Tag

olejek

Do ciała, do włosów, do twarzy…a może do dupy?

By | Bjuti Pudi | 29 komentarzy
Dzisiaj kosmetycznie, olejkowo, włosowo- nie lubię tej formy zwrotów, ale chciałam się podrażnić 😉 Ze dwa miesiące temu kupiłam sobie w promocji za około 14 złotych olejek z myślą o olejowaniu włosów. Firma dobra, skład super-, myślę sobie, będzie wypas. Ale czy był… Heh…Olejek do włosów, do twarzy, do ciała…a może jednak do dupy?
Bielenda, drogocenny olejek arganowy 3 w 1
Normalnie kosztuje coś więcej niż dwie dychy, jak wyczaiłam promo, postanowiłam wziąć. Flaszka super, z wyglądu normalna, spryskiwacz działa git malina. Olejek rzadki, pewnie dlatego, że to olejek. Kolor żółty. Zapach dziwaczny. Nawet i się podobał na starcie, ale potem zaczął mnie wkurwiać niemiłosiernie. Ale co tam zapachy i konsystencje. Grunt to działanie. Jak wspomniałam, miał być do ciała, włosów i twarzy- okazał się do dupy, dosłownie i w przenośni.
Najpierw dałam ociupinkę na końce- armagedon, kluski po minimalnej ilości. Ale myślę, ok chuju, może jeszcze okażesz się nie być frajerem. Dałam dziada na noc- rano, po umyciu, włosy jak szczotka. Dobra, ja się łatwo nie dam. Spróbowałam zrobić namaszczenie, jak jakaś mumia egipska, na glicerynę. I co? I gówno. Duża, śmierdząca, parująca kupa. Włosy jakby ktoś z moździerza przypierdolił w stertę szyszek. Dobra, dawaj na mokro cwela. Znowu kupa, jeszcze bardziej śmierdząca i parująca. A we mnie się gotowało. Kombinowałam prawie miesiąc, a olejek jak na złość wydajny jak ukraińska tirówka. Aż mnie szlak jasny trafił, krew prawie, że nagła zalała, a wody w Wieprzu wzburzyły się i wypiętrzyły równo z mostem. Jakby to Chylińska ujęła, powiedziałam sobie dość! Włosy po olejku oklapnięte przy skórze, chociaż na sam łeb nie kładłam, ale ulizały się w pobliżu jakby pies jęzorem wychechłał. Końce rozczapierzone jak jakaś stara kwoka. Na łbie sianko jak po sianokosach. Masakracja.
Z pól mi go zostało i pomyślałam, że zużyję na nogi, bo na łeb to już tego na bank nie położę. No i na girach nie było źle. Olejek ładnie nawiżał, trzeba przyznać. Ale tłusty jebany jak tłusty czwartek. Wchłaniał się może w 10%. Ale nie wyrzucę, no. Jakieś dzieci głodują, widziałam na fejsie, ludzie im klikają, a fb daje im za to chleb (tiaaa…) , a ja będę 14 zeta marnować? No nie,. Jakoś zużyłam, dając olejek na popierdalacze, żeby tłuścizny tak nie czuć i żeby zapach mi tak nie zalatywał, gdyż ponieważ począł mnie wkurwiać, jako żem rzekła. Skończyłam niecnotę. Na gębę moją książęcą nawet nie miałam odwagi użyć.
O, a skład niby ok. Niby firma fajowa i ją lubię, a tu taki szprync nieokiełznany. Nie podpasił mnie i mnie, znaczy ja,  już więcej ni kupi. Żeby mnie po polu mieli za kozą ciągać, nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Komuś może i podpasuje, ale ja wiankiem z czosnku i wodą święconą będę szelmę przeganiać.
Morał z tego taki, że nie zawsze dobry skład, to dobre rezultaty!

 

Ale, że olejkiem gębę myć?!

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy
Wytrzeźwiały po weekendzie owieczki? Zrzucacie przejedzoną kiełbasę? Już wbiły się w rytm tygodnia? No to dobrze, to czytajcie co ja tu nowego namodziłam 😉

Marion, Golden skin care, olejek do demakijażu twarzy i oczu.
Olejek przyjechał do mnie od samego Marion i w ramach testów go testuję, no bo przecież go nie oglądam przez butelkę. Poużywałam ponad miesiąc, więc jestem gotowa przedstawić Wam wszystko co o nim myślę. Zacznijmy od tego, że 150 mililitrów to około 15 złotych. Butelka bardzo poręczna i ładna, pompka chodzi jak ruskie wojsko, równo, zgrabnie, bez pomyłek. Wizualnie i użytkowo- najwyższy poziom.
Można nim umyć ślepia jak i całą mordę. Oczu nie wypali- przeciwnie łagodnie zmywa wszystko, co tam natapetujecie. Olejkiem można chlastać po ryju na dwa sposoby- albo wacikiem- i ten patent polecam do oczu, albo hop na gębę i traktujemy odrobiną wody, spieniamy i spłukujemy. Pieni się delikatnie, raczej zamienia się w białawą emulsję. Ja używałam po swojemu- wacikiem oczy, a sposobem na wodę resztę. Gdyby nie to, że jestem pierdoła, to pewnie cały czas bym tak używała. Olejek nie podrażnia oczu, ale ja oczy zmywam z rozmachem i zawsze do oczu czegoś tam napcham. Taki mój los. Dlatego po pewnym czasie olejek używałam do zmycia jedynie gęby, a oczy myłam micelem. Ale ja to ja. Jestem nie przyzwyczajona do mycia buzi olejkami, więc jak sobie napchałam go w oczy to przez chwilę widziałam jak przez mgłę hehe 😀 I dlatego zrezygnowałam z mycia nim wytrzeszczy. Jeśli nie patrzeć na moje dziwactwa, to olejek sprawdza się dobrze w roli czyściciela. Makijaż zmyty bez szorowania, byłam w szoku, że to możliwe. Buzia ładnie odświeżona, ale i nawilżona i to bez żadnego tłustego nalotu. Bardzo przyjemne działanie. I zapach też przyjemny, delikatny. Podobno to biała herbata, ale ja czuję jeszcze jakieś subtelne kwiecie. Konsystencja olejkowo- wodnista, może uciekać z ręki.

