Monthly Archives

marzec 2018

Jak zostać sławnym, bogatym i lubianym blogerem? Poradnik dla żółtodzioba (fresh & green)

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Jeszcze kilka lat temu blogerzy, poza małymi wyjątkami, byli zwykłymi nołlajfami tłukącymi w klawiaturę hobbystycznie. Od pewnego czasu bloger to fejm, hajs i ścianki. Nie widzę w tym nic złego o ile bloger nie ukrywa swojej innej twarzy i jest ze swoimi odbiorcami szczery. Mało takich. Ja nie o tym. W zamierzchłych czasach dzieci chciały zostać strażakami, księżniczkami i lekarzami. Teraz? Blogerami, youtuberami i celebrytami. Znak czasu. Nadal nie widzę w tym niczego złego. Dostaję sporo pytań o to jak zacząć pisać bloga. Jak zostać blogerem? Co zrobić żeby tym blogerem zostać? Wydawałoby się, że w sieci jest już wszystko. A gówno. Te wszystkie poradniki można sobie w dupę wsadzić. Ja Wam napisze alternatywny poradnik życiem pisany. Wszystko przerabiałam na własnej skórze, rady Wielkich Blogerów nijak maja się do rzeczywistości, robiłam po swojemu, wbrew wszystkim “mądrzejszym” i proszę! A to telewizja, a to jakiś wywiad, a to gdzieś w szkole o mnie mówili, a to ktoś napisał pracę o mojej osobie na zaliczenie na studiach. No to chyba coś tam osiągnęłam, nie?

