Tag

włosy

Push up na włosach gwarantowany!

By | Bjuti Pudi | 23 komentarze
Ostatnio u mnie jakiś Marionowy wysyp 😉 Tym razem też, między innymi o czymś z Marion. Ale nie tylko.
Jak wiecie, albo i nie wiecie, moje włosy są delikatne, lekkie, cienkie i czasami brak im objętości. Na dodatek nienawidzę lepkich pianek, w ogóle żadnych pianek nie lubię. Lakier do włosów mnie wkurwia. Uwielbiam kiedy moje włosy mają swoją naturalną miękkość. Tylko hmmm… lubią się przyczepiać do czaszki na Mona Lisę. Tak, tak Mona Lisa, piękna, tajemnicza postać, ale cholera nie na mojej głowie! Kiedyś trafiłam na fajny sprejuch Wellaflex 2 dniowa objętość i był bardzo spoko. Potem ni z tego ni z owego zniknął. Nikt nie wiedział dlaczego, aż niedawno spotkałam go w Jawie. Wcześniejsza butelka była pękata. Teraz flaszka jest walcowata. No, zobaczcie sobie…
Wella, Wellaflex 2 dniowa objętość, spray do stylizacji na ciepło. 150 ml.
Za starą wersję płaciłam, jak dobrze pamiętam 19,99. Za ten egzemplarz zabuliłam 13 złotych z groszami. Zawsze to plus. Mówię Wam, cieszyłam się jak nienormalna, że spray wrócił i poleciałam do domu w podskokach jak młoda koza. I… i to już nie jest ten sam psiukacz 🙁
Nie wiem czy widzicie, ale na drugim miejscu siedzi alkohol denat. I przy rozpylaniu capi starym żulem. Jak dobrze rozkminiam, to skurwysyństwo może przesuszać i podrażniać i łeb, i czaszkę, i kłaczory, i inne psiukane elementy. Wypali Wam oczy, język i skórę. Potem zabije całą Waszą rodzinę i wszystkich na literę K. No może nie aż tak 😉 U mnie co prawda nie ma żadnych wstrząsów alkoholowych, ale wrażliwcy powinni mieć to na uwadze. Spray unosi od nasady, ale nie jest to zbyt trwały efekt. Włosy co prawda nie są przylizane, ale szału nie ma. Dodatkowo lubi skleić kłaki. Wystarczy przeczesać łeb i włosy się rozklejają, ale kurde…mogłyby się nie kluskować. Produkt nie jest zły, bo daje radę, ale jednak tych minusów jest za dużo jak dla mnie i mam nadzieję, że szybko cholerstwo zużyję.
Po tym jak nigdzie nie mogłam kupić starej wersji Welli, przerzuciłam się na Mariona. I własnie ten spray jest godny uwagi. Kupowałam zupełnie w ciemno. A mimo to, był to strzał w dziesiątkę.
Marion, Termoochrona, Spray dodający włosom objętości, ochrona i uniesienie włosów u nasady. 130 ml.
Przede wszystkim Marianek nie skleja włosów. Nawet jak dacie za dużo, to włosy pozostają lejące i nie będą się sczepiać w nieestetyczne kluchy. Dodatkowo mamy od razu ochronę przed wysoką temperaturą. Włosy suszę letnim nawiewem, ale jednak ochrona zawsze na propsie. Ten produkt, w połączeniu z dużą, okrągłą szczotką, to gwarantowany efekt uniesienia, jak uniesienie na afro. Cały dzień włosy wyglądają przekuwarewelacyjnie! Wiadomo, że w ciągu dnia troszkę włosy opadają, ale nie na Mona Lisę. Nawet wieczorem włosy wyglądają fajnie.
W składzie nie zaznamy żulerskiego składu. Nie ma alkohol denat, a zapach jest przyjemny, typowy dla Marionowej serii włosowej. Włosy świetnie ułożone, lejące, miękkie- zupełnie jakby nie były niczym potraktowane, a jednocześnie objętość jest cudowna. W zależności od ilości jakiej użyjemy, mamy inny efekt- od lekkiego uniesienia- po prawdziwy push up.
Aplikator z wystającym sutkiem jest świetnym ułatwieniem. Niby taki mały pierdolnik, a taki pomocny. Faktycznie lepiej operować tym suteczkiem, niż zwykłym psiukaczem. Dzięki niemu płyn nie rozpyta się po połowie łazienki, tylko tam gdzie ma się rozpylić. Cena tego sprayu to około 7 złotych! Wydajność…taka normalna, ciężko powiedzieć. Stosuję co drugi dzień i na jakieś 2 miesiące spokojnie wystarcza, a może i na dłużej. To już moje hmmm… 5 opakowanie? Aż dziw bierze, że jeszcze Wam o nim nie pisałam!
Jeszcze taka mała rada ode mnie, niezależnie jakim sprayem władacie. Nie psiukajcie mokrych włosów. Najpierw podsuszcie, prawie do końca. Potem dopiero użyjcie objętościopsiukacza. Dzięki temu włosy szybciej wysuszycie, a włosy będą lepiej uniesione. Acha i włosy suszę na nietoperza- głową w dół, to też ma niby działać pozytywnie na ochlaptusy, czy działa nie wiem, ale tak mi wygodnie 😉
Mam nadzieję, że szybko zużyję nietrafioną Wellę, bo Marion stoi i czeka. Jeśli macie dość oklapniętych włosów i tak jak ja nie lubicie “czuć”, że coś macie na włosach- Marion i tylko Marion. To jeden z moich największych hitów. Nie mam zamiaru z niego rezygnować i Wam też polecam z całego serca 🙂

Połknij, a polubisz :D

By | Bjuti Pudi | 12 komentarzy
Myślę, że z okazji tego, że weekend ciągle trwa, temat tablet jest na miejscu. Skoro jest na miejscu, to dziś opowiem Wam na jakich tabletach ostatnio lecę. I nie są to tablety te takie wiecie, co to dzieciaki na nich w Angry Birds grają. Będzie o turbo tabsach do połykania.

