Tag

Fuerteventura

Wywczas z Pudernicą- Fuerteventura (3)

By | Blog, Wywczas | 2 komentarze

Im zimniej i gorzej na dworze, tym bardziej moje myśli powracają do upalnych wakacji na Fuerteventurze 🙂 Pierwsza część TUTAJ, druga-  TUTAJ. Dzisiaj rozgrzeję Was tym co Fuerta ma najlepszego- plażami. Wspomnę tez o samym Corralejo, które było naszą bazą wypadową.

Corralejo– malownicze miasteczko na północy wyspy. Kiedyś była to wioseczka rybacka, potem turyści rozbuchali miejscówkę na dobre i tak powstało miasto.

Główna ulica, wiodąca do portu, usiana jest licznymi sklepikami i straganami. Oczywiście można napotkać podróbki z całego świata, ale nie jest ich na szczęście takie zatrzęsienie jak na przykład w Grecji. Na początku ulicy, ze zdjęcia powyżej, czyli tuż za moimi plecami 😉 rozkłada się rano targ. Ale nie taki byle jaki. Pomijam znowu podróby, bo mnie nie interesują, ale możemy obłowić się w niesamowite rękodzieło z Afryki, głównie z Maroko ( to tylko niewiele ponad 100 km!). Ale o zakupach innym razem.

Klimat miasteczka zacny. Skojarzyło mi się z Miami, to nic, że w Miami nie byłam- może jeszcze będę 😉 Im bliżej portu tym więcej knajp i restauracji (dobrze i niedrogo karmią i…poją!). Im bliżej portu tym więcej starszej zabudowy, bo obrzeża miasta to hotele i apartamentowce. Jako takich zabytków nie ma, ale miejsce magiczne. W mieście jest park wodny i kilka innych atrakcji- ale ja nie przewodnik, tylko opowiadacz 😉

Z portu możemy wybrać się na wycieczkę promem na Islote de Lobos, czyli Wyspę Wilków. Można się kajtnąć też na Lanzarote, którą zresztą widać z Fuerty.

Oczywiście polowaliśmy na delfiny, ale jakoś nie chciały wyleźć. Pochowały się w swoich norach, czy gdzie tam śpią i jedzą obiady. W tle macie Lobos.

Spacerując promenadą, napotkaliśmy na bandę surferów. Wiecie- nigdy takich pro osobników na żywo nie widziałam. Chłopaki jak z filmu- tlenione dłuższe włosy, szorty hawajki, kolorowe okulary i deska pod pachą. A jak włażą na te fale- robi wrażenie. Jeszcze lepsze wrażenie, kiedy spierdalają się do wody z deską uczepioną nogi 😀 W każdym razie Fuerteventura to raj dla wszystkich wodnych sportowców. Na każdym kroku spotykamy ludzi z różnymi deskami, spadochronami, czy jak to tam się nazywa. Nie znam się. Tak czy siak, wiatry i ilość słonecznych dni w roku, ściąga tu zapaleńców z całego świata.

Oczywiście prawie wszędzie mamy plaże. Przy mieście też. Fuerta to jedna wielka plaża. Jednak większość osób nie odpoczywa na plaży miejskiej, a na Wydmach Corralejo ( Parque Natural Dunas de Corralejo). Niemal wszędzie na wyspie spotkamy białe plaże, które ciągną się kilometrami. Tylko gdzieniegdzie jakieś skupisko kamieni, ale głównie przy zatoczkach. Raj.

W takich uroczych zatoczkach można zaszyć się na piwko i odpocząć. Zwróćcie uwagę jaki fajny zakątek- plaża z gładkich, drobnych kamyczków! Wyglądała cudnie! Nikt nie będzie nam przeszkadzał. Można leżeć z gołą dupą (dosłownie!) i nic nie robić. Panuje duża tolerancja. Ponoć wyspa jest oblegana przez homoseksualistów, bo nikt ich tam nie wytyka palcami. Potwierdzam. W hotelu mieliśmy wesołych sąsiadów gejów z córeczką. A na przeciwko dwie lesbijki waliły gaz od rana do nocy. Nie, nie Polki hehe 😀 Włoszki. Sympatyczne zresztą. W samym Corralejo można pobawić się w kilku klubach dla gejów i lesbijek, lub udać się do tęczowej sauny.

