Monthly Archives

październik 2017

VIII Secrets of Beauty- porozmawiajmy o urodzie, a ja Wam opowiem

By | Blog, Śmietnik | No Comments
Październik miał być u mnie spokojnym miesiącem. Miał. Tymczasem zaczęłam z kopyta i właściwie zaraz listopad. Od dawna chciałam pojechać na taką jedną fajną, blogerską imprezę- Secrets of Beauty- porozmawiajmy o urodzie, którą organizuje Michał z Twoje Źródło Urody. Przez kilka lat się nie zgłosiłam. Najpierw byłam za chujowym blogiem w moich oczach, potem…a potem za każdym razem przegapiałam zapisy. W tym roku pilnowałam tych zapisów i okazało się, że ich nie ma. A potem tuż przed imprezą dostałam wiadomość o treści “chciałabyś być na jesiennym SOB?” No raczej! Spakowałam walizkę i… sama podróż to było nie lada wyzwanie! Jeśli chcecie poznać przygody Krysi Tuchałowej, to enjoy!
Takie zdjęcie grupowe udało mi się zrobić 😀

Przenosimy się do 6 października. Wstałam rano (cudem) i wsiadłam w busa. Drogę spędziłam na plotkach z kierowcą i po wypełznięciu w stolicy miałam za zadanie odnaleźć się na Centralnym z Mazgoo. Niby nic, ale Mazgoo, to człowiek nawigacja. Miała mnie znaleźć, ale w końcu ja znalazłam ją, bezpieczniej, bo mogła dojść do Krakowa tymi podziemiami i ocknąć się koło Lecha na Wawelu. Kolejny nasz cel- Dworzec Zachodni. Mazgoo sprawdziła, że to ostatni przystanek, ale po 10 minutach w autobusie zaczęło mi się w głowie tlić, że to jakoś kurwa za daleko. Ale jak się czas na miłej rozmowie spędza, to można i do Suwałk dojechać. Po lekkim nieogarze nastąpił ogar i zawróciłyśmy na pętli, żeby jednak nie dojechać do tych Suwałk. Dotarłyśmy na Zachodni gdzie od kilku godzin(!) czekała na nas Czarszka i Arsenic. Jakoś udało nam się dziewczyny oczyścić z mchu i pajęczyn. Zalazłyśmy nawet autobus do Serocka, bo cała impreza tam miała mieć miejsce. Kierowca był jeszcze bardziej nieogarnięty niż my. Tu tylko napiszę, że chciał jechać z otwartym bagażnikiem i generalnie wyjebka, fajkę se palił podczas jazdy. Obstawiam papierosy Mocne, albo skręty własnej roboty. Taka tam teleportacja do PRL. Po prawie 2 godzinach drogi (kurwa czaicie? Warszawa-Serock 2 godziny, rowerem byłoby szybciej!) udało nam się wysiąść na podobno jedynym przystanku w Serocku. Podobno jedynym, bo jednak były trzy, a my wysiadłyśmy na pierwszym i musiałyśmy wlec walizki przez całą wieś?A teraz wyobraźcie sobie jak napierdalają cztery walizki po kostce. Właśnie tak. Psy zaczęły szczekać, a z kanałów zaczęli wychodzić panowie kanalarze i tak oto dotarłyśmy do Restauracji Złoty Lin. Głodne, zmęczone, ale w humorach doskonałych!
W piątek integracja. Nie było alkoholu, panienek, tortu, chippendalesów, narkotyków ani innych takich. No dobra tort i alkohol był, symbolicznie! Michał świętował swoje osiemnaste urodziny, więc była okazja. Były też z nami suczki Michała, które dokazywały razem z nami, a śmiechom nie było końca!
