Tag

przemyślnik

Koronawirus. Jak przetrwać paranoję?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Źródło: Pixabay

Wokół trąbią żeby unikać skupisk ludzi – wszyscy poszli tłumnie na zakupy. Ja rozumiem, że zapas srajtaśmy jest niezbędny, bo jak jeden kichnie, to 10 się zesra, ale wiosna za rogiem, liśćmi też można się podcierać.

Jedna mądra pani napisała, że jebać biedę i zostańcie wszyscy w domu. Zapomniała tylko, że nie każdy może pracować zdalnie i taka pani pielęgniarka, to raczej zdalnie niewiele zdziała, piekarz chleba też nie upiecze online. Oczywiście zgadzam się, że jeśli ktoś nie ma potrzeby wyłazić, niech siedzi. Jeśli ma możliwość pracy zdalnej, niech pracuje. Problem w tym, że ta pani pisała ludziom, żeby zdechli skoro nie są milionerami i muszą pracować stacjonarnie. Milusio <3

Druga pani zachęca żeby dziś iść do kina, bo jutro zamknięte. Bardzo rozważnie. Taki wirus zaczai się za kinem i pomyśli „a chuj, dziś robię wolne, niech se oglądają, nie zarażam”. Rozważnie.

Jedno duże, międzynarodowe korpo postanowiło, że może jednak ludzie u nich mogliby pracować zdalnie, bo i tak wszystko tłuką na kompach i wiszą na telefonach. Ale nie pykło, bo to międzynarodowe korpo nie wie jak to zrobić. Ach ta technika!

Szkoły, kina, teatry, wszystko zamknięte. Kościoły zwiększają liczbę mszy. Bo przecież w kościele wcale nie przebywają głównie osoby starsze, najbardziej narażone na zachorowanie. Rączka w wodę święconą, potem opłatek brudną ręką i jakoś to leci. A potem taka Pani Halinka cyk do Biedry, cyk do Grażynki na plotki, cyk już jest w Stokrotce i do domu. I pół miasta kaszle. Rozsądnie.

Odkąd pamiętam byłam prawie preppersem. Nie, że mam bunkier w ogródku i 200 kilogramów makaronu, ale robię zapasy od lat, co jakieś 3 tygodnie, żeby za często nie musieć ludzi oglądać. Poza tym od 8 lat pracuję zdalnie, więc lubię sięgnąć do szafki i zrobić obiad podczas przerwy w pracy. Kiedy te 8 lat temu mówiłam komuś, że pracuję z domu, to słyszałam, że taka praca, to nie praca. Za taką NiePracę zwiedziłam kilka państw, wyremontowałam dom i niczego mi nie brakuje (nawet makaronu).

Widzę co się dzieje w moim mieście. Kolejki przed aptekami, puste półki w sklepach, w bankomatach zaczyna brakować gotówki. Rychło w czas. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że swoim zachowaniem przyspieszają uderzenie kryzysu. Przypomnę tu sytuację z Cypru, 2013 rok, ludzie ewakuowali pieniądze z kont bankowych na ogromną skalę. Gotówki zabrakło. Zadłużenie banków, plus panika i klops. Przypomnę bankructwo Grecji. Rozmawiałam z Grekami osobiście, dalej wspominają czasy świetności państwa i narzekają na swoją obecną sytuację, mimo, że największy kryzys przechodzili lata temu. Polskie banki również są w kiepskiej kondycji, ale o tym nie mówi się głośno, choć jak zacznie się googlować, to włosy stają dęba. O kryzysie mówiło się od dawna, obecna sytuacja, a przede wszystkim panika ludzi może to znacznie przyspieszyć. A wtedy co? Zęby w ścianę. Nie bądźmy zależni od banków w miarę możliwości. Nie tak dawno upadł spory bank spółdzielczy na Podkarpaciu i zgodnie z literą prawa zabrali sobie kasę z kont klientów. Który bank będzie kolejny? Może właśnie Twój.

Człowiek rozsądny, lub świadomy (bo czasem i rozsądni nie są świadomi) jest dziś w miarę zabezpieczony. Ma jakieś żarcie na czarną godzinę, więc w tym momencie nie stoi w kolejce w Lidlu. Ma jakieś zasoby gotówki w domu, więc w tym momencie nie stoi w kolejce do bankomatu. Co sprytniejsi zabezpieczyli się jeszcze lepiej. Sama mam zabezpieczenie w kryptowalutach, kupiłam tokeny SelfMaker, które są niezależne od tradycyjnych giełd, które w tym momencie lecą na ryj. Dla zobrazowania sytuacji napiszę, że Solorz, tylko w ubiegłym tygodniu, stracił ponad 800 milionów złotych na giełdzie. Kumacie tę skalę? Sporo. Oczywiście rozumiem, że nie każdy odnajdzie się w inwestycjach, kryptowalutach, ale… może warto spróbować? Niektórzy w związku z zamknięciem szkół, czy przymusową pracą zdalną, mają teraz dodatkowy czas (choćby nie marnując go na dojazd do pracy), można usiąść i poczytać. A nuż zdobędziecie dodatkową wiedzę, a być może dodatkowe lub inne źródło dochodu. Jestem żywym przykładem, że się da.

Nie nakręcajmy tej paranoi, to nie prowadzi do niczego dobrego. Niemniej dobrze wiedzieć na czym stoimy. Warto przestrzegać higieny, unikać tłumów, wstrzymać się przed podróżami w miejsca zagrożone. Warto być człowiekiem świadomym, odpowiedzialnym i nie narażać siebie i innych na niepotrzebny stres. Serio nie jest teraz najważniejsze żeby zrobić sweet fotki w Tajlandii, czy ładować się w tłum w Biedrze, to głupota. Dziś wykupimy mąkę i ryż, jutro puste półki, żarcie kupowane na szybcika, niektórym się zmarnuje i wyrzucą. Za tydzień towar uzupełnią, zrobicie zakupy na spokojnie. Gorzej, jeśli przez kolejne dni, sklepy pozostaną bez klientów, towar zacznie się psuć, poleci popyt, poleci podaż, polecą zwolnienia. Jak nie będzie ich stać na ludzi, to „zatrudnią” maszyny, bo jaki sens dokładać do pracownika, kiedy automat wraz z serwisem to koszt 1500 złotych miesięcznie i ani grosza więcej? Czas pomyśleć o przebranżowieniu. To się dzieje teraz. Transport już ledwo kwiczy, biura podróży są na skraju, traci sektor rozrywkowy i tak dalej. System naczyń połączonych. Oczywiście są sektory, które zyskają. Pytanie, czy Wy jesteście z tym sektorem związani i nie straszne będą Wam podwyżki? Czy nie będą Wam straszne zwolnienia? Czy jesteście odpowiednio zabezpieczeni? Czy wiecie, czym jest dywersyfikacja? Ja ogarniam kilka prac, kilka inwestycji, jednocześnie zabezpieczam się od dawna na wielu frontach, inwestuję w polską technologię, automatyzację, bo wiem, że nie muszę być zależna od Chin, koronawirusa. Wiem, że z automatyzacji mogę czerpać zysk, a nie tracić jak większość społeczeństwa. I nie robię spontanicznych zakupów ryżu w dzikim tłumie 😉

Just chill i pomyślcie.

“Dzienniki hejterskie” PigOuta – gniot, kanał, ściekowa literatura, czy Nagroda Literacka “Nike”? Hejt na hejtera! Prawdziwe świniobicie!

By | Blog, Graciarnia | No Comments

Sprawa wygląda tak, że pierwszy raz piszę reckę książki. Do tego ebooka. Do tego, to pierwszy ebook w moim życiu. ̶A̶l̶e̶ ̶p̶o̶n̶i̶e̶w̶a̶ż̶ ̶z̶o̶s̶t̶a̶ł̶a̶m̶ ̶p̶r̶z̶e̶k̶u̶p̶i̶o̶n̶a̶. Ale ponieważ ebuczka wydał mój serdeczny kolega, brat z innej matki (z ojcem nie mamy pewności), to wzięłam, przeczytałam i zaraz Wam powiem, czy te całe “Dzienniki hejterskie” od PigOuta są coś warte. Albo przynajmniej czy są warte 34,90 złotych, czy lepiej przejebać hajsy na chleb ze smalcem. Zapraszam na hejt na hejtera. Prawdziwe świniobicie!

Moja historia z “Dziennikami hejterskimi” zaczęła się niewinnie. Akurat jadłam bigos, kiedy na Messengera dostałam wiadomość od Piga. Jak mogła zacząć się wiadomość od blogera? Oczywiście od “dej”. Myślę se boszzz… tylko dej i dej, ale czytam dalej. “Dej mi swój adres”. Oho, jeszcze lepiej! Zdechłą świnie podeśle. I niewiele się myliłam. Pioter mówi mi, że ebuczka mi swojego wyśle, i że dej ten adres w końcu. Dałam, chociaż moje głosy w głowie powtarzały, że Pioter, przeca ebuka można mailem, co Ty odpierdalasz. Z drugiej strony, pierwszą książkę dał mi po pijaku, więc nie mogło być tak zwyczajnie. I wtedy przyszła ona. Paczka. A w niej list i zdechła świnia.

