Monthly Archives

marzec 2015

Baby są pojebane

By | Przemyślnik | 99 komentarzy
(Zanim zaczniesz czytać, włącz sobie piosenkę, którą wrzuciłam na końcu).Jakoś nigdy nie miałam dużo bliskich koleżanek. Nie jestem odludkiem, wiecznie obracałam się wśród tłumów, ale lubię zachować dystans. Nie lubię wpuszczać do mojego życia ludzi. Lubię jak krążą wokół, ale przez bramę mogą wejść tylko wybrani. Szczególnie tyczy się to kobiet. Kiedyś pisałam o tym, że Baby są jakieś ǝuʍızp… i ten teks jest nadal aktualny. Ale o babach można pisać i pisać, dlatego dziś napiszę.

źródło- Pixabay

Od dziecka miałam więcej kolegów, niż koleżanek. Tak wyszło, że na mojej wsi chłopców było więcej. Grałam z nimi w piłkę, łaziłam po drzewach, bawiliśmy się w zakłady- czasem wygrywałam, jak wtedy gdy z rozpędu wjechałam rowerem do rzeczki i to bez hamowania 😉 Potem poszłam do szkoły. Mała, wiejska szkółka, a w klasie 7 dziewczyn i ja. Szok. Dobrze, że mieliśmy łączone klasy to mogłam z chłopakami pociupać w piłkę na wuefie, albo pograć na Pegazusie po lekcjach. Miałam wtedy jedną dobrą koleżankę, z którą się trzymałam. Potem w gimnazjum nasze drogi się rozeszły w momencie jak zaczęły nam rosnąć cycki. Mentalnie jednak byłam nadal “chłopakiem”. Myślałam, że nasze nieporozumienie można załatwić po męsku. Wiecie- dać sobie po mordzie i zgoda. No jednak nie…Koleżanka zaliczyła strzała stulecia i prawie padła, a potem nie odzywała się do mnie przez wieki. Znowu szok. Ale jak to? Obraziła się? Po latach się z tego śmiałyśmy, ale wiecie co, żeby przez 10 lat mieć focha? Potem miałam jeszcze dwie dobre koleżanki, z którymi piłyśmy wódkę pod truskawki i robiłyśmy bardzo niemądre rzeczy, bardziej niemądre niż teraz pomyśleliście…jeszcze głupsze…Oj nie powiem Wam, bo moja Mama mnie czyta 😉 Lidzia, Madzia- nasze drogi rozjechały się całkowicie, ale te wspólne chwile…a cholera działo się! Często wspominam. Potem miałam koleżankę ze szkolnej ławki, ale ona też wywędrowała w świat. A teraz? Teraz mam taką jedną katowiczankę, ale oczywiście musi mieszkać fchuj daleko, bo nie ma tak dobrze 😉 Jest jeszcze moja fryzjereczka, z którą można się pośmiać. A ostatnio, mam także stadko przesympatycznych dziewcząt, z którymi przez przypadek zgromadziłyśmy się na tajnej grupie na fb i…tak zostało. Mamy takie wesołe kółko różańcowe sióstr wielokrotnie przełożonych. Wiecie, że żadna z nas nigdy nie kolegowała się z dziewczynami? Dzięki blogowi odzywa się do mnie sporo kobietek, poznałam fajne blogerki. Ale jakiś dystans mam.
źródło-Pixabay
Mam dystans, bo baby są pojebane. Nie wszystkie, nie zadrapcie mnie pazurami! Ale od kiedy dałam koleżance po mordzie, a ona zarzuciła focha, dostrzegłam pewną różnicę między osobnikami z cyckami, a tymi z zarośniętą klatą. Większość bab to emocjonalne dzieci, które tupią nogami i krzyczą jeśli nie mogą czegoś, albo kogoś mieć. Pierdolone złośnice, które wszystko zrzucają na jakieś głupie PMS, albo inne hormony. Ja też się czasem wkurwię, ale jakoś nie robię szopki, jakoś nigdy żadnych napięć i hormonów nie obwiniałam za to, że się zbulwersuję. Idę w kąt i mam ochotę coś rozpierdolić, a że szkoda mi paznokci, to mi złość przechodzi i świat nie musi tego oglądać.
Najgorsza jest ta zazdrość, zawiść, obmawianie siebie na wzajem za plecami. Im więcej bab w kupie, tym kupa bardziej śmierdzi. Śmierdzi i rozłazi się po całej łące, potem ta kupa oblepia plecy każdej z psiapsiółeczek i smród się ciągnie. Koleżaneczki w grupie jedzą sobie z dzióbka, a za plecami mają ochotę wsadzić sobie nóż . Wredne stworzenia. Mimo, że wiedzą, że zaraz ich dupa będzie obrobiona i tak w sekrecie opowiadają, że muszą schudnąć, bo coś jej się przywidziało, że  ktoś powiedział coś, tylko nie powtarzaj. Plotkary.
Najgorzej kiedy w takim stadzie pojawi się facet. Wszystkie frustracje idą na niego. Do tego dochodzi kontrola, zrzucanie na niego win całego świata i wyładowywanie na nim agresji, bo PMS. Taka idiotka każe mu się wszystkiego domyślać, zamiast powiedzieć o czymś wprost. Niektóre biorą biedaka pod pantofel i obserwuję takie kuriozalne sytuacje jak ostatnio w sklepie, że facet dzwoni przy mnie (wybierałam browara na półce obok) do żony i pyta- ” kochanie, a czy ja mogę sobie jedno piwko kupić?”. Nie kurwa nie możesz, kup sobie podpaski, bo jesteś pipą to na pewno Ci się przydadzą!!! Sorry, miało być o kobietach. Jak można być taką suką, żeby facet musiał się pytać, czy może jedno piwo wypić? Już pomijam kwestię, że to chyba dwie lesbijki były, bo to na pewno nie był mężczyzna. Niektóre kobiety posuwają się do jakichś szantaży emocjonalnych, łapania na dziecko, dziwnych sytuacji. Znam także roszczeniowe materialistki, które najchętniej siedziałyby na dupie i doiły kasę od frajera. Tak frajera, bo facet, który się daje, to frajer. Nie wiem, nie rozumiem i chyba nawet nie chcę zrozumieć, skąd to niedojebanie mózgowe u tych lafirynd.
Irytuje mnie kiedy taka kretynka usilnie próbuje wedrzeć się do mojego świata. Kiedy zwraca się do mnie per “kochanie”, zdrabnia moje imię jakby miała za moment puścić srakę po swoich nogach. Kiedy w rozmowie macha rączkami, dziwnie się zbliża, próbując nawiązać jakąś pojebaną więź, której ja absolutnie nie widzę i nawet widzieć bym nie chciała. Co innego miła rozmowa, a co innego próba wdarcia się do mojego ogródka. Nie lubię kiedy ktoś próbuje mnie wybadać, podpytać. Może ja dużo mówię, ale nigdy nie mówię więcej, niż chcę ujawnić światu. Nigdy. To, że jestem osobą miłą dla otoczenia nie znaczy, że mam ochotę nawiązywać jakieś przyjaźnie z milionem ludzi. Im więcej “przyjaciół”, tym więcej wrogów. Moje najbliższe otoczenie to kilka osób, wystarczy mi do końca życia. Lubię ludzi, ale jak patrzę na ten zidiociały świat i te kretynki wokół, wolę zachować dystans. Całe szczęście mam dobrą intuicję i normalnych ludzi wyłapuję w mig.
Ja się nie dziwię facetom, którzy prześpią się z laską, a potem ją zlewają. Bo niektóre idiotki tylko do tego się nadają.
A może to ja jestem jakaś pojebana? 😀