 

Taki oto zestaw dostałam na spotkaniu od Noble Medica. Pure Collagen. Dwa opakowania, a w każdym po 100 tabletek.
W skrócie to jest to suplement, który pozytywnie wpływa na stawy, skórę, paznokcie i włosy. Tabletki są całkowicie naturalne i jest to niewątpliwie plus. Kuracja trwa 50 dni i 2 razy dziennie zjadamy po dwie tabletki. Ja jadłam do śniadania i po kolacji. Jako człowiek systematyczny nie miałam z tym problemu. Problemem był na początku zapach 🙂 Otwieram zaplombowane pudełeczko, a tu zapach umarłego jesiotra, albo okonia, ewentualnie karpia. Zdechła ryba, która leżała tydzień na słońcu, tak mogę opisać pierwsze wrażenie. O dziwo, po czasie już nie czułam zdechłej ryby, a tylko rybę. Smród się ulotnił i jakoś przestał mi przeszkadzać. Tabletki są szare, podłużne i spore, nie mają żadnej powłoczki, rzeczywiście 100% natury. Niektórzy mogą mieć problem z połykaniem, ale myślę, że to też kwestia przyzwyczajenia. Takie małe niedogodności w zamian za to, że produkt faktycznie nie ma ani grama chemii. Jedno opakowanie to koszt 59 złotych, w zestawie wychodzi taniej, zajrzyjcie na stronkę KLIK. Czy to dużo czy mało? Nie mnie oceniać, punk widzenia zależy od punktu siedzenia 😉
Tutaj macie więcej szczegółów na co tabletki działają. A czy działają rzeczywiście? Już wyjaśniam jak u mnie przebiegła kuracja. Na początku nie widziałam nic. Po jakimś miesiącu zauważyłam poprawę skóry, a właściwie skóry na twarzy. Faktycznie pojawiało mi się mniej niespodzianek. Zaskórniki nie były już częstymi gośćmi. Jeśli chodzi o gębę, to tak, suplement działa. Tutaj nie mam wątpliwości. Czy skóra była jędrniejsza, bardziej nawilżona- ciężko mi ocenić. Jeszcze nic mi nie wisi, nie marszczę się, więc nie potrafię ocenić preparatu w tej kategorii. Stawy i ścięgna. I tutaj bądźmy szczerzy- żeby sprawdzić działanie, musiałabym pewnie wykonać jakieś badania przed i po kuracji. Wtedy mogłabym powiedzieć- tak suplement pomógł, albo nie- jest do dupy. Mogłabym tutaj słodzić, bo suplement dostałam za darmo od firmy, ale po co? Mnie się kupić nie da 😉 Najwyżej nikt mi nigdy już niczego nie zasponsoruje i wsio 😉 Od podstawówki strzelały mi paluchy u stóp, czasem hopla i sobie wyskakiwały w dziwnym kierunku. Z wiekiem zdarza mi się to rzadziej, ale się zdarza. Możliwe, że palce mniej strzelają, ale tak jak napisałam wcześniej, żebym miała pewność musiałabym odbyć ze dwie konsultacje z lekarzem. Nie odbyłam, więc nie wiem, a rentgena w oczach nie mam 😉
Jeśli chodzi o paznokcie to zawsze miałam mocne, a teraz i tak powlekam je żelem, ale zdaje mi się, że rosną szybciej, bo żel muszę kłaść częściej, więc raczej Pure Collagen coś działał w tej kwestii. Moje włosy ciągle są czymś karmione od wewnątrz, zewnątrz i pewnie pomiędzy też. Rosną jak szalone po tych wszystkich specyfikach, więc pewnie i tabletki miały w tym swój udział. Czy miały na 100% ? Nooo myślę, że jakieś 20% to ich zasługa, ale powiedzmy sobie szczerze- żeby takie testy były wiarygodne, musiałabym zamknąć się w jakiejś klatce, jeść tylko suplement, mieć jednostajną dietę i nic na włosy nie kłaść w międzyczasie. Awykonalne. Producent mówi, że suplement zatrzymuje upływający czas, tutaj się nie zgodzę- zegary w moim domu jak chodziły tak chodzą 😉 A tak serio…musiałabym z 10 lat jeść tabletki żeby to odczuć hehe 😀 No może z 5. Ale skąd miałabym pewność, że nie jedząc ich, proces starzenia byłby szybszy? Pewności brak. Jak przy wszystkich suplementach, do których podchodzę ostrożnie.
Podsumowując- na pewno Pure Collagen pozytywnie wpłynął na moja cerę. Włosy i paznokcie też raczej dostąpiły zaszczytu wzmocnienia. Jeśli chodzi o stawy- cholera wie, możliwe. Czy polecam, czy nie? Myślę, że warto wypróbować na sobie, bo nawet jeśli 100 blogerek napisze, że nie warto, to nie ma pewności, że suplement nie zadziała na wszystkich. To samo w drugą stronę- to, że 100 blogerek będzie Ci wmawiać, że musisz to kupić, nie znaczy, że u Ciebie się sprawdzi. Nie ma innej metody jak testy na samym sobie.
Na koniec chcę Wam jeszcze dumnie zaprezentować moje logo. Dojrzałam do loga hehe 🙂 To co ubzdurałam sobie w głowie, rozrysowała moja uzdolniona kuzynka, którą znajdziecie TUTAJ i TUTAJ. Koniecznie zobaczcie jak Młoda rysuje. Generalnie to cała moja rodzina jest niesamowita, tacy artyści-wariaci 🙂

Słodki eliksir, który Cię zaskoczy

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy

 