Im bardziej na południe, tym wydmy roztaczają piękniejsze krajobrazy. Przejrzysta woda, biały piasek znad Sahary i duuużżżooo miejsca. Nie ma mowy o tłoku!

W tle widzicie Hotel Riu, za nim drugi- chyba też Riu. Jedyne wysokie obiekty w tej okolicy. Wybudowane jeszcze zanim wszedł zakaz budowania czegokolwiek na terenie parku, podobno w 2017 roku chcą je wyburzyć, ale tak wpisały się w krajobraz, że nie sądzę. Poza tym- kasa, kasa!

A tutaj już plaża za Riu. Nic się nie zmienia. Nadal turkusowy ocean i biały piasek. Miejsca wystarcza dla wszystkich. Jeśli macie ochotę rozłożyć się na leżaku, to za cały dzień zapłacimy 3 euro od leżaka, parasolka też 3 eurasy. Dwie osoby pod parasolem to 9 euro. W Sopocie płaciłam 50 złotych już kilka lat temu…Zwróćcie uwagę, że nie ma jebanych parawanów haha 😀 Janusz i Grażyna już by nie przyjechali. I dobrze.

Nacieszcie oczy. A wracając do Januszów, to Polaków niewiele. Są, ale się nie bandują, bo jest ich niewielu, a jak się nie bandują- to nie kozaczą i jest święty spokój. Pomijam jednego, którego spotkałam w hotelu. Możliwe, że nawet Janusz. Leżałam przy basenie, a on przez telefon nawijał coś w stylu- “Cześć Andrzej. Co tam? Aaaa nieee, mnie nie ma, ja jestem ZAGRANICO. A wiesz na Kanarach. Jak u WAS pogoda? A tutaj U NAS ze 30 stopni, nad basenem, drynka pije. Ach no wieszz…byliśmy na wycieczce. Achh, mówię Ci luksus. No nic kończę, bo roamingi drogie”. Gadał w tym stylu ze 30 minut. Wiecie- ja to ja. Podbijam do gościa, jak już odłożył telefon i ciach mu dzień dobry. Facet czerwony! Nie myślał, że obok leżała Polka, która miała ubaw i powstrzymywała się od śmiechu. Zapytałam o pierdoły- czy był na spotkaniu z rezydentką i takie tam. Ja na te spotkania nie chodzę. Byłam raz i niczego mądrego się nie dowiedziałam, za to głupot całkiem sporo. W każdym razie gostek opowiedział o wycieczce z Itaki, deal życia! Za 100 euro zobaczył kozy i pole aloesu 😀 Próbowałam mu wytłumaczyć, że to jednak nie jest inwestycja życia, ale nie dało się mu wytłumaczyć. Cóż…za 100 euro miałam dwa dni podróżowania, auto, obiady i jeszcze zostało. Acha- na dwie osoby. Facet na jedną.

Kolory, kolory i zapach. Mój nos jest bardzo wrażliwy. Każde miejsce mi pachnie. Fuerta pachnie solą morską, świeżością oceanu i rozgrzaną ziemią.

Ja. Mieliśmy chęć pojechać na plażę nudystów, ale okazało się, że nie ma potrzeby. Wyspa jest goła. Wszędzie możemy spotkać nagich opalaczy. Nikomu to nie przeszkadza. Sama opalałam się toples. Oczywiście do zdjęć zakładałam górę bikini, no bo jak 😉 Polska nie Kanary, zaraz byłby lincz. A przecież wszyscy rodzimy się nadzy! To sama natura! Chyba kiedyś o tym napisze specjalny post. Wracając do nagusów- uwierzcie, że ciężko mi było znaleźć foty, gdzie nie majtałby się jakiś siurdak, albo cipka 😀 Na jednej z fotek i tak się golas trafił, kto znajdzie? Nie powiem gdzie 😉

O takie zatoczki pokochałam. Kameralnie i pięknie.

