Tag

maska

Blogerki to ściemniary

By | Bjuti Pudi, Blog | 32 komentarze
Nic bardziej włosowego w piosenkach nie znalazłam, więc niech już będą te kwiaty w szewelurze 😉 Bo dziś będzie o włosach. O masce właściwie. Właściwie, to rzadko kiedy używam odżywek, mam taki zapas masek, że głównie je nakładam na długość.
L’biotica, Biovax, Caviar, Intensywnie regenerująca maseczka do włosów.
Pudełko kartonowe gdzieś posiałam, opakowanie plastikowe unurane- pokornie błagam o wybaczenie, ale jakby to delikatnie ująć- ujebała się podczas użytkowania. Biovaxy wszyscy lubią. Nad kawiorowym cudem czaiłam się w Esesmanie z miesiąc, czekając na promocję, bo normalnie to maleństwo, 125 ml, kosztuje 17 złotych. Niby nie dużo, ale małe to. Tak się złożyło, że maskę wygrałam, więc jestem 17 zeta do przodu- wódka z czerwoną kartką jak nic hehe 😉 Żartuję, nie lubię wódki.
Maska jak maska- im dłużej ją trzymamy tym lepiej. Trzymałam i 5 minut i godzinę, różnie- kwadratowo i podłużnie. Maska gęsta, z jakimiś kuleczkami. Niby to kawior? Śmię twierdzić iż wątpię. Cholera wie. Zapach intensywny, dla mnie ładny- takie eleganckie perfumy. Włosy pachną długo po użyciu. Ale nie o zapach tu się rozchodzi, a o działanie.
Ble, ble, ble włosy jak z reklamy, ble, ble, ble, takie tam. Ładnie wygładza, ale nie ulizuje włosów, za to plus. Jednak końcówki nie były jakieś mega hiper nawilżone, maska nie podołała na bardziej zmarnowanych połaciach futra. No to tak powiem średnio. Ale lipy nie było, włosy faktycznie jakieś takie bardziej mięsiste, czyli i nawilżone. Błysk jak po wybuchu atomu nie został odnotowany, ale lekki poblask był. Kłaki mimo nawilżenia nie były przeciążone, były fajnie dociążone. Nie licząc końcówek.
Jakiegoś szału ta maska nie robi. Myślę, że sprawdzi się na włosach w przeciętnej kondycji. Na włosach zdrowych niewiele zmieni, a na wymordowane nie zadziała. Ale to tylko moje gdybanie. Nie zachwyciła mnie, ale i nie jestem zawiedziona. Osobiście bananowy Kallos lepiej się u mnie sprawdził, a banan to litr maski za około dychę. Jest różnica. Kawior kupiłabym gdyby był w większym opakowaniu. Pal licho cenę, ale takie małe opakowanie, mimo wydajności, mnie śmieszy. Chyba przywykłam do masek w wielkich baniakach 🙂 Kupię, czy nie kupię? Nie wiem, możliwe, że skuszę się na jakiś inny “smak”, orchidea za mną chodzi. Dobry PR tym maskom zrobiły blogerki…kłamczuchy hehe 😀 Nie no maska jest ok, ale żeby sikać po nogach jaka to jest zajebista, ehhhh zlitujcie się. Ani polecam, ani nie. Produkt ok, ale nie posracie się z radości.

Biała glinka na syfy i naczynka

By | Bjuti Pudi | 17 komentarzy
Cześć. Żyję. Miałam długi weekend, który zresztą nie wyszedł tak jak chciałam, ale cóż- zrobię sobie długi weekend za tydzień czy dwa ponownie i już. To nie istotne. Istotne jest to o czym chcę Wam dziś opowiedzieć. Jakiś czas temu pokazywałam Wam czerwoną glinkę KLIK, która mnie zachwyciła. Melduję, że jej zużycie nadal jest minimalne, mimo że używam systematycznie. W międzyczasie w łapska wpadła mi biała glinka. Dostałam ją do testów od Marion. Oczywiście oceniam obiektywnie i to nie ma znaczenia czy coś dostałam, kupiłam czy wygrałam, ale przecież mnie znacie- ja się nie pierdolę 😉 Akurat Mariona lubię, póki co trafił mi się tylko jeden bubel. Glinki też lubię. No to sprawdźmy jak się bieluch spisał 🙂
Marion, biała glinka, maseczka odżywcza. Cena- śmieszna 🙂 Ze 3 złote.
Produkt w 100% naturalnych, po prostu biała glinka w proszku, którą należy wymieszać z wodą, czy czym tam lubicie. Niby saszetka na jeden raz, ale mi wystarczyła na 4! Nie lubię grubo kłaść glinki, bo raz, że po co, a dwa mniej jebania ze zmywaniem. I tutaj plus białej glinki- nawet jak uwalisz umywalkę, to jej tak nie widać, jak glinkę czerwoną 😉 Poza tym bieluch jest delikatniejszy niż czerwona ziemia. Troszkę mniej zwęża pory niż czerwona wersja, ale ładniej i na dłużej matowi mój ryj. Tym się różnią.
Jako że biała glinka jest delikatniejsza, mogą jej używać najwięksi wrażliwcy bez obaw, że skóra pokryje się flegmą czy czymś. Doskonała dla cery naczynkowej, wrażliwej, absolutnie bezpieczna dla każdej mordy. Faktycznie maseczka koi skórę, powiedziałabym, że uspokaja i sebum już nie jest takie skore do wycieczek po gębie. Buzia po użyciu jest gładka, ale nie napięta. Czy goi i zabliźnia to nie potrafię ocenić, ale podobnie jak jej czerwona koleżanka łagodzi zaczerwienienia. Po peelingu, maseczka powysysa też zaskórniki, które niby już wyszły, a jeszcze siedzą. Wiadomo, że wielkie wulkany nie znikną w magiczny sposób, ale na pewno nie będą większe 😉 Sama wulkanów nie hoduję, więc w tym przypadku się domyślam 😉
Za taką cenę i działanie, daję jej najwyższą ocenę- 6 z plusem. Nie potrafię powiedzieć, czy jest lepsza, czy gorsza od glinki czerwonej- jest inna. Biała glinka bardziej matowi, a czerwona głównie zwęża pory. Na milion procent kupię ją ponownie. Rozważam też zakup wersji zielonej i różowej, bo wiem, że są. Także przy kolejnej wizycie w drogerii- wpadają do mojego koszyczka.
I tak delikatnie powróciłam na bloga, lajtowo i pozytywnie, już myślę nad czymś hardcorowym na kolejny wpis 😉