Oprócz suczek Krysi i Marysi było też kilka osób. Pozwólcie, że Wam przedstawię uczestników. Zresztą i tak przedstawię, nie musicie mi pozwalać.
1. Feeling Fancy Fancy pod każdym względem.
2. HeyItsAlexK Wcale nie spadła w nocy z łóżka…Wcale!.
3. Czarszka Patrz na las! Kasztany w słońcu się mienią!
4. Arsenic Nie mylić z arszenikiem! Nie trująca, przeciwnie.
5. Life in Colour Do tańca i do różańca, chociaż akurat różańca nie było 😀
6. Kolorowy kraj Łeb jak sklep, do tego ładny 😀
7. Kosmetyki bez tajemnic Lata temu wygrałam u niej nagrodę, pierwszą moją na FB, serio.
8. Mazgoo Człowiek nawigacja, moje mleko przy mnie kawie, chociaż ani mleka ani kawy nie piję.
9. Interendo A to taka nasza Azjatka, chociaż Polka, ale kosmetycznie to tak bardziej na wschód 😉
10. Ekstrawagancka Ta to jak zdjęcie pierdolnie, to klękajcie narody!
11. Monika Monika, która powinna wrócić do blogowania.
12. Michał To on to wszystko zorganizował, taki nasz dobry Miś.
W sobotę było już poważnie. Oj dobra, nie było poważnie, panowała przyjazna i wesoła atmosfera, zero strasu, zero skrępowania. Ania Mucha z Gosh poprowadziła z nami świetne warsztaty makijażowe. Nauczyła nas jak się przypudrować żeby na zdjęciach wyglądać jak milion dolarów, albo chociaż jak sto złotych. Zostawiła nas z nową wiedzą i upominkami od Gosh i Eylure. Po warsztatach mieliśmy burze mózgów, gadaliśmy o promocji i organizacji naszych blogowych i vlogowych miejsc w sieci. Wieczorem Michał przetrenował nas w dziedzinie fotografii. Wiedza i ludzie- dwa czynniki, które mobilizują mnie do wyjścia z mojej jaskini do reala. Nawet kurwa do Serocka.
W niedzielę trzeba było wyruszać do domu. VIII Secrets of Beauty mogę opisać w kilku zdaniach. Super ludzie. Nowa wiedza. Zajebisty boczek. Miziaste suki, znaczy Krysia i Marysia, a nie że coś tam. Wskazówka dla tych, którzy chcą pokazać innym gdzie się akurat znajdują- wyślijcie im zdjęcie chodnika, na bank zgadną gdzie jesteście! Wskazówka dla tych, którzy jadą na Dworzec Zachodni z Centralnego- wysiadacie przystanek po Rondzie Zesłańców Syberyjskich, nie dalej! Wskazówka dla wysiadających w Serocku- tam są kurwa trzy przystanki i nigdy nie sugerujcie się paniami z białą trwałą, to lisice przebiegłe. Jak jest fajnie, to nie ma kiedy robić zdjęć, tylko łapie się chwile. Jeśli potrzebujecie nawigacji- jedźcie z Mazgoo. Może podróż będzie dłuższa, ale weselsza i więcej zwiedzicie. Jeśli chcecie wiedzieć jaki nowy box pojawi się na rynku, dlaczego nazywa się Ssijbox i co będzie w środku, jedźcie na SOB.
A tutaj macie koszyk z dyniami. Bo tak. Mogłabym Wam o nim dużo napisać, ale nie napiszę, bo to tajemna tajemnica, a tak naprawdę, to wrzuciłam go, bo mogę i nikt mi nie zabroni. Wolność dla dyń!