Ale za to niedziela będzie dla nas! A właściwie dla włosów 😉 Zrobiłam mocny eksperyment. Jackass normalnie. Nie róbcie tego w domu, albo i róbcie, w sumie co mi do tego 😉
Miało być co innego, ale dwa banany mi zczerniały, więc pomyślałam, że zapodam je na łeb, bo wyglądały już ciulowato. Kiedyś już banana na głowie miałam KLIK i byłam zadowolona z jego działania, tym razem dorzuciłam inne dodatki. Ale po kolei.
Zacznijmy od tego, że wczoraj zaopatrzyłam się w glicerynę. Co prawda planowałam zamach stanu i miała być nitrogliceryna, ale w moim zapyziałym mieście nigdzie jej nie mieli. Plany spełzły na niczym, bo okazało się, że gliceryna to najwyżej na włosy się nada. Rada nie rada, jak rad Marii Kurii, na noc popaciałam włochy tym co kupiłam, a na to dałam olejek coś tam coś tam drogocenny z arganem od Bielendy. Zwinęłam kłaki w psią kupę, zabezpieczyłam tę tłuścinę i poszłam w kimę. Rano, to znaczy koło południa, bo w niedzielę ranek wypada w okolicach 11-12 najwcześniej, umyłam łeb. Myjąc zauważyłam, że włosy są bardziej mięsiste przez tą glicerynę, ale na razie nic więcej nie powiem, bo po jednym razie to można co najwyżej błonkę stracić. Włosy odwirowałam w ręcznik, delikatnie owkors, przecież nie jak w pralce i położyłam miksturę. Miał być banan z miodem i z cytryną, ale okazało się, że cytryny w ogrodzie jeszcze nie dojrzałe. Patrzę do szafki- cynamon stoi i się głupio cieszy. O Ty fuju, pomyślałam, chodźże mi tu i sru łyżeczkę wcynamoniłam do wynalazku. Czyli mała łyżeczka cynamonu, łyżka miodu i większe pół banana. Cały nie poszedł, bo jak rozwinęłam skórkę to okazało się, że jest całkiem dobry, a plamy ma tylko na licu, no i sobie ukąsiłam, dobry i strasznie słodki. Wszystko zmiętoliłam widelcem, a w łazience dodałam jeszcze tak z łyżkę Kallosa bananowego. Z papką na głowie (pod czepkiem i czapką) chodziłam ze 2 i pół godziny, tylko trochę po szyi mi kapało, ale wsadziłam papierowy ręcznik i gitara. Po tym czasie zmyłam wszystko samą wodą, bo najtaniej wychodzi hehe 😀
Przy zmywaniu wydawało mi się, że ten cynamon wszędzie się poniewiera, a włosy sprawiały wrażenie szorstkich. Ale przy suszeniu nie było śladu cynamonu, więc bez paniki. Pojedyncze frędzle z banana też spadły pod suszarką, ale niemal wszystko się spłukało, więc nie musicie się o to srać, bo wiem, że niektórzy stresują gadką, że banana to tylko w blender, bo sklei Wam włosy. Gówno tam, internet kłamie. Jak widać włosy nabrały cynamonowego blasku, ale podejrzewam, że tylko do następnego mycia. W rzeczywistości, aż tak rude jak na fotce nie są. Cóż poza tym? Otóż podczas suszenia strasznie fajnie układały się na szczotce, były bardziej sztywne niż zazwyczaj i kształt, który im nadawałam ładnie się do mnie dostosowywał. Zresztą, nadal mają w sobie taką fajną sztywność jak po viagrze, ale nie są jakieś nieprzyjemne w dotyku czy coś- raczej dociążone tak jak trzeba. Moje włoski są bardzo delikatne i miękkie jak kacza dupa, takie włosy niemowlaka. Maska zadziałała dyscyplinująco i mam włosy dorosłego człowieka hehe 😀 Kudłaje odbite od nasady i to całkiem mocno. Przepiękny blask i śliskość też mnie cieszy. Podsumowując maska cud. Koniecznie wypróbujcie, bo warto!
Tutaj jeszcze fotka z lampą Alladyna, co rozbójników dyma. Trochę się pochyliłam i z jednej strony czupryna się podwinęła, ale tutaj lepiej widać kolor, który uzyskałam. Jeszcze taka przestroga- cynamon może uczulać, więc jeśli nie jesteście takimi hardkorami jak ja- zróbcie próbę uczuleniową, żeby Wam kłaki nie wypadły. U mnie nic złego się nie działo, przez pierwsze 15 minut czułam leciutkie i przyjemne ciepło. Cynamon może nadać rudawą poświatę, ocieplić kolor, a banan i miód mają właściwości rozjaśniające, to się nie zdziwcie. U mnie efekt fajny, subtelny, a włosy fantastycznie odżywione i nawilżone.
A Wy co dzisiaj wyprawiacie? Cynamonu próbowali? Banana kładli?EDIT. Jest poniedziałek, wieczór, a moje włosy jakieś świeże… podejrzewam o to cynamon- kolejny plus 🙂

Hollywood Beauty- czy w miesiąc włosy mogą urosnąć 5 centymetrów?

By | Bjuti Pudi | 106 komentarzy
Witam. Przylazłam tu, żeby znowu hejterów pobudzić, bo coś im ostatnio cycki poopadały i dawno nikt mi nie dokuczał. Aż się smutno porobiło hehe 😀
Baby, chopy, psy i koty, wiewiórki, jaszczurki,borsuki i nornice znowu dorwałam jakiś wynalazek na porost kudełów. Żeby śmiesznie było, to mi wcale na jakimś superszybkim wzroście nie zależy, ale jestem strasznie ciekawskim dzieckiem i lubię sobie popróbować. Ostatnio odstawiłam Hair Jazz i sięgnęłam po coś innego. I właśnie to inne coś testowałam przez bity miesiąc. Teraz mam w planach połączyć Jazz z tym kosmetykiem. Ale no chwila, chwila…po kolei.
Hollywood Beauty, Castor Oil. Kupiony na Alledrogo za około 40 złotych z przesyłką.
No i tutaj mogą się na mnie rzucić obrońcy praw zwierząt. Zapraszam. Wiem, że w składzie kosmetyku znajduje się olej z norek. Jak zapewnia producent, olej jest pobierany od żywych zwierząt, ale jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić. Zaraz w głowie widzę taką scenkę:. Do doktora Szczyta puka Pani Norka i mówi- “dzień dobry doktorze Szczycie, jakoś mi się futro z norek ostatnio chujowo układa, by Pan mi tłuszczu odpompował”. Doktor odsysa co trzeba, a że norka nie ma kasy to bierze ten tłuszcz jako zastaw, a potem sprzedaje koncernowi i oni robią z tego kosmetyki. Wiem, wiem, teraz mnie zlinczujecie, ale nie mogłam się opanować. Mimo wszystko mam nadzieję, że koncern, który ten kosmetyk produkuje, nie pozwoliłby sobie na znęcanie nad zwierzętami. Nie lubię znęcania nad zwierzętami, zresztą w zeszłym tygodniu ktoś otruł mojej Mamie psa…Ale jestem też prostą wieśniarą i nie robi na mnie wrażenia obcięcie kurze łba, czy zarżnięcie świni. Byle to był jeden cios, a nie męczenie. Więc jeśli w kosmetyku jest norkowy tłuszcz, to albo rzeczywiście w jakiś sposób jest pobierany od żywych zwierząt, albo pozyskiwany w jakiś inny sposób, ale z certyfikowanych hodowli. Serio, nie sądzę, że jakakolwiek firma pozwoliłaby sobie na wtopę, tym bardziej, że jest to produkt amerykański, gdzie prawa zwierząt są przestrzegane rygorystyczniej niż u nas. W składzie tłuszcz znajduje się przy końcu, więc podejrzewam, że jest go tam tyle co miodu u kota w uchu.  Myślę, że temat wyczerpałam, moje zdanie nie musi się Wam podobać, ale nie będę do tego tematu wracać i opowiadać o moim sumieniu czy tam innych bólach wiadomo czego.
Tutaj mała recepta, co jak i po co. W skrócie powiem Wam, że niewielką ilość należy wsmarować w skórę głowy i już. To ma być serio maleńka ilość. Chciałam być mądrzejsza od internetów i dofasoliłam za pierwszym razem więcej, to potem trzy dni łba nie mogłam domyć. Bierzemy ociupinkę na końce palców i rozcieramy żeby olejkowa maska zmieniła stan skupienia na rzadszy. Wcieramy dokładnie i powtarzamy czynność, tak żeby w miarę równo pokryć skórę głowy. Ogólnie na włosy dajemy ilość połowy orzecha włoskiego, dwóch mirabelek, albo no nie wiem czego tam jeszcze 1/4 pudełka zapałek, albo i to nawet nie. Mało. Zmywałam po całej nocy Timotei Pure, Szampon 2 w 1 “Świeżość i czystość”, bo akurat był w Esesmanie za 4 zeta, a tymi delikatnymi gównami nie szło łba domyć. Timotei dawał radę i jeszcze ładnie pachniał.
Konsystencja jest zbita, tępa. Wygląda jak wazelina, ale rozpuszcza się wolniej. Pięknie pachnie. Nie potrafię określić czym, ale jest to zapach lekki, świeży, kremowy, przyjemny dla nosa. Z racji tępości maski, darowałam sobie nakładanie jej na całość włosów. Kilka razy przejechałam, ewentualnie rozsmarowałam to co zostało mi na rękach, ale bez sensu było kłaść na całe futro maskę, która jest przeznaczona głównie na skórę głowy. Na długość dawałam oliwę z oliwek, bo akurat mam jej sporo, a dawno nie używałam. Nie jest błędem ciapanie całych włosów, ale maska nie jest łatwa w rozprowadzeniu, więc dałam sobie spokój.
No i macie skład. Norki siedzą przy końcu. Za to wcześniej mamy same wspaniałości. Olejek na olejku. To pierwsze coś to wazelinowatość, więc bez strachu, wiem, że niektórzy demonizują tę substancję, ale nie ma do tego podstaw. W każdym razie mi krzywdy nie robi. Dalej to już tylko olejki. Zaraz na drugim miejscu castor Oil, tylko błagam nie mylcie tego z olejem silnikowym z Castrola 😀 To jest najnormalniejszy w świecie olej rycynowy i myślę, że on tutaj ma największe pierdolnięcie. Moje włosy zawsze szybko po nim rosły, dlatego między innymi zainwestowałam w tę maskę. Ja wiem, że sam olejek w aptece kosztuje kilka złotych, ale chciałam spróbować czegoś innego, no i tutaj oprócz rycynki mamy fajne wsparcie innych olei. No i ja jestem ciekawska bestia 🙂 Chyba nie będę wałkować więcej składu, bo jest prosty i każdy go rozszyfruje. Jest dobry.
A teraz włosy nooooo 🙂 Tym razem nie przykładałam żadnego centymetra, ani nic, bo w dupie mam potem spowiadanie się, że inaczej rękę przyłożyłam, a nie walę ściemę. W związku z tym sami sobie obliczcie ile mi włosy urosły, zobaczymy kto jest chojrak, zuch i w ogóle mistrz matematyczny. Acha, podczas kuracji obcięłam centymetr końców, więc +1 cm dodajemy, żeby było zabawniej i żeby Wam równania się lepiej rozpisywało 😉
To są włosy przed kuracją. Celowo dam więcej zdjęć, żeby hołota i pospólstwo się nie rzucało, że uniosłam rękę, że cyckiem ruszyłam, czy tam inne zaczarowane powody 😀
Teraz seria fotek po miesiącu. Uwaga!!! Hejtery czas start!!! To jest wasze pole do popisu hehe 😀