No i właśnie skład. Można się czepiać, a szkoda. Olejek słonecznikowy na początku- git majonez. Ale zaraz potem- parafina, która niektórym niespecjalnie służy. Ja nie mam z nią problemów, ale wiem, że niektórzy jej nie znoszą. Troszkę PEGów…też mogłoby ich nie być, ale są. Ale nie demonizujmy- PEGi to takie przemytniki- przemycają dobre substancje w głąb skóry, więc nie ma co demonizować. Poza tym olejki, witamina E i C i właśnie te PEGi wpychają nam te witaminki w gębę. Ascorbyl Palmitate- to jest niezłe, ponoć jest substancją przeciwzapalną i przeciwstarzeniową i dobrze wpływa na skórę po opalaniu, łagodząc ją. Takich rzeczy mądrych się naczytałam. Podsumowując- skłąd jest całkiem fajny, chyba, że parafina kogoś zapycha. Na szczęście nie mnie, ufff 😉 W nagrodę olejek nie ma alkoholu, barwników, konserwantów ani mydła- duży plus.Podsumowując- olejek jest dobry, mnie nie zapycha, pozostawia buzię czystą i nawilżoną, przyjemną w dotyku. Makijaż zabity. Nie wiem jak z wodoodpornym, ale normalny nie ma szans. Cena przyzwoita, olejek wydajny. Ładna i niezawodna flaszka. Jeśli komuś nie szkodzi parafina i lubi olejki- polecam. Trzeba przyznać, że przypadł mi do gustu, bo nie zostawia tłustej gęby, ale mycie nim oczu to nie dla mnie. Taka solidna czwórka z plusem, ewentualnie pięć minus 😉

 

Odżywczy olejek do ciała od pana Mari(o)ana ;)

By | Bjuti Pudi | 12 komentarzy
Rozleniwiłam się tą wiosną, chwytałam słońce, ale przy leniwej sobocie wracam i opowiadam o ciekawym kosmetyku, który dostałam od Marion.
Nigdy nie lubiłam oliwek, olejków, nienawidziłam jak mi się skóra ślizgała, lepiła i syfiła ciuchy. Jedynym miejscem gdzie lubiłam oleiste substancje były włosy. No, jeszcze latem smarowałam nóżki takim olejkiem ze złotymi drobinkami z Avonu. Tylko odnogi, bo olejek był obrzydliwie tłusty i wcale się nie wchłaniał, ale ładnie lśnił na opaleniźnie, więc czasami się nim przeleciałam 😉 Ach i jeszcze jeden olejek- kakaowy z Ziaji, do opalania- ten akurat uwielbiam, ale tłustość jest fujjj, na szczęście po opalaniu jest jeszcze kąpiel 🙂 Kiedy dostałam paczkę testerską od Marion, lekko się przeraziłam- sto milionów różnych olejków, a ja ich przecież nienawidzę :O Najpierw pootwierałam wszystkie kosmetyki- jestem wąchaczem, musiałam wybadać czym pachną te flaszeczki. I przepadłam. Olejek do ciała miał tak boski zapach, że jeszcze tego samego dnia wylądował na mojej skórze 🙂
Marion, Odżywczy olejek do ciała, Multi oils.
Zacznę od zapachu, bo on mnie uwiódł na starcie. Zapomniałam o tym, że nie lubię olejków, bo chciałam pachnieć tym stworkiem. Pierwsza myśl- jakieś cytrusy, trawa cytrynowa. Niemąż powiedział, że cytryna z czymś słodkim. Potem wczytałam się w skład- znalazłam limonkę oraz Linalol, który imituje zapach konwalii. Wydaje mi się, że czuć też migdały. W każdym razie zapach jest świeży, pobudzający, ale nie ostry, bo przełamany subtelną słodkością. Ciężko jest opisywać aromaty, to trzeba poczuć. Strasznie pięknie pachnie, no tak strasznie, że aż strach 😉
150 ml olejku w poręcznej butelce, atomizer też na poziomie, super działa. No, u mnie to czas przeszły, bo mi flaszka spadła wprost na ten nieszczęsny atomizer i coś pękło. Przełożyłam jakiś z innej flaszki- nie było wyjścia. Butelka wytrzymała, po upadku na płytki jest cała i zdrowa. Takie crash testy to tylko u mnie 😉 A co z działaniem i tłustością? Otóż drodzy Państwo pierwszy olejek, który mnie nie wkurwia. Wchłania się! Niebywałe! Może nie jest to jakieś zawrotne tempo, ale się wchłania, jestem w pozytywnym szoku. A jak mi się nie chciało czekać, to wkładałam ciuchy i też nic się nie brudziło. Ciało ładnie nawilżone i ten zapach. Dla samego zapachu warto wypróbować, tym bardziej, że olejek to koszt niewiele powyżej 10 złotych.
Można się czepiać składu, bo olej argaowy za zapachem i parafina na pierwszym miejscu. Ale mi parafina krzywdy nie robi, więc dla mnie jest ok. Ten nieszczęsny argan mógłby być bliżej początku, no ale dobra. Na pocieszenie dodam, że nie uświadczymy tu konserwantów, barwników i silikonów, więc nie jest źle. Do tego olej migdałowy i słonecznikowy- całkiem fajnie.
Podsumowując- kupię go na pewno, bo jest to pierwszy olejek, który się wchłania i zostawia tylko lekki, nietłusty film. Zapach! Zapach jest cudny, a ja jako wąchacz zwracam na to szczególną uwagę. Cena przystępna i dobra wydajność- stosuję od miesiąca, a jeszcze mam go sporo. Nawilża. Nie bardzo mam się do czego przyczepić. A Wy mieliście? A może znacie jakieś inne ciekawe olejki, które się wchłaniają? Lubicie w ogóle olejki? Bo ja powoli się przekonuję.