Błotne przygody z Nacomi

By | Bjuti Pudi | 16 komentarzy
Lubicie czasem wypaprać się w błocie? Albo może chociaż w dzieciństwie lubieliście? Oj, na pewno 🙂 Mi zostało to do dziś, tylko już nie latam boso po ziemi (chociaż…). Najbardziej lubiłam po burzy stanąć w takiej glinie i ugniatać gumiaczkami, aż gumiaczki zostały zassane, a ja musiałam wracać boso haha 😀 Teraz lubię się pobabrać w glinkach, a nie w glinie. Lubię rozsmarować na twarzy taką błocianą maseczkę i się zrelaksować. Nie słyszałam by glinka komuś zaszkodziła, przeciwnie. Do tego mamy wiele rodzajów i kolorów do wyboru, każda ma inne właściwości. Dziś będzie o…
Czerwona glinka od Nacomi, którą dostałam na spotkaniu od sklepu SPA&FIT. Glinkę kupicie za niecałe 15 złotych TUTAJ. Cena jest śmieszna w porównani z wydajnością. Wystarczy dosłownie odrobinka na maseczkę całej twarzy. Mam wrażenie, że ten 100g słoiczek nigdy mi się nie skończy, a  glinki używam przynajmniej raz w tygodniu (od 2 miesięcy).
Glinka to drobniutki pyłek, wygąda jak kakao i pachnie zupełnie niczym. No, ziemią pachnie, bo to przecież ziemia 😉 Tak czy siak, zapach ledwie wyczuwalny.  Żeby przygotować maseczkę wystarczy odrobinę wymieszać z wodą lub olejkiem i już. Łatwo się miesza, nie ma grudek, po wymieszaniu otrzymujemy kremową maseczkę, którą hop siup zapodajemy na ryjek.  Osobiście mieszam z wodą, czasem dodaję krpelkę olejku, próbowałam też dodawać 100% olejek pomarańcowy- dosłownie pół kropelki i też byłam zadowolona, przy tym miałam aromaterapię.
Nie będę przynudzać o czerwonej glince, wyczytacie wszystko w internetach i fotce powyżej. Powiem Wam za to co u mnie maska zdziałała. Przede wszystkim, jak to większość glinek, świetnie ściąga pory. Ale nie te pory, znaczy portki z zadka, a te na twarzy. Niby jest napisane, że łagodnie ściąga pory, ale w moim przypadku jest znaczna różnica, co mnie cieszy. Wszelkie maskarady zawsze nakładam po peelingu, czy to kawitacyjnym, czy tradycyjnym. Tak było też w tym przypadku- otwarte peelingiem pory, aż proszą się o oczyszczenie i tutaj też glinka się sprawdza. Mam wrażenie, że maseczka ładnie łagodzi syfki, które gdzieś tam już wyskoczą, niweluje zaczerwienienia, matuje. Nie wiem jak z naczynkami, ale przyznam, że przydała by mi się jakaś fajna zastawa. Na ryju brak, także wstrzymuję się od głosu 😉
Ciężko się pozbyć cholerstwa z gęby- taki urok glinek. Ujebana umywalka to standard, więc przygotujcie się na czyszczenie hehe 😀 Ale maseczka jest tego warta, świetnie odświeża buźkę. Jak to się mówi- rozświetla, ale ja nie użyję tego porównania, bo rozświetlać to się mogła Maria Kuria radem.
Ostrzegam- po użyciu bije na łeb 🙂 W sumie to też mogę podciągnąć pod plusy. Minusów brak, no może ujebana umywalka. Czy polecam? Polecam! Nacomi chyba nie ma złych produktów- natura, natura i jeszcze raz natura.
Jeśli ktoś czeka na relacje z zakupów w Rossmannie niech się nie zdziwi- nie będzie, bo ostatnio to mi Rossmann nawet z lodówki wyskakuje i mam dość 😀 Zainteresowanych zakupami odsyłam na mój Insta. Tam katuję Was fotkami co dnia, a myślę, że to co się zmieści na jednej fotce, nie jest warte opisywania na blogu.
To już koniec dzisiejszego odcinka, zapraszam w maju po więcej. Maj! Kocham ten miesiąc 🙂

Słodki eliksir, który Cię zaskoczy

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy

 

