Tag

wiosna

Majowy grilling po polsku

By | Blog, Szoty | No Comments

Po długiej zimie, po długim miesiącu, po wlekącym się tygodniu – czas na reset. Na co dzień zapięci przez konwenanse po ostatni guzik, niemal dusząc się od pozorów zrzucamy nasze pancerzyki i zasiadamy do biesiady. A Polacy wbrew pozorom to radosny i zabawowy naród (nasze zadowolenie wzrasta proporcjonalnie do ilości wypitych trunków). W dni powszednie naburmuszeni do granic możliwość, narzekający i burczący pod nosem, a im bliżej wolnych i ciepłych dni – coraz bardziej pożądamy dobrej zabawy.
W Juesej ludzie organizują bbq, radosne spotkania w gronie bananowych ludzi, albo dla odmiany projekty X, Y czy tam inne rozpierduszki. W Brazylii tańczą, śpiewają, dupczą, jest wesoło i uciesznie, a świat patrzy z zachwytem. Jak wiadomo my lubimy po swojemu. Po swojemu czyli jak?

Naszym narodowym sportem nie są ani skoki narciarskie, ani piłka nożna, chociaż każdy prawdziwy Polak wie o tym wszystko i do tego lepiej niż zawodowcy. Naszym narodowym sportem jest grilowanie. Koniecznie przez jedno „L”, bo ma być po polsku, a nie jakieś zachodnie bylecochujwico. Pewna znana kreatorka smaku, jak każe o sobie mówić, twierdzi, że „Polacy na ogół grillują w barbarzyński sposób. Wrzucamy na grill kiełbasę i otwieramy piwo, tak mniej więcej to wygląda. Grillujemy byle co. Rzadko grillujemy ryby, nie dbamy o to.” Owszem grillujemy po barbarzyńsku, bo grillowanie to taki troszeczkę nawyk pierwotny. Brodate przodki leźli do ognia i piekli jakieś dinozaury wcześniej ubite kamieniami. Całą zimę rzucali tymi kamieniami, tygodniami, miesiącami aż dinozaur padł i hop na ruszt. No to te przodki se piekli te reksy i dupczyli, jedli mięcho brudnymi łapami, zagryzali narkotycznymi jagodami i balaaanga. Tak, wrzucamy na grill kiełbachę, bo czymś trzeba zagryźć hektolitry piwa, a po piwie obojętnie czym zagryzamy. Ale że ryb nie grillujemy? Pffff… wiadomo, że rybka lubi pływać, a grill na sucho to nie grill, a w Biedrze mają fajne pstrągi, które po nadzianiu zielskiem fajnie skwierczą. Można narobić sałatek i cholera wie czego jeszcze, ale grillowanie to tylko pretekst do towarzyskiego spotkania, a nie do objadania. Bo my jesteśmy towarzyscy tylko skrzętnie to ukrywamy. Może dlatego, że mamy dużo trosk, może dlatego, że sami stwarzamy te troski…

Alkohol nie rozwiązuje problemów. Podobnie tak, jak i mleko. Nienawidzę mleka. Do alkoholu nic nie mam o ile ktoś pić umi. Za małolata – tanie wino po cichaczu, żeby było po kosztach. Kiedyś nikomu nie przeszkadzało, że wino jest z rocznika zaszłotygodniowego. Im bardziej lata postępują i ilość zer na koncie, tym można bawić się z większą kulturą. Można. Bywa różnie, bo ani zera, ani lata nie mają wpływu na działanie alkoholu. Zaletą alkoholu niezależnie od jego ceny jest to, że działa w sposób demokratyczny. Nie dlatego, że po nim zdarzają się dramaty, tylko dlatego, że nie ważne co pijesz i czy jesteś pan czy plebs tak samo możesz skończyć w rowie.

Grillujmy więc narodzie, pijmy piwo, jedzmy kiełbasę, ryby albo i kartofle z ogniska, do wyboru do koloru. Co kto lubi, a nie co Gessler powie. Mierzmy tylko siły na zamiary, żeby nie skończyć jak pokrzywiony łuk Eiffla w Pizie. Po każdej imprezie trzeba stać prosto i dostojnie jak dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego, nawet jak nas ktoś chce zburzyć. Bo po takim grillu trzeba być jak ptak, jak paw dumny ale bez puszczania pawia i wywijania orłów z gilem pod nosem. Czuj, czuj, czuwaj!