Hollywood Beauty- czy w miesiąc włosy mogą urosnąć 5 centymetrów?

By | Bjuti Pudi | 106 komentarzy
Witam. Przylazłam tu, żeby znowu hejterów pobudzić, bo coś im ostatnio cycki poopadały i dawno nikt mi nie dokuczał. Aż się smutno porobiło hehe 😀
Baby, chopy, psy i koty, wiewiórki, jaszczurki,borsuki i nornice znowu dorwałam jakiś wynalazek na porost kudełów. Żeby śmiesznie było, to mi wcale na jakimś superszybkim wzroście nie zależy, ale jestem strasznie ciekawskim dzieckiem i lubię sobie popróbować. Ostatnio odstawiłam Hair Jazz i sięgnęłam po coś innego. I właśnie to inne coś testowałam przez bity miesiąc. Teraz mam w planach połączyć Jazz z tym kosmetykiem. Ale no chwila, chwila…po kolei.
Hollywood Beauty, Castor Oil. Kupiony na Alledrogo za około 40 złotych z przesyłką.
No i tutaj mogą się na mnie rzucić obrońcy praw zwierząt. Zapraszam. Wiem, że w składzie kosmetyku znajduje się olej z norek. Jak zapewnia producent, olej jest pobierany od żywych zwierząt, ale jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić. Zaraz w głowie widzę taką scenkę:. Do doktora Szczyta puka Pani Norka i mówi- “dzień dobry doktorze Szczycie, jakoś mi się futro z norek ostatnio chujowo układa, by Pan mi tłuszczu odpompował”. Doktor odsysa co trzeba, a że norka nie ma kasy to bierze ten tłuszcz jako zastaw, a potem sprzedaje koncernowi i oni robią z tego kosmetyki. Wiem, wiem, teraz mnie zlinczujecie, ale nie mogłam się opanować. Mimo wszystko mam nadzieję, że koncern, który ten kosmetyk produkuje, nie pozwoliłby sobie na znęcanie nad zwierzętami. Nie lubię znęcania nad zwierzętami, zresztą w zeszłym tygodniu ktoś otruł mojej Mamie psa…Ale jestem też prostą wieśniarą i nie robi na mnie wrażenia obcięcie kurze łba, czy zarżnięcie świni. Byle to był jeden cios, a nie męczenie. Więc jeśli w kosmetyku jest norkowy tłuszcz, to albo rzeczywiście w jakiś sposób jest pobierany od żywych zwierząt, albo pozyskiwany w jakiś inny sposób, ale z certyfikowanych hodowli. Serio, nie sądzę, że jakakolwiek firma pozwoliłaby sobie na wtopę, tym bardziej, że jest to produkt amerykański, gdzie prawa zwierząt są przestrzegane rygorystyczniej niż u nas. W składzie tłuszcz znajduje się przy końcu, więc podejrzewam, że jest go tam tyle co miodu u kota w uchu.  Myślę, że temat wyczerpałam, moje zdanie nie musi się Wam podobać, ale nie będę do tego tematu wracać i opowiadać o moim sumieniu czy tam innych bólach wiadomo czego.
Tutaj mała recepta, co jak i po co. W skrócie powiem Wam, że niewielką ilość należy wsmarować w skórę głowy i już. To ma być serio maleńka ilość. Chciałam być mądrzejsza od internetów i dofasoliłam za pierwszym razem więcej, to potem trzy dni łba nie mogłam domyć. Bierzemy ociupinkę na końce palców i rozcieramy żeby olejkowa maska zmieniła stan skupienia na rzadszy. Wcieramy dokładnie i powtarzamy czynność, tak żeby w miarę równo pokryć skórę głowy. Ogólnie na włosy dajemy ilość połowy orzecha włoskiego, dwóch mirabelek, albo no nie wiem czego tam jeszcze 1/4 pudełka zapałek, albo i to nawet nie. Mało. Zmywałam po całej nocy Timotei Pure, Szampon 2 w 1 “Świeżość i czystość”, bo akurat był w Esesmanie za 4 zeta, a tymi delikatnymi gównami nie szło łba domyć. Timotei dawał radę i jeszcze ładnie pachniał.
Konsystencja jest zbita, tępa. Wygląda jak wazelina, ale rozpuszcza się wolniej. Pięknie pachnie. Nie potrafię określić czym, ale jest to zapach lekki, świeży, kremowy, przyjemny dla nosa. Z racji tępości maski, darowałam sobie nakładanie jej na całość włosów. Kilka razy przejechałam, ewentualnie rozsmarowałam to co zostało mi na rękach, ale bez sensu było kłaść na całe futro maskę, która jest przeznaczona głównie na skórę głowy. Na długość dawałam oliwę z oliwek, bo akurat mam jej sporo, a dawno nie używałam. Nie jest błędem ciapanie całych włosów, ale maska nie jest łatwa w rozprowadzeniu, więc dałam sobie spokój.
No i macie skład. Norki siedzą przy końcu. Za to wcześniej mamy same wspaniałości. Olejek na olejku. To pierwsze coś to wazelinowatość, więc bez strachu, wiem, że niektórzy demonizują tę substancję, ale nie ma do tego podstaw. W każdym razie mi krzywdy nie robi. Dalej to już tylko olejki. Zaraz na drugim miejscu castor Oil, tylko błagam nie mylcie tego z olejem silnikowym z Castrola 😀 To jest najnormalniejszy w świecie olej rycynowy i myślę, że on tutaj ma największe pierdolnięcie. Moje włosy zawsze szybko po nim rosły, dlatego między innymi zainwestowałam w tę maskę. Ja wiem, że sam olejek w aptece kosztuje kilka złotych, ale chciałam spróbować czegoś innego, no i tutaj oprócz rycynki mamy fajne wsparcie innych olei. No i ja jestem ciekawska bestia 🙂 Chyba nie będę wałkować więcej składu, bo jest prosty i każdy go rozszyfruje. Jest dobry.
A teraz włosy nooooo 🙂 Tym razem nie przykładałam żadnego centymetra, ani nic, bo w dupie mam potem spowiadanie się, że inaczej rękę przyłożyłam, a nie walę ściemę. W związku z tym sami sobie obliczcie ile mi włosy urosły, zobaczymy kto jest chojrak, zuch i w ogóle mistrz matematyczny. Acha, podczas kuracji obcięłam centymetr końców, więc +1 cm dodajemy, żeby było zabawniej i żeby Wam równania się lepiej rozpisywało 😉
To są włosy przed kuracją. Celowo dam więcej zdjęć, żeby hołota i pospólstwo się nie rzucało, że uniosłam rękę, że cyckiem ruszyłam, czy tam inne zaczarowane powody 😀
Teraz seria fotek po miesiącu. Uwaga!!! Hejtery czas start!!! To jest wasze pole do popisu hehe 😀