Ale za to niedziela będzie dla nas! A właściwie dla włosów 😉 Zrobiłam mocny eksperyment. Jackass normalnie. Nie róbcie tego w domu, albo i róbcie, w sumie co mi do tego 😉
Miało być co innego, ale dwa banany mi zczerniały, więc pomyślałam, że zapodam je na łeb, bo wyglądały już ciulowato. Kiedyś już banana na głowie miałam KLIK i byłam zadowolona z jego działania, tym razem dorzuciłam inne dodatki. Ale po kolei.
Zacznijmy od tego, że wczoraj zaopatrzyłam się w glicerynę. Co prawda planowałam zamach stanu i miała być nitrogliceryna, ale w moim zapyziałym mieście nigdzie jej nie mieli. Plany spełzły na niczym, bo okazało się, że gliceryna to najwyżej na włosy się nada. Rada nie rada, jak rad Marii Kurii, na noc popaciałam włochy tym co kupiłam, a na to dałam olejek coś tam coś tam drogocenny z arganem od Bielendy. Zwinęłam kłaki w psią kupę, zabezpieczyłam tę tłuścinę i poszłam w kimę. Rano, to znaczy koło południa, bo w niedzielę ranek wypada w okolicach 11-12 najwcześniej, umyłam łeb. Myjąc zauważyłam, że włosy są bardziej mięsiste przez tą glicerynę, ale na razie nic więcej nie powiem, bo po jednym razie to można co najwyżej błonkę stracić. Włosy odwirowałam w ręcznik, delikatnie owkors, przecież nie jak w pralce i położyłam miksturę. Miał być banan z miodem i z cytryną, ale okazało się, że cytryny w ogrodzie jeszcze nie dojrzałe. Patrzę do szafki- cynamon stoi i się głupio cieszy. O Ty fuju, pomyślałam, chodźże mi tu i sru łyżeczkę wcynamoniłam do wynalazku. Czyli mała łyżeczka cynamonu, łyżka miodu i większe pół banana. Cały nie poszedł, bo jak rozwinęłam skórkę to okazało się, że jest całkiem dobry, a plamy ma tylko na licu, no i sobie ukąsiłam, dobry i strasznie słodki. Wszystko zmiętoliłam widelcem, a w łazience dodałam jeszcze tak z łyżkę Kallosa bananowego. Z papką na głowie (pod czepkiem i czapką) chodziłam ze 2 i pół godziny, tylko trochę po szyi mi kapało, ale wsadziłam papierowy ręcznik i gitara. Po tym czasie zmyłam wszystko samą wodą, bo najtaniej wychodzi hehe 😀
Przy zmywaniu wydawało mi się, że ten cynamon wszędzie się poniewiera, a włosy sprawiały wrażenie szorstkich. Ale przy suszeniu nie było śladu cynamonu, więc bez paniki. Pojedyncze frędzle z banana też spadły pod suszarką, ale niemal wszystko się spłukało, więc nie musicie się o to srać, bo wiem, że niektórzy stresują gadką, że banana to tylko w blender, bo sklei Wam włosy. Gówno tam, internet kłamie. Jak widać włosy nabrały cynamonowego blasku, ale podejrzewam, że tylko do następnego mycia. W rzeczywistości, aż tak rude jak na fotce nie są. Cóż poza tym? Otóż podczas suszenia strasznie fajnie układały się na szczotce, były bardziej sztywne niż zazwyczaj i kształt, który im nadawałam ładnie się do mnie dostosowywał. Zresztą, nadal mają w sobie taką fajną sztywność jak po viagrze, ale nie są jakieś nieprzyjemne w dotyku czy coś- raczej dociążone tak jak trzeba. Moje włoski są bardzo delikatne i miękkie jak kacza dupa, takie włosy niemowlaka. Maska zadziałała dyscyplinująco i mam włosy dorosłego człowieka hehe 😀 Kudłaje odbite od nasady i to całkiem mocno. Przepiękny blask i śliskość też mnie cieszy. Podsumowując maska cud. Koniecznie wypróbujcie, bo warto!
Tutaj jeszcze fotka z lampą Alladyna, co rozbójników dyma. Trochę się pochyliłam i z jednej strony czupryna się podwinęła, ale tutaj lepiej widać kolor, który uzyskałam. Jeszcze taka przestroga- cynamon może uczulać, więc jeśli nie jesteście takimi hardkorami jak ja- zróbcie próbę uczuleniową, żeby Wam kłaki nie wypadły. U mnie nic złego się nie działo, przez pierwsze 15 minut czułam leciutkie i przyjemne ciepło. Cynamon może nadać rudawą poświatę, ocieplić kolor, a banan i miód mają właściwości rozjaśniające, to się nie zdziwcie. U mnie efekt fajny, subtelny, a włosy fantastycznie odżywione i nawilżone.
A Wy co dzisiaj wyprawiacie? Cynamonu próbowali? Banana kładli?EDIT. Jest poniedziałek, wieczór, a moje włosy jakieś świeże… podejrzewam o to cynamon- kolejny plus 🙂

7 klawych efektów od Marion

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Chciałabym Was serdecznie przywitać w ten jakże piękny wieczór. Dziś przychodzę do Was w celu pokazania pewnej maseczki. Jednakże nie jest to maska na twarz, lecz na włosy! Ach, Drodzy moi , powiem Wam więcej! To małe niewiniątko jest w cenie zdumiewającej, a i z dostępnością problemów nie zaznacie! Zatem Czytelnicy moi ukochani, do piersi tuleni, niemal co dnia przez posty moje euforyczne, zapraszam Was po stokroć, cobyście zapoznali się z moim tekstem piórem gęsim znaczonym!

 

A oto i Marion, 7 efektów, 60 sekundowa maseczka z olejkiem arganowym.

