Tag

na ciele

Lakier Wibo- koci przysmak

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Opętał mnie szaman. Ostatnio mam fazę na lakiery. Dzisiaj mam jakiegoś zielepacha.
Wibo, Express growth, nr484.
Że niby paznokcie po nim tak rosną. Oby nie, bo będę musiała żel częściej nakładać 😉 Niby w lakierze siedzą magiczne właściwości i multi-witaminy, które wspomagają wzrost paznokci. Może i tak, ale mi to nie jest do niczego potrzebne. Kupiłam, bo nigdy nie miałam takiego koloru.
Kolor ma taki zgniłego zielonego jabłuszka, albo coś koło tego. Skisłe niedosuszone siano, przydymiony seledyn, takie coś. W każdym razie na paznokciach jakby i złotawo podlatuje.
Wydaje mi się, że przy trzech warstwach byłby bardziej zielony. Dwie warstwy nie kryją tak ekstra i jak się przyjrzeć to prześwituje cielisty kolor żelu. Ale mimo to kolor nie jest zły o ile ktoś taki kolor lubi.
Lakier ładnie się rozprowadza, nie robi smug jak saneczkujący pies. Schnie jakoś za wolno jak dla mnie. Ale schnie. Jeszcze tego by brakowało, żeby nie sechł. Flaszka standardowa, pędzelek też. Lakier ładnie się błyszczy.
Lakier jak lakier. Jeśli komuś podoba się kolor to może brać. No co job twoja mać więcej o lakierze mam napisać?! Nie będę się spuszczać, bo nie ma nad czym, po prostu pokazałam co kupiłam i tyle. Żadnych filozofii nie wymyślę, że lśni niczym psu jajca na wiosnę- no lśni i co z tego. To jest tylko lakier 😀
Facet mi powiedział, że mam pazury jak zombie w tym kolorze. Że lakier ma kolor trupa i wygląda na to, że schodzę z tego świata począwszy od paznokci 🙂
Januszowi też chyba się nie spodobał kolor, bo zareagował tak…
…chyba chciał go obgryźć. Albo może lakier jest smaczny- nie wiem nie jadam. Trzeba by jego zapytać, ale on przeważnie wszystkich olewa i jest mało rozmowny. Za to często wpada w furię.
Lakier przetrwał, więc jakość jest okej. Jeśli nie masz kota- możesz kupić. Janusz Rudykot mówi nie, ale jego nie ma co słuchać, bo to wredna wywłoka 🙂
***Podczas używania lakieru nie ucierpiało żadne zwierze***

