A oto i Marion, 7 efektów, 60 sekundowa maseczka z olejkiem arganowym.
Zaprawdę powiadam Wam, zaszczytu dosięgłam i od Marion paczkę otrzymałam. Mej radości końca nie było, gdyż firmę znam i lubuję się w niej od lat. Najczęściej w Drogerii Jawa nabywam Mariony, a teraz same kosmetyki pod strzechę mej rezydencji trafiły. Euforia! Euforia, o ludu!
Szewelura moja od dawien dawna pieszczona jest wszelkim mazidłem, więc i ta szybko w ruch poszła i dziać się poczęły różne różności…A cóż się działo, cóż? Ach, powiem Wam chętnie o wszystkim!
Maseczka na dwa razy wystarczyła, więc radam niezmiernie. Jedynie na włosy po myciu należy nałożyć i cieszyć się chwilą. Takiem zrobiła, lecz dłużej trzymała, coby działanie pogłębić. Zaiste minuta wystarczy, lecz kiedy czas przedłużyć to i efekt lepszy. Spłukać należy po chwili radości i czas nastaje by jeszcze mocniej na licu uśmiech rzeźbić.
Saszetka poręczna, a i zakrętka praktyczna, niczym lejce ze skóry dzika u Waszego rumaka.
Nacieszcie swe oko składem i opisami, a ja Wam powiem cóż się u mnie wydarzyło. Wprzódy Wam powiem, że z tej serii posiadałam już ampułki, o których pisałam wieki temu TU. Ampułki nie powaliły mnie na kolana, lecz maska sprawiła radość. Czyż zregenerowały się po dwóch użyciach? Och, ocenić tego nie potrafię, lecz jedno wiem- włosy pięknie się układały. Zapach połechtał me powonienie! Blask piękny me włosy poczęły roztaczać, co również w ekstazę mnie wprowadziło. Gładka czupryna, bez żadnych zastrzeżeń, bez żadnych kędziorków i żadnych puchatych porywów. Ujarzmiłam swe futro, niczym jeździec klacz dziką, a i lekkie nawilżenie odczuć się dało. Wad w kosmetyku dostrzegam nie wiele, lecz zalet bez liku. Kiedy tak kontempluję, to wnioski me są takie- nawilżenie zdałoby się lepsze, a i nad składem należałoby się pochylić. Jednakże za 2 złocisze maska dostępna, to cóż chcieć więcej?!
Pozostaje mi polecić wszystkim białogłowom, które urozmaiceń wciąż poszukują. Polecam także nadobnym kawalerom jeśliby zaszła potrzeba- włosy wasze doznają rozkoszy, a i kiesa nie ucierpi zanadto.
Czołem Hultaje, bawcie się klawo w te dni beztroski, weekendem zwanymi 🙂
Włosowa niedziela, po niesamowitej sobocie, pełnej wrażeń, o której postaram się napisać jak najszybciej 🙂
Dziś chciałabym się podzielić z Wami ciekawym odkryciem jakiego dokonałam.
Witam serdecznie w ten pochmurny poniedziałek!
Pies sąsiada siedzi na środku ogródka i wyje przez cały dzień, jakby miał zatwardzenie. Nie wygląda na chorego, tylko wyje. Ekolodzy i inni przewrażliwieni- spokojnie, żaden pies nie cierpi!
Co poza tym? A no pokażę Wam dzisiaj jak sobie ryj uświniłam 🙂 Wspominałam ostatnio, że będzie spa? Wspominałam TU. No i było!
Jestem taka bez mejkapu, taka niewyjściowa i do tego wyświniona jak menel śpiący w rowie. Prawie jak Chuck Norris. O tutaj spał —>
Czasami w życiu są takie chwile, że gubią nam się dni. Dlatego też kłaczankowy dzień odbył się w sobotę, a nie w niedzielę, a co tam. W lipcu myślałam, że jest maj, więc dzień różnicy, to żadna różnica 😀 Grunt, że włosy dostały kopa weekendowego.