Jak już wspomniałam, z ojcem nie mamy pewności. Znając mojego, to mógł stacjonować w Nakle, skoro w momencie jak się rodziłam był już w Karpaczu. List tak mnie wzruszył, że w Chmielaki faktycznie doszło do najebki ze Świnią nad Wieprzem. Nie, żeby to miało mnie jakoś przekupić do napisania dobrej recenzji, ja jestem nie przekupna. Tak jakby. A ebuk faktycznie był na pendrive pod postacią różowej świni. (Czujecie ten biznes? Dostałam za friko książkę i jeszcze mam pendrajwa za frajer!).

Po sesji zdjęciowej pod bananem, w towarzystwie świniopendrajwa i pierwszej książki PigOuta, zapadła decyzja. Będę czytać. Co prawda do tej pory wybierałam oglądanie obrazków, ale może dam radę. Jak sam autor proponuje, czytałam na kiblu. Ale wiecie jak jest, 15 minut dziennie w komnacie tajemnic, to chuj nie czytanie, więc skończyłam na wakacjach. Miałam święty spokój i łyknęłam Dzienniki z apetytem, jak Sasha Grey przed emeryturą.

Przejdźmy do meritum. Treść. O czym to właściwie jest? “Dzienniki hejterskie”, to zbiór felietonów. Kto zna PigOuta, ten wie, że jego teksty są lekkie, a on sam twierdzi, że jest hejterem. Nie jest. Ja też nie jestem. Ale teraz dla niektórych wszystko jest hejtem 😉 A chuj! Bądźmy hejterami! Za to nam ̶p̶ł̶a̶c̶ą̶ biją brawo.

Ledwo zaczęłam czytać, a tam już wtopa. PigOut we wstępie tłumaczy, że wydoroślał od czasu pierwszej książki i już nie będzie rzucał kurwami jak Banaś w swojej kamienicy. Plażo proszę! Przeanalizowałam dokładnie tekst i zaznaczyłam w notesie ile razy padło słowo “kurwa”. 3 RAZY! Kurwa, słownie TRZY! TRZY KURWY. To jest kurwa dramat! To był początek masakry. Żeby mieć jakieś porównanie, policzyłam ile razy w “Dziennikach hejterskich” padło słowo “hashimoto”. Bo wiecie, hashimoto, to teraz najpopularniejsze schorzenie na usprawiedliwianie wszystkiego. Najlepiej mieć hashimoto, być blogerem i wydać książkę. Wtedy to jest takie combo, że fejm na wiosce gwarantowany. Na szczęście Piotrek nie ma hashimoto hello moto, ale słowo to zostało użyte w książce 13 razy. 13 RAZY! Kurwa 3 razy, hashimoto 13. Widzicie ten dysonans?! To rażące zakłócenie harmonii?! Już miałam zakrzyknąć, że Pioter, co Ty odkurwiasz, sprzedałeś się, ale wtedy przypomniałam sobie, że nie sama kurwa Kraków zbudowała. Z radością odkryłam, że oprócz kultowego słowa Prawdziwych Polaków, tekst jest okraszony innymi wulgaryzmami wszelakiego pochodzenia. Z ogromną satysfakcją stwierdzam, że Pioter wcale nie wydoroślał, tylko poznał więcej przekleństw, w związku z tym do rąk dostajecie wybitne dzieło pisane przystępnym językiem. W felietonach nie brakuje wulgaryzmów, dziwnych porównań, metafor takich, że Remigiusz Mróz leży, kwiczy i zachodzi szronem oraz licznych nowotworów językowych, którymi tylko najwybitniejsi twórcy mogą się pochwalić. Tak. Ja też.

Jeśli miałabym się jeszcze do czegoś przypierdolić, to do podpierdolki do “Jaka to Melodia”. PigOut! PROSZĘ! Karton wędlin, to najlepsza nagroda ever! Lepsze mogłoby być tylko świniobicie w zestawie! Co Ty sobie myślisz? Że w poważnej stacji będą sobie rozdawać kartony ze słodyczami od Solidarności? Na jakiej planecie Ty żyjesz? Świnia, to świnia i nie ma nic lepszego niż świeżynka, pachnąca kiełbaska prosto z wędzarki i soczysty kawał schabu skwierczący na grillu i zapijany chłodnym browarkiem. Mamy 2019 rok i karton wędlin sprawiłby mi radość większą nawet od majonezu z Motyla.

Sytuację z wędlinami uratowała wstawka o Chmielakach. Można powiedzieć, że wsparłam PigOuta w spełnieniu jednego z jego marzeń. Pioter był na Chmielakach w moim mieście. Właściwie, to całe Chmielaki wspieraliśmy się wzajemnie, szczególnie podczas powrotu do domu jak nogi nam krzywo szły.

Podsumowanko. Na wstępie chciałabym podkreślić, że PigOut wcale nie przekupił mnie piwem, żeby recka była pozytywna! WCALE! Jeśli przełamałam się na ebooka, to znaczy, że musiałam mieć inne powody niż sympatia do autora “Dzienników hejterskich”. Pierwszą książkę Piotrka “Świnia ryje w sieci” łyknęłam jak chłodne piwko w upalny dzień, więc wiedziałam, że “Dzienniki hejterskie” mnie nie zawiodą. Nie zawiodły. Twórczość PigOuta jest lekka, przyjemna i ciekawa. Ebook był idealnym dopełnieniem moich wakacji oraz posiedzeń w kiblu, a z racji, że w Turcji dopadła mnie zemsta sułtana, to w kiblu miałam dużo czasu na relaks. Można powiedzieć, że książka uratowała mi dupę, a z każdą salwą śmiechu popuszczałam w rytm. Dziękuję PigOut!

Nie wiem czy Piotrek dostanie Nagrodę Literacką “Nike”, ale z pewnością jego twórczość nie jest gniotem. Najebał kilkaset stron i znalazłam tylko jeden błąd ortograficzny! Szacun! Ja z pewnością zrobię więcej. Bo słowo się rzekło, świnia u płotu, pisze książkę i będzie równie popierdolona jak książka Piotrka tylko, że inna 😀

Jeśli jeszcze nie czytaliście dzieł PigOuta o otaczającej nas rzeczywistości, aferkach wśród celebrytów i jego zmaganiach na tacierzyńskim, to w jego sklepie możecie zakupić ebuczka oraz pierwszą część felietonów na papierze! Kupcie sobie, to może za reckę trzeciej części zapłaci mi w pieniędzach, a nie tylko chlanie i chlanie…

Pan z panem, pani z panią, czyli nie zaglądaj w cudze łóżko!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Geje, lesbijki, czy też osoby z zaburzeniami tożsamości seksualnej, żyją wśród nas. Są tacy sami jak my. Maja takie samo prawo do normalnego życia. Czerwiec to miesiąc równości, choć cały rok powinna być przecież równość. W Warszawie odbyła się Parada Równości. Osoby biorące udział w paradzie nie szły żeby bronić praw mniejszości, szły żeby podstawowe prawa człowieka i godność w końcu były egzekwowane.

„Małżeństwo tej samej płci nie jest przywilejem homoseksualistów, to równe prawo. Przywilej dla homoseksualistów byłby wtedy, gdyby nie musieli płacić podatków. Tak jak kościół ” – Ricky Gervais.

Nie rozumiem tej wojny o małżeństwa dla osób homoseksualnych. Dlaczego mieliby nie zawierać małżeństw? Co zmienia świstek papieru? Łatwiej byłoby takiemu małżeństwu np. rozliczać się z podatków, albo od ręki otrzymywaliby spadek po zmarłym małżonku, bez konieczności sporządzenia testamentu. Co jeszcze? Na wypadek gdyby jedno z pary trafiło do szpitala – drugie nie miałoby problemów z dowiedzeniem się o stanie zdrowia pierwszego. O co tyle krzyku? O ludzkie szczęście i normalność? Dlaczego pan nie może z panem, a pani z panią? Przecież, do cholery, Ci ludzie niczym nie różnią się, od tych, których przeciwnicy nazywają „normalnymi”.