Hybrydy Vasco, jak zrobić węża na paznokciach i pistacja idealna

By | Bjuti Pudi, Blog | No Comments
Piękna polska złota jesień, a w sercu zawsze maj. Nie dałam się modzie na stonowane kolory. Nigdy się nie daję, a już na pewno nie na paznokciach. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak zrobić węża na paznokciach oraz przeczytać o moim hybrydowym odkryciu- zapraszam do czytanki ?

Vasco Gel Polish to nowa firma na rynku hybryd. Tak się stało, że dostałam do przetestowania zestaw świeżutkich lakierów. Kolory wybrałam sama, malunki robię sama, ja to prawie wszystko sama, a resztę robi samiec.
Pierwsze zetknięcie i już było wow. Niby hybrydy, no co kurwa można wymyślić nowego? A jednak! Po pierwsze pędzelek. Rewelacyjnie wyprofilowany. Lekko zaokrąglona końcówka świetnie dojeżdża we wszystkie zakamarki. Ale to jest nic, bo co z tego, że czymś dojedziemy jeśli wszystko się spieprzy zanim doniesiemy rękę do lampy? Właśnie. I tutaj miłe zaskoczenie- konsystencja. Muszę przyznać, że z taką jeszcze się nie spotkałam, a nie z jednej flaszki hybrydę w swoim życiu nakładałam. Tutaj mamy do czynienia z jakby żelową konsystencją. Nie mogę powiedzieć, że jest to gęsta hybryda, bo to nie to, chodzi mi oto, że jest taka hmmm… no kurwa żelowa, no! Nie spływa tylko delikatnie się poziomuje i przyczepia się do płytki paznokcia takimi maluśkimi rączkami jak mają skrzaty. Ze skrzatami, to poleciałam. Oczywiście chodziło mi o elfy. Dobra koniec, bo się pogrążam ?
Top też jest bardziej żelowy niż te, z którymi miałam do czynienia. Posiadam wersję no wipe, czyli taką, która nie potrzebuje przemywania, dla mnie wygodne rozwiązanie. A baza! Baza moi drodzy, to też mistrzostwo- żelowa i na tyle gęsta, że idę o zakład, że można nią odrobinę przedłużyć paznokcie. Osobiście nie próbowałam, ale rozkminiłam, że jest to możliwe.
Wybrałam sobie cztery kolory:
1) 001, Aruba Ruba, pastelowy róż.
2) 012, Kostaryka, w końcu trafiłam na idealną pistację!
3) 028, Cloud, pastelowy błękit złamany nutą fioletu.
4) 067, Star Dust, brokatowe drobinki świetne jako dodatek, albo poświata na innym kolorze.
Wszystkie kolory (oprócz 067) bardzo ładnie kryją już po jednej warstwie, ale tak jak to zwykle bywa, dwie warstwy będą idealne. 067, czyli brokatowa sroczka, nie jest taka kryjąca i jak wspomniałam, najlepiej sprawdza się w duecie z kolorem kryjącym. Nie ma się do czego przypierdolić.
Minusy? W sumie to nie ma. Top po ponad 3 tygodniach noszenia lekko się zmatowił i chyba delikatnie zżółkł, ale rąk nie oszczędzam, więc zawsze mi się tak dzieje. W sumie to chyba doszukuję się na siłę, ale zaraz się ktoś przyjebie, że jak “darmo dostała, to tylko słodzi”? Nie słodzę, ale hybrydy od Vasco są serio dobre, a mam dość duże porównanie, bo używałam lakierów od dolara do mniej więcej stówy. Jeśli chodzi o cenę, to nie zabulicie dużo. Kliknijcie sobie do sklepu Vasco Gel Polish, który macie podlinkowany w tym zdaniuflaszka kosztuje 24,90. Dla mnie spoko. Jakość jeszcze bardziej spoko. Wszystko trzymało się jak polityk stołka dopóki nie zajechałam frezarką. Także tak. Hybrydy godne polecenia. Myślę, że świetnie sprawdzą się u początkujących, bo nic nie spływa, dobrze się poziomują i są skore do współpracy. U osób wprawionych w boju ułatwią pracę, bo tak jak wyżej, co się będę powtarzać ?
A tutaj macie dwie stylóweczki. Aktualnie noszę pistacje. Na jednym paluszku każdej płetwy stworzyłam białe ciapki, a zrobić to może każdy, bo to banał. Wystarczy na drugiej, mokrej jeszcze warstwie zrobić kropeczki, rozmazać cienkim pędzelkiem i dopiero włożyć do lampy. Gotowe! No jeszcze top, wiadomka.
Wężowe wzorki 3D zrobiły furorę. Dostałam milion pytań jak ja to zrobiłam. Wbrew pozorom taką skórkę węża robi się bardzo łatwo. Na paznokciu robimy ombre (u mnie 001 i 028), po utwardzeniu musnęłam brokatowym 067. Znowu do lampy. Cienkim pędzelkiem namalowałam czarny wzorek. Lampa. A potem potrzebujemy dużooo czasu. W luki między czarną kratką dajemy top i do lampy. Nakładamy kolejne warstwy topu jedną po drugiej do momentu aż wypukłości nas satysfakcjonują. Czyli tak ciapiemy i ciapiemy do znudzenia i gotowe. Nie jest to trudne, ale dość mozolne zajęcie.
No i co? No i to by było na tyle. Wiecie już wszystko zarówno o nowych hybrydach w moim stadzie jak i o wężu, niekoniecznie tym w kieszeni. Elo, elo!

Czy rozmiar ma znaczenie?

By | Blog, Przemyślnik | No Comments
Nie oszukujmy się. Rozmiar ma znaczenie. Kiedy? Kiedy mówimy o penisie albo zmywarce. Nigdy sobie tej cholernej czterdziestki piątki nie wybaczę… Kiedy mówimy o ludziach- rozmiar nie powinien mieć znaczenia. Teoretycznie. W praktyce? Jesteś za chudy, za gruby, masz za duże uda, boczki, za małe cycki, za długi nos. Chociaż z tym nosem u faceta, to podobno…Podobno…Do brzegu!