I hopla! Wydmy są niesamowite! 10 kilometrów pustyni. Można nawet pojeździć na wielbłądzie. Na pustyni zaobserwowaliśmy tez jakąś hmmm…sektę? Nie wiem co to było- banda ludzi chodząca w kółko, mamrolili coś pod nosem i wznosili ręce ku niebu. Przegrzało? Możliwe. Klimat sprzyja. Temperatura na wyspie nie spada poniżej 17 stopni. Kilka deszczowych dni w roku i znowu grzeje. Właściwie można tam jeździć cały rok, bo i w styczniu trafia się 25 stopni. A te 25 stopni to nie są nasze stopnie, słońce jest mocniejsze. Latem temperatura nie bywa mordercza, a to za sprawą silnych wiatrów w okresie letnim. Wrzesień jest chyba najlepszym miesiącem- wiatr nie przeszkadza, ocean nagrzany, słońce daje czadu, ale nie pali…no może troszeczkę 😉

I trochę czarnego piasku z Ajuy. Na Fuercie jest kilka czarnych plaż, troszkę kamyczkowych, ale takich co stóp nie ranią. A i tak większość to biały rajski piaseczek.

Pierwsza koza.

Druga koza.

No to hop. Jedziemy? Czekamy na ostatnią część?

Przypominam o trwających konkursach- KLIK i KLIK.

Adios!

 

Wywczas z Pudernicą- Fuerteventura (2)

