Monthly Archives

kwiecień 2016

Meet Beauty- dary losu

By | Blog, Śmietnik | 28 komentarzy

Zrezygnowałam ze spotkań blogerskich między innymi ze względu na “wymuszanie” recenzji otrzymanych produktów. Jadąc na spotkanie nie wiem co dostanę, więc jak mogę recenzować coś, co nie zawsze jest dla mnie odpowiednie? I tak po jednym ze spotkań przybyły mi suplementy, których nie tknę, prezenty zapachowe, które owszem lubię, ale do koncepcji bloga nijak mi nie pasują. Wpadły też za ciemne i za jasne podkłady oraz próbki, których nijak ni chuj nie jestem w stanie ocenić po trzech użyciach. Kiedyś Wam napiszę więcej w temacie spotkań, ale dziś przejdźmy do Meet Beauty oraz do prezentów, które przywiozłam z konferencji.

PS. Zapomniałam dorzucić do foty zbiorowej kosmetyków od Palmer’s, sorka 😉

Zgłaszając się tam myślałam, że jedynym giftem jest fakt samego uczestnictwa i to mi bardzo odpowiadało. Potem na Insta zobaczyłam, że organizatorzy szykują małe upominki. No i fajnie. Na miejscu okazało się, że dostałam tonę upominków. Oczywiście cieszę się z prezentów, ale jeszcze bardziej cieszę się, że nikt nade mną nie wisi i nie piszczy, że mam miesiąc na recenzję. Nie. Chcę- to zrobię i już, a jak nie zrobię- to świat się nie zawali. I wiecie co? Aż chce się pisać! Nie lubię przymusu, lubię mieć wolną rękę. Na dodatek kosmetyki, które dostałam były w większości przypadków dobrane dla mnie indywidualnie i to też jest ogromny plus. To zobaczmy co też przywlekłam ze sobą ze stolycy.

Lirene po warsztatach wyposażyło mnie w podkład i coś do jego zmycia, żeby nie drzemać z wytapetowanym ryjem. W sekrecie powiem Wam, że podkład świetnie się zapowiada. Ze stoiska dodatkowo trafiły do mnie miniaturki trzech produktów. No i fajno.

Każda z uczestniczek otrzymała zestaw od Annabelle Minerals. Puder, podkład, cienie oraz róż przyprawiły o spazmy większość dziewczyn, ja byłam ciekawa, ale nie przeżywałam. Kiedyś miałam kilka produktów mineralnych jakiejś marki, której nazwy nie pamiętam i w sumie to się zawiodłam. Zaczęłam kosztować Annabellki i…o kurwa- fajne są! Już wiem skąd ta ekscytacja 🙂

Schwarzkopf podarowało mi maskę do włosów- tego nigdy dość 😉 Widziałam, że dziewczyny miały jeszcze jakieś dodatkowe kosmetyki, ale ja się nie załapałam. Wystarczy mi maska, bo z tego co pamiętam w paczuszkach blogerki miały jeszcze lakier do włosów i coś tam jeszcze z rzeczy, których i tak nie używam.

Bielenda postawiła na balsam, dla mnie bomba, zużywam wszelkie mazidła w tempie ekspresowym. Podkład w odpowiednim kolorze, maseczka, pomadka ochronna- wszystko przydatne. Oprócz tego na stoisku dostałam bajecznie pachnący peeling i mleczko. Pielęgnacja już w użyciu.

Pani z Wax Pilomax, na podstawie badań skóry głowy i włosów, dobrała mi specjalny mega zestaw. Tutaj wszystko mnie zachwyca, a kawowa maska powala mnie na kolana od samego zapachu. Jest szał, moje włosy piszczą z zachwytu.

Tołpa podarowała mi przydatne produkty- peeling do rąk, krem BB, zmywacz na ryj i krem do rąk idealny do torebki. Pozostaje mi tylko się paćkać i pięknieć.

Zestaw w stonowanych kolorach, to podarek od Golden Rose. Zarówno pomadka, jak i lakier wpasowuje się chyba w większość gustów. Mimo, że jestem cholerną papugą, to czasami mam ochotę na spokojny nude look. Prezent jak najbardziej mi odpowiada.

Dwa mini produkty, próbki oraz duży balsam otrzymałam od Palmer’s. Słuchajcie! Jak ten balsam pięknie pachnie czekoladą! Aromaterapia w gratisie, się natrę jak świnia w błocie i będę roztaczać egzotyczny zapach.

