Tag

na głowie

Nasienie grozy zbałamuciło mi włosy!

By | Bjuti Pudi | 23 komentarze
Tej niedzieli postanowiłam wypróbować coś nowego…
Zaczęło się niewinnie…
Mój produkt znalazłam w Kiepsko- czaicie taki market co go Henio i Krysia reklamują.
Trzy złote mówili, to zwykłe nasienie, mówili…
A jednak…
Przedstawiam Wam nasienie szatana!
To jakiś mój stary rysunek, nie ważne…
Ponoć nasienie samo układa się w wyrazy! Straszy aż człowiekiem miota jak szatan! Mi się ułożyło same w “BU!”. Tylko, że ja strachliwa nie jestem.
Legenda głosi, że nasienie to jest nasieniem demonicznym. Nawet książka powstała- “Jak to ze lnem było”. Do dziś nie doczekaliśmy się ekranizacji tego bestselera, bo ponoć aktorzy, którzy chcieli wziąć udział w filmie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach…Ponoć pod brzozą smoleńską rósł len! Omajgad! Ponoć po lnie broda rośnie, pewnie jest popularny w Austrii..hmmm…
Przejdźmy dalej, jak już się posraliście w kalison.
Pieprzę głupoty aż miło, nie?
Nigdy wcześniej nie pchałam gluta na włosy. Pomijając sytuacje kiedy to w dzieciństwie chodziłam zasmarkana. Postanowiłam spróbować. A żeby było przyjemniej to się nie obsmarkałam tylko ugotowałam nasienie grozy (wiek nie znany).
Oczywiście zrobiłam wszystko po swojemu, bo blogerkom nie ma co wierzyć ( a już szczególnie mi, bo pieprzę trzy po trzy). Walnęłam do gara półtorej szklanki wody i trzy łyżki siemienia, postawiłam na gaz, nie zapukał nikt na czas. Zjadłam śniadanie. Po 15 może 20 minutach glut się sam ugotował i wlałam go do miski. W międzyczasie jak się gotował, przemieszałam dziada kilka razy, jak mi się akurat przypomniało. W tej misce se stygł, a ja polazłam do łazienki umyć kłaki. Umyłam ździerakiem slsowym. Obsuszyłam ręcznikiem. Wsadziłam miseczkę do wanny, a łeb do miseczki i napychałam gluta na sierść. Pchałam ile wlezie, bo mi dużo tego badziewia wyszło. I tak połowa mi została, ale sobie z nią poradziłam. Założyłam czepek żeby mi to nie spływało na cycki. Założyłam czapkę, żeby jeszcze bardziej nie spływało i poszłam film oglądać.
Po prawie dwóch godzinach, jak mi się przypomniało, że mam jakiś sos na łbie poszłam do łazienki. Ale najpierw wzięłam długą kąpiel, do której dodałam resztę gluta, która mi została. Ach i gębę tym wysmarowałam, a co? Kto bogatemu zabroni?! ;).
 Nie wiem jak to wszystko wpłynęło na moją skórę, ale na pewno się nawilżyła. Wiem co się stało z włosami! Wypadły co do jednego! Sprawdzony sposób na depilację!Polecam! Żartowałam- świruję pawiana 😀
Szczerze mówiąc to myślałam, że zabieg guzik da. Włosy, kiedy były jeszcze mokre, były jakieś takie szorstkie. Ale jak już je wysuszyłam okazało się, że to wszystko gówno prawda 😉
Po wszystkim włosy okazały się być mega miękkie, błyszczały jak psu jajca na wiosnę, za to psimi jajcami nie pachniały (fęks god!). Pachniały zupełnie jak nic. Znaczy nie pachniały, ale i nie waliły. Były włosowymi włosami- bomba, nie? W dotyku taka rozkosz, że Sasha Grey leży i kwiczy (właściwie ona i tak to robi, ale ok).
Tak, wiem końcówki dalej nie podcięte, ale moja turbo fryzjerka ma ważne egzaminy i na razie czekam na swoją kolej 😉 W każdym razie włosy naprawdę poczuły zmianę. Pozytywną oczywiście. O! Z prawej stronie fotki wkradło się słońce, wybaczcie 🙂
A tu z kolei wyglądam jak rudson jakiś. No fakt, indygo mi się sprało, muszę przy kolejnym farbowaniu coś pokombinować. Ale trochę też wina słońca.
W każdym razie tutaj widać jak moje włosy lśnią. Podsumowując wszelkie laminowania- po siemieniu lnianym włosy są najfajniejsze. Chrzanić żelatyny, siemię da Ci to czego nie da Ci ojciec, nie da Ci matka! To wszystko da Ci dzisiaj siemienia gromadka!
Evrybady pomarańcze! Puć ju hendzap in di jer!

Kłaki- cudaki :)

By | Bjuti Pudi | 50 komentarzy
Ptaszki w mailach mi ćwierkają,
Że na rymy tu czekają.
Może rymy częstochowskie,
Lecz na blogu jest radośniej 🙂
Dziś niedziela jest włosowa-
Posłuchajcie co dziś głowa
Ma przeżyła przy niedzieli,
Niech się gawiedź poweseli.
Noc z olejem przekimałam.
Na długości zapodałam
Pomarańczę oraz brzozę,
Może ona mi pomoże.