Zaprawdę powiadam Wam, zaszczytu dosięgłam i od Marion paczkę otrzymałam. Mej radości końca nie było, gdyż firmę znam i lubuję się w niej od lat. Najczęściej w Drogerii Jawa nabywam Mariony, a teraz same kosmetyki pod strzechę mej rezydencji trafiły. Euforia! Euforia, o ludu!

Szewelura moja od dawien dawna pieszczona jest wszelkim mazidłem, więc i ta szybko w ruch poszła i dziać się poczęły różne różności…A cóż się działo, cóż? Ach, powiem Wam chętnie o wszystkim!

Maseczka na dwa razy wystarczyła, więc radam niezmiernie. Jedynie na włosy po myciu należy nałożyć i cieszyć się chwilą. Takiem zrobiła, lecz dłużej trzymała, coby działanie pogłębić. Zaiste minuta wystarczy, lecz kiedy czas przedłużyć to i efekt lepszy. Spłukać należy po chwili radości i czas nastaje by jeszcze mocniej na licu uśmiech rzeźbić.

Saszetka poręczna, a i zakrętka praktyczna, niczym lejce ze skóry dzika u Waszego rumaka.

Nacieszcie swe oko składem i opisami, a ja Wam powiem cóż się u mnie wydarzyło. Wprzódy Wam powiem, że z tej serii posiadałam już ampułki, o których pisałam wieki temu TU. Ampułki nie powaliły mnie na kolana, lecz maska sprawiła radość. Czyż zregenerowały się po dwóch użyciach? Och, ocenić tego nie potrafię, lecz jedno wiem- włosy pięknie się układały. Zapach połechtał me powonienie! Blask piękny me włosy poczęły roztaczać, co również w ekstazę mnie wprowadziło. Gładka czupryna, bez żadnych zastrzeżeń, bez żadnych kędziorków i żadnych puchatych porywów. Ujarzmiłam swe futro, niczym jeździec klacz dziką, a i lekkie nawilżenie odczuć się dało. Wad w kosmetyku dostrzegam nie wiele, lecz zalet bez liku. Kiedy tak kontempluję, to wnioski me są takie- nawilżenie zdałoby się lepsze, a i nad składem należałoby się pochylić. Jednakże za 2 złocisze maska dostępna, to cóż chcieć więcej?!

Pozostaje mi polecić wszystkim białogłowom, które urozmaiceń wciąż poszukują. Polecam także nadobnym kawalerom jeśliby zaszła potrzeba- włosy wasze doznają rozkoszy, a i kiesa nie ucierpi zanadto.

Czołem Hultaje, bawcie się klawo w te dni beztroski, weekendem zwanymi 🙂

 

Hollywood Beauty- czy w miesiąc włosy mogą urosnąć 5 centymetrów?