Schodzimy z czerni, ostateczne starcie!

By | Bjuti Pudi | 66 komentarzy
No cze. Melduję się. Była włosiana niedziela. A przed włosianą niedzielą, był kolorowy czwartek. Tak, tak, tak- robiłam drugie podejście do ściągnięcia czarnucha ze łba, a wczoraj przy sobocie zrobiłam “niedzielne” odżywianie. Ale może po kolei 🙂

Koniec pierdolenia, poszło na noże. A właściwie na kąpiel rozjaśniającą. Rozjaśniacz, dużo odżywki i trochę szamponu i siedziałam u mojej najlepszej pod słońcem fryzjerki z tym obrzydlistwem z 30 minut. Po czym na głowie miałam to…
Tęcza, tęcza cza cza cza, czarodziejska szafa gra hehe 😉 Przez moment nawet się zawahałam, czy nie walnąć łba na czerwień taką jak na końcach, ale szybko mi przeszło. Widzicie ten ciemny pasek? To ta w ząbek czesana henna. Jak tak to nie chciała mi się trzymać, a jak do ściągania to ani rusz. Co za pierdolone, naturalne paskudztwo. Eko-sreko, naturalne dbanie, powiem Wam krótko- fuj, dupa, cycki. Nie wierzcie blogerkom, nawet mi. Dopiero po czasie dowiadujemy się co dany kosmetyk nam czyni. Ale za to patrzcie jak mi włosy szybko rosną, hennę robiłam dokładnie rok temu! Dobra chodźcie dalej 🙂
Potem poszła na łeb farba, która miała to wszystko zrównać i… zrównała! Chociaż w różnym świetle moje włosy wyglądają różnie, ale na żywo jest to ładny brąz. Zdjęć nie obrabiałam ani ciut ciut, a i tak na każdym włosy mają inny kolor, w zależności od światła czy chuj wie czego tam jeszcze.
Efekt jest taki jaki widzicie. I na tej fotce kolor chyba najbardziej przypomina ten, który mam w realu. I  w Biedronce i w Kiepsco też 😀
Chłodny brązik. Piękny i taki jak mój naturalny. Nosz psia mać identyczny jak mój! A co śmieszne, kiedy podeszłam do okna i słońca- pacze, pacze, a tam jakaś wiewióra hehe 😀
Może to mój urok, może to mejbełyn! A może fakt, że fotki cykałam telefonem, a nie wiem tego. W sumie lata mi to, czy włosy są w ciepłej tonacji, czy w zimnej. Najważniejsze, że nie są czarne, o!
A tutaj już nie są takie czerwone. Świat oszalał, żeby mnie rodzona Matka miała bić kablem od pilota, to nie wiem co to z tymi zdjęciami się wyrabia. Wierzcie na słowo- kolor jest chłodny haha 😀
Jeszcze moje przody, właśnie dotarłam do mojej rezydencji z pięcioma garażami i kucykiem, i basenem, i kotem, i z jachtem na rzece w ogrodzie, i… a co Wam będę gadać 😀 Końce troskę się zbiegły w stada, ale co się dziwić, skoro był lekki kat.
Jak ja to widzę- włosy mimo wszystko nie ucierpiały. Może lekko podeschły końcówki, ale to da się naprawić raz dwa- oleje, srele, morele, brzoskwinie. Brzoskwiń bym zjadła. Moja super fryzjerka Pati podcięła mi z centymetr końcówek, tak profilaktycznie, ale włosy są naprawdę w genialnym stanie zważywszy na to, co ostatnio z nimi wyprawiam.
Dałam im chwilę odpocząć, a potem postanowiłam je troszkę odżywić i tu zaczyna się włosiana niedziela, która w praktyce była sobotą.
Taki arsenał wytoczyłam. Na noc natarłam łeb Castor Oilem, bo chcę być piękna jak te z Holiłudu. O tej odżywce napiszę więcej za jakiś czas, Także cierpliwości dziołchy. Troszkę tej maski wdusiłam  też na długość, a potem dokładnie rozsmarowałam na długości oliwę z oliwek. Kuna leśna! Nie ma oliwy na fotce, cóż za niedopatrzenie! Włosomaniaczki zrobią mi z dupy jesień średniowiecza za takie przekłamanie! Panie chroń mnie!
Rano, to znaczy jak wstałam, normalni ludzie nie nazywają tego rankiem, ale szarap madafaka. Ja codziennie wstaję o 9, niezależnie od tego, która jest godzina! Więc rano (wiem, że nie zaczyna się zdania od więc, ale co mi zrobicie?) na tę nocną papkę, która siedziała pod czepkiem i czapką nawaliłam jeszcze maski Latte, która wcale nie jest Kallosem, ale 90% społeczeństwa i tak powie, że to Kallos, a nie Serical. Prócz Latte poszła też Bananowa maska, która tym razem jest od Kallosa. Wymieszałam obie, wtarłam w pióra. Założyłam kamuflaż włosiany- czyli ponownie czepek i czapa od czapy i chujaj dusza piekła nie ma. Bo kurwa nie ma. Holiłudzkiej maski nie da się od tak zmyć po ludzku, więc do niej mam szampon Timotei, który daje radę. Po półtorej godziny zmyłam łeb i poszła jeszcze saszetka Biovaxa z Biedry. Znowu z tym z godzinę spędziłam i nareszcie spłukałam czerep z tej całej zabawy w debila. Włosy dostały nawilżenia, blasku i generalnie (nie lubię tego słowa) wyglądają jak gdyby nigdy nic.
I o. Tak to. Na fotkach jakieś łaty wyłażą, ale wierzcie mi ludzkim okiem ich nie widać. Aparat jakiś kurwa wyczulony i łapie każdą zarazę. Żeby mi tylko jakiego syfu do rezydencji nie nawlókł, gałgan jeden, nikczemny obibok.
O tu całkiem, całkiem kolor przypomina mój kolor. Z jaśniejszą poświatą, ale nie rudą tylko stonowaną. I jak widzicie włosy nie ucierpiały. Jupi, jupi, jupi, madafaka Polska mistrzem Polski, a heja, heja, heja Krasny York mistrzem hokeja! Jesssss!
Tu znowu aparat powywlekał jakąś tęczę, której normalnie niby nie widać. Już nie mam siły. Ale dobra, niech mu będzie, policzymy się później!
Już ostatnia fotka, bo i tak pewnie nikt tutaj nie doszedł z czytaniem. A ja się tak z pilotem gimnastykowałam, żeby fotki porobić, a Wy nie czytacie, fuje. Wiecie, że na sprawdzianach z fizyki, w środku nudnego pierdolenia, pisałam co popadnie, byle stronę zapełnić? I tak miałam 5 z fizyki, ale kogo to interesuje? No własnie, nikogo.
Podsumowując. Tak, kurfa kartofel, udało Wam się dobrnąć! Moje włosy nie zostały zniszczone. No, bardzo kurwa nie sądzę. Jest lekki podsusz na końcach, ale końce pamiętają jeszcze czasy katowania, więc nie ma co im się dziwić. Trochę oleju i będą jak nowe.  jak nie będą to i tak po centymetrze kiedyś tam znikną. Podejrzewam, że kolor może wypłukiwać się szybciej niż powinien, bo wiadomo- rozjaśniacza się tak trzymał nie będzie jak “łysego” włosa. Ja pierdut- “łysy włos”, tego jeszcze nie grali 😀 Myślę jednak, że kilka farbowań i kolor się ugruntuje na amen. Kolor jaki uzyskałam, jest niemal identyczny jak mój naturalny.  Co tam jeszcze myślę? Nie ma kurwa hejtowania, że po fuj się gimnastykuję, żeby teraz niszczyć włosy rozjaśnianiem. Nic nie niszczę, chyba, że Wasz poczucie wartości małe, podłe gnidy bez perspektyw hehe 😀
Jestem zadowolona. Koniec.

