Dzień z życia perfekcyjnej Instagirl, Blogerki, Fakebookerki czy tam innego tworu

Jest tak. Masz bloga/ vloga/ insta/ fanpage – niepotrzebne skreślić, albo dorzucić snapy, twittery i co tylko pod światem. Generalnie jest fejm, sława, hajs. Na ulicy faceci rzucają w Ciebie stanikami, a laski strzelają piorunami ze ślepiów. Audi dało Ci samochód, sprzęty tylko od Apple, apartament spadł z nieba po akcji z siecią banków, a Kler urządziło Ci Twoje skromne 300 metrów kwadratowych. Wszystko co masz na sobie jest logowane, bo nie wiadomo kiedy Pudel strzeli Ci fotę, a przecież za każdą metkę na Twoje konto spłynie kasa. Jak wygląda Twój dzień? Dzień perfekcyjnego wyjadacza internetowego? Tak.

 

Wstajesz rano. Zawsze o 9 rano, niezależnie od tego która akurat jest godzina. Wypoczęta. Full make up. Poduszka nigdy nie odciśnięta na ryju, bo w ryju tyle botoksu i złotych nici, że nawet rozgrzane żelazko się nie odciśnie. Jesteś już po porannym treningu o 5 rano, crossfity, hujahopy, pole dance, szpagaty, piruety, co tam jeszcze? W każdym razie wstałaś o 9, a trening już za Tobą. Tak. W jakieś pięć minut przygotowałaś smoothie i croissanty, do tego jakieś liście znad Amazonki na redukcję wagi, która już jest niedowagą. Czas na sesję. Sesję śniadania. Po godzinie można zjeść. Jeszcze tylko powitanie z fanami na snapach i stories. “Hejka kochani, dużo słoneczka, miłego dnia, chuj Wam w dupę”. Odbębnione. W międzyczasie pięćdziesięciu kurierów na zmianę donosi fanty. Znowu foteczki. Wpisik na blogaska. A nie, na blogaska to się zapłaci frajerowi i napisze za nas. Sztab ludzi ogarnie montaż vloga o dupie Maryny. Jeszcze tylko maile. A nie, na maile odpisze inny frajer na śmieciówce. To właściwie można nagrać jakiś krótki filmik. I zdjęcie zrobić. To czas na obiad. Najlepiej w dobrej restauracji z dziesięcioma gwiazdkami Michelin i w towarzystwie innych gwiazdek z neta. W knajpie foty, filmiki, a potem prosto na event tej znanej baby, no wiecie tej co dziergała w tym programie, no tym Miami Ink, czy coś. Nieważne. Pokazać się trzeba. Dadzą jakieś biedne gifty i przekąski z rukolą. Oczywiście wszystko jest fit, eko, vege, glutenfree, czary mary ja pierdolę. Zdjęcia, filmy. Standard. Eko drinki z eko łiski, vege wódka, bezglutenowe piwo, kjjjfjkdkdijfhfnvjfk….O ja pierdolę. 3 rano. Makijaż cały, bo permanentny. Włosy bez szwanku, bo doczepiane. Rajstopy podarte. Trzeba zerwać umowę z Gattą. Kiecka za 20 koła zarzygana. Przetrze się gąbką i zwróci do wypożyczalni, może się nie skapną. Kurwa. Jeść. Kebab u Turka. Jebać glutenfree i vege. Jeść! Kurwa! Snapy! Usunąć. Kurwa! Osiem tysi ludzi widziało. Dlaczego oni nie śpią o 3 nad ranem? Taxa. Na chatę.  Spać. Wstajesz rano. Zawsze o 9 rano. Niezależnie od tego która…kurwa…południe. Kurierzy się dobijają….
Wstaję rano. Zawsze o 9 rano, niezależnie od tego która akurat jest godzina. Zwlekam się, ale jeszcze bym poleżała. Zrzucam z siebie koty. Siku. Zawsze najpierw robię siku. To bardzo ważne, bo mogłabym się zsikać na przykład przy śniadaniu. To idę lać. Idę się umyć. W sumie nie muszę się malować jakoś specjalnie, bo rzęsy sztuczne, brwi permanentne, ryj jeszcze nie wisi, tylko poduszka się odgniotła. Umyję włosy. Wyschną zanim zdążę je wysuszyć. Dobrze, że znowu zrobiłam keratynowe prostowanie całkiem niezłą chińszczyzną, to nie sterczą. Dobra, nie jest źle. Zrobię śniadanie. Jajka, czy kanapki? Kanapki czy jajka? Co szybciej? Wczoraj były jajka, to dziś kanapki. Na insta nie wrzucę, bo sucha krakowska ujebana majonezem wygląda jak gówno, ale co z tego skoro to najlepsze kanapki świata? Dobra, to jednak przypudruję ten ryj, bo koty się boją. Kurwa! Koty! Nakarmić koty! Nakarmione. Ktoś dzwoni do drzwi. Kurier! O kurwa, a co to za święto! A nie, to nie gifty, to listonosz z fantami z Ali. Bluzeczka za 4$, czepki do włosów, klapki za grosze. Git malina. Praca. Przyklejam się do lapka. Kot siedzi na głowie, drugi go trzyma. Nie spadną. Kurwa szesnasta. Obiad. Na tym Zadupiu nie ma knajp do wyboru. Trzeba gotować. Zresztą kiedy wyjść? Stopą mieszam zupę, drugą karmię koty, ręka dalej pisze, głowa w chmurach, wszystko w dupie. Zupa wykipiała. Kiedyś to posprzątam. Nie dziś, bo jeszcze maile. Jeszcze blog, jeszcze praca, znowu praca. W międzyczasie zabrakło śmietany. Niemąż pojedzie. Jeszcze chleb niech kupi. I może wodę jeszcze, bo tylko piję i sikam, bo kiedy jeść? Dwudziesta. Może zjem w końcu obiad? Zjem. Zjadłam. Praca. Zmywarka. Pralka. Jeszcze coś na insta wrzucę. Praca. Prawie północ. Ojebię kanapki ze smalcem i cebulą. Dobrze, że nie wychodzę do ludzi to mogę śmierdzieć jak Cebulowa Królowa. Ale to dobre. Może odpocznę? Okej, jakiś film. W połowie dogorywam. Do wanny. Miło i ciepło, za trzy minuty jak nie wyjdę, to się utopię. Zasnę i znajdą moje odmoknięte zwłoki za pół roku. Do łóżka. Doczołgałam się. Spać. Wstaję rano. Zawsze o 9 rano. Niezależnie od tego która…kurwa…południe.