 

Teoria swoje, a w praktyce bywa różnie. Zacznijmy od tego, że nie mam kompleksów. Po prostu. Jak na próbę, to się Matce Boskiej udałam. A teraz mi powiedzcie ile takich osób znacie? No właśnie. Media atakują nas zewsząd idealną wizją piękna. Czy jestem idealna? Nie. A kompleksów nie mam. Dlaczego? Może wyniosłam samoakceptację z domu, może jestem twarda jak brukiew. Nie wiem. Wiem jedno. Rzygam już tymi gazetami gdzie na pierwszej stronie mamy wielki nagłówek “Zaakceptuj siebie!”, a obok tego kolejny tytuł krzyczy o tym jak schudnąć 10 kilogramów w miesiąc. Wait! Robią z ludzi debili. Mamy programy “modelkowe”. Albo ważysz 40, albo 140 kilogramów. A gdzie do kurwy nędzy są te dziewuchy pośrodku? Te “normalne”? Czy normalny człowiek stał się niemodny? Kiedyś pisałam o tym w tekście Gdzie jest kurwa normalność? No, bo gdzie ona jest?
Nie rozumiem zachwytów nad laskami, które katują swoje ciała do przesady w jakąkolwiek stronę. Nie mam nic przeciwko osobom przy kości, nie mam nic przeciwko osobom, które regularnie i z głową ćwiczą. Wkurwiają mnie ludzie, którzy są chorobliwie otyli, niszczą swoje zdrowie na własne życzenie i mają jakieś ale. Wiecie co mnie wkurwia? Teksty do mnie typu “bo Ty taka chuda jesteś. Ale zobaczysz skończysz 20/25/30 lat i przytyjesz. A jak nie, to po dziecku przytyjesz. Przytyjesz. Przytyjesz. Poczekaj”. A skąd do chuja wafla taka wiedza? Może i przytyję, a może nie. A może dzieci lub ich brak niczego nie zmieni? A ta bzdurna granica “po dwudziestych urodzinach przytyjesz”, “skończysz 25 lat, to zobaczysz”, “a po 30 to na bank kilogramy dojdą”, jakoś kurwa nie. Lat mi przybywa, granica się przesuwa, a ja ciągle ważę tyle co w gimnazjum. Przepraszam, że żyję. Wcale kurwa nie przepraszam. 
A jak jakaś laska jest zaślepiona siłownią, to już umarł w butach. Ona Ci dietę rozpisze. A czemu to nie ćwiczysz? A czemu to nie biegasz? A to źle, że jadłaś śledzie o północy. Ale jak to wypiłaś kieliszek wina? Tak to. Miałam ochotę to wypiłam, zjadłam i nie poszłam biegać, bo mnie bieganie nudzi. Proste. Mam do tego prawo. Mam prawo do bycia taką jaką jestem. Nie znoszę narzucania swojego stylu życia innym. Zrozumiałabym jeśli po śledziach o północy miałabym sraczkę i bliska osoba powiedziałaby mi “Wiolka, nie żryj tych śledzi, bo Ci dupę rozerwie”. Wiem, że to nie byłoby wciskanie mi cudzych racji, a życzliwa rada.
Nie zrozumcie mnie źle- i siłownia i krągłe boczki są spoko, ale po pierwsze nie patrzcie na innych jak na dziwolągów tylko dlatego, że chcą żyć inaczej. Po drugie nie narzucajcie nikomu swoich racji na siłę, nie gwałćcie psychicznie ludzi wokół tylko dlatego, że czujecie się źle ze swoim ciałem, albo uważacie, że ciało innych jest złe. Każde ciało jest dobre dopóki nie wyrządzamy mu krzywdy. Nawet 140 kilogramów będzie spoko kiedy masz dwa metry wzrostu, ale kiedy masz 140 kilogramów i tyle samo wzrostu, to do kurwy nędzy to już nie jest zdrowe. Tak samo nie są zdrowe nieumiejętne ćwiczenia, dieta złożona z wody i wacików, dążenie do wyimaginowanego kanonu piękna. Nie ma ideałów. Ale są ludzie bez kompleksów.
Spójrzcie na mnie i Babę do Kwadratu. XS i XL. No i co? No właśnie nic. Obie jesteśmy normalnymi dziewczynami bez kompleksów. Faktycznie jest między nami kilka centymetrów różnicy, ale nie jesteśmy żadnymi odchyłami. Normalne, zdrowe dziewuchy spod wschodniej granicy? Ani ja chuda, ani Bazia gruba. Ale wiecie i tak ktoś się zawsze przypierdoli, że mi sukienka wisi, a z drugiej strony, że żadne ze mnie XS, raczej M. Bazi też ktoś czasem próbuje dopierdolić. I wiecie co? Obie mamy to gdzieś. Tylko, że to my. Świetnie czujemy się w swoich ciałach i jakaś brzęcząca mucha dnia nam nie zepsuje.
A co z dziewczynami, które nie są odporne na krytykę? Co z młodymi kobietkami, którym łatwo wmówić, że mają się odchudzić, przytyć, powiększyć cycki, albo cholera wie co jeszcze? Świat bombarduje kobiety tekstami zaczynającymi się od “musisz”, “masz”, “idealna”, “perfekcyjna” i tak dalej. Nic nie musisz, wszystko możesz! Możesz przytyć, schudnąć i powiększyć cycki jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, ale pamiętaj, że szczęśliwa będziesz kiedy to szczęście odnajdziesz w sobie. Jeśli 10 kilogramów w którąś stronę, albo silikon mają pomóc- zrób to. Jeśli chcesz to zrobić, bo tak “trzeba”, to najpierw pomyśl, czego Ty potrzebujesz, a nie czego od Ciebie wymagają ludzie, którzy być może znikną z Twojego życia, bo to Ty zostaniesz z ich spełnionym marzeniem. Ich marzeniem, a nie swoim…
Jeśli jakaś kobieta w Twoich bliskich kręgach przegina w którąś stronę, porozmawiaj z nią, pomóż. Nie śmiej się z grubszej koleżanki, ani z tej która od lat przytyć nie może. Jeśli widzisz, że Twoja przyjaciółka ma problemy ze zdrowiem, bo waga jest już chorobliwie wysoka, albo chorobliwie niska, pomóż jej. Pogadaj. Nie wyzywaj od tłustych świń, ani szkieletów. Powiedz, że chcesz żeby żyła długo i zdrowo, bo jest Ci bliska. Powiedz jej, że nie chcesz żeby miała cukrzycę, nadciśnienie albo anemię.
I pamiętaj- ideałów nie ma, ale można nie mieć kompleksów.