Zaraz usłyszę krzyki, że “jak to! Żeby oni tak razem tego, fujjj…”. A co to za różnica kto z kim sypia? Sypiasz z nimi, że tak Ci to przeszkadza? Uważam, że to, co się dzieje w cudzym łóżku to tylko i wyłącznie jego sprawa. Możesz sobie pieprzyć paprotki, może Cię podniecać widok małego palca u stopy. Możesz kręcić sobie domowe porno, być swingersem, okładać się pejczem. Póki nie robisz nikomu krzywdy, innym chuj do Twoich preferencji. Jeśli ktoś ma do Ciebie jakieś ale, niech lepiej zajmie się swoją dupą. To po pierwsze. Po drugie… hmmm w mitologii doszukamy się setek przykładów, że homoseksualizm był tolerowany, ba niekiedy bycie homoseksualistą było wręcz czymś prestiżowym. A pamiętacie gladiatorów? Faceci z krwi i kości, umięśnieni, męscy, wspaniali! Niemal każdy z nich miał… kochanka. Nawet, jeśli któryś z nich nie był gejem, to w dobrym tonie było mieć swojego faceta. Czyżby świat się cofał? Stajemy się coraz mniej tolerancyjni mimo obecnych wszędzie informacji, dostępności do mediów? Skąd ta nienawiść?

Tak, tak – jeśli małżeństwa homoseksualne stałyby się legalne, zaraz podniosłyby się lament, że „będą chcieli dzieci adoptować”. Może i będą chcieli. Wbrew pozorom to, że pary gejowskie i lesbijskie posiadają dzieci nie jest niczym nowym. Oooo! Zaskoczeni? Otóż panowie „wynajmują” brzuszek, a panie robią purchlaczka na boku z wyselekcjonowanym lub losowym panem, korzystają też z zapłodnienia in vitro.  Dzieciak zostaje z mamą, czy tatą i nikt nikogo o preferencje nie pyta. Prawda, że proste?

A ja mam tylko takie pytanie do Was. Które dziecko będzie szczęśliwsze? To, które ma rodziców pijaków, które jest bite, poniżane, chodzi brudne, głodne i zmarznięte. Czy to, które ma dwie mamy lub dwóch ojców, którzy rewelacyjnie się dzieckiem opiekują, dbają o nie, wychowują na DOBREGO człowieka? No, którym dzieckiem wolelibyście być?

Zaraz ktoś powie, że dziecko żyjące w takiej rodzinie nie miałoby życia w przedszkolu, czy szkole. Ok, a czyja to byłaby wina? Przecież nie dzieciaków. Dzieciom koło dupy lata, kto jak żyje i kto kogo wychowuje. Jeśli jakieś dziecko obrażałoby dziecko pary homoseksualnej to nie byłaby wina tego dziecka, że obraża kolegę. Byłaby to wina rodziców dzieciaka, którzy wmówili dziecku inność kolegi. To heteroseksualni rodzice plują na homoseksualnych rodziców i ich dzieci, plują jadem, wyśmiewają się, czują się lepsi, bo przecież to oni są „normalni”, reszta jest „gorsza”. To dorośli kreują świat dzieci, które są chłonne jak gąbki i zachowania wynoszą z domu. Dzieci tolerują i kochają cały świat. Trochę nieświadomie, ale jakże pięknie…

„A bo jak gej to na pewno pedofil”. Jaaasneee, a jak blondynka to na pewno głupia, a jak samochód czerwony to szybszy od zielonego, a bo jak wypije jedno piwo na dwa tygodnie to alkoholik, a bo jak ktoś rudy to wredny, a bo jak ktoś… naprawdę w to wierzycie?

Kiedyś zwróciłam uwagę znajomej (tfu), która udostępniła na Facebooku jakąś gównostronkę, na której to znalazł się artykuł o tym, że para gejów gwałciła adoptowaną dziewczynkę. Geje i dziewczynka, to bardzo ciekawe. Ręce mi opadły. Usunęłam ją z mojego Fejsa. Niby laska jakieś szkoły pokończyła, niby taka mądra i światła według siebie, niby… Nie chce mieć nic wspólnego z takimi głupimi ludźmi, którzy wierzą w to, co jakiś debil wymyślił i napisał na tandetnej stronce stworzonej dla trzepania hajsu. Nie chcę mieć nic wspólnego z ludźmi, którzy gardzą innymi ludźmi. Nie chcę mieć nic wspólnego z ludźmi chorymi z nienawiści.

Myślicie, że geje to tylko w telewizji, a lesbijki na pornolach? A może myślicie, że transseksualiści to tylko na paradach, a transwestyci w nocnych klubach? NIE! Oni są obok nas, oni boją się o tym głośno mówić, bo taki Janusz, pijak i melepeta zacznie wyzywać od pedałów i śmiać się pod sklepem, jaki to on męski, bo po 10 piwach jeszcze prosto chodzi, a taki pedał, to pedał i nie ma prawa żyć. Mam sporo homoseksualistów wśród znajomych. Wszyscy to wspaniali ludzie! Oczywiście, także wśród homoseksualistów trafiają się idioci, ale to nic nadzwyczajnego, w końcu wśród hetero też się trafiają 😉 Akurat nikt z moich homoseksualnych znajomych nie marzy o dzieciach, ale nawet gdyby, to nie mam nic przeciwko, tylko czy w tym kraju byłoby im łatwo żyć? W tym kraju o wszystko jest trudno, a najtrudniej o NORMALNOŚĆ i RÓWNOŚĆ.  Byłam kiedyś na Fuerteventurze. Mekka dla LGBT. Bary i kluby dla nich na każdym kroku! W hotelu, w pokoju po sąsiedzku mieliśmy dwie wesołe Włoszki – lesbijki. Imprezowały na grubo 😀 W pokoju z drugiej strony – dwóch gejów z córeczką. O Matko Bosko, straszne rzeczy, prawda? To jak tych dwóch facetów zajmowało się dziewczynką, to przykład wzorowej rodziny i uwierzcie mi, gdybyście to zobaczyli, to momentalnie zmienilibyście zdanie o adopcji dzieci przez pary tej samej płci (jeśli jesteście przeciw). Oczywiście adopcje, to temat kontrowersyjny, ale i tak jestem za. W końcu wychowałam się bez ojca, wychowała mnie Mama i Babcia, więc? Dziadkowie też odegrali dużą rolę w moim życiu. Taki dzieciak może mieć dwóch ojców i ciotkę z babcią obok. Serio, nie widzę różnicy. A jeśli ktoś tu miesza seks, to oznacza, że jest chorym pojebem.

Mama kolegi ponad 20 lat żyła w pozornie szczęśliwym małżeństwie. Kilka lat temu wzięła cichy rozwód i wyjechała za granicę. Tam poznała miłość swojego życia – kobietę. Podziwiam ją za to, że tyle wytrwała z mężem, że wychowała dzieci i jednocześnie jest mi cholernie przykro, że przez tyle lat skazywała się na cierpienie. Ponad dwadzieścia lat ukrywała to, kim jest. Ponad dwadzieścia lat żyła z facetem, uprawiała z nim seks, żyła i jednocześnie jakby nie miała życia. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić jak musiało być jej ciężko. Cieszę się, że znalazła w sobie siłę na to żeby w końcu ŻYĆ! Ta kobieta skazała się na lata męki. Nie wiem dlaczego, ale domyślam się, że bała się plotek, wytykania palcami, bała się ludzi. Bała się nas.

Wbrew pozorom wieś jest chyba bardziej tolerancyjna niż miasto. Znam mężczyznę uwięzionego w ciele kobiety. Pan, nazwijmy go Tadek, urodził się w ciele dziewczynki, ale zawsze czuł, że jest chłopcem. Ubierał się jak chłopiec, zachowywał po chłopakowemu. Jest po prostu facetem. Nigdy nie usłyszałam złego słowa w stosunku do pana Tadka, nigdy! Pan Tadek kumpluje się chyba ze wszystkimi w gminie! Kumplował się z moim pradziadkiem. Mówię Wam, jaki to jest cudowny gość! Zdawałoby się, że wieś to zacofanie i ludzie anty wszystko. Otóż nie. Pan Tadek jest już starszym gościem i nawet lata temu ludzie nie dziwili się, że jest panem Tadkiem, mimo, że urodził się panią Tadzią.

Kiedyś kobieta szła metr za osłem, potem szedł osioł i na przedzie facet. Kobiety były mniej więcej na poziomie kur, bo nawet krowa była ważniejsza w hierarchii, w końcu dawała mleko, a baba co?! Teraz kobieta jest równa z mężczyzną. Kiedyś czarnoskórzy byli niewolnikami, zbierali bawełnę i spali w stajni. Teraz nie ważne, kto ma jaki kolor skóry. Dlaczego więc ludzie nadal rzucają kamieniami i bluzgami w stronę ludzi LGBT? Dlaczego nie możemy żyć zgodnie na jednej planecie? Nie potrafię zrozumieć tej niechęci. Nie chcę zrozumieć, bo tu nie ma czego rozumieć. Chorzy są Ci, którzy mają w głowie jakieś bezpodstawne uprzedzenia.

Drodzy znajomi i nie znajomi. Mam gdzieś z kim śpicie, mam gdzieś co robicie. Mam też gdzieś ludzi, którzy Was wyzywają, pokazują palcem, bo nie interesują mnie głupi ludzie! Jestem z Wami całym sercem i zawsze znajdziecie we mnie wsparcie, jeśli będziecie mieli taką potrzebę! Wszyscy jesteśmy równi, wszyscy jesteśmy tacy sami! Inni, to są Ci, którzy tego nie rozumieją.

