Tag

usta

LipSense- najtrwalsza pomadka świata

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Marzy Wam się pomadka trwała jak Moda na sukces? Lubicie jeść smalec, kiełbasę i smażone pierogi (jak ja), ale kochacie też intensywny kolor na ustach (też jak ja)? Wasze niby trwałe pomadki zjadają się razem z karkówką z grilla? To ja mam dla Was coś nie do zajebania. Mówię całkiem serio. Cudowna pomadka, która nie zeżre się z obiadem. Pomadka, która utrzyma się na waszych ustach aż do zmycia! Myślicie, że nie ma cudów. Są! Cud, że kupiłam i cud, że jest taka zajebista.

LipSense, SeneGence, do kupienia na Dreamlips.pl
Na topie u blogerek teraz jakieś Kat Von D, bo dajo za darmo, to trza recenzować. A dupa tam. Pojechałam na Meet Beauty. Wiedziałam, że mają być też targi fryzjerskie i  kosmetyczne. Nie planowałam zakupów, bo nie oszukujmy się, wiedziałam, że Meet Beauty zasypie nas prezentami. Dziewczyny znalazły stoisko z LipSense. Wiedziałam, że Sylwia chwaliła te pomadki, ale kurwa 120 złotych…Wiecie, że ja sęp jestem. I w dupie miałam, że tej szminki używają wszystkie Hollywoodzkie gwiazdy. Jakby mi ktoś powiedział, że kupię se szminkę za ponad stówę, to popukałabym się w głowę. Gdyby ktoś mi powiedział, że kupię pomadkę za 120 ziko i do tego błyszczyk w tej samej cenie, to ze śmiechu wyrzygałabym wątrobę, a wątroba jest mi cenna. Pani na stoisku dała mi wypróbować ten cud kosmetyczny. Pomalowałam warę i byłam sceptycznie nastawiona. Jasne, trwałe pomadki są spoko, przecież lubię te z Golden Rose, ale przecież wiem, że nawet GR osadza mi się na e-fajce, albo zżera razem z tłustym jedzeniem, a ja jem głównie tłusto?Pochodziłam z cudem od rana. Jadłam i piłam, było afterparty i…i nic. Pomadka nie drgnęła. Na drugi dzień poszłam trzymając się za portfel i drżącą dłonią (to nie przez afterek) sięgnęłam po kartę. Kurwa. Kupiłam se szminkę i błyszczyk za 240 zeta. Pojebało mnie.
Dwa miesiące intensywnych i hardkorowych testów przekonały mnie, że jednak mnie nie pojebało. To był jeden z lepszych zakupów kosmetycznych w moim życiu i jestem pewna, że nie ma lepszej pomadki. Diory mogą ciągnąć druta u LipSense. Już za mną chodzi kolor Party Pink, ale cholera nie ma go u nas póki co. Ale jak będzie, to biorę i się nie pierdolę. Snuję dzisiaj historie jak bracia Grimm, tylko to nie bajki, a nie chcę Wam też pisać suchych informacji, bo tego i tak nikt nie czyta, opowiadam o faktach, tak wolę.
Mój kolor to Razzberry, piękny, nasycony róż. Opakowania plastikowe, więc nie poszpanujecie, ale dla szpanerek to Chińczycy na Ali Szanele klepią. Aplikator wygodny, całość zabezpieczona banderolą, nikt nie wsadzi palucha. Pomadkę nakładamy trzy razy, najlepiej za jednym pociągnięciem, nie jest to takie łatwe, ale da się ogarnąć. Pomiędzy kolejnymi warstwami nie wolno stykać ust. To największy dramat haha? Po trzech pociągnięciach nakładamy błyszczyk i można iść w tango. Pomadka nie odbija się, nie ściera, nie zjada. Nic, absolutnie nie do ruszenia. Przy pierwszej warstwie czuję lekkie mrowienie, alkohol denat na pierwszym miejscu robi robotę, ale po chwili jest już normalnie. Pomadka nie wysusza ani odrobinę, mało tego- nawilża! W składzie nie ma żadnych świństw, parabenów, ołowiu, jest całkowicie zajebista. Błyszczyk jest bardzo gęsty, treściwy, nie klei się, daje błysk jak pies wiadomo czym na wiosnę. Po kilku godzinach błyszczyk odrobinę się zjada, można go dorzucić, ale i tak lepszego nie miałam. Gloss utrwala pomadkę. Do wyboru jest jeszcze wersja matowa błyszczyka i bodajże jakaś perłowa, jak dobrze pamiętam. Producent obiecuje 12 godzin trwałości i jest to gówno prawda, bo po 18 godzinach było tak samo dobrze. Jak wspomniałam, w przeciwieństwie do innych trwałych pomadek, ta nie rozmazuje się podczas jedzenia tłustych potraw. Wiem co mówię. Pewnego dnia zaliczyłam tłusty obiad, potem grilla ze skrzydełkami, kiełbasą i innymi pysznościami. Cały dzień jadłam, piłam, całowałam się i takie tam nudne życie blogerki i…pomadka ani drgnęła. Zmyjecie ją micelem, bez obaw, nie wrośnie w wary na stałe?
Wiecie jak bardzo nie lubię podróbek. Nie kupujcie podjebek tej szminki, bo to bez sensu. Wyłącznym dystrybutorem jest Dreamlips i skoro ja wyjebałam 240 zeta na coś co jest zajebiste, to znaczy że jest zajebiste, bo ja się nie pierdolę w reckach i pieniędzy na byle gówno nie wydaję. Jeśli ja tyle wydałam na kosmetyk, to nie ma chuja we wsi, to musi być hit! Pomadki jeszcze nie są jakoś mega popularne u nas, bo biedne blogerki wolą recenzować to co mają za darmo, a tych pomadek za darmo nie ma, smuteczek.
Jeśli szukacie szminki do zadań specjalnych, to to jest coś, czego chyba nikt nigdy nie pobije. Ja jestem rozjebana na łopatki i grabeczki! Możecie śmiało kupować, no i chuj najwyżej nie będziecie żreć przez 3 dni!

