Tag

balsam

Włosy jak z reklamy!

By | Bjuti Pudi | 14 komentarzy

Jestem.
Jakiś czas temu pisałam o masce od Seboradin, takiej z jajami KLIK. Miałam okazję przetestować ich inny produkt. Wygrałam gałgana na fejsbuku i stwierdzam, że było warto 😉

Seboradin, balsam przeciw wypadaniu włosów. W sprzedaży od 19 złotych.
Butelka z twardego plastiku, 200 ml. Bardzo poręczna butelka, widać ile produktu jest w środku i ma poręczny korek na klik. Nie wiem jak tego klika nazwać, w każdym razie po przyciśnięciu otwiera się mu mordka i można sobie dozować dobroć. Twardy plastik wkurza przy końcówce balsamu, musiałam flaszkę rozcinać, żeby wyciągnąć resztę, a ciężko było przepiłować dziada. Ale co tam.
Nie uchowały mi się fotki składu, gdzieś się zdjęcia zapodziały, albo gdzieś je sama wchrzaniłam. W każdym razie, jak chcecie poczytać o wnętrznościach to odeślę Was na stronkę producenta- KLIK.
Balsam ma za zadanie ujarzmić włosy, by było je łatwo rozczesać, zmniejszyć ich wypadanie i nabłyszczyć- to tak na skróty.
Pierwsze co mnie uderzyło po otwarciu butelczyny to zapach. Ależ pięknie pachnie! To chyba te nasturcje w składzie! Tak mi się wydaje. Cudny, lekki, kwiatowy zapach!
Wydajny, butelka wystarczyła mi na ponad miesiąc regularnego stosowania ( niemal przy każdym myciu, a myję włosy co dwa dni).
A teraz konkrety- po niczym tak mi włosy nie lśniły! To znaczy po żadnej odżywce, czy masce. No i pachniały… zapach, zapach, zapach! Do tego włosy sypkie i gładkie, przyjemne w dotyku. Jak w reklamie- chciało się ich dotykać i tak robiłam 😉 Żadnego puchu, takie wygładzone miękkości!
Z rozczesywaniem nie mam problemów, więc ciężko mi oceniać tę kategorię, ale skoro włosy były sypkie i miękkie to podejrzewam, że osoby, które mają trudności z rozczesywaniem byłyby zadowolone.
Wypadanie…hmmm włosy przestały mi wypadać, tylko cholera jasna, w tym samym czasie używałam olejku przeciw wypadaniu i teraz nie wiem, czy zastopowanie tego wydarzenia to zasługa balsamu, czy olejku. A może i jedno i drugie przyczyniło się do zaniechania tego niecnego incydentu? Chuj wie. Jednak myślę, że balsam miał tu swoją zasługę.

W bonusie łeb Kocucha na balsamie 🙂

Generalnie balsam mogę polecić. Nawet jeśli jego zdolności preciwwypadowe (haha 😀 ) nie są do końca zbadane, to i tak jest świetny. Włosy jak z reklamy, absolutnie! Nawet wydaje mi się, że czupryna łapie po nim lepszą objętość.