Plotka.

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Plotkujesz czasami? Plotkują o Tobie? Jak się czujesz kiedy taka plotka na Twój temat trafi do Ciebie? Czasami jest śmiesznie, czasami niemiło, czasami…

Niedawno w moich okolicach powiesiła się młoda dziewczyna. 17 lat, całe życie przed nią. Prawdopodobnie powiesiła się z powodu plotek. Nie chcę się niczego więcej domyślać i tworzyć kolejnych plotek. Ludzie na wsi mówili, że dziewczyna miała romans z proboszczem. Rodzice potwierdzili, że nastolatka przyjaźniła się z księdzem, miała swój pokój na plebanii, pomagała schorowanemu mężczyźnie. Odsuńmy na bok to, co sunie się na język. Załóżmy, że dziewczyna z księdzem się przyjaźniła, tak jak twierdzą jej rodzice. Na wsi zaczęło huczeć od plotek o romansie, o rzekomej ciąży i o milionach innych rzeczy. Kiedy zmarł ksiądz, nastolatka straciła przyjaciela. Wzięła taksówkę, pojechała do Castoramy, kupiła sznur, potem pojechała do lasu pod Chełmem i… Tutaj kończy się historia siedemnastolatki, ale nie kończą się plotki. Kiedy redaktor Uwagi dotarł na wieś gdzie mieszkała Weronika i zaczął pytać ludzi skąd wiedzą tak dużo o życiu zmarłej, każdy powoływał się na… plotki. Do redakcji spłynęły liczne wiadomości od mieszkańców wsi o tym “jakie rzeczy robiła dziewczyna z księdzem”. Nastolatek, jeden z autorów “donosu” zapytany o źródło swojej wiedzy odparł – “Wiem o tym wszystkim z plotek i od znajomych. Nie mam na to żadnych dowodów”.

Plotka może zabić. Niestety nie jest to jedyny przypadek kiedy plotki kogoś zabiły. Dosłownie. Oczywiście nie zawsze jest to główny lub jedyny powód szarpnięcia się na swoje życie, ale często jest to solidna cegiełka dołożona na plecy osoby, która ma problemy.

Każdemu z nas zdarza się plotkować. Najczęściej plotkujemy o jakichś głupotach. Ta zmieniła fryzurę, tamta przytyła, ten kupił nowe auto. Czasami niepozorne słowa trafiają na żyzny grunt, rozsiewają się po okolicy, każda kolejna osoba dodaje coś od siebie i kuli śniegowej już nie da się zatrzymać. Obecnie ziarna plotek szybują jeszcze szybciej i dalej za sprawą internetu. Ze zmiany fryzury robi się peruka po chemioterapii. Koleżanka, która przytyła z pewnością jest w ciąży, a znajomy z nowym autem kręci nielegalne biznesy i dlatego stać go na nówkę z salonu. To nic że kupił dziesięcioletnią Renówkę na kredyt.

Plotka poniekąd leży w ludzkiej naturze. Cały ambaras o to, żeby w odpowiednim momencie ugryźć się w język i pomyśleć jak to Ty czułbyś się jako osoba obmawiana za plecami. Byłoby przykro, prawda? Może niekomfortowo, może tragicznie…

Podobno plotki zawierają jakieś ziarno prawdy. W niektórych przypadkach tak, jednak zazwyczaj jakiś drobny fakt jest otoczony grubą warstwą nadinterpretacji i wymysłów. Plotka, w dobie portali plotkarskich i sieci społecznościowych, dodatkowo stała się narzędziem marketingowym. Mimo, że każdy powie, że plotka to coś złego, to każdy kiedyś jakąś plotkę puścił.

Plotki to zazwyczaj skandaliczne, wstydliwe, sensacyjne “informacje”, które do niczego nie są nam potrzebne, a jednak tworzymy je jak popierdoleni nie myśląc o konsekwencjach. Fake news świetnie się klikają, plotki umilają niejeden wieczór przy winie i czas w kolejce w sklepie. Ja też plotkuję, Ty też to robisz. Od pewnego czasu jednak staram się mówić stop. Co da mi takie plotkowanie o kimś, co wniesie do mojego życia? NIC. Nic, zero, null. Strata czasu. Kilka minut śmiechu, może kilka dni łączenia wątków, może czyjeś zniszczone życie, może czyjaś śmierć…

Nie ważne czy plotkujesz o sąsiadce, znajomej, czy o pani z warzywniaka. Ugryź się w język. Zrób w tym czasie coś pożytecznego, coś lepszego. Zrób coś ze swoim życiem, żeby nie zniszczyć życia komuś.

Trudna sztuka odpuszczania

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Wzięła i siadła, i pisze. Za mną szalony tydzień. Święta, telewizja, nawał pracy, bo narobiło mi się zaległości. Czas układania w głowie tego wszystkiego co napędza do życia. Tych wiecie, wszystkich wartości, zarysu na przyszłość. Za mną chwila zadumy i odpuszczania pewnych spraw. Bo trzeba umieć odpuszczać dla higieny psychicznej. Wnioski? Trzeba zapierdalać dalej żeby nie oklapnąć. Ale mam jeszcze jeden wniosek. Trzeba umieć odpuszczać. Lubie święty spokój. Lubię leżeć i nic nie robić. Czasami trzeba. Trzeba umieć odpoczywać, regenerować swoją głowę, bo w przeciwnym wypadku głowa może eksplodować od nadmiaru impulsów z zewnątrz.

źródło: TVP, Pytanie na śniadanie, fot. Waldemar Kompała

Z tym odpuszczaniem to niby taki banał ale długo uczyłam się odpuszczania samej sobie. Z jednej strony nic tak na mnie nie działa jak szybkie akcje i nadmiar wrażeń, a z drugiej szybkie tempo życia nie jest dla mnie. Lubię sinusoidalne życie. Robię dużo, szybko, zajmuję mój mózg pełną mobilizacją. Działam, lubię jak coś się dzieje, jak mam zajęcie, wyzwania ale w pewnym momencie stop. Czas na odpoczynek. Czas na całkowite wyciszenie. Długo zajęło mi zrozumienie, że odpoczynek to nie lenistwo, a czas regeneracji głowy. Kiedyś czułam się winna, że czegoś nie zrobiłam, że leżę do góry kopytami zamiast odpisać na piętrzące się maile. Dziś już nie czuję się winna kiedy mówię stop, bo wiem, że życie w ciągłym pędzie nie jest zdrowe.

W święta miałam plan spędzić czas z rodziną. Ledwie tydzień przed świętami odeszła moja kochana Babcia. Szok, za szybko, nie teraz, nie już. Ale tak się stało. Potrafię radzić sobie z żałobą, z odejściem kogoś bliskiego, umiem poukładać sobie w głowie kiedy zabraknie bliskiej osoby. Niestety musiałam się tego nauczyć już jakiś czas temu żeby nie zwariować (Nie czekaj na maj!). Może mam dziwnie w głowie, że śmierć napędza mnie do działania ale nigdy nie wiadomo ile nam zostało. Brzmi brutalnie ale tak mam. Pogodziłam się z tym co nieuniknione, podniosłam głowę po kilku dniach osłupienia i zaczęłam działać. Dużo pracy, zaległości, bo ostatni miesiąc spędziłam na OIOMie i nie w głowie było mi klepanie kasy czy bloga. Sinusoida w górę. W piątek przed świętami telefon z telewizji. Czy chcę, czy mogę ale zaraz po świętach. Mogę. Jadę. Święta z bliskimi ale już w poniedziałek trasa do Warszawy żeby rano być w programie śniadaniowym. Pytanie na śniadanie. Byłam. Wróciłam. I cisnę z robotą. Nadal mam zaległości ale ciągle coś się dzieje. Cisnę, bo teraz mam fazę zapierdalania ale wiem, że za chwile będę musiała usiąść i złapać oddech. I usiądę. Bez żalu. Bo tak trzeba. I nie umyję okien ani nie zrobię obiadu. I nie odpiszę na maila i będę się gapić na sarny za oknem, bo tak trzeba.

Za chwilę konfa w Poznaniu i będzie szał, będą znajomi blogerzy. Będą ziomkowe biforki i afterki. Kocham być w centrum zamieszania, uwielbiam brylować i celebrytkować i wcale się tego nie wstydzę, bo lubię być na świeczniku. To mnie napędza. Ludzie mnie napędzają. Zgiełk mnie napędza. Jak coś się dzieje to kwitnę. Ale tylko na chwilę. Zawsze z radością wracam do domu i wsadzam wieśniackie getry w panterkę i bambosze z Zakopca. No dobra, teraz gumowe klapki, wersja na lato 😉 I lubię po takim szale rozpłaszczyć dupkę przed Netflixem i nic nie robić. Lubię wyjść na taras, rozpalić grilla. Lubię poleżeć na słońcu z książką. Popatrzę na te sarny, które podchodzą mi pod ogródek i jakoś mi lepiej. Łapię balans. Zadzwonię sobie do Mamy na plotki, wypiję wino z przyjaciółkami, polenię się z Niemężem i mogę wracać w kołowrotek.