Mój mały hicior- Golden Rose, matowa pomadka do ust w płynie

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Nie tak dawno, dawno temu. Nie za górami i nie za lasami… W każdym razie były takie nieodległe czasy, że z kosmetyków do ust miałam tylko miodek z Avonu i jakieś tam pojedyncze pomadki i błyszczyki. Potem nakupiłam tonę matowych błyszczyków z Aliexpressu. Pewnie zostałabym przy nich gdyby nie fakt, że jak to na Ali- trafisz, albo i nie. Loteriada. Potem narobiło mi się tych wszystkich ustnych produktów tyle, że można wieżę jak z klocków ustawiać. Pewnego razu kupiłam matową pomadkę od Golden Rose i umarł w butach. No i właściwie wszystko inne teraz leży i gnije…

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie. 
Wszystko zaczęło się od numeru 8 i do dziś jest to mój ulubiony kolor. Jebutny róż w odcieniu japierdolękurwamać. Trzaska po oczach tak, że spojówki wypalone. Odcień ciepły, różowo-neonowy. Taka trochę Barbie z remizy wiejskiej, więc u mnie jak w mordę strzelił.
Potem doszła jeszcze dwójka. Nie, że kupa, tylko numer 2. Dwójeczka, to podobny kolor do 8, ale bardziej stonowany i chłodniejszy. Nie wali tak po oczach, więc myślę, że jest dość uniwersalny.
Na koniec skusiłam się na kurewską czerwień numer 9. Intensywna, soczysta, ciemnoczerwona łasica jak u jakiejś Merlin Monroe. Długo wahałam się czy taka krwista krwistość mi pasuje, a jednak tak.

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

 

Wszystkie pomadki trzymają się jak Prezes (ten Prezes) stołka i przywództwa. Nie do zdarcia. Zmyć to cudo można tylko dobrą dwufazówką, ewentualnie olejem po smażeniu kotletów. Polecam również ojebanie talerza tłustych pierogów- zlezie. Jeśli nie ojebiemy pierogów- pomadka będzie się trzymać kilka bitych godzin. Może nawet kilkanaście, nie wiem, bo przed snem szpachlę zmywam. Może się tak zdarzyć, że zjemy minimalnie pomadkę od środka, nie widać tego jakoś mocno, więc nie jest to wielki minus. Po zjedzeniu nie ma sraczki, więc luz, można wpierdalać.

 

Golden Rose, Longstay Liquid Matte Lipstick, matowa pomadka do ust w płynie.