By | Blog, Wywczas | 18 komentarzy
Hola! Ja wiem, że dzisiaj Halołiny, ale jakoś nie przepadam za oklepanymi tematami, no chyba, że ktoś temat ujmie nietuzinkowo. O Rossmannie też Wam nie napiszę, z tego samego powodu. Nie jestem oczywista, a że zaczęłam od hola, to już wiadomo co tam mi w trawie piszczy. Zabieram Was na wycieczkę na Fuerteventurę. Pierwsza część jest TUTAJ. Polecam klikać w fotki i sobie je powiększać 🙂
Startujemy energicznie-wulkanicznie. Autko na Fuertawenturze mieliśmy przez 2 dni. Pierwszego dnia tłukliśmy się po plażach, miasteczku i zahaczyliśmy Puerto del Rosario- czyli stolicę wyspy. Stolica jak stolica, nic zachwycającego, ale jednocześnie urokliwe miasteczko. Połaziliśmy po uliczkach, zajrzeliśmy do portu. Na fotce macie kawałek naszego spaceru promenadą. Na Fuercie nie zaznacie nie wiadomo jakich zabytków. Fuerta jest od rozkoszowania się widokami i przyrodą, a ta zachwyca na każdym kroku. Idealne miejsce do odpoczynku, również aktywnego.
Drugi dzień był bardziej intensywny. Cały dzień postanowiliśmy spędzić w podróży i objechać tyle ile się da. Przed wyjazdem z Polski zaopatrzyłam się w przewodnik po wyspie z Pascala, o tu wrzucałam na Insta- KLIK. Nie jest może jakiś idealny, ale daje dobry zarys najważniejszych punków, które możemy zobaczyć. Przeczytałam cały podczas lotu. W samolocie miałam przyjemność siedzieć obok małżeństwa, które drugi raz leciało na Fuertę, więc połowę drogi przegadałam z sympatycznym Panem. Polecam rozmowy z osobami, które dane miejsce już trochę znają- dowiemy się najwięcej. Pan polecił Ajuy i rybkę w którejś z nadmorskiej restauracji, więc to Ajuy obraliśmy za nasz cel. Z wypożyczalni aut i hotelu zebrałam mapy i ulotki i w drogę.
Wystartowaliśmy w Corralejo i pokierowaliśmy się na południe w stronę La Olivy. Po drodze częstym widokiem są wapienniki, czyli takie piece, które służą do wypieku wapna. Nie wiem czy interesujecie się tym tematem, ale ręczę, że intrygują podczas podróży 😉
W La Olivie na naszej trasie znalazł się kościół Iglesia de Nuestra Senora de la Candelaria. Chyba jedyny kościół jaki widziałam na wyspie. Zero moherów i zero jakiegokolwiek nacisku na religię. I like it. Charakterystyczna budowla, po jej prawej stronie mała knajpka z turystami i ludźmi jak z filmu. Filmowi ludzie to bezstresowi tubylcy. Siedzą, popijają kawę i mają wyjebane. Cudowny widok. Prawie naprzeciwko urząd miasta i jakiś hmm… dziwmy park? Nie wiem co to- dziwaczne budowle. W każdym razie krótki spacer dostarczył nam wrażeń. To senne miasteczko ma też inne punkty do zobaczenia, na przykład  Casa de los Coroneles, czyli dom pułkowników, Casa Mane Centro de Arte Canario– tutaj współczesne wystawy, czy Casa Cilla Museo del Grano gdzie dowiemy się ciekawostek o rolnictwie na wyspie. Ale szczerze- nie pojechałam żeby obskakiwać muzea. Pojechałam żeby odpocząć i nacieszyć się widokami. Dlatego- jedziemy dalej. Kierujemy się na Betancurię.
Trasa przez góry jest niezwykle piękna. Ale uwierzcie- prawie się posrałam. Nie wiem jak można się bać latania, wysokości czy czegoś tam, ale jak mijasz się z drugim samochodem, na wąskim zakręcie, nad przepaścią i w międzyczasie wyłazi Ci na środek diabelska koza, to o kurwa mać. Kopa w majty. Ale jak już jest gdzie się zatrzymać i podziwiać widoki, to kopa się cofa i raduje w kiszce razem z Tobą.
