Monthly Archives

grudzień 2018

Wolność i niezależność, która nikogo nie obchodzi

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Podsumowania na blogach i w mediach społecznościowych ruszyły. Nikogo to nie obchodzi (#nikogo). Myślisz, że wszystkich obchodzi co wydarzyło się w Twoim życiu tego roku? No nie, tak nie jest. Nikogo nie obchodzi, że Twojemu dziecku wypadł ząb i masz nowego psa. Ludzie mają gdzieś, że byłaś w Egipcie i wyszłaś za mąż. Ludziom jest obojętne, że w święta na FB pokazałaś pierścionek zaręczynowy, już i tak nie pamiętają jak wygląda i że to był akurat Twój profil. Jesteś oryginalny, niezależny, wybijasz się na tle innych. Ale jakich innych? Może i jesteś niezależny ale jednak nie da się niezależnym być. Jak żyć?

Ok. Kogoś to obchodzi. W przypadku blogerów obchodzisz garstkę fanów, w najlepszym przypadku 60% Twoich odbiorców. Jeśli jesteś zwykłą Asią z Poznania- Twoim życiem przejmują się Twoi najbliżsi, mama, tata, wujek, babcia, trzy przyjaciółki, z którymi trzymasz się od liceum i Twój kot. Co z innymi? Albo mają Cię w dupie, albo czekają na to kiedy powinie Ci się noga, albo jest im to obojętne, że właśnie dostałaś ekstra pracę i zabukowałaś bilet do Portugalii. Jak żyć? Na tyle niezależnie na ile się da. Bo nie da się być niezależnym. Nie na sto procent, nie tak jak wmawiają Ci kołcze i instagramerki z kupionymi zasięgami. Żyjesz w społeczeństwie, nie na księżycu i czy chcesz czy nie- zawsze będziesz od czegoś zależny.

Niezależne kobiety rzucają frazesami, że oto Ty możesz być kim chcesz, wszystko w Twoich rękach. Poniekąd. Owszem, możesz być kim chcesz ale tylko na tyle na ile pozwoli Ci na to Twoje otoczenie. Czy żyjąc na Śląsku zostaniesz treserem wielorybów? Tak średnio. Jeśli urodziłeś się w biednej wiosce gdzieś w Wenezueli, masz średnie szanse na pracę w Dolinie Krzemowej. Szanse są zawsze. Talent, szczęście, praca, znajomości to wszystko pomaga ale ilu geniuszów zmarło zanim ktoś ich odkrył? Nie wiem, pewnie dużo ich było. Pozytywne myślenie pomaga ale myślenie to nie wszystko. Ciężka praca to nie wszystko. Tylko wszystko to wszystko.

Dobra to jak z tą niezależnością? Potrzebna nam, czy niemożliwa? Nie wiem. Kim ja jestem żeby ktokolwiek interesował się moim zdaniem? Jestem egoistką. Taką zdrową egoistką. Uparcie dążę do swoich celów, wierzę w siebie, robię wszystko żeby być szczęśliwą i jestem. Nie jestem do końca niezależna, nie we wszystkich sferach. Tak się nie da. Czasami jestem zależna na własne życzenie tylko po to żeby nie czuć się jak cyborg ( zajrzyj do wpisu Kobieta (nie)zależna).

Jestem nieuzależniona od uzależnień. Brzmi śmiesznie? Niemal każdy z nas jest od czegoś uzależniony. Jeśli chodzi o używki nie ma takiej, która byłaby dla mnie nałogiem ale przelećmy kilka dziedzin życia, które mogą nas omotać.