Olejek Mokosh- w aromatycznych objęciach bogini

By | Bjuti Pudi | 23 komentarze
Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty! Kto przeczytał to zdanie w rytm znanej melodii? Spoko, ja też 😉 Wszystko budzi się do życia, ale wiosenne przesilenie też może nam dać w kość. Dlatego dziś będzie pachnący post na ukojenie nerwów.
Olejek pomarańczowy od Mokosh Cosmetics przywiozłam ze spotkania blogerek. Lubię jak mi pachnie, więc testy rozpoczęłam jeszcze tego samego dnia, kiedy wpadł mi w moje łapska. Pierwsze wrażenie- o kurrraaa rabata! Po prostu żywa pomarańcza! Powiem więcej. Mieliście kiedyś okazję jeść pomarańczę prosto z drzewa? Nie taką z marketu, tylko taką świeżo zerwaną. Tak pachnie ten olejek. Intensywny, żywy zapach pomarańczy prosto z krzaczka, uwierzcie mi, że aż chciałoby się ten olejek zjeść.
Olejek otrzymałam zapakowany w urocze pudełeczko w naturalnych tonacjach. Normalnie to nie zwracam uwagi na szatę graficzną, czy opakowanie, w tym wypadku nie tylko zawartość mnie zachwyciła, ale także wygląd zewnętrzny. Wszystko do siebie pasuje idealnie. Wiecie 100% naturalny olejek, do tego eko kartonik. Wizualny majstersztyk.
Nazwa Mokosh to też nie jest przypadek. Jeśli orientujecie się troszkę w słowiańsko-pogańskich historiach to wiecie, że Mokosz była boginią. I to nie byle jaką, opiekowała się kobietami, ziemią, deszczem, wodą, płodnością, seksualnością, tkactwem, przędzeniem i…owcami 🙂 Ale ja nie o tym… o pogańskich czarach będzie innym razem.
Skład króciutki, im krótszy tym lepiej. Butelka o pojemności 10 mililitrów wydaje się być mała. Tak tylko się wydaje. Żeby wypełnić dom zapachem wystarczy dosłownie odrobinka, więc 10 mililitrów wystarczy na bardzo długo. Sama używam olejku od prawie miesiąca, a olejku prawie wcale nie ubyło. Obstawiam, że flaszeczka wystarczy mi na dobre kilka miesięcy regularnej aromaterapii.
W pudełeczku była też ulotka, a na niej najważniejsze informacje. Mój olejek wypróbowałam na kilka sposobów. Zaczęłam od aromatyzacji powietrza. Kilka kropelek olejku, plus trochę wody i hajcowałam w moim kominku. Zapach ulatniał się dopóty, dopóki nie odparowała cała woda. Nie mierzyłam czasu z zegarkiem w ręku, ale zapach unosił się po całym salonie i kuchni, a i w przedpokoju można go było bez problemu wyniuchać. Raz próbowałam dodać jedną kropelkę do maseczki na twarz, takiej glinkowej. Mam wrażenie, że maseczka z takim dodatkiem zadziałała bardziej kojąco, ale to jeszcze sprawdzę dokładniej i powtórzę zabieg, żeby mieć pewność. Glinka jest niemal pozbawiona zapachu, więc taka kropelka cudowności zdecydowanie wzmacnia wrażenia nosowo-zapachowe. Mój ulubiony sposób na olejek to kąpiel aromaterapeutyczna. Mówiąc ludzkim językiem- dodawałam olejku do kąpieli 😉 Niby powinno się dawać około 10 kropelek pomarańczy do wanny, ale uwierzcie mi, że wystarczy 5. Olejek jest tak intensywny, że wystarczy odrobinka. Po takiej kąpieli pachniał mi cały dom, a dom mam spory. Już nie wspomnę, że nutka aromatu pozostawała na skórze.
Wrażenia zapachowe na najwyższym poziomie. Jeśli chodzi o wrażenia terapeutyczne…tu też przyjemne zaskoczenie! Kąpiel w pomarańczowych oparach zdecydowanie rozluźnia i uspokaja. Z wanny wychodziłam rozanielona jak jakiś ciepły klusek. Taka błogość, że już nic potem nie chciało mi się robić tylko zwinąć się w kuleczkę i się lenić. Błogostan. Mogłabym wąchać i wąchać, nawet teraz olejek pachnie mi z kominka.
Olejek nie jest drogi, tym bardziej, że jego wydajność jest oszałamiająca. Możecie go kupić TU, pomarańczowy kosztuje 24,90, ale oferta jest szersza, znajdziecie też inne olejki, a i to nie wszystko. Na stronie Mokosh znajdziecie dużo ciekawych kosmetyków, ja już sobie porobiłam notatki co kupić taka jestem zachłanna hehe 😉
Zaraz nakropię sobie w wannę i wyciągnę kopyta w pomarańczowej mgle, a Wam życzę miłego wieczoru 🙂