Wibo na paznokciach, a w garści ogóras

By | Bjuti Pudi | 21 komentarzy
Miało być wczoraj, ale jest dzisiaj, bo mi się Blogerzosko zbuntował 🙂
Dzisiaj zapraszam na maziaje po pazurkach.
Tak właściwie to jestem leniwcem. A że jestem leniwiec to pracuje szybko nad tym co mam do zrobienia i z głowy. Z tego lenistwa od kilku lat zażelowuję moje paznokcie, bo robię to raz na miesiąc i nie muszę się martwić, że lakier odpryśnie. Zawsze miałam długie i mocne paznokcie, ale żel jest dla mnie wygodniejszy, a ewentualny lakier na nim trwalszy. Bo jak coś mi się pomyśli to paznokcie koloruję.
W Esesmanie wpadła mi w oko seria lakierów Wibo o dumnej nazwie Celebrity Nails. A, że jestem taka wsiowa celebrytka to żem wzina i kupiła, a co- to tylko jakieś sześć złotych czy coś koło tego 😉
Lakier wsadziłam w miętę, bo widziałam na blogach, że to trędi mieć kosmetyki w kwiatkach 😉 Ja miałam miętę, do Mojito, w Lidlu kupiłam. Nie ważne 🙂
Mój odcień to “dwójka” czyli My charming. Bardzo fajny kolorek, taki jakiś brzoskwiniowo- różowo- chujwiejaki 😀 To najlepszy opis koloru, który posiadam. Pomiędzy tym wszystkim siedzą jakieś małe niewinne drobinki, które fajnie odbijają światło.
Z tyłu buteleczki Wibowcy napisali, że lakier z limitowanej kolekcji (zapierdalać do Essesmana, bo wykupią 😉 ) pomoże mi stworzyć fantazyjne manicure. Moim zdaniem fantazyjne maziaje to można wszystkim stworzyć- wystarczą jakieś tam umiejętności i byle jaki lakier. No ale dobra. Tym razem akurat nie fantazje były mi w głowie. Kurcze no chciałam sobie po prostu paznokcie pomalować. I pomalowałam. O tak …
Fotka mało artystyczna, ale jest. Lakier na paznokciach ma fajny żywy kolorek. Błyszczące drobinki dodatkowo nadają trójwymiarowości kolorowi.
Pędzelek jak pędzelek- dobrze się nim nakłada lakier, nie mam zastrzeżeń. Kłaki nie migrują na paznokieć, nic się nie rozczapirza. Flaszka też jak flaszka- ze szkła. Na chuj drążyć temat 😀
Ale, Ale były dwie, jedna chciała, druga nie. To, że lakier jest ok to jest nic. Zrobiłam krasz test 😉 Przetrzymałam dziada tydzień na paznokciach! Próbę przeszedł zaskakująco dobrze i to jest bardzo ważne.
Po tygodniu lakier lekko zmatowiał, wcale mu się nie dziwię. Został skatowany przez pranie, sprzątanie, a nawet mycie okien!
Nawet w przybliżeniu wygląda całkiem do rzeczy po takich turbulencjach jakie miał okazję przejść.
Nic a nic nie odpryskiwał, jedynie na końcówkach trochę się starł. O tutaj widać…
Łebki lekko wytarte, lakier troszkę się zmatowił, ale generalnie jest niezły! Po tygodniu nadal siedzi tam gdzie trzeba.
Na pewno kupię kolejny odcień z tej serii, bo widziałam sporo ładnych kolorów, ładnych i nasyconych jak ogórek na fotkach. Zapytacie dlaczego ogórek? A dlaczego nie? Może zapoczątkuję jakąś nową modę na ogórki na blogach ? 😀

Owocowe porno :)

By | Bjuti Pudi | 11 komentarzy
Najbardziej na świecie kocham owocowe i świeże balsamiki oraz żele, płyny do kąpieli i pod prysznic 🙂
Oczywiście przypadek zdecydował po raz kolejny za mnie. Kupiłam w Naturze balsam lubianej przeze mnie Ziaji.
Przedstawiam Państwu owocowy balsam nawilżający żurawinowo- poziomkowy Blubel firmy Ziaja.
Niepozorna flacha o pojemności 400 ml kryje w sobie cudownie pachnący balsam o świetnych właściwościach. Pompka bardzo pomocna przy aplikacji- nie trzeba się nosić z balsamem, wystarczy nacisnąć 🙂 Wadą pompowanych specyfików jest to, że zawsze przy końcówce mam dziwne problemy z wydostaniem resztki produktu. Tak jest i tym razem. Balsam się kończy, a ja biedna muszę odkręcać górę i wyduszać to co zostało. Ale to nie jest jakaś duża wada. Da się żyć. Poza tym nie mam nic do powiedzenia na temat opakowania, bo dla mnie to w ogóle nie istotne. Kawałek plastiku z napisami.
Skład całkiem ładny. Producent obiecuje doznania jak z bajki. Nie zawiodłam się. Po pierwsze- zapach jest taki zajebisty, że aż strach. Co prawda utrzymuje się średnio długo- tak do kilku godzin, ale jest bombowy. Soczysta poziomka wymieszana z kwaskowatą żurawiną, aż chce się lata! Po balsamowaniu zwłok zwłoki nie wyślizgują się z worka/dywany czy w co tam zwłoki wsadzicie (przed pozostawieniem w lesie pamiętajcie, żeby ciało posypać wapnem!). Świetnie się wchłania, a skóra rzeczywiście jest bardzo dobrze nawilżona. Myślę, że można by produkt zareklamować reżyserom porno, jeśli akurat skończyłby im się lubrykant. Niby takie leciutkie, niepozorne mazidło, a efekty na prawdę spoko. Dużym plusem jest to, że rozprowadza się błyskawicznie, rachu-ciachu i można zakładać kalison bez strachu, że na dupce się utłuści.
Jeśli jest na sali jakiś producent filmów przyrodniczych dla dorosłych- niech zwróci uwagę na konsystencje. Biała, lepka, nie za rzadka, nie za gęsta… Wypisz wymaluj balsam z Ziaji! 😛 Czy ktoś w głowie ma inne porównanie?! Wypraszam sobie 😉
A teraz wyobraź sobie jak wcierasz tę maź w swoje świeżo umyte ramiona, uda, brzuch mrrr i ten zapach. Ej, serio ten balsam jest super.
A to wszystko za jedyne 8 złotych! Niestety szlak by to jasny trafił, motyla noga- nie widzę od pewnego czasu nigdzie tej owocówki! A niegdyś widziałam też wersję jagodową. Cóż pozostaje mi naciskać panie w drogerii, by dostarczyły niezwłocznie mojego ulubieńca 🙂