Wywczas z Pudernicą- Sycylia. Ciekawostki i wskazówki.

By | Blog, Wywczas | One Comment
Moja niepisana, najważniejsza zasada urlopowania- jedziesz na tydzień, miej w zanadrzu dwa tygodnie wolnego. Albo chociaż te 3 dodatkowe dni. Wiecie, na wypadek szoku po powrocie. Kilka godzin wcześniej smażysz się w słońcu, wysiadasz z samolotu, a tu jeb! Leje, wieje, piździ i generalnie szara rzeczywistość. W połowie września w Polandii tylko się wieszać. O ile wieje. Bo jak wieje, to zawsze ktoś się powiesi, więc dlaczego nie ja, nie Ty? Tym optymistycznym wstępem zapraszam Was na pierwszą część wspomnień ze słonecznej Sycylii. W pierwszym odcinku mam dla Was garść tipów i ciekawostek. Nie wieszajcie się przed końcem serii!

Oczywiście poleciałam januszczyzną i wycieczka była ol wszystko inkluziw i jeszcze do tego w last minete de la szybcioch. No matter. Nikogo to nie obchodzi, grunt, że kiedy tu ktoś marzł, ja się na Sycylii roztapiałam. I tu macie pierwszą ciekawostkę- nigdzie kurwa nie było takiego ukropu jak na Sycylii, serio. Niby 35 stopni,, ale jakby 50. Tydzień wcześniej było tam 45, to ja nie wiem ile oni odczuwali, 150*C kurwa? Byłam w kilku miejscach, ale to tam czuć wrota piekieł (Etna?). Dobra, kończę to pierdolenie. Nie będzie tu suchej przewodnikowej wiedzy tylko garść info, których ja się nigdzie nie doszukałam. No to sama napiszę.  Lecimy z tematem. No to lecimy. Fruuuu….
Zacznijmy od hotelu. Słów kilka. Zatrzymaliśmy się w Borgo Rio Favara.. Jak Wam ktoś powie, że wakacje na własną rękę są zawsze tańsze, to łże. Sam Borgo na tydzień kosztuje prawie tyle co nasza wycieczka. A gdzie żarcie, samolot, transfer i reszta tego wszystkiego? No właśnie. Dobry last jest dobry. Hotel nie był właściwie hotelem, a wioską turystyczną, dostaliśmy własny apartament w domku. Domków było tyle, że właściwie lepiej nie pić, bo można zasnąć u sąsiada (wszystkie chałupy identyczne!). Żarcie nieziemskie, apartamenty kozackie, czysto, pięknie, własny parking pod domem, taras, balkon, sypialnia, aneks kuchenny w salonie, łazienka, ludzie mega mili, ale...Ciekawostka druga- jedziesz na Sycylię i super znasz angielski? To wsadź go sobie w dupę. Przez cały pobyt w raju po angielsku udało się porozmawiać z dwiema osobami w hotelu. Jeden chłopak przy barze próbował coś tam się porozumieć, ale musiałam mówić wolno i wyraźnie. Czwartą osobą był gostek z wypożyczalni samochodów, coś tam nawet trybił i próbował mówić. Good job dear! To by było na tyle. Nikt kurwa nie zna angielskiego, bo czy te 4 osoby przez tydzień to dużo? No nie. Ale lepszy rydz niż nic, zresztą dogadacie się na migi i takie siakie. Sycylijczycy to ludzie prości, leniwi i otwarci. Chętnie pomogą o ile znacie włoski, albo macie gumowe ręce i namachacie w powietrzu co od nich chcecie ?