I leci ta moja sinusoida życia nie wiadomo w jakim kierunku ale chyba w dobrym. Jestem szczęśliwym człowiekiem o wielu twarzach. Serce mam chyba dobre, choć przecież nie jadłam. Tu pomogę, tam nabroję. Umiem przeprosić, podziękować, podać dłoń. Mam dobre życie. Zapierdalam i odpuszczam na zmianę, bo chyba tak mi najlepiej. Kiedyś tylko zapierdalałam ale to nie była dobra droga. Trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć stop żeby złapać oddech i dystans. Trzeba wiedzieć kiedy wyhamować żeby nabrać rozpędu na dalsze podbijanie świata. Bo wiecie co? Ja ten świat małymi krokami ciągle podbijam bez względu na to co ktoś sobie myśli.

Mam wewnętrzną siłę, która nie pozwala mi się poddawać. Mam wewnętrzną siłę, która napędza mnie i do działania i do odpoczywania. Patrzę w lustro i myślę sobie jaka jestem zajebista. Bo jestem. Dla siebie jestem, a inni? A inni to nie ważne co tam sobie myślą, bo licząc się ze zdaniem każdej osoby dostałabym pierdolca. Każdy ma swoje zdanie, otacza mnie tysiące osób. Nie da się wszystkim dogodzić. Dlatego kiedy dziś spojrzysz w lustro powiedz sobie, że jesteś zajebisty, bo jesteś. Ktoś ma inne zdanie? To jego zdanie, niech sobie je ma, a Ty swoje wiesz. No chyba, że kawał z Ciebie chuja i wszyscy wokół Cię o tym informują, to spójrz w to lustro i spróbuj to naprawić żeby kolejnego dnia być zajebistym. Trochę wyszedł mi lustrzany wyrzyg pseudokołcza ale cholera, coś w tym jest. Zawsze miałam w głowie, że jestem piękna i mądra i słowo ciałem się stało.

Moje Czytelniki! Zapierdalać i odpuszczać. Wszystko jest w życiu potrzebne. Trzeba znaleźć ten balans żeby nie spierdolić się z rowerka.

“A masz Ty jakiegoś kawalera?”, czyli typowe polskie święta

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

“Nie jedz! To na święta!”. Kto słyszał ten tekst przed świętami? “Jedz, jedz, bo się zmarnuje!”. “Może jeszcze serniczka?”. “Dołóż sobie kiełbaski!”. A może ktoś spotkał się z takimi zachętami do zjedzenia piętnastego kilograma pierogów czy jajek, w zależności od tego jakie święta akurat wypadały? Do tego dochodzą bardziej osobiste nagabywanki, niezliczone teksty przewijające się w niemal każdym domu podczas każdych zlotów rodzinnych.

No i siedzimy już przy tym stole. Wujek Tadek wierci się na krześle, bo chlapnąłby kielicha ale ciotka Alina pilnuje go jak pies. Z braku laku pada pytanie – “A masz Ty tam jakiego kawalera?”. Unosisz głowę znad sałatki warzywnej, która chwilowo właśnie zastygła Ci w połowie przełyku i nie wiesz czy powiedzieć, że jesteś lesbijką albo może przyznać się, że masz tylko kolegę z którym się bzykasz. A właściwie to co to ich obchodzi? Przełykasz w końcu tę cholerną sałatkę i z uśmiechem na ustach wyjaśniasz, że na facetów masz jeszcze czas. I tak przy okazji każdego spotkania z rodziną. Masz faceta? Nie szkodzi! Wujek Tadzio zapyta kiedy zaręczyny. Zaręczyny były? Nie szkodzi! Zapyta kiedy ślub! Już po ślubie? Odpowiednim pytaniem będzie pytanie o to kiedy na świecie pojawi się dziecko. Bo pytanie o to kiedy będzie owoc Waszego bzykanka to takie naturalne pytanie jak o to jak tam wujka hemoroidy. Sama natura! Jest dziecko? Najlepiej zróbcie sobie parkę, wujcio postoi nad łóżkiem podczas kopulacji i będzie instruował jak i gdzie celować żeby wyszła dana płeć. A kiedy drugie? Uuu dwie dziewczynki, to teraz przydałby się chłopiec. Olaboga, macie trójkę dzieci?! To już patologia!

A gdzie na studia? Ile zarabiacie i dlaczego tak dużo/ tak mało? A szwagier w Anglii to nic nie robi i dziesięć tysięcy na nasze ma. Ale teraz ten Brexit, a u nas strajk nauczycieli. Eurowybory. PIS czy PO? A czemu Ty do kościoła nie chodzisz? A może jeszcze na drugą nóżkę? A może doleję barszczyku? Dokroję wędliny. A ciotka Joanna to w futrze wyskoczyła jakby mróz miał chwycić. Ćwikły? Po co te sklepy w niedzielę zamknięte? Cudują w tym kraju! A Marzena dalej dzieci nie ma, po świecie jeździ, w dupie się przewraca, tylko te botoksy, kroksy, wielka pani. Jedz, jedz, bo się narobiłam. Stefana wnuczka Niemca przyprowadziła ale była afera, to już polskich chłopów nie ma? Kiedyś to dopiero było, do kościoła we czterech, a z powrotem na czterech hłe hłe. CPN jakiś otwarty, bo jedna flaszeczka to mało? Pamiętam jak w 83 jechaliśmy po ćwiartkę świni do gospodarza i nas milicja zatrzymała hłe hłe. Oj dawaj Alinka to winko, lepszy rydz niż nic hłe hłe hłe…

Znacie to?

Ja nie.

Zawsze myślałam, że takie teksty to urban legend. Owszem gdzieś tam na jakichś weselach coś tam słyszałam ale nigdy nie w swojej rodzinie. Nigdy nie podczas świąt. Jak wyglądają u mnie święta? Telefony na bok. Każdy robi coś do jedzenia, nikt się nie narobi. Czasami zbieramy się wcześniej i przygotowujemy razem trochę szamki. Stół nie ugina się od żarcia, które potem się marnuje. Nie myję okien dla Jezuska, bo Jezusek ma w dupie moje okna i jeśli coś go interesuje to to czy jestem dobrym człowiekiem. Nikt nie pyta mnie o ślub, bo każdy wie, że wesela nie będzie, a ślub cywilny jeśli akurat nam się zechce. Nikt nas nie pyta o dzieci, bo jak sobie zrobimy to będą, jak nie zrobimy to nie będzie. Nikt nie pierdoli głupot z okazji świąt, bo mamy ze sobą kontakt na co dzień czy to osobisty czy telefoniczny. Rozmawiamy. Śmiejemy się. Smucimy. Cieszymy z osiągnięć. Podjadamy sobie z talerzy. Cieszymy się sobą.

Święta to dla mnie czas relaksu, odpoczynku, wspólnie spędzonego czasu. Współczuję wszystkim, dla których durne teksty to symbol każdego rodzinnego spotkania. Współczuję tym, którzy po świętach są zmęczeni bezsensownymi przygotowaniami i ciężką atmosferą.

Życzę Wam takiej rodziny jak moja. Dbajcie o swoje relację, odcinajcie się od toksycznych osób i pielęgnujcie to co pielęgnowania warte.

Szanuj czytelnika swego jak siebie samego* (O tym jak stworzyć zajebistą i zaangażowaną społeczność)

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Uszanowanko Czytelniki! Dlaczego mnie czytacie? Dlaczego mnie wspieracie? Może dlatego, że nie jojczę, że słabe zasięgi, bo nie są słabe, a nie są słabe, bo Was mam, a mam Was, bo Was szanuję. Right? Czasem sobie razem ponarzekamy na niesprawiedliwości tego świata, czasem się razem pośmiejemy, oburzymy. Razem. Zdarzy nam się spisać na priw o tym jaka kiełbasa lepsza albo o tym, że coś się nie układa. Jesteśmy społecznością, wspieramy się, czasami mamy różne zdania ale nikt nikogo nie hejtuje za poglądy. Umiemy się dogadać. Tworzymy niesamowitą społeczność #puditeam. “Jak do tego doszło, nie wiem” – cytując klasyka. Tak wyszło. Siedzimy w tym razem po uszy i nie wyobrażam sobie inaczej. Ale nie każdy bloger swego czytelnika szanuje i jest płacz, cała kumulacja gorzkich łez…