Słynne rękawice do demakijażu od Glov strasznie mnie ciekawią. Jeszcze nie próbowałam, ale w weekend pierwsza próba ognia. Fioletowa wersja, to ponoć ta dla wariatek. W to mi graj!

Indigo powaliło na kolana chyba wszystkich. Ilość kosmetyków przeszła wszelkie oczekiwania, a są to nie byle jakie kosmetyki. Wszystko pięknie pachnie, nawilża i zachwyca. No ok- lakiery do paznokci pachną standardowo 😉

Dużo kosmetyków otrzymałam też od Eveline. Markę znam, lubię. Balsamy są w dechę, a tusze Evelinki to moje ulubione rzęsomalowacze. Tusz i pomadkę otrzymałam na stoisku, natomiast cała reszta to wygrana w konkursie na  Insta. Nagrody zawsze cieszą, a ja cieszyłam się tak…

Meet Beauty FB

Takie oto podarki przytachałam z konferencji Meet Beauty i za wszystkie dziękuję. Byłam zaskoczona mnogością darów losu. Zaskoczenie było tym większe, że nie spodziewałam się niczego oprócz fajnej przygody i miłej atmosfery. Zgłaszam się za rok i to nie dla fantów, a dla klimatu.

 

 

Meet Beauty z wariatką

By | Blog, Śmietnik | 38 komentarzy
Godzina 2:50. Piii, piii, piii, tralala!!! Kurwa! Łat de fak?! Normalnie to ja o trzeciej idę spać, ale nie tym razem. Budzik nakurwia makarenę, trzeba wstać. Ciapy na nogi (tylko lubelaki wiedzą co to są ciapy) i koleboczę się do łazienki. Jeszcze tylko śniadanie, ubranie, tapeta na ryj i hopla do Lublina. W Lublinie hopla do wesołego busa i już banda siedmiu blogerek zasuwa na Meet Beauty. Kierowca wyśmienity, towarzystwo o dziwo nie zaspane. Jest czad. Już wiadomo, że będzie fest impreza. O godzinie 8:40 jesteśmy na miejscu jako pierwsze. Podbijamy do ścianki, trzeba się przypucować, póki nie ma tłumów.

 