 

Macie fotki we wszystkich pozycjach i konfiguracjach. Ręce na głowie, na dupie i na biodrach. Lustro ujebane, widzę, też nie musicie tego mi mówić 😉 Producent obiecuje 5 centymetrów w miesiąc i jestem skłonna w to uwierzyć. Włosy urosły mi niesamowicie- ile dokładnie- sami sobie obliczcie i pochwalcie się w komentarzu. Specjalnie założyłam tę samą koszulkę. Tak się kurwa poświęcam dla ludzi. Żywkiem do nieba pójdę.
Czy opłaca się wyjebać cztery dyszki? Jak najbardziej. A poza tym maski zużyłam odrobinkę, chyba wystarczy mi do końca roku, bez jaj. Co jeszcze mogę dodać? Teraz będę jednocześnie smarować tym i używać Hair Jazz żeby mnie ludzie całkiem znienawidzili hehe 😀 Ach i mam mnóstwo baby hair.
A jeszcze na dokładkę pokażę Wam, że nie mam siana, kiedy moje włosy w słońcu się mienią, o tak, żeby hejtery spać nie mogły. A no tak…będzie pojazd za nierówny kolor, ale sram na to- tak się słońce odbijało 🙂
No i tyle ze mnie, do spisania 🙂
EDIT.
Po głębokiej analizie, a właściwie po zwróceniu mi uwagi, dodam jeszcze jedną fotkę maski.
Na mojej wersji widnieje napis “Highly enriched”, a na Alledrogich maskach jest napisane “Hair&scalp”. Doszukałam się tylko u jednego sprzedawcy napisu takiego jak u mnie. Co ciekawe, u sprzedawcy, u którego kupowałam, na aukcji pojawia się “Hair&scalp”. I teraz nie wiem, czy jest jakaś różnica pomiędzy tymi maskami. Może sprzedawcy używają zdjęcia, które gdzieś tam po internecie krąży, a w rzeczywistości trafia do nas maska z “moim” napisem. Nie wiem, czy jest jakaś różnica na przykład w składzie. Musicie dopytywać indywidualnie. Jeśli będę mieć jakieś nowsze info- dam znać. Chociaż wydaje mi się, że maski niczym oprócz napisów się nie różnią 🙂

A czy Ty umyłeś się na święta?

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze
Święta, święta, a jak święta to wypada się umyć po zimie. Chociaż tak z grubsza, zdrapać skorupę, bród spod pazurów wydłubać, bo w zimowych ciżemkach syfu się natłukło, a i futra z wełnianych skarpet najszło. Wiem, że myje to się okna dla Jezusa, ale plecy też by wypadało jakąś szmata przelecieć. Jak jesteście burżuazja to można i wodę dołączyć, a już dla całkowitej szlachty i hrabiostwa to przydałby się jaki specjalny zestaw.
Przeważnie, przeważnie zachowuję się poważnie. Przeważnie, przeważnie myję się żelem, gdy wbijam na łaźnię. Czasem testuję też inne bajery, bo samą wodą myją się tylko frajery. Ostatnio na chatę wbił mi olejek, obiekt pożądania dla wszystkich europejek.
Na fotce jeszcze pełny, dziś niestety pusty jak stodoła na wiosnę. Przywlekłam go ze spotkania blogerek, podarek zawdzięczam The Secret Soap Store. A dziś przed Państwem Naturalny Olejek Lawendowy Pod Prysznic. Używałam w wannie, oby mnie tylko kara nie spotkała 🙂
Flaszka z twardego plastiku, bez żadnych bajerów, lubię tak. Wszelkie info na karteczce, która była fantazyjnie jak ta lala, przywiązana trawką do główki olejku. Trawka zachwyciła kota- bawił się tym i memlał ze trzy dni. 200 ml to taka pojemność w sam raz, chyba, że rozmawiamy o alkoholu, to wtedy 200 ml to stanowczo za mało. Mój ulubiony patent nakrędkowy- kapselek na klika. Wiecie, przyciskamy i lejemy. Jak nie wiecie, to trudno, nie jestem odpowiednią osobą, na odpowiednim miejscu, żeby naród uświadamiać.