By | Bjuti Pudi | 106 komentarzy
Witam. Przylazłam tu, żeby znowu hejterów pobudzić, bo coś im ostatnio cycki poopadały i dawno nikt mi nie dokuczał. Aż się smutno porobiło hehe 😀
Baby, chopy, psy i koty, wiewiórki, jaszczurki,borsuki i nornice znowu dorwałam jakiś wynalazek na porost kudełów. Żeby śmiesznie było, to mi wcale na jakimś superszybkim wzroście nie zależy, ale jestem strasznie ciekawskim dzieckiem i lubię sobie popróbować. Ostatnio odstawiłam Hair Jazz i sięgnęłam po coś innego. I właśnie to inne coś testowałam przez bity miesiąc. Teraz mam w planach połączyć Jazz z tym kosmetykiem. Ale no chwila, chwila…po kolei.
Hollywood Beauty, Castor Oil. Kupiony na Alledrogo za około 40 złotych z przesyłką.
No i tutaj mogą się na mnie rzucić obrońcy praw zwierząt. Zapraszam. Wiem, że w składzie kosmetyku znajduje się olej z norek. Jak zapewnia producent, olej jest pobierany od żywych zwierząt, ale jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić. Zaraz w głowie widzę taką scenkę:. Do doktora Szczyta puka Pani Norka i mówi- “dzień dobry doktorze Szczycie, jakoś mi się futro z norek ostatnio chujowo układa, by Pan mi tłuszczu odpompował”. Doktor odsysa co trzeba, a że norka nie ma kasy to bierze ten tłuszcz jako zastaw, a potem sprzedaje koncernowi i oni robią z tego kosmetyki. Wiem, wiem, teraz mnie zlinczujecie, ale nie mogłam się opanować. Mimo wszystko mam nadzieję, że koncern, który ten kosmetyk produkuje, nie pozwoliłby sobie na znęcanie nad zwierzętami. Nie lubię znęcania nad zwierzętami, zresztą w zeszłym tygodniu ktoś otruł mojej Mamie psa…Ale jestem też prostą wieśniarą i nie robi na mnie wrażenia obcięcie kurze łba, czy zarżnięcie świni. Byle to był jeden cios, a nie męczenie. Więc jeśli w kosmetyku jest norkowy tłuszcz, to albo rzeczywiście w jakiś sposób jest pobierany od żywych zwierząt, albo pozyskiwany w jakiś inny sposób, ale z certyfikowanych hodowli. Serio, nie sądzę, że jakakolwiek firma pozwoliłaby sobie na wtopę, tym bardziej, że jest to produkt amerykański, gdzie prawa zwierząt są przestrzegane rygorystyczniej niż u nas. W składzie tłuszcz znajduje się przy końcu, więc podejrzewam, że jest go tam tyle co miodu u kota w uchu.  Myślę, że temat wyczerpałam, moje zdanie nie musi się Wam podobać, ale nie będę do tego tematu wracać i opowiadać o moim sumieniu czy tam innych bólach wiadomo czego.
Tutaj mała recepta, co jak i po co. W skrócie powiem Wam, że niewielką ilość należy wsmarować w skórę głowy i już. To ma być serio maleńka ilość. Chciałam być mądrzejsza od internetów i dofasoliłam za pierwszym razem więcej, to potem trzy dni łba nie mogłam domyć. Bierzemy ociupinkę na końce palców i rozcieramy żeby olejkowa maska zmieniła stan skupienia na rzadszy. Wcieramy dokładnie i powtarzamy czynność, tak żeby w miarę równo pokryć skórę głowy. Ogólnie na włosy dajemy ilość połowy orzecha włoskiego, dwóch mirabelek, albo no nie wiem czego tam jeszcze 1/4 pudełka zapałek, albo i to nawet nie. Mało. Zmywałam po całej nocy Timotei Pure, Szampon 2 w 1 “Świeżość i czystość”, bo akurat był w Esesmanie za 4 zeta, a tymi delikatnymi gównami nie szło łba domyć. Timotei dawał radę i jeszcze ładnie pachniał.
Konsystencja jest zbita, tępa. Wygląda jak wazelina, ale rozpuszcza się wolniej. Pięknie pachnie. Nie potrafię określić czym, ale jest to zapach lekki, świeży, kremowy, przyjemny dla nosa. Z racji tępości maski, darowałam sobie nakładanie jej na całość włosów. Kilka razy przejechałam, ewentualnie rozsmarowałam to co zostało mi na rękach, ale bez sensu było kłaść na całe futro maskę, która jest przeznaczona głównie na skórę głowy. Na długość dawałam oliwę z oliwek, bo akurat mam jej sporo, a dawno nie używałam. Nie jest błędem ciapanie całych włosów, ale maska nie jest łatwa w rozprowadzeniu, więc dałam sobie spokój.
No i macie skład. Norki siedzą przy końcu. Za to wcześniej mamy same wspaniałości. Olejek na olejku. To pierwsze coś to wazelinowatość, więc bez strachu, wiem, że niektórzy demonizują tę substancję, ale nie ma do tego podstaw. W każdym razie mi krzywdy nie robi. Dalej to już tylko olejki. Zaraz na drugim miejscu castor Oil, tylko błagam nie mylcie tego z olejem silnikowym z Castrola 😀 To jest najnormalniejszy w świecie olej rycynowy i myślę, że on tutaj ma największe pierdolnięcie. Moje włosy zawsze szybko po nim rosły, dlatego między innymi zainwestowałam w tę maskę. Ja wiem, że sam olejek w aptece kosztuje kilka złotych, ale chciałam spróbować czegoś innego, no i tutaj oprócz rycynki mamy fajne wsparcie innych olei. No i ja jestem ciekawska bestia 🙂 Chyba nie będę wałkować więcej składu, bo jest prosty i każdy go rozszyfruje. Jest dobry.
A teraz włosy nooooo 🙂 Tym razem nie przykładałam żadnego centymetra, ani nic, bo w dupie mam potem spowiadanie się, że inaczej rękę przyłożyłam, a nie walę ściemę. W związku z tym sami sobie obliczcie ile mi włosy urosły, zobaczymy kto jest chojrak, zuch i w ogóle mistrz matematyczny. Acha, podczas kuracji obcięłam centymetr końców, więc +1 cm dodajemy, żeby było zabawniej i żeby Wam równania się lepiej rozpisywało 😉
To są włosy przed kuracją. Celowo dam więcej zdjęć, żeby hołota i pospólstwo się nie rzucało, że uniosłam rękę, że cyckiem ruszyłam, czy tam inne zaczarowane powody 😀
Teraz seria fotek po miesiącu. Uwaga!!! Hejtery czas start!!! To jest wasze pole do popisu hehe 😀

 

Macie fotki we wszystkich pozycjach i konfiguracjach. Ręce na głowie, na dupie i na biodrach. Lustro ujebane, widzę, też nie musicie tego mi mówić 😉 Producent obiecuje 5 centymetrów w miesiąc i jestem skłonna w to uwierzyć. Włosy urosły mi niesamowicie- ile dokładnie- sami sobie obliczcie i pochwalcie się w komentarzu. Specjalnie założyłam tę samą koszulkę. Tak się kurwa poświęcam dla ludzi. Żywkiem do nieba pójdę.
Czy opłaca się wyjebać cztery dyszki? Jak najbardziej. A poza tym maski zużyłam odrobinkę, chyba wystarczy mi do końca roku, bez jaj. Co jeszcze mogę dodać? Teraz będę jednocześnie smarować tym i używać Hair Jazz żeby mnie ludzie całkiem znienawidzili hehe 😀 Ach i mam mnóstwo baby hair.
A jeszcze na dokładkę pokażę Wam, że nie mam siana, kiedy moje włosy w słońcu się mienią, o tak, żeby hejtery spać nie mogły. A no tak…będzie pojazd za nierówny kolor, ale sram na to- tak się słońce odbijało 🙂
No i tyle ze mnie, do spisania 🙂
EDIT.
Po głębokiej analizie, a właściwie po zwróceniu mi uwagi, dodam jeszcze jedną fotkę maski.
Na mojej wersji widnieje napis “Highly enriched”, a na Alledrogich maskach jest napisane “Hair&scalp”. Doszukałam się tylko u jednego sprzedawcy napisu takiego jak u mnie. Co ciekawe, u sprzedawcy, u którego kupowałam, na aukcji pojawia się “Hair&scalp”. I teraz nie wiem, czy jest jakaś różnica pomiędzy tymi maskami. Może sprzedawcy używają zdjęcia, które gdzieś tam po internecie krąży, a w rzeczywistości trafia do nas maska z “moim” napisem. Nie wiem, czy jest jakaś różnica na przykład w składzie. Musicie dopytywać indywidualnie. Jeśli będę mieć jakieś nowsze info- dam znać. Chociaż wydaje mi się, że maski niczym oprócz napisów się nie różnią 🙂

Blask moich włosów oślepia przechodniów ;)

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy

Włosowa niedziela, po niesamowitej sobocie, pełnej wrażeń, o której postaram się napisać jak najszybciej 🙂
Dziś chciałabym się podzielić z Wami ciekawym odkryciem jakiego dokonałam.