Pierwszy punkt widokowy to obserwatorium po lewej stronie, pominęliśmy tę atrakcję, bo gdzieś w tym czasie wylazła nam ta pierdolona koza. Tuż za obserwatorium, po prawej stronie, przed Betancurią znajduje się punkt widokowy Mirador Morro Velosa. Charakterystyczne miejsce z posągami legendarnych władców Fuerteventury-  Ayos i Guize. Władali sobie wyspą, ale pewien francuz żeglarzyna, zrobił sobie tu wycieczkę i ochrzcił pogan. To tak w skrócie. A chłopy stoją i się gapią w dal.
Zauważyłam, że chłopak po prawej ma wyszurane palce. Pewnie trzeba go złapać za rękę żeby wrócić, czy coś. Potrzymałam go za rączkę, ale ten z lewej zaraz zazdro. No dobra, do ręki nie doskoczę, ale za siurdaka mogę złapać, niech się cieszy. Twardy chłopak powiem Wam, nawet mu powieka nie drgnęła, ale kalisony to miał pełne 😉
Taki widok mają chłopaki co dnia. Piękny! Podobno wszędzie łażą wiewiórki, stąd znaki we wszelkich możliwych miejscach z zakazem dokarmiania. Gryzonie akurat, jak na złość, pochowały się przede mną. Trudno, ich strata 😉
Jedziemy dalej. Kolejny punkcik na mapie. Znowu po prawej stronie, nad urwiskiem, wisi sobie Mirador “Risco de las Penas” w Parque Rural, na którego terenie właśnie sobie przebywamy.
Miło posiedzieć nad przepaścią. A te białe kamyczki za mną, to droga i znowu kupa w portkach.
Wiewiórki ponownie poszły na jakąś libację, towarzyszyły nam za to wdzięczne kruki, które chętnie pozowały do zdjęć.
Jedziemy dalej na południe. Betancurię w sumie oleliśmy- przejechaliśmy przez nią i nie chciało nam się zatrzymywać żeby obczaić jakiś tam kościół. Wolę widoki. Tak prezentuje się wjazd do miasteczka Pajara. Pięknie tam! Troszkę taka dzicz nie skalana turystami. Sennie, swojsko i egzotycznie. Miasteczko to kilka knajpek w centrum. W knajpkach dziadeczki z papierosem, kawą i gazetą. Nie wiem jak te knajpki się utrzymują. Czas się zatrzymał, płynie powoli- inny świat. Trochę zamotała nam się droga. Mniej więcej za tym murkiem z fotki, powinniśmy odbić w prawo na Ajuy. Ale wjechaliśmy do “centrum”, chociaż ciężko to nazwać centrum. No dobra, siku nam się chciało i nie byliśmy pewni gdzie skręcić. No to do knajpki, ktoś pomoże. A tam..
Taaaakiii hoy 😀 Nikt nie panimajut pa angielski. Pęcherz ciśnie, mapa w ręku. Troszkę na migi dogadałam się z miłą Panią. Wskazała toaletę i widząc mapę, załapała dokąd jedziemy. Na migi pokazała gdzie skręcić. Przemili ludzie, choć po angielsku niewiele tam pogadacie. W sumie to nie pogadacie. Ujęła mnie za to otwartość tych ludzi, chęć pomocy. Ha! I za kibel chajsu nie chcieli 😀
Dotoczyliśmy się do Ajuy. Auto najlepiej zostawić przy wjeździe do miasteczka, parking jest bezpłatny, asfalcik, elegancja Francja. Generalnie jadąc na Fuerteventurę zdziwicie się brakiem pazerności tubylców. Nie naciągają, nie oszukują, nie kręcą i nie łupią z dudków jak w Zakopanym. No chyba, że mój czar i urok tak na nich działał 😀
Schodzimy z parkingu stromą uliczką w dół i naszym oczom ukazuje się czarna plaża. Czarna jak sam belzebub! Dobra, jaram się, bo pierwszy raz widziałam czarną plażę i to w dodatku taką, która nie brudzi stóp. Ale co ja tam widziałam, gówno widziałam, ale zobaczę wszystko, o!