 

 

Powiem Wam, że kiedyś miałam pierdolca i non stop kupowałam taki jeden lawendowy żel pod prysznic, aż mi zbrzydł. Kiedy ten olejek trafił pod dach mojej rezydencji bałam się, że zapach może mi się nie spodobać, no bo miałam przesyt tego zapachu. Na szczęście się myliłam. Zapach olejku cudowny, intensywnie lawendowy i bardzo świeży, bardzo, ale to bardzo relaksujący. Czuć świeżą lawendę, taką tyle co ściętą. Mama miała kiedyś lawendę, to wiem jak pachnie. Dopiero ta sucha kojarzy się z zabijaniem moli, świeża lawenda jest po prostu ładna. Słomkowo- żółty olejek, ma za rzadką konsystencję i tego się przyczepię. Mam grabowe łapy i nie umiem dozować cieczy. Jak nadusiłam flaszkę, tak jeb i pół gąbki zachlastane. W sumie to rzadkość olejku to jego jedyna wada, wkurzająca, ale jak ktoś nie jest raptusem jak ja, to nie powinien mieć problemu. Poza tym olejek, jak to olejek- tłuściutki, ale ładnie się pieni. Niewielka ilość wystarczy, żeby umyć ciało. Chociaż ja oczywiście, prawie za każdym razem, dozowałam za dużo. Ale jestem pipa. No i cena taka sobie- 35 zeta, a ja jestem sęp kosmetyczny, nie ukrywam. Będę czaić się na jakieś promo, bo mam węża w kieszeni.

 

Skład macie na zdjęciu. Sporo tam fajnych olejków, myjak nie powinien podrażniać nawet wrażliwców. Tak mi się wydaje. Jako że święta to czas poświęceń i święceń to i ja się poświęciłam. Zawsze, ale to zawsze po kąpieli cała się balsamuję i od 15 lat, może dłużej,  nie było kąpieli bez balsamowania. Ale na etykiecie jest napisane, że po użyciu olejku zbędne jest już balsamowanie zwłok. Zrobiłam wyjątek. Raz jedyny nie użyłam niczego po obmyciu ciała i… olejek działa, a do tego skóra pięknie pachnie przez długi czas. więc jeśli nie lubicie się niczym nacierać, nie macie czasu- to jest to bajer dla Was. Tylko raz się nie pobalsamowałam, bo chciałam sprawdzić, czy skóra będzie faktycznie nawilżona i była. Jednak potem już nakładałam balsam, bo jestem uzależniona, nie potrafię wyjść z wanny i po prostu się ubrać- taki pierdolec.
Chyba to tyle w tym temacie, możecie jeść dalej. Dodam jeszcze, że mam ochotę wypróbować wersję pomarańczową tego olejku- na bank cudnie pachnie. A Wy umyliście się na święta?