W skórę wtarłam rycynowy,
Po nim rośnie włosek nowy.
To rzecz dla Was oczywista-
Głowa później ma być czysta,
Więc umyłam (też) Alterrą,
Polubiłam się z cholerą.
Dalej będą wynalazki,
Które dają włosom blaski.
Wzięłam miodu łyżkę sporą,
A do tego tak około
Dwie łyżeczki zieleniny,
Bo tym włosy nawilżymy.
Zielenina to jest żel,
Lecz nie taki co go gej
Na swe włosy kładzie z rana
I to nie był żel z banana.
Z aloesu to jest żel
Tak nawilża, że aż hej!
Weronika żel mi dała,
Bo za dużo w domu miała.
Lecz mikstura ciut za rzadka-
Co tu zrobić? Ot zagadka!
Pomyślałam, pochodziłam
I maseczki dorzuciłam.
Kallos beczka stoi cała,
Szkoda by się marnowała.
Proteiny ma ci ona,
Keratyną nasycona.
Dorzuciłam więc troszeczkę,
Zakręciłam wielką beczkę.
Wszystko dobrze wymieszałam,
Lecz na olej też spojrzałam.
Więc Alterry pompkę dałam,
I ponownie zabełtałam.
Włosy równo tym pokryłam,
I na chwilę zostawiłam.
Dałam czepek, potem czapka,
Z pół godziny jak wariatka.
Po tym czasie zdjęłam wszystko
I się zgięłam dosyć nisko,
By opłukać papkę całą
I fryzurę mieć wspaniałą.
Olej wtarłam w końcóweczki,
Popsykałam też troszeczki
Od ochrony sprejem takim,
By nie wyszły wszystkie kłaki.
Nawiew letni ustawiłam
I kłaczory wysuszyłam.
Kiedy wszystko uczesałam,
To się prawie rozpłakałam.
Lecz z radości moi mili,
Doczekałam pięknej chwili!
Włosy mocno nawilżone,
Odżywione, dociążone.
Miękkie cudnie i pachnące,
W słońcu pięknie się błyszczące.
Objętości też dostały,
A jak dobrze układały!
Szok, masakra przyjaciele!
Włosy ekstra, ja pierdzielę!
Ta niedziela się udała,
Włosom dużo dobra dała!
Aż się boję co się stanie,
Kiedy nowa nam nastanie.
Bo na włosach miałam tyle,
Że już tylko wsadzić żmiję,
Nasrać i jaszczurkę wpuścić,
A na koniec czymś natłuścić.
Jednak włosy są szczęśliwe,
Rosną coraz bardziej żywe.
Skoro im się to podoba,
To ta pielęgnacja nowa
Pozostanie ze mną tyle,
Aż me ciało w ziemi zgnije.
A planuję żyć sto latek,
Nim wyrośnie na mnie kwiatek.
W planach włosy mam do pasa,
By móc chodzić na golasa.
Tylko włosy mnie ubiorą
Letnią, wieczorową porą.
Zrobię suknię z długich kłaków-
Będę kozak wśród kozaków!
To już koniec opowieści,
Pieprzę smuty, że aż trzeszczy 😀
Piszcie sobie co tam chcecie,
Ja już sobie z bloga lecę !

Amla, Amla moja miła! Cóż żeś z włosów uczyniła!?

By | Bjuti Pudi | 33 komentarze
Słońce świeci, ptaszek śpiewa,
Jak się moja gawiedź miewa?
Dziś powracam w zdaniach paru,
By ogłosić w całym kraju
Jak się miewał i sprawował
Olej co mi włos ratował.
Co noc drugą od miesiąca,
Gdy nie było jeszcze słońca
Amlą włosy smarowałam-
Choć zapachu ciut się bałam.
Na początku, Mili moi
Tak to śmierdzi, że aż stoi
Włos na głowie oczywiście (!)
Smród jest straszny zajebiście!
Wali jak dworcowy kibel,
Z taką wonią na pohybel!
Po tygodniach jednak paru,
(Jak wypijesz z 5 browarów)
Zapach jakby łagodnieje,
Już nie skacze Ci ciśnienie.
Wali jak stokrotki zgniłe,
Lecz to nie jest też za miłe.
Wuj z tym, zapach nie jest ważny,
Jeśli odór Was nie drażni 😉
W internetach napisali,
Że po Amli blask powali.
Ja co prawda jeszcze stoję,
Lecz powiedzieć się nie boję:
Olej sprawia, że Twe włosy
Będą piękne niczym kłosy.
Będą lśniły całkiem ładnie
I włos z głowy Ci nie spadnie.
Niby prawda, Amla działa-
Lecz mnie zbytnio nie powala.
Pierwsza sprawa- jebie zdrowo,
Włosy capią zdechłą krową.
Blask jest większy, lecz nie wiele.
Kłamią w necie chyba cwele?
Taflą sierść się miała stać…
A tu lipa, kurwa mać!
Ja nie mówię, że jest źle
Ale myślałam, że bardziej zachwyci mnie.
Włosy gładkie, to przyznaję…
Ale ja chcę większy bajer!
Niby rosną, lecz czy po tym?
Amla nie jest środkiem złotym.
Parafina też jest w składzie
A to trochę dla mnie badziew.
Niby łysa się nie stałam,
Ale troszkę się też bałam.
Flaszka spora, plastikowa-
Nawet błyszczy jak jest nowa.
Dozownika huncwot nie ma,
Do kieliszka więc lać trzeba.
A z kieliszka paluchami-
Trzemy tam gdzie włosy mamy.
Ja na głowę stosowałam,
Lecz bym chętnie posłuchała
Gdzie Wy jeszcze nacieracie
No i jakie zdanie macie…
W każdym razie tarłam głowę,
By pobudzić mieszki moje.
Mieszkom chyba nic nie dało-
Amli dużo, lub za mało,
Tego nie wiem, mniejsza o to-
Też na całość tarłam błoto.
Mówię błoto, bo zielone
Tak jak jakieś zgniłe pole
Włosy w warkocz, czepek, czapka-
I tak spałam jak wariatka 😀
Po miesiącu- bez zmian wielu…
Lecz me włosy blisko celu.
Może włosy podniszczone
Byłyby tym odmienione?
Rosłyby jak podniecone?
Moje nie są zbyt wzruszone…
Może nie był to poemat,
Ale miałam dziś dylemat:
Czym to bloga by odmienić,
By Was trochę rozweselić 🙂
Idę sobie , cześć człowieki!
Komentujcie, lejcie ścieki.
Piszcie miło, piszcie czule,
A jak ktoś mnie skrytykuje-
To ja także podziękuję,
Bo mi miło zajebiście
Że to gówno czytaliście 😀
P.S. ludzie! Zapomniałam!
Na maj brzozę już skitrałam!
Ale nie tę ze Smoleńska,
Bo tam się ostało mięska 😉
Pomarańcza jest i brzoza-
W maju będzie zajebioza!
Bo Alterra pachnie świetnie,
W sam raz na miesiące letnie 🙂