Zakupy

Jeśli jakieś zakupy robię regularnie to te spożywcze. Musze jeść żeby żyć. Czyli tu wszyscy jesteśmy zależni. I co z tą niezależnością wojowniczki? Jesteśmy uzależnieni od tego w jakiej cenie kupimy chleb czy pomidory. Można zrezygnować z makaronu ale wtedy kupisz kaszę. Możesz posadzić ogórki ale kupisz śmietanę i tak dalej. Żeby te produkty trafiły do sklepu ktoś musi je wyprodukować. Wszystko zależne jest od rolnika, rolnik uzależniony jest od pogody. Decyzja jednej osoby wpływa na życie innych. Gdzie ta niezależność? Wszyscy jesteśmy zależni względem innych osób i zjawisk. Twoja niezależność może polegać najwyżej na tym czy kupisz masło z mleczarni w Krasnymstawie czy z Piątnicy. A może i tu Twoja niezależność pójdzie się jebać, bo w kieszeni masz 5 złotych i kupisz Piątnicę, bo taniej? To nie będzie Twój wybór. Twój wybór będzie uzależniony od ceny, od tego czy mleko nie zdrożało, paliwo nie skoczyło w górę i inne takie. Na nasze decyzje wpływa wiele zmiennych i tylko pozornie jesteśmy niezależni. Jeśli chodzi o zakupy ciuchowe, kosmetyczne i inne, które robimy głównie dla przyjemności (pomijam tu konieczność typu buty mi się rozpadły i trzeba kupić nowe) tutaj możemy dokonywać własnych wyborów. Chyba, że akurat jesteś blogerką i kupujesz do bólu żeby było czym się pochwalić nawet jeśli to oznacza wzięcie kredytu (tak! są takie przypadki!). Ostatni raz ciuch kupiłam jesienią. Była to kurtka, która chodziła za mną z pół roku. Mogłam za tę kasę kupić pewnie z 4 inne kurtki ale chciałam właśnie tą. Kupiłam nie ze względu a metkę, a ze względu na wygląd i jakość. Mam markowe ciuchy, torebki czy buty ale nie jestem uzależniona od metek. (Zerknij do Konsumpcjonizm czy minimalizm?). Równie dobrze mogę kupić sweterek w ciuchu za 5 złotych jak i buty za kilka stów. Właściwie mogłabym chodzić obwieszona w markowe ciuchy i gadżety od stóp do głów ale po co? To tylko szmaty.

Praca, blog, social media

Kocham pisać więc piszę. Z pisania żyję, pisanie to moje hobby. Lubię też błyszczeć i nie ukrywam, że miło mi być influencerem w najlepszym tego słowa znaczeniu. Kiedy coś polecam- ludzie często i chętnie to kupują. Dlatego też nie chcę zawieść nikogo. Nie biorę współprac jak leci żeby tylko się nachapać. Nie muszę. Mogę wybierać i przebierać w ofertach i decydować się tylko na te, które mogę polecić od serca. Pewnie jestem na tym stratna finansowo ale zaufanie odbiorców jest dla mnie ważniejsze. Co lepsze nie jestem uzależniona od tego co i czy zarobię na blogu! Jestem freelancerem, social media managerem, copywriterem, redaktorem i chuj wie kim jeszcze. Niedawno ruszyłam z kolejnym projektem (Infogenerator). Moje dochody to dziesiątki źródełek więc na blogu mogę wyżywać się twórczo, nie muszę brać współprac na siłę, bo i tak mogę sobie kupować torebki LV bez zbytnich wyrzeczeń ale tego nie robię, bo po co? Jak mi się jakaś spodoba to może i kupię, a może kupię sobie no name za stówkę? Kogo to obchodzi? #nikogo Social Media? Fajna sprawa, łatwiejszy kontakt z odbiorcami mojej twórczości. Gdyby FB wybuchł, Instagram się spalił, a You Tube zjadłyby myszy- mam bloga i to jest moje główne medium. Za bloga płacę, mam własną domenę, hosting i mogę tu robić co chcę. Mogę sobie tu nawet gołe cycki pokazać i nikt nie ma prawa się przyjebać. W social media ograniczają nas regulaminy wewnętrzne i musimy sobie zdawać sprawę, że pewnego dnia Cukierekberg pomyśli, “a chuj, zrobię im wszystkim na złość i wszystko zamknę w diabły” i zamknie. I my nie mamy nic do gadania. Bloga za własny hajs nikt nam nie zamknie, chyba, że nie zapłacimy 😉