Rewolucyjny peeling do skóry głowy

By | Bjuti Pudi | 40 komentarzy
Właściwie to co niedzielę mam niedzielę dla włosów, a nawet (prawie) spa dla reszty, ale jakoś się zapuściłam z relacjami z tych niedziel, bo w niedziele bywam leniwcem 😉
Dzisiaj się zebrałam jakimś cudem i piszę. A co dziś namodziłam?
W ruch poszedł taki oto zestaw. Kwiatka nie zużyłam, bo nie miałam pomysłu na maseczkę z hiacynta. Biovaxa kupiłam w naszej uśmiechniętej przyjaciółce Biedronce za 1,99. Barwę przywlekłam z Kiepsco i zdziwiłam się, że zmienili jej flaszkę. A ta zaczarowana butelka- kręgiel to moje ostatnie odkrycie na miarę odkrycia Ameryki. W kręglu siedzi sproszkowany pumeks, który jest fenokurwamenalny. Pisałam o nim TUTAJ KLIK.
Przy niedzieli postawiłam na oczyszczanie. Najpierw zmieszałam ociupinkę pumeksu z barwą i poczęłam nacierać łeb. Dotychczas pumeks przetestowałam na moim ciele i odnogach i nie ma nic lepszego niż peeling tym wynalazkiem. We włosach również spisał się genialnie, lepiej niż cukier czy kawa. Kręgiel to jest po prostu cud nad Wieprzem! Nad Wisłą też na pewno się sprawdzi. Jest jeden mały kłopot- trudno gdzieś go dostać. Przeszukałam wszystkie internety świata, znalazłam hultaja na Alibabie, ale Żółte Przyjacioły sprzedają go na jakieś pierdolone tony, no to nie kupię sobie załóżmy 700 kilogramów, bo co ja z tym zrobię? Zresztą, nie mam stodoły, żeby to składować, a w piwnicy hoduję marijuanen śpi kot. I tak to. W archiwum Aliexpress znalazłam te śmieszne flaszki, ale aktualnie nie mają ich w sprzedaży i dupa rozbita. Jeśli ktoś ma jakiś cynk- dajcie znać, błagam! Zapas mi się kończy, a peeling jest genialny. Skóra głowy czysta jak modelki z Insta przed wyjazdem do Dubaju. Włosy uniesione, a pumeks wypłukał się bez najmniejszych problemów. Mówię Wam nie było i nie będzie lepszego peelingu. Uniwersalny rozpierdalacz.
Potem na godzinkę pod czapkę poszedł Biovax. Wersja z olejami chyba najbardziej odpowiada moim włosom i zastanawiam się nad zakupem pełnowymiarowego opakowania.
Włosy są bardzo ładnie nabłyszczone. Po masce uzyskałam efekt lejących, elastycznych włosów.
Na pohybel hejterom, którzy niedawno jęczeli, że mam siano. Pocałujta mnie w dupę 😀 Łaty oczywiście nie dodają uroku mojej fryzurze, ale niedługo drugi etap zmiany koloru. Zastanawiam się tym razem nad zakupem Eclair Clair Creme z Loreala. To taki odbarwiacz do włosów, dekoloryzator z niewielką domieszką rozjaśniacza. Jest strach, ale naczytałam się dużo pozytywnych opinii i chyba zaryzykuję. Może miałyście z tym specyfikiem styczność?
Włosy rosną. Tutaj ułożyły się po swojemu, wyglądają jak ścięte w literkę U, a nie są. Ostatnio troszkę je podcięłam i pewnie przy następnych eksperymentach z kolorem znowu będzie trzeba końce upierdolić zdeka.
Na koniec bonus. Janusz. Ten to się zawsze błyszczy i to bez odżywek, a łaty u niego wyglądają zawsze spoko. Szkoda tylko, że na wiosnę leni się jak postrzelony, ale przecież nie będę go smarować Jantarem 😉
A jak tam Wasze niedzielne eksperymenty?