 

Niezależnie od tego jak wygląda Twój dzień, wszyscy jesteśmy tacy sami. Nieważne czy masz sztuczne cycki, czy dopiero tylko brwi jak ja? Nieważne, czy masz podpisaną umowę z siecią banków, czy piszesz za barter o szminkach za 20 zeta. Każdy jest tylko i aż człowiekiem. Nikt nie jest idealny, ale nasi odbiorcy widzą tylko ten piękny wycinek życia. Nikogo nie potępiam, bo każdy ma prawo do podążania drogą, którą sam sobie wybrał. Czasami ta droga jest dobra, czasami zła, ale przecież zawsze można zmienić trasę. Czasami trzeba zapierdalać, czasami wszystko spada z nieba. Czasami jest fajnie, a czasami zupa wykipi. Życie. Fajnie jest sprzedawać coś w ładnym opakowaniu, ale warto, żeby zawartość była równie interesująca. Można się piąć w górę i korzystać z eventów, bo po to są. I nieważne czy sukienka za 5 zeta, czy za 5 klocków. Nieważne czy zaczynasz pisać bloga, czy może masz od groma obserwatorów na insta. To wszystko nie jest ważne. W social media chodzi oto, żeby się piąć- najważniejsze żeby nie skończyć z zarzyganą sukienką.