Olejek Mokosh- w aromatycznych objęciach bogini

By | Bjuti Pudi | 23 komentarze
Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty! Kto przeczytał to zdanie w rytm znanej melodii? Spoko, ja też 😉 Wszystko budzi się do życia, ale wiosenne przesilenie też może nam dać w kość. Dlatego dziś będzie pachnący post na ukojenie nerwów.
Olejek pomarańczowy od Mokosh Cosmetics przywiozłam ze spotkania blogerek. Lubię jak mi pachnie, więc testy rozpoczęłam jeszcze tego samego dnia, kiedy wpadł mi w moje łapska. Pierwsze wrażenie- o kurrraaa rabata! Po prostu żywa pomarańcza! Powiem więcej. Mieliście kiedyś okazję jeść pomarańczę prosto z drzewa? Nie taką z marketu, tylko taką świeżo zerwaną. Tak pachnie ten olejek. Intensywny, żywy zapach pomarańczy prosto z krzaczka, uwierzcie mi, że aż chciałoby się ten olejek zjeść.
Olejek otrzymałam zapakowany w urocze pudełeczko w naturalnych tonacjach. Normalnie to nie zwracam uwagi na szatę graficzną, czy opakowanie, w tym wypadku nie tylko zawartość mnie zachwyciła, ale także wygląd zewnętrzny. Wszystko do siebie pasuje idealnie. Wiecie 100% naturalny olejek, do tego eko kartonik. Wizualny majstersztyk.
Nazwa Mokosh to też nie jest przypadek. Jeśli orientujecie się troszkę w słowiańsko-pogańskich historiach to wiecie, że Mokosz była boginią. I to nie byle jaką, opiekowała się kobietami, ziemią, deszczem, wodą, płodnością, seksualnością, tkactwem, przędzeniem i…owcami 🙂 Ale ja nie o tym… o pogańskich czarach będzie innym razem.
Skład króciutki, im krótszy tym lepiej. Butelka o pojemności 10 mililitrów wydaje się być mała. Tak tylko się wydaje. Żeby wypełnić dom zapachem wystarczy dosłownie odrobinka, więc 10 mililitrów wystarczy na bardzo długo. Sama używam olejku od prawie miesiąca, a olejku prawie wcale nie ubyło. Obstawiam, że flaszeczka wystarczy mi na dobre kilka miesięcy regularnej aromaterapii.
W pudełeczku była też ulotka, a na niej najważniejsze informacje. Mój olejek wypróbowałam na kilka sposobów. Zaczęłam od aromatyzacji powietrza. Kilka kropelek olejku, plus trochę wody i hajcowałam w moim kominku. Zapach ulatniał się dopóty, dopóki nie odparowała cała woda. Nie mierzyłam czasu z zegarkiem w ręku, ale zapach unosił się po całym salonie i kuchni, a i w przedpokoju można go było bez problemu wyniuchać. Raz próbowałam dodać jedną kropelkę do maseczki na twarz, takiej glinkowej. Mam wrażenie, że maseczka z takim dodatkiem zadziałała bardziej kojąco, ale to jeszcze sprawdzę dokładniej i powtórzę zabieg, żeby mieć pewność. Glinka jest niemal pozbawiona zapachu, więc taka kropelka cudowności zdecydowanie wzmacnia wrażenia nosowo-zapachowe. Mój ulubiony sposób na olejek to kąpiel aromaterapeutyczna. Mówiąc ludzkim językiem- dodawałam olejku do kąpieli 😉 Niby powinno się dawać około 10 kropelek pomarańczy do wanny, ale uwierzcie mi, że wystarczy 5. Olejek jest tak intensywny, że wystarczy odrobinka. Po takiej kąpieli pachniał mi cały dom, a dom mam spory. Już nie wspomnę, że nutka aromatu pozostawała na skórze.
Wrażenia zapachowe na najwyższym poziomie. Jeśli chodzi o wrażenia terapeutyczne…tu też przyjemne zaskoczenie! Kąpiel w pomarańczowych oparach zdecydowanie rozluźnia i uspokaja. Z wanny wychodziłam rozanielona jak jakiś ciepły klusek. Taka błogość, że już nic potem nie chciało mi się robić tylko zwinąć się w kuleczkę i się lenić. Błogostan. Mogłabym wąchać i wąchać, nawet teraz olejek pachnie mi z kominka.
Olejek nie jest drogi, tym bardziej, że jego wydajność jest oszałamiająca. Możecie go kupić TU, pomarańczowy kosztuje 24,90, ale oferta jest szersza, znajdziecie też inne olejki, a i to nie wszystko. Na stronie Mokosh znajdziecie dużo ciekawych kosmetyków, ja już sobie porobiłam notatki co kupić taka jestem zachłanna hehe 😉
Zaraz nakropię sobie w wannę i wyciągnę kopyta w pomarańczowej mgle, a Wam życzę miłego wieczoru 🙂

Khadi- porównanie dwóch wersji, czyli jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o…

By | Bjuti Pudi | 15 komentarzy

Ostatnio tyle emocji w moim życiu, że zapomniałam (jak zwykle) o recenzji kolejnego olejku do włosów 😉

Dobrze, że miałam jakieś fotki na telefonie, to będzie wizualizacja, bo butlę po olejku już dawno szczury jedzą na wysypisku, albo polarowy koc z niej zrobili 😛
Pamiętacie jak pisałam Wam o Swati Khadi ? TUTAJ PRZYPOMNIENIE. Szum, że to podróbka, oczywiście starałam się uspokoić, ale żeby być pewną w stu procentach- kupiłam Khadi Khadi 🙂

Zabuliłam jak za zboże. Z przesyłką wyszło coś ponad 50 zeta. Nie pamiętam dokładnie, ale przecież macie Allegro, to możecie obniuchać, co nie? 😉 Nie lubię przepłacać, ale olejek jest tak kultowy i zachwalany, że się skusiłam.
Listopadowe noce spędziłam z Olejkiem Khadi stymulującym wzrost włosów.
Butelka taka sama jak w wersji Swati, czyli mocny, twardy plastik, z wygodnym korkiem, który posiada dziurkę. 210 ml. Olejek wlewałam w kieliszeczek i mocząc paluchi nanosiłam go najpierw na skórę głowy, a następnie na całość włosów. Wydajny. Wystarczył mi na grubo ponad miesiąc regularnego ( co dwie noce, czyli przed każdym myciem) stosowania.
Nie zawiódł mnie. Jest to bardzo dobry olejek. Rzeczywiście w składzie ma same dobre dobroci. Odeślę Was do składu, bo bez sensu, jeśli będę kopiować- KLIK.
Tak jak wspominałam, podczas stosowania tego olejku, używałam też balsamu na wypadające kłaczory KLIK. Włosy rzeczywiście zastopowały z tymi wkurwiającymi pielgrzymkami ze łba na podłogę. Myślę, że zarówno balsam, jak i olejek pomogły.
Poza tym włosy po nim nabierają mięsistości. Są takie konkretne w dotyku- miękkie, ale wyraźnie mocniejsze, szczególnie u nasady. Śmiem twierdzić, że olejek rzeczywiście wzmacnia szczypior, który wyrasta z glacy.
Jeśli chodzi o przyspieszenie porostu, to tak włosy dostają kopniaka, ale nie jest to aż tak spektakularne widowisko, że smarujesz łeb, a rano budzisz się jak jakiś pierdolony saskłacz z buszu. Moja Mama twierdzi, że któregoś dnia obudzę się jak saskłacz, ale póki co budzę się człowiekiem. Nic to- poczekam do pełni 🙂
Jakieś baby hair się pojawiły, ale ja mam wrażenie, że mi się po wszystkim pojawiają. To już jakiś pierdolec włosowy chyba 😀
Właściwie to nie mam się do czego przyczepić. Ale czytając te wszystkie pieśni pochwale pod adresem Khadi Khadi spodziewałam się większych fajerwerków.
Porównując Khadi Khadi i Khadi Swati, dochodzę do wniosku, że różnią się jedynie zapachem. Oba są ziołowe, ładnie pachną, ale Khadi Khadi ma dodatkowo jakby mocniejszą mentolową nutę. No i Khadi Swati jest tańszy.
Tak szczerze mówiąc, to nie lubię przepłacać, jeśli obie wersje nie różnią się w działaniu, to po jakiego chuja wyskakiwać z chajsu ? Jeśli stanę przed wyborem kolejnego khadiowego olejku, to kupię ten ze Swati- serio niczym się nie różni. Także nie dajcie się nabijać w butelkę, że podróba, że to, że tamto sramto. Jeśli nie wiadomo o co chodzi- to chodzi o…piniendze!
Olejek oceniam na cztery plus, bo szału nie było, jednak mnie nie zawiódł.
Testowaliście któryś z khadii?