Odżywiamy farbując, farbujemy odżywiając

By | Bjuti Pudi | 23 komentarze
Włosowa niedziela przesunęła się trochę, ze względu na świąteczny weekend. Odbyła się, tylko w innym czasie 😉
Po raz pierwszy użyłam Khadi w wersji indygo do pokolorowania sierści.
Nazwę ten produkt henną, ale umówmy się, że jest to nazwa, której używam kiedy mówię/ piszę o farbie do włosów na bazie jedynie ziół, zero chemii. Henna ta nie składa się z henny, a tylko i wyłącznie z indygo. Roślinka starta na miał zapewnia naszym włosom głęboką, zimną czerń.
Nasza henna siedzi w pudełku i w dwóch woreczkach. Podobnie jak jej czarna koleżanka, o której pisałam TU jest zielonym capiącym proszkiem.
Proszek rozrobiłam jedynie z letnią wodą. Kolor po rozrobieniu był ciemniejszy niż wersja czarna. I śmierdział jakby mniej. Zapach nie przypominał mokrego siana, a bardziej rozmokniętą kurzą kloakę. Smród do zniesienia i mniej drażniący niż poprzedniczki.
Przed nałożeniem mazi, włosy umyłam ździerakiem z Barwy, wysuszyłam i włosy wyglądały tak —>
Jak da się zauważyć moje włosy mocno wypłowiały od ostatniego malowania. Zrudziałam jak stara wiewiórka po zimie. Całe szczęście z pomocą przyszło indygo.
Wysmarowałam włosy kloaką. Właściwie to niezawodna Pati wymazała, bo gdybym farbowała włosy sama mogłoby się to skończyć upieprzeniem połowy łazienki. Siedziałam przez ponad trzy godziny z tymi odchodami owiniętymi foliowym czepkiem z zestawu i czapką z moich zasobów.
Nastała godzina późna, po północy już było i Piaskowy Dziadek zaczął sypać piaskiem w moje oczy, sen morzyć mnie począł toteż  kroki swe do łazienki skierowałam celem zmycia badziewia.
Indygo zmyło się bez proszenia. Tyle się naczytałam, że henna brudzi skórę, ręczniki, wszystko. I wiecie co Wam powiem? Albo jestem jakaś dziwna, albo to wszystko to gówno prawda. Nic się nie pobrudziło.
Włosy wysuszyłam niemal śpiąc i walnęłam się do łóżka. Po dwóch dniach chodzenia z sucharami naolejowałam na noc AMLĄ (kwiecień spędzam z nią). I nareszcie umyłam włosy, które w ciągu dwóch dni lekko ściemniały, a kolor się ochłodził.
Kolor jest zadowalający, choć jeszcze nie tak czarno- zimno- czarny jaki bym chciała. Ale to dopiero pierwszy raz z indygo i wiem, że z każdym kolejnym indygowaniem kolor się pogłębi i wyrówna.
Oczywiście na moje włosy wystarczyła połówka henny. Włosy po raz kolejny zostały wzmocnione i pogrubione jak Grycanka po porcji lodów.
Włosy na zdjęciu mają zygzaki, bo po umyciu i wysuszeniu spięłam je do kupy i tak im się porobiło. Ale mniejsza o to, bo w tym przypadku chodziło o ich kolor, którego zdjęcia i tak nie oddają tak jakbym sobie tego życzyła.
Co ja myślę o indygo? Mam jedynie pozytywne odczucia. Cieszę się, że zrezygnowałam z chemicznych farb, moje włosy są mi wdzięczne, a i kolor trzyma się przyzwoicie.
Pozdrawiam, polecam, kontynuujcie jedzenie jajek.