Chyba tyle w tym temacie. Oceniam na piąteczkę. Fajny skurczybyk 🙂

Balsamujemy zwłoki i obmywamy cielsko z Le Petit Marseillais

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
Tak się mażę i mażę tymi balsamami i kremami to wypada coś powiedzieć w tym temacie, a nie tylko zwłoki nawilżać 😉
Dziś zajmiemy się balsamem i żelem, które otrzymałam od   Le Petit Marseillais.
Na początku to nawet nazwy wymówić nie umiałam, no ale skoro dostałam zestaw do przetestowania, to głupio się nie nauczyć. To się nauczyłam- głąbem nie jestem, a poza tym- co ja się nie nauczę? Jaaaa?!
Opakowania jak opakowania. Żel ma flaszkę na klika, a mleczko ma pompkę. Co mile mnie zaskoczyło- pompka się nie zacina i niemal do ostatniej kropli wydobywa to co ma wydobyć. Jeśli chodzi o szatę graficzną, to ja mam w duuuuszy co mi kto namaluje- grunt żeby zawartość się sprawdzała. Ale przyznać trzeba, że butelczyny wyglądają dobrze.
W żelu siedzi takie to oto. Całkiem fajny skład jak na moje ślepe oko, nawet dobre dobroci wysoko w rankingu.
Jeśli chodzi o zapach to ahhhh. Piękne pomarańczowe kwiaty- o ile pomarańczowe kwiaty tak pachną, bo nie wiem- nigdy nie wąchałam, możecie mnie zabrać na wycieczkę to powącham i Wam powiem, czy to rzeczywiście to. Ale zakładam, że to to i jak to to to jest to to! Pachnie pięknie, delikatnie ale jednocześnie na tyle intensywnie, że można się zapomnieć. Aromat nie jest mdły, ani duszący, jest świeży i przypadł mi do gustu. Łazienka na długo po kąpieli pachnie bosko. No chyba, że mam gumofilce we gnoju, to tego już się niczym ukryć nie da 😉
Mleczko. Pachnie  delikatnie i świeżo podobnie jak jego kumpel Żeluś. Migdałami pachnie, no są to migdały, a zapach nie nachalny i w sam raz na lato. Zimą też bym nie pogardziła, bo lubię wszystko co ładnie pachnie.
Konsystencja żelu. Tak potwory! To jest żel! Proszę sobie tu głupot nie wyobrażać, bo znajdę i pogryzę. Żel według producenta jest kremowy. Jak dla mnie to jest bardziej kremowy niż żelowy. Przy pierwszej aplikacji rozpędziłam się z koksem i mi się chlapnęło. Rzadki pierdzielony. To chyba jedyny minus, ale… mimo swojej rzadkości wydajny o ile Wam się nie chlapnie od serca. W późniejszym czasie nauczyłam się, że wystarczy odrobina i świetnie się pieni. Skoncentrowany czy jak? Nie wiem, ale pieni się świetnie i skóra faktycznie jest miękka, może trochę lepiej nawilżona niż po byle jakim żelu, ale tego nie potrafię jednoznacznie określić, bo ja kąpiel zawsze finiszuję balsamem czy innym smarowidłem. W każdym razie myje dobrze, a przecież takie jego zadanie. Jedna jego kropla, a umyjesz aż siedem nóg, parafrazując babę co siedem talerzy myje kroplą płynu za grosz.
Ptasie mleczko, to znaczy wcale nie ptasie, a nawet jak ptasie to hmmm i tak dla Was zabrzmi to dwuznacznie trolle 😉 Nie, że ja coś sugeruje, to Wy macie brudne myśli tfu tfu 😉
Jak na mleczko- gęste. I bardzo dobrze, nie lubię jak coś ma konsystencję jak woda, bo tylko woda ma prawo być wodą. Wchłania się szybko- jak widać na moim seksi kolanku. Nawilża genialnie! Po opalaniu geniusz i nie zostawia tłuścinki na powierzchni skóry, co również sobie chwalę, bo nie lubię odmawiać trzech zdrowasiek nim kalison na odwłok wciągnę. Ja to, proszę ja Was, jestem prosta babinka ze wsi- przyde z obory, łobmuje się, balsamu natrę na lędźwie i zaraz barchanki zakładam bez krępacji i marnotrawstwa czasu. Zapach trzyma się długooo co uwielbiam.
I co by tu jeszcze? Posumowanie!
Mleczko- kisiel w kalisonie! Kupię na bank, być może wypróbuję też inne wariacje zapachowe.
Żel- bardzo dobry, zapach geniusz, reszta też nie jest zła, być może skuszę się jeszcze na niego.
Mleczko i tak wygrywa internety.
PS. Jeśli macie ochotę, możecie uzupełnić ankietę jeśli miałyście okazję przetestować powyższe produkty.