Wszędzie słyszę jeden wyświechtany tekst- chcesz założyć bloga, to najpierw zainwestuj. Wykup domenę, hosting, kup dobry aparat, kup lapka (najlepiej z linku afiliacyjnego), kup dobry telefon, wykup reklamy na FB, Kup, kup, kup. Najlepiej kup sprzęt od Apple, drogą lustrzankę i broń blogerze nie pisz na Blogspocie. A ja radzę inaczej. Chcesz założyć bloga? Zacznij pisać. Po prostu. Zanim kupisz wszystko co doradzają Ci Wielcy Blogerzy minie Ci miesiąc, może rok, a może trzy lata. W trzy lata dobry blog sam się wypromuje, nie ma co się frustrować i marnować czasu. Najlepszy sposób na zostanie blogerem to pisanie. I już. Reszta sama się układa. Oczywiście możecie wykupić domenę, hosting i obkupić się w najlepszą elektronikę. Można. A czy blogowanie nie znudzi się po miesiącu? Czy wykorzystacie potencjał lustrzanki? A właśnie. Tego nie wie nikt. Bloga w każdej chwili można przerzucić w dowolne miejsce. Sprzęt można dokupić kiedy złapiemy zajawkę. Serio nie musicie być mistrzami fotoshopa żeby zacząć pisać bloga. Na moim pierwszym blogu nawet nie miałam zdjęć. Nawet nie wiedziałam jak je dodać. Żałosne, nie? A jednak sporo osób mnie czytało, a teraz jestem tu gdzie jestem.
Czyli po pierwsze- zakładamy bloga i piszemy. Jak pisać? Po swojemu. Nie dajcie sobie wmówić, że coś co dla Was jest czarne jest białe. Od początku pisałam prostym językiem, używałam wulgaryzmów. Cały zamysł był taki żeby gadać do czytelników jak do znajomych. Nie chciałam tu zawiłego języka i sztampowych tekstów. Chciałam skrócić dystans pomiędzy mną i odbiorcami. Udało się. Oczywiście po drodze trafia się co jakiś czas ktoś kto powie, że dziewczynkom przeklinać nie wypada, a mój język to język patologii. Wiecie co ja na to? Wypierdalać. Mój blog, moja twierdza. Trzymamy się swojego zamysłu choćby skały srały. Na żywo przeklinam mniej co może dziwić, ale nie jest to z mojej strony sztuczne pompowanie wizerunku bloga, po prostu wykurwiam się na blogu, to w realu mam mniej bluzgów do użycia?Inaczej rozmawiam z panią w sklepie, inaczej z urzędnikiem, wśród swoich ziomków mogę popuścić wodze języka. Kiedy obierzecie jakąś koncepcje- trzymajcie się jej. 
Teoretycznie wpisy powinny być regularne, najlepiej co drugi dzień. No tak jasne, teoretycznie. Ja pisze kiedy mam czas, a mam mało czasu. Chciałabym mieć go więcej, ale własnej dupy nie przeskoczę. Życie. Staram się być częstym gościem na social media, ale nie zapominam o tym żeby żyć, a nie żyć tylko blogiem. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie ma sensu pisać na siłę, takie wpisy śmierdzą na kilometr. Wychodzę z założenia, że lepiej pisać rzadziej, a dobrze, niż często, a byle jak. Statystyki nie są sensem mojego życia, wolę zaangażowaną społeczność, a taka posiadam i dobrze się kręci.
“Chciałabym pisać bloga, ale nie wiem o czym”. Jak nie wiesz, to nie pisz. Pisać da się o wszystkim. Ja napisałam kiedyś tekst o gównie i miał świetny odbiór. Jeśli chcesz zacząć pisać, nie wiesz o czym ale liczysz na miliony na koncie i darmoszkę- nie pisz. Szkoda Twojego czasu. Szkoda ludzi wkurwiać i być sprzedajną kurwą.