Od jakiegoś czasu zaczęłam przyglądać się blogom, a właściwie blogerom i doszłam do wniosku, że mogę ich podzielić na dwie grupy. Pierwsza grupa to blogerzy z niesamowitą społecznością, druga z pustymi liczbami. I tutaj warto podkreślić, że puste liczby i niesamowite społeczności nie są zależne od wielkości bloga. Puste liczby mogą mieć blogerzy z 500 lajkami i tacy z 50 tysiącami lajków. Fajną społeczność może tworzyć grupa 500 osób i 50 tysięcy osób. Piszę tu tylko o blogerach i ich Facebookach, bo Instagramerzy ze sztucznie napompowanymi kontami, to sorry, ale dla mnie są śmiechu wartci 😀 Mniejsza o większość. Obserwowałam Fejsbuki. I na tych Fejsach przy okazji ostatniego konkursu zapanował chaos. Chaos zapanował tylko na tych FB od pustych lajkach. No, bo jak to możliwe, że Iza (imię zmyślone) ma kilkanaście tysięcy osób na Fejsbuniu, a nie weszła do finału konkursu? Iza pisze żalposta gdzie psioczy na swoich czytelników. Iza pisze, że ludziom było tak ciężko na nią zagłosować, że to był tylko jeden klik, nic nie kosztował, a czytelnicy, chamy jedne nie kliknęły. Iza wylewa gorzkie łzy, że już jej nikt nie kocha, że ona taka dobra, że tak się stara, że przecież to całe blogowanie to jej cenny czas, który marnuje, a czytelnicy, mendy jedne nie doceniają. Jest ona, dobra, zarobiona Iza i Ci czytelnicy co jej nie szanują. Wiecie, gdybym była jej czytelniczką, to bym spierdalała. Ktoś na mnie narzeka, próbuje wzbudzić wyrzuty sumienia, trzeszczy jaka jestem beznadziejna, a ona to królowa wszechświata. Jak taki czytelnik ma się czuć? Jak szczur? Jak podwładny? Jak jebany śmieć. Tak bym się poczuła i spierdoliła. Ludzie nie czują jedności z kimś kto ich nie szanuje. Ludzie nie chcą tworzyć społeczności z blogerką, która zbiera tylko cyferki na liczniku w social media. Ma 20 tysięcy na FB? I co z tego? Nic. Ja mam 7 tysięcy wartościowych ludzi na FB, pod postami setki lajków, komentarze zamieniają się w długie rozmowy, docieram do nawet 100 tysięcy osób miesięcznie! I Ci ludzie, Wy moi ludzie, i ja tworzymy najzajebistrzą społeczność świata. Nie ma ja i Wy, jesteśmy MY.

Wróćmy jeszcze do konkursu, bo to on zobrazował mi całą sytuację. Podczas zbierania głosów blogerka Gabrysia (imię z dupy) katowała swoich czytelników co 3 godziny (tak mniej więcej 😉 ). Owszem, jest konkurs, trzeba czytelników poinformować, przypomnieć ze dwa razy żeby info do wszystkich dotarło, chociaż uwierzcie mi, że głupio mi było o tym pisać nawet te kilka razy, bo nie lubię się narzucać. Gabrysia jechała po bandzie. “Czemu na mnie nie głosujecie?”, “Zagłosujcie na mnie! Ja tak się poświęcam, zagłosujcie!”, “Utknęłam na XX miejscu, dlaczego nie głosujecie?!”, “Za chwilę wypadnę ze stawki, olewam ten konkurs, nie chcecie na mnie głosować to nie”. (Cytaty nie są dosłowne, bo nie chcę żeby Gabrysię chuj strzelił ale tak to mniej więcej wyglądało). Wyrzuty, katowanie. Niby ludzi na FB ma ze dwa razy tyle co ja ale pod postami po 3 lajki. Trochę to smutne nawet ale jakoś mi nie smutno. Ma liczby, nie ma ludzi. Nie ma więzi, nie ma społeczności. Ona ma wyjebane na ludzi, ludzie mają wyjebane na nią. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Teraz Gabrysia szuka porad jak zjednać sobie ludzi, może jakaś mądra książka, może podcast? Ja mogę taką książkę wydać. W książce wystarczy jedno zdanie-TRAKTUJ CZYTELNIKÓW JAK PRZYJACIÓŁ, A NIE JAK SZMATY. Oto cały sekret.

Wiecie, każdy bloger w głębi duszy marzy chociaż troszkę o tym żeby być sławny i bogaty albo chociaż żeby z bloga mógł się utrzymać. Ale żeby to osiągnąć trzeba włożyć w to swoje serce, a nie tylko suchy biznesplan. Jeśli robimy coś z pasją, piszemy bo lubimy, ludzie to widzą i zawsze docenią. Owszem, można podejść do tego jak do biznesu ale wtedy mamy po prostu biznes, a nie społeczność. Mi zależy na społeczności i wierzę, że pewnego dnia i miliony dolarów przyjdą jako skutek uboczny. Jakoś mocno mi na tych dolarach nie zależy, bo robotę mam spoko ale fajnie byłoby powiększać naszą grupę o kolejne zajebiste osoby żeby trafiać pod strzechę. Gdyby nie marzenia o popularności, to pisałabym do szuflady. Ja lubię być w centrum, ja lubię pisać, lubię dzielić się myślami, radościami, głupotami- jak z przyjaciółmi. Nie zależy mi na tysiącach paczek od firm, na dziesiątkach współprac. Nie jestem po to by coś Wam sprzedać, jestem tutaj by kupić Waszą uwagę. Nie mam potrzeby pokazywania najnowszych paletek cieni za kilka stów, nie muszę robić niczego na siłę. Wiecie, mogłabym nabijać sobie puste lajki i sztuczne komentarze. Mogłabym stworzyć otoczkę wielkiej blogerki co to nie wrzuca stories w czasie realnym, bo jeszcze jakiś Janusz ją wyśledzi (bo Janusz już leci i napastuje, tiaaa 😀 ). Mogłabym kosić wielkie paczki szminek i sukienek. Mogłabym, pytanie- PO CHUJ? Mi nie zależy na ładnych obrazkach pod publikę, mi zależy na publice. Bez publiki pisałabym do szuflady. Wiecie co jest zajebiste? Jak ktoś rzuci hasło Pudernica, to każdy wie o kim mowa. Albo mnie kochają albo nienawidzą ale znają. I am kurwa legend, a nie bezdzietna lambadziara z lukrowanymi foteczkami na IG. I to jest kurła piękne!

*gwiazdka do tytułu, bo hejterów to nie szanujemy, wiadomka, im to chuj pod żebro 😀

Ja nie zrobię?! Potrzymaj mi piwo!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Właśnie sobie wymyśliłam, że zostanę wilkiem z Wall Street. Wszak mam parę stów w portfelu. Jak mi się znudzi, zostanę księżną Yorku. Krasnego Yorku. Wszak mam plastikową koronę i w Yorku mieszkam. Myślicie, że to absurd? No proszę Was! Jeden z polityków, zgadnijcie z jakiej partii, właśnie został dyrektorem szpitala. Zapytany przez dziennikarza jakie ma doświadczenie w pracy w sektorze zdrowia, odparł, że dość długo chorował. To się dzieje naprawdę! Oczywiście mogłabym wybrać jakąś państwową posadę jak na przykład pewien ksiądz z Chełma, który został kapelanem tamtejszego Urzędu Skarbowego i zarobi sobie pięć tysięcy. Ale powiedzmy sobie wprost, 5 klocków? Co ja sobie za to kupię? Waciki?!

Żyjemy w państwie absurdów. Nie oszukujmy się. Ten kraj jest pojebany jak lato z radiem. Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Idę o zakład, że w takiej Danii też pełno absurdów, albo w Malezji na przykład. Spójrzmy na Wenezuelę, tam to dopiero jest się o co przyjebać, właściwie to o wszystko można, no może poza jednym, mają darmowe paliwo. Ale to my Polacy wiedziemy prym w narzekaniu. Przez państwo czegoś nie możemy, przez system mamy utrudnienia, przez rząd mamy pod górkę. Masło za drogie, akcyza za wysoka. Jak ktoś coś osiągnął to ciekawe skąd wziął na to pieniążki? Pewnie miał szczęście, ukradł i ma sponsora! Jesteśmy marionetkami w państwie absurdu i generalnie nic się tu nie da osiągnąć, a już na pewno nie uczciwie.

A gdyby tak spojrzeć na to z innej strony? Gdyby tak nie patrzeć na to co nas otacza? Gdyby tak spojrzeć na siebie i powiedzieć sobie “ja nie zrobię?! Potrzymaj mi piwo!” i zrobić? Nie da się? Jeśli ktoś nie wie, że się nie da to to robi i udowadnia, że się da. Jeśli ktoś jest uparty i pracowity to to robi i udowadnia, że się da. Wszystko się da się. Brzmię jak jakiś niezrównoważony kołcz z Popreczyna w gminie Kozia Wólka. Tylko, że ja wiem, że się da. Niejednokrotnie ktoś trzymał mi piwo z niedowierzaniem patrząc jak robię coś czego przecież się nie da. I wiecie co? Dało się, a temu komuś zostawało tylko dopić po mnie to odgazowanego browara. 