Co to? Złoto! Czyli jak moim włosom odbiło (od nasady)

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
I tak przy niedzieli coś tam dłubiemy przy włosach.
Tym razem nie szalałam za mocno. Postanowiłam przetestować złoto.
Wujek co to miał Amber- Wiecie zdążył trochę majątku pokitrać po rodzinie i mi się akurat torba złota trafiła. Ot taki miły gest.
No dobra kupiłam cukier trzcinowy do drinów, ale ja za dużo nie popijam to mi to złotko marnieje.
Szkoda żeby tak stało i się zbrylało. Pomyślałam, że mogłabym w końcu spróbować pilingu cukrowego.
Próbowałam już kawowego . (Tam proszę myszą nadusić to sobie przypomnicie co i jak). Teraz przyszedł czas na cukrowy. Użyłam trzcinowego, bo po pierwsze miałam, a po drugie ma więcej dobroci w sobie ( kwasy owocowe AHA, wapń, potas, magnez, fosfor, żelazo i takie tam). Czego by w sobie nie miał- piling ma za zadanie złuszczyć martwy naskórek i pozbyć się wszelkiego niepotrzebnego badziewia co to nam w sierści osiadł.
Włosy zwilżyłam wodą (no a czym? wódką? ), do garstki cukru dodałam trochę szamponu Barwy piwnej i zaczęłam umieszczać toto we włosach wykonując masaż. A tam masaż- pocierałam po prostu tym mazidłem tak długo aż ścierpłam wisząc nad wanną. Jedno wam powiem- cukier jest ostrzejszy niż kawowe okruszynki więc nie polecam trzeć za intensywnie żeby się nie przeszorować i nie porozpruwać skóry. Na początku pocierałam intensywnie, bo wydawało mi się, że kryształki cukru się rozpuszczają. Trochę się rozpuszczają, ale jak poczułam, że mimo wszystko są ostre to trochę zwolniłam tępo.
Drugie mycie wykonałam już tylko szamponem. Osuszyłam włosy, nałożyłam maskę z Alterry  granat i aloes. Potrzymałam chwilę. Zmyłam. Na skórę Radical, końcówki wypaprałam Vatiką- czyli standard.  Wysuszyłam. No kurczaczek banały, aż się wzruszyłam, że piszę takie głupoty.
Konkrety- włosy miałam jak ta gwiazda z mojego Rubina ( to taki tiliwizor gówniarze 😀 ). Pięknie odbite od nasady, jak to po peelingu. Niestety fotki nie wstawię, bo wyszły same szitowe i wstyd wstawiać, a mój fotograf aktualnie robi fotki w Rio jakimś Rubikom ahaha 😀 No skoro woli kangury fotografować, dobra mniejsza o większość.
Rezultaty świetne. Równie dobre jak po kawie. Jedyna różnica jest taka, że kawa może przyciemnić kłaki, a cukier nie. Acha i cukier może być bardziej hardkorowy, bo kryształki mają ostrzejsze krawędzie. Nie mniej jestem zadowolona.
Zainteresowanych pilingami odsyłam ponownie TU do wpisu o kawie. No i co więcej? A może mała czytanka przy niedzieli ? Macie linka do mojego tekstu o tym jak stać się bohaterem TU KLIK .
THE END KUTWA 😛