 

Pomadki GR nie wysuszają ust, ale mogą wyglądać nieestetycznie na takich uprzednio spałachanych. Dlatego jeśli macie wary jak Sahara w porze suchej, to nie porywajcie się na maty na ustach. Usta na fotkach pomalowane na odpierdol, nie myślcie sobie, że jakaś krzywa jestem. Golden Rose ma w swojej ofercie i stonowane kolory, ale to nie dla mnie ? Za jedną pomadkę bulę 18,90 w małej, lokalnej drogerii (na przeciwko Żabki, jakby ktoś z dzielni pytał).

 

No i co? Wio. Ze sto różności ustnych wala mi się po domu, a ja używam tych trzech cudaków, czy może być lepsza rekomendacja?

Wara od miodu, wary w miód

By | Bjuti Pudi, Blog | 18 komentarzy
Dziubek, duck face, podkówka, wary- obcią…dobra nie kończę 😉 Gromada minek i masa określeń na nasze słodkie usteczka. Ciągle gonimy za nowymi pomadkami- teraz w modzie ciemne, najlepiej matowe odcienie. Ciągle czymś smarujemy, coś nakładamy. Zima czai się za rogiem, jak złodziej w tramwaju. Nigdy nie jechałam tramwajem. Te wszystkie maty na ustach, zimny wiatr i skubanie ustników pod wpływem stresu i mamy co mamy- usta stają się suche, spierzchnięte i już żadna pomadka nie wygląda dobrze…Suche skórki wiszą smętnie, jak stare majtki na płocie. Ratunkuuuu!!!
Avon, Naturals, Essential Balm with Beeswax, Uniwersalny balsam z woskiem pszczelim.
Ja wiem… Avon. Większość osób go nienawidzi. W sumie to nie wiem czemu. Owszem mają buble, ale mają i perełki. Wiem co piszę, bo z firmą mam do czynienia od stu lat. Jeszcze na początku lat 90 ciotka była konsultantką. Wtedy można było zbić na tym niezłe chajsy, serio! Potem gdzieś w gimnazjum sama zostałam konsultantką i byłam nią przez całą szkołę. Później zabrakło czasu na zabawę w katalogi, ale te Avonowe pieniążki sprawiały, że kasy od Mamy nie brałam, umiałam zarobić na wyjście na dyskotekę, czy jakieś ciuszki. Dzięki dostępowi do Avonowych kosmetyków mam całkiem dobre rozpoznanie w ofercie, chociaż teraz rzadko coś zamawiam, ale wiem co w trawie piszczy. Ach! Kiedyś nawet zaliczałam szkolenia- fajnie było 😉
Ale wróćmy do Miodku. Miodek- tak nazywam ten balsamik. Niby kosztuje coś koło 17 złotych, ale ja go zawsze kupuję na promo- wtedy jest po 8-10 złotych. Nie ma sensu przepłacać. 15 mililitrów to niby niewiele, ale wystarcza na jakieś pół roku, nawet trochę więcej. Słoiczek jest poręczny, tylko przy końcówce ciężko w nim gmerać. No i takie opakowanie nie jest zbyt higieniczne, szkoda, ale chyba inaczej się nie da tego upchnąć. No, bo jak? Może jakaś tuba, ale na to jest za gęsty, a na sztyft za miękki. I dupa. Musi być słoik.
Pomijam już kartonik, akurat znalazłam cudem w szafce, nie wiem jak się uchował, bo normalnie wywalam od ręki. Skład niby taki o, żadnego wow. Taki tam standard. Miodek jest zbity i szybko rozpływa się w kontakcie ze skórą. Ma słodki, delikatny zapach, bardzo go lubię. Można używać na wszystkie suchary. Oprócz tych od Strasburgera, bo jeszcze coś pierdolnie. Osobiście walę na wary. Jak mam katar- smaruję okolice nosa. Zdarzyło mi się smarować nos, jak go sobie przypaliłam w Grecji. Zawsze się sprawdza! Zimą używam go przed wyjściem, jeśli akurat nie nakładam kolorowej pomadki. Miodek ratuje usta po szminkach, które powodują przesuszenie. Smaruję nim ustniki przed snem i rano są super miękkie i nawilżone. Jeśli chodzi o jego działanie, to nie ma sobie równych. I wierzcie mi- przerzuciłam stosy pomadek ochronnych- Nivea, Carmex, słynna pomadka z cukrem od Sylveco i tak dalej- one wszystkie się chowają przy Miodku! Z ręką na sercu! Zużyłam już kilka opakowań, kupuje go od kiedy pojawił się w katalogu, czyli kilka ładnych lat i będę go kupować, póki będzie w sprzedaży. Nawet mój Niemąż czasem podbiera Miodek, więc nich to będzie najlepszą rekomendacją, bo jak facet mówi, że coś jest dobre, no to tak musi być 😉
A Wy czym zabezpieczacie swoje dzioby przed wiatrem, zimnem i po całowaniu na wietrze? 😉