Związek, rodzina, przyjaciele

Jesteśmy zależni od najbliższych. Nigdy nikt mi się w życie nie wpierdalał, moja rodzina jest spoko. Mam też świetnych przyjaciół i wspaniałego partnera. Jestem pod pewnymi względami niezależna ale nie zawsze. Kiedy komuś z bliskich jestem potrzebna, rzucam wszystko i pomagam. W ten sposób moje inne działania są uzależnione od różnych zmiennych w życiu osób, którymi się otaczam. Jestem uzależniona od mojego Niemęża, bo to on umie rzeczy, których ja nie potrafię i dobrze mi z tym. On nie potrafi pewnych rzeczy, z którymi ja sobie dla odmiany świetnie radzę. Tworzymy całość i jesteśmy współzależni wobec siebie. Jedno bez drugiego pewnie dałoby radę ale po co skoro jest nam tak dobrze? W moim życiu pojawiają się i znikają różni ludzie. Jest to naturalne. Czasami stajemy na czyjejś drodze w odpowiednim momencie, pomagamy sobie, w pewien sposób siebie wykorzystujemy, każdy jest po coś, po czym nasze drogi naturalnie się rozchodzą. Nie rozstałam się z żadną przyjaciółką w wielkim gniewie ot czasem te relacje się rozluźniają i nie ma płaczu. Czasami napotykamy na swojej drodze ludzi toksycznych i mimo iż darzymy ich sympatią najzdrowiej się od nich odciąć. Odcinam się od takich ludzi bez skrupułów. Egoistyczne? Być może ale kiedy z kimś jest mi nie po drodze nie widzę powodu żeby marnować swój czas. 

I tak piszę i piszę jak wypracowanie na polski piętnaście lat temu, a to i tak #nikogo. Kogoś na pewno, ale nie jestem pępkiem świata. Nie spamuję na prywatnym Fejsie fotkami co trzy dni. Właściwie jak ktoś tak spamuje to go wyciszam, bo nie obchodzi mnie pięćdziesiąt zdjęć z jego świąt. Miałam swoje święta. Piękne święta, nie dodałam na social media ani jednej fotki z nich i żyję. Ludzi nie obchodzą Twoje podsumowania roku 2018. Ludzi interesuje to co możesz im zaoferować, bo jesteśmy zależni od siebie choćby mogło się wydawać, że jesteśmy niezależni. Nigdy nie wiesz kto Ci się kiedyś przyda. Nie chcę przez to powiedzieć, że liczą się znajomości pod względem materialnym. Czasami na swojej drodze spotykam kogoś komu pomagam bezinteresownie, po latach ten ktoś bezinteresownie pomoże mi albo i nie. Może pomoże mi ktoś zupełnie inny? Może nikt. Może ktoś komu pomogłam zna kogoś kto teraz przyda mi się w innej sprawie? Może ja przydam się komuś do czegoś co dla niego jest ważne? Jesteśmy od siebie zależni ale bądźmy też zdrowo niezależni. Nie liczmy na nikogo ale pozwólmy innym liczyć na siebie (w trzeźwych granicach, nie bądźmy też cipami). Równowaga. We wszystkim. Zawsze.

 

Wielkie pożary w Grecji i ja w środku piekła

By | Blog, Wywczas | No Comments

Zabierałam się do tego wpisu jak pies do jeża. Zakładka Wywczas to przecież wesołe zwiedzanie i odpoczynek w pięknych miejscach. Czasami jednak urlop potrafi zamienić się w piekło i to dosłownie. 23 lipca wystartowaliśmy z lotniska w Warszawie kierując się na lotnisko w Atenach. W tym samym momencie w okolicach Aten wybuchły największe w tym wieku pożary. Nie wiedzieliśmy nic o tym, nikt nie wiedział, w polskich mediach pierwsze wzmianki pojawiły się dzień później i oprócz krótkiej informacji nie było żadnych szczegółów. My byliśmy w centrum wydarzeń.

Lot minął spokojnie. Kiedy samolot zaczął zbliżać się do miejsca docelowego wszyscy odczuli mocniejsze niż zwykle turbulencje. Telepało srogo, po jakimś czasie ludzie zaczęli wiercić się z niepokojem, a dzieciaki zaczęły popłakiwać. Raz po raz wlatywaliśmy w dziwne chmury, a samolot robił kolejny krąg. W takich momentach przypominają się wszystkie filmy katastroficzne jakie się widziało. Ponieważ byliśmy na znacznej wysokości nikt nie zdawał sobie sprawy, że te dziwne chmury to dym. Kiedy samolot krąży kilkadziesiąt minut, a w kabinie czujecie smród spalenizny…no wiecie…Jeśli ktoś po raz pierwszy wtedy leciał samolotem to obawiam się, że szybko drugi raz na pokład z własnej woli nie wsiądzie. Wyobraźcie to sobie- mocne, fchuj mocne turbulencje, samolot krąży i podskakuje wysoko nad ziemią, czujecie jak go znosi i czujecie smród dymu. O czym myślicie w takim momencie? Bo ja pocieszyłam Niemęża, że nie ma co się martwić, bo jak spadniemy to nie zabije nas upadek, a ciśnienie więc będzie bez bólu. Trochę mam ciężki żart ale tak właśnie wtedy pomyślałam.