I druga strona plaży, z dużą jaskinią. Weszliśmy tylko troszkę, bo strach hehe 😀 No i oczywiście jacyś nieogarnięci turyści. Słuchamy, słuchamy, a tu kurwy lecą. No nieee… jedyni polscy turyści, których spotkaliśmy na wakacjach. A czemu akurat tu? Podobno sporo Polaków przyjeżdża do Ajuy tylko ze względu na nazwę ( “j” czytamy po hiszpańsku jak “h” i tak to każdy chce być w “Ahuj”). Ale chuj z tym. Ci turyści widać, że przyjechali tu tylko dla jaj, bo głośno o tym mówili, dodając przy tym, że beznadziejnie tu. Serio? Pięknie! Przepięknie i urokliwie. Wystarczy polatać po skałkach, poszperać w jaskiniach. Jest cudownie, a samo miasteczko znane dopiero od niedawna. Wcześniej mało kto tu docierał. A teraz czas na obiad…
Poszliśmy do pierwszej od oceanu knajpki. Nie ma różnicy do której pójdziecie, wszędzie takie same ceny i pyszne świeże rybki. Przy samym brzegu restauracji jest 4 lub 5. Zamówiliśmy lokalny specjał za 13 euro. Niedużo według mnie. Sok, woda po euro- nawet u nas jest drożej. Siadamy i czekamy, w tle szumią fale. I oto na stół wjeżdża to…
Vieja- czyli po hiszpańsku “stara”. Rybka o tej wdzięcznej nazwie uroczo się uśmiechała. Oczywiście żeby poznać jej nazwę, musiałam wypytać o nią już w hotelu, gdzie niektórzy znali angielski. Pan w knajpce jedynie co umiał powiedzieć po angielsku to- “fresh, fresh, I make this morning, here,here”- wskazał ręką na przycumowane łodzie, pokazał gestem jak to rano zarzucał sieć lub wędkę, ciężko stwierdzić co zarzucał, ale coś zarzucał, bo pokazał 🙂 Porcja na wypasie, do tego tradycyjne kartofelki w koszulkach (ziemniaki kanaryjskie, papas arrugadas , gotowane w wodzie morskiej), surówki, warzywa, bułeczki, sos ( mojo picon, wersja mojo rojo- czyli czerwony sos z chili, kminku, oleju czosnkowego). Obiad przepyszny! A po obiedzie wracamy do Corralejo. Kierujemy się ponownie w stronę Pajary, potem odbijamy na Costa Calmę, a za La Pared (urocze miasteczko!) skręcamy na północ w stronę Puerto del Rosario. I hopla wschodnim nabrzeżem przez Tarajalejo i inne miejscowości gonimy, bo post się zrobił długi jak wystąpienie polityka.
Za Puerto del Rosario mijamy wulkan i już prawie jesteśmy na miejscu. W tym miejscu zaczynają się wydmy. To taki fajny, naturalny drogowskaz. Chociaż na Fuercie drogowskazów nie brakuje. Jazda jest przyjemnością, trasy świetnie oznakowane, a ruch niewielki.
Na wyspie nie brakuje też wiatraków. Są wszędzie. I takie oto zabytkowe i takie, które śmigaja wyczarowując energię wiatrową, w końcu Fuerteventura to wietrzna wyspa i dosłownie i w przenośni. O dziwo wiatraki nikomu nie przeszkadzają. Ba! W Corralejo, niemal w centrum, stoją dwa piękne kolosy! Na południu widzieliśmy całe, ogromne połacie wiatraków, które naginają aż miło. Nikomu nie wadzą, kury się niosą, a kozy octu nie dają tylko mleko jak na kozy przystało. U nas pewnie zaraz byłby protest 😉
Kiedy naszym oczom ukazuje się Lobos- wyspa w tle, wiemy, że jesteśmy niemal na miejscu. Na Lobos nie starczyło nam czasu, no kurde tydzień to nie tak dużo, a chcieliśmy też odpocząć 😉
Dojechaliśmy do końca. Ciekawe kto dotrwał? Oczywiście to wciąż nie koniec postów z tej serii. Dziś był zarys małej wycieczki. Jeszcze Wam tu pomarudzę o innych ciekawostkach, bo wierzę, że komuś przyda się garść informacji. To co? Czekacie na następny post?