Przypałowe wagary, naiwniacy od Votka i (nie)wzruszające reklamy Allegro

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Oczywiście, że mi się dni pogmatwały. Ale co z tego? Wczoraj mi czasu zabrakło, to dziś napiszę. Chodźcie ze mną na wagary. Rzućcie to wszystko w cholerę, olejcie to wszystko, tak jak ja wczoraj nie olałam i chodźcie na wagary dziś. Wypijemy tanie wino nad rzeką i ujebiemy buty w błocie, a potem może spotkacie Votka ze swoich snów, a Mama uszyje Wam sukienkę na bal przebierańców. Wiosna jest! A wiosną wszystko się może zdarzyć!

Votek okazał się ściemą. Aż mi się gówno w dupie zagotowało, że nie napisałam o moich podejrzeniach wczoraj, bo dzisiaj, to popij wodą. Nie żeby gówna wodą popijać, ale całą resztę. Obstawiałam reklamę prezerwatyw, albo innego badziewia, a tutaj sieciówka z łachami. Udało im się lepiej niż Jakóbiakowi. (Dajcie mi takie chajsy jak oni maja, a wkręcę i Kaczora). Teraz gówniarzeria ma żale, że oszustwo. Oszustwo to było jak Wasz stary w porę nie wyciągnął, a mówił, że tak. No i mamy takich Tomaszów (nie chciałaś w dupę To-masz!). Nie żeby teraz Tomasze naiwne były, no ale są. Naiwne i jeszcze jakieś takie bezmyślne.

Wczoraj skoro świt przed południem łypię sobie co mi się drze pod domem jak stare prześcieradło, a to Tomki, Sebki i Mariole. Dzień Wagarowicza. Nie żebym miała coś przeciwko, przeciwnie, że nie przeciwnie. Sama wagary celebrowałam z radością. Autostop do Zamościa, albo gdzieś tam. Zimą w czwartki zdarzało się urywać do muzeum, bo czwartki były darmowe, a w muzeum ciepło. Muzealne wagary były tak podejrzane, że wychowawczyni dzwoniła do przybytku zapytać czy to prawda, że tam chodzimy. Prawda. Nawet nam usprawiedliwiali godziny, a pracownicy muzeum radośnie witali od progu przy okazji kolejnych odwiedzin. Mieliśmy ochotę pójść do muzeum lotnictwa, to chodziliśmy do muzeum lotnictwa kurwa jego mać. W sumie to było muzeum regionalne. Też spoko.
Najbardziej przypałowe wagary zaliczyłam w gimnazjum, dokładnie 21 marca roku panieńskiego ohoho przed wojną. W Afganistanie. Strach pisać, ale tak nam się koleżanka najebała, że wpadła w ubłoconą lisią norę. Cudem dociągnęliśmy ją przez las i pola do miedzy pod którą leżał jeszcze śnieg i tym śniegiem próbowaliśmy ją domyć. Spróbujcie kiedyś domyć kogoś kto wygląda jakby słoń zrobił na niego sraczkę, użyjcie do zabiegów pielęgnacyjnych resztek mokrego śniegu. Glinę ciężko zmyć, szczególnie jak Wam się zwłoki wyślizgują. Kolejnym trudnym zadaniem było dociągnięcie koleżanki w pobliże autobusu szkolnego. Potem tylko ją jakoś tam umieścić i zawlec do domu. Przy tym nikt miał nie zauważyć, że zwłoki, to zwłoki. Zwłoki stawiły opór w okolicy wąskiej uliczki. Nie pomagały prośby i groźby zwłoki powiedziały, że zostają. Wyjęłam telefon i zaczęłam udawać, że dzwonię po policję. Zwłoki się wystraszyły, wszyscy płakali ze śmiechu, a zza zakrętu wyjechała…policja, po która nie dzwoniłam! Szok i niedowierzanie. Nie było przeproś. Koleżanka wróciła do domu błękitną taxą. To były inne czasy, milicja nie czepiała się nawet takich skandali. Koleżanka dostała w domu opierdol i skończyły się przygody (na chwilę?).
Człowiek chował się, żeby łyczek piwka (niektórzy woleli całą flaszkę wódy) wypić za małolata, a wczorajsze Tomaszki mi tu pod oknem gaz walą. Zero krępacji, zero lisich nor i do tego pod monitoringiem osiedlowym, Ręczę, że monitoring nie udawał, że na pały dzwoni, tylko to zrobił. Nie lepiej zrobić kilka kroków więcej i napić się w ustronnym miejscu między lądowiskiem, a boiskami za moim ogródkiem? Na łąki, nad rzekę i pić, aż wpadniecie w błoto. Zero pomyślunku. Zero fantazji w tym smutnym jak pizda mieście. Wszystko jakieś teraz takie nijakie jak ta reklama Allegro..
Ludzie wzruszają się nad matką i córką z reklamy. W grudniu był jęk nad Alle reklamą z dziadkiem. Dziadkowa reklama była smutna. Facet na stare lata musiał wkuwać angielskie słówka, bo wielmożni rodzice nie nauczyli gówniarza kilku słów w ojczystym języku. Teraz łzy wzruszenia nad matka Polką po łokcie ujebaną. Haruje kobita od świtu do nocy, szyje na starej maszynie, wydziwia wymyśla, a gówniara nosem kręci. Stoi małolata w oknie i ma zaciesz, że matka po robocie kombinuje jak dziecko zadowolić. A dziecko niby chce być jak ona. Czyli, że chce skakać przy rozpieszczonym dzieciaku i nie mieć nawet kiedy pierdnąć? Piękne wzorce…
Dobrze, że wiosna chociaż piękna. Dzisiaj wyszłam na chwilę i żeby wrócić musiałam parasolkę kupić. Ale to nic. Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie ?