 

Macie fotki we wszystkich pozycjach i konfiguracjach. Ręce na głowie, na dupie i na biodrach. Lustro ujebane, widzę, też nie musicie tego mi mówić 😉 Producent obiecuje 5 centymetrów w miesiąc i jestem skłonna w to uwierzyć. Włosy urosły mi niesamowicie- ile dokładnie- sami sobie obliczcie i pochwalcie się w komentarzu. Specjalnie założyłam tę samą koszulkę. Tak się kurwa poświęcam dla ludzi. Żywkiem do nieba pójdę.
Czy opłaca się wyjebać cztery dyszki? Jak najbardziej. A poza tym maski zużyłam odrobinkę, chyba wystarczy mi do końca roku, bez jaj. Co jeszcze mogę dodać? Teraz będę jednocześnie smarować tym i używać Hair Jazz żeby mnie ludzie całkiem znienawidzili hehe 😀 Ach i mam mnóstwo baby hair.
A jeszcze na dokładkę pokażę Wam, że nie mam siana, kiedy moje włosy w słońcu się mienią, o tak, żeby hejtery spać nie mogły. A no tak…będzie pojazd za nierówny kolor, ale sram na to- tak się słońce odbijało 🙂
No i tyle ze mnie, do spisania 🙂
EDIT.
Po głębokiej analizie, a właściwie po zwróceniu mi uwagi, dodam jeszcze jedną fotkę maski.
Na mojej wersji widnieje napis “Highly enriched”, a na Alledrogich maskach jest napisane “Hair&scalp”. Doszukałam się tylko u jednego sprzedawcy napisu takiego jak u mnie. Co ciekawe, u sprzedawcy, u którego kupowałam, na aukcji pojawia się “Hair&scalp”. I teraz nie wiem, czy jest jakaś różnica pomiędzy tymi maskami. Może sprzedawcy używają zdjęcia, które gdzieś tam po internecie krąży, a w rzeczywistości trafia do nas maska z “moim” napisem. Nie wiem, czy jest jakaś różnica na przykład w składzie. Musicie dopytywać indywidualnie. Jeśli będę mieć jakieś nowsze info- dam znać. Chociaż wydaje mi się, że maski niczym oprócz napisów się nie różnią 🙂

Schodzimy z czerni, ostateczne starcie!

By | Bjuti Pudi | 66 komentarzy
No cze. Melduję się. Była włosiana niedziela. A przed włosianą niedzielą, był kolorowy czwartek. Tak, tak, tak- robiłam drugie podejście do ściągnięcia czarnucha ze łba, a wczoraj przy sobocie zrobiłam “niedzielne” odżywianie. Ale może po kolei 🙂