Wywczas z Pudernicą- Fuerteventura (1)

By | Blog, Wywczas | 21 komentarzy
Zrobiło się już tak paskudnie, zimno i mokro, że zabieram Was na wycieczkę! Kilka osób upominało się o tekst o moich wrażeniach z pobytu na ostatnich wakacjach. Długo się wahałam, ale w sumie- taki post się przyda osobom, które wybierają się na Fuertę. W necie jest mało info na temat tej wyspy. Sama szukałam długo i wytrwale wszelkich informacji przed wyjazdem i powiem Wam, że znalazłam mało konkretnych tekstów. No to będzie konkretnie. I długo. I pewnie podzielę to na więcej postów, bo w jednym będzie ciężko. Za to postaram się Wam przekazać dużo przydatnych ciekawostek i wskazówek. Fotki będą różne- fajne kadry i zwykłe pstryki z telefonu.
Wycieczkę kupowałam w laście, bo (nie)stety nie jestem w stanie zaplanować wakacji pół roku wcześniej. Za to last minute to zawsze oszczędność. No i nie zawsze lecimy od razu. Ja miałam tydzień na spakowanie 😉 Wycieczkę kupowałam w biurze Travel&Holidays w Lublinie, na ulicy Kapucyńskiej 6. Biuro nie ma niestety strony internetowej, ale bardzo serdecznie polecam Wam to miejsce. Miła obsługa, nie wciskają nam kitu, nikt nie naciąga, świetnie pomagają w wyborze wakacji, hotelu zgodnie z naszymi preferencjami- zarówno pod względem finansowym, jak i pod względem naszych oczekiwań. Pani Eliza to anioł- załatwi parking na lotnisku, wszystko wytłumaczy. Z usług biura korzystałam nie pierwszy raz i za rok znowu tam pobiegnę. Wycieczka trafiła się z Itaki. Nigdy nie latam z jakiegoś biura- krzaka, które padnie po miesiącu. Itaka jest godna zaufania. Tylko nie słuchajcie tych wszystkich rezydentów, bo pierdolo od rzeczy. Raz byłam na spotkaniu z rezydentem i dałam sobie spokój- strata czasu. Jeszcze nigdy nie latałam na wczasy na własną rękę. Trochę dlatego, że nigdy nie zastanawiałam się nad faktem jak to wszystko samej zorganizować. A trochę z lenistwa- nie chce mi się wszystkiego samej załatwiać, dzwonić, mailować, rezerwować. Lubię zapłacić za wszystko i mieć w dupie organizacje. Jak się trafi na dobrą okazje- to nie wchodzi to wcale drożej. Może kiedyś mi się zechce. No matter. Lecimy.
Dolecieliśmy w nocy. Koło południa miałam taki obrazek za oknem. Chce się żyć. Czemu koło południa? Otóż pogoda na Fuerteventurze zaskakuje- rano bywa pochmurnie, ale w ciągu chwili chmury znikają i mamy ukrop. Słońce smali dość srogo. Wiaterek trochę pomaga. Ale…wrzesień to miesiąc kiedy wiatry są delikatniejsze, wysoka temperatura bardziej odczuwalna, a woda w oceanie najcieplejsza. Kolega radził mi wziąć kilka bluz na wieczór, bo kiedy nie ma słońca, wiatr potrafi być chłodny. Wzięłam i użyłam tylko raz. Jednak we wrześniu nie wieje tak strasznie jak w lipcu i sierpniu. Można goło nakurwiać makarenę w środku nocy.
Hotel, w którym zatrzymaliśmy się z Niemężem to Aloe Club w Corralejo KLIK. Mogę go śmiało polecić. Ludzie oczywiście zawsze się czegoś przyczepią, ale dla mnie hotelisko w dechę. Kiedy czytałam opinie przed wyjazdem, nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać, ludziom przeszkadzała na przykład mrówka w salonie 😀 Czujecie to cebulactwo?! Mrówka! Ja pierdolę! Obejrzyjcie sobie polski film Last Minute 😀 Ogólnie to żarcie pyszne, codziennie inne lokalne przysmaki do skosztowania. Ja lubię jeść, więc dobre żarcie to u mnie podstawa. Obsługa sympatyczna. W recepcji Polka, którą oczywiście wypytałam o to jak tam się żyje, co z netem i podatkami…no wiecie- na wypadek, jakby trzeba było z kraju spierdalać, to lepiej wiedzieć;) W hotelu kompleks basenów, na fotce tylko “moja” połówka Aloe.
Hotel Aloe Club położony w dogodnej lokalizacji. 5 minut
spacerkiem do najbliższego centrum handlowego i niewiele więcej do centrum
miasta. Do najbliższej plaży 10 minut drogi. Mimo tych niewielkich odległości,
nie mam nic do zarzucenia, tym bardziej, że taksówki bardzo tanie, tańsze niż w
Polsce. Dojazd na ” plażę Wydmy” to koszt niecałych 5 euro.  Taniej niż u nas. Można poczuć się jak człowiek i bujać się taksami za grosze 😉 A serio- to jest to wygodna opcja. Ta łączka to początek słynnego Parqe Natural de las Dunas, czyli tak zwane wydmy 😉