Większość ludzi nie szuka możliwości tylko wymówek. Mi też się czasem nie chce, ja też mam czasami chujowy dzień, tydzień, miesiąc. Ale zagryzam zęby i cisnę, bo to co robię dziś, zbierze swoje owoce może za rok, a może za pięć lat. Czasami też odpuszczam to co mniej ważne. Prosty przykład, jakiś czas temu cisnęłam z robotą do przesady. Hajs się zgadzał bardziej niż bardzo tylko nie miałam kiedy go wydać. Kiedyś nie było za co, potem nie było kiedy. Przystopowałam. Jest mi lepiej. Trzeba cisnąć ale trzeba też znaleźć priorytety. Hajs? Oczywiście, jest zajebisty ale tylko wtedy kiedy możemy wydać go na przyjemności czy potrzeby. Kiedy nie mamy siły nawet odpalić Netflixa, ta cała kasa przestaje cieszyć, a zaczyna frustrować.

Zdrową odskocznią jest dla mnie ten blog. Ja tu nic nie muszę i mogę wszystko. Mogę tu pisać albo i nie. Mogę pierdolić głupoty i mogę bazgrać poważnie. Czasami komuś pomogę, czasem kogoś rozśmieszę. I patrzcie! Nic mi w tym nie przeszkadza! Państwo nie ma na to wpływu, ani rząd, ani nawet ten ksiądz kapelan z Chełma, który może mi skoczyć. Nawet pogoda mi nie przeszkadza, bo najważniejsza pogoda to pogoda ducha.

Więc jeśli ktoś Ci powie, że czegoś się nie da, nie możesz na przykład zostać dyrektorem szpitala, to niech potrzyma Ci piwo. Wszystko się da. Określ swoje priorytety i ciśnij ale zadbaj też o swój komfort psychiczny, daj sobie czas na hobby, odskocznię, bliskich. Znajdź czas dla siebie. Nie popadaj w przesadę ani rutynę, znajdź złoty środek i zapierdalaj. Ale zapierdalaj mądrze, nie koniecznie ciężko, choć i tak czasem trzeba.

A co dla Ciebie jest ważne?

Bo ja to lubię jeść.

 

Jeśli wdepnąć w jakieś gówno, to tylko w Dubaju. Przynajmniej nie za darmo! 

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Gówno. Nie raz w jakieś wdepnąłeś. Gówno. Kiedy ptak narobi Ci na łeb – na szczęście. Kiedy w nie wdepniesz – na kasę. Mamy dużo powiedzeń z tym wulgaryzmem. Gówno prawda, gówniana sprawa i takie siakie. Jak wyjść z gówna? Z gracją. Najlepiej z uśmiechem. Najlepiej z zyskiem. Kiedy wczoraj wrzuciłam poniższego mema chyba każdy odczytał go dosłownie. A nie o to chodziło. Chodziło o…

…to, że nawet jeśli sytuacja jest beznadziejna powinniśmy szukać plusów. Nawet z najgorszych przypałów powinniśmy wynieść jakiś zysk dla siebie. Nie ma takich sytuacji, która by nas nie wzbogaciła. Ukradli Ci portfel? Zajebiście, nie stracisz kasy na głupoty! Ktoś przejechał Ci autem po stopie? Super, dostaniesz odszkodowanie! No dobra. Przesadzam. Ale wyobraźcie sobie, że pożyczyliście komuś stówkę. Ten ktoś nie oddaje, nie odzywa się, udaje że nie było sprawy. Przez to, że brakuje Ci tej stówy nie możesz kupić na przykład jakiejś arcyważnej książki. Jesteś stratny ale z drugiej strony masz coś cenniejszego – naukę na przyszłość. Wdepnąłeś w gówno ale nie na darmo. Jeśli już coś zjebać to tylko mając z tego zysk. Zyskiem nie zawsze są pieniądze. Czasami zyskujemy coś o wiele lepszego, doświadczenie. Dzięki doświadczeniu w przyszłości będziemy mądrzejsi (może nie wszyscy 😉 ).

Człowiek uczy się całe życie, a i tak głupi zdechnie. Nie lubię ludzi, którzy mają się za nieomylnych. Bezmyślnie brną w coś, idą w zaparte choćby racji nie mieli. Nie potrafią przyznać się do błędu. Nie pytają kiedy czegoś nie wiedzą, udają, że są w temacie byle nikt nie zauważył ich braku wiedzy w jakiejś sferze. Mam się za inteligentną osobę, mądrzejszą od głupszych i głupszą od mądrzejszych. Kiedy czegoś nie wiem – pytam. Uważam, że lepiej zawstydzić się raz pytając o coś czego nie wiemy niż żyć w niewiedzy i wstydzić się tego całe życie. Chociaż z tym wstydem to też takie uogólnienie. Nie wstydzę się pytać i nie wstydzę się czegoś nie wiedzieć. Z każdym moim pytaniem uczę się więcej. Pytam, uczę się, wnikam, poznaję nowe ścieżki.

Potrafię przyznać się do błędu. Nie idę w zaparte kiedy nie mam pewności co do moich racji. Kiedy jestem przekonana o tym co mówię – twardo stoję przy swoim. Oczywiście jestem otwarta na dyskusję, na poznanie punktu widzenia drugiej osoby ale nie oznacza to, że zmienię swoje zdanie. Czasami jednak zdanie zmieniam ale tylko jeśli argumenty drugiej osoby są trafne. Mogę się mylić, mogę czegoś nie zrozumieć ale kiedy ktoś mi mówi, że trawa jest czerwona to prędzej zaśmieję mu się w twarz niż wejdę w bezsensowną dyskusję. Z niektórymi nie warto gadać. Obcowanie z niektórymi ludźmi to wchodzenie w gówno po pas i nie ma mowy o jakichkolwiek zyskach z obcowania z gównianymi ludźmi. 

Niektórzy ludzie to takie gówna w złotym papierku. Wydaje się, że lśnią, przyciągają wzrok ale pod błyszczącym opakowaniem są tylko śmierdzące fekalia. Często takie osoby mają stado przyklaskiwaczy. Przyklaskiwacze często nie zauważają, że piękna otoczka to fatamorgana, czasami nie chcą wiedzieć tego co kryje się pod nią, a czasami są zwyczajnie za głupi żeby to zauważyć.

Z ubolewaniem stwierdzam, że gówniani ludzie są tak sprytnie rozmieszczeni na naszym świecie, że jak się nie obrócimy, to na takiego trafiamy. Nie oznacza to jednak, że gównoludzie mają przewagę. Nie. Oni po prostu są dobrze rozstawieni i bardziej rzucają się w oczy. Całe szczęście ludzi serdecznych jest całe mnóstwo, czasami tylko musimy przedrzeć się przez basen gówna żeby ich spotkać. 

Życzę Wam żebyście z każdego gówna mieli jakiś zysk, bo jeśli wdepnąć w jakieś gówno, to tylko w Dubaju. Przynajmniej nie za darmo! 

Wolność i niezależność, która nikogo nie obchodzi

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Podsumowania na blogach i w mediach społecznościowych ruszyły. Nikogo to nie obchodzi (#nikogo). Myślisz, że wszystkich obchodzi co wydarzyło się w Twoim życiu tego roku? No nie, tak nie jest. Nikogo nie obchodzi, że Twojemu dziecku wypadł ząb i masz nowego psa. Ludzie mają gdzieś, że byłaś w Egipcie i wyszłaś za mąż. Ludziom jest obojętne, że w święta na FB pokazałaś pierścionek zaręczynowy, już i tak nie pamiętają jak wygląda i że to był akurat Twój profil. Jesteś oryginalny, niezależny, wybijasz się na tle innych. Ale jakich innych? Może i jesteś niezależny ale jednak nie da się niezależnym być. Jak żyć?

Ok. Kogoś to obchodzi. W przypadku blogerów obchodzisz garstkę fanów, w najlepszym przypadku 60% Twoich odbiorców. Jeśli jesteś zwykłą Asią z Poznania- Twoim życiem przejmują się Twoi najbliżsi, mama, tata, wujek, babcia, trzy przyjaciółki, z którymi trzymasz się od liceum i Twój kot. Co z innymi? Albo mają Cię w dupie, albo czekają na to kiedy powinie Ci się noga, albo jest im to obojętne, że właśnie dostałaś ekstra pracę i zabukowałaś bilet do Portugalii. Jak żyć? Na tyle niezależnie na ile się da. Bo nie da się być niezależnym. Nie na sto procent, nie tak jak wmawiają Ci kołcze i instagramerki z kupionymi zasięgami. Żyjesz w społeczeństwie, nie na księżycu i czy chcesz czy nie- zawsze będziesz od czegoś zależny.