Koniec pierdolenia, poszło na noże. A właściwie na kąpiel rozjaśniającą. Rozjaśniacz, dużo odżywki i trochę szamponu i siedziałam u mojej najlepszej pod słońcem fryzjerki z tym obrzydlistwem z 30 minut. Po czym na głowie miałam to…
Tęcza, tęcza cza cza cza, czarodziejska szafa gra hehe 😉 Przez moment nawet się zawahałam, czy nie walnąć łba na czerwień taką jak na końcach, ale szybko mi przeszło. Widzicie ten ciemny pasek? To ta w ząbek czesana henna. Jak tak to nie chciała mi się trzymać, a jak do ściągania to ani rusz. Co za pierdolone, naturalne paskudztwo. Eko-sreko, naturalne dbanie, powiem Wam krótko- fuj, dupa, cycki. Nie wierzcie blogerkom, nawet mi. Dopiero po czasie dowiadujemy się co dany kosmetyk nam czyni. Ale za to patrzcie jak mi włosy szybko rosną, hennę robiłam dokładnie rok temu! Dobra chodźcie dalej 🙂
Potem poszła na łeb farba, która miała to wszystko zrównać i… zrównała! Chociaż w różnym świetle moje włosy wyglądają różnie, ale na żywo jest to ładny brąz. Zdjęć nie obrabiałam ani ciut ciut, a i tak na każdym włosy mają inny kolor, w zależności od światła czy chuj wie czego tam jeszcze.
Efekt jest taki jaki widzicie. I na tej fotce kolor chyba najbardziej przypomina ten, który mam w realu. I  w Biedronce i w Kiepsco też 😀
Chłodny brązik. Piękny i taki jak mój naturalny. Nosz psia mać identyczny jak mój! A co śmieszne, kiedy podeszłam do okna i słońca- pacze, pacze, a tam jakaś wiewióra hehe 😀
Może to mój urok, może to mejbełyn! A może fakt, że fotki cykałam telefonem, a nie wiem tego. W sumie lata mi to, czy włosy są w ciepłej tonacji, czy w zimnej. Najważniejsze, że nie są czarne, o!
A tutaj już nie są takie czerwone. Świat oszalał, żeby mnie rodzona Matka miała bić kablem od pilota, to nie wiem co to z tymi zdjęciami się wyrabia. Wierzcie na słowo- kolor jest chłodny haha 😀
Jeszcze moje przody, właśnie dotarłam do mojej rezydencji z pięcioma garażami i kucykiem, i basenem, i kotem, i z jachtem na rzece w ogrodzie, i… a co Wam będę gadać 😀 Końce troskę się zbiegły w stada, ale co się dziwić, skoro był lekki kat.
Jak ja to widzę- włosy mimo wszystko nie ucierpiały. Może lekko podeschły końcówki, ale to da się naprawić raz dwa- oleje, srele, morele, brzoskwinie. Brzoskwiń bym zjadła. Moja super fryzjerka Pati podcięła mi z centymetr końcówek, tak profilaktycznie, ale włosy są naprawdę w genialnym stanie zważywszy na to, co ostatnio z nimi wyprawiam.
Dałam im chwilę odpocząć, a potem postanowiłam je troszkę odżywić i tu zaczyna się włosiana niedziela, która w praktyce była sobotą.
Taki arsenał wytoczyłam. Na noc natarłam łeb Castor Oilem, bo chcę być piękna jak te z Holiłudu. O tej odżywce napiszę więcej za jakiś czas, Także cierpliwości dziołchy. Troszkę tej maski wdusiłam  też na długość, a potem dokładnie rozsmarowałam na długości oliwę z oliwek. Kuna leśna! Nie ma oliwy na fotce, cóż za niedopatrzenie! Włosomaniaczki zrobią mi z dupy jesień średniowiecza za takie przekłamanie! Panie chroń mnie!
Rano, to znaczy jak wstałam, normalni ludzie nie nazywają tego rankiem, ale szarap madafaka. Ja codziennie wstaję o 9, niezależnie od tego, która jest godzina! Więc rano (wiem, że nie zaczyna się zdania od więc, ale co mi zrobicie?) na tę nocną papkę, która siedziała pod czepkiem i czapką nawaliłam jeszcze maski Latte, która wcale nie jest Kallosem, ale 90% społeczeństwa i tak powie, że to Kallos, a nie Serical. Prócz Latte poszła też Bananowa maska, która tym razem jest od Kallosa. Wymieszałam obie, wtarłam w pióra. Założyłam kamuflaż włosiany- czyli ponownie czepek i czapa od czapy i chujaj dusza piekła nie ma. Bo kurwa nie ma. Holiłudzkiej maski nie da się od tak zmyć po ludzku, więc do niej mam szampon Timotei, który daje radę. Po półtorej godziny zmyłam łeb i poszła jeszcze saszetka Biovaxa z Biedry. Znowu z tym z godzinę spędziłam i nareszcie spłukałam czerep z tej całej zabawy w debila. Włosy dostały nawilżenia, blasku i generalnie (nie lubię tego słowa) wyglądają jak gdyby nigdy nic.
I o. Tak to. Na fotkach jakieś łaty wyłażą, ale wierzcie mi ludzkim okiem ich nie widać. Aparat jakiś kurwa wyczulony i łapie każdą zarazę. Żeby mi tylko jakiego syfu do rezydencji nie nawlókł, gałgan jeden, nikczemny obibok.
O tu całkiem, całkiem kolor przypomina mój kolor. Z jaśniejszą poświatą, ale nie rudą tylko stonowaną. I jak widzicie włosy nie ucierpiały. Jupi, jupi, jupi, madafaka Polska mistrzem Polski, a heja, heja, heja Krasny York mistrzem hokeja! Jesssss!
Tu znowu aparat powywlekał jakąś tęczę, której normalnie niby nie widać. Już nie mam siły. Ale dobra, niech mu będzie, policzymy się później!
Już ostatnia fotka, bo i tak pewnie nikt tutaj nie doszedł z czytaniem. A ja się tak z pilotem gimnastykowałam, żeby fotki porobić, a Wy nie czytacie, fuje. Wiecie, że na sprawdzianach z fizyki, w środku nudnego pierdolenia, pisałam co popadnie, byle stronę zapełnić? I tak miałam 5 z fizyki, ale kogo to interesuje? No własnie, nikogo.
Podsumowując. Tak, kurfa kartofel, udało Wam się dobrnąć! Moje włosy nie zostały zniszczone. No, bardzo kurwa nie sądzę. Jest lekki podsusz na końcach, ale końce pamiętają jeszcze czasy katowania, więc nie ma co im się dziwić. Trochę oleju i będą jak nowe.  jak nie będą to i tak po centymetrze kiedyś tam znikną. Podejrzewam, że kolor może wypłukiwać się szybciej niż powinien, bo wiadomo- rozjaśniacza się tak trzymał nie będzie jak “łysego” włosa. Ja pierdut- “łysy włos”, tego jeszcze nie grali 😀 Myślę jednak, że kilka farbowań i kolor się ugruntuje na amen. Kolor jaki uzyskałam, jest niemal identyczny jak mój naturalny.  Co tam jeszcze myślę? Nie ma kurwa hejtowania, że po fuj się gimnastykuję, żeby teraz niszczyć włosy rozjaśnianiem. Nic nie niszczę, chyba, że Wasz poczucie wartości małe, podłe gnidy bez perspektyw hehe 😀
Jestem zadowolona. Koniec.

Pozbywamy się czarnej farby!

By | Bjuti Pudi | 41 komentarzy
W końcu postanowiłam zrobić włosową niedzielę, a właściwie włosowy tydzień 😉 Wiecie, że zbrzydł mi czarny włos na mej zacnej głowie i od pewnego czasu miałam ochotę pozbyć się czarnucha z głowy. W końcu się zmobilizowałam.
Zacznijmy od tego, że od połowy września przestałam malować włosy. Odrost już mnie tak wkurzył, że nie mogłam z nim wytrzymać, chociaż moje odrastające włosy miały piękny kolor. Mimo to piękny odrost z pozostałą czernizną wyglądał tak sobie.