Hotel bardzo duży, ale o niskiej zabudowie. Świetny kompleks
basenów. Minusem było tylko to, że woda w nich była chłodna, żeby nie
powiedzieć zimna. Byłam miło zaskoczona, ponieważ internet był nie tylko w
lobby, ale w całym hotelu. Co prawda FiFi karygodne, ale było w cenie, nie będę wybrzydzać.  Poza tym- suszarka była w łazience bez kaucji- jak
wspominano w katalogu. Co prawda nakurwiała na gorąco, ale była 😀 Apartament składał się z dużego salonu z aneksem, kącikiem kuchennym,łazienki z prysznicem i sypialni. Sprzątane regularnie. Wszystko git malina. Hotel ma 3,5 gwiazdki, ale porównując z np Grecją to tak jakby miał 4,5 gwiazdki. Polecam pokój 114 🙂 Wokół basenów- zadbane palmy i inne
egzotyczne rośliny i nagie ludzie :D. Bardzo ładnie zagospodarowana przestrzeń hotelowa. Świetna baza wypadowa. Samo Corralejo, to najlepsze miasto
na wyspie, sądząc po naszych podróżach po Fuerteventurze. Dużym
plusem jest fakt, że w hotelu można wynająć auto. Koszt to od około 40 euro za
dzień. Tyle samo co w wypożyczalniach w mieście- więc nie warto chodzić i
szukać, można to załatwić na miejscu. Świetne udogodnienie, z którego polecam
skorzystać. Kierowcy jeżdżą uważnie i kulturalnie. Wszyscy grzecznie zatrzymują
się przed przejściami dla pieszych. Bardzo bezpieczne miejsce! Bez auta na Fuercie ani rusz. My wzięliśmy autko na dwa dni i objechaliśmy niemal całą wyspę. Ale o wycieczkach, napisze Wam w innym poście, żeby nie mieszać. Grunt to nie kupować wycieczki z biura, z którego się leci, bo koszta są ze 2 razy wyższe, niż jak wypożyczymy auto sami.
Najlepsza reklama w historii Seata. Czy ktoś z mediów motoryzacyjnych mnie czyta? Chętnie podejmę się współpracy- Wy mnie na wczasy z moim Szanownym Szoferem Niemężem, dajecie autko, a ja Wam robię foty roku i nakurwiam tekst dziesięciolecia 😉 Benzyna w śmiesznej cenie- litr 95 niecałe euro, 98- niewiele powyżej euracza. Tak jak pisałam, autko braliśmy w hotelu od wypożyczalni Hertz, która siedzibę ma w centrum Corralejo. Ibiza nowa, 5 tysięcy kilometrów, wszystko sprawne, żadnych wieśniackich naklejek wypożyczalni- można brykać. Furę dostajemy z pełnym bakiem i z pełnym musimy oddać. Zrobiliśmy ponad 300 kilometrów, za wahę wyszło 20 euro-śmiech na sali. Do nowego auta lejemy 98, jasna sprawa. Trzeba zostawić kaucję, z karty- sto biedaeuro, w gotówce 200. Mamy pełen pakiet ubezpieczeń, bez kruczków, wszystko w cenie.
Zaskoczyła mnie ufność Pani z wypożyczalni. Kiedy pojechaliśmy odstawić auto, nie było miejsca parkingowego w pobliżu. Powiedziałam, że samochód zatankowany i cały, powiedziałam gdzie stoi. Myślałam, że ktoś pójdzie obczaić czy wszystko ok. Ale skąd! Pani wzięła tylko kluczyki i podziękowała. Kurwa, miałam ochotę jej powiedzieć, żeby tak nie ufała ludziom, a już szczególnie Polakom 😀 Nie chcę tu wiecie mądrzyć się, że polaki- cebulaki czy coś, ale ziarnko prawdy w tym jest. Znam mnóstwo osób, które by impezowały w furze, tłukły po najgorszych wertepach i kręciły wałki na paliwie…A propos paliwa! Mieliśmy niezłą zagwostkę na stacji paliw. UWAGA! Na większości stacji na wyspie, pierwszy i ostatni dystrybutor jest przedpłatowy. Nigdzie tego wcześniej nie widziałam, nikt o tym nie pisał. A na stacji zonk. Kurwa jak to działa. Głomb z Polandii jak nic 😉 No i co było robić. Zaczepiłam jakiegoś gościa, który tankował przed nami. Wyglądał na tutejszego, auto zakurzone- pomyślałam, że on zna sekret czemu waha nie leci. Pan okazał się Polakiem 🙂 Boże, my serio jesteśmy wszędzie. Gościu mieszka na Fuercie od lat, więc wypytałam go nie tylko o tankowanie. Jak to ja- od razu wywiad przeprowadzam 😉 Pozdrawiam Pana z włosami w kitce z ciemnej Corolli! Ponieważ nie byliśmy pewni ile benzyny wyjeździliśmy, podjechaliśmy pod dwójkę, żeby zatankować normalnie, bez przedpłaty 😉   No i co, co Pan powiedział? “Nie wracajcie kurwa do tej Polski- tu jest zajebiste życie!”. I teraz zaczęłam rozważać te słowa na poważnie…
Co widziałam, co jadłam, czego jeszcze się dowiedziałam i ile kosztuje piwo,a nie tylko paliwo- powiem Wam w kolejnych postach z cyklu Wywczas z Pudernicą 😀