7 efektów Marion, tylko który z nich to nie bujda

By | Bjuti Pudi | 6 komentarzy
Jakiś czas temu zakupiłam pewne ampułki do włosów. Ampułki owe mają skrajne recenzje, których szczerze mówiąc nie czytałam przed zakupem. Dziś na ich temat mam już swoje zdanie, którym się z Wami podzielę. Jeśli chcecie poczytać oczywiście 😉
Dziś będzie mowa o…
… ampułkach do włosów z olejkiem arganowym Marion.
Według producenta ma być 7 efektów:
-przywracają połysk
-ułatwiają rozczesywanie i układanie
-nadają miękkość i elastyczność
-chronią przed szkodliwościami wszelkimi
-regenerują i wygładzają
-wzmacniają i nawilżają
-zapobiegają przesuszaniu.
Bo ja wiem czy to się sprawdza…
Przy pierwszej ampułce nie zauważyłam nic. Nic oprócz tego, że specyfik naelektryzował mi włosy. Naelektryzował do tego stopnia, że mogłabym włosami telefon naładować jakby prądu zabrakło.  No nic, próbuję dalej. Tak jak producent zalecał co drugi dzień (czyli w moim przypadku po każdym myciu) po umyciu włosów szamponem nakładałam ampułkę. Jedna wystarczyła by na dwa razy, ale zważywszy na konsystencję nakładałam całość.
Po drugiej dawce, włosy już się tak nie elektryzowały, po trzeciej przestały. Włosy po kuracji mają więcej objętości, są całkiem przyjemne w dotyku i lepiej się układają (ale to ze względu na lepszą objętość). I to by było chyba na tyle. A gdzie reszta? A nie wiem. Obiecują jak politycy przed wyborami, a potem nic z tego.
Wracając do samego opakowania, dozowania i tego typu pierdół rzućcie proszę okiem na zdjęcie.
Kartonowe pudełko mieści w sobie 5 ampułek po 7 ml każda. Ampułki są skonstruowane bardzo przyjemnie. Połączone ze sobą, łatwo je oderwać. Plusem jest to, że każdą fiolkę można zakręcić i nic się nie wyleje. Plastik jest nie za miękki, nie za twardy- maź dobrze się dozuje.
Konsystencja jest bliżej nieokreślona. Wodnista, ale lekko oleista, dość rzadka, ale mniej rzadka niż woda. Ciężko określić. Z dłoni ucieka, ale nie na tyle szybko żeby zwiała na dobre. Kuracja nakłada się dobrze, szybko wchłania się we włosy i po krótkiej chwili można ją zmyć. Pięknie pachnie! Nie mam pojęcia z czym, ale z czymś mi się kojarzy ten zapach. Jest słodkawy, ale nie mdły. Piękny, niestety w ogóle nie utrzymuje się na włosach.
Jeśli chodzi o skład to proszę bardzo…
Jak wiecie wielkim specem nie jestem, ale wiem jedno- to drugie Trimesrimechujwieco to silikon zmywalny jedynie przez SLS lub SLES. Jakieś arganowe popłuczyny toto ma nawet gdzieś przed połową. PEGi sregi i mnóstwo innych dziwnych rzeczy. Skład jakoś mocno nie porywa, ale i też nas nie zabije. Ma swoje plusy i minusy.
I jak to wszystko podsumować, pytam się ja? Zapłaciłam siedem złotych z ogonkiem w (z)Jawie. Nie zaszkodził mi ten wynalazek, ale i nie powalił na kolana obdrapując skórę z piszczeli.
Kupować, nie kupować? Ja już nie kupię, bo nie wniósł do mojego życia tyle radości ile bym oczekiwała. Nie jest to jednak jakiś straszny niewypał, no można próbować…

Blask z reklamy i moja śliska, jędrna koleżanka Awokadka

By | Bjuti Pudi | 12 komentarzy
Co robimy w niedziele? Długo śpimy, odpoczywamy i katujemy włosy eksperymentami 🙂
Tym razem moje włosy dostały (o)lśnienia. Zgaduj zgadula co mi we włosach hula?
Ta oto panienka prosto z Tesco hasała mi po włosach do porzygu. Ale zanim pohasała została zerżnięta. Najpierw na pół.
Wbrew pozorom rżnięcie jej się podobało. Miała wielkie nasienie w środku, ale to nie wszystko. Poszliśmy na całość. Wzięłam łyżeczkę i drążyłam Awokadkę do bólu. Wydrążyłam maleńką do cna i rozkiszczyłam widelcem. Była bardzo śliska w środku- taka jak lubię. Mięsista, gładka jak smalec, tłuściutka i mięciutka. Taka przeorana trafiła do słoiczka po maśle do ciała.
Wybrałam najbardziej miękką jaka była w zasięgu, dzięki temu nie musiałam używać żadnych skomplikowanych przyrządów- zwykła łyżeczka i widelec rozbebrały jej delikatne ociekające wspaniałościami wnętrze.
Żeby tego było mało do jej wnętrzności dodałam dwie łyżki maski do włosów.
Prosto z Hebe maska. Nowiuśka i pachnąca i wyglądająca tak —>
Lekka biała formuła, nie za gęsta, nie za rzadka. O delikatnym ledwie wyczuwalnym zapachu.
Po zmieszaniu mojej małej uległej koleżanki i maski powstała jednolita żarówiasto-zielona maź.
Co było ciekawe i dziwne glut ładnie pachniał. Pachniał jak świeże kiwi. Dziwna sprawa skąd to kiwi? Myślę, że mała koleżanka musiała jeszcze w sklepie bliżej zaprzyjaźnić się z  jakimś przystojnym włochatym kiwowcem. Nie wiem co wydarzyło się między nimi…
Włosy umyłam, osuszyłam ręcznikiem i zapodałam miksturę. Nakładało się dosyć przyjemnie, a moje włosy wprost piły dobrodziejstwo z owocowej fantazji. Przykryłam włosie czepcem, nałożyłam czapkę i odczekałam około 30 minut.
Rozwinęłam się po tym czasie,spłukałam wszystko z łatwością, osuszyłam, wtarłam Vatikę w końce i Radical w skórę. Patrzę i nie dowierzam! Mam we włosach jakieś kurwa owsiki!
Wszędzie się czaiły cholerstwa! Ale się nie dałam, bo to przecież tylko jakieś żyłki z mojej malutkiej Awokadki 😉 Przy suszeniu wszystkie spierdoliły na podłogę i rozeszły się do swoich zajęć. No dobra- wywaliłam je do śmietnika 😉
A włosy? A włosy po tym zabiegu były tak mięsiste jak awokado. Jak pupcia Jennifer Lopez- po prostu masz ochotę dotknąć i nie puszczać, ugniatać i macać. Rewelka. Błyszczały też bardziej niż zwykle, lśniły niczym oczy Jarosława na widok nowego wąskiego kota!
Patrzcie! Włosy mi urosły! Podobno 2,5 centymetra w ostatnim miesiącu! Patrycja wczoraj badała 😉 A ta flaszka po prawej to rum- piszę żeby się już nikt nie dopytywał 😉 Wracając do moich kłaków to tak jak widać- lśnią i są zajebiste po awokado, miękkie ale nie spuszone- wręcz przeciwnie są genialnie dociążone.
Z bliska bardziej to widać, chociaż na zdjęciach i tak nie dam rady pokazać jakie są fajne teraz. A fajne są nie ma to tamto 🙂
Tak polecam awokado, bo to bomba witaminowa dla organizmu, włosów, skóry. Jeśli chodzi o organizm to go nie poratuję tym owocem, bo mi nie smakuje. Jeśli chodzi o skórę- to fajnie nawilża. Wiem, bo zanim dodałam maseczkę do papki to trochę papki walnęłam na twarz- skóra bardzo ładnie się nawilżyła i stała się przyjemna w dotyku. A jeśli chodzi o włosy- to tak jak widać- działa bardzo pozytywnie. Pamiętajcie tylko żeby kupić miękkie awokado, a nie jakiś twardy głąb.