“Ale da się na tym pisaniu zarobić?”. No da się. Milionerką nie jestem i większość współprac odrzucam, bo patrz wyżej, nie jestem sprzedajną kurwą i za paczkę srajtaśmy posta klepać nie będę. Teoretycznie opiszę wszystko i kurwa może to być nawet ta srajtaśma, ale mam swoje wymogi. Po pierwsze produkt ma mi się przydać, po drugie- nie musi mi się przydać, ale muszę mieć na niego pomysł. Powiedzmy, że mam w głowie zarys wpisu o plenerowej imprezie dla przyjaciół i zgłasza się do mnie firma, która ma do przetestowania skrzynkę wódki. Nie piję wódki, ale znajomi chętnie wypija kilka kieliszków tudzież butelek, a we wpisie o imprezie taki produkt pasuje jak Łysy do Brazzers. Biorę wódkę, biorę hajs i piszę. Ale uwaga! Nie zachwalam wódki przez połowę wpisu i nie mydlę oczu, żeby na koniec wypalić, że wpis kręci się wokół opłaconej flaszki. A przede wszystkim nie ukrywam, że post jest sponsorowany. Nic mnie tak nie wkurwia jak pisane na siłę pseudo kreatywne posty sponsorowane gdzie bloger sili się na pojebane opowiastki, a na koniec wyplata, że “oj te czekoladki to ja jem od dziecka, są najlepsze na świecie i koniecznie kupcie, bo polecam”. Z rok, czy dwa lata temu, jeden z operatorów telefonicznych wciągnął we współpracę stado blogerów. Na co drugim blogu można było przeczytać jaka to miłość w rodzinie i och kurwa soł słit. Rzyg. A w ostatnim akapicie jeb! “Orange Love” czy coś takiego. Oesu. Jak już się o czymś pisze, to trzeba umieć pisać. Nie będę wychwalać wódki, ale mogę napisać uczciwie, że znajomym smakowała i tylko jeden na dwunastu się porzygał. No chyba, że nie smakowała, to też napiszę. Uprzedzam zawsze, że ściemniać nie będę i wchodzę we współpracę dopiero kiedy druga strona zgodzi się na moją szczerość i styl w jakim piszę. Podsumowując- można być sprzedajną kurwą, ale nawet kurwą trzeba umieć być. Jak już chcesz być kurwą, to szczerą. Jak nie umiesz się ruchać, kurwą nie będziesz. Jak nie umiesz pisać, blogerem nie zostaniesz. Możesz być kurwą, ale z czytelnikami bądź szczery jak z mamusią. 
No dobra. To macie już blog. Piszecie. I piszecie i piszecie….I nic. I chuj. Piszcie dalej. Jeśli piszecie dobrze, jeśli macie dobre flow i zwyczajnie lubicie to robić, to będą z Was ludzie. Jedni wybijają się szybko, drudzy muszą poczekać, jeszcze inni zawsze będą pisać dla garstki osób, ale będzie im to sprawiało niesamowitą frajdę, a przecież o to chodzi! No chyba, że chodzi Wam o fejm i hajs na szybko, to wtedy najlepiej opłacić wszelkie możliwe reklamy, kupić co się da, posmarować Pudelkowi, wykupić bilbordy w Warszawie no i mieć znajomości z Wielkimi Blogerami, którzy Was wypromują. Będzie łatwo i szybko, tylko nie wiem czy daleko ujedziecie. Już takie przypadki w internetach się działy. Jeb celebrytka znikąd i jeb donikąd wróciła. Tak średni fajnie.
No i piszecie i piszecie…Jeśli się wciągnęliście- gratuluję! Jesteście blogerami! Łatwo poszło, nie?