Z braku laku, pomyślałam, że zrobię sobie laminowanie siemieniem, o którym już pisałam kiedyś TU. Ale ile razy można tego samego gluta wgniatać we włosy? No ileż można? Pomyślałam, że mieszankę można wzbogacić czymś jeszcze. A, że siemię to kurrrwa czysta natura z łona Matki Ziemi, to wypadało dodać czegoś równie naturalnego.
Padło na pszczelą wydzielinę, prosto od owada. Wycisnęłam z pcół łyżkę miodu. A w sadzie zerwałam świeże cytryny. Jak to dobrze, że jeszcze śnieg nie przykrył moich cytrusów, a na wodzie w basenie nie pływa kra. Kra kra kra- wrona. Wron to u mnie akurat dużo. Czyżbym odbiegła od tematu? Yhymmm
Siemię przygotowałam standardowo- w srebrnym rondelku. Po lekkim ostygnięciu dodałam profesora miodka i wycisnęłam soki z połówki cycoliny cytryny.
Nałożyłam pachnącego gluta na umyte włosy (plus czepek i czapka) i poszłammmm sobie 🙂
Zmyłam po około trzech godzinach, oj no bo mi się zapomniało, no 😛 Efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania! Z resztą sami zobaczcie!
Mój aparat nie jest najlepszym aparatem świata. Mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu kupię sobie nowy, wypasiony sprzęt, żeby wiochy nie robić 😀 Moje maleństwo robi fajne zdjęcia, ale na zewnątrz- w domu nie wyrabia, szczególnie przy słabym oświetleniu.
Ale ja tu pieprzę o aparacie, a miało być o włosach przeca!
Mieszanka siemienia, cytryny i miodu sprawdziła się nadzwyczaj dobrze! Maseczkę zmyłam tylko wodą.Nic się nie lepiło, bez obaw 😉 Włosy nabrały takiego blasku, że byłam w szoku. Moje chabeździe są miękkie, sypkie i bardzooo nawilżone, a przy tym nie obciążone ani trochę!
Stwierdzam, że tak stuningowane siemię to mój nowy faworyt. Na pewno powtórzę tę maseczkę nie raz i nie dwa. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona moim odkryciem Ameryki i polecam chętnym wypróbować 🙂
A Wy jakie cuda kładziecie na łepetynki?
PS. A przy okazji, jak Wam się podoba mój nowy podział kategorii na blogu ? To zasługa niezwykle uzdolnionej Panny Vejjs, której z tego miejsca serdecznie dziękuję za pomoc :*

 

Zielony relaksik

By | Bjuti Pudi | 24 komentarze

Witam serdecznie w ten pochmurny poniedziałek!
Pies sąsiada siedzi na środku ogródka i wyje przez cały dzień, jakby miał zatwardzenie. Nie wygląda na chorego, tylko wyje. Ekolodzy i inni przewrażliwieni- spokojnie, żaden pies nie cierpi!
Co poza tym? A no pokażę Wam dzisiaj jak sobie ryj uświniłam 🙂 Wspominałam ostatnio, że będzie spa? Wspominałam TU. No i było!

Jestem taka bez mejkapu, taka niewyjściowa i do tego wyświniona jak menel śpiący w rowie. Prawie jak Chuck Norris. O tutaj spał —>

Tośmy się pośmieli ho ho ho! Nie wiem, czy bardziej z biednego Chucka, czy ze mnie i mojego ryja, który wygląda jak w żółwiej skorupie. No matter.
Wiecie czym się wyświniłam?
Takkkkk, to algi z Biedry! Naszej polskiej, portugalskiej (dobrze, że nie azjatyckiej, o azjatyckich pisałam TU KLIK). Nasza poczciwa Biedrucha Sralucha zapodała jakiś czas temu Algi, które składały się z uwaga! Alg! Ale nie byle jakich, bo czyściutkich i bez dodatków! Świetna mieszanka alg schowana w woreczek i pudełeczko. 100 % natury i zapach też naturalny- smród Bałtyku po sztormie zmieszany z zapaszkiem zdechłych ryb! Mmm miodzio! Ale niech Was to nie przestraszy! Algi Algo są genialne! Nie wiem czy jeszcze dostępne, ale znając życie Biedra jeszcze je wypuści i wtedy bądźcie czujne, bo warto je mieć!
Swoje kupiłam na przecenie za 3,99- opłaca się okrótnie! Specjalnie napisałam przez “ó”, bo to nie jest okrutnie, tylko aż okrótnie, czyli bardziej, aż się “u” zamknęło! Widziałam je po 9,99, ale Asia powiedziała mi- “leć kupuj teraz są po 3,99!”. Pytacie kim jest Asia? Asia to jest najzajebistrza fotografka w województwie, Polsce, a śmiem twierdzić, że nawet na świecie! Jeśli potrzebujecie profesjonalnych fotografii ze ślubu, chrzcin, pogrzebu, albo fotek rodem z CKMu czy innego Playboya to zajrzyjcie do tej boskiej dziewczyny na fejsa- KLIK, albo na jej bloga-KLIK. Asia jeszcze nie wie, że ją tu obsmarowałam, ale na pewno nie będzie płakać jak odwiedzicie ją wirtualnie,  a najlepiej osobiście na sesji;) Paczajcie na jej fotkę- z takiej maszkary z zieloną gębą uczyniła anielicę hehehe 😀
W każdym razie moja prywatna Pani Fotograf poinformowała mnie, że mam zapierdalać do Biedry i tak też uczyniłam. Głupia ja, że kupiłam tylko jedną paczkę alg! Są genialne!Jebią zdechlizną tzn zdechłą rybą, ale tak ma być, da się wytrzymać. Nakładamy je na 15 minut, potem zmywamy i…! Buzia jak marzenie! Pięknie nawilżona, gładka, pory ściągnięte, zaskórniki w większości nie żyją. Cudo, cudo, cudo! Nawet zaczerwienienia stają się niemal niewidoczne! Odżywienie gwarantowane! Nie mogę się nachwalić.
Będę polować na te alguchy srajuchy i jak tylko ponownie się pojawią, obkupię się jak żul prytą, po znalezieniu stuzłotowego banknotu 😀 Póki co, po dwóch użyciach, mam jeszcze troszkę proszku (wystarczy rozrobić go z wodą), ale już wytrzeszczam oczy w celu wydłubania nowej porcji zdechłej ryby.
Ahoj szczury lądowe 😉