Upojne noce z Khadi Swati

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
Mamy już kwiecień- plecień, a ja jeszcze marca-garnca nie ogarnęłam 🙂
Wzięłam udział w akcji olejowania. W sumie to taką akcję mam nieustannie od grudnia, ale tym razem było oficjalnie 😉
Marcowe upojne noce spędziłam z olejkiem Khadi produkowanym przez Swati.
Zrobiło się jedno wielkie zamieszanie, bo niby Khadi Swati to nie oryginalne Khadi Khadi. A wszystko to prawdopodobnie wielka ściema, a nikt tego nie raczył wytłumaczyć. Olejek kupiłam w okolicznym sklepie zielarskim, dopiero w domu zczaiłam się, że coś jest nie tak. Zapłaciłam około 40 złotych, ale pomyślałam, że może dlatego, że w “moim” sklepiku zawsze jest taniej. Siadłam przed kompem i zaczęłam wnikać. Kobity na blogach pisały, że to podróbka. Ale jak to? Kupiłam w sklepie, nie na Alledrogo czy byle jakim bazarze. To nie może być podróbka! I nie jest. Khadi Swati to oryginał, po prostu produkowany przez inną firmę – to tak w skrócie. Jeśli ktoś jest ciekawy korzeni moich ustaleń i ma ochotę wnikać w temat – może sprawdzić tu oraz tu .
Wyjaśniłam co i jak, bo sama szukałam info i nie było łatwo, dlatego postanowiłam rozwiać wątpliwości 😉 Nie jestem świnią, może komuś to się przyda.
Wracając do tematu mój olejek to Khadi z firmy Swati herbal vitalizing hair oil czyli olejek stymulujący wzrost włosów. Butelka ma 210 mililitrów. Flaszka z porządnego plastiku. W momencie zakupu była owinięta zgrzaną, grubą folią. Wygodna w użytku, zatrzaskowa.
Przez miesiąc olejowania zużyłam niemal całą butelkę. Stosowałam co drugą noc, czasami częściej. Olejowałam na sucho. Wlewałam troszkę więcej niż połowę “kieliszka” czyli jakieś 12-15 ml. Wcierałam w skórę głowy oraz namaszczałam całość wicherków. Wydajność olejku oceniam na normalną, przeciętną, jeden chuj.
Olejek ma w składzie to co widać- indyjskie badziewie z suchego pola co rzadko widzi deszcz, ale mimo to ma świetne właściwości.
Shikakai – wzmacnia cebulki włosów i mobilizuje nasze kudły do wzrostu.
Mulethi – lukrecja -odżywia jak nalewka babci, nawilża jak lubrykant z pornoli,  wybija bakterie i nie dopuszcza do łupieżu.
 Amla- nabłyszcza, wzmacnia, dobrze wpływa na skórę, usuwa łupież, przyśpiesza wzrost, zapobiega przedwczesnemu siwieniu i wypadaniu.
 Cyperus Rotundus (Nagarmotha) –Stymuluje pracę gruczołów łojowych blisko korzeni włosów.  
 Olej sezamowy- uelastycznia i wygładza kruche, przesuszone końcówki włosów i nie pozwala na łamliwości ich kości (czy włosy mają kości? ) hehe no kłaki się nie łamią 😉
Bhringraj odżywia łeb. Zapobiega wypadaniu, łysieniu i siwieniu włosów oraz rozdwajaniu się końcówek. Do tego włosy są mięciutkie jak puszek i lepiej się układają.
  Jatamansi- wzmacnia  włosy i przyspiesza regenerację.
 Neem oil –  odżywia, wzmacnia jak stejki, oczyszcza jak perfekcyjna pani domu .Wzmacnia i regeneruje cienkie jak barszcz i słabe jak pipa włosy.
Tak to to działa według producenta. Według mnie też. Nie mam łupieżu, nie wyłysiałam, nie posiwiałam, gruczoły mi pracują, a moja skóra jest jak pupka niemowlaka. A tak konkretniej to olejek mi nie zaszkodził, włosy faktycznie są coraz lepsze, ale na to składa się cała moja pielęgnacja, a olejek to tylko jeden z jej elementów. Nie potrafię jednocześnie stwierdzić, czy wszystkie pozytywne zmiany to zasługa olejku. Za dużo wszelkiego gówna pcham na łeb, żeby jednoznacznie powiedzieć- tak ten olejek jest zajebisty. Jednego jestem pewna- działa dobrze na włosy. Na pewno nie szkodzi. Na pewno moje włosy zrobiły się przyjemniejsze w dotyku po nim. Prawdopodobnie wpłynął też na porost moich kłączy, ale tak jak wspomniałam ciężko mi jednoznacznie powiedzieć, że to tylko jego wina 😉
Tutaj na fociszczu macie namiary na producenta i takie tam.
Olejek pachnie ładnie- lekko mentolowo, ziołowo, delikatnie. Konsystencja jest taka jak trza- oleista, no bo jaka niby ma być skoro to olejek?
Gwoli podsumowania- olejek wpływa pozytywnie na włosy, nie śmierdzi jak tygodniowe skarpetki, jest przyjemny w użytkowaniu. A wersja Swati- to nie podróbka ;). Możliwe, że do niego wrócę. Tymczasem kwietniowe noce spędzam ze śmierdziuchem- Amlą 😀