Skoro jesteśmy przy hotelu, przejdźmy do żarcia. Żarcie to podstawa. Kiedy gdzieś jadę, to ludzie mają być mili, jedzenie dobre, a morze ciepłe i z ładną plażą. Jedliśmy zarówno w miejscu pobytu jak i poza. Właściwie każdego dnia zwiedzaliśmy więc obiady w różnych miejscach też były. Żarcie pyszne, choć skromne. Lata biedy nauczyły Sycylijczyków robić coś z niczego. Makarony. Ja pierdolę. Dupę urywa. W hotelu jak i poza możecie wpierdalać makaron jak świnia kartofle. Makarony są wszędzie i z sosami we wszystkich wariantach! Włoska oliwa, zajebiste pomidory, świeże zioła. Już mi ślinka cieknie! Najlepsza pasta jaką w życiu jadłam. Jadłam jak wieprz, czyli normalnie. Owoce morza. Nie jestem wielką fanką, zdecydowanie wolę dżem ze świni, ale jak mam okazję, to i morskie robaki opierdolę na deser. I tutaj się nie zawiodłam. Ba! Najpyszniejsze ośmiorniczki, krewetki i te takie w muszelkach jakie w życiu jadłam. Szkoda, że to takie małe bubki mięsa i więcej z tym zabawy niż jedzenia, ale niebo w gębie, aż sama jestem w szoku. Sycylijczycy szczycą się takim swoim przysmakiem- arancini (w okolicach Palermo zwane też arancino- kolejna ciekawostka, Ci z Katanii nie lubią się z tymi z Palermo. Coś jak u nas Warszawa i Kraków. Nawet o kawałek ryżu się kłócą tzn o to całe arancini/o). Szczerze? Można zjeść, ale dla mnie nie ma wow. Taki kotlet z resztek jak nam ryżu z obiadu zostanie. Stożek ryżowy smażony na głębokim tłuszczu i wypchany tym co mają pod ręką, jakieś leczo z ryżem ?Można zjeść w ramach ciekawostki, ale wolę makaron. Polecam za to Focaccia Ragusana jeśli będziecie kiedyś w okolicach miasta Modica lub Ragusa, bo z tego co wiem, to ta odmiana focaccia to żarcie wybitnie regionalne. Wygląda jak wielka buła, wypchana czymś co jest dobre, obstawiam bakłażany, pomidory, mięso i inne warzywa. Wydaje mi się, że całość tego pieroga smażą na głębokim tłuszczu. Nie wiem dokładnie co było w środku i jak to robią, ale jak zapytać o to kogoś kto nie zna angielskiego? Podawane na ciepło. Smakuje trochę jak pizza, tylko lepiej. Niebo w gębie! Jeśli mowa o pizzy, to najlepszą jadłam…na lotnisku w Katanii. Serio. 5,50 euro za kawałek. To było najlepiej wydane 100 złotych na pizzę w historii?
Sycylia to także pyszne wina, całkiem niezłe piwo i Lawa Etny, czyli 70% alko spod wulkanu. Bez obaw- nie wali bimbrem. Osobiście nie lubię bimbru, bo mi flaki przewraca. Lawa to coś zupełnie innego. Wcale nie czuć alkoholu. Czuć jakby się ogień połykało. Serdecznie polecam. Pycha. Jeśli ktoś lubi słodkie alkohole polecam Limoncello, likier cytrynowy, dla mnie za słodki ale smaczny. Polecam też orzeźwiające piwo z granitą. Nie sposób pominąć czekolady z Modica. Czekolada tylko z kakao i cukru. Nie lubię czekolady, ale skusiłam się na zakup kilku z nasionami konopi. Wybór jest przeogromny! Do tych czekoladek dodają wszystko- dziwaczne orzechy, ryż, nasiona konopi, chili (pali prawie jak po lawie), sól morską, cytrynę, bazylię i…mięso mielone! Czekolada z mięsem mielonym, to pierwsza czekolada jaka mi posmakowała. Ciekawe dlaczego…?