Kocie obsesje z Le Petit Marseillais

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Tak się wszystko złożyło, że ostatnio u mnie wysyp niespodzianek 🙂
Kolejną  miłą niespodzianką dla mnie było zostanie ambasadorką Le Petit Marseillais dzięki rekomenduj.to.
Nie chwaliłam się wcześniej, bo nie lubię zapeszać. Wolę poczekać, aż wszystko jest na 100 procent i dopiero ogłosić to światu.
Paczka dotarła do mnie we wtorek.
Wszystkie dziewczyny już miały ambasadorskie podarki, a ja nie. Wychodząc z domu znalazłam kurierską karteczkę- nic na niej nie było oprócz numeru telefonu. Dzwonię i pytam o co się rozchodzi. A jakiś przezorny młody kurierek informuje mnie, że zostawił mi paczkę w garażu, bo bał się, że zmoknie. Nooo na to nie wpadłam 🙂 Polazłam do garażu i znalazłam dobrze ukryte pudełeczko. Pomysłowy chłopczak!
Lecę do domu na złamanie karku, żeby to wszystko wydłubać jak najszybciej.
Januszowi od razu spodobało się pudełko. To pierwsze… 😀

Wlazł i zaczął czytać przewodnik po świecie Le Petit Marseillais. Powiem Wam, inteligentny koczis z niego.
Ja gmerałam dalej.
Dalej było piękne pudełeczko, które zachowam na jakieś skarby, bo ja chomik jestem- jeśli chodzi o praktyczne przedmioty.
Oczywiście Rudas zaopiekował się i tym pudełkiem. Kokardka bardzo go zaabsorbowała.
Ja gmerałam dalej…
Wewnątrz znalazłam raj dla oka i ciała oczywiście 🙂 Dwa pełnowymiarowe produkty- balsam do ciała oraz żel pod prysznic.W dwóch bocznych “kasetkach” siedziało sobie 20 próbek żelu i 20 balsamu, na które już znaleźli się chętni.
Oba produkty już wypróbowałam i muszę Wam powiedzieć, że już po pierwszym użyciu jestem mile zaskoczona! Więcej napiszę o tych produktach gdy będę bliżej dna, żeby moja ocena była jak najbardziej rzetelna.
Oczywiście Janek też był przeszczęśliwy!
Jak mi gadzina nie zeżre kosmetyków, to chętnie podzielę się z Wami moją opinią na ich temat. Póki co drań zrobił sobie domek z kartonu i tam spędza dzień. Wczasowicz kurwa jego mać 😀
No, to się pochwaliłam i to by było na tyle dzisiaj 🙂

Oliwkowe ukojenie

By | Bjuti Pudi | 6 komentarzy
Właśnie dzisiaj wykończyłam balsam. Mam mieszane uczucia, ale posłuchajcie dziatki…
Ziaja. Znowu. Chyba mam do nich sentyment. Ziajaowe kosmetyki nie są może jakieś super hiper, ale w większości przypadków są to produkty dobre i nie drogie.
Tego maZiaja kupiłam w Esessanie za jakieś pięć złotych ( cena na do widzenia ). Normalnie jest pewnie kilka złotych wyższa. Z tego co się orientuję, teraz zmienili opakowanie na białe, ale chyba tylko butelka uległa zmianie- zawartość ta sama. Choć pewności nie mam- komu się nudzi, może sprawdzić.
Zgniło-zielona butelka ma w sobie dosyć sporo balsamu-300 mililitrów. Wydajny huncwot.
Pachnie oliwką. Zapach jest ładny- dla tych, którzy ten zapach lubią. Jak ktoś nie lubi to mu będzie capić, logiczne, nie?
Na flaszce jest napisane, że balsam jest odpowiedni dla osób ze skórą suchą i normalną. Moja skóra jest normalna, bo niby jaka ma być, popierdolona? Według mnie dla suchoskórych balsam się sprawdzi, a Ci z normalną powierzchnią to już w ogóle nie powinni narzekać.
Maź jest średnio gęsta. Jak widać na powyższym zdjęciu- lekko spływa przy dużej ilości. Ale niech Was to nie zwiedzie! Urwipołeć jest niesamowicie treściwy, przy normalnej skórze- powiedziałabym, że aż zanadto. Na pierwszy rzut oka- raczej rzadki, ale przy balsamowaniu zwłok czuć jego zbitą, tłustą konsystencję. I tutaj jego wada wyłazi jak psie gówno po zimie. Ciężko go rozsmarować i wchłania tak szybko jak szybko sanki w po piachu jadą. No włazi w tę skórę i włazi i wleźć nie może, skóra ciągle tłusta i tłusta. Dla mnie to minus. Ale osoba, której skóra potrzebuje dobrego nawilżenia będzie szczęśliwa (chyba). Może moje ciało nie potrzebuje aż tyle dobroci i wolno absorbuje balsam.
Na tym minusy się kończą, czyli nie ma lipy. W miejscach gdzie moja powierzchnia jest bardziej sucha niż pozostałe partie (na przykład łokcie) działanie jest rewelacyjne. A jak już wlezie wszystko tam gdzie wleźć powinno- skóra jest pięknie nawilżona, delikatna i czuć, że dzieją się dobre rzeczy. Po depilacji, opalaniu, na podrażnioną czy suchą skórę- polecam.