Od lewej- MilenkaMonika ,Madzia, ja, SylwiaSylwiaMadzia
Lubelskie dziewuchy w pełnym składzie. Jesteśmy poważne. Zachowujemy pozory. Staramy się.
Skład prawie pełny. Powaga powoli galopuje w niewiadomym kierunku i zaraz się zacznie. A z nami nie ma żartów. A właściwie- to same żarty. A już ze mną, to jest kosmos. Od ćpania zielonej herbaty, w głowie mi się dzieje.
I to jest ten cały stadion? Mały jakiś. Makieta jakaś, czy co?
Dopadłam się do ścianki. Trzeba pozować, póki nikt nie goni, a jak będzie gonił, to ja się pazurami zaprę. Ze mną nie ma tak łatwo. Zassałam się i lans, szpan, banany, dzióbki, chleb ze smalcem, sława, chajsy, wiecie. Taka jedna kiedyś na stadionie siedziała i została modelką. Siwiec jej było chyba. Jak już tu jestem, to trza się pchać. Fotografów jak mrówków, może się załapię do jakichś Pamiętników z wakacji. Right?
A jak komuś to przeszkadza, że ja taka wieśniara, a tu hop do przodu, to paluszek na drogę 😉
Dzikie tłumy galopowały pomiędzy stanowiskami, niczym łanie w rui. My blogerkę tak mamy. Wiecie- od stoiska do stoiska, od kremu do pudru, od tuszu do błyszczyka. Szał ciał, aż rzęsy stają jak…a chuj, co będę gadać 😀
Stoisko Indigo wygrywa mój ranking urodziwych stoisk. Nie wiem kto to kleił, ale mam nadzieję, że dużo mu za to zapłacili. Napierdzielone tych kwiatków jak promocji w Rossmannie.
W międzyczasie naginałam foty na INSTA, konkursy i moja chęć podzielenia się wszystkim na żywo wygrały. Potem siedziałam jak Rumun z ładowarką i kradłam prąd z Narodowego. Pan Lakier taki mięciutki, fajny, ale pędzelka mi nie chciał pokazać. Pytałam. No szkoda. Za fotkę z pomadką zgarnęłam nagrodę od Eveline. Dziękuję!
Dopadłyśmy też stoisko Glov. Słynne rękawiczki są już u mnie i będą testy. Udawałam, że umiem czytać, ale nie wiem czy ktoś w to uwierzy…
Zaliczyłam warsztaty Lirene z Panią Anną Orłowską. Szczerze? Znając Panią Anię z TVN Style, jakoś nie byłam jej fanką. Ale to wszystko zmieniło się po warsztatach. Telewizja kłamie 😉 To jak Pani Ania śmiga pędzlami, to jest magia! Na żywo robi wrażenie. Do tego jest ciepłą, wspaniałą kobietą, bardzo otwartą, uśmiechniętą. Jej wskazówki bardzo mi się przydadzą, dziękuję za ogrom przekazanej wiedzy! Przy okazji poznałam kilka nowości od Lirene. Było genialnie!
Warsztaty z Tołpa, również zaliczam do interesujących, ale Lirene było lepsze. Przynajmniej dla mnie. A dlaczego? Dlatego, że Pani Lidia opowiedziała nam o tym jak kupować mniej kosmetyków, jak oszczędzać, wykorzystywać wszystko do dna. Jak wiecie, jestem sępem, nie lubię kupować w amoku. Kiedy kończy mi się balsam, przecinam opakowanie na pół, żeby wydobyć wszystko do ostatniej kropli. Mam zapasy, ale otwieram maksymalnie 2-3 produkty i zużywam do końca. Jestem kosmetycznym ascetą i dobrze mi z tym. Świetne warsztaty dla zakupoholików. A Pani Lidia miała świetny kostium i cudownie lśniące włosy.
Udało mi się nie gadać do siebie, nawet wyglądałam (chyba) w miarę normalnie, bo ludzie (chyba) nie bali się ze mną rozmawiać. Przy okazji przebadałam (dwukrotnie!) moje włosy i wiecie co? Okazuje się, że mam dużo rosnącej młodzieży. Włosy są średniej grubości, ich stan jest dobry (na całej długości), a na centymetr kwadratowy mam 193 kłaki (standard to 120-150). I niech mi tu teraz jakiś hejter wyjedzie, że kudły mam kiepskie. Foty, to może kiepskie włosom robię, ale włosy mam jak malina 😀
Znowu trochę szpanu na ściance, bo ja lubię siebie, co zrobić 😀 A zaraz będzie szok, bo ja jednak z głową mam kolorowo…
Kolorowo w głowie, to łagodne określenie. Zjadłam Snickersa i przestałam gwiazdorzyć przy ściance. Wyszło moje prawdziwe ja. Oto ja. Ja prawdziwa. Olaboga!
Czas spierdalać. Zaliczyłam dobę bez snu. I tak się trzymałam, jak na śpiocha. Dobrze, że Accor Hotels dało mi kołdrę, zawinęłam i poszłam spać.
Dziękuję serdecznie za zaproszenie na tę niesamowitą imprezę! I pomyśleć, że gdyby nie moje Czytelniki, to nawet bym się nie zgłosiła. Dziękuję Czytelniki! Dziękuję Meet Beauty! Dziękuję Niemężowi, Mamie i Bratu oraz całej rodzinie i kotu Januszowi, którego miałam ze sobą na sukience. Komu to tam jeszcze się dziękuje? Reżyserowi i całej Ekipie Dziewczołek oraz Panu Busowi, że nas nie wypierdolił po drodze w pole, kiedy kłapałyśmy dziobami. Dzięki za te rumuńskie toboły, pełne mazideł. Jak chcecie, to Wam pokażę co dostałam. Wystarczy już tych dziękczynień. Za rok też się zgłoszę, już bez namawiania. Klimat, miejsce, ludzie i cała organizacja na medal! Ahoj!
PS. Foteczki pochodzą z mojego aparatu i telefonu oraz od MadziSylwii i Moniki.

Porcja lakierów do paznokci, zdobienia

By | Bjuti Pudi, Blog | 28 komentarzy
Mają je jastrzębie i mają je kury, “a co?”- zapytacie. Nosz kurwa! Pazury! Też mam kawał szpona, który rośnie jak nienormalny. Co spiłuję, to zaraz harpuny takie, że śmiało mogłabym polować na morświny. Jak już mam, to maluję. Żeby śmieszniej było, to mimo, że naturalki mam mocne, to ja je i tak żelem raczę. I jak już je uraczę, to ni ma wuja we świ- lakier za trzy złote trzyma się i trzy tygodnie. Przybyło mi troszkę lakierów, więc pokaże Wam co z nowości można wymodzić.