Majowe tradycje, czyli jak dostać samolot

By | Przemyślnik | 12 komentarzy
Maj, jak ja lubię maj! To mój ulubiony miesiąc w roku. Sama nie wiem dlaczego, może dlatego, że pierwsza fala upałów przeważnie nastaje w maju. A może dlatego, że ma taką krótką nazwę, albo dlatego, że w większości języków brzmi podobnie? Konwalie, rzepak, kasztany, tulipany, piwonie, jaśmin, konopie, bzy- wszystko co najfajniejsze kwitnie w maju. Zieleń wybucha niespodziewanie, pszczoły zaczynają bzyczeć, a pająki spuszczają się jak Rocco pod moim tarasem. Kilka dni temu strach mnie przeleciał, bo wieszam pranie, a ten mi się tu spuszcza jebanieńki. Nie lubię pająków, ale co mu zrobię, duży był jak mutant, to wolałam nie ruszać. Niech się spuszcza na zdrowie. Chrabąszcze majowe lubię. Lubię jak chroboczą, jak stukają w szyby i jak przelatują nad głową, jak małe helikopterki. A może to są małe helikopterki, tylko ludzki wzrok nie dostrzega ich wyjątkowości. W środku chrabąszcza siedzi jakiś ludzik i struje tą skorupką tak, żeby wylądowała nam we włosach.