Pojedliśmy, popiliśmy, to czas na mafię sycylijską. Jeśli ktoś jest turystą mafia ma Was w dupie. Mafia na Was zarabia, czujcie się bezpieczni. Jeśli chcecie na Sycylii otworzyć choćby budę z bananami przy ulicy, szykujcie odsiew dla wujciów. Mafia jest wszędzie i wszyscy są jej podporządkowani. Wszyscy. Nigdy nie pytajcie o mafię sycylijską Sycylijczyków, to temat tabu, ewentualnie utną Ci palca albo nos za wścibianie go w nie swoje sprawy. Jeśli chcesz żyć i pracować na Sycylii musisz mieć swojego “opiekuna” z góry. Żeby mieć “opiekuna”, trzeba mieć znajomości. Jeśli masz męża/żonę z Sycylii- jest ok. Jeśli będziesz na przykład opiekować się starszym Sycylijczykiem- jest ok (mafia szanuje starszyznę i ich opiekunów oraz osoby pracujące na nich). Jeśli chcesz jutro zamieszkać na wyspie i otworzyć pole namiotowe, albo stragan z pierogami- nie jest ok, potrzebujesz “opiekuna” i szykujesz kasę dla mafii. Coś jak nasz rząd, tylko tam mafia o swoich ludzi dba. Tracisz “opiekuna”, musisz ogarnąć kogoś na zastępstwo, bo mafia wpada w środku nocy, wyciąga całą rodzinę z łóżka i prowadzi pokojową rozmowę z bronią za paskiem (historia prawdziwa.). Skąd to wiem? Powiedzmy, że mam tam “swoich ludzi” ?Nikt Wam tego nie powie głośno, ani nie podpisze się własnym nazwiskiem. Turystom nic nie grozi. Jest mega bezpiecznie. 
Imigranci? Widziałam, ale są to głównie pracownicy okolicznych plantacji. Kamerun, Nigeria, Tunezja, Czad, Maroko… jest kolorowo ale nadal bezpiecznie i w dodatku znają biegle angielski! Nie ma się czego bać. Taki Nigeryjczyk pierwszy poda Ci wodę i pomoże w przeciwieństwie do Polaka (również historia prawdziwa). Ludzie na wyspie żyją głównie z rolnictwa i turystyki, choć ta dopiero się rozwija. Albo są w mafii. Nie jeden szczyl bujał się najnowszym mercem czy lambo. Byłam, widziałam, dwudziestolatek na oliwkach się nie dorobił?
Sycylia to piękny, choć biedny region. Bezrobocie jest tam monstrualne. Ludzie rzadko wyjeżdżają do pracy za granicę, a jak wyjadą, to szybko wracają, bo północ to dla nich deszcz, zimno i popadają w deprechę. Jakoś im się kurwa nie dziwię. Co chwilę napotykamy jakieś śmieci przy ulicy. Skoro jest takie bezrobocie, to dlaczego nie wezmą się za sprzątanie? Sycylijczyk myśli inaczej. Myśli sobie- kurde jak dziś posprzątam wszystkie butelki z przydrożnych rowów, to jutro nie będę mieć pracy. Więc zbierają co dziesiąta butelkę i maja robotę i na drugi dzień. W sumie logiczne?
Mimo tych śmieci plaże są piękne i zadbane. Byliśmy na południowym wschodzie, plaże między Ispica, a Pazzallo to kilometry piasku i błękitnej wody. Raj dla oczu i duszy. Na wyspie chyba większość plaż to plaże skaliste i kamieniste, więc jeśli chcecie się polenić w miękkim piasku, polecam okolice w której byłam. Kilka plaż odznaczonych błękitną flagą i morze dosłownie wylewające się na ulicę niech będą najlepszą rekomendacją.