Na zdrowie z Dafi

By | Bjuti Pudi | 36 komentarzy
Zacznijmy dziś od Karolowego suchara…
Przychodzi woda do kwasu i mówi- umówiłbyś się ze mną? A kwas na to- w zasadzie to jestem obojętny. Możecie się śmiać, suchar taki, że dam Wam wody, żebyście mogli zapić. Ale tak bez jaj, bez wody nie ma życia. Mądre głowy mówią, że chociaż te 2,5 litra wody dziennie wypić trzeba. Trzeba, coby organizm był zdrowy, skóra, włosy i każda najmniejsza cząsteczka naszego ciała działała jak trza. Bez wody pociągniemy najwyżej kilka dni i kaput, jak chcecie się nad kimś poznęcać czy torturować, polecam delikwenta pozbawić picia- omamy i ogłupienie gwarantowane. Albo nie, nie próbujcie 😉 Potem będzie na mnie…
Jeśli już rozwodzę się nad wodą, to na ostatnim spotkaniu blogerek Dafi obdarowało uczestniczki dzbanuchami filtrującymi. Przyznaję z ręką na sercu, że sama miałam w planie taki filtrak zakupić, bo już miałam dość ciągłego odkamieniania czajnika. Pamiętam wodę, którą pijałam w domu rodzinnym. Jeszcze zanim rezydencje zostały podłączone do wodociągu i każdy mieszkaniec miał własne ujęcie wody. Kurde- studnie po prostu każdy miał przy domu 😉 Słuchajcie ta woda miała fenomenalny smak. Oprócz “prawdziwej” studziennej wody, przed domem miałam przekurwaczystą rzeczkę i niedaleko źródła tej rzeczki. Źródlanka, którą w domu nazywaliśmy żabianką (fchuj żabów w rzeczce mieszka) też była super hiper smaczna. A potem narobili wodociągów, nawalili chloru i została tylko żabianka. W międzyczasie wyemigrowałam od Mamusi w wielki świat i no dupa, woda z miejskiej rury to nie jest to. Kamienia tu więcej jak w kamieniołomie. Czajnik musiałam odkamieniać co tydzień, choć i tak z lenistwa robiłam to co dwa. A teraz trafił do mnie filtrzak i…
…i o! Zero kamienia. Trzeci tydzień leję wodę z kranu w dzbanek filtrujący, a potem do czajnika i czajnik lśni! Normalnie po trzech tygodniach musiałabym łupać wnętrze czajnika jakąś maczetą rodem z Nowej Huty. Tymczasem kamienia nie ma, szok! Pozytywny szok. Herbata ma inny smak. Woda jest delikatniejsza, wiecie- ten osad nie jeździ po zębach. Po prostu woda jest smaczna.
Wystarczy nalać wodę z kranu przez otworek w pokrywce, zasunąć i w dwie minutki wszystko przecedza się przez filtr. Wszystko szybko się dzieje, nie trzeba czekać nie wiadomo ile. Widzicie te plamki przy otworze? Taaa woda jest zakamieniona jak cholera. Oczywiście filtr przecedzi też inne badziewie z kranu, nie tylko odsysa kamień, ale kamień widać, więc na jego przykładzie omawiam temat 😉 Przy rączce widzicie dobry bajer- “kalendarz”. Ustawiamy na nim kiedy włożyliśmy filtr i od tego momentu mamy około miesiąca na jego pracę. Po tym czasie kupujemy nowy, groszowa sprawa. Sam dzbanek to koszt 40- 50 złotych, więc też nie jest to jakiś ogromny wydatek.
Tak wygląda filtr od góry. Taki tam walec, wystarczy go wsadzić w dziurę i działa, żadna filozofia, proste rozwiązanie.
Niby to tylko dzbanek, a dla mnie aż dzbanek. Przydatny gadżet jeśli nie chcecie zakamienić sobie kiszek. Poza tym- ile można kupować tę mineralkę? Ile tych plastikowych flaszek człowiek kupuje? Ile kasy na to idzie? Masakra! a tak hop- siup. Woda do filtrzaka i gotowe. Oczywiście od czasu do czasu jakaś mineralka do uzupełnienia minerałów w organizmie jest wskazana, ale nie musimy latać co drugi dzień obładowani jak osły. Oszczędnie, zdrowo, wygodnie. Latem- woda, cytrynka, miód, mięta, lód i mamy pyszny napój 🙂 Wiecie co? Polecam 🙂

Media. Jesteś tylko marionetką i błyszczącą monetą

By | Przemyślnik | 16 komentarzy
Macie telewizor w chałupie? Pewnie macie, a jak nie macie to jeszcze lepiej. Ja mam dwa. Jeden na górze, a drugi na dole. Kupiłam drugi przez przypadek, poszłam do Kiepsco po pieprz ziołowy, a kupiłam telewizor kolorowy. Tak już mam. Oglądam wiadomości, programy biznesowe, prognozę pogody i czasami jakąś pierdołę typu Dzień Dobry JKM. A i ostatnio Project Runway. Właściwie to wystarczyłyby mi ze 3-4 kanały. Ale ja nie o tym.

 