A jak zaczyna się maj? Od majówki! Już o tym pisałam TUTAJ, to nie będę się powtarzać. A jak majówka, to grilling kurwa. A jebać biedę! Zimnica ciągnie po kostkach ( to już tradycja), to nie będę na siłę siedzieć nad grillem z glutem po kolana, tylko dlatego, że taka tradycja. Gówno nie tradycja. Tradycja to jest jak Ci na przykład ukradną furę i by go złapały, to muszą oddać samolot, rozumiecie? Nie rozumiecie? To odsyłam do Barei. Se pogrilluję jak się ociepli, nie pali się.
Słońce coraz dłużej wisi na niebie. Dzień dłuższy, cieplejszy. Tylko Zimna Zośka i Trzech Ogrodników- oni lubią zaskoczyć przymrozkiem, ale to takie ostateczne przypieczętowanie ostatnich chłodnych dni. Potem słońce wisi dłużej i dłużej. Moja Mama co wieczór wciąga słońce na łańcuchu do stodoły później, żeby można się nim cieszyć dłużej i dłużej. No, tak bo słońce zawsze trzymaliśmy w stodole, to już taka nasza tradycja. Jak nie ma słońca, znaczy Mama przysnęła, ale luz- latem słońce rzadko kiedy wciągamy. Na wieczór ciężko je ogarnąć, bo nagrzewa łańcuch i potem w paluchy parzy przy wciąganiu do stodoły. Rękawice trzeba zakładać. Takie hutnicze. Ale po co ja Wam to mówię, my mamy licencje na słońce, więc tego.
źródło-pixabay
No i kwitnie to wszystko, te kwiatki. Te pierwsze miłości kwitną na ławkach w parku i pierwsze tulipany z flaszek pod tymi ławkami kwitną. Wybucha wiosna. A wraz z wiosną i kwieciem kasztanowym matury. Achhh co to były za jaja. Matura. Tyle lat się do niej “uczyłam”, więc jak wszyscy się uczyli tydzień przed, to ja imprezowałam i na dobre mi to wyszło. Bez stresu, bez poświęceń i bez przeczytanych lektur, a jednak wszystko niemal na sto procent. Na szczęście jestem tak stara, że i bez matematyki. Na ustnej z polskiego waliły pioruny i kobity z komisji chowały się pod stół, a ja tak lubię burze, że mi szło. Jak ja lubię grzmoty, nawałnice i błyskawice, ach! A potem tęcza i garnczek złota na końcu tej wstęgi. Ile razy nie poszłam po to złoto, to mnie skrzat w chuja robił i złoto zakopywał, ale pewnego dnia wezmę sposobem tego starego strucla. A na ustnej z angielskiego podszedł do mnie nauczyciel i spytał, czy może zrobić coś o czym marzył przez cztery lata szkoły- no to dawajjj. Przyklęknął, pocałował mnie w rękę i powiedział, że jego marzenie się spełniło. Cieszyłam się z matury, bo potem czekał mnie koniec szkoły, która próbowała przytemperować moją kreatywność. Szkoła to złooo, ale i tak lubiłam tam chodzić. Jeszcze w gimnazjum okolczykowałam twarz, żeby mnie Mama mogła rano z łóżka magnesem podnosić. Sprawdzony sposób, polecam. W sumie to lubiłam się uczyć i nadal lubię, ale tylko tego co mnie interesuje.
Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty! Bociany mi ostatnio nad chałupą latały, to się drę do Niemęża, żeby szmatami komin pozatykał, bo jeszcze nam jakiegoś gówniaka podrzucą. Ale bociany są fajne, tylko srają niebezpiecznie. Nie chciałabym, żeby się na mnie bocian zrąbał, taki pocisk mógłby zabić.
Wiosną wszystko się może zdarzyć. Na przykład po piątku zawsze wiosną jest sobota, a pierwszy poniedziałek tygodnia zawsze wypada w poniedziałek. W zeszłym roku tylko złapałam zawieszkę i w lipcu myślałam, że dalej jest maj. Ale co z tego? Mi nie wolno? Albo ostatnio, podeszła do mnie  jakaś dziewczynka i dała gumy kulki i lizaka, ot tak. Chciałam oddać, ale się zbuntowała i prosiła żebym wzięła, to wzięłam. Kulki nieźle trzepią, ocknęłam się tydzień później, te dzieci teraz takie przedsiębiorcze- teraz to już sama kupię 😉
Widziałam motyla cytrynka, jak ja je lubię! Moje ulubione motyle, kolor ich skrzydeł to mój faworyt.  Jebać te pstrokate pazie. Teraz to już na pewno będzie wiosna! Teraz tylko wystarczy przeczekać majówkę, bo tradycyjnie jest chujowieńka pogoda. A tradycja to jest wiecie kiedy…jak macie furę to wiecie 🙂