SHARE WEEK 2018

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Jak co roku o tej porze biorę udział w akcji SHARE WEEK. W tym wszystkim chodzi o to, żeby polecić 3 ulubione miejsca w sieci. Nienawidzę polecania, bo potem mi się wydaje, że kogoś pominęłam i będzie mu przykro. Ale z drugiej strony lubię robić dobrze, to zrobię chociaż tym trzem osobom, bo może kiedyś chlebem ze smalcem poczęstują jak mi się fejm skończy? Póki co nawet mnie jedna osoba poleciła. Jak ktoś jeszcze chce, to spoko, jak nie, to spoko. Także tak. Lecimy z koksem.

 

 

https://www.kociadupa.pl/
Blog Andrzeja. W każdej historii musi być jakiś Andrzej, inaczej się nie liczy. Andrzej mieszka ulicę ode mnie. Znam Andrzeja. Andrzej zaczynał od bloga https://www.powerpumpingdad.pl/ ale polecam ten nowy, niech się chłopak rozwija z nowościami. Zależy mi na jego fejmie jak cholera, bo Andrzej to sąsiad i jakby się wyfejmował to miałabym z kim jeździć na te wszystkie blogerskie konferencje. Nie, żebym coś od niego chciała wymusić, ale tak. Pomijając moje profity ze zrobienia z niego gwiazdora, no to chłopak fajnie pisze. Warto zerknąć na jego blogaski i poluzować portki.
https://www.curlymadeleine.pl/
Blog Magdy. Magdę poznałam nad morzem, chociaż mignęła mi i w Warszawie. Magda ma fajne włosy. Takie jakby sprężynki z długopisu. Nie znam się na lokach, ale ona zna się doskonale. Jestem pewna, że jej praprapradziadek był z Brazylii, ale ona mi wmawia, że prędzej był z Wehrmachtu. No co zrobić, jak nie mam racji, to przynajmniej jest pewność, że Magda dobrze strzela. Póki co zastrzelić może niejednego swoją wiedzą na temat kędziorków.
https://makijazowyswiatsylvii.blogspot.com/
Blog Sylwii. Sylwię też znam. Z Sylwią robimy sobie co roku zdjęcie na rogu stołu. Taka tradycja. Z Sylwią spędziłam kiedyś noc, a pod koniec kwietnia spędzę z nią dwie noce. Aż mnie cycki swędzą z radości. Sylwia pisze o kosmetykach, ale jej supermocą jest wytrwałość. Sylwia schudła 50 kilogramów. Podobno to dlatego, że wyjadam jej jedzenie. Dementuję plotki. Sylwia jest po prostu zajebista. Za to polecenie Sylwia będzie mi oddawać jedzenie przez cały kwiecień.
Tyle. Więcej polecić nie mogę. Takie zasady. Poza tym osoby, które poleciłam obiecały mnie karmić, a ja jeść lubię. Jeśli ktoś będzie polecał mnie, to mogę zaoferować czekoladę, bo tego nie jem, to jak dostanę- puszczę dalej. Żartuję. Mnie mało kto poleca. Prędzej TVN zadzwoni niż znajdę się w jakimś rankingu?
A Wy jakie macie typy? Bierzecie udział w Share Week? Mile widziane linki do Waszych polecajek.

Nie czekaj na maj!

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Kwiatki nie podlane, blog czeka, robota wali się na łeb. Dzień jak dzień. Putin wygrywa wybory, cóż za zaskoczenie! W telewizji Mejdej Majdan Ajem Wiktoria Bekam. Wojewódzki się kończy, Chada umiera. Świat kręci się dalej. Pada śnieg, jak w piosence dwóch niewiast, na szczęście śnieg pada cicho. A to przecież prawie kwiecień! Byle do maja! Życie toczy się tak samo jak zawsze, zupełnie inaczej niż zwykle. Każdy dzień podobny do siebie. Żaden dzień do siebie niepodobny.