Ciężko mi wypowiedzieć się na temat trwałości lakierów, które przywiozłam z ostatniego spotkania. Tak jak wspomniałam, paznokcie pokrywam żelem, więc byle tanizna mi nie odpryskuje, jedynie po pewnym czasie wycierają się końcówki i nie ważne czy lakier kosztował 3 czy 30 złotych. To jak już się wyspowiadałam, jak stara grzesznica, to możemy przejść do konkretów.

Chyba mój ulubiony “wzorek” pośród dzisiejszych. Lakier od Pierre Rene skradł moje serce. Niby odcienie nude to nie mój świat, ale ten kolor nie wiedzieć czemu wpadł mi w oko. Wiecie, ja zawsze kolory, pstrokacizna, ale czasem mam dzień na zwykłość. Mój lakier to 359 Fashion Week. Na paznokciach troszkę ciemniejszy wyszedł, ale dolne zdjęcia doskonale oddają jego barwę. Świetnie się rozprowadza, na dobrą sprawę wystarczy jedna warstwa, ale ja z przyzwyczajenia zawsze daję dwie. Pędzelek średniej wielkości, ale doskonale wyprofilowany, spłaszczony i malowanie to czysta przyjemność. Żadnych smug i kurwiania podczas aplikacji. Lakier kosztuje około 12 złotych, więc myślę, że skuszę się na coś więcej z tej firmy. Przyznaję- marka prawie kultowa, ale lakieru od nich nigdy nie miałam.
Tutaj też na fotce palczaków kolory za ciemne, te właściwe widać na zdjęciach produktu. Miraculum obdarowało mnie między innymi lakierami Be Inspired od Joko. Niestety kolory zupełnie nie moje, mało nasycone, jakby zamglone. Mogą się podobać, mi kolory średnio podeszły. Niebieski to 246 Gossip Girl, a brudny róż to 244 Pretty Woman. Na opakowaniu widzę, że lakiery są z winylem, być może. Świetnie błyszczą, dobrze się rozprowadzają, nie smużą. Nie mogę nic złego powiedzieć jeśli chodzi o ich konsystencję, czy takie tam pierdolety. Pędzelek precyzyjny. Wkurza mnie tylko jedno- korek jest spłaszczony, a sam pędzelek nie jest względem niego symetrycznie ułożony, więc kiedy maluję harpuny muszę koreczek trzymać na kancie, co nie jest wygodne. Takie tam niedopatrzenie, ale wkurwia. Lakiery same w sobie dobre, na stronie Miraculum kosztują 12 złotych, nie jest źle.
Od Marizy dostałam lakiery IDALIQ Gel Effect, nudziak 09 i czarnik 92. Oba kolory mi pasują, czarny genialnie odbija stempelki, więc przyda się bardzo. Jasny lakier odrobinę smuży przy pierwszej warstwie, ale druga zabija złe wrażenie. Czarny świetnie nasycony. Pędzelki takie normalne, ani złe, ani dobre. Kanciasty korek i jego asymetryczność względem pędzelka, podobnie jak w przypadku Joko- wkurwia. No trudno, przecież boku se nie wyrwę. Rzeczywiście ten efekt żelu jest widoczny, błysk ma inny wymiar, podobuje mie siem to. Widzę, że cena tych lakierów to około 15 złotych, ale zapewne często są w promocji. Mówię zapewne, bo nie mam dostępu do katalogów Marizy i tutaj w temacie jestem troszkę do tyłu. Lakiery dobre, jeśli macie możliwość, możecie kupić.
Eveline obdarowało mnie trzema kolorkami MiniMaxów- róż 137, żółty 134 i niebieski 138. I tutaj kolory jak najbardziej moje. Wyszły troszkę blado, ale na fotce z pędzelkiem są realne. Mleczne pastele świetnie wyglądają, szczególnie przy opalonej skórze. Na lato numer jeden, zaraz po neonach. Przy pierwszej warstwie pojawiają się smugi (zwłaszcza przy żółtym), konieczne są więc dwie porcje i jest ok. W końcu wygodny koreczek, ale dla odmiany nie jestem zadowolona z pędzelków, a właściwie z włosia i jego przycięcia. Jeśli przybliżycie zdjęcie, widać, że z pędzla sterczą jakieś zaginione, pojedyncze włoski, a kształt nie jest idealny. Troszkę męczy mnie ta niedokładna konstrukcja przy aplikacji. Mimo tych niedogodności, kolory tak mi się podobają, że machnęłam ręką, ale Eveline- popracujcie nad tym, bo nie wszyscy są tak tolerancyjni 😉 Chociaż jak za 6 złotych, to pies jebał niedogodności 😀
Takie to lakiery mi przybyły i żaden nie jest zły, choć każdy ma jakieś minusiki. No ok, Pierre Rene dla mnie nie ma wad. I co Wy na to? A powiedzcie mi jeszcze jakie lakiery lubicie najbardziej, bo jestem ciekawa.