Kiedy byliśmy bliżej ziemi zaczęło do nas docierać, że to nie my się jaramy, a jara się coś na dole. Tylko wiecie jak to jest. Lecicie na wakacje, z dużej wysokości wszystko wygląda jak makieta. Zupełnie nie przychodzi Wam do głowy, że tam na dole giną ludzie. Ba! Wtedy kiedy lądowaliśmy jeszcze nie było ofiar. Był tylko pożar. Początkowo wydawało nam się, że palą się lasy w górach. Tak właśnie to wyglądało. Owszem, dym schodził w stronę morza do Zatoki Sarońskiej ale nie widzieliśmy płomieni. Wzięliśmy to za zwykły pożar lasu, w krajach o cieplejszym klimacie takie zjawiska mają miejsce. Taka tam creepy atrakcja. Rok wcześniej odwiedziliśmy we wrześniu Sycylię. Tam widzieliśmy połacie spalonych lasów i pól po sezonie letnim. Zdarza się. I tu się zdarzyło tylko skala była inna…

Na zdjęciach widzicie turystyczną miejscowość Kineta. W drugim ognisku pożaru w Mati zginęła dwójka Polaków. Całe Ateny były otoczone przez ogień, a my próbowaliśmy wylądować w samym środku szalejącego żywiołu. Ciągłe turbulencje, zasnuta dymem ziemia i samolot co chwila wchodzący w te kłęby. W tamtym momencie bardziej ekscytowałam się przygodą niż bałam ale po twarzach współpasażerów widziałam, że nie są tak wyluzowani. Pstrykałam zdjęcia w ramach atrakcji. Nie myślcie, że jestem jakimś chorym pojebem. Kolejny raz przypominam- wtedy jeszcze nikt nie wiedział jaki dramat dzieje się na dole. Kolejny próba lądowania i kolejna i w końcu samolot z trudem dotknął kołami lotniska. Miotało strasznie! Kiedy w końcu samolot zatrzymał się na płycie lotniska zostaliśmy poinformowani, że musimy chwilę poczekać w środku, bo lotniskowe autobusy zostały odesłane do ewakuacji ludzi i jest ich za mało żeby od razu zabrać nas z samolotu. Obsługa niewiele nam powiedziała, bo prawdopodobnie sami niewiele wiedzieli o tym co się dzieje. Po jakichś 20 minutach mogliśmy wysiąść i wtedy…

widzicie ten dym wokół lotniska?

I wtedy poczuliśmy podmuch tak silnego wiatru, że w życiu takiego nie czułam! Schodząc po schodkach samolotu musieliśmy się trzymać poręczy oburącz, bo inaczej gleba. Mój plecak z kilkukilogramowym obciążeniem swobodnie miotał mi się na plecach jak lekkie piórko. Nie wiem czy to przez ten wiatr pożar się tak szybko rozprzestrzeniał, czy wiatr był wynikiem wysokiej temperatury spowodowanej ogniem. Prawdopodobnie jedno i drugie ale nie jestem specjalistą. W każdym razie wiało tak, że nie dało się ustać na nogach. Przewieziono nas do budynku lotniska i nadal nikt nie wiedział co się dzieje.

Ponieważ byliśmy na wycieczce zorganizowanej czekaliśmy na spóźnioną rezydentkę. Dotarła po czasie i powiedziała, że musimy czekać, ona próbuje zorientować się co dalej z nami. Piękny początek urlopu, prawda? Ludzie wkurwieni, ona wkurwiona, nikt nie wie o co chodzi. Na telewizorach na lotnisku podają informacje ale po grecku. Z informacji można było wywnioskować tylko tyle, że się pali. Póki co tylko ewakuacja, bez ofiar, jakieś lasy w ogniu. Tyle udało nam się dowiedzieć. W tym czasie wrzucam na Instastories jakieś heheszki, że Ateny jarają się na mój widok. 2 dni później przez te heheszki zostaję zbluzgana, bo jak śmiem śmiać się z tragedii! Tylko, że wtedy jeszcze nikt nie wiedział co wydarzy się później.