Noc spędziłam z olejkiem, a rano zwilżyłam włosy wodą i zapodałam na ten mój łeb maskę domowej roboty. Żadne tam diy- wkurwiają mnie te pseudo słówka. Najbardziej wkurza mnie diy i haul grrrr no i skalp grrrr. Ale ja nie o tym. Ja o innym 😀
Maskę przyrządziłam z banana. Niecały był, bo go podgryzłam. Jestem znanym łakomcem. 2/3 banana zgniotłam widelcem. Ja wiem, że powinno się blenderem, bo potem mogą być problemy ze zmyciem, ale jestem leniuch śmierdzący. Zmiażdżyłam dziadygę na papkę i dorzuciłam łyżeczkę miodu. Mogłabym więcej, ale miodu mi szkoda- wolę go w herbacie. Miód oczywiście świeżo wyciskany z pszczół. Babcia łapie je w ogródku, wykręca z miodu i puszcza wolno. Nikomu krzywda się nie dzieje. Napatoczyła mi się również cytryna. Podduszona połówka właściwie. Z takiej cytryny to gówniany pożytek, bo ani ją kroić, bo się rozwala, ani ją zjeść, bo podobno kwaśna. Wydusiłam resztki jej tchnienia do mikstury. Ze dwie łyżki wyszło krwi z owocu. Wymieszałam to na gładką konsystencję. Wyszło takie średnio gęste coś o kolorze sikowo- beżowym.
Schyliłam łeb nad wanną i poczęłam wcierać chujstwo. Na skórę głowy (nie na skalp 😛 ) kładłam, we włosy wcierałam raźnie . Poszło wszystko. Tradycyjnie założyłam czepek i czapkę i tak spędziłam ze 3 godziny, bo miałam inne zajęcia. Włosy mi nie wypadły, więc myślę, że nie był to zły pomysł.
Kolejnym krokiem było spłukanie papki. Zastanawiałam się czy rzeczywiście flaki z banana zostaną mi na tydzień we włosach, ale nie! Nic z tych rzeczy! Nie wierzcie internetom! Może jeśli ktoś ma słabe ciśnienie w rurach to będzie miał problem, ale jak ktoś ma pałera w prysznicu to się nie obawiajcie. Spłukałam wszystko elegancko, następnie umyłam włosy Alterrą. Swoją drogą- jakie delikatne szampony bez sls i sles oraz silikonów polecacie? Na lepsze rozczesanie nałożyłam na chwileczkę odżywkę Garnier z awokado (każdy ją zna przecież, to wiecie, o którą chodzi). Spłukałam, zawinęłam włosy w ręcznik. Potem polatałam z sierścią luzem i poszłam dosuszać. Na końce olejek, na całość kapeczkę termoochrony i dawaj z wichurą.
Szok! Szok! Włosy dostały objętości! Strasznie się cieszę, bo z tym mam problem i jak mi się włosy na boki rozdzielą, to wyglądam jak jakaś Mona Lisa niedoje… no nie do tego wiecie. Włosy jakby sztywniejsze, ale w taki pozytywny sposób. Miękkie, ale wygładzone, dociążone, takie jakby grubsze. Ciężko mi to opisać. W każdym razie są skowyrne.
Chcecie bajki? Oto bajka!
Za górami krzaczastymi, za lasami jak diabli ciemnymi, żyła sobie Pudernica. Pudernica w ostatnim czasie miała zapierdol aż miło, z tego powodu rzadziej pisała na blogu. Jednak skrzaty szepczą, że Pudernica jest już na finiszu zmagań i w świetle chwały powraca do regularnego blogowania.
Pewnej niedzieli, takiej słonecznej, kiedy to słonko napieprza swoimi promykami jak potłuczone myśląc, że to nadal lato, Pudernica zapragnęła nałożyć na swe włosie tajemniczą miksturę. Dzień kłaczanki poczęła czynić miotając się pomiędzy komnatami w swej rezydencji, która jest w wiecznym remoncie, a robole są tacy zajebiści, że Pudernica sama kładła fugi.
Poszła niewiasta do sypialni, gdzie jej oczom zacnym ukazał się On! Pełen tętniących soków, sztywny jak pal Azji, prężący się ku niebiosom. Stał niewzruszenie wabiąc niewinne białogłowy z okolic. On lubi prężyć się publicznie, robi to w oknie, tak by widzieli go przechodnie. Aloes.
Ucięła Pudernica dwa liście i skierowała swe kroki do kuchni. Tam był on. Żółty i świeży. Słodki, tak niesamowicie słodki, że każda dziewoja pragnęła go wziąć do ust. Pudernica też czasami to robiła. Brała go do ręki, albo dotykała tylko jednym paluszkiem, po czym wkładała paluszek do ust i ssała. Miód.
W komnacie, łaźnią potocznie zwaną, Pudernica znalazła…a chuj, napiszę, że odżywkę, bo już ręce wam się do majtek pchają, to nie Grey tylko mój skromny blog, zboczuchy 😀