Ustrzelona zapachem- balsam pod prysznic Kneipp i balsam do ciała Equilibra

By | Bjuti Pudi, Blog | 12 komentarzy
Nie wyobrażam sobie normalnego funkcjonowania bez dwóch produktów w mojej łazience- coś do mycia i coś po myciu. Żel, mleczko, balsam, olejek do kąpieli i jakiś balsam, mus, masło do nawilżenia skóry po. Lubię być czysta i pachnąca, ale jeśli po wyjściu z wanny nie zabalsamuję zwłok, to jestem chora i czuję się jak niedomyta. Nie wyobrażam sobie nie nasmarować mojego truchła czymś co nawilży moją skórę. Jeśli chodzi o smarowidło, to przede wszystkim ma ładnie pachnieć, potem nawilżać, a następnie cena ma być adekwatna do wydajności. Kiedy myślę o myjadle, to najważniejsze dla mnie jest to czy jest wydajne, gęste, pieniące i pachnące, cena też nie powinna być wysoka, bo wiadomo- idzie jak woda. A woda to mi idzie, po 3 litry na dzień, więc sami rozumiecie. Dziś będzie o myjadle i smarowidle.

Dzisiejszą recenzję sponsorują firmy, które obdarowały nas na spotkaniu w Lublinie. Lubię podkreślać, że czegoś nie kupiłam, chcę być fair. Dziwi mnie też, że często inne blogerki nie informują czytelników, że coś dostały, wręcz to ukrywają. Nie traktuję tego jak współpracy, ale mimo wszystko wolę, żebyście wiedzieli, że coś tam dostałam, bo po co się z tym niby kryć?
Zacznijmy od balsamu pod prysznic Jaśmin i Argan od Kneipp. Butelczyna ładna i poręczna, nie ma co się przypierdalać. W środku mamy dość rzadkie, białe mleczko. Zapomniałam jebnąć fotki tej mazi, ale takie no mleczko, jak mleczko, co tu się rozwodzić. Zapach bardzo ładny, świeży, orzeźwiający i ani troszeczkę nie mdli jaśminowym trupem. Powiedziałabym, że bardziej pachnie liśćmi jaśminowca, aromat jest typowo roślinny. W tle majaczy lekka nuta kwiatowa, ale jest na dalekim planie. Zapach absolutnie piękny i tutaj jestem kupiona. Trzeba przyznać, że skóra jest nawilżona, ale to akurat mi wisi, bo i tak zawsze daję balsam po myciu. Jeśli ktoś nie przepada za smarowajkami po kąpieli- polecam ten balsam.
Skład kosmetyku jest bardzo naturalny, w środku siedzi mnóstwo olejków i innych dobroci, zdecydowany plus. Jest tylko jedno ale… U mnie ten produkt jest niestety skreślony. Żeby to cholerstwo zapieniło się na gąbce, a bez gąbki nie wyobrażam sobie mycia, trzeba go najebać aż miło. A jak najebałam ile trza- to balsam skończył się równo po tygodniu. Taka sytuacja. Mało piany i tylko tydzień mycia dupy. Jeśli dorzucę do tego cenę- 25-30 złotych za 200 mililitrów, to niestety ale był to jednorazowy strzał. Szkoda, bo zapach skradł moje serce.
Tera je pora na tego potwora. Aloesowy balsam do ciała Equilibra. Kocham wszystko co ma w sobie aloes, kocham aloesy, nawet z wakacji przywiozłam sobie oryginalną, kanaryjską sadzonkę. Zapach, tak dla mnie ważny, uwiódł mnie. Nie jest to typowy zapach aloesu. Wyobraźcie sobie, że jest maj. Stoicie na leśnej polanie, chwilę temu padał deszcz, a teraz gorące słońce osusza soczystą, wiosenną trawę. Leśne zioła i krzewinki parują, łąka tętni życiem, w powietrzu unoszą się aromaty świeżości, deszczu  i roślin. To jest właśnie ten zapach, z nutką aloesu. Jestem oczarowana. Butelka normalna, prosta grafika- lubię takie. 250 ml- standard. Cena około 20 złotych. Za aloesowe kosmetyki jestem w stanie się szarpnąć i więcej, więc dla mnie ok. Konsystencja balsamowa, kolor biały, żadnych dziwactw.
Skład podobnie jak w Kneipp- naturalny, żadnych smrodów w środku. Balsam genialnie nawilża, a nawet łagodzi zaczerwienienia i podrażnienia. Nie dziwię się, stężenie aloesu w kosmetyku to 20%, jak na balsam- dużo. Ponieważ jestem w trakcie depilacji laserowej (spodziewajcie się kiedyś tam posta), to produkt jest dla mnie wybawieniem po takim ostrzelaniu mojego ciała. Wydajność lepsza niż przeciętna, ostatnio już go oszczędzam, ale miesiąc był w obiegu dzień w dzień. Mazidło spełnia moje wszystkie wymagania i kupię je nie raz i nie dwa.
Podsumowując podsumowania. Oba kosmetyki rozjebały mnie jak żabę na szosie swoimi zapachami. Niestety Kneipp wkurwił mnie swoją konsystencją i topornością na gąbce, przez co wydajność jest karygodna. Balsam Equilibra zadowolił mnie pod każdym względem i nie ma u mnie ani jednego, najmniejszego minusika. No nie mam się do czego przyczepić, nawet jakbym chciała. Tyle. Koniec i bomba, kto nie czytał ten wszyscy Polacy, to na pochyłe drzewo razy kilka, ponieśli i kucharek sześć.