Śnieżnych wspomnień czar

By | Przemyślnik | No Comments
Nic się nie kończy, wszystko się zmienia
Czas goni szybko, zostają wspomnienia
Czas jest ten sam, zegary te same
Czas ludzi zmienia, zmiany są trwałe
Power play ostatniego czasu- wybór nowego papieża i oczywiście atak zimy. Papieża już mamy- temat powoli przygasa. Zima wciąż na topie. Sypie, wieje…och chyba każdy lubi białe święta…O dziwo, większość narzeka na obecną pogodę. Tak jakby narzekanie miało pomóc  😉  Mówiłam jesienią, że zima będzie długa i śnieżna, bo dziewanna kwieciem obsypana i kwitnienie jej długie- to nikt mi nie wierzył…A nie mówiłam. W tym roku wszystkie „przepowiednie” będę zapisywała tutaj- ku potomności. Nołmeter jak to mówią ;)
Pamiętam jak lat temu sto albo i więcej, za górami za lasami, kiedy byłam jeszcze młoda i gibka, i brody nie miałam taka piękna zima panowała , że ho ho ho. 21 marca- topienie marzanny…hmmm topienie-  marzanna podpalona i rzucona na półmetrowy lód. Takich rzeczy się nie zapomina. A teraz wielkie poruszenie, bo śnieg pada…No pada i co z tego…jak zechce to będzie padać i do maja. Zamiast marudzić proponuję pójść na dwór, wynurzyć nos z chałupy i pobuchać się po śniegu, następna okazja być może dopiero za kilka miesięcy. A latem będzie okazja posłuchać- ” łooo Jezuuu ale gorąco, deszczu,chłodu”. Jak będzie lało-słońca. Ludziom nie dogodzi. I bardzo dobrze, gdyby każdy miał taką pogodę jaką by chciał- nie byłoby wojen na świecie o ropę czy inne dobra materialne, ale o dobra pogodowe. Już widzę jak sąsiad sąsiadowi po cichaczu i po złości podsyła chmurkę z deszczem lub gradem nad plantację truskawek, a koleżanka znienawidzonej koleżance wichurę, kiedy ta pierwsza skrupulatnie ułożyła sobie włosy. Najważniejsza pogoda to pogoda ducha.
Czas szybko mija, zima nie dawno się zaczęła, a już jesteśmy na jej skraju ( jakkolwiek by to nie prezentowało się za oknem ). Wszystko płynie, wszystko się zmienia…I bardzo dobrze, bo jak widać kiedy coś trwa za długo- zwyczajnie się nudzi. Trzeba jednak umieć cieszyć się z pięknych chwil, bo każda chwila jest jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna. Każdy człowiek którego spotykamy w swoim życiu ma znaczenie, na zawsze odmienia cząstkę nas. Każde miejsce jest warte  zapamiętania, bo nigdy nie wiemy czy dane miejsce ot tak nie zniknie. Tylko czas od wieków jest ten sam.Choć płynie- nie zmienia się, zmienia tylko ludzi i miejsca.
Zajrzałam w stare notatki, do starego jak czas kalendarza…Śmiałam się do łez, przejrzałam stare zdjęcia…jak to dobrze, że człowiek ma małą przegródkę w głowie na wspomnienia ;) Napisałam smsa do pewnej fantastycznej dziewczyny z przeszłości, że siedzę i płaczę ze śmiechu kiedy czytam nasze przygody. I wiecie co- odpisała mi, że robi dokładnie to samo i właśnie o mnie myślała. Tak obie ni z tego ni z owego po kilku latach nie zaglądania do „starych śmieci przeszłości”,  tego samego wieczoru robiłyśmy to samo choć dzielą nas setki kilometrów i nie widziałyśmy się kilka lat.
I to jest właśnie fantastyczne- płynący czas! To, że czas zmienia nas, nasze otoczenie- wszystko, a jednocześnie jest wciąż ten sam i nie zabiera nam tego co nam daje choć pozornie to co nam dał nie trwa wiecznie. Trwa…
Cieszę się, że 10 czy 9 lat temu nikt nie nagrywał naszych przygód… uf dzisiejsza młodzież to jednak jest grzeczna ;)
(Ok mam kasetę video z pewnym Sylwestrem, ale nie mam jej na czym odtworzyć…Czas przegrać ją na dvd ;) )
A zima jest taka piękna.
Jak każda pora roku.
Jak każdy czas!