 

Słodkie zabawy z bananem

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze

Czasami w życiu są takie chwile, że gubią nam się dni. Dlatego też kłaczankowy dzień odbył się w sobotę, a nie w niedzielę, a co tam. W lipcu myślałam, że jest maj, więc dzień różnicy, to żadna różnica 😀 Grunt, że włosy dostały kopa weekendowego.
Noc spędziłam z olejkiem, a rano zwilżyłam włosy wodą i zapodałam na ten mój łeb maskę domowej roboty. Żadne tam diy- wkurwiają mnie te pseudo słówka. Najbardziej wkurza mnie diy i haul grrrr no i skalp grrrr. Ale ja nie o tym. Ja o innym 😀

Maskę przyrządziłam z banana. Niecały był, bo go podgryzłam. Jestem znanym łakomcem. 2/3 banana zgniotłam widelcem. Ja wiem, że powinno się blenderem, bo potem mogą być problemy ze zmyciem, ale jestem leniuch śmierdzący. Zmiażdżyłam dziadygę na papkę i dorzuciłam łyżeczkę miodu. Mogłabym więcej, ale miodu mi szkoda- wolę go w herbacie. Miód oczywiście świeżo wyciskany z pszczół. Babcia łapie je w ogródku, wykręca z miodu i puszcza wolno. Nikomu krzywda się nie dzieje. Napatoczyła mi się również cytryna. Podduszona połówka właściwie. Z takiej cytryny to gówniany pożytek, bo ani ją kroić, bo się rozwala, ani ją zjeść, bo podobno kwaśna. Wydusiłam resztki jej tchnienia do mikstury. Ze dwie łyżki wyszło krwi z owocu. Wymieszałam to na gładką konsystencję. Wyszło takie średnio gęste coś o kolorze sikowo- beżowym.

Schyliłam łeb nad wanną i poczęłam wcierać chujstwo. Na skórę głowy (nie na skalp 😛 ) kładłam, we włosy wcierałam raźnie . Poszło wszystko. Tradycyjnie założyłam czepek i czapkę i tak spędziłam ze 3 godziny, bo miałam inne zajęcia. Włosy mi nie wypadły, więc myślę, że nie był to zły pomysł.

Kolejnym krokiem było spłukanie papki. Zastanawiałam się czy rzeczywiście flaki z banana zostaną mi na tydzień we włosach, ale nie! Nic z tych rzeczy! Nie wierzcie internetom! Może jeśli ktoś ma słabe ciśnienie w rurach to będzie miał problem, ale jak ktoś ma pałera w prysznicu to się nie obawiajcie. Spłukałam wszystko elegancko, następnie umyłam włosy Alterrą. Swoją drogą- jakie delikatne szampony bez sls i sles oraz silikonów polecacie? Na lepsze rozczesanie nałożyłam na chwileczkę odżywkę Garnier z awokado (każdy ją zna przecież, to wiecie, o którą chodzi). Spłukałam, zawinęłam włosy w ręcznik. Potem polatałam z sierścią luzem i poszłam dosuszać. Na końce olejek, na całość kapeczkę termoochrony i dawaj z wichurą.

Szok! Szok! Włosy dostały objętości! Strasznie się cieszę, bo z tym mam problem i jak mi się włosy na boki rozdzielą, to wyglądam jak jakaś Mona Lisa niedoje… no nie do tego wiecie. Włosy jakby sztywniejsze, ale w taki pozytywny sposób. Miękkie, ale wygładzone, dociążone, takie jakby grubsze. Ciężko mi to opisać. W każdym razie są skowyrne.