 

Fałsz nosi podrabianą torebkę Korsa

By | Blog, Przemyślnik | 36 komentarzy
Mam podwójna naturę. Nie mylić z dwulicową. Z jednej strony wariat, przebojem przez świat, wszędzie mnie pełno i gadam jak oszołom, choć nigdy nie gadam za dużo- wiem kiedy w język się ujebać. Nie trawię plotek. Z drugiej strony lubię siedzieć po cichaczu w domu, zakupy online albo w samotności, mało wychodzę do ludzi. Izoluję się. Ale dlaczego? Dlatego, że idiotów wkoło coraz więcej. Coraz więcej zawiści, plotek i całej tej ohydnej mazi. Wampiry energetyczne, idioci, marionetki, osoby interesowne, cyniczne. Jedno wielkie gówno.
Pixabay

Krąg najbliższych mi osób jest niewielki, ale wystarczający. Jeśli na wakacje- to z partnerem, bo nauczyłam się, że kto by nie był chętny, to i tak w ostatniej chwili się wycofa. Jeśli coś planuję, to tylko we dwójkę. Jeśli ktoś chce dołączyć- proszę bardzo, zazwyczaj i tak kończy się na chceniu. Wyeliminowałam z mojego otoczenia cyników, fałszywców i plotkarzy. Odsiałam ziarno od plew. Nie ma głupich ludzi w moim otoczeniu. Do niedawna powtarzałam “Bądź dla innych taki, jaki byś chciał by inni byli dla Ciebie”. Błąd. Zawsze bądź dla innych taki, jacy oni są dla Ciebie. Podchodź do ludzi z uśmiechem, ale kiedy Twój uśmiech nie działa- lej po mordzie, albo odejdź. Z głupim nie warto rozmawiać, ani z nim przebywać.
Owszem, mało wychodzę z domu, szczególnie zimą, bo latem to lubię pohasać, ale mam internet i nawet zwykły Fejsbuk otwiera mi oczy. Widzę co udostępniają znajomi, jakim językiem się posługują (poza blogiem rzadko bluzgam, a to Ci niespodzianka), jak kupują lajki i jak się podlizują w wirtualnym świecie. Widzę tych ze szkoły lansu i robienia hałasu. Widzę, która lala kupiła podjebkową torebkę Korsa i udaje, że ma oryginał (wieś tańczy i śpiewa tralala). Wiem też kto powiedział, że kupiłam drogi rower, żeby się lansować. Uwaga! Jeżdżę nim, ale nie zimą! Ludzie świetnie potrafią obrobić dupę, nawet kiedy od pół roku nie wychodzicie nigdzie, prócz Biedronki. Ja wiem, że kogoś boli moja Hiszpania, ale pamiętajcie- kupujecie w Biedrze, to stać Was na wczasy! Ja wiem, że mogłabym jeździć Mercedesem i wiecie co? Mogłabym sobie kupić tego Marcedesa, ale po co? Wolę jeździć ekonomicznym autem i wydać na zajebiste wakacje. Niektórzy kupują wypasione bryki i nie maja za co zatankować, bo w Beemie silnik za duży i opłaty jedzą. Co kto woli. Nie zaglądam w niczyj portfel i nie lubię jak ktoś moje chajsy liczy.