źródło-Pixabay
Oglądam, bo lubię. Oglądam, bo lubię wiedzieć co się dzieje na świecie. Oglądam, bo lubię jak mi ktoś gada nad uchem kiedy się maluję, lub coś tam robię. Telewizję oglądam jakby w tle, przy okazji. Ale to co się tam odpierdala i to jak media manipulują odbiorcami to ludzkie pojęcie przechodzi, a jak przechodzi to niby się skrada, ale ja słyszę jak tupie swoimi buciorami kłamstwa.
4 marca podczas ćwiczeń wojskowych zginął amerykański żołnierz. Tak, w Polsce. A teraz poguglujcie. Nie znajdziecie ani jednej wzmianki na ten temat. Prawdopodobnie w polskich mediach jako pierwsza podaję tę informację. Owszem znajdziecie kolorowe fotki polskich i amerykańskich żołnierzy, którzy radośnie pozują podczas międzynarodowych ćwiczeń. Amerykanie przyjechali do nas jeszcze latem, jak podają media- kilkuset żołnierzy zawitało nad Wisłę. Z moich informacji wynika, że przyjechało więcej niż kilkuset. Ale skąd to wiem? Czy ja oby nie żenię kitów? Otóż żołnierz, który zginął i o którego śmierci nie poinformował NIKT, to bliski kolega i sąsiad mojej znajomej, która mieszka w Stanach. Zdziwiła się kiedy powiedziałam, że w Polsce, w żadnej telewizji nie słyszałam ani słowa o wypadku. Przyznała, że Amerykanie pod tym względem są jak Rosjanie- jeśli nie zechcą to zablokują informacje. Jednak w tym przypadku nie ma mowy o żadnej blokadzie z ich strony, w Stanach nie było to sekretem, więc prawdopodobnie to polska strona nie chciała wyjść na złego gospodarza i celowo nie nagłośniła sprawy.
Myślałam, że już mnie nic nie zaskoczy. Był Łorsoł Szor, były tańczące gwiazdy, śpiewające fortepiany i rzyganie na ekranie. Ostatnio koleżanka na FB zbijała się z programy “Gwiazdy skaczą do wody” , ale, że co kurwa?! Coś mi kiedyś w necie mignęło, ale myślałam, że to jakieś jaja, że Chamsko coś puściło, albo Joe Monster, żeby się pozbijać. Ale nie, ten program to legenda, a ja myślałam, że istnieje naprawdę- parafrazując tekst z Sarniego żniwa. To się dzieje naprawdę! Taki program powstał. I jeszcze niby występują tam GWIAZDY. Chyba rozgwiazdy. Z tego co wiem to skacze tam jakiś rolnik co nie znalazł żony i jakieś dziunie, upadające celebrytki. Nie oglądałam tego, chyba tego nie zrobię. Boję się. Czekam na kontynuację pod tytułem “Gwiazdy skaczą na beton”- chętnie obejrzę. Pod warunkiem, że będą skakać na główkę i bez zabezpieczeń i kasków. Z dziesięciu metrów kurwa.
Tak to ja. Z czym Wam się kojarzy ta fotka? Szczym to złe słowo. Raczej sramy. Przez aferę z modelkami z Insta założyłam Instagram (KLIK). Bynajmniej nie założyłam Insta do kontaktów z szejkami, tylko z Wami 😉 Ale na bank słyszeliście już o modelkach, które za 25 patoli zgodziły się na stawianie klocka na ich twarzy (KLIK). Posrało ich, a może w dupach im się przewraca. A może nie ma co się srać z ocenianiem? Mi to koło dupy lata. Owszem podśmiechuję się z sytuacji po cichu, ale czy to nasza sprawa, kto na kim klocka stawia? One biorą kasę, szejk się cieszy i oddaje zdrową kupkę. Nas to nie dotyczy. To nie nasza sprawa co kto lubi. O gustach się nie dyskutuje. Dziewczyny zadowolone, bo zarobione, szejk spełniony. Nikt tu krzywdy nie doznał. Każdy happy jak na teledysku Pharrella Williamsa. To na chuj drążyć temat? (Wiem sama drążę, ale ja mam na ten temat zastępczy wywalone ). A teraz jeszcze pytanie. Czy jesteście na 100% pewni, że niby te wszystkie rozmowy nie są spreparowane? A nawet jeśli podszyw jest prawdziwy, to czy modelki miały pojęcie o tym co miałyby niby robić? Wymiana wiadomości odbywa się pomiędzy “reprezentantem szejka”, a “pośrednikiem modelek”. A jeśli laski nie miały pojęcia, że chodzi o posrany biznes, a pośrednik wysłał ich foty przekonując, że wyrażają na wszystko zgodę? Co teraz? Dziewczyny mają pozamiatane, choć nie są winne. Albo są. Nie wnikam, nie moja sprawa. Ale należałoby się dwa razy zastanowić, zanim kogoś ocenimy. Plotka to narzędzie szatana. A jakby ktoś o Was naopowiadał głupot za Waszymi plecami? Jakbyście się czuli? Przesrane co?
Pozostańmy przy plotce. Durczok. Seksafera. Już jeden człowiek od seksafer skończył żywot z rąk seryjnego samobójcy. Durczok na szczęście żyje, ale nie bardzo ma z czego żyć, bo został wywalony z miejsca pracy. No dobra, jakąś kasę na pewno odłożył, ale ciężko mu będzie cokolwiek więcej zarobić. Opinia zszargana. A czy macie pewność, że ten człowiek molestował kogoś w miejscu pracy? Owszem, w tańcu się nie pierdolił i upierdolonych stołów nie pochwalał ( teraz już wiem czym był stół upierdolony- heheszki 😉 ). Ale czy na bank jesteście pewni, że molestował kobiety? Nie bronię go. Dociekam prawdy. Wiemy tylko to co przekazują nam media, a jak było naprawdę? Łatwo jest kogoś zniszczyć w dzisiejszych czasach. Pamiętacie akcję z Weroniką Marczuk? Okazało się, że jest niewinna. Ale co z tego, skoro przeprosiny były jak te z Faktu. Wiecie- najpierw nagłówek “Palikot lizał cycka Katarzynie Dowbor”, gazeta sprzedaje się szybko i generuje zyski. Za pół roku trzycentymetrowe przeprosiny na piątej stronie. Kto to zobaczy? Kasa, kasa, kasa! Dziś TVN sprzedało 52,7 % udziałów za 584 miliony euro? Przypadeg? Nie sondze…
Media. Dwa razy pomyśl, zanim coś powtórzysz.

Zakupy? Nie, za pieniądze. Czyli kilka “nowych” łaszków.

By | Świat Szmat | 59 komentarzy

Dawno, oj dawno nie wrzucałam moich skamowych zakupów. Nie miałam kiedy pochodzić po biedasklepach, a i jak już poszłam to gówno było. Wczoraj przez przypadek weszłam i się obkupiłam w jednym z ciuszków i dziś mam pałera coby zaprezentować moje zakupy- te z wczoraj i te, które się nazbierały.

Tobołek na szpargały za aż 26 złotych, ale za to nówex nie śmigany. Trzeba mi było takiego toboła, coby się wszystko pomieściło- aparaty, sraty, gacie w kraty. A tu weszłam wczoraj, pacze- jest! Trochę się wahałam, bo jakiś duży mi się wydał, ale w sumie o to mi chodziło. Chodziłam, myślałam i kupiłam. Bez ciało se zarzucę i luz blues.

W środku dużo miejsca, przegródek, kieszonek. I te kwiatki. I ta forma teczki. Mówię Wam to będzie hit. Wszystko tam zmieszczę, psa, kota i żabę, milion dolarów i telefon. Jestem spełniona 😉

Kalison na gumie, z tylnymi kieszeniami. Całe 15 złotych. Koloru nie mogłam uchwycić. Gacie są soczyście fioletowe. Kolorowe nogawice to też będzie hit. Bo ja tak mówię, a jak ja mówię, to mówię, więc mówię. Zapodam je na moje nogi i będę się czuła jak xiądz w adwencie. Muszę jeszcze skombinować jakiś koszyczek na tacę i oblecę wiernych, będzie na buty zamszowe. A propos…

Mam i chodaki. Zamszowe, choć za swoje. Do gnojowicy się nie nadadzą, bo przykuse. Ale do sadzenia kartofli jak w mordę strzelił. Kopytem można dziurę zrobić i kartofla wsadzić, niech rośnie na rosół 😀

Też mie one na nówki wyglądają, już w nich latałam- wygodne i za około 23 zeta. Z New Looka czy innego Gieesu. Wkładki dokupiłam, coby mincy w pinty było i można popierdalać jak sarynka na wiosnę.

Wczorajszy kalison za dychę. Dżiny są z Denim co, ale, że co? Wszystkie spodnie to te denimy czy inne madeinchiny. Róż jak dla słodkiej idiotki, ale popopierdalam, póki nie lata. Kot sobie sam wlazł. On zawsze włazi jak robię zdjęcia, no co zrobię, jak nic nie zrobię.