Okazało się, że autostrada jest całkowicie zablokowana więc nie ma mowy żebyśmy dostali się na Półwysep Peloponeski. Rezydentka ogarnęła nam hotele zastępcze na południu Aten gdzie było teoretycznie bezpiecznie. Tutaj szacun dla tej kobiety, bo serio dała z siebie wszystko, podołała wkurwionym pasażerom i opanowała sytuację. Jeśli chodzi o Itakę to mogli to trochę lepiej rozegrać ale też ogólnie dali radę, w końcu nie co dzień zdarzają się takie sytuacje.

Po nocce w całkiem przyzwoitym, choć może nie najlepszym hotelu, czekaliśmy na walizkach. Na szczęście żywioł udało się opanować i mogliśmy przejechać autostradą do miejsca docelowego. To co zobaczyliśmy po drodze przeszło nasze wyobrażenia. Zgliszcza. I dopiero wtedy tak naprawdę dotarło do nas co się tam dzieje. Wszystko czarne, spalone, zwęglone. Ruiny domów, hoteli i apartamentów. Strażacy dogaszający resztki dymiących miejsc. Wraki samochodów i kikuty drzew. Smród spalenizny. Na poboczu wozy strażackie, karetki, radiowozy. Nad nami helikoptery z wodą lecące w miejsca gdzie jeszcze tli się ogień. FILM KATASTROFICZNY. Wszyscy zamilkli albo wydawali z siebie jakieś dźwięki zdziwienia…Tego nie da się opisać słowami.

Zatrzymaliśmy się tuż za Kanałem Korynckim na krótki postój. Kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę tuż za naszymi plecami wybuchł kolejny pożar. Rozprzestrzeniał się w mgnieniu oka i w mgnieniu oka pojawiły się helikoptery gaśnicze.

Pożar wybuchł tuż za nami

Dojechaliśmy szczęśliwie do celu. Pożary zostały opanowane. Lecąc do Grecji życzyłam sobie piekielnych upałów ale to co zastaliśmy na miejscu okazało się dramatem tysięcy ludzi. W drodze do hotelu zaczął kropić deszcz, wszyscy odetchnęli z ulgą. Kolejnego dnia miejsca objęte pożarem nawiedziła powódź. Chichot losu, nieśmieszny żart przeznaczenia albo samego diabła.

W Polsce dopiero po czasie w programach informacyjnych pojawiły się wieści z Grecji. Na szczęście zdążyłam wcześniej poinformować bliskich, że z nami wszystko ok.

Dalsza część urlopu przebiegła spokojnie ale to co widziałam w Grecji… no cóż straszne doświadczenie ale i w swojej straszności fascynujące. Zrządzenie losu, że akurat wtedy znaleźliśmy się tam w tym złym czasie i nic nam się nie stało. Współczuję Grekom takiej tragedii. Współczuję wszystkim ofiarom, ich rodzinom i wszystkim, którzy stracili swój dobytek. Oby to już nigdy więcej się nie powtórzyło.

Na koniec wrzucę Wam jeszcze mój grecki film. Film z tą przyjemniejszą częścią wakacji. Wkrótce pojawią się posty z Grecji typowo urlopowe i lekkie jednak musiałam wyrzucić z siebie i ten smutny początek naszej podróży.

Blogerki to nie puste lale, ponownie pomogłyśmy potrzebującym!

By | Blog, Śmietnik | No Comments

Mam grafik napięty jak za ciasne stringi ale jeśli trzeba pomóc, a ja mogę jakąś pomoc zaoferować- działam. 25 listopada miałam zaszczyt wziąć udział w charytatywnym spotkaniu blogerek w Lublinie. Szybka akcja, szybka reakcja. Madzia skrzyknęła nas w ekspresowym tempie. Jeden z jej wychowanków znalazł się w trudnej sytuacji. Zbliżające się święta mogły okazać się podwójnie smutne. Pomogłyśmy chociaż odrobinę zbierając kasę na najpotrzebniejsze produkty, które może choć w małym stopniu poprawią zaistniałą sytuację.