 

Październikowe olejowanie z Alterrą

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze

Jak zwykle z opóźnionym zapłonem. Dobrze, że mi się przypomniało 🙂
Olejek z października czeka i czeka, a ja dopiero sobie o nim przypomniałam. Lepiej późno niż jeszcze później.

Alterra olejek migdały i papaja.
Dostępny w każdym Esesmanie za około 17 złotych, ja swój upolowałam za jakieś 13 złotych w promocji. Pojemność 100 mililitrów nie powalająca, ale za to zawartość robi wrażenie.
Skład: Glycine Soja Oil, Ricinus Communis Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Zea Mays Germ Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Triticum Vulgare Germ Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Carica Papaya Seed Oil, Olea Europaea Fruit Oil, Persea Gratissima Oil, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Parfum, Limonene, Tocopherol, Linalool, Geraniol, Helianthus Annuus Seed Oil, Citral, Citronellol, Farnesol.

Wyjątkowo wklejam skład, bo mam tylko jedną fotkę, pardon. Ten skład warto wkleić, bo jest imponujący. Nie trzeba być znawcą by rozszyfrować, że w tej niepozornej, szklanej buteleczce z pompką (jakże poręczną! ) siedzi mnóstwo genialnych olejków.
Olejek pierwotnie przeznaczony jest do ciała, masażu i innych popierdółek. Nienawidzę olejków na skórze bleee. Na włosach znoszę. I oczywiście na potrzeby włosowe olejek powyższy zużyłam.

Pachnie obłędnie! Działa świetnie! Ta Alterra jest jeszcze lepsza niż wychwalana wersja pomarańczowo- brzozowa (KLIK). Myślę, że olejek migdałowy to jeden z najlepszych olejków dla moich włosów, bo tam gdzie jest w składzie, tam moje włosy od razu biją brawo.

Olejek zaczęłam stosować pod koniec września, skończyłam w połowie października. Jest wydajny, tylko pojemność nie największa. Świetnie nawilża włosy, a moje włosy tego właśnie potrzebują. Dodaje blasku i sprawia, że czupryna jest przyjemna w dotyku. Absolutnie polecam!

Ten oto olejek był moim pierwszym olejkiem jakiego użyłam do sierści. To już prawie rok mojego olejowania! W tej chwili papajo- migdałka nie spowodowała jakiegoś szoku regeneracyjnego, ale uwierzcie mi- kiedy po raz pierwszy w życiu spróbowałam olejowania, byłam zaskoczona. Włosy zmieniały się z dnia na dzień! Ten olejek nadal mi służy i stwierdzam, że jest to jeden z lepszych olejków jaki miałam. Dodatkową zaletą jest to, że jest dostępny w każdym Rossie, więc nie ma problemu z zakupem. Zapach jest śliczny. Włosy szczęśliwe. Portfel nie cierpi.

Papaja sprawdza się także przy stosowaniu na końcówki włosów. Specjalnie zostawiłam sobie ociupinkę na dnie i zabezpieczam końce po każdym myciu.

Próbowałam także smarować buzię na noc- chapa ładnie nawilżona.