Oglądaliście kiedyś film Idiokracja? Polecam. Niby komedia, ale jakże prawdziwa. Mam wrażenie, że coraz więcej głupich ludzi wokół. Trochę mnie to przeraża. Izoluję się. Unikam idiotów jak mogę, bo strasznie mnie tacy ludzie wypompowują. Ciężko podjąć z głupcami jakiś temat, ciężko coś wytłumaczyć, ciężko z czymkolwiek. Głupol to wampir, który odbiera mi energię. Nie znoszę takiego towarzystwa, dlatego wolę trzymać się z daleka. Niektórych kretyni bawią, ale na dłuższą metę takie towarzystwo zwyczajnie męczy. Pocieszam się tylko tym, że ja znoszę głupiego 5 minut, a głupi musi żyć w swojej głupocie przez całe swoje życie. Nie uważam się za nie wiadomo kogo, ale uważam, że jestem inteligentną osobą. Nie zrozumcie mnie źle, nie wożę się- stwierdzam fakty.
Pixabay
Fałszywców widać jak na dłoni. Kłamstwo ma krótkie nogi i choć czasem wolno zapierdala na tych swoich przykurczach, to szybko dojdzie gdzie trzeba. I nie ważne czy to takie małe miasteczko jak moje, czy też aglomeracja. Oliwa sprawiedliwa. Czasami fałszywce posługują się swoimi marionetkami. Zdobywają zaufanie manekina i delikatnie nim sterują, tworzą swoje prywatne mini armie, żeby w razie W mieć jakichś obrońców. Marionetka zazwyczaj nie ma świadomości, że jest sterowana, ufa fałszywcowi i działa w obronie jej dobrego imienia.
Cynik wyprze się wszystkiego. Ba! Będzie próbował obrócić kota ogonem. Będzie udawał niewinnego, albo i pokrzywdzonego!
A ile wokół nas interesownych stworzeń! Temat rzeka. Pożycz sukienkę, pomóż mi z tym tamtym, podwieź gdzieś tam. Gorzej jeśli Tobie trzeba pomóc, raptem towarzystwo ulatnia się jak mgła latem. Była- nie ma. Intersowniak kręci się w Twoim towarzystwie dopóty, dopóki ma z tego jakąś korzyść- materialną, towarzyską, jakąś tam. Czasami czerpie z naszej wiedzy, a kiedy wie ile mu potrzeba- znika.
Najgorsze są hybrydy. Połączenie głupca z cynikiem i fałszywcem, albo jeszcze jakaś inna mieszanka. A ja mam święty spokój. Żyje sobie w swoim małym świecie. Bez idiotów. Bez cyników. Bez fałszywych ludzi. Bez stresu. Odcięłam od siebie ostatnią osobę, której nie byłam pewna i jest mi lżej. Jest mi dobrze. Nie mieszkam w szklanym pałacu, na szklanej górze- zawsze chętnie pomogę, ale nie przytakuję łebkiem jak mała kaczuszka. Zajmuję się sobą i swoim małym światem, w którym jest mi błogo. Nie jestem zarozumialcem, ale jestem asertywna. To mi ma być dobrze, a nie całemu światu. Samolubne? Nie. Całego świata nie zbawię, ale swój świat mogę kreować jak chcę.
Moja rada na wiosnę? Zróbcie wiosenne porządki, ale nie w szafach, a swoim otoczeniu. Nie dajcie się głupcom i ludziom, którzy marnują Wasz cenny czas. Nie dajcie sobą manipulować. Mówcie nie, kiedy ktoś chce Wam wejść na głowę. Lepsza trudna szczerość, niż pięknie przyodziany fałsz.