samej firmy. Skoro jest to jeden pierun to po co przepłacać, za każdy zaoszczędzony grosz mogę umyć 7 talerzy!
Tyle witamin to dawno chyba nie miałam w sobie.
Ach… standardowo na miesiąc rosło mi 1,5 cm pierza. W ciągu ostatniego miesiąca urosło mi według różnych danych 2-3 cm. Ja widzę 3 centymetry. Moja osobista prywatna fryzjerka mówi, że ze 2 😉 . Ale ona nie jest matematyczką, więc może się mylić. Ja widzę TRZY. Trzy to wersja oficjalna, taka do mediów. No to 3. Nawet jakby było 2 (a nie jest) to i tak zawsze więcej niż nieco ponad centymetr. Czyli coś drgnęło. To dobrze.
Ale jak to, w tytule było, że przyrost 7 centymetrów. Aaa, chciałam Was w chuja zrobić, bo pani w gimnazjum zawsze mówiła, że tytuł musi być chwytliwy. Na końcu mogłam powiedzieć co i jak, bo lubię trzymać w niepewności 😀
A co z tymi moimi kłakami, jak się prezentują? A no, nie dość, że przyspieszyły to do tego kiełkuje sporo nowych. Wyglądam jak niedorozwinięte słoneczko Polsatu.
Możecie wysyłać sms’y o treści POMAGAM 😀
Borze sosnowy, który szumisz śpiewnie! Jestem miszczem pajnta 😀

Budyń we włosach potargał wiatr

By | Bjuti Pudi | 11 komentarzy
Jak się bawić to się bawić.
Korzystając z wolnego weekendu dodaję recenzję maski do włosów Dolce Latte z proteinami mlecznymi.
Maska do włosów wbrew pozorom nie służy do kamuflażu wszarzy w dżungli. Ma odżywiać intensywniej niż odżywka.
Ta odżywia.
Zacznijmy od tego co jest w środku, bo wnętrze jest najważniejsze.
W środku nie było fabrycznie moich paluchów- sama je tam wsadziłam.
Maska biało- mleczna. Konsystencja taka jaka widać. Nie będę pisać co mi to przypomina, bo nie wypada. Ale to mi przypomina. Pachnie natomiast waniliowym budyniem. Nie lubię takich słodkich zapachów, ale o dziwo na włosach jest ok. Zapach utrzymuje się do następnego mycia i rozsiewa z każdym ruchem.
Co najważniejsze włosy po niej są niesamowite. Sypkie, miłe w dotyku, łatwo się rozczesują i takie tam pierdoły co to na każdym blogu piszą. Dobra jest no. Nie obciąża, nie przetłuszcza, zero wad.
Używam jej kiedy tylko wpadnie mi w łapy. Zdarza mi się nakładać ją zarówno na minutę jak i na godzinę- za każdym razem git.
Ta oto wydzielina na co dzień mieszka w małej beczce. O takiej—>
Tutaj siedzi ta cwaniara. Opakowanie jak opakowanie. Duże i  odkręcane o pojemności 1000 ml. Są też mniejsze i tańsze, jeśli ktoś chce przetestować. Ja za swoją zapłaciłam gruby papier, tak ze 20 peelenów. Moja porcja wystarcza na długo, a dokładnie dotąd dokąd jej nie zużyję. Czyli długo. Tu powinien nastąpić jakiś mądry wywód, że się z ręki nie wyślizguje czy coś tam, ale nie będę głupot powielać. Jak ktoś ma grabowe ręce i jest sierota to mu się wyślizgnie nawet jakby było klejem przytwierdzone. Mi tylko raz kot zrzucił z wanny, ale nic się nie stało, oprócz tego, że musiałam podłogę myć i ścianę, bo się upierdoliła jak stół Durczoka.
Jak ktoś ma łeb jak sklep to podaję skład.
 Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Dipamytoylethyl Hydroxyethylomonium Methosulfate, Parfum, Phenoxyethanol, Methyldibromo Glutaronitrile, Hydroxypropyltrimonimu Hydrolized Casein, Citric Acid, Hydrolized Milk Protein, Methylchlorisothiazolione, Sodium Cocoyl, Glutamate 
No i tyle w temacie. Kupcie se i se sprawdźcie, bo ja bym blogom nie ufała.
PS. Skład ma podobny to słynnego Kallos Latte z proteinami.

Świńska noga we włosach

By | Bjuti Pudi | 10 komentarzy
Miało być o tym, o tamtym i siamtym. Ale idę sobie dzisiaj przez Tesco, rozglądam się za siemieniem coby je na łeb zapodać. Ktoś mądry przemeblował sklep i ocknęłam się w galaretkach. No to wzięłam żelatynę wypróbować co mi z kłaczorami zrobi.
Żelatyna- to chyba każdy wie jak wygląda. Sproszkowana świńska noga co to niby bogata w białka i inne duperele. Nie będę się spuszczać i wchodzić w szczegóły kopyt, każdy wiki ma 🙂
Miała być łyżka żelatyny ale coś mi się poebaoo i dałam 3, a że mało zostało to wsypałam wszystko w filiżankę i zalałam wrzątkiem. Odstawiłam żeby stygło, umyłam kłaki Facelle, osuszyłam ręcznikiem. Ja za filiżankę, a tam galareta. Przesadziłam ze stygnięciem. No to dawaj miksturę pod farelkę. Odczadziała, walnęłam w to trochę maski Dolce Latte. O tej o tutaj poniżej.

Kiedyś napiszę o niej coś więcej, bo jest super. W każdym razie wymieszałam to wszystko i pierdolut na głowę. Według mędrców internetowych siedzi się z tym około 45 minut. Ja się zasiedziałam do godziny. Wszystko zawinięte w czepek i wieśniacką czapkę. Siedzę i siedzę i mi się jeść zachciało, bo tak sobie myślę mam na głowie galaretę. Jakby w to rybę dopierdolić- byłoby cacy. Ale nie byłam pewna efektu z tą rybą, to nie mieszałam. Pierwsze wrażenie- od tego świńskiego kopyta chce się jeść. Ale byłam twarda.

Jak już czas mi zleciał, poszłam zmyć papkę. Zdejmuję wszystko- patrzę włosy jak nie przymierzając krowia kupa- duża, dorodna i gorąca. Zmyłam wyłącznie wodą- najpierw ciepłą, stopniowo schodząc do chłodnej. Udało się. Włosy osuszyłam ręcznikiem. Próbuję rozczesać- ni chuj! Ni w prawo ni w lewo- nie idzie. Myślę sobie amen. Ale nie. Podsuszyłam przeczesując paluchami i potem już można było je rozczesać.
 Podnoszę łeb- patrzę…i nie dowierzam. Włosów jakby więcej. W dotyku jakby milsze. Z moich włosów taka piękna tafla się tworzy niczym asfalt sponsorowany przez unijne dotacje. Nie są może jakieś super miękkie, ale sypkie i równe jakby mi walec po czaszce przejechał. Na szczęście czaszka nie odkształcona. Eeee…se myśle- dobre. I za prawdę powiadam Wam- dobre. Polecam na ten moment zapodania świńskiej nogi na swoje włosy.
Zobaczymy jak na długo utrzyma się efekt laminowania- to wciąż dla mnie zagadka…
A dla tych co lubią zwierzątka wolne, a nie sproszkowane- mam info. Podobno to samo można zrobić z agarem. Ale ni chu chu nie wiem gdzie go kupić. Internety wiedzą.
A na koniec efekt na moich wszarzach.
Koniec i bomba, kto nie czytał ten i tak nie widzi zakończenia 😀