 

Jak widzicie na powyższym zdjęciu- moje włoski mają ładny ciemnobrązowy kolor, ale gdybym miała czekać aż moje włosy same odrosną minęłaby chyba wieczność. Po wybadaniu sprawy postawiłam na dekoloryzator. Ostatnio było głośno o cudownym Uberze ( nie wiem jak dziada poprawnie odmienić). Po analizie doszłam do wniosku, że mamy też inne dekoloryzatory o podobnym składzie, a w niższych cenach ( ach ten marketing).
Wybrałam Chantal Color peel od ProSalon za około 30 złotych.
W środku dwie flaszki do zmieszania. Te dwie flaszki wystarczyły mi na dwa użycia- jedno po drugim. Tak, można tak- produkt nie narusza naturalnych kłaczorów i działa tylko na farbę. Wcześniej włosy dokładnie umyłam szamponem ździerakiem z sodą, potem już samym ździerakiem. Wysuszyłam. Poszła jedna porcja. Wymyłam ją dokładnie ździeraczkiem ze 3 razy. Wysuszyłam. Poszła następna dawka i znowu to samo.
Możecie sobie powiększyć ulotkę, jeśli interesują Was szczegóły. Po tym zabiegu moje włosy nie były wcale zniszczone, nie odczuły dekoloryzatora ani troszkę. Odczuły nieznacznie tarmoszenie milion razy szamponem z sles bez żadnych odżywek, ale stan do opanowania w trzy dni, więc bez płaczu 😉
Pierwsza fotka robiona w nocy o północy, tuż po zmyciu ustrojstwa, robiona telefonem z lampą, więc jakość nie powala, ale efekt widoczny. Druga fotka zrobiona na drugi dzień w słoneczku- w rzeczywistości włosy były ciut ciemniejsze. Trzecie zdjęcie zrobione już w salonie u koleżanki, też tego samego, drugiego dnia. Ciemniejszy pasek to miejsce gdzie testowałam hennę 😉 Dół to wszelakie farby drogeryjno- salonowe, a wybitnie ruda góra to Color&Soin.
Zdecydowałam się na brązową farbę i trochę refleksów, bo dół mimo wszystko pozostawał sporo ciemniejszy. Tutaj widzicie jak oporne są moje włosy. Na naturalnych już białe- reszta jakaś sraczkowata bleeee!
Tadam! Przy okazji poprawiłam cieniowanie przodu i podcięłam końcówki. Jaśniejszy przód chodził za mną od dawna. Na ombre bym się nie zdecydowała, ale sombre (chyba tak to się nazywa) bardzo mnie kusiło. Przód bardzo mi się podoba, a co z tyłem?
Szczerze mówiąc to jest średnio. Farba z moich włosów wymywa się teraz zaskakująco szybko i zaczynają mi wychodzić jakieś dziwne łatki. Teraz zastanawiam się jaki następny krok popełnić. Idąc za radą koleżanki farbować się na coraz jaśniejsze odcienie brązu? A może jeszcze inny pomysł? Jeśli macie doświadczenie, albo dobre rady- czekam na Wasz głos.
Podsumowując- dekoloryzator w dechę, polecam. Moje włosy oporne, ale cóż się dziwić skoro od dobrych 7 lat były malowane całą gamą wynalazków na czarno. Efekt po farbowaniu- początkowo dobry, ale farba szybko spływa pozostawiając dziwne dalmatyńczyki. Cel- ładny odcień brązu. Pytanie- co robimy dalej?

Marian, nie daruję Ci tej nocy!

By | Bjuti Pudi | 25 komentarzy

Se zrobiłam włosową niedzielę.
I dupa.
Kupiłam ostatnio pewną saszetkę, bo chciałam sobie poeksperymentować to teraz mam.

Marion, zabieg laminowania diamentowy połysk włosów.
Wlazłam do sklepu i myślę, że tego nie miałam to se wezmę. Za dwa zeta nie będę sępić. Kupiłam. Dzisiaj sobie to to nałożyłam. Wersja niebieska laminowania od Mariana bardzo przypadła mi do gustu, pisałam o tym TUTAJ. Ta wersja ma niby blask perły, różowa, więc myślę jak różowa to będzie git malina. Ja nawet landrynki najpierw te różowe i czerwone wybieram, bo najlepsze.
Wszystko prawie takie same jak w wersji niebieskiej, skład lekko inny. Zapach normalny, ładny, kremowy jak konsystencja. Oddarłam jedną saszetkę i zapodałam na sierść po umyciu. Wlazłam w wannę, wylazłam, zmyłam- takie tam. Już przy myciu coś mi nie grało, jakieś włosy tępe. Ale nic to wysuszę- zobaczę. Przy suszeniu też jakieś te włosy dziwne były. Myślę se- dupa, odczekam trochę po suszeniu i wybadam. Jak zaczęłam badać, to wyszło, że albo wersja różowa jest dupna, albo przeproteinowałam włosy. O!
O ile bliżej czachy kłaki jeszcze w miarę to im bardziej w dół tym większy gnój. Stóg siana. Teraz już się końcówki troszkę przylizały, ale pół dnia chodziłam jak czarownica jakaś. Jakby pieruny siarczyste, gromiste w rabarbar strzeliły. Jakby jaskółki gniazdo wić próbowały. Jakby mi się wiatrak w kłaki wkręcił… Każdy kłak w inną stronę, masakracja- jak to w Fifie mówi Pan Szpakowski. To żem se niedzielę zapodała ajajaj…Została mi jeszcze jedna część saszetki i nie wiem czy ryzykować jeszcze kiedyś, czy dać listonoszowi w ramach napiwku- łysy jest to mu nie zaszkodzi. Wkurwiłam się. A ja tak lubię różowy buuu!
Na bank więcej tego nie kupię, bo ani blasku, ani gładkości. Niebieską wersję- polecam, różową odradzam.
Pierdolę- wolę miód z cytryną 😀 Ale różowe landrynki nadal będę wybierać w pierwszej kolejności 🙂
Edit. To wina saszetki, po naolejowaniu, umyciu i nałożeniu odżywki- włosy jak nowe!

Se se se Sesa i podsumowanie rocznej kłaczności :)

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze

A teraz udajemy, że jest początek, a nie połowa stycznia hehe 😀

Przypomniało mi się o olejowaniu grudniowym, nooo powiedzmy, że grudniowym, bo olejek służył dłużej. Ale o tym za chwilę.

Ostatni czas spędziłam z olejkiem Sesa.

Tym razem nie wcierałam olejku w skórę głowy, bo używałam Hair Jazz i nie chciałam sfałszować wyników, choć i tak złośliwcy twierdzą, że oszukuję, a za recenzję zgarnęłam grube miliony…taaa. Ale zostawmy  złośliwe uwagi za sobą, nie mam zamiaru tłumaczyć się z czegoś czego nie zrobiłam. W każdym razie minął rok z moim olejowaniem- zaczynałam od Sesy i Sesą rok skończyłam. Tego olejku jednak nie opisywałam na blogu, bo poprzednim razem nie miałam jeszcze bloga o urodowych zalotach 😉 Wypowiem się jednak i w temacie tego jak działa na skórę głowy, bo w zeszłym roku takowe obserwacje przeprowadziłam i pamiętam jak to było.

Od razu napiszę, że olejek mnie zachwycił i za pierwszym i za drugim razem. Uwielbiam go tak jak Kaczyński swojego kotka.