Daję tej Alterze pięć plus. To świetna ocena. Polecam z czystym sumieniem 🙂

Sierpień plecień co kucharek sześć tam kózka nie skakała

By | Bjuti Pudi | 21 komentarzy
Tak w miarę na bieżąco, a nawet przed bieżąco dzisiaj będzie 🙂
Kolejny post z nieoficjalnej serii olejowego miesiąca. Dziś na tapecie sierpień i to…
Olejek Babydream fur Mama zamknięty w butelce o pojemności 250 ml.
Nasłuchałam się, że taki dobry i tani i bardzo dostępny w każdym Esesmanie za około dyszkę, ale jakoś się przed nim broniłam. Niepotrzebnie. W końcu wzięłam go z półki.
Po pierwsze wydajny. Zaczęłam go stosować pod koniec lipca, bo PAPRYKARZ okazał się niewydajny. Mamy już wrzesień, a ja olejku mam na jeszcze jakieś dwa użycia. A wiecie, albo i nie- olej na moich włosach pojawia się regularnie, co drugą noc.
Zapach. Kurde bele, jasny gwint- fajnie to pachnie. Jakimś kwiatowo- chujwijakim zapaszkiem. Aromat nie drażni, jest taki kojący, relaksujący, miły dla nozdrzy. Nawet kot nie kręci ryjem. Kot nie ma ryja, ale ok.
Konsystencja jest oleista. No, pewnie dlatego, że to olejek. Zaskakujące!
Jeśli chodzi o flaszkę, to poręczna, ale dozowanie może zakończyć się ufafroleniem połowy łazienki. Ten ryjek wylewa dziwnie zawartość. Niby już leci, ale zassie powietrza i bryzga jak krowie spod ogona. Oczywiście wlewam pomyleńca w kielonek i potem mocząc paluchi rozprowadzam olejek na sierści, ale podczas nalewania i tak się upierdolę jak stół Durczoka. To chyba jego jedyna wada.
Skład całkiem fajny, nawet ja to widzę, a ja dobrym składoholikiem nie jestem.
Nie wiem jak z rozstępami, bo kładę na włosy, a moje włosy raczej rozstępów nie mają. Przedziałek mają, ale on jest lotny i mam go raz tu, raz tam. Olejek nie ma w sobie syfu. Złota też nie ma. Ale ma niezłe składniki.
Słuchajcie! Najważniejsze! To jest mój nowy faworyt. Wiem, że co drugi olejek wychwalam, że cudo. Brzmi to jakbym z każdym cudem znajdowała większą cudowność. Ale tak jest. Trafiam na coraz lepsze oleistości. I ten olejek jest oleiście zajebisty. Myślę, że bije go tylko Sesa, której jeszcze na blogu nie miałam okazji opisywać, bo używałam jej przed powstaniem mojego miejsca w sieci. Kiedyś do niej wrócę i skrobnę słówko. Ale wróćmy do Babydreama…
Włosy niesamowicie miękkie i nawilżone, a nawilżenie bez obciążenia to jest to czego moje włosy pragną. Olejek leciutki, łatwy do nakładania i do zmycia. Pozostawia włosy w dużooo lepszej kondycji niż zastaje. Wdaje mi się, że moje włosy nabrały połysku przy nim.
Jejjjj, nie wiem co by tu jeszcze napisać, mogę tylko polecić. Tani, dostępny, bardzo dobry. Piątka z plusem, a nawet sześć minus to ocena ode mnie. Ten minus za to wkurzające chlapanie przy dozowaniu. Poza tym- bestseller, bestpor i bestpietruszka! Warto po niego sięgnąć będąc w Esesmanie.

Oleisty lipiec czyli co zapaprykowałam na włosy

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze
Czy Wy też uważacie, że czas zapierdala jak głupi?
Utknęłam na lipcu, a tu już prawie koniec sierpnia 🙂
Mój cykl o papraniu włosów olejami kolejny raz jest opóźniony…cóż.
Jesteście ciekawi co kładłam na głowę w lipcu? Nie? To wypier… to nie 😀 Tym, którzy są ciekawi chętnie opowiem.

Lipiec przeolejowałam z Olejkiem łopianowym z czerwoną papryką od Green Pharmacy.
Że niby ten olejek pobudza wzrost włosów…srali muchi bendzie wiosna! Nie w moim przypadku. Wiem, że wielu osobom pomógł ten paprykowy sik, ale mi włosy nie urosły do kolan- znaczy jestem odporna na niego jak Macierewicz na wiedzę.
Olejek jak olejek- oleisty, chyba nikt nie oczekiwał, że będzie kremowy? Pachnie jakby nie pachniał, a podobny zupełnie do nikogo i niczego. Zwykły olejek. Należy jedynie uważać by nie zatrzeć nim oczu, bo jest z ostrą papryczką. Ja nie zatarłam, ale podejrzewam, że oczy by mi wypaliło jak żywy ogień. Albo martwy. Jaki jest ogień?
Po nałożeniu troszkę cieplej robi się na głowie, ale to raczej przyjemne uczucie. Jeśli ktoś chce większego hardkoru to niech sobie najpierw po głowie druciakiem pojeździ, byłoby ciekawie.
Butelka z ciemnego plastiku, otwór jak otwór Sashy Grey- za duży dla normalnych ludzi. Olejek dozowałam w kielonek plastikowy po syropie i dopiero mocząc paluszki nanosiłam na łeb i włosy.
Do składu nie można się przyczepić- prosty i ma to co producent obiecuje. Jak z pozostałymi obietnicami?
Czy wzmacnia strukturę włosów i odżywia cebulki? Ciężko mi to określić jeśli mam być szczera. Nie wiem. Jakiegoś mega wzmocnienia nie zaobserwowałam, ale może jedna flaszka to jak pół litra wódki na dziesięciu chłopa? No za mało…Wzrost mi się jakoś nadzwyczajnie nie pobudził, nadal mam 163 cm wzrostu, włosy też jakby bez reakcji. Krążenie to polepsza, bo w łeb jest ciepło (polecam na zimę). Nic mi się nie paliło, łupieżu to chyba nigdy nie miałam.
Czyli na skórze głowy jak dla mnie- dooopa.
Ale…waliłam i na długość i o dziwo włosy fajnie się zachowywały. Olejek nawilżał, a włosy były sypkie i przyjemne w dotyku. Czyli nie ma tego złego, co by Tusk nie zrobił! Pieniędzy w błoto nie wyrzuciłam, chociaż liczyłam na więcej. Ale co chcieć? Olejek za piątaka to nie będę się czepiać. Szkoda, że flaszka mała, bo 100 ml to szału nie ma. Wystarczył na jakieś trzy tygodnie, pod koniec lipca zaczęłam się smarować sierpniowym olejem.
Ocena ogólna.
Nie kupię, jest dużo innych olejów, które chętnie przetestuje. Jak dla mnie to 2 z plusem, bo niczego do mojego życia nie wniósł, choć niektórzy go chwalą. Dla mnie jest nijaki.
A dla Was? Miałyście nicponia?