Aloes- eksperyment, który ujarzmił mi włosy

By | Bjuti Pudi | 25 komentarzy
Wczorajsza niedziela została zasponsorowana przez moje przesadzanie kwiatków 😉
Przesadzałam mojego pięknego aloesa od Babci i tak wyszło, że uwaliłam mu dwa “liście” 🙂
Jak wiadomo, aloes ma cudowne właściwości. Od kiedy pamiętam w moim domu było co najmniej kilka tych roślinek. Przekrojony listek pomagał na drobne oparzenia, ranki, zadrapania i wszelkie podrażnienia. O tej cudownej roślinie można by było pisać w nieskończoność, ale od czego są internety- nie będę powielać- kto ma ochotę znaleźć więcej info wujaszek Gogiel pomoże 😉
Szkoda mi było wywalać dwóch odnóżek, więc postanowiłam je spożytkować na włosy. Najlepiej byłoby przyrządzić maseczkę z miąższu aloesowego, miodu i soku z cytryny. Ale miód wychlałam z zieloną herbatą (mój nałóg) więc zostały mi same gałęzie.
Umyłam cholerstwo, obcięłam kolce i ściachałam na małe cząstki, bo nie chciało mi się wybierać galaretki. Wszystko (oprócz kolców) wrzuciłam w opakowanie po maśle do ciała i wytelepałam, żeby wydobyć sok. Potem jeszcze wymiętoliłam resztki z cząsteczek, żeby nic się nie zmarnowało.
Wyszło z tego jakieś 50 mililitrów soku z resztkami liści. Umyłam włosy Facelle. Początkowo zakładałam, że natrę włosy samych sokiem, ale mi nie szło. Skórkami które mi zostały natarłam skórę głowy, sucharki wywaliłam, a do soku dodałam odżywki.
Taka zwykła Ziajka. Zupełnie obojętna dla moich włosów, nie robi chyba nic oprócz tego, że ładnie pachnie winogronami i pomaga w rozczesywaniu włosów. Dlatego dodałam właśnie jej- żeby mieć pewność, że nie ma wpływu na mój eksperyment, a wszystko inne to sprawka aloesowych czarów.
Tutaj macie wszelkie info na jej temat. Nie ma co się więcej rozpisywać, bo odżywka to zwyklaczek- ani ziębi ani grzeje.
Moja mikstura- sok z aloesu plus ziajka dała mi konsystencję mleczka. Trochę ciężko było tę miksturę nałożyć, ale się udało. Założyłam czepek i czapkę i zostawiłam eksperyment w świetnym spokoju na około pół godziny. Aloes lekko mrowił w skórę głowy, ale było to raczej przyjemne uczucie. Coś się działo. I z góry zakładałam, że same dobre rzeczy, bo przecież aloes ma właściwości odżywiające, kojące, nawilżające i sto innych.
Mikstura ładnie się zmyła. Wysuszyłam włosy na szczotce i moim oczom ukazały się ładne włosy.
Ostatnimi czasy na włosy już nie narzekam, bo daję im tyle dobra ile przez całe życie nie doświadczyły 😉 Mimo to aloesowy sok prosto z drzewa ( Aloes, którego użyłam to aloes drzewiasty 😉 ) dał mi coś innego niż wszystkie dotychczas sprawdzone eksperymenty. Włosy ładnie się błyszczą, są jakby cięższe , dociążone. Moja sierść jest z natury miękka i delikatna jak kaczy puszek, albo dziecięce włosy. Dzięki aloesowi włosy nie latają na wietrze jak oszalałe tylko miło ciążą w dół. Nie są przylizane, czy nie miłe w dotyku, ale tak fajnie ujarzmione. To bardzo duży plus dla mnie. Co poza tym zaobserwowałam? Włosy dłużej pozostają świeże, wolniej się przetłuszczają. Może nie jakoś drastycznie, ale zauważyłam różnicę. Minusów nie ma. Plusów może też nie ma jakoś strasznie dużo, ale teraz już wiem czym uspokoić moje niesforne  kacze włosy 😉 To pierwszy “produkt”, który bez skutków ubocznych tak zadziałał i dlatego powtórzę ten eksperyment ponownie. Wkrótce zaopatrzę się w świeży  miodek prosto z pasieki i pobawię się w trzyskładnikową maskę, o której wspominałam na początku 🙂
Efekt na włosach wygląda tak…
…fociszcze robione w słońcu, bez lamp i żadnych przeróbek. Tak mniej więcej moje kłaczory wyglądają w rzeczywistości. Widać, że aloes ładnie je “usztywnił”, leżą spokojnie mimo wiatru i nie latają we wszystkie strony świata.
Sorry za wsiową bluzę, ale zarzuciłam se ot tak i przycupnęłam na schodkach przy domu 😉 No i cycki, macie cycki 😉
A czy Wy eksperymentujecie z różnymi dziwactwami, roślinkami czy innym czymś ?