Za swoją flaszkę zapłaciłam około 30 złotych, zamówiłam na Allegro. Możemy kupić na próbę mniejsze wersje- za około 20 złotych 90 ml, a za kilka złotych taką maluśką buteleczkę ( nie pamiętam pojemności). Świetna sprawa jeśli ktoś chce sprawdzić czy olejek mu się sprawdzi. Moja butelka to 180 ml radości. Zwykły, twardy plastik z zakrętką.

Olejek ma postać stałą, pod wpływem ciepła szybko zamienia się w oleisty płyn koloru ciemnozielonego. Pachnie pięknie, kadzidlano- ziołowy zapach zostaje na włosach. Niektórym indyjski zapaszek nie podchodzi, mój Niemąż stwierdził, że wali sikiem 😀 Mi się podoba, orientalny aromat genialny na zimę, latem może być za ciężki.

Wydajność na medal- butelka 180 ml wystarczyła mi na niemal 2 miesiące olejowania. Super! A działanie? Naj naj najlepszy olejek, mój faworyt pośród wszelkich orientalnych olejków. Włosy sprężyste i sypkie, doskonale nawilżone i błyszczące. Koi podrażnioną skórę głowy, przyspiesza lekko porost, zmniejsza wypadanie włosów. Nie mogę doszukać się wad. Może jedynie zapach nie jest dla wszystkich , ale nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

Podsumowując rok olejowania mogę powiedzieć, że Sesa to najlepszy olejek dla mnie, o włos za nim jest  Babydream fur Mama. Całkiem nieźle spisały się Alterra papaja i migdał oraz Khadi (polecam Swati, tę tańszą). Nigdy więcej nie kupię Vatiki, której nie opisywałam, ale stosowałam tylko na końce, bo stosowana na całość puszyła moje włosy okropnie,  Nie kupię też Amli, która nie była zła, ale tak waliła kiblem na dworcu pks, że więcej się nie skuszę 😉

Po roku olejowania widzę, że włosy które wylizły z mojej skorupy w tym czasie są lśniące i zdrowe jak młode ciele. Na długości też jest lepiej. Ogólnie jestem zadowolona z moich włosów, choć jeszcze im troszkę do ideału brakuje. Kontynuuję olejowanie także w tym roku, więc spodziewajcie się kolejnych olejowych postów.

Tak to wygląda w przelocie. Pierwsza fota obrazuje jakie nitki miałam na łbie. Druga fota to włosy po obcięciu około 10 cm, po 3 miesiącach olejowania. Trzecie zdjęcie- aktualne. Na drugim ujęciu- względny ład po laminowaniu żelatyną. To aktualne zdjęcie, właściwie bez żadnych wspomagaczy. Ogólnie w tym roku ścięłam dobre 25 centymetrów, ale od kilku miesięcy w ogóle mi się nic nie rozdwaja- sukces 🙂 Plan na ten rok to dbanie, zapuszczanie i…zejście z czerni. Chcę ładny, naturalny brąz, od września nie farbuję. Waham się nad Uber, ale nie mam pewności czy da on radę z 7-8 letnią czernią + pół roku henny ( 4 farbowania). Doradzicie coś? Jak pozbyć się ciemnizny?

To się rozpisałam jak Fakt o mamie Madzi. Nie wiem czy ktoś dobrnął do końca 😀 Idę.

Mój absolutny hit! Czerń bez ściemy!

By | Bjuti Pudi | 42 komentarze
Dawno nie uczestniczyłam w dniu kłaczanki. Dzisiaj jakoś tak się wzięłam i zebrałam.
Z dniem tym wstrzymałam się prawie trzy tygodnie, ale nie z lenistwa, a z uczciwości. Chciałam sprawdzić zachowanie mojego futra długofalowo. Dziś jestem gotowa!
Trzy tygodnie temu zrezygnowałam z henny po pół roku testów. Jak wiecie czarna Khadi trzymała się dosyć dobrze, ale lśniła wiewiórką. Indygo Khadi miało świetny kolor, ale po dwóch tygodniach nie było po farbowaniu śladu.
Kupiłam farbę.
Ale nie byle badziewie, które sponiewierałoby moje włosy. Szkoda byłoby mi włosów, o które ostatnimi czasy dbam.

Zakupiłam Color& Soin w kolorze 1N (heban).
Modliłam się, żeby tym razem kolor nie spierdzielił na drugą stronę tęczy po tygodniu czy dwóch, dlatego wstrzymałam się z wydawaniem opinii wcześniej.
Dlaczego ta farba? Bo jest trwała, bo jest niemal naturalna, bo zawiera mniej szkodników niż farby drogeryjne czy fryzjerskie. Przegrzebałam fora i blogi i kupiłam dziada za około 30 złotych na Alledrogo.
Zabrałam się za zabieg. Oczywiście niezastąpiona Pati pomogła mi w nakładaniu farby. Farba okazała się żelem hehe dość rzadka i żelowata, dziwna, ale z nałożeniem problemów nie było. Bardzo wydajna, końcówkę to już nałożyłyśmy żeby nie wyrzucać. Myślę, że ten zestawik da radę nawet z długimi włosami, skoro na moje była nadwyżka pryty.
Farba nie capi. Nie szczypie. Same plusy. Czymś tam pachnie, ale nie jest to mocny zapach, a już na pewno nie drażniący, powiedziałabym, że przyjemny, choć ledwie wyczuwalny. Skład jest taki jaki widzicie na fotce. Nie będę się bawić w analizę, bo specem nie jestem, ale gołym okiem widać, że ilość świństw jest nieznaczna.
Teraz pokażę Wam jak tragicznie pod względem koloru wyglądały moje piórka przed malowaniem. (Bez czepiania- malowanie włosów to forma poprawna, choć jest regionalizmem 😉 ).
Kolor to tragedia. Masakra. Odrost jak matko bosko krasnostasko. Resztki henny straszą szczególnie w słońcu, jakieś czerwone przebłyski, sraczka po buraczkach i nie wiadomo co jeszcze.
Odrost straszy, ale i cieszy, bo widać, że włosy rosną mi jak pojebane. Szybko, dziarsko jak chwasty w ogródku.
Fotki starałam się robić na dworze. A właściwie z głową za oknem, żeby kolor był jak najbardziej rzeczywisty. Sąsiedzi pewnie mieli ubaw 🙂
Wróćmy do aplikacji. Nakłada się dobrze, mimo iż jest rzadka nie spływa i ładnie czepia się każdego włoska. Nie śmierdzi, wręcz pachnie. Siedziałam z gadziną niecałe czterdzieści minut i nawet razu mnie nie szczypnęła. Nie mam nic do zarzucenia.
Nie zrobiłam fotek tuż po farbowaniu. Ale kolor wyszedł piękny, głęboka czerń. Taki jak lubię. Przez kolejne dwa- trzy mycia woda była lekko zabrudzona, ale bez tragedii. Jeśli chodzi o stopień brudzenia, to uwaga! Używamy tylko starego łacha do farbowania, ręcznik nie bardzo się odpiera. Czoło miałam jak kret, piłowałam peelingiem i micelem i jakoś zeszło, ale było ciężko. To mały minusik, ale da się przeżyć.
A teraz ta ta ta dam!
Tak farba wygląda po trzech tygodniach!
W ostrym słońcu kolor  lekko wpada w baaardzo ciemny brąz, lekką czerń, ale tylko na tej części włosów gdzie siedziała henna. Normalnie tego nie widać, trzeba się przyjrzeć.
Ta fotka, również zrobiona na dworze. Kolor przez trzy tygodnie wypłukał się minimalnie, prawie niezauważalnie. Nareszcie! Wyglądam jak człowiek, a nie jakiś wypłosz!
Włosy nie wypadały i nie wypadają w związku z tą farbą. Włosy nie są sponiewierane, maziaja nie osłabiła ich struktury, nie wysuszyła, nic złego nie stało się ani z moją skórą na łbie, ani z kudłami. Uffff na to liczyłam! I kolor! KOLOR SIĘ TRZYMA! R e w e l k a !
No, mam nadzieję, że po tym wpisie kolorek nie spierdoli w jeden dzień heheh 🙂
Żeby uwieńczyć dzieło dnia kłaczanki zaaplikowałam sobie jeszcze Laminowanie Marion. Moje włosy lubią taką dodatkową akcję nawilżającą. I teraz wyglądają tak…
i tak….
I tak…
Tak, wiem pojebało mi się dziś z ilością fotek, ale chciałam żebyście jak najlepiej zobaczyli kolor. Trzy ostatnie foty robione w pokoju, ale przy naturalnym świetle. W zależności od tego jak pada światło odcień lekko się różni. Ale nadal jest to czerń. Po trzech tygodniach!
Czy wrócę do tej farby!
Tak, oczywiście!
W tym tygodniu mam zamiar zamówić kolejne opakowanie, które poczeka na swoją kolej, bo nie lubię malować włosów często 🙂
Zachęcam Was do wypróbowania tego małego cudu, hennie mówię nara i zostaję przy Color& Soin 🙂