Bluza za chyba 12 złotych, albo coś koło tego, kupiona już chwilę temu, to co do ceny pewności nie mam. Spodobał mi się jej kolor, dość przyjemna w dotyku. Tylko kaptur ma jakiś taki ciężki, jakby w niego krowa placka posrała posłała, a nie posłała. Nie wiem co on taki sztywny, ale, że reszta git malina, to jebać kaptur. JK JK na 100% 😀

Ten nietoperz wygląda jak stara płachta. Niefotogeniczny jak jasny gwint. Ale na mnie wygląda dobrze. Chyba 7 zeta dałam za łacha. Kotu się podoba. Przyjemny w dotyku, poprzeplatany złotymi, delikatnymi cekinami. Do remizy jak znalazł.

Kalisonów mi się uzbierało. Te kupiłam za dychę. Genialnie się noszą, fajny mają kolor. No nic ino zapodać na dupę i lansować się po wsi jak jakaś Doda, czy inna Rodowicz.

A to jest ładne i nowe. Za 8 złotych. Długi tiszert, mocno za poślady. Nada się do getrów czy innych takich. Się mi podoba się Pani Bohaterka z koszulki, zadziorna taka.

Koszulina co to pępka nie zakrywa. Asia znalazła podczas naszej ciuchowej eskapady i mi oddała. Wzięłam, kupiłam, 3,50 dałam i mam. Atmo zrobiło koszulkę z dziwnego materiału- taki jakby rajstopowy, rozciągliwy. Świetnie wygląda na ciele. Złote ornamenty takie powiem Wam, na wypasie, się mienią, się błyszczą, ale wiochy nie ma.

I body za dychę. Nie wiem czy, kiedy i do czego założę, bo się boję, że mi cycki pouciekają, ale pomyślę nad jakimś sensownym zestawieniem, bo ten ciuch to niezły bajer, więc leżeć w szafie nie przystoi. Już ja coś wymyślę, a jak ja coś wymyślę- to wymyślę!

To ja idę myśleć, a Wy sobie możecie komentować 🙂

 

Nawilż się jak Jenna Jameson!

By | Bjuti Pudi | 18 komentarzy
Dziś coś z cyklu- “butelka już dawno przerobiona na polarowy koc”, czyli olej, który zużyłam chwilę temu, ale jakoś tak wyszło, że z recenzją nie mogłam się wstrzelić.
Coż to kurwa jest?! Jakieś arabowskie szlaczki i literki z rozgniecionych robaków. Co ona znowu kupiła? Następny wynalazek! No, tak jakby mało to egzotyczne wbrew pozorom.
Przed Państwem olej musztardowy, 250 mililitrów w plastikowej flaszce z dużym odbytem. Nie ma sensu rozwodzić się nad opakowaniem, średnio zwracam uwagę na wygląd. Właściwie to nie zwracam wcale. Raz zwracałam po wódce z bigosem, ale to nie ta bajka. Olej musztardowy jak sama nazwa wskazuje jest olejem musztardowym. Zakupiłam sporą flaszkę na Alledrogo za coś powyżej dychy. Wydajny i duży gałgan wystarczył mi na jakieś półtora miesiąca regularnego używania, albo i więcej. Więcej, więcej, więcej! Wszystkie łapki w górę! Uuuooo umcyk umcyk! Jazzdaaaa 😀
Pisali baby w internetach, że smród niczym świeża gnojowica, niczym rozjechany kot po tygodniu na słońcu, niczym niedomyta cyganka. A w sumie to pisały, że jebie musztardą. Jakoś mnie to nie zraziło, bo ja musztardę lubię. Grill te sprawy, kiełbasa, musztarda, browarek. Parczewska jest dobra i ta francuska co ma duże ziarnka gorczycy. Słowo klucz- gorczyca! Kto wie jak pachnie gorczyca? Ma piękny, cierpko ostry aromat, charakterystyczny, ale piękny i świeży. Pamiętam jak przed wojną, będąc młodą dziewuszką, z dziadkiem “mieliłam” gorczycowe strączki coby wydobyć ziarnka i one tak cudnie pachniały. I tak właśnie pachnie ten olej. Jeśli nadal nie wiecie jak, to ja nic nie poradzę- idźcie do zielarskiego powąchać czy coś 😉
Używałam tylko na włosy. Tuż po nałożeniu odczuwałam lekkie uczucie ciepła. Żadne szczypanie, ani inne sranie w banie. Ot, cieplej w łeb przez chwilkę. Zaobserwowałam zwiększoną ilość młodocianych włosów. Znowu sterczą mi wokół łba i wyglądam jak debil. olej bardzo dobrze nawilża. Nawilża jak dżdżownica liścia śluzem po letnim dżdżu. Nawilża jak Jenna Jameson swoje narzędzie pracy przed kolejnym ujęciem. No, nawilża przekozacko. Więc jeśli macie przesuszone włosy polecam. Więcej plusów nie zaobserwowałam, ale i minusów jako takich brak. Najlepszy olejek nawilżający. Tyle w temacie.
Jestem ciekawa ile osób wpisuje teraz Jenna Jameson w wyszukiwarkę 😀 Wstyd nie znać, wstyd!

Krasne nieba! Upominki ze spotkania krasawic :)

By | Śmietnik | 35 komentarzy
Jestem, jestem- jakby ktoś pytał, bo kto pyta ten nie pipa. Dzisiaj przydałoby się poprzechwalać troszeczkę tymi cudownościami, które dostałam na spotkaniu blogerek (KLIK).
Spotkanie mogę zaliczyć do udanych i jest mi niezmiernie miło, że dziewczyny też są zadowolone. To było pierwsze spotkanie, które miałam okazję organizować. I tak z Weroniką podołałyśmy zadaniu ufff jak dobrze 🙂 Pisząc do sponsorów nie ukrywałyśmy, że po raz pierwszy zajmujemy się organizacją, ale skądś to doświadczenie trzeba wziąć. Mamy już małe doświadczenie, mamy też piękne prezenty, które mam zaszczyt dziś zaprezentować.