Owocowe porno :)

By | Bjuti Pudi | 11 komentarzy
Najbardziej na świecie kocham owocowe i świeże balsamiki oraz żele, płyny do kąpieli i pod prysznic 🙂
Oczywiście przypadek zdecydował po raz kolejny za mnie. Kupiłam w Naturze balsam lubianej przeze mnie Ziaji.
Przedstawiam Państwu owocowy balsam nawilżający żurawinowo- poziomkowy Blubel firmy Ziaja.
Niepozorna flacha o pojemności 400 ml kryje w sobie cudownie pachnący balsam o świetnych właściwościach. Pompka bardzo pomocna przy aplikacji- nie trzeba się nosić z balsamem, wystarczy nacisnąć 🙂 Wadą pompowanych specyfików jest to, że zawsze przy końcówce mam dziwne problemy z wydostaniem resztki produktu. Tak jest i tym razem. Balsam się kończy, a ja biedna muszę odkręcać górę i wyduszać to co zostało. Ale to nie jest jakaś duża wada. Da się żyć. Poza tym nie mam nic do powiedzenia na temat opakowania, bo dla mnie to w ogóle nie istotne. Kawałek plastiku z napisami.
Skład całkiem ładny. Producent obiecuje doznania jak z bajki. Nie zawiodłam się. Po pierwsze- zapach jest taki zajebisty, że aż strach. Co prawda utrzymuje się średnio długo- tak do kilku godzin, ale jest bombowy. Soczysta poziomka wymieszana z kwaskowatą żurawiną, aż chce się lata! Po balsamowaniu zwłok zwłoki nie wyślizgują się z worka/dywany czy w co tam zwłoki wsadzicie (przed pozostawieniem w lesie pamiętajcie, żeby ciało posypać wapnem!). Świetnie się wchłania, a skóra rzeczywiście jest bardzo dobrze nawilżona. Myślę, że można by produkt zareklamować reżyserom porno, jeśli akurat skończyłby im się lubrykant. Niby takie leciutkie, niepozorne mazidło, a efekty na prawdę spoko. Dużym plusem jest to, że rozprowadza się błyskawicznie, rachu-ciachu i można zakładać kalison bez strachu, że na dupce się utłuści.
Jeśli jest na sali jakiś producent filmów przyrodniczych dla dorosłych- niech zwróci uwagę na konsystencje. Biała, lepka, nie za rzadka, nie za gęsta… Wypisz wymaluj balsam z Ziaji! 😛 Czy ktoś w głowie ma inne porównanie?! Wypraszam sobie 😉
A teraz wyobraź sobie jak wcierasz tę maź w swoje świeżo umyte ramiona, uda, brzuch mrrr i ten zapach. Ej, serio ten balsam jest super.
A to wszystko za jedyne 8 złotych! Niestety szlak by to jasny trafił, motyla noga- nie widzę od pewnego czasu nigdzie tej owocówki! A niegdyś widziałam też wersję jagodową. Cóż pozostaje mi naciskać panie w drogerii, by dostarczyły niezwłocznie mojego ulubieńca 🙂