Konkurs, nagrody i włosy piękne jak jasny kapelusz!

By | Bjuti Pudi | 12 komentarzy
No, witam 🙂
Tak jak wspominałam, w ostatnim czasie nastąpił u mnie wylęg nowości.
Właśnie otrzymałam od firmy BAYER zestaw tabletek Priorin Extra. No, dla mnie extra, nie ma to tamto. Jak wiecie, albo i nie walczę o lepsze włosy. Walczę kłami i pazurami, bo marzą mi się kłaczki Roszpunki. Z pomocą przychodzi mi ten oto specyfik.

Żeby Was nie zostawiać tylko z moją radością, napiszę kilka słów o tym zacnym specyfiku. Oczywiście sama z głowy tego nie wymyślam- informacje dostałam od przemiłej Pani Marty, która też zaproponowała mi współpracę i bycie króliczkiem doświadczalnym z czego ogromnie się cieszę. Już zacieram łapki i zaczynam łykać czary zamknięte w małej kapsułce!
Damy tabelkę, dla wzrokowców…
 I napiszemy coś mądrego, żebyście mieli rzetelne informacje o produkcie 🙂



Co to jest Priorin?
Priorin Extra to specjalnie stworzona unikalna formuła 3ACTIV+ z dodatkiem biotyny, która pozwala utrzymać zdrowe włosy. Formuła 3ACTIV+ z biotyną to połączenie ekstraktu z prosa, L-cystyny i kwasu pantotenowego z biotyną.

Unikalna formuła preparatu Priorin Extra
Priorin Extra wzmacnia cebulki włosów od wewnątrz dostarczając im niezbędnych składników odżywczych. Unikalna formuła 3ACTIV+ z biotyną odgrywa dobroczynną rolę w utrzymaniu zdrowia Twoich włosów.
Proso jest jedną z najstarszych i najbardziej wartościowych roślin uprawnych na świecie.
L-cystyna jest aminokwasem wchodzącym w skład większości białek w organizmie. Jest również jednym z podstawowych budulców włosów. Zdrowy włos ludzki zawiera nawet 14-16% cystyny.
Kwas pantotenowy ułatwia produkcję energii w komórkach, również tych odpowiedzialnych za wytwarzanie i odżywianie włosa.
Biotyna należy do witamin grupy B. Jest niezbędna do prawidłowego metabolizmu składników odżywczych i ich wykorzystania przez organizm. Jej dodatek odżywia włosy i zapobiega ich wypadaniu.

Priorin Extra wspomaga utrzymanie zdrowych, pięknych włosów i może być stosowany w następujących przypadkach:

  • długotrwałego narażenia na stres
  • zmian hormonalnych w okresie menopauzy*
  • zmian hormonalnych w okresie ciąży i karmienia piersią*
  • zmian pór roku (wiosna i jesień)
  • stosowania diet
  • zmian o podłożu hormonalnym, np.łysienia androgenowego
Teraz już wszystko wiecie! Wiecie, że nie jest to jakaś popierdółka tylko coś extra, jak sama nazwa wskazuje. wszystko przebadane, bezpieczne i podejrzewam, że super skuteczne jak jasny gwint i jasny kapelusz razem wzięte!  Ja zabieram się do wielkiego testowania, a dla Was mam niespodziankę! Bo przecież Wy też pewnie chcielibyście wzmocnić swoje włosięta, prawda?
Chcecie wygrać trzymiesięczną kurację dla swoich włosów? Nic trudnego! Wystarczy wejść na stronę  www.wyprobujpriorinextra.pl i wypełnić ankietę na temat swoich włosów, z użyciem unikalnego kodu mojego bloga nBokK3hXC. Jeśli będziesz danego dnia pierwszą osobą, która zakwalifikuje się jako grupa docelowa dla produktu (odpowiednia ilość punktów, która spełnia kryteria tabletek)- otrzymasz 3 miesięczną kurację! Kiedy już Ci się uda, a wierzę, że tak- będziesz zobowiązana do wypełnienia 3 ankiet podczas 3 miesięcznego stosowania produktu. Super zestaw możecie wygrać codziennie, zaczynamy już jutro i gramy przez kolejne 10 dni. Zawsze o 18:00 macie szansę na nagrodę. Proste? Jasne!A tutaj jeszcze trzy słowa od xędza  prowadzącego w formie obrazkowej, żeby było jeszcze łatwiej połapać się w konkursie 🙂

Teraz wiecie już wszystko 🙂
Zaczynamy jutro o 18:00! Kto pierwszy ten lepszy! Wierzę w Was dziewczyny i co najmniej 9 z Was ma wygrać i kropka! Już dziś zbierajcie siły Maleństwa, jutro przypomnę Wam o wszystkim na fejsiku.
I pamiętajcie- gramy lepiej niż Owsiak!