 

Taki mały składzik przyjemności na początek. Aż chciałoby się skoczyć na bańkę w to kosmetyczne poletko.
Od https://www.mokosh.pl/ dostałyśmy po rewelacyjnym olejku. Naturalnie- naturalnym. Ja mam pomarańczkę,z którą już latam i chlapię po całym domu. Zapach powala na kolana i absolutnie rozpiernicza!
Dafi (https://www.dafi.pl/  ) sprezentowało nam po dzbanuszku filtrującym, który też już sprawnie filtruje mi wodę. Mega gift, potrzebny, praktyczny i…niebieski 😉 A jak wiadomo- woda zdrowia doda, a taka bez kamienia, którego w mojej kranówie mnóstwo, to już w ogóle sprawi, że będę miss wsi.
Z Eveline (https://www1.eveline.com.pl) nie ma żartów! Paczka od nich na konkretnym wypasie. Balsamiki, kremiki, podkłady, lakiery… same popatrzcie. Już nie wspomnę o tym ogromnym kalendarzu, który pasuje mi jak ulał. W końcu nie będę zapisywać wszystkiego na jakichś świstkach papieru, które i tak potem gubię. Od dziś pomysły na nowe posty spisuję w nim. Już pierwsze notatki poczynione 😉
Na Buziak Style (https://www.facebook.com/buziakstyle?fref=ts) zawsze można liczyć. Wymyśliłam losowanie i tak wylosowałam różową bransoletkę 🙂 I to z kotkiem! Czyli nie byle co 😉 Mam sporo ciuchów, do których to małe, urocze cudeńko będzie pasować jak Szarik do czołgu,jak kot do mleka, jak Durczok do stołu wiecie jakiego 😉
Aniołeczek ręcznie zrobiony od Galerii LudowoMi (https://www.ludowomi.pl) to taki nasz spotkaniowy amulet. Aniołki czuwały, żeby wszystko poszło jak po maśle i się udało 🙂
Drogeria Cytrynowa (https://cytrynowa.pl/) zachwyciła wszystkie dziewczyny bez wyjątku. Zestaw wosków ściął mnie z nóg, bo ostatnio przepadłam w woskopierdolcu hehe 😉 Krążki już porozkładałam po szufladach, a pierwszy właśnie mi płonie. Testuję hibiskusa- to ten bordowy drań. Ale jest intensywny! Długopis też zawsze pro, bo ja wiecznie gubię gdzieś te pisaki i ciągle mi mało. Boże, chyba poprzypinam długopisy do łańcuchów 😀 Oprócz prezencików, dostałyśmy też po kuponie zniżkowym na zakupy- grzech nie skorzystać.
Spa&Fit (https://spafit.pl/) ufundowało nam miks genialnych kosmetyków. W mojej paczce trafiłam glinkę i już nie mogę doczekać się testów! Miałam też krem do buzi- no teraz to już będę całkiem ładna, nie ma to tamto 😉 A te malutkie słoiczki kryją w sobie mini balsamiki o takich zapachach, że mój kot zaczął szczekać, a wrony w ogródku klaszczą skrzydłami. Jestem bardzo zadowolona z powyższego zbioru cudowności.
Soraya (https://www.soraya.pl) postawiła na pielęgnację mojej ryjówki. Przyznaję- podkład już w fazie testów, mam go właśnie na ryju i…ale nie to innym razem 😉 Na recenzje przyjdzie jeszcze czas.
Noble Medica (https://www.noblemedica.pl/) zadbała o nasze stawy, włosy, skórę i inne cząstki organizmu. Przyznaję- pokładam w tym produkcie ogromne nadzieje, myślę, że może mi pomóc pozbyć się reszty upartych nieprzyjaciół z mordki. Stawy mi strzelają jak Putin z misją pokojową na Ukrainie, a i włosom przyda się kopniak po zimie. Dlatego już połykam tabsy. Tabsy są w pełni naturalne, co mnie cieszy. (Popijam je wodą z dzbanka od Dafi hehehe genialne połączenie 😀 ).
A jak sobie gębę wodą zaleję, to obetrę ręcznikiem od Diamond Cosmetics (https://pazurki.com.pl) 😉
Wysuszacz do lakieru to plus 50 do zajebistości, a mocny pilniczek jak znalazł przy poprawkach moich żelowych szpon.
Natura (https://www.drogerienatura.pl/) dała czadu jak Behemot na odpuście! Nie dość, że Pan Dariusz- mega pozytywny i profesjonalny człowiek, to jeszcze ilość kosmetyków przyprawiła mnie o kołatanie serca. Mam moje brakujące paletki cieni, o których marzyłam. Jest czad! Nie zabrakło też korektorów w odcieniu na teraz i na bardziej słoneczne dni, tuszy, bazy pod podkład, którą miałam chęć wypróbować od pewnego czasu, czy miękkiej kredki. Nie mam pytań. Paczka na wypasie.
Harmony Plus (https://www.harmonyplus.pl/) obdarowała nas słynnymi zestawami Hair Jazz. Niektórzy chcieli mnie za ich recenzję zlinczować hehe, a jak widać Hair Jazz ciągle mieszka w mojej łazience, bo bardzo się zaprzyjaźniliśmy i zestaw służy moim włosom. Bardzo się cieszę z tego prezentu i do mycia, gotowi, start!
Ręcznie robione mydełko od Barwy (https://www.barwa.com.pl) ubarwi mi moje kąpiele, a i próbeczki zawsze się przydadzą, bo u mnie nic się nie marnuje. Długopis- kolejny sprzęt, którego mam nadzieję nie zgubić- trzymajcie kciuki 😉
I jeszcze inne mydełko, tym razem od The Secret Soap Store (https://secret-soap.com). Tym razem różane myjadełko, lubię zapach róży. Zapach przedziera się aż przez folię- orgazm. Olejek pod prysznic o zapachu lawendy już towarzyszy mi w wannie, bo prysznica nie mam 😉 Zapach również zabójczy.
Cosmetic-Service ufundował nam zniżkę do sklepu, już nie mogę się doczekać zakupów 😉 Dostałyśmy także po próbce peelingu od Orientany. Miły drobiazg, który ucieszy każdą kobietę.
Na koniec jeszcze raz- ogromne podziękowania dla sponsorów naszego spotkania. Dziękuję za zaufanie, którym obdarzyliście mnie i Weronikę. To było nasze pierwsze spotkanie, które organizowałyśmy, ale wygląda na to, że zrobimy powtórkę w większym gronie. Nasz zlot czarownic uważam za udany i taki swojski. Było bez napinki, na luzie, serdecznie i dobry humor nas nie opuszczał. Pokazałyśmy, że my dziewczyny z małego miasteczka godnie reprezentujemy blogosferę i nie ma na nas mocnych. Do zobaczenia na kolejnym spotkaniu. A Wy moi drodzy czytelnicy spodziewajcie się ogromu recenzji, bo mam co testować 😉 Którego produktu jesteście najbardziej ciekawi?