Żeby chociaż maj był! Bo w maju to wszystko takie inne, bardziej kolorowe. Żyć się chce! Kwiaty kwitną, grill się pali, ludzie się uśmiechają i ciepło jest (przeważnie). Wiosna się wlecze jak komornik za dłużnikiem. Jakoś tak się nie chce, chociaż by się chciało. Chciałoby się żyć, ale jak żyć Panie Premierze?! Jak żyć…Ten śnieg zupełnie niepotrzebny i poniedziałek znowu. Pamiętaj! To ostatni poniedziałek w tym tygodniu! Żyjesz. Żyjesz, nie ważne czy do maja blisko, czy daleko. Dostałeś szansę, żeby do tego maja dożyć i do sierpnia i może nawet do listopada za 60 lat. Tak wiele masz, tak wiele wymagasz. Wymagaj od siebie, nie czekaj. Nie czekaj na maj. Nie czekaj na jutro. Nie czekaj. Żyj! Nie doceniasz, nie widzisz chociaż patrzysz. Kiedy ostatni raz zadzwoniłeś do kogoś kto chodzi Ci po głowie? Zadzwoń. Co z tego, że późno. Jutro może być za późno. Ja też czekałam. Zabrakło czasu. Czasami głupie pomysły są najmądrzejsze. Czasami powściągliwość nas gubi. Czasami warto pierdolnąć wszystko i zapytać o byle gówno. Czasami warto pomóc komuś, kto z pozoru  problemu żadnego nie ma. Czasami Ci najbardziej uśmiechnięci krzyczą po cichu o pomoc. Czasami cierpienie jest tak głośne, że nie da się usłyszeć. Być może czasami nie możesz pomóc. Może chcesz cofnąć czas. Nie da się. Nie wszystko człowiek jest w stanie zrozumieć, czasami nie ma czego rozumieć, czasami wystarczy żyć. Nie wszystko jest od nas zależne, a może coś od nas zależy. Nie wiemy. Lepiej spróbować niż potem żałować. Lepiej nie żałować. Lepiej być upierdliwym, narzucać się….czasami warto. Czasami warto rzucić wszystko i być. Zanim będzie za późno…
W telewizji znowu ten sam szlam. Ktoś kogoś zabił, ktoś komuś pomógł. W serialu się zdradzają, w pogodzie śnieg i mróz. Żeby chociaż maj był! Weź to wszystko pierdolnij. Nie czekaj. Na maj był plan. Jadę do niej. Do mojej przyjaciółki. Będzie szał, będzie picie nalewki, wspólne wieczory i może w góry wyskoczymy. Ach! Jaki to miał być maj! Nie będzie. Nie żyje. Maj będzie bez niej. Kolejny maj też i kolejny, kolejny, kolejny…
Kiedy już opadają emocje. Kiedy wiesz, że czasu nie cofniesz. Kiedy wiesz, że już nigdy nic nie będzie takie samo mimo iż każdy dzień taki podobny, bierzesz wdech. Żyjesz. Żyjesz chociaż jakaś cząstka Ciebie umarła na zawsze, bo wiesz, że ten maj nie będzie taki jak w planach. Ale będzie, będzie dla Ciebie maj. I przestań czekać na kiedyś. Żyj tu i teraz. Owszem, planuj, myśl o przyszłości, ale nie zapominaj o tym co teraz. Podlej kwiatki, zadzwoń do kogoś kto od dawna chodzi Ci po głowie, bo nigdy nie wiesz co przyniesie jutro. Chcesz zacząć ćwiczyć? Ćwicz! Chcesz jechać do Francji? Jedź! Nie masz za co? Już dziś zacznij wrzucać do skarbonki choćby marny grosik. Wszystko jest możliwe! Póki żyjesz możesz osiągnąć wszystko! Wszystko możesz zrobić! Twój los jest w Twoich rękach! Nie czekaj na maj! Żyj tu i teraz! 
 