Spotkanie zorganizowała Magda o wielkim sercu. Udział wzięłam ja oraz kilka zaprzyjaźnionych blogerek. Milenka, która ma śliczną córkę i bajkowego Instagrama. Sylwia, która jest moją bohaterką. Olcia, nasze blogerskie serduszko. Gosia, z którą niby wszystko nas różni, a jednak wszystko łączy. Dianka, z którą oficjalnie się lubimy, a nieoficjalnie lubimy się jeszcze bardziej. Karolina, która ma niesamowitą pasję i nogi.

Nasze spotkanie zostało wsparte przez licznych sponsorów. Bardzo dziękujemy, bo to dzięki nim udało się przeprowadzić licytację, na której zebrałyśmy 500 złotych dla potrzebującej rodziny. Wsparli nas: KoronkowaBohomossYves RocherRossmannEquilibraPachnąca SzafaJandaFoods by AnnLe Petit MarseillaisFull MellowCarexOriginal SourceLuksjaNutkaLiqpharmVis PlantisDermedicResiboMill CleanMixitCandle LiteLaQZojo ElixirsBispolMoi Mili,LatulaSmaki Lubelszczyzny.

Spotkałyśmy się w pięknie zaaranżowanej Restauracji Insomia w Lublinie. Żarcie dobre tylko nie moje porcje, dla mnie idealne jest dziesięciolitrowe koryto. Spędziłyśmy sobie miło niedzielę i pomogłyśmy komuś kto ma ciężej niż my. Mam nadzieję, że chociaż odrobinę odmieniłyśmy czyjeś święta. Były upominki, była licytacja i zbieranie hajsu. Muszę przyznać, że blogerki z Lubelszczyzny to zorganizowane i fajne baby. Jesteśmy serio zgraną ekipą, dogadujemy się świetnie i bardzo się cieszę, że razem możemy też pomagać. W blogosferze nie brak szitstormów, a tutaj proszę- tyle lat i trzymamy się razem. Chyba tylko jedna małpa okazała się kiedyś małpą ale wiadomo, że w każdym stadzie trafi się czarna owca 😉

Życzę Wam takich przyjaźni, takich ludzi wokół siebie jakich ja spotykam, bo kurwa mam szczęście do ludzi i razem z tymi ludźmi staramy się to szczęście rozsiewać tam gdzie o nie trudno.

No tylko się za bardzo nie wzruszajcie, bo popuścicie. Lepiej rozejrzyjcie się wokół, może komuś też przyda się jakaś pomoc w tym szczególnym, przedświątecznym czasie. Może zamiast wydawać stówkę na kalendarz adwentowy z durnymi szminkami lepiej dorzucić komuś kilka groszy, czasami na chleb. Bo tak, czasami komuś brakuje nawet na chleb…

 

Czego nie kupować w prezencie, co kupić i jak nie zwariować?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments

Podobno niektórych rzeczy nie powinno się dawać w prezencie. Butów nie, bo osoba obdarowana w nich przed nami spierdoli. Guzik prawda, w moim przypadku buty to chyba najbardziej trafiony prezent ever. Zegarek też nie, bo podobno odmierza czas do rozstania. Czy nikt nie wpadł na to żeby wyjąć baterie? Miłość na zawsze! Oklepana lista prezentów, których nie powinniśmy dawać jest długa i…bezsensowna. Co kupić w prezencie? Czego unikać? Jak nie zwariować?

Kiepskim pomysłem będzie zestaw narkotyków, nawet jeśli będą pięknie opakowane w stylu kalendarza adwentowego, to wujek policjant nie będzie zachwycony. Oczywiście można próbować szczęścia i wcisnąć wujkowi Zenkowi porcję marijujanen do wstrzykiwania w łokieć. Wielce prawdopodobne, że wujek odwdzięczy się pięknymi, złotymi bransoletkami, a to już coś! Ciocia Grażynka, a żona wujka Zenka raczej nie padnie z zachwytu otwierając paczuszkę z gadżetami erotycznymi ale ponownie powtarzam- spróbować można. Jeśli cioci się nie przyda taki zestaw to może wujek podrzuci Wam pod celę.