Laminowanie Marion- coś dla za leniwych na świńską nogę

By | Bjuti Pudi | 38 komentarzy
Ten weekend moje włosy popamiętają na długo. Wczoraj zostały potraktowane super glutem, dzisiaj zostały pocieszone czymś co ładnie pachniało. Dzisiejszy eksperyment zdecydowanie bardziej mnie zadowolił.
Tym razem użyłam kolejnej niespodzianki zakupionej w Zjawie.

 Zabieg laminowania, proste i gładkie włosy. Marion.

Tak jak widać na powyższej fotografii zabieg siedzi w dwóch 10 ml saszetkach. Na moje szuwary jedna saszetka zdecydowanie wystarczyła na jednokrotne użycie. Druga niech se leży, aż se przypomnę 😉 Do tego turbo zestawu, za który zabuliłam 2,49 złociszo-grosiszy był dołączony również czepek. Fotki nie robiłam, bo był wyjątkowo nie w humorze na słit focie. Czepka nawet nie wyjęłam, bo użyłam innego, który jest taki sam czyli foliowy z gumką, który mi się poniewierał akurat po łazience.
To coś ulepione na składzie to nie ptasie gówno, tylko miejsce gdzie był doczepiony czepek właśnie. Poza tą niespodzianką możemy zauważyć skład, sposób użycia z głową wyimaginowanej użytkowniczki oraz to czym jest ten zabieg. Nie będę tego przepisywać, bo uważam, że jest to bez sensu. Kto chce ten sobie przeczyta na fotce o co chodzi. Nie ma potrzeby się powtarzać.
Napiszę może co się ze lnem działo. Mój len umyłam oczyszczaczem-zdzieraczem czyli piwną Barwą. Osuszyłam ręcznikiem. Następnie użyłam ostrego narzędzia, bo kot mnie wkurwiał pałętając się pod nogami ,bo chciałam ładnie uciąć górę saszetki żeby Wam pokazać co siedzi w środku.
W środku zaskoczył mnie miły, słodkawy, ale nie mdły zapach. Cóż za miła odskocznia po wczorajszym saszetkowaniu! Konsystencja mazi w strukturze przypomina woskowy balsam, gładki, zbity, ale jakby miękki. Taka zbita chmurka z nieba ugnieciona w woreczku 😉
Przeczesałam czuprynę (nienawidzę tego słowa), nałożyłam w miarę możliwości na całe włosy “balsamik”. Znowu przeczesałam sierść i wsadziłam wszystko pod czepek. Czepek omotałam jeszcze ręcznikiem i oddałam się innym czynnościom łazienkowym. Niby laminat miał siedzieć w świetnym (nie, nie w świętym) spokoju 10 do 15 minut, ale oczywiście zeszło mi dłużej. Niestety lub stety w łazience nie mam zegara, ale mogło to być tak około 30 minut lub coś w okolicach.
Zmyłam chujstwo. Myło się ładnie i pachniało też przyjemnie. Zawinęłam ręcznik. Zabalsamowałam w tym czasie zwłoki, założyłam ciuchy (tak, wcześniej byłam nago oj oj oj 😀 ). Wyciągnęłam futro, rozczesałam bez najmniejszego problemu, zavatikowałam końcówki i suszymy. Pomagałam sobie okrągłą szczotką i od czasu do czasu przeczesywałam taką normalną.
Włosy były szczęśliwe. Przede wszystkim wygładzone, miłe w dotyku, nic nie odstawało ( oprócz baby hair- ale one muszą po prostu urosnąć). Czy były super nawilżone? Może nie super, ale różnica jest. Błyszczą się też zdecydowanie bardziej.
Na zbliżeniu widać wygładzenie i błysk. I nie jest to bynajmniej błysk lampy. Zdjęcia robione w naturalnym świetle. Dzisiaj kolor jest jakby ciemniejszy, ale to chyba za sprawą zachmurzonego nieba na zewnątrz. Wczorajsze kłaczory wyglądały na trochę łaciate i rabate, bo słońce wskakiwało do pokoju. Ciężko określić jaki kolor mam na głowie- niby czarny, ale wpadający w brąz, taki jakiś nieokreślony, ale całkiem ok.
Dzisiejszą zabawę z Marionowym laminowaniem polecam. Nie jest to efekt jakiś strasznie spektakularny, ale zdecydowanie poprawia wygląd włosów.
Wcześniej zabawiałam się ze świńską nogą, ten preparat jest uproszczoną wersją. Efekty są porównywalne, chociaż po żelatynie włosy były miększe. Z gotowym produktem jest za to mniej pierdolenia, że tak się wyrażę w prost. Dla leniwych- jak najbardziej wygodniejsza opcja.