Dziękuję Jej za każdą niesamowitą chwilę. Za wspólne łzy radości i wkurwienia. Za każde dobre słowo i głup tekst, za wspólny czas. Gdzieś teraz siedzi i pewnie to czyta i drze na mnie mordę, że przecież u Niej wszystko ok i co ja odpierdalam. Tęskni mi się do Niej, ale czasu nie cofnę. Ile to już bez Ciebie? Za chwilę 3 miesiące… Dziękuję, że dałaś mi tę siłę. Już nigdy nie będę czekać na maj żeby zacząć żyć, bo przecież żyję.
Po co to piszę? Nie czekajcie. Żyjcie!

Czym się różni hejt od krytyki?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Kiedyś już pisałam o tym jak poradzić sobie z hejtem, ale co to właściwie jest ten cały hejt? Jak odróżnić hejt od zwykłej krytyki? Wystarczy napisać byle gówno, byle żart, czasami zwrócić na coś uwagę i już chcą Cię spalić na stosie. Ludzie przestali odróżniać wyrażanie własnego zdania od hejtu. To, że ktoś Ci napisze, że żółty pasuje Ci bardziej niż zielony nie znaczy, że ma coś złego na myśli. To, że ktoś Ci mówi, że w życiu nie kupiłby takich butów jak Twoje, nie znaczy, że musisz częstować go banem. To, że…Można wymieniać. Jak nie byłeś na Pudelku to chuja wesz o hejcie ?

Byłam na Pudelku, więc wiem co to ludzki upadek. Nie, że byłam poczytać. Byłam tam obsmarowana. Pudelek tylko podsycił, ludzie zjechali jak burą sukę. Zacznijmy od tego, że miałam niezłą polewkę z tego jak ludzie mnie świetnie znają widząc po raz pierwszy w życiu. Ciekawe doświadczenie, przejąć się nie przejęłam, bo niby czym? Zastanowiło mnie tylko to skąd oni maja tyle czasu, że chce im się jakąś wsiurę komentować. Chciałabym żeby dali mi każdy po minutce z ich dnia, odpoczęłabym sobie. I tam właśnie widać prawdziwy hejt. Wypisywanie tekstów typu “wypierdalaj na wieś”, “ty głupia suko”, “pojebana kretynka”, “lansuje się za kasę faceta”, “pewnie dużo zapłaciła za artykuł na Pudlu” bardziej mnie rozśmieszyło niż sprawiło przykrość, bo na zjebanych ludzi mam wyjebane. Ale to jest moi drodzy prawdziwy hejt. Hejt to pisanie z dupy wziętych tekstów mających na celu… a chuj wie co hejterzy maja na celu, chyba chcą wkurwić i wylać swoje smutki. Biedni. Ze mną im się nie uda, nawet mnie to cieszy, że piszą, bo źle czy dobrze- ważne, żeby nazwiska nie przekręcali. Ale trafi się jakaś spłoszona sarenka, której ktoś napisze, że jest pojebaną suką z patologicznej rodziny i różnie może się to skończyć. Świata nie zmienię. Niestety…
Jest też druga strona medalu. Nadinterpretacja. Kto mnie zna ten wie, że jak coś komentuję, to z jajem. I Ci którzy mnie znają oraz Ci, którzy chwytają dowcip rozumieją co mam na myśli. Zdarza się jednak, że pisze coś z przymrużeniem oka i  trafi się ktoś, nazwijmy go mniej lotnym, który interpretuje moją myśl według tylko sobie znanych wytycznych. W skrócie- nie każdy rozumie mój ciężki humor. Czasami wyjaśniam oburzonemu, czasami szkoda mi nerwów i olewam. Nie biorę odpowiedzialności za to co ktoś sobie wymyśla i dodaje.
Jest jeszcze trzecia strona medalu. Wiem, że medal ma dwie strony. Dobra. To jest jeszcze kant. Kant medalu. Twórcy internetowi. Wrzucam tu wszystkich, nie tylko blogerów, bo narobiło się i instagramerów i innej zarazy ? Kiedy na różnych grupach poruszany jest temat hejtu, większość krzyczy, że jak jest hejt, to od razu ban. I zgoda. W swojej karierze akurat nikomu bana nie dałam na blogu, ale ze 3 komentarze usunęłam. Były to komentarze w stylu “ty suko”, “ty wieśniaro bez gustu, chodzisz w szmatach i tak wyglądasz” oraz “zamknij tego chujowego bloga, twoje koleżanki (i tutaj nazwiska) to takie same idiotki jak ty”. Przytaczam komcie z pamięci, ale sens pozostaje ten sam. Sami rozumiecie dlaczego usunęłam. Najobrzydliwszy był komentarz z nazwiskami, bo ja- pal licho, ale jak można obrażać moje koleżanki z reala, które z blogiem nawet nie mają nic wspólnego? Podejrzewam, że był to ktoś z okolic, bo raczej nikt z drugiego końca kraju nie zna danych moich znajomych. I ok. I to jest hejt. I tu można kasować, usuwać, zgoda.
Ale co powiecie na to, że niedawno dodałam komentarz na blogu znanej dosyć osoby gdzie napisałam, że kosmetyki są okej, ale u mnie niestety się nie sprawdziły i raczej do nich nie wrócę. Komentarz się nie ukazał. Nie ma. Kosmetyki mają TYLKO pozytywne recenzje. Śmierdzi mi to na kilometr. Nie napisałam, że kosmetyki są chujowe jak siedem nieszczęść. Nie. Napisałam, że u mnie się nie sprawdziły. Blogerka sama pytała o wrażenia. Napisałam prawdę i zostałam potraktowana jak hejter obrzucający kogoś gównem. Twórcy internetowi tez zaczynają jakąś wielką nadinterpretację. Kiedy mi ktoś pisze, że się ze mną zupełnie nie zgadza chętnie podejmuję temat. Lubię poznać czyjś punkt widzenia, być może zmienię zdanie, a może dowiem się czegoś nowego. Trzeba być istotą otwartą na różnice, bo różnice są piękne! Wyobrażacie sobie gdyby wszyscy ze wszystkimi się zgadzali i potakiwali? Trochę takie kurwa chore.
A jak mam dobry humor, to lubię się poznęcać nad tymi, którym wydaje się, że mogą się poznęcać nade mną. Celowo nie zamazuję nazwisk, no bo po co? W końcu chyba są odważni i pewni swoich racji, więc mogę.
Trzeba nauczyć się odróżniania krytyki od hejtu. Granica jest płynna, ale jednak widoczna. Kiedy przyjaciółka mówi mi, że w życiu nie kupiłaby kolorowej sukienki, wiem, że tak jest i nie pije do mnie, że taką właśnie kupiłam, bo doskonale wiemy, że mi będzie pasować. To, że komuś się coś nie podoba, nie zgadza się z nami, to nic złego. Różnice są piękne, prowokują do ciekawych dyskusji. A jak ktoś Wam pisze, że jesteście głupią suką, to niech wypierdala. Po prostu.  