Kokosowy anus :D

By | Bjuti Pudi | 8 komentarzy
Dzisiaj upierdzielimy się masełkiem z okazji pączkowego czwartku. Masło to masło- chlebek można sobie posmarować lub bułeczkę. Tym masełkiem dziewczynki też mogą posmarować bułeczkę- co kto lubi.
Masło kupiłam na jakiejś śmiesznej promocji w Esesmanie. Zapłaciłam około 7 złotych. Mieszka w fajnym granatowym, zakręcanym pudełku, wygodnym zresztą.

Synergen Body Butter Coconut- o tym jest mowa 🙂 Na pierwszy rzut oka ma się ochotę na urlop pod palmą. Na drugi rzut oka…

…zawartość bardziej przypomina śnieżną pierzynkę. Zwartą jak poślady Trynkiewicza przez 25 lat w więzieniu. Konsystencja nie przypomina tego, co bym chciała, żeby przypominała 😉 Masełko jest świetne, gęste, a zapach odurza po otwarciu. Pachnie słodko, prawdziwy kokos. Zapach trzyma się jak żuk gnojarz swojej kulki. Przenosi się na ciuchy, utrzymuje się na ciele do kolejnej kąpieli. ( Pod warunkiem, że ktoś myje się regularnie, bo jeśli raz na tydzień to nie dam sobie ręki uciąć).
Na początku zapach nawet mi się podobał, ale mimo wszystko dla mnie jest za słodki. To jednak kwestia gustu- ja wolę zapachy bardziej świeże. Jeśli ktoś lubi kokosowy aromat – polecam.
Polecam z pełną odpowiedzialnością jako świetnie nawilżający specyfik. Skóra jest nawilżona, przyjemna w dotyku, a masło nie roluje się, nie brudzi, nie tłuści, szybko się wchłania, nie pozostawia filmu ani serialu 😉
Białe coś ( no przecież setny raz nie użyję słowa “masło”) jest bardzo wydajne. Już mnie wkurwia ten kokos, a dalej nie chce się skończyć. A ja nie lubię niczego wyrzucać. Dzieci w Afryce głodują, a ja masło wypierdolę, no nie bardzo…
Pewnie każdy zastanawia się o co chodzi z tym anusem… Delikatnie wtrąciłam już o więziennych pośladach i takie tam, czas na wyjaśnienie, bo może ktoś zaczął już się masturbować. Chodźmy więc do sedna- do anusa.
Hellianthus Annuus Hybrid Oil tak mnie zaniepokoił do czerwoności. Ale ja nie być głupia, ja mieć Google! Okazało się, że to tylko głupi olej ze słonecznika. Możecie spać spokojnie 😀
Poza tym skład wygląda całkiem fajnie.
Gwoli podsumowania- smalec czy tam masło polecam, szczególnie osobom, które lubią kokonutowy zapach.