Wodzę językiem po Kasi

By | Bjuti Pudi, Blog | 30 komentarzy
Dziś nie będzie żadnych zbiorowych gwałtów na psychikach. Dzisiaj co najwyżej niewinne fellatio na Waszych umysłach. Lekkie muśnięcie zmysłowego tematu. Chciałoby się rzec- liźnięcie tematu subtelnego i tak bardzo bliskiego nam kobietom. Szminka. Pomadka. Nasza wierna suka, którą zawsze mamy przy sobie. W torebce, kieszeni. Miota się po aucie, przerzuca po domu. Jest.
Rimmel, Lasting Finish Lipstick by Kate Moss, szminka. Odcień 26.
Pomadkę dostałam w ramach testów od eZebra (KLIK). Ucieszyłam się, bo to nie pierwsza Kate w mojej kolekcji. Mój zapał został ugaszony w momencie kiedy otworzyłam szminkę i zobaczyłam jej kolor. Wydał mi się mało sexy, mało różowy, taki bezpłciowy. Nie było szybszego bicia serca i motyli w brzuchu. Z piersi wyrwało mi się beznamiętne słowo klucz- “kurwa”… Kręciłam się, kręciłam wokół pomadki, aż pewnego dnia nałożyłam ją drżącą ręką na drżące usta. Z piersi ponownie wyrwało się słowo klucz tylko w innej intonacji. Tym razem kurwa była wybitnie soczysta. Kolor na ustach był piękny! Sama w życiu nie kupiłabym szminki w tym kolorze. Za to lubię testy losowych produktów- trafiam na kosmetyki, po które normalnie bym nie sięgnęła.
Opakowanie standardowe, czarne z autografem Kate. Mój podpis z pewnością byłby lepszy, ale popracuję nad tym w przyszłości 😉 Szminka miękka jak masełko, ładnie prowadzi się po ustach, nie wysusza. Utrzymuje się dość długo jak na pomadkę. Myślę, że 4 godziny to całkiem dobry wynik.
Na ustach prezentuje się subtelnie, lekko błyszczy. Powyższe zdjęcie świetnie oddaje jej realny kolor. Taki nudziak w wersji słonecznej. Kolor pasuje chyba do wszystkiego. Trzeba przyznać, że mimo mojej wcześniejszej niechęci, teraz używam jej często. Kiedy nie chce mi się myśleć jakie dziś usta- sięgam po nią. Pasuje zawsze 🙂
Jak som plusy to som i minusy niestety 😉 Pomadka trochę zbiera się w załamaniach ust i przy wejściu do otworu gębowego. Na szczęście nie rzuca się to bardzo w oczy. Widać to kiedy się przyjrzymy. Poza tym na eZebra kosztuje 9,39 co jest miłym zaskoczeniem. Za wcześniejszą Kate przepłaciłam w Rossmannie i to srogo. Wrzucę Wam też siostrę, a co tam 🙂
Ta sama Kate w wersji matowej, odcień 102. W rzeczywistości kolor jest odrobinę ciemniejszy niż na mojej fotce. To taki przydymiony róż, bardziej zgaszony i nie aż tak neonowy. Ciężko mi było uchwycić kolor. Jest piękny. Szkoda, że głupia ja przepłaciłam w Esesmanie za Kasię, dałam całe cholerne 20 złotych, ech gupia ja. Szminka tak samo przyjemnie kremowa i pachnąca niewiadomoczym, noo tak pomadkowo, ładnie 😉 Wydaje mi się, że matowa siostra trzyma się dłużej, ale po całym dniu usta są takie nieswoje. Nie są przesuszone, ale są na dobrej drodze do tego. Mimo to pomadka fajna. Odcień ładnie komponuje się z opalenizną. Jest dość uniwersalna i podobnie jak 26 będzie pasowała większości kobitek i do większości stylóweczek.
Podsumowując- polecam. Szczególnie jeśli płacimy połowę ceny 😉 Macie jakieś Kasie w swoich kosmetyczkach? Lubicie się z nimi?