Czy rozmiar ma znaczenie?

Nie oszukujmy się. Rozmiar ma znaczenie. Kiedy? Kiedy mówimy o penisie albo zmywarce. Nigdy sobie tej cholernej czterdziestki piątki nie wybaczę… Kiedy mówimy o ludziach- rozmiar nie powinien mieć znaczenia. Teoretycznie. W praktyce? Jesteś za chudy, za gruby, masz za duże uda, boczki, za małe cycki, za długi nos. Chociaż z tym nosem u faceta, to podobno…Podobno…Do brzegu!

 

Teoria swoje, a w praktyce bywa różnie. Zacznijmy od tego, że nie mam kompleksów. Po prostu. Jak na próbę, to się Matce Boskiej udałam. A teraz mi powiedzcie ile takich osób znacie? No właśnie. Media atakują nas zewsząd idealną wizją piękna. Czy jestem idealna? Nie. A kompleksów nie mam. Dlaczego? Może wyniosłam samoakceptację z domu, może jestem twarda jak brukiew. Nie wiem. Wiem jedno. Rzygam już tymi gazetami gdzie na pierwszej stronie mamy wielki nagłówek “Zaakceptuj siebie!”, a obok tego kolejny tytuł krzyczy o tym jak schudnąć 10 kilogramów w miesiąc. Wait! Robią z ludzi debili. Mamy programy “modelkowe”. Albo ważysz 40, albo 140 kilogramów. A gdzie do kurwy nędzy są te dziewuchy pośrodku? Te “normalne”? Czy normalny człowiek stał się niemodny? Kiedyś pisałam o tym w tekście Gdzie jest kurwa normalność? No, bo gdzie ona jest?
Nie rozumiem zachwytów nad laskami, które katują swoje ciała do przesady w jakąkolwiek stronę. Nie mam nic przeciwko osobom przy kości, nie mam nic przeciwko osobom, które regularnie i z głową ćwiczą. Wkurwiają mnie ludzie, którzy są chorobliwie otyli, niszczą swoje zdrowie na własne życzenie i mają jakieś ale. Wiecie co mnie wkurwia? Teksty do mnie typu “bo Ty taka chuda jesteś. Ale zobaczysz skończysz 20/25/30 lat i przytyjesz. A jak nie, to po dziecku przytyjesz. Przytyjesz. Przytyjesz. Poczekaj”. A skąd do chuja wafla taka wiedza? Może i przytyję, a może nie. A może dzieci lub ich brak niczego nie zmieni? A ta bzdurna granica “po dwudziestych urodzinach przytyjesz”, “skończysz 25 lat, to zobaczysz”, “a po 30 to na bank kilogramy dojdą”, jakoś kurwa nie. Lat mi przybywa, granica się przesuwa, a ja ciągle ważę tyle co w gimnazjum. Przepraszam, że żyję. Wcale kurwa nie przepraszam. 
A jak jakaś laska jest zaślepiona siłownią, to już umarł w butach. Ona Ci dietę rozpisze. A czemu to nie ćwiczysz? A czemu to nie biegasz? A to źle, że jadłaś śledzie o północy. Ale jak to wypiłaś kieliszek wina? Tak to. Miałam ochotę to wypiłam, zjadłam i nie poszłam biegać, bo mnie bieganie nudzi. Proste. Mam do tego prawo. Mam prawo do bycia taką jaką jestem. Nie znoszę narzucania swojego stylu życia innym. Zrozumiałabym jeśli po śledziach o północy miałabym sraczkę i bliska osoba powiedziałaby mi “Wiolka, nie żryj tych śledzi, bo Ci dupę rozerwie”. Wiem, że to nie byłoby wciskanie mi cudzych racji, a życzliwa rada.
Nie zrozumcie mnie źle- i siłownia i krągłe boczki są spoko, ale po pierwsze nie patrzcie na innych jak na dziwolągów tylko dlatego, że chcą żyć inaczej. Po drugie nie narzucajcie nikomu swoich racji na siłę, nie gwałćcie psychicznie ludzi wokół tylko dlatego, że czujecie się źle ze swoim ciałem, albo uważacie, że ciało innych jest złe. Każde ciało jest dobre dopóki nie wyrządzamy mu krzywdy. Nawet 140 kilogramów będzie spoko kiedy masz dwa metry wzrostu, ale kiedy masz 140 kilogramów i tyle samo wzrostu, to do kurwy nędzy to już nie jest zdrowe. Tak samo nie są zdrowe nieumiejętne ćwiczenia, dieta złożona z wody i wacików, dążenie do wyimaginowanego kanonu piękna. Nie ma ideałów. Ale są ludzie bez kompleksów.
Spójrzcie na mnie i Babę do Kwadratu. XS i XL. No i co? No właśnie nic. Obie jesteśmy normalnymi dziewczynami bez kompleksów. Faktycznie jest między nami kilka centymetrów różnicy, ale nie jesteśmy żadnymi odchyłami. Normalne, zdrowe dziewuchy spod wschodniej granicy? Ani ja chuda, ani Bazia gruba. Ale wiecie i tak ktoś się zawsze przypierdoli, że mi sukienka wisi, a z drugiej strony, że żadne ze mnie XS, raczej M. Bazi też ktoś czasem próbuje dopierdolić. I wiecie co? Obie mamy to gdzieś. Tylko, że to my. Świetnie czujemy się w swoich ciałach i jakaś brzęcząca mucha dnia nam nie zepsuje.
A co z dziewczynami, które nie są odporne na krytykę? Co z młodymi kobietkami, którym łatwo wmówić, że mają się odchudzić, przytyć, powiększyć cycki, albo cholera wie co jeszcze? Świat bombarduje kobiety tekstami zaczynającymi się od “musisz”, “masz”, “idealna”, “perfekcyjna” i tak dalej. Nic nie musisz, wszystko możesz! Możesz przytyć, schudnąć i powiększyć cycki jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, ale pamiętaj, że szczęśliwa będziesz kiedy to szczęście odnajdziesz w sobie. Jeśli 10 kilogramów w którąś stronę, albo silikon mają pomóc- zrób to. Jeśli chcesz to zrobić, bo tak “trzeba”, to najpierw pomyśl, czego Ty potrzebujesz, a nie czego od Ciebie wymagają ludzie, którzy być może znikną z Twojego życia, bo to Ty zostaniesz z ich spełnionym marzeniem. Ich marzeniem, a nie swoim…
Jeśli jakaś kobieta w Twoich bliskich kręgach przegina w którąś stronę, porozmawiaj z nią, pomóż. Nie śmiej się z grubszej koleżanki, ani z tej która od lat przytyć nie może. Jeśli widzisz, że Twoja przyjaciółka ma problemy ze zdrowiem, bo waga jest już chorobliwie wysoka, albo chorobliwie niska, pomóż jej. Pogadaj. Nie wyzywaj od tłustych świń, ani szkieletów. Powiedz, że chcesz żeby żyła długo i zdrowo, bo jest Ci bliska. Powiedz jej, że nie chcesz żeby miała cukrzycę, nadciśnienie albo anemię.
I pamiętaj- ideałów nie ma, ale można nie mieć kompleksów.