Podobno kiepskim pomysłem jest dawanie zwierząt w prezencie ale i tutaj mam swoje ale. Ćwiartka świni zrobiłaby na mnie wrażenie, byłby to prezent niezwykle trafiony choć wolę jednak gotowe przetwory mięsne. Jeśli chcecie sprawić mi radość- słoik smalcu, wiejski boczek albo swojska kiełbasa czyni mnie szczęśliwszym człowiekiem. Jeśli chodzi o kotki i pieski na święta to wkrótce moja pierwsza książka zacznie się pisać. Tytuł roboczy to “1000 pomysłów na dania ze zwierzątek domowych”. Koniec z wyrzucaniem małych kotków po świątecznym szaleństwie!

Podobno nie powinno się dawać bardzo kosztownych prezentów żeby nie wprowadzać w zakłopotanie obdarowanego. Jeśli chodzi o mnie to wstydu nie mam! Chętnie przygarnęłabym jakieś sztabki złota czy dom na Hawajach. Zupełnie nie rozumiem fałszywej skromności. Jak dają to bierz, jak biją to spierdalaj! Prosta maksyma, a w życiu niezwykle przydatna.

Babci nie dawajcie prezerwatyw, a dziadkowi deskorolki. Mama pewnie nie ucieszy się z talonu na węgiel jeśli mieszka w bloku, a kuzyn z Czech nie doceni jachtu, który wymiary ma typowo morskie. Siostra nie będzie spać w męskiej piżamie z printem i krojem szpitalnym, a brat raczej nie pochodzi w brokatowej sukience. Jakieś tam granice trzeba mieć ale tak naprawdę jeśli kogoś znamy to nie powinniśmy mieć problemu co mu kupić. Chociaż nie! Wróć! Po kilkunastu latach kupowania upominków stajemy nad przepaścią i ani w przód ani w tył. Ni chuj nie wiemy co kupić tym razem. Wszystko już było. Zegarek, gry na plejaka, gry na Xboxa, książki, biżuteria, zegarki, ciuchy…Kurwa! Wszystko już było! Co kupić? Nie wiem. Robienie prezentów mnie frustruje. Wszyscy na blogach trują dupę, że miło dostawać prezenty ale jeszcze milej dawać. A idźcie Wy wszyscy w chuj. Najpierw stres co kupić, potem jak zapakować, kiedy dać, co napisać. Potem jeszcze rozkminka czy się spodoba. Jak się spodoba to super ale jak nie to znowu stres. Świąt się odechciewa! Najgorsze są dla mnie prezenty wymuszone. Wiecie, wszyscy dają ja też muszę, bo jak to będzie wyglądać. Wtedy najczęściej kupuje się prezenty zachowawcze- kubek, skarpetki, coś co akurat jest na topie i modlimy się w duchu żeby ktoś tego na drugi dzień nie wyjebał.

Całe szczęście w mojej rodzinie nie ma świątecznych prezentów. Odkąd pamiętam tylko dzieci dostawały niespodzianki. Dzieciakom łatwiej kupić jakiś szmelc czy ciuchy. Mało to ostatnio na blogach sponsorowanych wpisów o tym co kupić gówniakom? No własnie. W mojej rodzinie od dawna nie ma dzieci i problem z bani. Czas świąt to dla mnie czas z najbliższymi, a nie obdarowywanie się jakimś kiczem. Prezenty robimy sobie z okazji urodzin ale jest jakoś łatwiej i spokojniej z wyborem. Urodziny wszak rozłożone są w czasie i nie są w okolicach świąt kiedy do sklepów strach wchodzić.

Bardzo Was nie przepraszam ale mam w dupie zniżki w Sephorze i świąteczne duperele z Pepco. Mam gdzieś kubeczki w sweterkach z Biedry i świecące swetry z Kika. Nie interesuje mnie promka w H&M 2 swetry w cenie 3, kup 8 na prezent.

Cieszy mnie każdy prezent ale najbardziej nie ten z okazji “bo wypada”. Najbardziej cieszą mnie upominki od serca, bez wymuszenia. Lubię dostawać i stresuje mnie dawanie. Nie wiem dlaczego ludzie nie mówią o tym głośno. Słodko pierdzące blogi stają się jeszcze gorsze przed świętami. Wysyp wpisów o ciasteczkach, dupeczkach i chuj wie czym jeszcze. Blogmasy i inne sztuczne wygibasy. W grudniu nie czytam blogów 😀 Nie wkurwia Was ten przerost formy nad treścią? Czy tylko mnie męczy ten okołoświąteczny kicz?