Naturalne kosmetyki Biolove z Kontigo, hit czy kit?

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Przy niedzieli będzie lajtowo, kosmetycznie. Mało ostatnio na blogu kosmetyków, bo uważam, że na większość z nich nie warto języka strzępić i wystarczy kilka znań na Instagramie czy Facebooku (przy okazji zachęcam do oznaczania swoich recenzji w SM hasztagiem #instarecka). Dziś jednak będzie pachnąco, bo przecież to najbardziej lubię. Pachnące musy, masła i żele pod prysznic z Biolove mają rzeszę fanów. Ponieważ lubię intensywne zapachy na swojej skórze, skusiłam się na porcję ciastkowo – owocową z Kontigo. Trafiłam na  40% zniżkę i skorzystałam z promocji zachęcona pozytywnymi recenzjami innych dziewczyn. I trochę się zawiodłam…

 

Zacznijmy od krótkich recek pojedynczych kosmetyków. Lecimy od góry.
*Mus brownie z pomarańczą- obłędny zapach, absolutny zwycięzca w kategorii “zapach rozjebał mnie na łopatki”. Intensywny, długo się utrzymuje, pachnie delicjami, idealny na zimę. Kocham ten aromat!
*Mus ciasteczko- drugie miejsce w kategorii “zapach rozjebał mnie na łopatki”. Trochę słodszy, niż brownie, ale też całkiem sympatyczny, aromat towarzyszy nam również długo.
*Mus malina– skucha jak skurwiesyn. Ledwie wyczuwalny zapach czegokolwiek i kiedykolwiek.
*Masło truskawka– skucha numer dwa. Tutaj coś tam czuć, niby truskawka, ale byle jak i bardzo krótko.
*Masło wiśnia– Tutaj zapach bardzo intensywny i ładny, trochę kwaśny, trochę słodkawy, owocowy i prawdziwie wiśniowy. Ciało pachnie przez długi czas, jednak w połowie słoiczka czułam jakbym się wytarzała w  tanim winie. Chyba nos nie uniósł tej nuty zapachowej ?
*Żel brownie z pomarańczą- podobnie jak mus o tym samym aromacie, pachnie pięknie, intensywnie. Chciałoby się zjeść!
*Żel mandarynka– zero zapachu. W tle czułam zapach jakiegoś syropu z dzieciństwa. Ohyda. Dupa nie mandarynka.
*Żel malina– ledwie wyczuwalne maliny. Takie byle co.
*Żel gruszka- ładny zapach, faktycznie gruszkowy, niestety bardzo, ale to bardzo delikatny.
 
*Żel ananas- również zapach bardzo delikatny, trochę czuć ananasa, ale bardziej czuję zapach wymiocin. Raczej chyba nie rzygi miał producent na myśli podczas produkcji tego żelu. Chyba, że rzygi po tym tanim winie z wiśniowego masła?
Jak widzicie zapachowo kosmetyki skaczą od Sasa do Lasa. Jedne piękne, drugie takie, że się odechciewa używać. Nie wiem czy tylko ja tak trafiłam i ktoś narzygał do kadzi z żelami i masłami podczas produkcji, czy one wszystkie takie niedojebane, a blogerki chwalą, bo nie wiem co? Jakaś współpraca czy ki chuj? Możliwe, że kiepsko trafiłam i akurat główny inżynier odpowiedzialny za wytwarzanie tych produktów był na kacu, był pijany, był nie w sosie i nie dosypał aromatów, a innym dorzucił coś od siebie. Nie wiem, ale wiem co robili do głównego zbiornika w Poranku kojota. W każdym razie ta niestabilność zapachowa mocno mnie zniechęciła do kosmetyków Biolove.
Do składów nie ma co się przyczepić, chociaż mi akurat składy w przypadku żeli i maseł wielkiej różnicy nie robią, bo moja skóra nie jest wymagająca.
Zarówno masła jak i musy są zajebiście tłuste. I to mnie wkurwiło. Rozumiem, że masło shea wysoko w składzie nada lekkiej tłustości, ale cholera nie spodziewałam się, że aż tak! Nie ma mowy żeby wsadzić ciuchy po nasmarowaniu się tymi cudakami. Smarowałam się więc na noc. Pościel do wymiany co drugi dzień. Wszystko ujebane. Wszystko tłuste. Wchłanianie zerowe. Prędzej wszystko się zetrze niż wchłonie. Dla mnie lipa. Masło tłustsze niż dupa Kardashianki. Twarde, zwarte, szybko się rozpuszcza. 100 ml słoiczek wystarcza na dokładnie 6 i pół raza (smarowałam całe ciało). Mus nieznacznie mniej tłusty. Konsystencja musu przypomina mi ciepłe lody, nadmuchana, piankowa, miękka, szybko się rozpuszcza. Słoiczek 150 ml wystarcza na 7 i pół raza.
 
Jak dla mnie wydajność smarowideł chujowa. Tłustość totalna to dla mnie jakiś dramat. 
Żele mogę zaliczyć do przeciętnych. Są dosyć rzadkie przez co średnio wydajne. Pienią się raczej nie za mocno. Ot takie sobie oblecą.
Za wszystkie kosmetyki z pierwszego zdjęcia zapłaciłam około stu złotych. Obleci. Jednak gdyby ktoś mi powiedział, że na płyny do prania wydam drugie tyle, bo przecież wszystko ujebane tym smalcem, to raczej nie kupiłabym. Żele takie sobie, lepiej kupić coś w drogerii w sumie. Jeśli kiedykolwiek coś jeszcze od nich kupię, to będzie to mus i żel brownie z pomarańczą. Zapach zajebisty, to nawet jakoś się z tym łojem przemęczę raz na ruski rok…albo i nie. Rozważę zakup za rok, ale jakoś mi się odechciewa…
Podsumowując- chujnia z grzybnią z patatajnią i światełko w tunelu w postaci brownie z pomarańczą, tylko obawiam się, że to światełko, to pociąg jedzie?