Niezależne kobiety rzucają frazesami, że oto Ty możesz być kim chcesz, wszystko w Twoich rękach. Poniekąd. Owszem, możesz być kim chcesz ale tylko na tyle na ile pozwoli Ci na to Twoje otoczenie. Czy żyjąc na Śląsku zostaniesz treserem wielorybów? Tak średnio. Jeśli urodziłeś się w biednej wiosce gdzieś w Wenezueli, masz średnie szanse na pracę w Dolinie Krzemowej. Szanse są zawsze. Talent, szczęście, praca, znajomości to wszystko pomaga ale ilu geniuszów zmarło zanim ktoś ich odkrył? Nie wiem, pewnie dużo ich było. Pozytywne myślenie pomaga ale myślenie to nie wszystko. Ciężka praca to nie wszystko. Tylko wszystko to wszystko.

Dobra to jak z tą niezależnością? Potrzebna nam, czy niemożliwa? Nie wiem. Kim ja jestem żeby ktokolwiek interesował się moim zdaniem? Jestem egoistką. Taką zdrową egoistką. Uparcie dążę do swoich celów, wierzę w siebie, robię wszystko żeby być szczęśliwą i jestem. Nie jestem do końca niezależna, nie we wszystkich sferach. Tak się nie da. Czasami jestem zależna na własne życzenie tylko po to żeby nie czuć się jak cyborg ( zajrzyj do wpisu Kobieta (nie)zależna).

Jestem nieuzależniona od uzależnień. Brzmi śmiesznie? Niemal każdy z nas jest od czegoś uzależniony. Jeśli chodzi o używki nie ma takiej, która byłaby dla mnie nałogiem ale przelećmy kilka dziedzin życia, które mogą nas omotać.

Zakupy

Jeśli jakieś zakupy robię regularnie to te spożywcze. Musze jeść żeby żyć. Czyli tu wszyscy jesteśmy zależni. I co z tą niezależnością wojowniczki? Jesteśmy uzależnieni od tego w jakiej cenie kupimy chleb czy pomidory. Można zrezygnować z makaronu ale wtedy kupisz kaszę. Możesz posadzić ogórki ale kupisz śmietanę i tak dalej. Żeby te produkty trafiły do sklepu ktoś musi je wyprodukować. Wszystko zależne jest od rolnika, rolnik uzależniony jest od pogody. Decyzja jednej osoby wpływa na życie innych. Gdzie ta niezależność? Wszyscy jesteśmy zależni względem innych osób i zjawisk. Twoja niezależność może polegać najwyżej na tym czy kupisz masło z mleczarni w Krasnymstawie czy z Piątnicy. A może i tu Twoja niezależność pójdzie się jebać, bo w kieszeni masz 5 złotych i kupisz Piątnicę, bo taniej? To nie będzie Twój wybór. Twój wybór będzie uzależniony od ceny, od tego czy mleko nie zdrożało, paliwo nie skoczyło w górę i inne takie. Na nasze decyzje wpływa wiele zmiennych i tylko pozornie jesteśmy niezależni. Jeśli chodzi o zakupy ciuchowe, kosmetyczne i inne, które robimy głównie dla przyjemności (pomijam tu konieczność typu buty mi się rozpadły i trzeba kupić nowe) tutaj możemy dokonywać własnych wyborów. Chyba, że akurat jesteś blogerką i kupujesz do bólu żeby było czym się pochwalić nawet jeśli to oznacza wzięcie kredytu (tak! są takie przypadki!). Ostatni raz ciuch kupiłam jesienią. Była to kurtka, która chodziła za mną z pół roku. Mogłam za tę kasę kupić pewnie z 4 inne kurtki ale chciałam właśnie tą. Kupiłam nie ze względu a metkę, a ze względu na wygląd i jakość. Mam markowe ciuchy, torebki czy buty ale nie jestem uzależniona od metek. (Zerknij do Konsumpcjonizm czy minimalizm?). Równie dobrze mogę kupić sweterek w ciuchu za 5 złotych jak i buty za kilka stów. Właściwie mogłabym chodzić obwieszona w markowe ciuchy i gadżety od stóp do głów ale po co? To tylko szmaty.

Praca, blog, social media

Kocham pisać więc piszę. Z pisania żyję, pisanie to moje hobby. Lubię też błyszczeć i nie ukrywam, że miło mi być influencerem w najlepszym tego słowa znaczeniu. Kiedy coś polecam- ludzie często i chętnie to kupują. Dlatego też nie chcę zawieść nikogo. Nie biorę współprac jak leci żeby tylko się nachapać. Nie muszę. Mogę wybierać i przebierać w ofertach i decydować się tylko na te, które mogę polecić od serca. Pewnie jestem na tym stratna finansowo ale zaufanie odbiorców jest dla mnie ważniejsze. Co lepsze nie jestem uzależniona od tego co i czy zarobię na blogu! Jestem freelancerem, social media managerem, copywriterem, redaktorem i chuj wie kim jeszcze. Niedawno ruszyłam z kolejnym projektem (Infogenerator). Moje dochody to dziesiątki źródełek więc na blogu mogę wyżywać się twórczo, nie muszę brać współprac na siłę, bo i tak mogę sobie kupować torebki LV bez zbytnich wyrzeczeń ale tego nie robię, bo po co? Jak mi się jakaś spodoba to może i kupię, a może kupię sobie no name za stówkę? Kogo to obchodzi? #nikogo Social Media? Fajna sprawa, łatwiejszy kontakt z odbiorcami mojej twórczości. Gdyby FB wybuchł, Instagram się spalił, a You Tube zjadłyby myszy- mam bloga i to jest moje główne medium. Za bloga płacę, mam własną domenę, hosting i mogę tu robić co chcę. Mogę sobie tu nawet gołe cycki pokazać i nikt nie ma prawa się przyjebać. W social media ograniczają nas regulaminy wewnętrzne i musimy sobie zdawać sprawę, że pewnego dnia Cukierekberg pomyśli, “a chuj, zrobię im wszystkim na złość i wszystko zamknę w diabły” i zamknie. I my nie mamy nic do gadania. Bloga za własny hajs nikt nam nie zamknie, chyba, że nie zapłacimy 😉

Związek, rodzina, przyjaciele

Jesteśmy zależni od najbliższych. Nigdy nikt mi się w życie nie wpierdalał, moja rodzina jest spoko. Mam też świetnych przyjaciół i wspaniałego partnera. Jestem pod pewnymi względami niezależna ale nie zawsze. Kiedy komuś z bliskich jestem potrzebna, rzucam wszystko i pomagam. W ten sposób moje inne działania są uzależnione od różnych zmiennych w życiu osób, którymi się otaczam. Jestem uzależniona od mojego Niemęża, bo to on umie rzeczy, których ja nie potrafię i dobrze mi z tym. On nie potrafi pewnych rzeczy, z którymi ja sobie dla odmiany świetnie radzę. Tworzymy całość i jesteśmy współzależni wobec siebie. Jedno bez drugiego pewnie dałoby radę ale po co skoro jest nam tak dobrze? W moim życiu pojawiają się i znikają różni ludzie. Jest to naturalne. Czasami stajemy na czyjejś drodze w odpowiednim momencie, pomagamy sobie, w pewien sposób siebie wykorzystujemy, każdy jest po coś, po czym nasze drogi naturalnie się rozchodzą. Nie rozstałam się z żadną przyjaciółką w wielkim gniewie ot czasem te relacje się rozluźniają i nie ma płaczu. Czasami napotykamy na swojej drodze ludzi toksycznych i mimo iż darzymy ich sympatią najzdrowiej się od nich odciąć. Odcinam się od takich ludzi bez skrupułów. Egoistyczne? Być może ale kiedy z kimś jest mi nie po drodze nie widzę powodu żeby marnować swój czas. 

I tak piszę i piszę jak wypracowanie na polski piętnaście lat temu, a to i tak #nikogo. Kogoś na pewno, ale nie jestem pępkiem świata. Nie spamuję na prywatnym Fejsie fotkami co trzy dni. Właściwie jak ktoś tak spamuje to go wyciszam, bo nie obchodzi mnie pięćdziesiąt zdjęć z jego świąt. Miałam swoje święta. Piękne święta, nie dodałam na social media ani jednej fotki z nich i żyję. Ludzi nie obchodzą Twoje podsumowania roku 2018. Ludzi interesuje to co możesz im zaoferować, bo jesteśmy zależni od siebie choćby mogło się wydawać, że jesteśmy niezależni. Nigdy nie wiesz kto Ci się kiedyś przyda. Nie chcę przez to powiedzieć, że liczą się znajomości pod względem materialnym. Czasami na swojej drodze spotykam kogoś komu pomagam bezinteresownie, po latach ten ktoś bezinteresownie pomoże mi albo i nie. Może pomoże mi ktoś zupełnie inny? Może nikt. Może ktoś komu pomogłam zna kogoś kto teraz przyda mi się w innej sprawie? Może ja przydam się komuś do czegoś co dla niego jest ważne? Jesteśmy od siebie zależni ale bądźmy też zdrowo niezależni. Nie liczmy na nikogo ale pozwólmy innym liczyć na siebie (w trzeźwych granicach, nie bądźmy też cipami). Równowaga. We wszystkim. Zawsze.