 

 

Wyspiarze to bardzo serdeczni ludzie. Mieliśmy okazję odwiedzić kilka sycylijskich domów (mówiłam, że mamy tam wtyki?). Na wejściu częstują Cię wszystkim co mają. Domy niezależnie od majętności właścicieli, a byliśmy u kilku różnych rodzin, są urządzone skromnie i surowo. Wszędzie płytki, niewiele dodatków, duże przestrzenie. Podoba mi się, nigdzie nie kurzą im się badziewne cotton ballsy, ani jakieś pojebane świeczki czy wieśniackie napisy typu “home, sweet home” wycięte z dykty. Mniej sprzątania. Nie wiem czy wynika to z tego, że są leniwi, czy po prostu nie lubią zbędnych bibelotów, ale wszystko wygląda prosto i smacznie. Zero dywanów, serwetek, firanek, zasłonek. Czysto, przestrzennie, pięknie. Sycylijczycy są trochę zapatrzeni w siebie, myślą, że Polska to trzeci świat, myślą, że nie mamy coca-coli i kolorowych telewizorów. Serio. Na wieść w jakim hotelu się zatrzymaliśmy robili wielkie oczy, że nas stać. No cóż… Polska jednak jest cywilizowana i nie leży w Rosji?
Jeśli jesteśmy przy pieniądzach. Ogólnie w sklepach nie jest drogo. Woda to około 30 centów, piwo niewiele droższe. Ceny porównywalne do naszych. Ale na turystach żenią jak Górale. Wynajem auta, takiego najgorszego dziada, to koszt około 70-90 euro za dzień. Lepiej nie dawać im karty kredytowej, bo za byle ryskę owalą Was na kilkaset euro. Kiedy próbowałam wynająć auto za hajs, krzyczeli mi pełne ubezpieczenie, czyli jakieś dodatkowe 50 euro. Nosz kurwa. W końcu udało nam się ogarnąć punciaka w stanie oesu za 50 euro bez żadnych pierdół, ale to była długaaa i wyboista droga. Jeśli ktoś ma ochotę na namiary i będzie w okolicach Pazzallo, to numer telefonu posiadam. Gostek był bardzo w porządku, choć nie ukrywam, że wynajmując mieliśmy trochę stracha, bo wszystko było na słowo honoru?
Co ma Sycylia czego nie ma Polska? Oczywiście na Sycylii nie brakuje słońca, pogoda jest stabilna, upalna, piękna. Ciepłe morze, to coś co mają oni, a my nie. Ale najważniejsze- ludzie tam żyją. Nie łażą i nie ględzą, spotykają się wieczorami, piją winko na ryneczku. Jest wesoło, chce się żyć. Zycie toczy się wolno i ospale. Siesta od 13 do 16 to czas kiedy ludność śpi i ma wszystko w dupie. Wszystko. Nawet jak powiecie, że chcecie kupić coś za 10 tysięcy euro, to powiedzą Ci, że ok, ale po sieście. Właściwie, to o 17 też jeszcze większość miejsc jest zamknięta. Właściwie, to otwierają sklepiki czy restauracje jak im pasuje. Czasami robią sobie wolne w środku tygodnia, bo tak. No i fajnie. Takie życie na wyjebce widać czyni ich szczęśliwymi ludźmi. A gdyby tak rzucić to wszystko i….ahhh?
Wszędzie spacerują jaszczurki. Przesympatyczne stworki. Czasem może trafić się jakaś meduza, wtedy lepiej wyjść z morza. Ale najbardziej spodobały mi się czarne pszczoły, które pasły się na lawendzie na Etnie. Czy jest tu jakiś pszczologog? Co to jest? Bo ta czarna pszczołą, to moja prywatna nazwa, a jestem ciekawa czy to rzeczywiście pszczoła i jeśli tak, to dlaczego do kurwy nędzy jest czarna? Śpi w wulkanie, czy ki chuj?
Pamiątki. Nie kupuję kurzołapów, magnesów, ani innego badziewia. Kupuję jedzenie i picie. Polecam to co na zdjęciu czyli- Lawę Etny, to ten ognisty alko. Dobre piwo. Czekolady z Modica. Herbatka z ziół, które wyrosły na zboczach Etny. Przywiozłam jeszcze pyszne miody- eukaliptusowy, pomarańczowy i z kwiatów z wulkanu oraz tamtejsze ciasteczka i oliwki. Polecam także makarony, oliwę i wszystko co jadalne. Takie gabaryty dostarcza mi “mój człowiek” z Sycylii, więc nie muszę się martwić. Nie mogę doczekać się dostawy świeżych pomarańczy, ale to aż pod koniec listopada kiedy ruszy na nie sezon. Niby większość spożywki można kupić u nas, ale uwierzcie mi- to nie jest ten sam smak. 
Wyszło chyba długo. A to przecież dopiero pierwsza część! No sorry, nie dało się ścieśnić, a i tak wydaje mi się, że o czymś zapomniałam. Jakby co- pytajcie w komentarzach. W kolejnych częściach zabiorę Was na kilka wycieczek.A dla tych, którzy wolą popatrzeć, zapraszam na YT

 

Arrivederci!