Bardzo fajnie się wygładziły. Z natury mam proste włosy, ale po tej masce wszystkie świetnie się zdyscyplinowały. I nie są przylizane- u diaska!- same dobroci! Oczywiście nawilżenie na najwyższym poziomie, w to mi graj!  Lśnią pięknie.
Mikstura, którą dziś przyrządziłam może rozjaśniać włosy. Każdy ze składników ma właściwości “wybielające”, więc się nie zdziwcie 😉 Aktualnie trwam w postanowieniu nie farbowania włosów w okresie zimowym, a wiosną spróbuję uderzyć w brązy, więc nałożyłam wszystko bez zawahania. A tak w ogóle, to znacie Uber? Ten do zdejmowania koloru? Jakie macie opinie o nim? Chętnie poczytam, może wypróbuję.
Podsumowując- jest to jedna z lepszych maseczek jakie sama zmontowałam- z czystym sumieniem polecam. Achh i włosy pachną mi jak suszone banany mrrrr uwielbiam 🙂
Na koniec zapraszam jeszcze na wczorajszy post o szmatach KLIK TU i życzę miłego wieczoru 🙂

 

Włosowa bajka o Sztywnym i Słodkim.

By | Bjuti Pudi | 34 komentarze

Chcecie bajki? Oto bajka!
Za górami krzaczastymi, za lasami jak diabli ciemnymi, żyła sobie Pudernica. Pudernica w ostatnim czasie miała zapierdol aż miło, z tego powodu  rzadziej pisała na blogu. Jednak skrzaty szepczą, że Pudernica jest już na finiszu  zmagań i w świetle chwały powraca do regularnego blogowania.
Pewnej niedzieli, takiej słonecznej, kiedy to słonko napieprza swoimi promykami jak potłuczone myśląc, że to nadal lato, Pudernica zapragnęła nałożyć na swe włosie tajemniczą miksturę. Dzień kłaczanki poczęła czynić miotając się pomiędzy komnatami w swej rezydencji, która jest w wiecznym remoncie, a robole są tacy zajebiści, że Pudernica sama kładła fugi.
Poszła niewiasta do sypialni, gdzie jej oczom zacnym ukazał się On! Pełen tętniących soków, sztywny jak  pal Azji, prężący się ku niebiosom. Stał niewzruszenie wabiąc niewinne białogłowy z okolic. On lubi prężyć się publicznie, robi to w oknie, tak by widzieli go przechodnie. Aloes.
Ucięła Pudernica dwa liście i skierowała swe kroki do  kuchni. Tam był on. Żółty i świeży. Słodki, tak niesamowicie słodki, że każda dziewoja pragnęła go wziąć do ust. Pudernica też czasami to robiła. Brała go do ręki, albo dotykała tylko jednym paluszkiem, po czym wkładała paluszek do ust i ssała. Miód.
W komnacie, łaźnią potocznie zwaną, Pudernica znalazła…a chuj, napiszę, że odżywkę, bo już ręce wam się do majtek pchają, to nie Grey tylko mój skromny blog, zboczuchy 😀

Aloes nie od dziś Pudernica znała. TUTAJ kilka słów o wcześniejszych eksperymentach z gałganem. Aloesowe liście ostrym jak nóż nożem przecięła dziewczyca i drążyć poczęła galaretkę ze środka. Następnie łyżką okrągłą jak łyżka dołożyła miodu do wnętrzności kwiatka. Na sam koniec odżywki dla zagęszczenia trzeba było dodać. Wszystkie proporcje na oko. Fachowszej miary nie ma. Zmieszało dziewczę eliksir tajemny i radośnie do łazienki pohasało. Hasała zwinnie, hasała zgrabnie, niczym łania polaną pełną kwiecia. Dobra, już dohasała- do łazienki jest tylko kilka kroków.
Włosy jej z nocy olejem powleczone, radośnie przyklasnęły, na widok skręconej w kuchni maski. Na włosy swe zacne, naolejone lądować zaczęła mikstura tajemna. Pudernica zażyła kąpieli. Po ceremonii ciała oczyszczenia, Alterrą szewelurę swą umyła i jeszcze raz dla spotęgowania efektu na chwilę krótką, natarła włosie Garnierką. Spłukała.
Kiedy już szczecina doschła w warunkach naturalnych wieczór nastał srogi. Słońce pospiesznie skryło się za mrocznym horyzontem, puszczając ostatnie bąki promieni. Księżyc szykował się do wędrówki nad światem, a koty dziarsko polowały się w ogródku. I tylko sowa niespiesznie pohukiwała na jesionie chuj wie o czym.
Ta noc ciemna, ta noc straszna! Ach ta noc cholerna, nie dała zrobić dobrej fotki zwykłym cyfrowym maleństwem. Pudernica zrobiła kilka fotek kalkulatorem, kilka mikrofalówką, ale tylko jedno wyglądało w miarę przyzwoicie.
Blask włosów ciut przesadzony, gdyż lampa oszustka wpełzła po cichu. Lecz Pudernica nie chciała pisać postu bez zdjęć, toteż dodała co miała.
Nie patrzcie na zdjęcia, lecz posłuchajcie dziatki cóż Wam powiem.Włosy są sypkie, pełne radości. Miękkie jak obłok w majowy dzień. Są dociążone, puchu nie znają. Od czaszki się odbijają, jak odbija się kiełbasa z grilla, popita piwem. Blask ich, niczym blask cekinów na kiecce Marylki z mięsnego.Są nawilżone jak Julia Bond w finałowej scenie z Rocco. Cudnie, po prostu cudnie! Jest tak sielsko, jest tak anielsko, że mam ochotę zepsuć nastrój, ale tego nie zrobię, gdyż maska nie ma żadnych wad.
Bajka się kończy, dzieci posnęły. Śnią teraz pewnie o różnych rzeczach. O koniu z waty cukrowej i o morzu z cukierków. O wielkim balu, o skrzynkach piwa, albo o księciu na białym kocie. Jutro powstaną z wielką nadzieją, a tu kurwa poniedziałek i taki wał 😀